Właśnie byłam w drodze na przechadzkę. Postanowiłam trochę pobyć sama,
przemyśleć wszystkie niezałatwione sprawy. Wtem dojrzałam ptaka. Malutki
drozd przysiadł na gałęzi jednego z tutejszych dębów i cichutko
zakwilił. Uśmiechnęłam się serdecznie do śpiewaka i zawtórowałam mu
donośno. Dzięki mojej mocy natury zwierzęta darzą mnie sympatią, a
przynajmniej są to ptaki i motyle. Drozd spojrzał na mnie, a w następnej
chwili podniósł łepek ku zachodowi i nerwowo zawołał. Zaniepokojona
podeszłam do drzewa, a gdy ptak odleciał, podążyłam za nim.
***
Powoli, idąc za ptakiem, doszłam do pewnej jaskini. „Hmm... To chyba
jaskinia Cole'a”- przypomniałam sobie imię basiora. Podeszłam bliżej,
kiedy usłyszałam w pobliżu jakieś głosy. Najeżyłam sierść i położyłam po
sobie uszy. Powoli na sztywnych łapach zbliżyłam się do jaskini i już
miałam ją okrążyć, kiedy poczułam jak coś oplata moją szyję i braknie mi
tchu. „Cholera!”. Ktoś próbował mnie udusić, a ja nie mogłam bez śpiewu
użyć mych mocy. Nie wiedziałam co mam robić i wtedy, szamocząc się
uderzyłam mocno o pień jakiejś wierzby. Ta, jak widać, już była nieźle
wkurzona, a moje kopnięcie przelało kielich złości drzewa. Zamachnęła
się i uderzyła celując we mnie. Wtedy nacisk zelżał i uwolniłam się.
Odbiegłam szybko unikając ciosu. Ciężko dysząc weszłam do jaskini.
Zobaczyłam przestraszonego Cole'a.
- Fajnych masz sąsiadów - odparłam opierając się o ścianę jaskini.
<Cole?>