Kwiecień 2022r.
Pogoda pogarszała się z każdym dniem. Wiatr uginał bezlistne gałęzie, jakby sprawdzając, w którym momencie te połamią się z głośnym trzaskiem. Unosił tony piasku i mniejsze przedmioty, próbując uderzyć każdego, kto miał nieszczęśliwy obowiązek wyjścia na dwór. Uderzał w ciało, nieprzyjemnie je ochładzając, zwiewał sierść na oczy i utrudniał poruszanie się. To właśnie z jego powodu marzyłam, by znaleźć się w swojej jaskini i schować się przed smaganiem uciążliwej wichury. Najlepiej wraz z parującym naparem ziołowym w glinianym naczyniu, które zrobiłam na zajęciach sztuk kreatywnych, gdy byłam jeszcze szczeniakiem.
Powoli zaczynałam żałować impulsywnej decyzji odejścia z watahy na kilka miesięcy i wyruszenie na bezsensowne poszukiwania. Zdawałam sobie jednak sprawę, że to mogła być moja ostatnia szansa na poznanie wszystkich okoliczności mojego odejścia z Zakonu. Nikt z nas nie był pewny, kiedy pogoda stanie się zbyt nieprzewidywalna, by wychylić łapę poza własną grotę. Może to będzie jutro, a może za miesiąc? Nawet najbardziej optymistyczne wilki musiały przyznać, że wątpiły w uspokojenie się wiatru, wstrząsającego światem od zeszłego roku.
To właśnie z powodu tej niepewności o losy watahy, zapytaliśmy Suzannę o możliwość wyruszenia w podróż. Alfa nie była przekonana w powodzenie naszej misji, wydawało się, że nawet chciała nas powstrzymać, jednak w końcu skinęła głową na znak zgody. Mogliśmy wyruszyć następnego dnia, ale jedynie pod warunkiem, że weźmiemy na wszelki wypadek dwie Lampki Motyla. Szczęśliwie okazało się, że każde z nas – As i ja – mieliśmy po jednej w swoich zapasach magicznych przedmiotów.
Szybko okazało się, że pomysł był bardzo dobry. W końcu minęło wiele czasu, odkąd Asgrim zawędrował na tereny naszej watahy, poza tym jego stan nie był wówczas najlepszy, więc cokolwiek by nie mówił, wątpiłam, by był dobrym przewodnikiem. Basior przez jakiś czas kręcił nosem, lecz gdy wspięliśmy się na górę, niechętnie podniósł na łapie magiczny przedmiot, który miał założony na szyi i wyszeptał w jego stronę pełną nazwę Zakonu.
Od tego czasu fosforyzujący motyl o pięknych, błękitnych skrzydłach walczył z wiatrem, prowadząc nas w stronę miejsca, w którym mieliśmy zmierzyć się z przeszłością. Miejsca, w którym czekała na mnie moja matka.
Byłam przerażona. Zawsze oczywistym było dla mnie, że nie miałam matki czy ojca. W Zakonie rodzinę zastępował mi As i Edel, potem żyłam wśród ludzi, aż w końcu w Watasze Magicznych Wilków znalazłam swoje miejsce. Miałam moją kochaną Yuki, rozważnego Kai'ego i w końcu Asa. Kochałam ich i nigdy nie wyobrażałam sobie, że dane mi będzie poznać – nie, spotkać. Znałam ją już wcześniej. Chociaż... Czy jeśli tego nie pamiętam, to to się liczy? - matkę. Wilczycę, która dała mi życie.
Zastanawiałam się, jak powinnam się zachować, gdy ją zobaczę. Rzucić się jej na szyję? Spytać, czemu pozwoliła mi odejść bez jakichkolwiek umiejętności, bez pamięci? Obawiałam się także swojej reakcji. Nie wiedziałam, czy zacznę płakać, czy ogarnie mnie wściekłość, a może będę zwyczajnie obojętna. Cholera. To wszystko zapowiadało się tak dziwacznie...
As starał się mnie wspierać. Cały czas rzucał jakimiś uwagami, próbował mnie rozśmieszyć lub wciągnąć w interesujący temat. Szybko okazało się to całkiem bezskuteczne. Zwykle reagowałam niezadowolonymi pomrukami i nakazem zostawienia mnie w spokoju. Po jakimś czasie skończyło się na ciszy, którą przerywaliśmy jedynie na dogadanie się odnośnie polowania lub znalezienia miejsca, w którym moglibyśmy spędzić noc.
Wiedziałam, że moje zachowanie go bolało, jednak samiec starał się, żeby nie dało się tego po nim poznać. Zapominał jednak, że nieumyślnie odczytywałam jego nastrój i czułam smutek oraz zawód, który z niego emanował. Każdego dnia chciałam go przeprosić, obiecać, że postaram się zachowywać, jednak zawsze brakowało mi słów, aż w końcu basior zasypiał, już niemal z przyzwyczajenia obejmując mnie łapą.
Któregoś dnia, gdy siedzieliśmy w niewielkiej jaskini – według Asa – niecałe kilka godzin drogi od terytorium Zakonu, przyglądałam się z bezpiecznego miejsca jak niewyraźne kontury drzew uginają się pod naporem wiatru. Był już wieczór i pomimo środka wiosny, na dworze nie było prawie nic widać. Słońce już wiele miesięcy temu zniknęło za ciemnymi chmurami. Jednak nie było to tak odczuwalne zimą. Teraz, w czasie, gdy przyroda powinna odżywać, brak jasnej gwiazdy był szczególnie dokuczliwy.
W jaskini panowała cisza przerywana głośnymi świstami wiatru, uderzającego we wszystko, co śmiało stanąć mu na drodze.
- As? - zwróciłam się nieśmiało do samca, który leżał w najdalszym kącie jaskini.
Wilk mruknął coś niewyraźnie w odpowiedzi.
- Myślisz, że to był dobry pomysł?
Samiec nie odpowiedział od razu. Nie musiałam widzieć jego pyska, by wiedzieć, że marszczy brwi, zastanawiając się, skąd wzięło się moje pytanie.
- Jesteśmy już tak blisko Zakonu, a ty masz wątpliwości? Tor, naprawdę... - zaczął. Jego głos był zachrypnięty, jednak samiec widocznie nie miał zamiaru nic z tym zrobić.
- Nie będą zadowoleni, gdy cię zobaczą – wtrąciłam, ignorując jego pytanie.
Usłyszałam głębokie westchnięcie oraz głośne kroki zbliżające się w moją stronę.
- Też nie będę skakał z radości, gdy ich zobaczę – powiedział, siadając tuż obok mnie.
Zerknęłam na samca, którego pysk był delikatnie oświetlony od dołu przez naszyjnik z motylem. Światło lampki było niezwykle blade w porównaniu do tego, które wydobywało się z mojej. Prawdopodobnie jutro o tej porze magiczny przedmiot będzie całkowicie bezużyteczny, a zaklęty w nim motyl umrze. Było w tym coś smutnego.
- To czemu...?
- Czemu ryzykujemy tak wiele czy czemu postanowiłem z tobą pójść? - wtrącił samiec.
Nie odpowiedziałam od razu, zastanawiając się nad pytaniem.
- Chyba oba...
As przymknął oczy, prawdopodobnie w celu pozbierania myśli. Gdy się odezwał jego głos był nienaturalnie pewny i zdecydowany. Podniosło mnie to na duchu.
- Wiem, że chcesz poznać prawdę i będziesz żałować, jeśli tego nie zrobisz. Zawsze będziesz zastanawiać się „co by było gdybym nie odpuściła”. Czułem to samo przez miesiące, w których nie wiedziałem, co się z tobą działo – przerwał na chwilę. - Poza tym byłabyś gotowa wyruszyć tutaj sama, żeby mnie nie narażać. Nie zniósłbym tego. Ktoś musi cię pilnować, Tori, i Los, Eydis lub jakieś inne bóstwo zdecydowało, że to moja rola.
Jego głowa była zwrócona w stronę dziury prowadzącej na zewnątrz. Oczy miał utkwione w ciemność znajdującą się zaledwie kilka odległości ogona od nas. Niemniej czułam od niego pewność siebie. Wilk wierzył, w to co mówił i chyba właśnie to zdecydowanie przyczyniło się do mojego wzruszenia.
Jego głowa była zwrócona w stronę dziury prowadzącej na zewnątrz. Oczy miał utkwione w ciemność znajdującą się zaledwie kilka odległości ogona od nas. Niemniej czułam od niego pewność siebie. Wilk wierzył, w to co mówił i chyba właśnie to zdecydowanie przyczyniło się do mojego wzruszenia.
Bez słowa wtuliłam pysk w szyję basiora i zaciągnęłam się przyjemnym zapachem wrzosów, który otaczał go niezależnie od pory roku. Miło było czuć ciepło jego ciała tuż przy swoim, obserwować w ciszy jak podświetlone na błękitno futro rozstępuje się pod wpływem mojego oddechu. Zdałam sobie sprawę, jak wielkim oparciem był dla mnie ten szalony samiec. Zarówno teraz, jak i kilka lat temu, gdy byliśmy jeszcze beztroskimi szczeniakami. Asgrim był jak opoka, najbardziej stały element w moim życiu.
- Dziękuję... - wyszeptałam.
Kilka chwil później koło mnie znajdował się mężczyzna, który delikatnie gładził moją sierść. Ja w tym czasie siedziałam na jego kolanach i przytulałam się do jego ludzkiej szyi. As opatulał mnie ramionami i nic nie zapowiadało na to, że miał zamiar mnie puścić.
Polizałam go delikatnie w policzek, a chłopak w odpowiedzi musnął ustami mój nos.
- Nie ma za co – odparł równie cichym głosem.
C.D.N.
Uwagi: brak