Grudzień 2018 r.
Cieszyłem się na wieść, że Astrid jest w ciąży. Jednak kiedy tylko mi powiedziała o tym, że przyszła do niej Desari ze strzykawką, a teraz przez to źle się czuje, zacząłem mieć podejrzenia. W końcu jak mówiła Sohara, została zaatakowana przez wilka z umiejętnością zmiany postaci. To bardzo niebezpieczne. Szczególnie, że Desari od dawna nie ma już w Watasze Magicznych Wilków. To nie mogła być ona. Ja to po prostu czułem.Już od tygodni trwają poszukiwania śladów owego tajemniczego wilka. Nic. Kompletnie zero jakichkolwiek poszlak. Astrid ma niedługo urodzić. Boję się o nią i o szczeniaka. O ile teraz z maluchem jest podobno wszystko w porządku, tak nigdy nie wiadomo, co się stanie przy porodzie. Szczególnie, że moją partnerkę boli brzuch tak bardzo, że nie może spać po nocach. Martwię się o nią. Może nie wytrzymać przy porodzie.
Alfa zdecydowała się nawet zwolnić mnie częściowo ze stanowiska, bym mógł opiekować się żoną. Całe dnie biegałem jak szalony, starając się jej jak najbardziej udogodnić leżenie w jaskini. A to przynieść jej książkę, a to zaparzyć jakieś zioła, a to przynieść coś do jedzenia. Początkowo twierdziła, że przesadzam, jednak widząc, że nie przyjmę jej sprzeciwu i będę dalej robił swoje, dała sobie spokój i zaczęła mnie wykorzystywać jako służącego lub chłopca na posyłki. Nie przeszkadzało mi to. Ważne, żeby wypoczywała i miała dobre samopoczucie. Szczególnie w takim stanie.
Tego dnia poprosiła, abym przyniósł jej aż osiem ksiąg z biblioteki. Jako, że nie wpadłem na pomysł przyniesienia jakiejś torby lub koszyka, wszystkie ułożyłem w równym rządku na swoim grzebiecie i wolnym, równym krokiem skierowałem się w kierunku jaskini. Jednak coś z mojej głupoty zawsze pozostanie.
Kiedy byłem mniej więcej w połowie drogi, mała istotka przebiegła mi drogę, powodując, że chcąc się gwałtownie zatrzymać, spowodowałem, że książki zsunęły się z mojego grzbietu. Przekląłem w duchu. W bibliotece ktoś mi pomógł je ułożyć tak, aby się nie przewróciły, a teraz nawet sam nie dałbym rady tego zrobić. Dopiero uświadomiłem sobie, że zawsze mogę się zmienić w człowieka i zanieść to na rękach. Głupek. Zerknąłem w stronę zdumionego wilczka, który chwilę temu przegrodził mi drogę. Była to mała, chudziutka waderka o dużych, różowych oczach. Z jej grzbietu wyrastały maleńkie skrzydła.
- Przepraszam pana... Nic się nie stało? Może pomóc? - pisnęła cicho, jednak nie wyglądała na przestraszoną.
- Tak, poproszę... - mruknąłem - Czy mogłabyś pomóc mi je pozbierać?
- Oczywiście - odparła pogodnie, przesuwając łapkami i noskiem na zmianę jedną z lżejszych książek.
- Tylko błagam, nie zniszcz, bo wszystkie są z biblioteki. - Poprosiłem, zmieniając się w człowieka. To jednak jej napędziło niezłego stracha. Fakt, przemiana wyglądała dość... ciekawie. Obwąchała pospiesznie moją nogę, a kiedyś upewniła się, że jestem tą samą osobą, wróciła do porządkowania.
- Nigdy nie widziałaś przemiany w człowieka? - zapytałem, zbierając najbliższe tomy z ziemi. Ocierałem nadgarstkiem grudki zmarzniętej ziemi, które przywarły do okładek.
- Nie, jeszcze nie. Mam dopiero rok - powiedziała dumnie.
- To już duża z ciebie dziewczyna - oznajmiłem, przypominając sobie stałe teksty osób w moim wieku wobec dzieci.
- Już prawie dorosła!
- Mała kobietka - zaśmiałem się, przyjmując od niej ostatnią książkę - Tak właściwie, to jak ci na imię? Ja jestem Dante.
- Moone! - popatrzyła na stertę książek, którą trzymałem pod pachą - Umiesz czytać? Dużo tego wziąłeś. Masz tyle czasu, aby to wszystko przeczytać? Zazdroszczę, bo ja muszę chodzić na lekcje, które są taakie nudne...
- Umiem, ale nie płynnie. To dla mojej partnerki. Ja raczej nie przepadam za książkami - uśmiechnąłem się lekko - I zupełnie jak ty również chodziłem do szkoły i musiałem się uczyć. Dopiero teraz żałuję, że nie przykładałem się do nauki bardziej. Wielu rzeczy wciąż nie umiem, a miałem szansę. Dobrze ci radzę, weź się w garść i nie narzekaj na swoje obowiązki. Może i nawet to polubisz. Trochę zaangażowania, a nauczyciele będą patrzeć na ciebie przychylniej.
- Ale to głupie! Ciągle siedzieć i udawać, że się słucha. Przez ten czas mogłabym się pobawić w berka z pozostałymi szczeniakami!
- Rozumiem, o co ci chodzi, ale nic ci na to nie poradzę. Tak musi być i już. Lepiej się uczyć, żeby nie wyjść na głupka przy innych i dostać dobre stanowisko - powiedziałem cicho. Wolno ruszyłem przed siebie, jednak Moone musiała biec, aby na tych swoich krótkich łapkach mogła mnie dogonić.
- Nie rozumiesz, bo jesteś już dorosły - burknęła.
- W duchu pozostałem dzieckiem - zaśmiałem się - Musisz mi zaufać.
- Jaaasne... - mruknęła - A ta twoja partnerka lubi czytać? I skąd ma na to czas?
- Jest w ciąży i musi leżeć całymi dniami w jaskini. Nic dziwnego, że chce się czymś zająć. Jak wychodziłem, przykładowo układała drewniane klocki.
- W ciąży? Czyli będzie miała dzidziusia? - podekscytowała się Moone.
- Tak... Termin porodu zbliża się wielkimi krokami.
- Będziemy mieli nowego szczeniaka do zabawy! - wykrzyknęła radośnie.
- Prawdopodobnie.
- Basior czy wadera? Chciałabym, aby to była samica!
- A ja, żeby to był chłopiec. Nie wiemy, zorientujemy się dopiero po porodzie.
- Ale super! Nie mogę się doczekać! Będę się z nią bawić! I w chowanego! I w berka! Nowa koleżanka!
- Lub kolega - dodałem, jednak ona już mnie nie słuchała. Dalej przedstawiała swoje plany, jakie zrealizuje z moim dzieckiem lub dziećmi. Miło się tego słuchało, ale jakiś głos z tyłu głowy cały czas mi powtarzał, że przecież nawet może się nie narodzić i przy tym stracę również Astrid. Nieświadomie wbiłem paznokcie w okładkę jednej z książek. To nie mogła być prawda. Wszystko się ułoży i będziemy jedną, wielką szczęśliwą rodziną. Nawet jeśli Valka zaginęła, moi rodzice nie żyją, a Sohara ma objawy obłędu. Wszystko się ułoży... musi. Co może pójść źle?
Wszystko. Wszystko popaść w ruiny. Ja, moi bliscy i każdy z członków tej watahy. To jakaś klątwa. Szaleństwo. Zła passa. Zniszczy nas wszystkich.
- Dante, co się dzieje? - zapytała zaniepokojona Moone.
- Słucham? - odezwałem się, wytrącony ze swego rodzaju transu.
- Mruczałeś coś sam do siebie.
Czyli też oszalałem. To źle? Na pewno nie dobrze. Czemu choć raz los nie może się do mnie uśmiechnąć? Dlaczego teraz wszystko zaczęło się walić?
- Chcesz odwiedzić Astrid? Na pewno ucieszy się na twój widok.
- W sensie twoją partnerkę?
- Tak.
- I będę mogła zobaczyć, jak mała kopie? - podekscytowała się. Zdawała się całkiem zapomnieć o tym, że jeszcze chwilę temu majaczyłem.
- Pewnie tak.
- Jasne, że chcę iść! Później będę mogła powiedzieć Halsey, że widziałam, jak była w brzuszku! Na pewno mi nie uwierzy!
Zaskakujące, jak obcy szczeniak cieszył się na kogoś, kogo jeszcze nigdy nie widział. Nawet nadał jej imię. Na dziecko całkowicie obcych wilków. Przeszło mi przez myśl, że jeśli jednak stracę swoją najbliższą rodzinę, którą dopiero co udało mi się zbudować, mogę zawsze przyjąć pod opiekę Moone... Nie, nie myśl tak. Twój syn lub córka się narodzi, a Astrid niedługo potem wróci do pełni sił.
Jakiś czas później stanęliśmy przed wejściem do naszej jaskini.
- Astrid! Już jestem! Mamy gościa! - krzyknąłem u progu. Odłożyłem książki, zmieniłem się w wilka i skierowałem w miejsce, gdzie lubiła sypiać Astrid. Wtedy mnie zamurowało. Między jej łapami spoczywał nieruchomy, biały wilczek. Był naprawdę drobny. Moja partnerka leżała na boku, ledwo dysząc z bólu.
- Dobry Boże... - wyszeptałem, pospiesznie się zbliżając. As się lekko uśmiechnęła.
- Ledwo oddycha.
Dopiero z tej odległości dostrzegłem, że rzeczywiście krucha klatka piersiowa się unosiła i opadała. Futro było rzadkie, skóra trochę obwisła a pyszczek wyjątkowo szczupły. Moją uwagę przykuła dziwna, szarawa narośl na grzbiecie szczeniaka. Wyglądała jak napuchnięty strup. Nachyliłem się, aby ogrzać trochę maleństwo swoim ciepłym oddechem.
- Co się stało? - Podbiegła Moone. As dała jej znak, aby była cicho. Kiedy dostrzegła małego wilka-albinosa, trochę ją zamurowało.
- Tak wyglądają małe wilczki?
- Poniekąd - powiedziałem ostrożnie, zerkając na As. Spodziewałem się, że dziecko przejmie niebieską sierść po rodzicach, ale z jakiegoś powodu tak się nie stało.
- Dziecko listonosza? - zapytałem, z trudem powstrzymując złość.
- Danny, ale ty jesteś listonoszem - zachichotała moja partnerka. Wyglądała tak, jakby coś brała, ale z drugiej strony miała rację - Albinosy się czasem zdarzają i nie mamy na to wpływu. Może tę cechę przejęła po jakiejś dalszej rodzinie?
Skinąłem głową. Złość minęła. Patrzyłem zafascynowany na małą, zwiniętą kulkę. Niemożliwe jest, aby As dopuściła się zdrady. Nie było innej opcji. To naprawdę moje potomstwo.
- Mogę się z nią pobawić? - dopytała Moone.
- Skąd wiesz, że to dziewczynka? - zapytała zaskoczona As.
- Zgadywałam. To mogę?
- Jest jeszcze za malutka. Przez pierwszy miesiąc będzie praktycznie cały czas spać. Przykro mi - uśmiechnęła się blado.
- Oj, to za dużo!
- Ciii, bo się obudzi... - szepnąłem. Moone już się ułożyła obok śpiącego szczeniaczka, najwyraźniej z zamiarem uważnej obserwacji śpiącej kulki. Nie miałem serca jej wyganiać. Kto wie, może się kiedyś zaprzyjaźnią?
- Jak się czujesz? Już ci lepiej? Nic cię nie boli? Mała jest nakarmiona? Jak z porodem? - pytałem, w pełni świadom, że przez te godziny, kiedy mnie nie było, musiało mnie wiele ominąć.
- Jestem tylko zmęczona... I tak, już się napiła. Nie za wiele, ale lepsze to niż nic - zaśmiała się zachrypniętym głosem.
Ułożyłem się obok partnerki, wciąż nie odrywając wzroku od córeczki.
- Jak ją nazwiemy? - zapytałem.
- Halsey! - wtrąciła Moone, jednak As zdawała się jej nie usłyszeć.
- Zawsze podobały mi się imiona na literę "n". Co ty na to?
- Może być. Tylko jakie konkretniej?
- Może... - zamyśliła się - Nathalie?
- Zbyt pospolite. Nie pasuje.
- N... N... Navri?
- Brzmi w porządku. Takie... egzotyczne - zaśmiałem się cicho - Moone, proszę, nie dotykaj jej pyszczka, bo się obudzi.
<Moone?>
Uwagi: Kilkakrotnie przekręciłaś imię "Moone" na "Monne".