Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

środa, 3 lutego 2016

Od Yuki „Dziennik” nr. 1 (chętny)

(akcja toczy się jeszcze za czasu, gdy Yuki była szczeniakiem)


Dzień jak co dzień. Około południa wyszłam na spacer po terenach watahy. Mróz mroził moje rany po ugryzieniach. Cisza uspokajała moje zmysły. Ziemia była twarda i nie pozostawiała śladów łap. Co najwyżej pazurów. Gdy przechodziłam obok Mrocznego Lasu, potknęłam się o coś. Był to arkusz papieru spleciony razem sznurkiem. Papier był poplamiony atramentem zmieszanym z krwią. Z nieczytelnych napisów przeczytałam tylko "Dzi nik nr 13". Uzupełniłam wyraz i wyszło mi Dziennik numer trzynaście. Zaciekawiona, co się kryje w środku zabrałam go w pysk. Poczułam twarde kartki zmarznięte od mrozu. Popędziłam w stronę jaskini. Po kilkudziesięciu minutach dotarłam do celu. Usiadłam tak, aby światło oświetlało dziennik. Przewróciłam stronę. Pisało tam czarnym atramentem: „Oni na mnie patrzą, są coraz bliżej”, a pod tym napis „Nie powinienem go pisać, ale muszę… mój ostatni dziennik”, było to niepokojące. Ale pomyślałam, że to może być jakiś taki wstęp do książki. Na następnej stronie było „Zaawansowana magia i posługa żywiołami”. Były tam różne poradniki - jak się przeteleportować, jak wejść w przedmiot, jak ożywić wilka, jak wejść do umysły i tak dalej. Wczytałam się. Po paru godzinach spędzonych jak mól książkowy doszłam do rozdziału „Magiczne zwierzęta”. Książka była na tyle ciekawa, że nim się obejrzałam był już ranek. Nie przeczytałam jeszcze ćwierci tej książki. Była bardzo gruba. Na niektórych stronach czasem pismo się urywało i pisało np. „Zbliżają się” lub „Nie chcę tego”. Nastało popołudnie. Stałam się głodna. Zamknęłam w końcu dziennik i poszłam po coś do jedzenia. „Jeżeli jest to dziennik numer trzynaście i jego ostatni, to musi być ich więcej” myślałam „a co jeżeli ktoś z watahy ma dziennik?”. Zabrałam mój dawny koszyk, którym parę mieś temu niosłam prowiant, włożyłam do jednego dziennik i spróbowałam je założyć na siebie. Koniec końców się udało… cudem. Wyszłam z jaskini. Zaczęłam węszyć jakiegoś wilka. Szukałam go kilkanaście minut.

<Chętny?
Jeżeli ktoś się zaciekawi tym op. Proszę o zapoznaniu się z tym, że każdy dziennik ma swoją tematykę i wylew jakiejś łapy/dłoni/kopyta/szponów, w niektórych okładka może być poszarpana>


Uwagi: Po skrócie od słowa "numer" nie piszemy kropki. Liczby piszemy słownie. Mroczny Las to nazwa miejsca, więc powinno się ją pisać z wielkich liter. Powtórzenia wyrazów... Jak mogło to tam "pisać czarnym atramentem"? Jak już, to "było napisane...". Pisać a napisane to nie jest jedno i to samo. Rozwijamy skróty!

Od Yuki "Mroczny zamek" cz. 2

Wędrowałam po nieskończonym korytarzu. Ból głowy był nieznośny więc co chwilę przystawałam opierając się o brudne ściany poplamione jakąś mazią. Moje futro na lewym boku było już całe poplamione od tej mazi. Jak dalej szłam wzdłuż korytarza to ściany rozbiły się węższe. "Niech mi nie mówią, że idę w złą drogę" powiedziałam. Gdy popatrzałam naprzód, podczas gdy opierałam się o ścianę, zauważyłam tamtą kobietę. Stała w rozszerzeniu ścian. Wyglądała jakby się czaiła na kogoś, kto stał za ścianą. Zaczęłam iść wolniej i ciszej, uważając gdzie stawiam łapy. Gdy byłam parę metrów od niej, ona odwróciła się w moją stronę. Pokazała abym się zatrzymała. Nie rozumiałam po jakiej ona jest stronie. Tego zamku czy mojej. "Klucz w misce... A teraz jeszcze To..." rozmyślałam. Nagle usłyszałam dziwny odgłos, przez który przeszły mnie ciarki. Dopiero teraz zauważyłam, że trzymała coś w jednej ręce. Nagle to coś rzuciła za ścianę. Warczenie, piski i wycia dobiegały zza ściany. Odwróciła się w moją stronę i pokazała, że mam za nią iść. "Mam za nią iść? Po co?" Pomyślałam. Stałam tak zdezorientowana aż ona nagle walnęła mnie laską. "POŻAŁUJE" krzyknęłam w myślach. Rzuciłam się na nią, jednak chybiłam, bo uciekła za ścianę. Zaczęłam ją gonić. Zauważyłam, że ona prowadzi mnie do schodów. Wbiegła na schody, a ja za nią skoczyłam na pierwszy stopień. Pobiegła na górę schodów. Podążałam za nią. Zatrzymała się przy wyjściu z klatki schodowej. Wbiegłam na ostatni stopień, na którym stała ona. Stała i słuchała co się dzieje za drzwiami. Usłyszałam nucenie z dołu. Kobieta zdesperowana popatrzała na mnie swoimi oczodołami, na których była naciągnięta brązowa skóra. "Ufasz mi?" usłyszałam głos w mojej głowie. "TY MÓWISZ?!" krzyknęłam w myślach. "No raczej!" ten sam głos odezwał się w mojej głowię. "Nie wiem co chcesz zrobić... " pomyślałam niepewnie. Wyciągnęła łańcuch z pleców i kucnęła. "Nie ruszaj się" głos zabrzmiał wtedy, kiedy zaczęła zawiązywać moje przednie łapy. "Co Ty robisz?!" pomyślałam. "Pomagam ci wydostać się z zamku" odpowiedziała, wtedy kiedy skończyła zawiązywać moje przednie łapy, a zaczęła zawiązywać tylne. Usłyszałam kroki z dołu schodów. Kobieta zaczęła zawiązywać mój pysk. Gdy skończył się jej łańcuch, zabrała mnie na ręce. "Żeby nikt mnie nie zobaczył" pomyślałam. "Udawaj, że zemdlałaś" głos zabrzmiał w mojej głowie. Zamknęłam oczy i puściłam  swoje ciało jak bym nie miała nad nim kontroli. Poczułam obecność kogoś lub czegoś. Kroki się zatrzymały. Chwila ciszy. Czułam, że kobieta rozmawia z kimś w umyśle. Nagle kroki podeszły bliżej. Poczułam okropny smród. Nagle ktoś zaczął mnie wąchać. Po chwili napięcia kroki odeszły. Odetchnełam z ulgą. Otworzyłam oczy. "Czekaj..." powiedziała mi w myślach. "Musimy przejść przez pokój pielęgniarek" powiedziała. Zrozumiałam, że mam zamknąć oczy. Kobieta weszła do pokoju. Cisza. Czułam się jak pupilek noszony na rękach. Dyskomfort namawiał mnie do ucieczki, ale próbowałam nie uciekać. Po chwili kobieta położyła mnie na ziemi. Otworzyłam oczy. Korytarz. Kobieta miała ubrudzone ręce od mazi, która była na moim barku. Kucnęła i zaczeła rozplątywać łańcuchy. Po chwili byłam już wolna. "Musisz dalej pójść sama" zabrzmiał znów głos w moich myślach. "Tu masz wskazówki, jak gdzie dojść" dała mi papierek, który okazał się być mapą. Chwyciłam go w pysk. "Dziękuje ci" pomyślałam. Ona poszła do tyłu, żegnając się. Spojrzałam na mapę."Więc... muszę iść prosto i potem skręcić w prawo, tam są schody do parteru. Ach... mapa samej piwnicy..." pomyślałam. Zwinęłam mapę, zabrałam ją w pysk i zaczęłam iść prosto przez ciemny korytarz. Według mnie nie można było go nazwać ciemnym, ponieważ doskonale widziałam w ciemności. Gdy doszłam do końca korytarza ujrzałam stare kręcone kamienne schody. Po paru schodkach od razu wiedziałam, że kręcone schody nie należą do moich ulubionych. Nagle stawało się jaśniej. Doszłam do końca drzwi. Okazało się, że koło drzwi stała pochodnia. Wyrzuciłam mapę i spróbowałam otworzyć drzwi. Musiałam stać na tylnich łapach by tą klamkę otworzyć. Koniec końców się udało. Weszłam do pokoju z zegarem. Tym samym co wtedy. Krótsza wskazówka była za liczbą jeden, a dłuższa koło trzy. "Pamiętam drogę powrotną" pomyślałam i zaczęłam iść pokojami. Doszłam w końcu do wyjścia. "To piekło się w końcu skończy" nasyneła mi się myśl. Popchnęłam drzwi. Nie chciały się ruszyć. Zaczęłam je pchać jeszcze mocniej.
- No proszę... - powiedziałam, zaciskając kły i pchając na nie z jeszcze większą siłą. Tu nie wydawały się na spróchniałe, raczej na solidne. Usłyszałam śmiech za sobą. Był kobiecy, tak jakby podwójny.
- Głupia - powiedział - jakbyś nie wiedziała, że stąd nie ma ucieczki... Yuko, daj spokój - "Skąd ten ktoś zna moje imię?" pomyślałam - przecież marzyłaś o miejscu, w którym będziesz szanowana i znana - nie dość, że znała moje imię to jeszcze moje marzenie, po tym jak Ripple zmarła -  popatrz mi w oczy, nie stój jak słup soli - odwróciłam się. To była moja matka.
- To niemożliwe... - powiedziałam - przecież zginęłaś, Ojciec cię zabił...
- Dostałam drugą szansę - powiedziała. Naglę zauważyłam, że jej lewa tylna łapę jest niebieska. Zrozumiałam że ten zamek chce mnie wykończyć.

<C.D.N>

Uwagi:  Powtórzenia again. Nie chce mi się ich poprawiać. Czemu "oplamione"? Nie powinno być "poplamione"? "Wzdłuż" piszemy razem. "Węższe" całkowicie pokręciłaś i wyszło Ci strasznie dziwne słowo, a mianowicie "węrzszę". "Naprzód" w tym kontekście piszemy razem. Po raz kolejny przekręciłaś słowo, czyli zamiast "rozszerzeniu" napisałaś mi "rozżeszeniu"... No i nie bardzo wiem, czym jest to "rozszerzenie ścian". "Warczenie, piaski i wycia"... zaraz, jakie piaski? Zapominasz o ogonkach pod "e" w niektórych czasownikach (wzięła, kucnęła, odetchnęłam, zaczęła itd.). "Kątrola"? Doprawdy, ciekawe. "Kontrola" piszemy przez "on". Nie "tylnie łapy", tylko "tylne łapy"! Napisałaś wszystko w jednym akapicie... wygodniej się czyta, gdy jest on jakoś podzielony. "Jakby" piszemy razem. "Z tond"... ja nie wierzę... trzy błędy w wyrazie czteroliterowym... "stąd", jak już.

Od Sarah "Nowe stado" cz. 3 (cd. Astrid/Lihtium Vane/chętny)

Po dołączeniu do watahy na stałe, bardzo się ucieszyłam. W wilkach było jednak coś, co nie pozwalało mi długo z nimi przebywać, coś, czego nie mogłam znieść. Nie było to na pewno zbytni optymizm lub pesymizm, ani gadatliwość niektórych, tylko coś innego.
No tak. Ta wataha była ze sobą bardzo mocno zżyta, zupełnie jak moja...
Przez te smutne wspomnienia postanowiłam, że pójdę i znajdę sobie jakiś kąt, w którym poczuję się lepiej, ale dopiero po zmroku. Lubiłam spacerować kiedy było ciemno.
Co prawda, to prawda, rzucałam się wtedy w oczy przez moje białe futerko, no ale kto by na to zwracał uwagę? Jak ktoś mnie zauważy, to po prostu powiem, że idę na spacer. W sumie będzie to prawdą.
Do nocy zostało jednak sporo czasu. Postanowiłam wybrać się w góry, więc spytałam waderę, która wcześniej przedstawiła się jako Astrid, o drogę. Ta wyjaśniła mi bardzo dokładnie, a potem spytała:
- Idziesz polować?
- Nie, raczej się przejdę. Chociaż... - zamyśliłam się. - Macie tam jakąś zwierzynę? Troszkę głodna jestem.
- Hm. W górach mamy oczywiście dużo zwierząt, ale tam królują kozice. Mniam... Aż mi ślinka cieknie.
- Lubię kozice. Nawet smaczne i łatwo złapać.
- Ha! Łatwo? - zaśmiała się wilczyca. - Żartuj sobie, żartuj. Jak cię kopnie to nie będziesz już w nastroju do...
- Ja wcale nie żartuję.
- Hahaha! Ta! Na pewno! - wilczyca tak się rozchichotała, że aż musiała usiąść.
- No co? Tam gdzie mieszkałam, zwierzyny było bardzo mało. Same kozice. Szkoliłam się na polowania na nie w poprzedniej... - urwałam. Wspomnienia wróciły. Miałam przed oczami okropny widok, który zobaczyłam, zanim uciekłam jak tchórz. W moich oczach pojawiły się łzy, które szybko wytarłam.
Astrid musiała to zauważyć.
- Coś jest nie tak? - spytała.
- Wszystko dobrze... Po prostu... Nie, już nic - wytarłam kolejne łzy i twardo spojrzałam przed siebie.
- No, mam nadzieję. - powiedziała, dając wyraźny znak, że chce zmienić temat.
- Więc... Idziemy na te kozice, czy tchórzymy przed kopniakiem? - zmusiłam się do uśmiechu.
Na razie nie mogę przecież myśleć o takich sprawach, aktualnie tylko mój żołądek się liczy.

***
- Dobra, prezentuj swoje umiejętności. - powiedziała Astrid, gdy dotarłyśmy na miejsce.
Rozejrzałam się wokół. Widok cudowny, niemożliwy do opisania. Jasnoszare skały pięknie wyglądały przyprószone białym puchem. Prawie bezchmurne, niebieskie niebo silnie kontrastowało z porośniętymi partiami gór.
Dostrzegłam młodą kozicę, na półce skalnej jakieś pięć metrów nad nami. Podbiegłam trochę w prawo i zaczęłam dość zwinnie wdrapywać się na górę, omijając cel szerokim łukiem. Gdy znalazłam się około metr nad nią, upewniłam się, że nie spadnę, a potem zeskoczyłam tuż obok kozicy. Skoczyłam na nią zanim się zorientowała, że w ogóle jestem tuż obok niej. Przygwoździłam ją łapami do ziemi, a zęby zanurzyłam w jej szyi. Ale ona zrobiła coś, czego kompletnie się nie spodziewałam: zrzuciła mnie i - co prawda - krwawiąc, rzuciła się do ucieczki. Najgorsze było to, że zdążyła jeszcze zamachnąć się swoimi "ozdobami" na głowie, raniąc moje prawe ucho. Było to tylko zadrapanie, więc bólu nie czułam. Bardziej czułam tylną łapę, w którą musiała kopnąć, kiedy jeszcze leżała.
Zdezorientowana patrzałam na skałę, za którą zniknęła.
- Nic ci nie jest? - zawołała z dołu Astrid.
- Nie, nic - odparłam i zaczęłam schodzić z górki, lekko kulejąc.
- Nic? A twoje ucho? Przecież kulejesz!
- Ee, tam. To tylko zadrapanie, nogę też sobie wyliżę.
- No dobra, ta ranka niedługo zejdzie, ale nie wiem co z nogą.
- Mówiłam będzie okej. Ale... jakim cudem ta kozica mi umknęła? Ona jakaś zmutowana jest, czy co?
- Nie - wadera roześmiała się. - te nasze są po prostu wymagające. Ale było nawet okej. Nieźle ją poraniłaś.
- No może, ale nadal jestem głodna. - jęknęłam.
- Zaraz pójdziemy zapolować na coś innego - stwierdziła i uśmiechnęła się. - Jak na razie to z tą nogą trzeba coś zrobić. Powinnam mieć ze sobą jakieś bandaże...
Odwróciłam głowę, żeby znaleźć jakąś inną kozicę. Gdy znowu spojrzałam w jej stronę, zamiast zobaczyć wilczycę, dojrzałam niebieskowłosą kobietę, która szukała czegoś w kieszeniach.
- Odsuń się ode mnie! - krzyknęłam i zaczęłam się cofać z położonymi po sobie uszami.
- Sarah, co jest? - powiedziała.
- Zostaw mnie w spokoju! - obnażyłam szczęki.
Dziewczyna spojrzała za siebie, w prawo i lewo, a potem znowu na mnie. Podniosła dłoń i na nią popatrzała.
- Aha, o to ci chodzi! To ty nie wiedziałaś, że umiem zmienić się w człowieka?
- Co? Astrid?
- No raczej, baranie. - zaśmiała się.
- Ja... sory, że na ciebie nawrzeszczałam.
- Nic się nie stało. Tylko... czemu tak reagujesz na ludzi?
Nie odpowiedziałam. W sumie nawet nie musiałam, bo chyba się domyśliła.
- Dawaj łapę. Muszę ci ją zabandażować, a tak mi będzie łatwiej - powiedziała po chwili ciszy.
Przyłożyła mi bez słowa kawałek gałęzi do bolącego miejsca i starannie owinęła.
- Na razie tyle wystarczy. Kiedy wrócimy do watahy, zbadam cię lepiej - zaczęła i zmieniła się w wilka. Nareszcie. - a na razie idziemy do lasu. Złapiemy jakąś sarnę czy jelenia.
***
Gdy byłyśmy syte, wróciłyśmy na tereny mojej nowej "rodzinki". Zaprowadziła mnie do jaskini, która służyła wilkom jako szpital. Zdjęła opatrunek, zbadała mnie, coś tam mruknęła.
- Masz skręconą łapę - powiedziała w końcu. - muszę ci ją unieruchomić, a potem zdezynfekuję twoje ucho.
- Okej, cokolwiek to znaczy.
Usztywniła mi łapę, potem na chwilę poszła czegoś poszukać. Gdy wróciła (w formie człowieka), niosła malutkie pudełko. Otworzyła je, wyjęła coś podobnego do kropel do oczu, które miałam już okazję zobaczyć. Kazała mi przez chwilę mieć uszy nieruchomo. Zamknęłam na chwilę oczy, chcąc już stąd wyjść. Miałam zamiar pobiegać, nawet ze skręconą łapą, w końcu muszę troszeczkę potrenować na stanowisko goniącego. Poczułam lekkie pieczenie.
- Puścisz mnie już stąd? - spytałam, znudzona.
- Za chwilę, szczeniaku - uśmiechnęła się. - Musimy poczekać. Zaraz cię wypuszczę.
Po kilku minutach wyszłam z jaskini. Po drodze spytałam się Astrid, gdzie mogłabym troszkę udoskonalić mój żywioł lodu, choć o tym, że go posiadam na razie nie wspomniałam.
- Śnieżny Las jest doskonały. Tam jest wiecznie zimno, nawet latem. Pójdziesz na północny wschód, to dojdziesz na miejsce. Tylko jeszcze jedno: może być ci lodowato, bo aktualnie jest tam dużo na minusie.
- Przecież mój żywioł to lód. Nie odczuwam niskich temperatur.
- Naprawdę? Czemu więc nie zamroziłaś tej kozicy, na którą polowałyśmy, albo nie odcięłaś jej drogi ucieczki?
- Nie do końca znam swoje możliwości.
- Aha - ucięła. - Tak czy siak, tam pewnie poczujesz się lepiej - uśmiechnęła się.
Odwzajemniłam uśmiech i utykając, ruszyłam w drogę.
O to że się zgubię, nie musiałam się przecież martwić.
Dotarłam na miejsce.
- Jak tu pięknie... - wyszeptałam. Rzeczywiście, czarne kontrasty na korze rosnących tutaj brzóz ślicznie wyglądały na tle nieskończonej bieli.
Rzuciłam się na śnieg i zaczęłam się tarzać. Zanurzyłam pysk w kryształkach lodu i położyłam się. Machnęłam kilka razy ogonem. Poczułam coś, dotyk czegoś zimnego. Obejrzałam się za siebie.
Ujrzałam częściowo zagrzebane w śniegu biało-złote kolczyki. Wstałam i im się przyjrzałam. Miały lekką, jasną poświatę. Nie miałam chwilowo gdzie je włożyć, więc postanowiłam, że schowam je w swojej jaskini. Najwyżej później popytam, czy ktoś ich nie zgubił.
kilka godzin później
Zapadał zmrok, a ja czułam to samo, co wtedy, kiedy opuściłam tereny mojej watahy.
Dlaczego o tym pomyślałam, znowu? - pytałam się w duchu. - Nigdy tego nie pojmę.
Jak już wcześniej postanowiłam, wyruszyłam na nocny spacer. Dość długo krążyłam po terenach watahy, aż natrafiłam na dużą polanę na klifie, z morzem "na widoku". Całe to miejsce było otoczone różowo-fioletową poświatą, co dodatkowo sprawiało, iż było piękne. Może nawet magiczne. Pod klifem zobaczyłam plażę, z jasnym, prawie białym piaskiem. Zeszłam na nią, i usiadłam. Piasek był ciepły, co było dość dziwne przez fakt, że była noc. Ciągnęło mnie do morza. Chciałam wejść i się porządnie zanurzyć, a jednocześnie coś podpowiadało mi, że lepiej zostać na brzegu.
Zdecydowałam się pomoczyć łapę (YOLO, jak to mówią). Woda również była ciepła, niepokój się rozwiał. Już miałam zrobić krok i wejść do morza, ale usłyszałam głos, a raczej krzyk:
- Stój! Nie wchodź do wody!
<Astrid? Lihtium Vane? Sorki, że tak długo, szkoła :/>

Uwagi: "Na pewno", "na razie", "coś tam" i "po prostu" piszemy osobno. "Przyprószone" pisze się przez "ó". Nie środkuj tekstu za pomocą Spacji! Nie pisz cudzysłowie za pomocą dwóch przecinków.