Sierpień 2022 r.
Nie zachowałem się dobrze w stosunku do Cess.
Narzekam na ubogie życie towarzyskie, a gdy ktoś sam wychodzi z propozycją rozmowy, odrzucam go. Podchodzi pod hipokryzję. Nie do tego dążę. Muszę się przemóc i załagodzić sytuację.
– Jestem Magnus – mruknąłem.
Wadera odwróciła się w moją stronę. Na jej pysku wymalowało się coś, co mogę opisać jako oschłą nadzieję.
– Tak w ogóle to cześć – dodałem niepewnie.
Wadera uśmiechnęła się usatysfakcjonowana.
– Cess. – powtórzyła i kiwnęła głową w stronę grupy.
Dopiero wtedy zorientowałem się, że łowcy oddalili się od nas na znaczną odległość. Bez słowa ruszyłem za wilczycą, ukradkiem przyglądając się jej sylwetce. Cess była wilczycą o dość... nietypowej urodzie. W bandzie kolorowych psowatych, władających siłami natury, dość ciężko się wyróżnić, a prawie dwumetrowy ogon, rogi i godne demonicznego lisa oczy zdecydowanie przyciągały uwagę. Orientalna piękność, skwitowałby Einar. Może to dlatego to określenie jakoś mnie nie przekonuje?
Dołączyliśmy do reszty akurat wtedy, kiedy jeden z tropicieli powrócił wraz z wieściami o dwóch kozicach i jeleniu. Z uwagi na to, że stworzenia znajdowały się w pewnym oddaleniu od siebie, Ireng zarządziła rozdzielenie grupy. Ja i nowo poznana wadera, wraz z siedmioma innymi wilkami, trafiliśmy do mniejszego grona, dowodzonego przez Dante. Naszym celem był byk. W przypadku dostrzeżenia innej zwierzyny łownej, mieliśmy dokonywać podziałów na mniejsze zespoły, aż do momentu, kiedy w każdym pozostanie minimalnie po jednym zabijającym, goniącym i atakującym.
Byliśmy zmuszeni znacznie przyspieszyć. Groźba zaskoczenia nas przez deszcz była aż nadto realna, więc tym bardziej się denerwowaliśmy. Cess widocznie nie była zachwycona narzuconym tempem, o czym nie omieszkała się wspomnieć. Dante tylko przewrócił oczami.
– No coś takiego – prychnęła. – Rzeczywiście sprawdzimy się doskonale z zadyszką – dodała z wyrzutem.
– Trudno się nie zgodzić – mruknąłem w odpowiedzi.
Wszystkie rozmowy powoli cichły.
Po kilkunastu minutach wolnego biegu przystanęliśmy na chwilę, by się rozejrzeć i złapać oddech. Mieliśmy do wyboru dwie ścieżki – jedną wąską, wiszącą tuż nad stromym żebrem skalnym, drugą znacznie bezpieczniejszą, biegnącą w bezpośrednim kontakcie z rumowiskiem. Przy obu można było wyczuć świeży trop poszukiwanego przez nas zwierzęcia. Jeleń wyraźnie się tu kręcił. I to całkiem niedawno.
Ktoś wykrztusił coś, co brzmiało jak stłumione "hej!", rozległo się parę warknięć i oburzonych krzyków. Nim zdążyłem się odwrócić, by sprawdzić o co chodzi, ktoś popchnął mnie z ogromną siłą. Zderzenie ze skałą na chwilę pozbawiło mnie oddechu, tępy ból rozlał się po czaszce. Otrząsnąłem się z lekkiego oszołomienia i zacząłem szukać wzrokiem sprawcy wypadku.
Wysoki, rudy wilk pędził na złamanie karku drugim z traktów, nawet się na nas nie oglądając. Dopiero wtedy dostrzegłem, że na jego końcu stanął nasz jeleń. W kilku susach pokonał dzielącą go od niego odległość i ruszył dalej, nawet nie oglądając się na zwierzę. Potężny byk nie zwrócił na niego uwagi. W oczy rzucały się nienaturalnie rozrośnięte poroże, dodatkowa para przednich kończyn i obszary wydłużonej, błękitnej sierści. Kolejny mutant.
Powietrze przeszył nieprzyjemny, skrzekliwy okrzyk. Odruchowo odskoczyłem, jednocześnie spoglądając w stronę źródła dźwięku, niemal wpadając przy tym na równie zdezorientowanego co ja, wilka. Nad rozstajem ścieżek zawisł prawie trzykrotnie większy od dorosłego wilka ciemnobrązowy gryf. Miarowo bił skrzydłami, stopniowo je unieruchamiając, gdy potężne kończyny uderzyły głucho o ziemię. Nad lekko rozchylonym dziobem lśniły wściekłe, bladożółte oczy, a boki stworzenia pokrywały nadpalone pióra i ślady oparzeń.
Hybryda skoczyła w sam środek naszej grupy. Skrzecząc wściekle, zamachnęła się na Cess, która uskoczyła z trudem. Zaślepiona złością na wszystko, co żywe, istota nie zwróciła uwagi na naszą znaczną przewagę liczebną, raz po raz atakując uciekające spod jej szponów wilki. Z trudem uchyliłem się przed jej skrzydłem, którym usiłowała strącić mnie ze ścieżki, co prawdopodobnie by się jej udało, gdyby ktoś w porę mnie nie ostrzegł. W uszach szumiało mi tak, że słowa ledwie do mnie dotarły, a i tak już po chwili zapomniałem o ich treści i źródle.
Dwa basiory z Watahy Czarnego Kruka kontratakowały jako pierwsze, jeden usiłował wytrącić gryfa z równowagi, ciskając w chude, ptasie nogi odłamami skalnymi, drugi zaatakował ogniem, co wyraźnie jeszcze bardziej go rozzłościło. Chwilę po nich Dante puścił się biegiem dookoła stworzenia, wyczekując, aż odsłoni poranione boki, zaś Cess przyjęła pozycję obronną i lekko się wycofując, uformowała z niebieskiej wody kilka lśniących pocisków i niewielkich konstrukcji, jak się domyślałem, w formie magazynów.
Pozostała część grupy, łącznie ze mną, okrążyła gryfa, w pełnej gotowości do walki. Bestia trzepotała wściekle skrzydłami, usilnie próbując dosięgnąć szponami któregoś z przeciwników, ale ostatecznie odpuściła, by móc obronić się przed płomieniami. W jasnych oczach błysnął strach; zdała sobie sprawę, że ma marne szanse na wygraną.
Ostatecznie gryf runął na bok, próbując osłonić się skrzydłami.
– Dobra – zdyszany wilk ziemi obrzucił nas szybkim spojrzeniem. – Co to było?
Bestia próbowała odsunąć się od nas jak najdalej.
– Hm, no nie wiem... Może wściekły gryf na przykład? – warknął ktoś.
Gryf zaskrzeczał wściekle i poderwał się gwałtownie, odtrącając dwa wilki skrzydłem. Odruchowo cofnąłem się o krok, tylko po to by z przerażeniem stwierdzić, że stworzenie rzuca się w moim kierunku z rozcapierzonymi szponami.
Odniosłem wrażenie, że moje serce zatrzymuje się na sekundę, zmrożone panicznym strachem. Nie miałem pojęcia jak sobie poradzić, a użycie mocy uniemożliwiły mi chmury. Zawróciłem, niemal tracąc przy tym równowagę i rzuciłem się do ucieczki.
W przeciągu krótkiej chwili dostrzegłem i zdałem sobie sprawę z kilku istotnych rzeczy. Po pierwsze, sześcionogi jeleń zniknął, a na jego miejscu stał rdzawo-rudy wilk. Natychmiast wystrzelił w moim kierunku. Po drugie, ścieżka była co prawda dość szeroka, ale gryf nie należy do małych stworzeń i byłem niemal pewny, że zajął całą dostępną przestrzeń, tym samym blokując przejście dla reszty grupy. Byłem zdany tylko na siebie. A przynajmniej taka myśl błysnęła gdzieś w głębi mojego umysłu w tym krótkim jak mrugnięcie oka, morderczym momencie.
Ze wszystkich sił starając się nie spanikować, stanąłem naprzeciw obcemu wilkowi, licząc na to, że łowcy odciągną uwagę gryfa. Zjeżyłem się, przyjąłem pozycję obronną i zawarczałem najgroźniej jak tylko potrafiłem. Kątem oka dostrzegłem, że latający drapieżca odwraca głowę do tyłu i usilnie stara się coś od siebie odrzucić. Przynajmniej tyle.
Rudzielec zatrzymał się kilka kroków przede mną. Obrzucił mnie niepewnym spojrzeniem, wyraźnie bijąc się z myślami. Co chwila zerkał w stronę gryfa.
Był bardzo wysoki. Pod skórą, pokrytą średniej długości futrem, rysowały się świetnie wyrobione mięśnie. Odwracał wzrok, gdy próbowałem lepiej przyjrzeć się szarozielonym, przymrużonym ślepiom. Czułem się przy nim jak zając w potrzasku, obok wygłodniałego lisa. Z drugiej strony odniosłem niejasne wrażenie, że to po prostu łagodny olbrzym, który zrobił coś bardzo nie tak i wstyd było mu się przyznać. Jakiejś części mnie zrobiło się go szkoda.
– To się porobiło – basior zaśmiał się nerwowo.
Spojrzałem na niego wrogo, jeszcze raz powarkując.
– Słuchaj, Arvid, to nie miało tak wyjść, serio. Wybacz mi. Zaraz wszystko naprawię.
Nadstawiłem uszu.
– Ale skąd ty...?
Basior skoczył nagle ku mnie. Cofnąłem się odruchowo, ale ten po prostu odepchnął mnie w tył. Zachwiałem się, podnosząc na niego wzrok. Uśmiechnął się przepraszająco, po czym wytworzył wokół siebie dwie ogniste kule, którymi cisnął w, w dalszym ciągu zajętego łowcami, gryfa. Hybryda zawyła jak obdzierany ze skóry kot. Wystrzeliła niezgrabnie w stronę rudego, który natychmiast ruszył do ataku. Uskakując przed dziobem przeciwnika, odbił się od podłoża. Uderzył w jego bok i z całej siły odepchnął od siebie.
Gryf stracił równowagę i zleciał ze skalnej półki. Z nieprzyjemnym trzaskiem runął na kamienie i zaczął się zsuwać. Rozpaczliwie próbował znaleźć punkt zaczepienia, ale tylko zrzucił na siebie kolejne kamienie. Z rozrywającym uszy wrzaskiem przekręcił się na brzuch i uderzył kilka razy skrzydłami. Przeleciał kawałek i wylądował ciężko. Jego grzbiet przypominał rozszarpany kawałek brązowego materiału, którym ktoś wrzucił do puszki z czerwoną farbą. Pióra fruwały wokół tak chaotycznie, jakby ktoś nadał im własną wolę.
Gryf odwrócił się ku nam z lekko rozchylonym dziobem. Nawet z takiej odległości widać było drżenie zgarbionej, zakrwawionej sylwetki. Obrzucił nas pustym wzrokiem, powoli rozkładając skrzydła.
A potem legł bezwładnie z pustym, kamiennym hukiem.
Ledwo do mnie dotarło, że wilki obskoczyły mnie jak sarnę, by spytać, czy wszystko w porządku, przyjrzeć się lepiej miejscu zdarzenia albo wymienić spostrzeżeniami. Mruknąłem coś i kiwnąłem głową, nie mogąc zdobyć się na lepszą odpowiedź. W mojej głowie pobrzmiewał niejasnym echem wesoły okrzyk rudego wilka. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy usłyszałem go naprawdę, w krótkim momencie, który jawił mi się jako czarna plama, niby atrament wylewający się z zepsutego pióra, czy tylko go sobie wyobraziłem.
Wilk zniknął.
<Cess?>
Uwagi: brak