Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

piątek, 22 czerwca 2018

Od Crane'a "Ja tylko tędy przechodziłem" cz. 1 (cd. chętny)


Kwiecień 2021
Leżałem na boku w swojej ciasnej jaskini. Doskwierało mi zimno, głównie przez szalejący wiatr. Na domiar złego, drażnił mnie od rana szum liści, których nawiało do mojego lokum. Traf chciał, że mieszkałem akurat pod usychającą brzozą. Obróciłem się na grzbiet i nabrałem w płuca nieco powietrza. Poczułem świeży zapach wczesnowiosennych ziół. 
Niedługo po przesiedleniach, wiele razy przed przebudzeniem spodziewałem się zapachu siarki i stęchlizny. Jednak czas mija, a ja w końcu odzwyczaiłem od tych duszących oparów. Teraz wiem, że zrobiłbym wszystko, żeby nie mieszkać na terenie Watahy Asai, obecnie przemianowanej na Watahę Czarnego Kruka. Czy ta zmiana to przeczenie historii początków tego stada? Może, ale to nie mój problem.
Przekręciłem głowę w stronę wyjścia. Świat na zewnątrz był spowity szarością. Mgła i zachmurzone niebo. Bez pośpiechu podniosłem się z posłania i usiadłem na ziemi. Zacząłem się zastanawiać, co powinienem dziś ze sobą zrobić. Już wcześniej planowałem odwiedzić Wrzosowisko - centrum terenów Watahy Magicznych Wilków i Zielony Las. Wszelkiego rodzaju pokazy, atrakcje festynowe, rozpoczynają się wcześnie, jednak bar i restauracja będą otwarte dopiero wieczorem. Nie mam ani grosza, ale nie wybierałem się tam na jakieś wymyślne posiłki. 
Właśnie... Wypadałoby coś zjeść z rana. 
Wynurzyłem się z jaskini i ruszyłem powoli wąskim, górskim szlakiem. Trasa w dół, którą wybrałem, biegła obok jednego z górskich źródeł. Wykorzystałem tę okazję, żeby ugasić poranne pragnienie. Oszczędziło mi to znacznie dłuższej wycieczki do Wodopoju. Kiedy skończyłem pić, w mojej głowie zawitał pomysł na posiłek: ryby. Wydały mi się być jedyną zdobyczą, którą mogę sobie zapewnić w pojedynkę. 
Znałem już bardzo dobrze te tereny, więc po dłuższej chwili marszu, bez problemu odnalazłem Jezioro. O tej porze nie było tam nikogo, poza jednym, znanym mi wilkiem. Siedział na niewielkim kamieniu, przy brzegu zbiornika wodnego. Charakterysowało go ulizane, czarne futro i czerwone szramy na bokach, wokół żeber. Spoglądał swoimi białymi, pustymi oczami w falującą taflę i uśmiechając się szeroko sam do siebie, mruczał pod nosem:
- Jedna ryba dla mnie, jedna ryba dla cienia - złapał szybkim ruchem pokryte łuską stworzenie i wyrzucił z powrotem do wody. - Cienie lubią ryby. Ja też lubię ryby. Kto ich nie lubi? Bezumstvo chce jeść ryby, cienie chcą jeść ryby z nim. Ryby są pyszne, ale cienie ich nie jedzą. Nie są głodne. Ja też nie jestem głodny. A cienie są głodne. Pyszne ryby, cienie też lubią ryby... - Bezumstvo znów zapętlał się w swoich głośnych przemyśleniach, co jakiś czas przecząc samemu sobie. 
Już dawno stwierdziłem, że jego nie warto obserwować; nie umiem rozpracowywać wariatów, których on jest dobrym przykładem. Jak dla mnie, szaleńcy podobni do niego, raz zachowują się tak, a raz inaczej. Bez żadnego schematu. 
Zawróciłem, żeby oddalić się, zanim czarny basior mnie zauważy. Dobrze wiedziałem, że sama rozmowa z nim jest niebezpieczna dla mojego zdrowia psychicznego. Ostatnio Corrid zaprzyjaźnił się ze swoim odbiciem, bo poprzedniego dnia chciał zapytać Bezumstvo o kilka rzeczy. Prawie mi szkoda tego nieszczęśnika. Nie był pierwszą ofiarą wiecznie roześmianego basiora, który nie rozstaje się ze swoimi cieniami. 
Postanowiłem, że poszukam jednak czegoś do jedzenia w Zielonym Lesie. To teren bogaty w pożywienie, może trafię na jakąś padlinę. Pozostawione tutaj mięso nigdy nie zdąży się zepsuć. W przeciwieństwie do resztek na terytorium, które niegdyś mieliśmy na wyłączność. 
Ciekawe, że pomimo wielkich różnic w ilości zwierzyny, czy choćby jakości powietrza, duża część wilków z Watahy Czarnego Kruka nadal trzyma się uparcie naszego rodzimego terytorium. Podejrzewałem, że to jakiś dziwny  sentyment, albo jedynie siła przyzwyczajenia.
Mijałem kolejne drzewa, co jakiś czas zbliżając nos do ziemi. Chwilowo odnajdywałem tylko tropy całych stad żywych zwierząt, a robiłem się coraz bardziej głodny. Kiedy podniosłem głowę i zacząłem się rozglądać na boki, nagle zahaczyłem o coś uchem. Przystanąłem i spojrzałem w górę, próbując zlokalizować przedmiot, o który się otarłem. Na pewno nie była to liana, ani żaden liść, co do tego miałem absolutną pewność. Zmrużyłem oczy. Na gałęzi, pod którą przed chwilą przeszedłem, wisiał naszyjnik. Był wykonany w dużej mierze z różnokolorowych, oszlifowanych kamieni, mieniących się w słońcu. Wiele z nich było ułożone w kształt kwiatów, według pewnego schematu. Schwyciłem znaleziony przedmiot w zęby i ściągnąłem na ziemię. 
"Więc jednak takim jak ja, też czasem dopisze szczęście" - pomyślałem. Znaleziony Naszyjnik Pożywienia był rozwiązaniem mojego obecnego problemu.
*** 
Dotarłem do Wrzosowej Łąki popołudniem. W centrum tego terenu znajdowała się teraz obszerna scena Amfiteatru. Chwilowo nikt nie występował na jej deskach, jednak i tak w pobliżu było dość dużo wilków z obu watah. Wypatrzyłem pośród nich niejakiego Kai'a. Zajmował gapiów na rożnorakie sposoby. Słowem, dobrze wykonywał swoje zadanie jako konferansjer. Basior reklamował dostępne konkurencje, za które można otrzymać karty, a także wspomniał coś o dzisiejszych występach. 
Bez pośpiechu podszedłem do ławek i usiadłem na jednej z nich. To idealne miejsce na "odpoczynek", czyli obserwowanie codziennych zachowań otaczających mnie wilków. Być może przyszedłem tu zbyt wcześnie, nie czułem się jeszcze na siłach, żeby już zaczynać towarzyskie rozmowy.
Spojrzałem ku scenie. Na jej brzegu usiadł mężczyzna, albo raczej basior w ludzkiej postaci. Znam go, to Joel Treunis, zwany Trumnisem. Muzyk i tancerz, po godzinach pracuje w Mieście. Dość interesujący osobnik, dołączył we wrześniu, kiedy jeszcze dużą część terenów zalewała woda. 
Zanim skończyłem przypominać sobie wszystkie fakty o Joelu, ten spojrzał w bok i podniósł rękę w geście przywitania. Zbliżał się do niego inny osobnik z Watahy Magicznych Wilków. Magnus, kolejny pochodzący z Miasta. Kiedy szary basior znalazł się obok sceny, też zmienił się w człowieka i założył na nos okulary. Wiedziałem dobrze, że potrafi przybierać taką formę, podobno woli ją od wilczej. Do tego momentu byłem pewien, że jeszcze nie miałem okazji go w niej zobaczyć.
Wtem coś wyłoniło się z mojej pamięci. Zdałem sobie sprawę, że jako człowiek, raz spotkałem Magnusa, a raczej minąłem go. Miało to miejsce w Mieście, w szpitalu.
Przechodziłem wtedy przypadkiem przez oddział, na którym leżał właśnie ten niski mężczyzna o mysich włosach i specyficznych rysach. Pokonując korytarz 12B, dostrzegłem Magnusa przez uchylone drzwi sali, w której się wówczas znajdował. Czyżby jednak istniały wilki, które leczą się u ludzi? 
Ten mężczyzna nie przykuł tamtego dnia mojej szczególnej uwagi. Pacjenci spoza oddziału, na którym "pracowałem", nie mieli dla mnie znaczenia. 
Szkoda, że w końcu się wydało, że nie byłem lekarzem, a mój dowód osobisty był sfałszowany. Obserwowanie zjawiska strachu u ludzi ze stanami lękowymi, było niezwykle zajmującym doświadczeniem. Ludzie są inni, niż leśne stworzenia i fantastyczne istoty...
Hm... znowu mnie wzięło na wspomnienia? Widać bardzo żałuję tego, że nie dopilnowałem tam w Mieście wszystkiego, jak należy. 
Mówi się trudno, straciłem tylko okazję i życie jako człowiek. Jak to mówią, "nie wolno się przywiązywać do niczego". Teraz już nie mogę tam wrócić. Jestem poszukiwany. 
Wstałem z ławki i ruszyłem z powrotem w stronę Lasu. Spojrzałem jeszcze raz ku scenie, przypomniawszy sobie, że tamten epizod miał miejsce grubo przed dołączeniem Magnusa do watahy. Zacząłem się znów nad tym zastanawiać, jednak wtedy wpadłem na jakiegoś innego wilka.
- Hej, uważaj jak chodzisz! - usłyszałem. 
- Przepraszam, rozkojarzyłem się - przyznałem, wyrażając głosem zakłopotanie. 

<chętny?>

Uwagi: "Zahaczyć" piszemy przez "h". Nie musisz pisać "konferansjer" wielką literą.

Od Lind "Jedno ze wspomnień" cz. 5

Listopad 2019
Przeciąg zatrzasnął z hukiem drzwi. Lodowaty wiatr smagnął moją sierść.

- Jak to "nie przyjdzie"? Dokąd poszedł w takim razie? - wydusiłam. 
Wujek chrząknął. Było to doprawione czymś wyjątkowo nieswoim. 
- Nie mam pewności, moja mała - odparł w końcu, spuszczając głowę. 
- Wiedziałeś w ogóle, że się rozdzielicie? - wtrąciła Babcia poważnym tonem, zanim zdążyłam przypomnieć, że już od dawna nie jestem maluchem. 
- Nie - zrobił pauzę. - Znaczy się... - Basior chrząknął ponownie. - Miałem świadomość, że ta chwila nadejdzie, tylko nie myślałem, że... już teraz.
- To o co tutaj chodzi?! - rzuciłam, nie pozwalając dojść Babci ponownie do głosu. Domagałam się wyjaśnień. Moje plany, które właśnie się waliły, podkręcały we mnie negatywne emocje. 
- Spokojnie, Lind. Wujek na pewno nam za chwilę wszystko wytłumaczy - Babcia dała mi wyraźny znak, że to, co powiedziałam, zabrzmiało niegrzecznie, ale... czy ja się tym wówczas przejmowałam?
- Tak... Naturalnie, wszystko wyjaśnię - powiedział mój przyszywany wuj. - Okazało się, że Freeze otrzymał swój spadek już jakiś czas temu.
- A jednak - westchnęła Babcia. - Już wszystko jasne - dodała bardzo cicho, nie mając pojęcia, że ja i tak to usłyszę. 
- I co w związku z tym? - dopytywałam się.
Ja widziałam, jak biała jaszczurka wskoczyła do mojego pokoju z pierścieniem w pysku. Dziwił mnie fakt, że Freeze nie powiedział o tej całej sytuacji swojemu tacie od razu. Czemu postanowił to ukryć przed wszystkimi? 
- To był tylko początek drogi po prawdziwy dorobek rodziny. Takiej wyprawy mógł się podjąć każdy spadkobierca - wyjaśnił wujek bardzo powoli, ze ściśnięta krtanią.
- Gdzie on chce tego szukać..? - zapytałam.
- Tam, gdzie zaprowadzi go mapa. Nie pokazał mi jej nawet. Odkupił ją od pewnego wilkołaka i obaj odeszli. Nie wiadomo dokąd - zwiesił głowę. Przez chwilę dostrzegłam w jego szmaragdowych oczach rozdzierający żal. Basior nie zdołał go powstrzymać; wyrwał się na zewnątrz.
- Chodź, Rint - mruknęła Babcia. - Usiądź, odpocznij - zaleciła siostrzeńcowi z troską w głosie. - Przygotuję ci coś do picia, chcesz? 
- Tak, tak. Dziękuję - odparł wuj i powłóczył nogami w stronę kanapy. Tymczasem Babcia zniknęła w kuchni. 
Nabrałam powietrza i zaczęłam krążyć między drzwiami, a komodą. Spojrzałam jeszcze raz na naszego gościa. Siedział teraz zgarbiony, co jakiś czas drżała mu krtań. Zrozumiałam, że on w dalszym ciągu próbuje ukryć natłok smutku, który nie pozwala mu o sobie zapomnieć.
Coś mnie uderzyło od środka. Zdałam sobie sprawę, iż kieruję swoje negatywne emocje na niewłaściwą osobę. Nie tylko mi było ciężko, teraz to do mnie dotarło. Ledwo przedarło się przez mój egoizm, ale dotarło.
Przypomniałam sobie, że tak naprawdę wuj całe życie miał tylko swojego syna. Szczeniaka, któremu i tak nie potrafił zapewnić szczęścia. Teraz, kiedy ten dorósł, wszystko nagle się skończyło. Patrzę na wilka, który został niemalże zupełnie sam. Westchnęłam. Fakt faktem, Freeze sam nie chciał mu mówić, jak naprawdę jest, dlaczego nie znosi takiego życia. Tymczasem ja jedna wiedziałam o wszystkim. Basior o zimnym futrze powiedział mi o tym, niewątpliwie w zaufaniu, ale czy nie powinnam była wygadać się wujkowi? Wtedy to nie skończyłoby się w ten sposób. Może by się dogadali? Bardziej by się zżyli, zrozumieli... Freeze by wtedy nie odszedł.
Na pewno. Być może... Tak myślę... Tak? 
Zajęłam miejsce obok i przytuliłam się do burego boku członka mojej przyszywanej rodziny. Doszłam do wniosku, że teraz już tylko to mogę zrobić. Nie zmienię przecież przeszłości. Gdybanie gdybaniem, może moja jedna decyzja zmieniłaby wszystko, a może nic. 
Wkrótce wróciła Babcia, niosąc w pysku tackę z gorącą herbatą. Kiedy postawiła ją na stoliku przed nami, wujek ocknął się ze smutnej zadumy i zaczął łapczywie pić gorący napój. Starsza wadera też usiadła i popatrzyła na swojego siostrzeńca. Ten, opróżniwszy już kubek, odetchnął głęboko, po czym jeszcze raz podziękował. 
Znów nastała cisza. Miałam wrażenie, że nawet myszy przestały chrobotać, specjalnie z myślą o nas. Gryzło mnie to w uszy. Zeskoczyłam z kanapy. 
- Idę do siebie - oznajmiłam krótko, nie podając powodu. 
- Dobrze - skinęła głową Babcia.
Ruszyłam w stronę korytarza, jednak wtedy jeszcze jeden ważny element przypomniał mi o swoim istnieniu. Zatrzymałam sie w progu. 
- Wujku... - odwróciłam się. - Czy Freeze otrzymał mój list? 
- Tak, osobiście wziąłem go od gołębia i mu przekazałem.
"Czyli jednak" - pomyślałam. 
Warknęłam cicho i poszłam do pokoju. Kiedy już tam dotarłam, usiadłam na środku pomieszczenia.  Zmknęłam oczy, powstrzymując łzy. Nie rozklejam się, nie będę znów płakać. Wyrosłam już z tego. Z resztą ten zdrajca i tak nie jest tego wart!
Powoli wstałam, podeszłam do komody i zgarnęłam z niej mapę. Spojrzałam na zaznaczoną Górę Zapomnienia. Jej widok przypominał mi o bliskim czasie wyruszenia.
Prawda, ja też chciałam odejść, ale mój powód był całkiem inny. Planowałam najpierw poprosić Freeza o zostanie moim przewodnikiem i towarzyszem tej jednej drogi. Chciałam, żeby Wichura była naszym wspólnym trofeum, chciałam... nie być samotna. Tymczasem on nie odezwał się słowem, nie raczył pomyśleć. 
List! List napisany przez Babcię, podyktowany przeze mnie. Freeze otrzymał go, miał go w swoich zimnych łapach! Wystawił mnie. Po prostu wystawił.
Chciałam podzielić z nim plan mojego życia, a on go rzucił w ogień i poszedł z nieznaną osobą nie wiadomo dokąd. Za spadkiem? To kiedy wróci? Wróci w ogóle? Ma po co jeszcze? Czy chce? Czyżby już zapomniał o mnie? 
A może nigdy nie chciał być moim przyjacielem, ale pozwolił się tak nazywać, żeby mieć święty spokój...
Oszust. Łajdak. Zdrajca. 
Nie chcę go znać. Nigdy nie chciałam! Tak jak nigdy nie chciałam tych głupich łez! 
Kilka słonych kropel spadło na mapę. Chciałam je zetrzeć poduszką łapy, jednak tylko nieznacznie rozmazałam węgiel, którym były narysowane góry. Sama woda już wsiąkła w papier. Westchnęłam.
Czyli idę sama. Dobrze, to nie problem. Dam sobie radę. 
Przez ostatnie miesiące pracowałam ponad wszelką miarę. Już jestem dobrze przygotowana do drogi. 
Usłyszałam kroki od strony korytarza. Zaraz po nich rozległo się skrzypnięcie zawiasów. Podniosłam wzrok. W drzwiach stanęła Babcia. 
- Płakałaś? - zapytała.
- Nie, coś mi tylko podrażniło oczy, to nic takiego - odparłam, powstrzymując emocje przed wpłynięciem na głos. 
- Przecież widzę - Moja opiekunka podeszła do mnie. 
- Czemu miałabym płakać? - odwróciłam wzrok. 
- Nam też jest przykro... Mi i wujkowi... 
- Wiem o tym - westchnęłam. 
- Już dobrze, Lind. Już dobrze - ogarnęła mi sprzed oczu grzywkę. 
- Wiem, będzie dobrze - mruknęłam smętnie. 
Wtedy Babcia zwróciła uwagę na leżącą przede mną mapę. 
- Jeszcze trzy miesiące - oznajmiła. - Cieszysz się, że wyruszasz? 
- Tak myślę - odparłam. Uspokoiłam się już nieco. 
- Uważaj na siebie, kiedy już wyruszysz. W Kanionie... uważaj na strażnika - przestrzegła. 
- Strażnika? - to określenie wybrzmiało mi w uszach. - Jak on wygląda? 
- Tego niestety nie wiem. 
- Dużo osób go widziało? 
- Mam pewność tylko co do jednej... - odparła Babcia. - Owy wilk mieszkał kiedyś w tym pokoju - dodała niespodziewanie.
Odruchowo rozejrzałam się po pomieszczeniu. Od zawsze był to mój zakątek w tym domu. Nawet nie przyszło mi do głowy, że nie byłam pierwsza. Zdecydowałam się postawić pytanie:
- Kto to był, Babciu? 
- Jeszcze zdążysz się dowiedzieć. Dziś ja nie jestem gotowa, żeby o tym mówić. Chociaż zniknął tak dawno temu... - powiedziała Babcia z nutą melancholii w głosie. - Kiedyś ci o tym opowiem. 
Wiedziałam, że cała ta okolica, w tym też ten dom, ma pewną historię, jednak ja jej nigdy nie poznałam. Juan mówił, że jest to "historia smutna, o której nie trzeba przypominać tym, który ją widzieli na własne oczy". Taki opis od zawsze intrygował mnie jeszcze bardziej, chociaż może nie powinien. 
- Nie chcę, żeby stało się z tobą to samo, co z nim - zakończyła Babcia. 
Przez chwilę milczałam, wpatrzona w pokój. Wydał mi się nagle... inny. Strzegący zazdrośnie swoich tajemnic.
- Gdzie będzie spał wujek? - zapytałam ni z tego ni z owego.
- Tam, gdzie zwykle - padła odpowiedź.


Uwagi: O kilka przecinków za dużo.

Od Gai "Szkoła" cz. 1

kwiecień 2021

Wilcza szkoła... Nie wiem, po co ona istnieje i komu chce się do niej chodzić, bo przecież wilczątka mogą się same uczyć, a szkoła to tylko strata czasu. No cóż. Takie bywa życie.
A ja do szkoły musiałam iść już dzisiaj. Z początku myślałam, że po prostu będę udawać chorą, ale, po pierwsze, to zabiorą mnie do wilczego szpitala, zbadają mnie, a później i tak wyjdzie na jaw to, że udawałam, a po drugie, to "sztuczna choroba" też musi się kiedyś skończyć. Nie miałam wyjścia, i zgodziłam się na pójście do szkoły.
Dzisiaj wtorek, co oznacza, że będę uczyć się (jak to mówiły Bona i Sohara) obrony i logiki. 
**************
Gdy prowadzona przez Soharę dotarłam na Szczenięcą Polankę stanęłam jak wryta w ziemię. Ależ tutaj ładnie! Tyle kwiatów... Jakie zapachy! Nie wierzyłam, że to tu odbywają się te nudne lekcje
A może... One nie będą takie nudne?
Nadchodzącą znad przeciwka sylwetkę wilka poznałam od razu - był to Hitam. Najwyraźniej jest nauczycielem obrony. Dla mnie będzie.
Lekcje zaczęły się. Przez cały czas, nasza trójka i Hitam, przemieszczaliśmy się po polance, przysłuchując się dokładnym, lecz wcale nie nudnym tłumaczeniom Hitama, co należy robić, gdy zaatakuje nieprzyjaciel. 
Po chwili przeszliśmy do praktyki. Hitam, zamiast tłumaczyć, chował się w krzakach wyskakując na losowa waderę. Gdy przyszła kolej na mnie, bardzo się przestraszyłam, lecz wszystko to, co polecił nasz nauczyciel, wykonałam tak dokładnie, że on, nawet mnie pochwalił!
"Czego ja się w ogóle bałam!? Tutaj jest naprawdę super! Lekcje są bardzo ciekawe, Hitam też, oczywiście..." pomyślałam. Naprawdę, nie było czego się bać.
Nauka (a dla mnie zabawa) nie trwała długo. Już po kilkunastu wyskokach z krzaków, nauczyciel ogłosił przerwę, po której miała nastąpić lekcja logiki. Brr... Mimo, że będzie to moja pierwsza, to i tak chciałam pójść do mojej wygodnej nory aby ją przeczekać, ponieważ obawiałam się, że na tej lekcji nie będzie takiej zabawy i szaleństwa. Tym bardziej, że będzie nas uczyć Suzanna, która nie zawsze była miła i pomocna.
Zaczęło się. Szalona przerwa. Aoki i Navri biegały i bawiły się, lecz ja nie miałam jeszcze odwagi do nich dołączyć. Postanowiłam, że przerwę przeczekam na zapoznawaniu się z nowym otoczeniem. Po obwąchaniu wszystkich możliwych krzaczków i najróżniejszych skrytek na polance zaczęłam się nudzić. A co najgorsze, to przerwa nie miała ściśle ustalonego czasu i wszystko zależało od tego, kiedy szczeniaki się zmęczą. Ale tamta dwójka, wydawała się nigdy nie męczyć.
- No w końcu... - powiedziałam do siebie najciszej jak mogłam, gdy waderki przestały się bawić, a Suza oznajmiła, że przerwa dobiegła końca. Znowu zaczęło się od tłumaczeń.

<C.D.N.>

Uwagi: Brak tytułu i daty! Dużo powtórzeń, szczególnie imienia nauczyciela. Aoki i Navri chyba raczej się nie lubią, a Navri nie przepada za typowo szczenięcą... W sformułowaniu "znad przeciwka" "znad" piszemy razem.