Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

wtorek, 15 stycznia 2019

Od Lind "Obowiązki strażnika terenów" cz. 3

Przełom sierpnia i września 2022r.
Zamknęłam książkę, ziewając szeroko. Nie było już w niej linijki, której nie znałabym na pamięć. Gdybym wiedziała, że zostanę uwięziona na całe dnie w jaskini, wypożyczyłabym sobie połowę zasobów Biblioteki. W tym także wydania napisane w języku Elfów. Przynajmniej mogłabym spróbować się go nauczyć. Miałabym jakieś ciekawe i rozwijające zajęcie. Niestety, traf chciał, że obecnie mogę sobie poczytać tylko to jedno, leżące w mojej jaskini wydanie. Zanudzenie się jego treścią było kwestią czasu. 
Westchnęłam z rezygnacją i spojrzałam w sufit jaskini. Nie miałam w tym żadnego głębszego celu. Chwilę gapiłam się weń bez zainteresowania. "Nie zmienił się. Jest dokładnie taki sam, jak w dniu, w którym się tutaj wprowadziłam" - pomyślałam. Następnie skierowałam wzrok na nierówną ścianę mojego lokum. Ona zmieniła się nie do poznania, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że kilka dni temu wspólnie z Tingiem wyłamywaliśmy z niej budulec potrzebny do zabudowania wyjścia. Otrzymane w ten sposób kamienie ułożyliśmy jeden na drugim i skleiliśmy błotem połączonym z odrobiną zawartości jednej manierki, którą mój towarzysz miał w plecaku. Odmieniec utrzymywał, że zwykle służy mu to do naprawiania jego pięćsetletniego banjo. Koniec końców udało się zmniejszyć wyjście o jakieś kilka metrów (jeśli dobrze pamiętam, ile wynosi jeden "metr"). Od razu łatwiej zasnąć, kiedy do środka dociera znacznie mniej odgłosów szalejącej burzy. Natomiast kiedy nie śpię, nie muszę się już tak wysilać, żeby osłonić ścianą z powietrza to małe przejście. 
Ziewnęłam jeszcze raz i przeciągnęłam się. Dochodzę do wniosku, że ten dzień, który spędziłam na zabudowywaniu wyjścia był najciekawszym dniem ostatnich miesięcy. Nieróbstwo (z przerwami na patrole w ekstremalnych warunkach) wkrótce mnie wykończy. Kiedy tak rozmyślałam nad tym wszystkim, nagle do moich uszu dotarło mamrotanie mojego towarzysza: 
- Jedenaście... dwanaście... trzynaście... czternaście... 
- Co ty tam mruczysz? - zainteresowałam się. - Znów jakaś aztecka kołysanka? 
- Hm? - dotychczas odwrócony tyłem Odmieniec spojrzał w moją stronę. Siedział w kącie, przy świetle płonącej ptasiej czaszki przywiązanej do kija. Zupełnie już przywykł do używania jej jako pochodni. 
- Pytam, czy znów nucisz azteckie kołysanki - powtórzyłam znużonym głosem. 
- O czym ty mówisz? Co ma znaczyć "znów"? - Ting poruszył ogonem. 
- Śpiewałeś ostatnio przez sen - oznajmiłam. - Albo raczej; nuciłeś przez sen i raz po raz wypowiadałeś jakieś dziwne słowo bez otwierania oczu. 
- A, masz na myśli to... To nie kołysanka, ani tym bardziej nie... aztecka. To musiało być coś po grecku - wytłumaczył Ting, powoli odwracając głowę z powrotem przed siebie.
- Huh, dobrze wiedzieć - odparłam. - To co robisz tym razem? - wstałam z posłania i podeszłam bliżej Odmieńca. 
- Liczę, ile ci zostało Złotych Księżyców po zakupie kart. Nie pytaj, dlaczego robię to dopiero teraz.
- Nie śmiem, mości Strażniku - westchnęłam. - Raczej spytam kto ci w ogóle pozwolił ruszać moje oszczędności - dodałam sucho.
- Nie potrzebuję na to twojej zgody. Tak czy inaczej, nie potrafiłabyś zrobić tego sama - zaznaczył mój towarzysz.
- I co z tego? - prychnęłam. - Tak czy inaczej, wolałabym, żebyś zostawił tę sakiewkę w spokoju - oznajmiłam, przedrzeźniając Tinga. - Oboje wiemy, że... 
- Ciszej Pierzasta, bo nie wiem, gdzie skończyłem liczyć. 
- Ty słuchasz mnie w ogóle? - obruszyłam się.
- Przeszkadzasz mi - burknął w odpowiedzi Odmieniec. - Gdzie ja skończyłem... gdzie... - mruknął. 
- Na "naście" - podpowiedziałam, siadając. 
No dobra, niech mu będzie. Niech sobie policzy, jak tak bardzo chce. Jeśli jednak dotrze do mnie, że coś z tego sobie przywłaszczył i wydał, marny jego los. 
- Tyle to ja też wiem - prychnął Strażnik Wichury. - Jest dużo liczb zakończonych na "naście". 
- Ciekawe... Ile konkretnie? 
- Nie zadawaj głupich pytań - odparł Ting.
- Co jest nie tak z tym pytaniem? - Uderzyłam raz ogonem w ziemię. 
- No tak, zapomniałem, że ty nie masz pojęcia o zasadach matematyki - przyznał Odmieniec. 
Po tych słowach schował wszystkie Złote Księżyce z powrotem do małej sakiewki, gdzie zwykle je trzymam. Upewniwszy się, że żadnego nie pominął, zaczął liczyć półgłosem od nowa:
- Jeden, dwa, trzy... 
Chwilę obserwowałam powolne ruchy mojego towarzysza. Starałam się skupić na jego słowach, jednak szybko zdałam sobie sprawę, że mam problem ze zrozumieniem takiego niedbałego seplenienia. Tak więc, szybko znudziło mnie to zajęcie. Ziewnęłam szeroko. Chwilę jeszcze milczałam, lecz w końcu postanowiłam znów zaczepić Tinga.
- Nie chciałbyś może nauczyć mnie liczyć? - spytałam. - Teraz i tak nie ma tutaj dużo do roboty. 
- Inteligentne stworzenia zawsze znajdą sobie zajęcie - oznajmił Odmieniec 
Drgnęłam i zacisnęłam zęby. Już-już miałam gotową ripostę, która sprawi, że raz na zawsze zamknie się ta jego głupia gęba, lecz wtedy gdzieś w pobliżu gruchnął piorun. Straszliwy hałas bez problemu przedarł się przez cienką barierę przy wejściu do nory. Syknęłam i odskoczyłam od ściany. Odruchowo spłaszczyłam się i zwinęłam w kłębek na wilgotnej ziemi. Ból i pisk w moich wrażliwych uszach utrzymał się co najmniej kilkanaście sekund. Nie otwierałam wówczas oczu nawet na chwilę. Kiedy wreszcie to zrobiłam i odrobinę rozluźniłam mięśnie, zauważyłam, że Ting siedzi przy mnie i gładzi delikatnie po grzbiecie. Ewidentnie chciał mi pomóc; uspokoić, wesprzeć. Wówczas poczułam jakiś dziwny zapach. Zorientowałam się, iż nieświadomie przestałam osłaniać swoim żywiołem przejście na zewnątrz i swąd pochodził stamtąd. 
- Wszystko dobrze, Pierzasta? - spytał Odmieniec. Jego głos wydał mi się dziwnie przytłumiony. 
- Będę żyła - odparłam nieco drżącym głosem i oparłam pyszczek na ziemi. 
Nie chciałam jeszcze wstawać. Na domiar złego zaczęła mnie jeszcze boleć głowa; tak jak po każdym tego typu potężnym grzmocie. Skierowałam wzrok na wyjście z jaskini. Zobaczyłam przed nim głęboką kałużę. Przy jej brzegach zgromadził się ten dziwny, połyskujący na niebiesko nalot. Chyba powinniśmy jeszcze zadbać, by ta woda, jeśli tak ją można nazwać, nie dostała się do jaskini. Rośliny rosną od niej jak szalone, jednak nie wiemy, czy nie ma negatywnego wpływu na zwierzęta, w tym też na nas - wilki. 
Ting nadal przy mnie czuwał. Wyglądał, jakby obawiał się, że nie jest ze mną w pełnie w porządku i może miał trochę racji. Nie mówię o kondycji fizycznej, raczej o fakcie, że nagle ogarnął mnie lęk. Lęk przed nieznanym. Nie pomagał w tym fakt, że od miesiąca widywałam tylko mojego towarzysza i kilka wilków, które przekazywały informacje o patrolach i tym podobnych. Nie wiem, co się dzieje z resztą watahy. Nie wiem, jak się czują moi przyjaciele. Czy nikt nie jest ranny? Czy nikt nie nałykał się tej dziwnej deszczówki? A co, jeśli burza już zebrała krwawe żniwo pośród watahy?! Nie...Nie, nie... O takich sytuacjach ktoś by mnie poinformował. Na pewno. Być może... Tak myślę... Tak? 
Pulsujący ból głowy nasilał się. Powoli wstałam i powłóczyłam łapami w stronę swojego legowiska. Ting odprowadził mnie do niego, bacznie obserwując moje ruchy. Opadłam na jedyne wygodne miejsce w całej jaskini i zamknęłam oczy. Spróbowałam zasnąć licząc, że to mi pomoże. W końcu dopięłam swego. 

***

Obudziła mnie znajoma fala magii, charakterystyczna dla teleportujących się między jaskiniami posłańców. Gość zaczął coś mówić donośnym głosem, żeby mnie do końca wybudzić. Kilka słów do mnie dotarło, a mianowicie "patrol", "szlak" oraz "pożary". Otworzyłam jedno oko i spojrzałam na zamgloną sylwetkę wilka. Nagle zasłonił ją mój Odmieniec.
- Odejdź, Pierzasta jest chora! - warknął do basiora.
- Ale... 
- Już! Potrzebuje teraz spokoju - Ting kłapnął zębami. 
Usłyszałam szuranie pazurów o kamienie przy wyjściu. Oznaczało to, że posłaniec odruchowo cofnął się. Zaraz po tym odgłosie nastąpiła szybka wymiana zdań, z której niewiele zrozumiałam. Wiem tylko, że Strażnik Wichury często przerywał rozmówcy, usiłując go jak najszybciej przepędzić. 
- No dobrze, zmienimy harmonogram. Czy Lind potrzebna jest wizyta medyka?
- Wydobrzeje, jak dacie jej odpocząć kilka dni. Długo mam jeszcze czekać? - warczał Odmieniec. 
Wkrótce dotarł do mnie kolejny powiew magii świadczący o tym, że gość w końcu sobie poszedł. Skierowałam pyszczek w stronę mojego towarzysza i spojrzałam na niego. 
- Dziękuję - szepnęłam i wróciłam do krainy sennych marzeń.
W normalnych warunkach pewnie martwiłabym się, czy nie dosięgną mnie żadne konsekwencje za zachowanie Tinga wobec posłańca od Alf, albo dlaczego złe samopoczucie wcale mi nie mija, lecz teraz nie miałam siły myśleć już o niczym. Dziś mam wolne. 

<C.D.N.>

Uwagi: Nazwałaś raz Złote Księżyce Srebrnymi Księżycami. 

sobota, 12 stycznia 2019

Od Crane'a "Ostatnia szansa" cz. 1

Listopad 2021
Moim planem na dzisiejszy dzień było szpiegowanie Leah. Ta wadera coś podejrzanie często rozmawiała na osobności ze swoim smokiem na dosyć ciekawe tematy. Kilka zasłyszanych słów wystarczyło, by rozbudzić we mnie potrzebę dowiedzenia się czegoś więcej. Nigdy nie wiadomo, czy dodatkowe informacje o jakimś członku watahy się nie przydadzą. 
Żeby dotrzeć do Śnieżnego Lasu, gdzie obecnie mieszka wspomniana wadera, musiałem najpierw przejść przez Zielony Las (chociaż w tym miesiącu nie dominowała w nim już zieleń, a raczej odcienie czerwonego i żółtego). Rozglądałem się dookoła z uwagą. Nie po to, by podziwiać kolory jesieni; chciałem mieć pewność, że nie napotkam żadnego niebezpiecznego stwora, z którym nie miałbym szans w pojedynkę. Na szczęście moim oczom ukazywały się tylko sylwetki jeleni, saren, czasem zajęcy, albo wiewiórek. Mniejsze zwierzęta, zauważywszy obecność drapieżnika w mojej osobie, rzucały się natychmiast do ucieczki. Stada parzystokopytnych nie ruszały się z miejsca, lecz byłem pewien, że nie spuszczały wzroku z samotnego wilka, dopóki ten nie zniknął pośród drzew. Pilnowałem się, by w międzyczasie nigdzie nie odpływać myślami. Jeśli chcę być bezpieczny, muszę zachować czujność. 
Moich uszu dobiegał głównie szum liści i skrzypienie starych pniaków usychających drzew. To wszystko raz po raz przerywał trzask pojedynczych gałęzi, ewentualnie uderzenia dzioba dzięcioła w korę. Nagle spośród tych odgłosów wybiło się coś nowego. Nie ulegało wątpliwości, że stosach opadłych liści brnie jakieś inne stworzenie, niż te, które mijałem dotychczas. Przystanąłem i spróbowałem wypatrzeć, kto, lub co zmierza w tę stronę. Wkrótce moim oczom ukazała się biała sylwetka z wielobarwnymi akcentami. Była to wadera nosząca imię Lind. Tuż za nią szedł jej Odmieniec. Ruszyłem w przeciwnym kierunku. Liczyłem, że zdążę uciec na tyle daleko, by wilczycy nie chciało się za mną ganiać w celu wciągnięcia w rozmowę. 
- Crane, co za miłe spotkanie! - zawołała strażniczka terenów. 
Więc nie udało się oddalić na wystarczającą odległość. Niech to... Odwróciłem głowę i spojrzałem w stronę wadery, która już po kilku sekundach stanęła obok mnie. 
- Cześć Lind - wyszczerzyłem zęby i uściskałem ją na przywitanie. Zrobiłem to dosyć szybko i machinalnie. 
Chciałem jak najprędzej zakończyć zbędną konwersację i wrócić do realizacji mojego planu dnia. Nie uśmiechała mi się także wizja wyjaśniania, dlaczego po wspólnym zbieraniu kart nagle przestałem dbać o znajomość z Lind. Pewnie zaraz będę musiał wymyślić jakiś sensownie brzmiący powód. Jeszcze obietnica oprowadzenia po terenach watahy Asai, z której się nie wywiązałem... Wilczyca jak nic spyta także o to. Mogę mieć nie lada problem. Tak naprawdę przestałem spotykać się z tą samicą, bo nie zależało mi już na jej względach. Właścicielka kolorowych piór w końcu utraciła tytuł Bety, a później Gammy. Nie powiem, że nie ma już zupełnie znaczenia w stadzie, jednak tyle mi wystarczyło, bym nie chciał dłużej zaprzątać sobie głowy powolnym uwodzeniem tej członkini Watahy Magicznych Wilków. Obecnie przestało być to opłacalne. 
- Co słychać? Dawno nie rozmawialiśmy - zaznaczyła Lind. 
- U mnie wszystko w porządku - mruknąłem. - A u ciebie? - spytałem. Cicho liczyłem, iż odpowie, że ma teraz coś ważnego do zrobienia i nie może długo ze mną rozmawiać. 
- Wydałam miliony Srebrnych Gwiazdek na karty, żeby uzupełnić kolekcje - oznajmiła z dumą w głosie wadera. 
Zamrugałem oczami. Zastanowiłem się, czy wiem, ile to jest "milion". 
- Idę właśnie wymienić te złote, srebrne i brązowe zestawy na nagrody - dokończyła wypowiedź samica, poprawiając ułożenie grzywki. 
Wtedy dołączył do nas jej towarzysz, Ting. Stanął obok swojej właścicielki, poprawił plecak i omiótł mnie wzrokiem. 
- Witaj, Jednooki - przywitał mnie. 
- Słucham? - udałem zdziwienie, słysząc przypisany mi tytuł. Zdaje mi się, że Lind jeszcze nie wie, iż znam zasadę o nieużywaniu imion przez tego Odmieńca. 
- Nie zwracaj uwagi, to nie jest obraza - poinformowała mnie wilczyca. - Każdego z watahy określa jakimś epitetem. 
Pokiwałem głową na znak, że rozumiem. Wtem dostrzegłem, że na szyi białej wilczycy kołysze się medalion i to nie pierwszy lepszy. Wytrzeszczyłem oczy. To... to był... MEDALION NIEŚMIERTELNOŚCI! Jakim cudem nie zwróciłem na niego uwagi od razu? I co ważniejsze... Skąd Lind go wzięła?
- Crane? Wszystko w porządku? - usłyszałem głos wadery. 
- Co? Tak, oczywiście - odparłem, natychmiast prostując się i podnosząc wzrok z medalionu. Jednakże, z jakiegoś powodu co chwila znów spoglądałem w jego stronę, choćby na ułamek sekundy. Zapragnąłem całym sercem, by stał się moją własnością. 
- Zauważyłeś mój Medalion Nieśmiertelności? - spytała samica. 
- Skąd go masz? - wydusiłem, nie powstrzymując olbrzymiej ciekawości. W tym momencie plan szpiegowania Leah przestał być dla mnie ważny. 
- Nie mogę ci powiedzieć - Lind przygryzła wargę. - Obiecałam, że nie powiem nikomu. 
- Przecież wiesz, że mnie możesz powiedzieć wszystko - szepnąłem jej do ucha, oczekując, że tyle wystarczy.
- Nie, Crane - odsunęła się ode mnie gwałtownie. - Nie mogę, nie rozumiesz? - na jej pysku pojawił się wyraźny zarys poirytowania. 
- No dobrze, przepraszam - położyłem lekko uszy po sobie. - Pasuje ci ten Medalion - stwierdziłem. 
- Heh, to dobrze - uśmiechnęła się odrobinę, słysząc komplement. - Nie rozstanę się z nim już nigdy. 
- Wracając do kart... - podjąłem zmianę tematu. - Jakie kolekcje zebrałaś? 
- Mogę ci pokazać.
Lind zrzuciła torbę i zaczęła wydobywać z niej związane sznurkami, czy źdźbłem trawy pełne kolekcje. Wymieniała nazwę każdej z nich, jednak jak później się dowiedziałem, nie miała pojęcia, jaką nagrodę można otrzymać za poszczególne komplety. Natomiast ja uczyłem się niegdyś na pamięć, co dostaje się za które karty. Wkrótce Lind ułożyła pośród liści całkiem wysoki stos z różnych, czasem powtarzających się kolekcji. Kiedy myślałem, że już skończyła, nagle wyjęła z torby ostatni plik kart: Watahę Czarnego Kruka. Oniemiałem. Za ten zestaw otrzyma DRUGI MEDALION NIEŚMIERTELNOŚCI! Na co byłyby jej aż dwa?! Chwila, przecież ona nie wie, że będzie mieć kolejny...
Wilczyca zaczęła zbierać swoje karty i chować z powrotem do torby. Tymczasem ja zająłem się cichym rozmyślaniem. Najpierw pojawił się w mojej głowie pomysł, by odkupić od Lind ten konkretny komplet. Niestety, to byłoby niemożliwe. Z pewnością wydała masę oszczędności na uzupełnienie złotych kolekcji, więc nie ma opcji, bym zdołał przebić tę cenę. Nie umiem liczyć, ale to, co ja uzbierałem z pewnością nie wystarczy. Co jeszcze mógłbym zrobić, żeby drugi medalion stał się MOJĄ własnością?

No przecież... To takie oczywiste... Muszę go jej ukraść. Tylko trzeba dobrze wszystko zaplanować. Nie mogę ryzykować, że ktokolwiek mnie przyłapie. To grozi utratą (nawet tej niskiej) pozycji w stadzie, utratą sympatii i przychylności innych wilków, w tym Alf. Medalion Nieśmiertelności to nie byle co... Czy za taką kradzież mogliby mnie nawet... wygnać? 
- Może pójdziesz ze mną, Crane? - spytała Lind. - Porozmawiamy jeszcze trochę po drodze, mam ci tyle do opowiedzenia. 

- Innym razem - odparłem, rozglądając się na boki. - Muszę dzisiaj jeszcze zahaczyć o okolicę Jeziora i jestem umówiony... - przedstawiłem szybko (oczywiście zmyślony) powód, dlaczego nie mogę jej towarzyszyć.

- A, w porządku. Rozumiem. Zobaczymy się wkrótce, prawda? 
- Oczywiście - uśmiechnąłem się.
Ruszyłem na południe, prosto do swojej jaskini. Oby Lind nie zwróciła uwagi, że nad Jezioro prowadzi inna droga. Co poradzić, palnąłem wtedy pierwszą nazwę terenu, która mi wlazła na język. Usłyszałem, jak wilczyca woła swojego towarzysza, który podczas naszej konwersacji polował na owady w ściółce. Nie odwracałem się nawet, chciałem jak najszybciej dotrzeć do celu i sprawdzić, co mogę wykorzystać w realizacji swojego zamiaru. Wtem poczułem pod poduszką jednej z łap coś twardego. Zatrzymałem się. To na pewno nie był kamień. Zacząłem odgarniać liście. Wkrótce odsłoniłem przybrudzoną Bransoletkę Życzeń. Los znów się do mnie uśmiecha! Wziąłem znalezisko w zęby i poszedłem dalej przed siebie. W mojej głowie powoli powstawał idealny plan na to, jak teraz mogę przywłaszczyć sobie Medalion Nieśmiertelności. Nie narażając praktycznie niczego!

<C. D. N.>

środa, 9 stycznia 2019

Od Asgrima "Echa przeszłości" cz. 9

Sierpień 2019r.
Tegoroczne lato było nadzwyczaj ciepłe. Promienie słoneczne nieustannie paliły spękaną ziemię, wysuszając wszystkie napotkane rośliny. Żółta trawa nie raz się zapalała, prowadząc zniszczenie na terytorium Zakonu. Wiele wilków zostało zmuszonych do przesiedlenia się w wyższe partie gór, dotychczas niezagospodarowane ze względu na skupiska fioletowych krokusów wykwitających na początku każdej wiosny. Było to miejsce święte, którego nie wolno było zbyt często naruszać w celu innym niż modlitwy i rytuały.
Wracałem właśnie ze wzgórza, w którym odbywałem zwykle lekcje wraz z moją mentorką. Jednocześnie starałem się unikać natarczywych promieni, aż zbyt mocno ogrzewających moje brązowe futro. Marzyłem jedynie o zanurzeniu się w jednym ze słonych górskich jezior, ale wiedziałem, że nie miałem na to teraz czasu. Musiałem wykorzystać moje pierwsze od tak dawna wolne popołudnie i spróbować nawiązać łączność. To właśnie próby skontaktowania się z moją dawną najlepszą przyjaciółką zajmowały mi większość wieczorów. Niestety byłem wówczas już zmęczony i ciężko było mi się skupić na odszukaniu bladoróżowej aury przyjaciółki, nawet nie wiedząc, gdzie powinienem szukać. To właśnie z tego powodu nieobecność Vestar, która została zawołana na jakieś nagłe zebranie u Wielkiego Mistrza, była mi bardzo na łapę. Mogłem w spokoju i pełni sił oddać się poszukiwaniom.
Szkoda tylko, że świat zdawał się jednak nie kochać mnie tak, jakbym tego chciał.
Wspinając się na Tenby - jedną z wyższych gór o łagodnym stoku i czystym jeziorku na szczycie, gdzie zostali przeniesieni młodsi uczniowie - natknąłem się na Edel. 
Młoda wilczyca bardzo wypiękniała od wiosny. Jej średniej długości sierść o jasnej, przypominającej piasek barwie zdawała się błyszczeć w letnim słońcu, a błękitne oczy posyłały wszystkim sympatyczne spojrzenia. Poza tym samica była nadzwyczaj wysoka jak na swój wiek - ku mojej boleści niewiele niższa ode mnie - a jej całkiem masywna, choć nadal widocznie samicza sylwetka robiła wrażenie. Ogółem wadera wydawała się znacznie starsza, niż w rzeczywistości. Edel miała klasę i wyglądała naprawdę ładnie, na co zdawała się nigdy zwracać uwagi w odróżnieniu od wielu basiorów w zbliżonym do naszego wieku.
Od zniknięcia Tori bardzo zbliżyliśmy się do siebie. Można było powiedzieć, że aktualnie samica zajęła miejsce naszej dawnej przyjaciółki, lecz to nie byłaby do końca prawda. Samice, choć podobne pod wieloma względami, były jednak dwoma innymi osobami i jedna nie mogła zastąpić drugiej. Tak się po prostu nie dało, ale czasem miałem wrażenie, że niewiele wilków potrafiło to zrozumieć.
Przywitaliśmy się i po wymienieniu kilku niezobowiązujących docinek, wadera zaczęła temat, którego tak się obawiałem.
- Ty też nie masz dzisiaj zajęć z mentorem? - gdy tylko pokiwałem łbem, wilczyca kontynuowała - Bo Saga została wezwana do naszego Pana i Władcy na jakieś pilne zebranie. Joa nieźle się trzęsła, gdy to mówiła. Wiesz może, o co może chodzić?
Zmarszczyłem brwi. Vestar sama powiedziała mi o braku zajęć, nikt nie musiał po nią przychodzić. Musiała więc wiedzieć, o co chodzi i nie wydawała się tym szczególnie zmartwiona. Ba, nie okazała jakiejkolwiek emocji przez naszą całą krótką rozmowę.
- Nie i w sumie jest to całkiem ciekawa sprawa. Chociaż nie wątpię, że niedługo wszystkiego się dowiemy. Cierpliwości, E.
Wilczyca w odpowiedzi prychnęła z niezadowoleniem.
- Gdzie twoja dusza buntownika, As? Słyszałam o twoich przygodach i próbach szpiegostwa, gdy dopiero rozpocząłeś naukę.
Przewróciłem oczami.
- Aktualnie jestem wzorem cnót, a to wydaje się być naprawdę odległą przeszłością.
Edel parsknęła z rozbawieniem, słysząc idealną powagę w moim głosie.
- Nie wątpię. Jesteś w końcu taki wspaniały... - na koniec wypowiedzi samica westchnęła z udawanym rozmarzeniem. Postanowiłem pobawić się jeszcze trochę w tę grę i skłoniłem się delikatnie.
- Wiem, moja droga, wiem. Każda wadera marzy o chociaż krótkiej rozmowie ze mną...
- I twoim nadętym ego - wtrąciła niespodziewanie Edel, próbując powstrzymać śmiech.
- Wypraszam sobie! - zawołałem, trącając ją łapą, przez co ta lekko się zachwiała - Z moim ego jest wszystko w należytym porządku.
Ponownie trąciłem wilczycę łapą, by po chwili rzucić się w jej stronę z zębami. Wilczyca nie stawiała oporu, co tylko ułatwiło mi przygwożdżenie jej do ziemi. Kiedy tak nad nią stałem, szczerząc groźnie kły, Edel śmiała się jak szalona.
- Dobra, już dobra. Przecież wiesz, że cię kocham, nie? - spytała, gdy w końcu się trochę uspokoiła.
Skinąłem powoli łbem, jednak nie przestałem przyciskać ją do ziemi.
- Wszyscy mnie kochają - stwierdziłem, uśmiechając się dumnie.
Edel w odpowiedzi ponownie prychnęła śmiechem. W związku z tym zdecydowałem się nachylić w jej stronę i ugryźć ją delikatnie szyję. Samica zaczęła się wić pod moimi łapami, próbując się przed tym uchronić. Kiedy mój pysk znalazł się na wysokości jej, wadera prawie mi się wyrwała. Prędko poprawiłem pozycję, by jej to uniemożliwić.
- Jeśli przyznam cię rację, to mnie puścisz? Proszę. Śmierdzi ci z pyska.
Zszokowany poluźniłem uścisk, co Edel od razu wykorzystała. Dosłownie chwilę później to ona przygwożdżała mnie do ziemi. Automatycznie próbowałem się wyrwać, ale wilczyca nie pozwoliła mi na to.
- Edel, nie mam czasu na takie gierki!
Samica wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Ach, tak? A co takiego nasz wzór cnót ma do roboty? - spytała rozbawiona.
Ponownie wierzgnąłem, jednak wilczyca była znacznie silniejsza, niż mogło się wydawać.
- Z pewnością nic, co powinno zainteresować taki plebs jak ty - odparłem z uroczym uśmiechem. 
Wadera prychnęła w odpowiedzi i wzmocniła uścisk.
- W takim razie szlachetny pan posiedzi sobie tutaj przygwożdżony przez brudną wilczycę, dopóki nie postanowi wyjawić swoich planów.
Roześmiałem się znacznie mniej wesele, niż to planowałem. Cała sytuacja była zabawna, ale zależało mi na jak najszybszym rozpoczęciu poszukiwań.
- Zawsze mogę się wyrwać - zauważyłem, przewracając oczami.
Edel uniosła brwi, a na jej pysku zadrgał pobłażliwy uśmiech.
- To czemu tego nie zrobisz?
- Edel, Edel, Edel... - westchnąłem niczym nauczyciel zrezygnowany postawą swojego ucznia - Po prostu daję ci fory.
Odpowiedział mi jedynie głośny wybuch śmiechu, na co prychnąłem urażony.
- Jeśli już musisz wiedzieć, to mam zamiar ćwiczyć - powiedziałem w końcu. Mój głos był wręcz lodowaty, lecz efekt z pewnością psuł uśmiech, który sam wkroczył na mój pysk.
Edel zmierzyła mnie spojrzeniem.
- No, przydałoby ci się. Masz takie chuderlawe ciałko, że...
- Magię - przerwałem jej, zanim ta zdążyła się rozpędzić. Następnie wykorzystując jej chwilowe rozproszenie, wyrwałem się i porządnie otrzepałem z drobinek ziemi, które z pewnością zdążyły przyczepić się mojej sierści - A z moim ciałem jest wszystko w porządku. Musisz przyznać, że nawet tobie się podoba.
- Chciałbyś - roześmiała się, by po chwili, gdy tylko dotarł do niej sens mojego pierwszego słowa zmierzyć mnie zdziwionym spojrzeniem - Jest piękne, gorące i przede wszystkim wolne popołudnie, a ty zamierzasz się uczyć? Całkiem oszalałeś?
Skinąłem łbem.
- Nie wolałbyś może pójść nad jezioro w jakimś miłym towarzystwie? - spytała, uśmiechając się wesoło. Następnie gdy zobaczyła wyraz mojego pyska, dodała - Tak, mam na myśli siebie.
- Nie ma mowy - parsknąłem śmiechem - Będę już iść. Do potem.
Zdążyłem się tylko odwrócić, gdy dobiegł mnie chłodny głos mojej przyjaciółki. W życiu nie słyszałem, by Edel powiedziała coś z taką złością i urazą, jak te kilka krótkich słów.
- Świetnie. Pójdę w takim razie z Ióanem, a tobie życzę miłej nauki.
Zwróciłem pysk w jej stronę, by zobaczyć jak ta odchodzi dumnym krokiem z nosem uniesionym do góry. Nie rozumiałem jej reakcji. Dobra, mogła być zawiedziona, ale to chyba nie powód, żeby się tak wściekać, nie? W końcu nie zrobiłem nic złego...
Wzruszyłem ramionami i postanawiając później wyjaśnić tę sytuację, poszedłem w swoją stronę.

C.D.N.

Uwagi: powtórzenia.

sobota, 5 stycznia 2019

Od Asgrima "Echa przeszłości" cz. 8

Czerwiec 2019r.
Od zniknięcia Tori dni zdawały się jednocześnie biec jak szalone i wlec niemiłosiernie. Brakowało mi tej radosnej kulki ognistorudej sierści, lecz z drugiej strony byłem tak zajęty wkuwaniem zielarstwa i tworzenia eliksirów, że nie miałem zbyt wiele czasu na tęsknienie. Poza tym nie zostałem  przecież całkiem sam - moja przyjaźń z Edel zdawała się być z każdym dniem coraz mocniejsza, dużo rozmawiałem też z Ióanem i kilkoma młodszymi szczeniakami z mojej jaskini. W dodatku Vestar okazała się wspaniałą towarzyszką długich dyskusji na temat magii i Zakonu, choć nigdy nie chciała powiedzieć zbyt wiele.
Wydawało się, że wszyscy zapomnieli o mojej dawnej przyjaciółce. Nawet kapłani przestali mnie tak czujnie obserwować widocznie pewni, że dałem sobie spokój i zapomniałem o całej tej sprawie. No cóż, byłem w końcu pilnym uczniem, bardzo uzdolnionym we wszystkim, co cenił sobie Zakon. Młodym wilkiem czekającym z niecierpliwością na dzień, w którym zostanę mianowany jednym z kapłanów. Szczeniakiem stale dążącym do poprawienia swoich umiejętności oraz nauczenia się całkiem nowych mocy.
Podlizywanie się i pilna nauka okazały się najprostszymi sposobami na osiągniecie tego, o czym marzyłem - idealnym braku wątpliwości co do mojej osoby. Mogłem w ukryciu obserwować, jak niektóre nieuzdolnione szczeniaki znikają, uczyć się rozmawiać telepatycznie i wypytywać o samo funkcjonowanie Zakonu.
Przydatną rzeczą było również to, że moja mentorka zdawała się mnie szczerze lubić, a jakby nie było - pozycja Vestar stale rosła. Wielu sądziło, że wadera zostanie wkrótce przybocznym doradcą samego Mistrza. Gdy pewnego dnia spostrzegłem, jak samiec wodzi wzrokiem za smukłą sylwetką wilczycy, również przestałem w to wątpić. Jednak był jakiś powód dla którego wszystkie najwyższe kapłanki były nie tylko uzdolnione, a także całkiem ładne.
Nie tak dawno temu postanowiłem zapytać Vestar o pewną kwestię, która nie dawała mi spokoju praktycznie od początku wiosny. Zagnieździła się w moim umyśle, nie dając spać i atakując w chwilach, gdy moje myśli samoistnie wracały do znikających szczeniaków.
- Nawiązywanie łączności telepatycznej nie widząc swojego celu? - powtórzyła wówczas, mierząc mnie chłodnym spojrzeniem lodowych tęczówek.
- Czy to nie byłby idealny sposób na porozumiewanie się podczas podróży, w które wysyłani są niektórzy z kapłanów? - odpowiedziałem bez mrugnięcia okiem. Mój głos pobrzmiewał szczerym entuzjazmem, jednak nie był on wcale związany z samymi ekspedycjami.
Wilczyca powoli pokiwała łbem, nadal nieprzekonana.
- Moglibyśmy chociaż spróbować? Proszę cię, Vestar! To byłoby coś całkowicie niesamowitego!
Podniosłem na nią  wzrok i zrobiłem najbardziej uroczą minkę, jaką potrafiłem. Kapłanka na ten widok uśmiechnęła się delikatnie.
- Nauczyłeś się już, jak rozmawiać telepatycznie w stopniu, który znamy. Potrafisz obronić swój umysł... - zaczęła samica. Wpatrywałem się z nią oczekiwaniem. - Nie widzę przeciwwskazań, ale tylko pod warunkiem, że nie powiesz o tym nikomu.
Słowa te początkowo nie wzbudziły we mnie żadnych wątpliwości co do tego, dlaczego właściwie padły. Byłem tak szczęśliwy, że mentorka zgodziła się pomóc mi w nauczeniu się tego, że nie myślałem do końca racjonalnie. Dopiero znacznie później zrozumiałem ich sens...
Od tamtego dnia zaciekle trenowałem. Na początku Vestar kazała mi się po prostu odwracać i tak jak na początku nauki magii wyobrazić sobie aurę. Nie było to takie trudne, jak początkowo się spodziewałem. Szybko jednak okazało się, że im dalej znajdowała się postać, tym trudniej było nawiązać łączność. Zwykle nie sprawiało to tak dużego problemu, w końcu można było z łatwością zobaczyć aurę otaczającą wilka. Tutaj trzeba było ją sobie dosłownie wyobrażać daleko od siebie. Zdecydowanie nie należało to do najprostszych rzeczy.
Vestar zdawała się wiedzieć, co powinienem robić, by jak najlepiej wyszlifować tą umiejętność. Było to o tyle zastanawiające, że podobno żaden wilk nie umiał zrobić czegoś podobnego. Gdy spytałem ją o to, wilczyca jedynie zmierzyła mnie spojrzeniem, a na jej pysku zadrgał przez chwilę grymas przypominający smutny uśmiech. Nie rozumiałem tego wszystkiego, ale jedno wiedziałem: Nie mogłem nikogo o to zapytać.

Koniec lipca 2019r.
Tego dnia podczas zwyczajowej lekcji z Vestar, ta kazała mi iść za nią i nie zadawać pytań. Ciężko było się przed tym powstrzymać, ale skinąłem łbem i szedłem za nią w wypełnionej domysłami ciszy. Zastanawiało mnie dokąd szliśmy i dlaczego.
Po dłuższym czasie zatrzymaliśmy się w niewielkim zagajniku na jednej z niższych gór, zdecydowanie daleko od granicy terenów zajmowanych przez Zakon. Przyglądałem się z zainteresowaniem młodym paprociom i wysokim sosnom. Próbowałem odnaleźć wzrokiem jakąś magiczną roślinę i gdy już chciałem podejść do - jak podejrzewałem - niewielkiego krzaczka Igielicy Żółtej, Vestar zwróciła się do mnie:
- Wyobraź sobie postać jednego ze szczeniaków z twojej groty. Najlepiej jednego z najmłodszych i spróbuj się z nim skontaktować.
Skinąłem łbem, próbując powstrzymać zalewające mnie podekscytowanie.
- Dobrze.
Po krótkim zastanowieniu zdecydowałem się Niilo, niskiego, lecz nadal dość masywnego jak na swój wiek basiorka o ciemnoszarej sierści. Wilczek miał zacząć naukę dopiero w połowie jesieni, więc zdawał się idealny do przetestowanie mojej nowej umiejętności. Nie był za młody, a jednocześnie jego słowa nie wywołałyby żadnego większego poruszenia.
Wyobraziłem sobie jego roześmiany pyszczek i wiecznie merdający radośnie ogonek. Gdy kompletny obraz samca stanął tuż przed moimi oczami, dodałem do niego świetlistą, białą aurę, której kolor powoli się zmieniał. Na początku bladoróżowy, już po kilku chwilach osiągnął głęboką, wiśniową barwę.
Cienki, fioletowy dym podleciał w stronę ciemnoczerwonej aury i cicho w nią wkroczył. Praktycznie od progu zauważyłem, że szczeniak, którego właśnie nawiedzałem, opowiadał kilku młodszym koleżankom jaki jest odważny. Poczułem jak na mój pysk wkracza uśmiech.
Zobaczymy, jak bardzo jesteś dzielny - pomyślałem i zbierając przez chwilę moc odezwałem się w środku umysłu basiorka:
BU!
Samiec zerwał się na równe nogi, a w jego głowie natychmiast pojawiły się szaleńcze myśli.
- C-c-co to było?! - zapytał swoje rozmówczynie. Te jednak nie wiedziały, co samiec miał na myśli. Niilo ogarnęło jeszcze większe zdezorientowanie.
To tylko ja - powiedziałem cicho, starając się, żeby mój głos brzmiał poważnie i dojrzale.
- Jaki "ja"!? Odejdź!
W odpowiedzi przesłałem mu obraz wielkiego, masywnego wilka o długiej czarnej sierści i fiołkowych oczach. Pysk basiora przecinała długa, biała blizna. Wyglądał groźnie i bardzo majestatycznie.
Szczeniak aż zaskomlał z przerażenia.
- Cz-czego chcesz?!
Obserwowałem w ciszy, jak Niilo złości się na swoje koleżanki, które zaczęły teraz wypytywać, czy przypadkiem nie oszalał. Był tym zirytowany. W końcu z nim było wszystko w porządku tylko jakiś wielki, straszny basior włamał mu się do umysłu!
Niczego - wyszeptałem i opuściłem szczeniaka. Nie warto było się dłużej nad nim pastwić.
Otworzyłem oczy i od razu spojrzałem na obserwującą mnie w ciszy wilczycę. Mój pysk od razu rozświetlił uśmiech, a gdy oznajmiłem jej, że mi się udało i ona się uśmiechnęła.
- Bardzo dobrze - powiedziała, a ja poczułem, jak wypełnia mnie duma. Vestar rzadko mnie chwaliła, ale tym razem sam zauważyłem, że na to zasłużyłem. Udało mi się. - W takim razie to tyle na dziś.
Skinąłem jej łbem i pożegnawszy się, chciałem odejść w stronę terytorium Zakonu, gdy nagle wilczyca ponownie się odezwała:
- Kiedy będziesz jej szukać... Musisz uważać, żeby nie zrobić jej krzywdy. Nie będzie nic pamiętać, a nagły zalew wspomnień może być tragiczny w skutkach.
Spojrzałem zdezorientowany na pysk kapłanki. Na jej pysku widniał smutny uśmiech.
- Wiedziałaś?
Vestar powoli skinęła głową. Pierwszy raz widziałem, by w jej oczach tliło się tyle ciepła.
- Od początku.
- I... - przestąpiłem nerwowo z łapy na łapę - Nie powiesz Wielkiemu Mistrzowi?
- A dotychczas powiedziałam? - spytała z uśmiechem. Pokręciłem głową - Bądź ostrożny, As.
- Będę - zapewniłem ją.
Zanim odszedłem, przyjrzałem się jeszcze raz jej tęczówkom w kolorze lodu, teraz bijącym nienaturalnym dla niej, ciepłym blaskiem. Wpatrywałem się im tak długo, aż brunatna sierść samicy przybrała rudą barwę, a przy czarnych uszach pojawiła się ognista grzywka.
To właśnie tamtego dnia dowiedziałem się, dlaczego wilczyca postanowiła mi pomóc, dlaczego za każdym razem, gdy wspominałem o mojej przyjaciółce, w jej oczach widniał ból.
Vestar była jej matką.

C.D.N.

Uwagi: "Podniosłem na nią łeb" powinno być raczej "wzrok".

środa, 2 stycznia 2019

Od Asgrima "Echa przeszłości" cz. 7

Początek marca 2019r.
Zatrzymałem się dopiero przed samą jaskinią Wielkiego Mistrza. Z moich płuc wydobywał się urywany oddech, ale nie przejmowałem się tym. Zwróciłem szybko pysk, w stronę nadbiegającej Edel, próbując zdecydować, czy powinienem na nią zaczekać. Samica była daleko, a my mogliśmy być już teraz spóźnieni…
Nie. Nie myśl o tym – nakazałem sobie w myślach, próbując uspokoić oddech.
Już miałem podchodzić do środka, gdy usłyszałem ciężkie dyszenie. Odwróciłem się i zobaczyłem zmachaną Edel, która mierzyła mnie zaniepokojonym spojrzeniem.
- As… Co… ty…? – dyszała samica. Przerwałem jej tą i tak już mało składną wypowiedź:
- Był u nas taki basior, gdy byłem jeszcze mały. Też się nie odznaczał się takimi umiejętnościami magicznymi, co my. Władał ziemią – zacząłem szybko wyjaśniać. Edel słysząc ostatnie zdanie, otworzyła pysk, by coś powiedzieć, ale nie pozwoliłem jej na to – Gdy Zakon się dowiedział, on zniknął. Ślad po nim zaginął. Ja…
Poczułem, jak i tak buzujące emocje odbierają mi zdolność mowy. Mój głos się złamał, a w oczach stanęły łzy. Spojrzałem na swoje ubłocone łapy.
Dopiero po chwili zdołałem zmusić się do kontynuowania myśli.
- Nigdy nie wybaczę sobie, jeśli nie przyszliśmy na czas – wyszeptałem, podnosząc niepewnie wzrok na przyjaciółkę.
Edel pokiwała współczująco głową i położyła swoją łapę na mojej. Był to całkiem miły i pokrzepiający gest, który dodał mi odwagi. Uśmiechnąłem się smutno i uwolniwszy łapę, wskazałem na wejście do groty, z której wydobywało się światło świec.
- Chodźmy.
Zbliżałem się powoli do jaskini, a moje serce biło jak szalone. Zapewne byłbym przerażony, gdyby nie obecność młodszej koleżanki i przejmujące zmartwienie o Torance. Ruda samica znaczyła dla mnie znacznie więcej, niż mógłbym to kiedykolwiek podejrzewać.
- Dobry wieczór? – zawołałem nieco niepewnie, zatrzymując się kilka kroków od wejścia. Widziałem w środku sylwetki dorosłych wilków, które teraz zwróciły pyski w moją stronę. – Możemy wejść?
Z jaskini wydobył się szmer cichych rozmów, niewątpliwie na temat niespodziewanych, nocnych przybyszy. Dopiero po kilku chwilach podszedł do nas wysoki wilk o jasnej sierści. Podniosłem wzrok i ku własnemu przerażeniu, rozpoznałem w nim samego Wielkiego Mistrza.
- Proszę – powiedział cicho, wskazując łapą wejście do jaskini.
Wymieniłem przestraszone spojrzenia z Edel i przełknąwszy głośno ślinę, wlazłem do jaskini. Ciche kroki powiedziały mi, że wadera nie postanowiła mnie jednak zostawić. Było to naprawdę pocieszające.
Gdy tylko moje oczy przyzwyczaiły się do – choć jedynie połowicznej, to jednak znacznie większej od tej na dworze – panującej wewnątrz groty jasności, zacząłem się rozglądać w poszukiwaniu Tori. Mijałem wzrokiem kilku najwyższych rangą kapłanów, skinąłem z przyzwyczajenia głową, kiedy zauważyłem Vestar, jednak byłem całkowicie skupieniu na odnalezieniu choć drobnej, to nadzwyczaj puchatej sylwetki Małej.
Jednak kiedy przebiegłem wzrokiem całą jaskinie kilka razy i nadal jej nie dostrzegłem, poczułem jak moje serce zamiera. Nie było jej tu. Zabrali ją nie wiadomo gdzie i w jakim stanie. Już nigdy jej nie zobaczę. Mogli ją nawet zabić, a ja nic nie mogłem na to poradzić.
Miałem ochotę krzyczeć, kazać im ją oddać i przysiąc, że to był tylko jeden głupi żart. Byłem tak wściekły na nich za to, co zrobili, na siebie, że na to pozwoliłem i na cały ten durny świat. Wiedziałem jednak, że mój atak złości nie przyniósłby nic dobrego, ba! Jedynie całkiem pogrzebałby mo... Nasze szanse na dowiedzenie się czegokolwiek.
Odetchnąłem głęboko, próbując uspokoić skołatane nerwy. Czułem na sobie wzrok wielu wilków, co dawało mi jeszcze większą motywację, by nie dać po sobie poznać, jak bardzo ta sytuacja wyprowadziła mnie z równowagi.
W końcu podniosłem wzrok na najwyższego wilka w jaskini. Chudy basior mierzył mnie spokojnym oraz pełnym zainteresowania spojrzeniem. Trochę tak jakbym był ciekawym obiektem badań, który szalony lekarz ma zaraz zamiar rozciąć, by przejrzeć wnętrzności. Niezbyt przyjemna myśl.
- Mistrzu - powiedziałem, chyląc z szacunkiem łeb. Mój głos brzmiał nadzwyczaj pewnie, tak, jak jeszcze nigdy w całym moim życiu. - Chciałbym cię bardzo przeprosić za nasze najście o tak późnej porze i przerwanie odbywającego się zebrania.
Wilk skinął jedynie głową, każąc mi tym samym kontynuować.
- Przyszliśmy tutaj, ponieważ bardzo martwimy się o naszą przyjaciółkę, Torance. Jeden ze szczeniaków powiedział nam, że może być tutaj.
Wielki Mistrz zmierzył mnie spojrzeniem spod zmrużonych powiek. Jego oczy były jak zwykle lodowate i groźne, toteż trudno było mi powstrzymać się przed drżeniem. A na to nie mogłem sobie pozwolić. Jeśli chciałem uzyskać jakieś informacje, musiałem odznaczać się zdecydowaniem i pewnością siebie. Wpatrywałem się więc dzielnie w jego szaroniebieskie tęczówki.
- Asgrimie... - samiec spojrzał na Edel, która dotychczas siedziała, wpatrując się na zmianę we mnie i Nevrę.
- Edel, Mistrzu - podpowiedziała, również chyląc delikatnie głowę.
- Także Asgrimie, Edel, zapewne zauważyliście, że Torance tutaj nie ma - odpowiedzieliśmy mu szybkim skinieniem łbami. Basior czekał jeszcze przez chwilę, lecz gdy poza tym został jedynie obdarzony wyczekującymi spojrzeniami, westchnął nieco teatralnie i kontynuował - Ona odeszła z Zakonu.
Poczułem, że mój pysk mimowolnie się otwiera w niemym okrzyku zdziwienia.
- Jak to odeszła? Przecież jest szczeniakiem!
Basior wzruszył ramionami, widocznie niezbyt chętny do podzielenia się z nami prawdą.
- Już nigdy tutaj nie wróci, a wy - oczy Wielkiego Mistrza zalśniły groźnie, a jego głos był bardziej lodowaty od śniegu w najmroźniejszą, zimową noc - powinniście skupić się na nauce, zamiast biegać w poszukiwaniu byłych członków Zakonu. Rozumiemy się?
Wpatrywałem się zszokowany w pysk samca. Wiedziałem, że nie należał do najmilszych osób w Zakonie, ale co innego słuchać mrożących krew w żyłach opowieści, a co innego widzieć to na własne oczy i czuć na sobie jego lodowate spojrzenie.
- Rozumiemy się? - powtórzył. Jego głos był cichy, niewiele głośniejszy od szeptu. Basior nie musiał krzyczeć, by przerazić swojego rozmówce.
Przełknąłem głośno ślinę, zanim zdołałem zmusić się do wypowiedzenia tego krótkiego zwrotu.
- Rozumiemy się.
- R-ro-rozumiemy się... - powtórzyła po mnie Edel. Nietrudno było usłyszeć lęk w jej głosie. Jedno krótkie spojrzenie oznajmiło mi również, że samica drży. Poczułem jak robi mi się jej szkoda.
Nie powinna tutaj w ogóle być. Mogłem spróbować zmusić ją do zostania w jaskini - pomyślałem, tak naprawdę wiedząc, że i tak nie miałbym szans. E była uparta.
- Wyjdźcie, proszę.
Pokiwaliśmy pospiesznie głowami i pożegnawszy się z Mistrzem oraz kapłanami, wyszliśmy z jaskini. Czułem się jak przepełnia mnie poczucie beznadziei. Nie udało nam się. Już nigdy jej nie zobaczymy.
Wracaliśmy w ciszy. Każde zanurzone w swoich, choć zapewne niemal identycznych myślach. Gdy znaleźliśmy się w miejscu, w którym Edel musiała skręcić w prawo, a moja jaskinia była jeszcze kawałek dalej na wprost, wilczyca odezwała się:
- Co teraz zamierzasz?
Wzruszyłem ramionami i spojrzałem w pokryte dziesiątkami gwiazd niebo.
- Znajdę ją.
- Jak?
- Nie wiem, ale zrobię to - powiedziałem i ruszyłem w stronę mojej groty. - Dobranoc.
- Dobranoc.
Gdy kilka chwil później odwróciłem się, by ostatni raz spojrzeć na drogę prowadzącą do jaskini Wielkiego Mistrza, spostrzegłem szczeniącą sylwetkę wpatrzoną w upstrzone gwiazdami nocne niebo.

C.D.N.

Uwagi: brak