Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

sobota, 20 sierpnia 2016

Od Dante "Szok w bitwie" cz. 1 (cd. Mizuki)

- Hej, jak myślisz, kto wygra? - szepnąłem do najbliżej stojącej wadery. Posłała mi zdegustowane spojrzenie, po czym odpowiedziała, zupełnie jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie:
- Ja.
Uniosłem brwi, prostując się i wypinając dumnie pierś. Ukradkiem spojrzałem na As, która wpatrywała się uważnie w swoje pazury. Zupełnie jakby było tam coś interesującego... wytężyłem wzrok, ale nie zobaczyłem niczego więcej. Pewnie po prostu nie miała niczego ciekawszego do roboty. Ciekawe o czym myślała... Nagle w mojej głowie pojawiła się przerażająca wizja. Co jeśli będziemy musieli stanąć przeciwko sobie? Zadrżałem. Zdecydowanie to nie byłaby wygodna sytuacja. Po raz kolejny na nią spojrzałem, jednak ta podniosła na mnie wzrok. Szybko popatrzyłem w innym kierunku. Poczułem się niezwykle głupio. Zupełnie jakbym podejrzał ją w trakcie kąpieli.
- Witajcie na pierwszej edycji "Bitwy o zwycięstwo"! - obróciłem wzrok w stronę brązowej wadery stojącej na środku skalnego okręgu - Bez zbędnej gadaniny, gdyż wiem, że już mieliście wcześniej wyjaśnione, po prostu przejdę do jedynego pytania, które chciałam zadać: jesteście gotowi?
Natychmiast pokiwałem głową, spoglądając raz jeszcze w stronę Astrid. Dostrzegłem na jej pysku determinację. Spojrzała na mnie raz jeszcze i posłała mi lekki uśmiech. Dodał mi on odrobinę otuchy.
- W takim razie życzę powodzenia! Niech wyłonią się zwycięzcy pierwszej rundy! Do zobaczenia niebawem!
Nie zdążyłem obrócić głowy, żeby sprawdzić, co się stało, gdy nagle zalał nas blask. Astrid szybko zniknęła mi z oczu, a ja poczułem gwałtowne szarpnięcie, które niemalże zabrało mi dech w piersi. Przez głowę przelał się niespodziewany ból i w tym samym momencie zapanowała ciemność. Po chwili zorientowałem się, że stoję na czymś naprawdę gorącym. Odruchowo zacząłem podskakiwać, czując, że rzeczywiście zostałem poparzony. Łapy zapadały mi się w piachu... zaraz, w piachu. Jestem na pustyni.
- Dante? - usłyszałem zachrypnięty głos. Podniosłem wzrok i ujrzałem Mizuki, która stała kilka metrów ode mnie na zamarzniętym lodzie. Rozszerzyłem oczy, w momencie, kiedy ta cisnęła we mnie kulą ognia. Nie zdążyłem nawet krzyknąć, gdyż siła uderzenia odepchnęła mnie na odległość kilku metrów, a moje futro zwyczajnie zapłonęło. Poczułem silny ból, łzy pocisnęły mi się do oczu. Jednak szybko wpadłem na pomysł, co mógłbym zrobić. Wyczarowałem kulę wody, która opadła na mnie. Ciecz częściowo z sykiem zmieniła się w parę wodną, jednak było jej dość dużo, by mnie ugasić. Przyjemny chłód jednak nie trwał długo, gdyż poczułem skurcz mięśni. Niech szlag trafi szok termiczny! Chciałem wrzasnąć porażony własną głupotą, kiedy to usłyszałem zbliżającą się Mizuki. Dostrzegłem, że lodem z każdym jej krokiem pokrywa się coraz to więcej piasku, przez co jej nie parzy. Miałem walczyć z waderą? I to jeszcze w takich warunkach? Nie ma mowy.
Skurcz zelżał, więc natychmiast rzuciłem się do ucieczki. Nietrudno mi było zorientować się, że jesteśmy na wolnej przestrzeni. Nie ma gdzie się ukryć. Przekląłem w duchu, jednak nie przerywałem biegu. Spojrzałem kilka razy przez ramię, by upewnić się, że Mizuki za mną podąża. Biegła. Powoli mnie doganiała, od czasu do czasu ciskając ogniem, ale zwykle udawało mi się od tego uciec. Zwykle. Przeklinałem na głos za każdym razem, gdy ponownie zapłonąłem, jednak osiągana przeze mnie prędkość prędzej czy później ugaszała mały płomyczek na moim futrze. Po kilku minutach jednak przyszła mi do głowy pewna myśl. Zauważyłem, że zaczęła się męczyć, więc odczekałem jeszcze chwilę, aż ze złością nie rzuci się naprzód i nie spróbuje zaatakować. Tak się stało, a ja wykorzystując moment, wyczarowałem skalną ścianę, w którą z impetem grzmotnęła. Słysząc huk mimowolnie zachciało mi się śmiać, ale ostatkiem sił się powstrzymałem. Przecież nie jestem wilkiem cieszącym się z cudzego nieszczęścia... Poza tym raczej nie skrzywdziłem jej jakoś dotkliwie. Raczej. Drgnąłem na myśl o tym, co mogło się stać, ale nie przestałem biec. Obejrzałem się jeszcze kilka razy przez ramię, ale ściana stała nienaruszona. Mogła utracić przytomność. Zwolniłem, zastanawiając się, czy nie lepiej byłoby jej pomóc, ale przecież to na tym polega... potrząsnąłem głową i na nowo przyspieszyłem tempa.
Kiedy uznałem, że jestem już wystarczająco daleko, zatrzymałem się i przeskakując rytmicznie raz w jedną, raz w drugą stronę, by jak najmniej się poparzyć, obróciłem się w stronę, gdzie była moja ściana. Przymrużyłem oczy, ale falujące gorące powietrze utrudniło mi obserwację. Chciałem wiedzieć, czy Mizuki już się podniosła. Wedle zasad, jeśli rzeczywiście nie może dalej walczyć, już dawno bylibyśmy odebrani z powrotem na tereny. Pewnie coś knuła... Nagle ujrzałem zbliżającą się sylwetkę. Zamarłem. Jak mogłem wcześniej tego nie zauważyć? Natychmiast rzuciłem się w dalszą ucieczkę, ale kiedy obróciłem się za siebie, zauważyłem, że wilk zniknął. Czyżby fatamorgana? Poczułem, że moje oczy z gorąca łzawią, a ja się pocę. Na nowo użyłbym chłodnej wody, ale bałem się, że ponownie spowoduję szok termiczny.
Zamiast tego sprawiłem, że wyrosła średniej wielkości skalna ściana, która przysłoniła mi słońce oraz pojawił się mały stawik. Spoglądając raz po raz, czy Mizuki się czasem nie zbliża, chłodziłem się w cieniu i popijałem wodę. Mijały minuty, może i nawet godziny i nic się nie działo. Nie mając lepszych zajęć wpatrywałem się w kierunku, z którego powinna nadejść i chlapałem lekko, uderzając delikatnie łapą w taflę wody.
Kiedy chyba przysnąłem, ocknąłem się idealnie w porę. Obróciłem pysk w stronę Mizuki, która wściekle się na mnie rzuciła, ale ja wykonałem szybki przewrót na piasku, przez co przeturlała się obok i wpadła do dołku, w którym wcześniej był mój stawik. Musiał wyparować, gdyż teraz cień się skrócił, a woda pod wpływem temperatury zniknęła. Podniosłem się i ona również. Usiłowała ponownie cisnąć we mnie kulą ognia, bo chyba dostrzegła, że nie lubię, gdy płonę. Moje błękitne futro teraz nie dość, że było brudne od zaschniętego błota, to jeszcze zostało częściowo wypalone. To właśnie powód, dla którego wolałem nie oglądać swojego odbicia w wodzie. Schowałem się za skalną ścianą i powoli przesunąłem się do jej drugiego krańca. Spodziewając się, że Mizuki zaatakuje z tej samej strony, po której zniknąłem, nieco się zaskoczyłem, gdy odezwała się tuż za mną.
- Bu.
Odskoczyłem, a ona cisnęła we mnie odłamkami lodu. Poprzecinała mi skórę, a siła uderzenia przykuła mnie do piasku. Krzyknąłem z bólu spowodowanego poparzeniami i mieszanymi odczuciami spowodowanymi szokiem... no właśnie! Uchyliłem oczy, które zamknąłem pod wpływem siarczystego bólu i nakierowałem jedną z łap, w której wciąż miałem czucie w jej kierunku. Wystrzeliła w jej stronę fala lodowatej wody. Krzyknęła nie tylko z zaskoczenia, ale i z powodu buntu ciała przez nagłą zmianę temperatury, a nie można było zaprzeczyć, że gorąca z niej wadera. Wolałem sobie nawet nie wyobrażać, w jakim stanie będzie jej ciało po takim ataku. Możliwe, że zejdzie jej częściowo skóra, powypada futro, mięśnie się usztywnią, a ona będzie niezdolna do jakiegokolwiek ruchu lub zmutuje... możliwe też, że odrobinę za bardzo ponosi mnie wyobraźnia. Kiedy udało mi się wyrwać z lodowych ostrzy (niestety przez to moje ciało było jeszcze bardziej osłabione - w kilku miejscach miałem istny krwotok), które i tak zaczynały topnieć, przybrałem pozę zdradzającą pełną gotowość do odparcia ataku i wyczekująco patrzyłem na Mizuki, która chyba usiłowała się podnieść. W duchu szczerze bałem się, że zrobiłem jej krzywdę, która zostanie przy niej aż do końca jej życia... Jeżeli będzie równa bliznom i poparzeniom, które zostaną mi po jej atakach - w porządku, jesteśmy kwita. Gorzej, jeśli to będzie coś znacznie okropniejszego...

<Mizuki?>

Uwagi: Brak.

Od Yuki „Bitwa” cz. 1 (c.d Itachi)

Zostałam przeteleportowana na arenę. Poczułam pod swoimi łapami trawę. Moim oczom ukazał się świat stworzony z latających skrawków gleby. Rozejrzałam się za przeciwnikiem. Basior stał na platformie poniżej mnie patrząc zdezorientowany gdzie jest. Uśmiechnęłam się i skoczyłam w jego stronę. Chwyciłam jego bok i z prawie całkowitą lekkością zaczęłam nim szamotać. Rąbnęłam wilkiem o podłogę parę metrów ode mnie tak, że jego krzyk było słychać na parę kilometrów stąd. Uśmiechnęłam się diabolicznie.
Basior prędko wstał i popatrzał niechętnie na mnie, szykując się na kolejny cios. Zaszarżowałam na niego, jednak w połowie skoku zmaterializowałam się za nim. Wylądowałam na jego grzbiecie. Wbiłam ostre pazury w jego łopatki i guz biodrowy. Ugryzłam go w kłąb. Itachi zrzucił mnie wierzgnięciem. Uderzyłam plecami o twardą glebę, tym samym odkrywając brzuch i słabiznę. Pod łbem nie czułam gruntu co oznaczało, że jestem blisko przepaści. Upadek spowodował chwilowe oszołomienie.
Gdy odzyskałam świadomość zauważyłam Itachiego „uciekającego” jak najdalej ode mnie. Patrząc jak basior żałośnie skacze i wdrapuję się to aż mnie korciłoby zhańbić go słownie. Podniosłam się. Gonić go czy wyskoczyć mu na ryj poprzez teleportacje? Z jednej strony gonitwa jest męcząca, lecz z drugiej daje tyle zabawy. Rzuciłam się biegiem w stronę najbliższej platformy. Zwinnie przeskoczyłam nad przepaścią. Byłam coraz bliżej celu. Gdy basior był na tej samej platformie, co ja zaczął biec jeszcze szybciej niż dotąd. Jego bieg był tak żałosny. Basior był już w powietrzu, gdy ja złapałam w pysk jego prawą tylna nogę. Pisk był tak głośny, że bym go omal nie puściła w próżnie. Wciągnęłam go na platformę. Basior skomlał i piszczał niewyobrażalnie głośno. Otworzył pysk by mnie ugryźć. Jego język był blady a źrenice tak małe jak ziarenko piasku w porównaniu do tego jak miał szeroko otwarte oczy.
Poczułam kopnięcie w szyję, a chwilę po tym ból jakby ktoś miażdżył mi ucho. Puściłam jego nogę i spojrzałam się, co się dzieje. To Itachi ugryzł mnie w ucho. Po chwili puścił o popatrzał przestraszonym wzrokiem na mnie. Wykorzystałam tą chwilę i odepchnęłam go narażając go przy tym na upadek z platformy. Basior odkrył swoją słabiznę, która po chwili była już zraniona przez pazury mojej prawej łapy. Przycisnęłam go do ziemi. Basior próbował się uwolnić.
- Nie szarp się - syknęłam do niego - to tylko dziesięć sekund - spojrzał na mnie ognistym wzrokiem, po czym uśmiechnął się. Poczułam jak odpycha mnie swoimi tylnymi nogami. Wylądowałam na środku platformy. Podniosłam się i ruszyłam w jego stronę. Miałam już go zepchnąć, gdy skoczył i zrobił unik. Poczułam nagłe szarpniecie w dół i poczułam, że spadam.
Walnęłam w niższą platformę z wielką siłą. Ból był niewyobrażalny. Krzyknęłam z bólu. Otworzyłam oczy i zauważyłam niewyraźny obraz biegającego Itachi’ego. Zamknęłam oczy i z trudem usiadłam. Głowa mi pulsowała i zarazem bolała jakby ktoś w nią strzelał. Czułam jak moje ślepia stają się coraz bardziej wilgotne. Na serio będę płakać w takim momencie? Ogarnij się Yuki i nie pozwól mu uciec. Musisz go zabić, niech pożałuje swoich czynów. Przemawiał do mnie instynkt mordercy. Podniosłam się i rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu jakiejś platformy. Nie czułam się sobą, wręcz przeciwnie - czułam się jak zabójca. Nagle upadłam i straciłam przytomność.
*podczas nieprzytomności właściwej Yuki*
Podniosłam się i otrzepałam. Cel był prosty - schwytać tego sk****syna i zabić. Ruszyłam pędem w stronę najbliżej platformy. Wspinaczka do ostatniego miejsca gdzie go widziałam nie trwała długo. Zaczęłam szukać jego tropu. Szybko go znalazłam. Popędziłam tam gdzie wskazywał trop.

<Itachi? Yuki-morderca cię złapie :v>

Uwagi: "Stąd" piszemy razem, przez "s" i "ą".

Od Luke'a "Nawiązać kontakt" cz.7 (cd. Kirke)

Lód załamywał się powoli pod wilczycą. Wyraźnie naruszyliśmy strukturę lodu i teraz odmówił współpracy. Ta złośliwość rzeczy martwych.
- Spokojnie. - powiedziałem, ale wadera nie do końca mnie słuchała, trzęsła się i nerwowo oddychała. Po chwili lód pękł, a ona zanurzyła się w wodzie.
- Kirke! - krzyknąłem, podbiegając do miejsca gdzie zatonęła.
- Luke! - krzyczała, próbując wypłynąć, bezskutecznie.
Ciągle próbowałem wyłowić waderę, albo przynajmniej rozbić lód. W końcu przypomniało mi się coś oczywistego. Jestem w końcu wilkiem wody i lodu, teraz bez większego problemu rozbiłem lód i wyciągnąłem Kirke z wody. Szybko wyciągnąłem ją na ląd i zmierzałem w cieplejsze miejsce. Tu było zbyt zimno aby ją obudzić, jak zgadywałem dostała hipotermii przez mróz. Jednak z drugiej strony, szybka i nagła zmiana temperatury też nie jest najlepsza, ale innego wyjścia nie widzę. Dotarłem w końcu na cieplejsze tereny, stan Kirke wyraźnie się polepszył. Nie dygotała już i nie dostawała drgawek od zimna. Jednakże nadal nie było najlepiej, zabrałem ją do swojej jaskini. Co półgodziny sprawdzałem jej temperaturę oraz czy już się budzi.
- Trzeba było to przewidzieć. - mruknąłem do siebie, uderzając jednocześnie siebie łapą w głowę. - Jak do tego doszło? Jak mogłem pozwolić aby to się stało? - jęczałem do siebie. Nie spałem do północy, czekałem aż wadera się obudzi. Jednak zmęczenie wygrało i zasnąłem.

***

Gdy się obudziłem od razu spostrzegłem, iż Kirke zniknęła. Zacząłem panikować, pomyślałem z początku, że po prostu się obudziła i wyszła. Niestety moja wyobraźnia stworzyła także czarny scenariusz, czyli, że wyszła półprzytomna i coś się jej po drodze stało. Uwierzyłem bardziej w tę drugą wersję i zacząłem wszędzie szukać wilczycy. Przeczesałem tereny chyba całej watahy i jej obrzeża. Zdyszany, rozbity i zniechęcony usiadłem pod drzewem, zacząłem także niemiłosiernie jęczeć do siebie jakim to jestem idiotą.

Kirke? Mały brak weny.

Uwagi: Mnóstwo literówek. Naprawdę tego nie widzisz? Wciąż masz problem z interpunkcją. Powtórzenia.

Ciekawostka #27

WMW powstało w ok. godzinę. Tyle zajęło mi zrobienie formularzu Kiiyuko (a właściwie skopiowanie i poprawienie nieco z EWWR), stworzenie kilku terenów, magicznych przedmiotów, stanowisk, formularzu do uzupełnienia i napisanie postu powitalnego. Zdecydowałam się napisać pierwsze op. dopiero po trzech dniach.

P.S. W godzinę powstał blog, a teraz średnio tyle właśnie dziennie siedzę nad nim, by jakoś tam działał. Niekiedy i nawet pięciokrotnie więcej. ;__;