Szłam do siebie z wiklinowym koszykiem pełnym aromatycznych ziół, gdy usłyszałam znajomy głos za krzakami.
- Możesz mi powiedzieć dlaczego za mną łazisz? Nie mogę się przez Ciebie skupić!
Wadera, bo to właśnie do niej musiał należeć okrzyk, wystraszył mnie na tyle, że aż odskoczyłam w bok. Odkąd całkiem oślepłam, funkcjonuję na podstawie zapachu i dźwięku, niczego więcej. Stałam tak z bijącym sercem jeszcze przez chwilę, zastanawiając się nad sensem tych słów. Nie potrafiłam sobie jednak przypomnieć, do kogo mógł należeć ów głos, przez co nie wiedziałam również, do kogo był skierowany. Wciąż jednak do moich uszu dochodził dźwięk poruszania się na ścieżce. Przyspieszyłam kroku, by za nim nadążyć.
- To twoja wina, w końcu byłaś osobą z której brałam przykład w
dzieciństwie, a po tym jak zapomniałam podświadomie stawałam się coraz
mroczniejszym wilkiem - zaśmiała się samica. Moje serce ponownie zaczęło łomotać. Dziwne wydawało się również to, że mówiła coś tylko wtedy, kiedy byłam blisko. Niemożliwe zdawało mi się również, aby ktokolwiek brał ze mnie jakikolwiek przykład. Usłyszałam, że postać przystanęła. Odruchowo wyciągnęłam pysk zza krzaków, by powąchać wilka i dowiedzieć się, kim jest, ale wtedy wadera się musiała odwrócić.
- Valka? Co ty tu robisz? - Zrobiła krótką pauzę. Teraz zorientowałam się, że była to Mizuki, ta sama wadera, przez którą odbyłam pewną, bardzo niemiłą przygodę w moim życiu. - Ty już lepiej nic nie mieszaj i tak mam już niemałe problemy przez
Ciebie! - Wydałam z siebie dziwny, zdławiony odgłos, po którym samica dodała: -
Przepraszam za nią.
Chwilę temu zorientowałam się, że Mizuki rzeczywiście była sama. Nie czułam zapachu ani nie słyszałam oddechu żadnego wilka, ani losowego innego zwierzęcia, z którym mogłaby odbyć pogawędkę. Zaczęłam się trząść, czując na ciele nieprzyjemny chłód. Coś cuchnęło. To mój strach. Zrobiłam kilka kroków w tył, napinając wszystkie mięśnie. Zaczęłam się pocić.
- Co z tobą nie tak? Gadasz sama do siebie.
- Że co? - Kamienie na ścieżce zaszurały.
Oszalała. Mizuki oszalała. - to była ostatnia myśl, która pojawiła się w mojej głowie, nim rzuciłam się do ucieczki w przeciwnym kierunku, byle dalej od tego obłędu. Intuicyjnie omijałam krzewy i drzewa - doszłam w tym już do prawdziwej perfekcji. Mówiąc, że znam ten las na pamięć, nie kłamię. Jedyny problem, który się pojawia jest tylko w momencie, kiedy jestem poza Zielonym Lasem. Tam przydałby mi się przewodnik... ale ja, jako samotniczka starałam się polegać na moim węchu.
- Valka! Zaczekaj!
Nie zwalniaj. Uciekaj byle dalej od niej. Nie chcesz zwariować, tak jak ona. Nie chcesz tego. - myślałam, biegnąc dosłownie na oślep. - Już ci dość bólu w życiu podarowała. Nie chcesz przez nią teraz stracić wszystkiego, co nabyłaś w życiu.
Kilkaset metrów dalej zorientowałam się, że zgubiłam gdzieś po drodze mój śliczny koszyczek, który kiedyś mama uplotła wraz z tatą. Do oczu pocisnęły mi się łzy. Jedyna pamiątka po rodzicach leży gdzieś teraz pod drzewem, a ja jej pewnie nie odnajdę. Wykonałam ostry zwrot i zaczęłam pędzić z powrotem, z nosem niemalże przyciśniętym do ziemi. Już po chwili trafiłam na własny trop i zaczęłam nim podążać już truchtem.
- Valka? - zapytała Mizuki, która najwidoczniej nie miała zielonego pojęcia, co wyprawiam. - Valka, co ty robisz?
Nie zwracałam na nią uwagi. Łzy łaskotały mój pysk, a zaraz po tym następowało nieprzyjemne swędzenie. Nie cierpiałam płakać... ale MUSZĘ znaleźć ten koszyk. Bez niego... bez niego zapomnę kim jestem i dlaczego żyję. Mając go przy sobie mogę udawać, że jestem po prostu cichą zielarką, która nie lubi obecności innych. Bez niego czułam się znowu ojcobójczynią. Kimś bez uczuć, kto nie kochał własnej rodziny i chce o niej jak najprędzej zapomnieć.
W końcu mój nos delikatnie uderzył w coś uplecionego z zaschniętych gałązek. Przedmiot cicho skrzypnął. Koszyk. Mój koszyk. Drżąc, podniosłam go z ziemi i odwróciłam się w stronę, gdzie powinna stać Mizuki. Nie miałam pojęcia co teraz zrobić. Uciekać? Tylko gdzie?
- Po prostu zgubiłaś... koszyk? - zapytała zaskoczona. Opuściłam głowę, chcąc jedynie ją wyminąć i odejść. Nie było to jednak takie proste, bo Mizuki ponowiła pytanie. Odpowiedziałam jej jedynie skinieniem głowy. Czułam się wyjątkowo dziwnie. Miałam wrażenie, że w duchu się ze mnie śmieje.
- Dlaczego? - Nie odpowiedziałam. Czekałam, aż sobie odpuści i pójdzie. Tak się jednak nie stało. - Odpowiesz mi wreszcie czy nie?
- A co? Bawi cię to? - mruknęłam przez wiklinę wepchniętą do pyska, a następnie zwyczajnie ominęłam ją szerokim łukiem. Pewnie zastanawiało ją to, dlaczego już nie uciekam przed nią w panice i dlaczego jestem w stanie jej się postawić. Mam pięć lat. Potrafię zadbać o siebie. Muszę zacząć zwalczać własne lęki. Poza tym poczułam ogarniającą mnie złość. Zaczęłam zwyczajnie jej... nie lubić. Po raz pierwszy w życiu zaczęłam odczuwać coś takiego. Nie była to nienawiść. Zwyczajna niechęć. Wcześniej już zabiłam wilka. To był pierwszy krok do chociażby delikatnej wewnętrznej zmiany. Kilka osób udowodniło mi, że nie warto się lękać nieznanego, oraz że niekiedy trzeba poświęcić komuś trochę czasu. Chociażby tą maleńką cząstkę, aby dać mu do zrozumienia, że nie jest się nic nie znaczącą dla świata żywą duszą. Znam swoją wartość.
Nagle przez ziemię przeszedł delikatny wstrząs. Zatrzymałam się, strzygąc uszami. Co to było? Trzęsienie ziemi? Zwierzęta leśne nie poinformowały mnie o tym, więc to nie może być to. W takim razie co? Autentycznie dobiegało to zza mnie, możliwe, że spowodowane przez moc Mizuki. Uniosłam głowę. Przez ziemię przeszły kolejne wstrząsy, tym razem mocniejsze. Usłyszałam, że do lotu podrywają się ptaki, które dotychczas przesiadywały w gniazdach. To skłoniło mnie do dokładnie tego samego. Po raz kolejny rzuciłam się do biegu. Kiedy jednak się ruszyłam, wstrząsy się nasiliły, przez co już po chwili upadłam. W mojej głowie rozległo się echo szaleńczego śmiechu.
- Nie! Przestań! - słyszałam głos Mizuki jakby z daleka. Trochę niczym ktoś postawił między nami szklaną szybę. Spróbowałam się podnieść, ale coś mnie przydusiło do ziemi. - Ona nie zmienia się w człowieka! Zosta... - W połowie jej wypowiedzi zapanowała całkowita cisza. Poczułam w tej samej chwili przeszywający ból w klatce piersiowej, zupełnie jakby moje płuca zostały napełnione ogniem. Z wrażenia upuściłam pamiątkę, po którą jeszcze przed chwilą się wracałam.
- Mój... koszyk... - wykrztusiłam, próbując wyciągnąć po niego łapę. Nie miałam siły sięgnąć po przedmiot, przez co poczułam się za równo bezradna, zła i smutna. Skoro nie mogłam wstać, usiłowałam się do niego przyczołgać, ale to również kończyło się na niczym. Cokolwiek mnie przytrzymywało, było zdecydowanie silniejsze ode mnie. Nie czułam wyraźnej dłoni, tylko chłód, zupełnie jakby przytrzymywał mnie wiatr, choć nie było tu żadnych podmuchów.
Niespodziewanie usłyszałam głośne skrzypnięcie. Pierwszą myślą, jaka przyszła mi do głowy było to, że... mój koszyk. Mój koszyk jest zmiażdżony. Dopiero wtedy poczułam, że siła mnie puszcza, ale wciąż czułam, że jestem otoczona przez zimno. Szybko podniosłam się z ziemi i podeszłam do miejsca, gdzie zdawało mi się, że powinien być upuszczony przedmiot. Zaczęłam go obwąchiwać, a później obmacywać łapą. Z rozpaczą zorientowałam się, że miałam rację i coraz bardziej spanikowana spróbowałam ułożyć szczątki do jednej kupy. To na nic. Wszystko się rozlatywało. Kiedy stwierdziłam, że to rzeczywiście wszystko na nic, zadarłam głowę do góry i z mojego gardła wydobył się straszny, wyjątkowo żałosny wrzask przez łzy.
- Dlaczego?! - krzyczałam, choć wiedziałam, że nikt mi nie odpowie. Powtarzałam to jeszcze wielokrotnie: raz głośniej, raz ciszej, jak to zawsze bywało podczas głębokiego żalu. Śmiech, który odbijał się echem w taki sposób, jakbym moja głowa była pustym pomieszczeniem, ponowił się. Zdenerwowana wrzasnęłam: - To nie jest śmieszne!
To jednak spowodowało jeszcze gwałtowniejsze salwy śmiechu. Teraz dołączyły do tego kolejne i kolejne głosy. Nie miałam pojęcia, skąd się brały, dlatego też usiadłam i ukryłam pysk w łapach.
- Stop! Przestańcie! To nikogo nie bawi! - krzyczałam przez łzy, ale czułam coraz większą bezradność ogarniającą moje ciało. Wydawało mi się, że stałam się niewidzialna, ale to w niczym nie pomogło. "Widownia" stała się jeszcze bardziej rozbawiona. Zaczęłam się miotać na boki, orząc przy tym ziemię pazurami. - NIE!! NIE ŚMIEJCIE SIĘ!
Nikt mnie jednak nie słuchał, dlatego skuliłam się na ziemi i po prostu płakałam, przytulona do zgniecionego koszyczka. Wydobywał się z niego zapach mięty, który od zawsze kojarzyłam z tatą... on mi jednak już nie pomoże.
<Mizuki? Nie miałam kompletnie na to pomysłu, dlatego wyszło... dziwne. Valka dla jasności została po części opętana... a może i w zupełności. To już zależy od Ciebie.>
Uwagi: brak.
Zacieśnianie więzi
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)
czwartek, 14 lipca 2016
Od Kazumy "Próba mroku" cz. 6 (cd. Yuki)
Oparłam się o jedno z drzew, obserwując dziewczynę podczas budowy. Szybko kombinowała, jednak skończona wersja kompletnie do mnie nie przemawiała. Oplątując sobie palce łańcuszkiem medalionu w zamyśleniu patrzyłam na to, co stworzyła.
- Zrobione.
- Powiedz mi... co to ma niby być?
- Dom. Nie widać?
- To coś? - zaśmiałam się ironicznie odrywając się od drzewa i podchodząc bliżej. - Czy ty chcesz mi wmówić, że TO ma być moim domem?
- Zbudowałam. Nie rozwala się? Nie rozwala się. Czego ode mnie jeszcze chcesz? Pałacyku? - zadrwiła. Z nerwów otwierałam i zamykałam dłonie, aż zapominając o naszyjniku przerwał mi się łańcuszek, a medalion upadł na ziemię. Syknęłam kilka słów pod nosem i zaczęłam zbierać biżuterię.
- To w końcu dostanę tego smoka?
- Wynoś się stąd. - warknęłam.
- Co? - zapytała zaskoczona. Wstałam, ściskając w dłoni reszki po przedmiocie.
- Wynoś się stąd, słyszysz?! - krzyknęłam. Zrobiła się czerwona ze złości na twarzy.
- Nie! Obiecywałaś mi smoka i póki go nie dostanę...
- Dawaj pieniądze i spływaj, pókim dobra! JUŻ!
Nasze ciała szybko płynęła parząca czarna mgła. Cicho pisnęła z przestrachem, posłała mi nieco speszone spojrzenie i zaczęła grzebać w kieszeni.
- Ile...
- Sto dwadzieścia - oznajmiłam, unosząc butnie podbródek. Wyciągnęła drżącymi rękoma portmonetkę i położyła garść monet na moją dłoń. Na szybko je przeliczyła, a następnie dołożyła kolejną. Dopiero wtedy niechętnie oświadczyłam jej:
- Decyduj się. Byle szybko. - Kiedy posłała mi niewiedzące spojrzenie, westchnęłam z dezaprobatą i dodałam: - Którego chcesz? Tego młodego, na którym mi zrujnowałaś dom?
- Em... tak, tego - wydusiła. Mgła parząca jej ciało zniknęła. Przyłożyłam dwa palce do ust, następnie dmuchnęłam w nie. Na tak wysoki dźwięk reaguje tylko ten jeden młody smok, który dopiero co skończył sto dwadzieścia sześć lat. Stanął u mojego boku i patrząc na dziewczynę swoimi bystrymi, złotymi oczami, przekręcił nieco łeb. Aż mi się robiło niedobrze, widząc tą dwójkę. Miałam wrażenie, że zaraz porzygam się krwią.
Właściwie gwizdać nauczył mnie sam... Rafael. Kiedy przybyłam do Watahy Błękitnej Róży jako Amzuka spędziliśmy razem trochę czasu.
- Ma jakieś imię? - zapytała ostrożnie, podchodząc do niego bliżej.
- Nie.
Równie delikatnie przytuliła się do jego szyi. Zastanawiało mnie tylko to, jak na rozłąkę z dzieckiem zareaguje Vronti, jego matka.
- Dla twojej informacji to chłopiec. Teraz wypad stąd. - Po tych słowach uniosłam wolną dłoń i sprawiłam, że tuż za jej plecami rozwarł się portal wielkości młodego smoka. Popatrzyła na mnie jeszcze przez ułamek sekundy i przeszła przez teleport. Mały był bardziej zaniepokojony, ale dając mu znak głową, aby uczynił to samo, w końcu zdobył się na odwagę i podążył w ślad za swoją nową panią. Odetchnęłam z ulgą i nieco zatoczyłam się do tyłu. Nie miałam pojęcia, że nerwy powodują u mnie aż takie zmęczenie.
- Wszystko w porządku? - zapytał Valto, który dopiero teraz się materializował. Najwidoczniej przez ten czas wolał pozostać niewidoczny dla oczu dziewczyny. Dotknęłam dłonią swoje czoło.
- Tak... zaraz mi przejdzie.
- Jesteś strasznie blada... - Mówiąc to, chwycił swoimi łapskami moje ramiona. Stał tuż za mną.
- Ja zawsze jestem blada, kołku. - mruknęłam, wyrywając się z jego uścisku, jednak to nie było najlepszą decyzją, bo ponownie zawróciło mi się w głowie. Prawie upadłam, ale chłopak mnie złapał. Monety wypadły z mojej dłoni i rozsypały się na ziemi. Uchyliłam oczy, patrząc na jego uśmiechniętą twarz.
- Czego się cieszysz?
- Chyba trzeba będzie skombinować ci łóżko do tej twojej nowej chatki.
Westchnęłam niezadowolona.
- Przecież czuję się dobrze.
- Nie wydaje mi się... pozwól sobie pomóc.
- Nie zmieniaj się w Carlo, co? - mruknęłam niezadowolona, przypomniawszy sobie o starym znajomym.
- Kogo? To jakiś twój ukochany? A może były?
- Nie... - odrzekłam, stając chwiejnie na nogach. Zrzuciłam ze stóp szpilki. Coś czułam, że porobiłam sobie od nich odciski. Zwykle nie chodziłam w nich tak długo. - Znajomy. Wymieniliśmy kilka zdań, nic poza tym.
- Tęsknisz za nim?
Znieruchomiałam. Na takie pytanie nie byłam przygotowana. Carlo miał olbrzymią charyzmę, a mimo dziwnych upodobań, miał w sobie coś, co przyciągało do niego ludzi. Nie tylko kochanki, ale i zwyczajnie przyszłych kolegów. Każdy intuicyjnie darzył mu zaufaniem. Jego wrodzony dar umożliwiał również wyciągnięcie od innych dowolnych informacji... mógł wiedzieć o innych wszystko, bo sami mu to zdradzili, a inni o nim nic.
- Nie.
Ruszyłam zataczając się jak pijana w stronę domku. Usiadłam w środku, opierając się o ścianę tuż przy drzwiach wejściowych.
- Coś mi się zdaje, że jednak tak - powiedział, zbierając z ziemi Srebrne Gwiazdki oraz mój szmaragdowy medalion. Gdy mi je przyniósł, niechętnie skinęłam mu głową na znak, że mu dziękuję za pomoc. Popatrzyłam na pieniądze będące walutą w Watasze Magicznych Wilków. Trzydzieści z nich trafi do watahy, dziewięćdziesiąt będę mogła zatrzymać dla siebie... to i tak całkiem sporo. Zacisnęłam je w pięści i zamknęłam oczy. Czułam, jak ostre elementy gwiazdek wbijają mi się w skórę. Valto usiadł tuż obok mnie.
- Opowiesz mi coś o tym Carlo?
- Nie.
- Dlaczego? Wstydzisz się? A może po prostu ci się spodobał? - podjuszał Valto.
- Nie zaczepiaj się jak dwulatek. To żałosne. - mruknęłam, podnosząc się z podłogi. Przez chwilę chodziłam po mieszkaniu, a gdy stanęłam w miejscu uświadomiłam sobie, że mężczyzna patrzył na mnie jak zaczarowany. Typowe. Udałam, że tego nie zauważyłam. - Chyba powinnam wracać, i ty również.
- Chyba tak. - Odpowiedział, wbijając klingę miecza w podłogę i za jego pomocą wstając z ziemi. Popatrzyłam na niego jak na idiotę.
- Czy ty w ogóle wiesz do czego to służy? - Wskazałam na miecz.
- Tak... do walki z potworami i tak dalej. Dlaczego pytasz?
- Zdaje mi się, że raczej traktujesz to jako laskę. Dla twojej informacji możesz sobie taką zrobić z patyka. Niszczysz doskonale wykonane ostrze i przy okazji podłogę.
- Taak? - zapytał, podpierając się całym ciężarem ciała na mieczu. Mogłam się tego spodziewać, że mnie wyśmieje. - Nie wiedziałem. To opowiesz mi coś o tym Carlo?
- Nie! - powiedziałam nieco ostrzej. Do niego chyba już nic nie docierało.
- No dobra, dobra... Po prostu ciekawi mnie to, kto był w stanie poruszyć tak nieczułą kobietę. - Mówiąc to, oparł miecz na swoim ramieniu. Obracając się w stronę wyjścia, zrobił duże zadrapanie na ścianie. - Ups...
- Nic nie szkodzi - westchnęłam zrezygnowana. Już i tak nie miałam na nic siły. Jedyne co chodziło mi po głowie, było zaszycie się gdzieś w cieniu i ucięcie sobie drzemki. - A teraz znikaj. Mam już dość wrażeń na dziś.
- No dobra... czyli jednak nie opowiesz mi o Carlo?
- Valto! - krzyknęłam, spoglądając na niego z udawaną złością. Ten się tylko zaśmiał i zniknął. Odetchnęłam. Stałam tak jeszcze przez dobre kilka minut, po czym wyszłam na zewnątrz i wyczarowałam czarne, mizernie zdobione pudełko na pieniądze. Z tym skromnym pakunkiem stworzyłam portal i na nowo wylądowałam na terenach watahy. Na nowo poczułam w płucach świeże powietrze, które tak bardzo było przeze mnie znienawidzone.
Szybkim krokiem potruchtałam do Alfy, córki mojej starszej siostry, której tak samo darzyłam taką samą niechęcią, co całą tą watahę. Wcisnęłam jej monety mówiąc tylko "ktoś kupił smoka". Na pytanie, kto to był, już nie odpowiedziałam, tylko zawróciłam w stronę Mrocznego Lasu. Miałam olbrzymią chętkę na schowanie się za jednym z drzew i niewychodzenie przez najbliższy miesiąc.
Jednak moje szczęście nie trwało długo. Będąc już prawie u celu ktoś dał się we znaki. Ktoś, kto jak się domyśliłam, śledził mnie od dłuższego czasu. Udając, że go nie dostrzegłam, usłyszałam w końcu, że postanowił się odezwać:
- Cześć, dawno się nie widzieliśmy. - Z wrażenia aż przystanęłam. Ten miękki, pełen siły i delikatności za razem głos. - To ta twoja wataha?
Powoli odwróciłam się za siebie... i ujrzałam wysokiego, granatowego basiora z jaśniejszymi pasami na grzbiecie oraz grzywce. Mrugnął do mnie czerwono-pomarańczowym ślepiem, błyskając przy tym zielonym.
- Co ty tu... - syknęłam, ale przerwało mi jego machanie potężnymi, niebieskimi skrzydłami z pojedynczymi czerwonymi i zielonymi piórami, które spowodowały, że wszystkie liście zaczęły wirować w powietrzu. Jak zwykle "dyskretnie" pokazuje, jaki to on nie jest wspaniały. Ech...
- A, tak jakoś przechodziłem. Chciałem trochę czasu spędzić wśród wilków i szukam watahy. Pomyślałem, że może ci potowarzyszę. - Uśmiechnął się czarująco.
- Jak ty mnie... - Kiedy otworzył usta, żeby mi wszystko wyjaśnić, ja mu przerwałam uniesieniem łapy - Nic nie mów. Nie chcę wiedzieć. Idź sobie stąd.
- Skoro mnie tutaj nie chcecie... może przynajmniej powiesz mi, gdzie znajdę jakąś inną watahę?
Zamyśliłam się w duchu i wtedy do mojej głowy przyszedł iście szatański plan.
- Tam - wskazałam na północ. Basior popatrzył w tamtym kierunku, po czym w głębokim namyśle skinął głową. Uśmiechnęłam się złowieszczo. Ciekawa jestem, co z nim zrobią w watasze Asai.
- Zatem ruszam. Pamiętaj, że w razie jakbyś mnie oszukała, wrócę do ciebie z pretensjami, a następnie osobiście pójdę do waszej Alfy złożyć moje papiery odnośnie członkostwa. - Mówiąc to, ruszył we wskazanym przeze mnie kierunku. Przez chwilę stałam oniemiała, ale szedł na tyle szybko, że nawet nie miałam chęci, by za nim gnać i skierować gdzie indziej, w bardziej bezpieczne tereny. Pozostaje mi mieć jedynie nadzieję, że jednak ominie te tereny lub uda mu się przez nie przemknąć bez zbędnego szumu. Gdyby przerobili niczego nie świadomego Carlo na kabanosy, chyba bym sobie tego nie wybaczyła... z drugiej jednak strony chyba nie jest aż takim idiotą jak Valto i sam sobie z tym wszystkim poradzi.
<Yuki? Nie musisz mi już odpisywać. Możesz po prostu zakończyć serię lub dać chętnemu. ;z;>
- Zrobione.
- Powiedz mi... co to ma niby być?
- Dom. Nie widać?
- To coś? - zaśmiałam się ironicznie odrywając się od drzewa i podchodząc bliżej. - Czy ty chcesz mi wmówić, że TO ma być moim domem?
- Zbudowałam. Nie rozwala się? Nie rozwala się. Czego ode mnie jeszcze chcesz? Pałacyku? - zadrwiła. Z nerwów otwierałam i zamykałam dłonie, aż zapominając o naszyjniku przerwał mi się łańcuszek, a medalion upadł na ziemię. Syknęłam kilka słów pod nosem i zaczęłam zbierać biżuterię.
- To w końcu dostanę tego smoka?
- Wynoś się stąd. - warknęłam.
- Co? - zapytała zaskoczona. Wstałam, ściskając w dłoni reszki po przedmiocie.
- Wynoś się stąd, słyszysz?! - krzyknęłam. Zrobiła się czerwona ze złości na twarzy.
- Nie! Obiecywałaś mi smoka i póki go nie dostanę...
- Dawaj pieniądze i spływaj, pókim dobra! JUŻ!
Nasze ciała szybko płynęła parząca czarna mgła. Cicho pisnęła z przestrachem, posłała mi nieco speszone spojrzenie i zaczęła grzebać w kieszeni.
- Ile...
- Sto dwadzieścia - oznajmiłam, unosząc butnie podbródek. Wyciągnęła drżącymi rękoma portmonetkę i położyła garść monet na moją dłoń. Na szybko je przeliczyła, a następnie dołożyła kolejną. Dopiero wtedy niechętnie oświadczyłam jej:
- Decyduj się. Byle szybko. - Kiedy posłała mi niewiedzące spojrzenie, westchnęłam z dezaprobatą i dodałam: - Którego chcesz? Tego młodego, na którym mi zrujnowałaś dom?
- Em... tak, tego - wydusiła. Mgła parząca jej ciało zniknęła. Przyłożyłam dwa palce do ust, następnie dmuchnęłam w nie. Na tak wysoki dźwięk reaguje tylko ten jeden młody smok, który dopiero co skończył sto dwadzieścia sześć lat. Stanął u mojego boku i patrząc na dziewczynę swoimi bystrymi, złotymi oczami, przekręcił nieco łeb. Aż mi się robiło niedobrze, widząc tą dwójkę. Miałam wrażenie, że zaraz porzygam się krwią.
Właściwie gwizdać nauczył mnie sam... Rafael. Kiedy przybyłam do Watahy Błękitnej Róży jako Amzuka spędziliśmy razem trochę czasu.
- Ma jakieś imię? - zapytała ostrożnie, podchodząc do niego bliżej.
- Nie.
Równie delikatnie przytuliła się do jego szyi. Zastanawiało mnie tylko to, jak na rozłąkę z dzieckiem zareaguje Vronti, jego matka.
- Dla twojej informacji to chłopiec. Teraz wypad stąd. - Po tych słowach uniosłam wolną dłoń i sprawiłam, że tuż za jej plecami rozwarł się portal wielkości młodego smoka. Popatrzyła na mnie jeszcze przez ułamek sekundy i przeszła przez teleport. Mały był bardziej zaniepokojony, ale dając mu znak głową, aby uczynił to samo, w końcu zdobył się na odwagę i podążył w ślad za swoją nową panią. Odetchnęłam z ulgą i nieco zatoczyłam się do tyłu. Nie miałam pojęcia, że nerwy powodują u mnie aż takie zmęczenie.
- Wszystko w porządku? - zapytał Valto, który dopiero teraz się materializował. Najwidoczniej przez ten czas wolał pozostać niewidoczny dla oczu dziewczyny. Dotknęłam dłonią swoje czoło.
- Tak... zaraz mi przejdzie.
- Jesteś strasznie blada... - Mówiąc to, chwycił swoimi łapskami moje ramiona. Stał tuż za mną.
- Ja zawsze jestem blada, kołku. - mruknęłam, wyrywając się z jego uścisku, jednak to nie było najlepszą decyzją, bo ponownie zawróciło mi się w głowie. Prawie upadłam, ale chłopak mnie złapał. Monety wypadły z mojej dłoni i rozsypały się na ziemi. Uchyliłam oczy, patrząc na jego uśmiechniętą twarz.
- Czego się cieszysz?
- Chyba trzeba będzie skombinować ci łóżko do tej twojej nowej chatki.
Westchnęłam niezadowolona.
- Przecież czuję się dobrze.
- Nie wydaje mi się... pozwól sobie pomóc.
- Nie zmieniaj się w Carlo, co? - mruknęłam niezadowolona, przypomniawszy sobie o starym znajomym.
- Kogo? To jakiś twój ukochany? A może były?
- Nie... - odrzekłam, stając chwiejnie na nogach. Zrzuciłam ze stóp szpilki. Coś czułam, że porobiłam sobie od nich odciski. Zwykle nie chodziłam w nich tak długo. - Znajomy. Wymieniliśmy kilka zdań, nic poza tym.
- Tęsknisz za nim?
Znieruchomiałam. Na takie pytanie nie byłam przygotowana. Carlo miał olbrzymią charyzmę, a mimo dziwnych upodobań, miał w sobie coś, co przyciągało do niego ludzi. Nie tylko kochanki, ale i zwyczajnie przyszłych kolegów. Każdy intuicyjnie darzył mu zaufaniem. Jego wrodzony dar umożliwiał również wyciągnięcie od innych dowolnych informacji... mógł wiedzieć o innych wszystko, bo sami mu to zdradzili, a inni o nim nic.
- Nie.
Ruszyłam zataczając się jak pijana w stronę domku. Usiadłam w środku, opierając się o ścianę tuż przy drzwiach wejściowych.
- Coś mi się zdaje, że jednak tak - powiedział, zbierając z ziemi Srebrne Gwiazdki oraz mój szmaragdowy medalion. Gdy mi je przyniósł, niechętnie skinęłam mu głową na znak, że mu dziękuję za pomoc. Popatrzyłam na pieniądze będące walutą w Watasze Magicznych Wilków. Trzydzieści z nich trafi do watahy, dziewięćdziesiąt będę mogła zatrzymać dla siebie... to i tak całkiem sporo. Zacisnęłam je w pięści i zamknęłam oczy. Czułam, jak ostre elementy gwiazdek wbijają mi się w skórę. Valto usiadł tuż obok mnie.
- Opowiesz mi coś o tym Carlo?
- Nie.
- Dlaczego? Wstydzisz się? A może po prostu ci się spodobał? - podjuszał Valto.
- Nie zaczepiaj się jak dwulatek. To żałosne. - mruknęłam, podnosząc się z podłogi. Przez chwilę chodziłam po mieszkaniu, a gdy stanęłam w miejscu uświadomiłam sobie, że mężczyzna patrzył na mnie jak zaczarowany. Typowe. Udałam, że tego nie zauważyłam. - Chyba powinnam wracać, i ty również.
- Chyba tak. - Odpowiedział, wbijając klingę miecza w podłogę i za jego pomocą wstając z ziemi. Popatrzyłam na niego jak na idiotę.
- Czy ty w ogóle wiesz do czego to służy? - Wskazałam na miecz.
- Tak... do walki z potworami i tak dalej. Dlaczego pytasz?
- Zdaje mi się, że raczej traktujesz to jako laskę. Dla twojej informacji możesz sobie taką zrobić z patyka. Niszczysz doskonale wykonane ostrze i przy okazji podłogę.
- Taak? - zapytał, podpierając się całym ciężarem ciała na mieczu. Mogłam się tego spodziewać, że mnie wyśmieje. - Nie wiedziałem. To opowiesz mi coś o tym Carlo?
- Nie! - powiedziałam nieco ostrzej. Do niego chyba już nic nie docierało.
- No dobra, dobra... Po prostu ciekawi mnie to, kto był w stanie poruszyć tak nieczułą kobietę. - Mówiąc to, oparł miecz na swoim ramieniu. Obracając się w stronę wyjścia, zrobił duże zadrapanie na ścianie. - Ups...
- Nic nie szkodzi - westchnęłam zrezygnowana. Już i tak nie miałam na nic siły. Jedyne co chodziło mi po głowie, było zaszycie się gdzieś w cieniu i ucięcie sobie drzemki. - A teraz znikaj. Mam już dość wrażeń na dziś.
- No dobra... czyli jednak nie opowiesz mi o Carlo?
- Valto! - krzyknęłam, spoglądając na niego z udawaną złością. Ten się tylko zaśmiał i zniknął. Odetchnęłam. Stałam tak jeszcze przez dobre kilka minut, po czym wyszłam na zewnątrz i wyczarowałam czarne, mizernie zdobione pudełko na pieniądze. Z tym skromnym pakunkiem stworzyłam portal i na nowo wylądowałam na terenach watahy. Na nowo poczułam w płucach świeże powietrze, które tak bardzo było przeze mnie znienawidzone.
Szybkim krokiem potruchtałam do Alfy, córki mojej starszej siostry, której tak samo darzyłam taką samą niechęcią, co całą tą watahę. Wcisnęłam jej monety mówiąc tylko "ktoś kupił smoka". Na pytanie, kto to był, już nie odpowiedziałam, tylko zawróciłam w stronę Mrocznego Lasu. Miałam olbrzymią chętkę na schowanie się za jednym z drzew i niewychodzenie przez najbliższy miesiąc.
Jednak moje szczęście nie trwało długo. Będąc już prawie u celu ktoś dał się we znaki. Ktoś, kto jak się domyśliłam, śledził mnie od dłuższego czasu. Udając, że go nie dostrzegłam, usłyszałam w końcu, że postanowił się odezwać:
- Cześć, dawno się nie widzieliśmy. - Z wrażenia aż przystanęłam. Ten miękki, pełen siły i delikatności za razem głos. - To ta twoja wataha?
Powoli odwróciłam się za siebie... i ujrzałam wysokiego, granatowego basiora z jaśniejszymi pasami na grzbiecie oraz grzywce. Mrugnął do mnie czerwono-pomarańczowym ślepiem, błyskając przy tym zielonym.
- Co ty tu... - syknęłam, ale przerwało mi jego machanie potężnymi, niebieskimi skrzydłami z pojedynczymi czerwonymi i zielonymi piórami, które spowodowały, że wszystkie liście zaczęły wirować w powietrzu. Jak zwykle "dyskretnie" pokazuje, jaki to on nie jest wspaniały. Ech...
- A, tak jakoś przechodziłem. Chciałem trochę czasu spędzić wśród wilków i szukam watahy. Pomyślałem, że może ci potowarzyszę. - Uśmiechnął się czarująco.
- Jak ty mnie... - Kiedy otworzył usta, żeby mi wszystko wyjaśnić, ja mu przerwałam uniesieniem łapy - Nic nie mów. Nie chcę wiedzieć. Idź sobie stąd.
- Skoro mnie tutaj nie chcecie... może przynajmniej powiesz mi, gdzie znajdę jakąś inną watahę?
Zamyśliłam się w duchu i wtedy do mojej głowy przyszedł iście szatański plan.
- Tam - wskazałam na północ. Basior popatrzył w tamtym kierunku, po czym w głębokim namyśle skinął głową. Uśmiechnęłam się złowieszczo. Ciekawa jestem, co z nim zrobią w watasze Asai.
- Zatem ruszam. Pamiętaj, że w razie jakbyś mnie oszukała, wrócę do ciebie z pretensjami, a następnie osobiście pójdę do waszej Alfy złożyć moje papiery odnośnie członkostwa. - Mówiąc to, ruszył we wskazanym przeze mnie kierunku. Przez chwilę stałam oniemiała, ale szedł na tyle szybko, że nawet nie miałam chęci, by za nim gnać i skierować gdzie indziej, w bardziej bezpieczne tereny. Pozostaje mi mieć jedynie nadzieję, że jednak ominie te tereny lub uda mu się przez nie przemknąć bez zbędnego szumu. Gdyby przerobili niczego nie świadomego Carlo na kabanosy, chyba bym sobie tego nie wybaczyła... z drugiej jednak strony chyba nie jest aż takim idiotą jak Valto i sam sobie z tym wszystkim poradzi.
<Yuki? Nie musisz mi już odpisywać. Możesz po prostu zakończyć serię lub dać chętnemu. ;z;>
Subskrybuj:
Posty (Atom)