Luty 2020 r.
Przez chwilę zastanawiałam się gdzie jestem. Znajdowałam się w nieznanej
mi jaskini. Z lekkim zdziwieniem przyglądałam się jej sklepieniu, po
czym wstałam, by się rozejrzeć. I wtedy sobie przypomniałam.
- No tak… Wataha. – mruknęłam do siebie. Otrzepałam się i wyszłam na
zewnątrz. Przez chwilę zastanawiałam się czy mam coś do roboty czy mogę
iść się powłóczyć. ,,Wypadałoby chyba udać się na poranną zbiórkę’’ –
pomyślałam. Tak więc skierowałam swoje kroki na Wrzosową Łąkę.
Wyczuwałam tu dziwną zmianę klimatyczną. W mojej rodzinnej watasze zimą
temperatura mogła sięgać nawet czterdziestu stopni poniżej zera. W
rekordowo ciepłe lata wynosiła może pół stopnia. Tutaj jak na mój gust
jest bardzo ciepło, bo temperatura wynosi dokładnie zero stopni. Mam
nadzieję że nie ociepli się za bardzo. Że nie ociepli się za bardzo!
Jest środek zimy, a ja zastanawiam się czy na lato się ociepli!
Dotarłam na Wrzosową Łąkę. Wcześniej nie zauważyłam że w ogóle nie
kwitnie. Sam zapach zeschniętych łodyg wydawał się wspaniały.
Westchnęłam z rozmarzeniem i rozejrzałam się. Suzanna już czekała.
Uśmiech zagościł na moim pysku, gdy zauważyłam że na polanie jest już
Zirael. Miałam ogromną ochotę przyjrzeć się jej sierści. Kolory różowy i
fioletowy w tak pięknym, jaskrawym odcieniu są dla mnie nowością.
- Dzień dobry! Czekamy jeszcze na kogoś? – spytałam podekscytowana pierwszym treningiem.
- Dzień dobry. Tak, czekamy jeszcze na Sierrę. – odpowiedziała Suzanna.
Zgodnie z postanowieniem zaczęłam przyglądać się niesamowitej sierści
Zirael. Spojrzała na mnie zdziwiona.
- Przepraszam, ale masz takie niesamowite futro. Tam skąd pochodzę te kolory są raczej rzadko spotykane – wyjaśniłam.
- Aha… - krótko odpowiedziała. Co ja powiedziałam? Może tutaj takie zachowanie uważane jest za dziwne…
Wtedy przyszła Sierra. Przywitała się z Alfą i zajęła miejsce obok
Zirael. Z lekkim zniecierpliwieniem zaczęłam przyglądać się Suzannie.
- Dobrze. Na początek biegnijcie w stronę Zielonego Lasu, następnie do
Wodopoju, zawróćcie na Wschodnim Klifie i biegnijcie z powrotem. Jeśli
chcecie, możecie się ścigać. Tylko nie oszukujcie. Ustawcie się tu. –
wskazała miejsce obok dużej kępy trawy. Ustawiłam się na miejscu.
- Gotowe? Start! – zerwałam się z miejsca, ale momentalnie zostałam w
tyle. Wbiegłam do lasu. Czułam cudowny powiew wiatru na pysku. Wpadłam
na małą polankę i spłoszyłam stado zajęcy. W oddali zamigotała woda. To
pewnie Wodopój. Dobiegając tam spróbowałam go przeskoczyć, ale
przeceniłam swoje możliwości i wpadłam do wody. Prychając i parskając
wydostałam się na brzeg, po czym ruszyłam dalej. Dla zabawy wskoczyłam w
stado saren i ujadając przegoniłam je. Ku mojej wielkiej radości
pobiegły w stronę Wschodniego Klifu. Jednak skubane szybko mnie zgubiły,
a ja musiałam już zawracać. Po dziesięciu minutach wróciłam zdyszana na
Wrzosową Łąkę. Zirael i Sierra już tam były i patrzyły na mnie wzrokiem
z gatunku ,,No nareszcie’’. Pewnie przybyłam długo po nich.
- Doskonale. Widzicie te trzy kłody? Musicie truchtem przebiec z nimi na
grzbiecie aż do podnóża Gór, tam je zostawić i wrócić specjalnie
przygotowanym torem przeszkód - powiedziała Alfa. Ruszyłam w stronę
kłody. U-uu, jest większa ode mnie. Mimo to wzięłam ją na grzbiet (jakie
to ciężkieee...) i potruchtałam za Zirael. Biegła szybciej niż ja i nie
wykazywała zbyt wielkiego zmęczenia. Ja, dysząc ledwo się wlokłam. Po
dłuższym czasie dobiegłam w końcu na miejsce. Z wielką ulgą zrzuciłam
kłodę i pobiegłam na wyznaczony tor. Pierwszą przeszkodą była (a jakże!)
wielka kłoda. Przeskoczyłam bez większego problemu, ale potem było
coraz trudniej. Na ostatni pieniek musiałam się wspinać, ale jakoś mi
się udało. Naprawdę muszę dużo ćwiczyć. Niektóre szczenięta są ode mnie
silniejsze!
Na sam koniec ćwiczyłyśmy posługiwanie się bronią palną i łukami
(oprócz Zirael). Pod koniec wadery musiały szybko udać się na spoczynek,
z powodu wygłodzenia. Ponieważ nie zostałam jeszcze dodana do żadnej
grupy polowań miałam wolne na resztę dnia. No chyba że udam się na
wieczorną zbiórkę. Postanowiłam pójść na Wschodni Klif. Miałam na to
ochotę już od samego rana. Pożegnałam się za Alfą i ruszyłam na miejsce.
Gdy tam dotarłam, zauważyłam Torance. Śliczna, ruda waderka podziwiała niezwykłe widoki. Podeszłam do niej.
- Cześć Tori. Mogę się przysiąść? - spytałam.
- Jasne - odpowiedziała. Przez dłuższą chwilę oglądałyśmy razem widoki.
- Tori?
- Tak?
- Słyszałam że potrafisz wpływać na emocje innych. Mogłabyś mi to
pokazać? - spytałam. Kiwnęła głową i dotknęła mojej łapy. Zaskoczona
spojrzałam na nią. I nagle poczułam wielkie rozbawienie. Zaczęłam się
śmiać jak nienormalna, a tu nagle mi przeszło.
- To ty? Niezwykłe! Czułam się tak jakby ktoś opowiedział mi świetny żart! - uśmiechnęłam się do niej.
Przez następne piętnaście minut trochę rozmawiałyśmy, a trochę
podziwiałyśmy widoki. Szybko zorientowałam się że raczej nie lubi mówić o
sobie, więc jej nie wypytywałam. Odprowadziłam ją potem na zajęcia
magii. Poczułam do niej... dziwną sympatię. Naprawdę nikt nie chce
zaadoptować tego kochanego szczeniaka? Może ja bym mo... Nie! Jestem tu
dwóch dni, a myślę o takich rzeczach! Biedna Tori, jedyna osoba która
chciałby wziąć ją pod swoje skrzydła nie mieszka tu nawet tygodnia! Ale
może ktoś ma zamiar ją zaadoptować? To... To dobrze... Jeśli w ogóle.
Zasmucona udałam się do swojej jaskini. Mam nadzieję że jeśli nie mogę
ja, to zrobi to ktoś inny. A jeśli mogę, a to są tylko jałowe myśli?
Muszę się dowiedzieć... Ale jeszcze nie dzisiaj. Jutro. I najpierw udam
się na polowanie, jak widać wilki umierają z głodu. Eh, nadmiar wolnego
czasu nie robi mi na dobre.
<C.D.N.>
Uwagi: Pominęłaś kilka przecinków.