Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

środa, 30 marca 2016

Od Mizuki "Wiosenne porządki" cz. 5

- A więc to jednak jesteś ty... - powiedział Ares
Co to w ogóle za durne stwierdzenie? Co on ma na myśli? Miałam go już o to spytać... jednak coś nie wyszło. Cały świat w jednej sekundzie zastygł w miejscu, jakby ktoś lub coś zatrzymało czas. Nagle zobaczyłam kogoś, a może coś? Za sobą, nie wiem co to było jednak nie miałam zamiaru się przyglądać. Wystarczyło tylko, że wyglądało to jak duch. Nie chciałam wiedzieć więcej. Wybiegłam na powierzchnie potem z jaskini, biegłam ile sił w łapach. Nie wiem czemu, ale myślałam, że w taki sposób się uwolnię, że to wszystko tylko iluzja. Jednak to było naprawdę, a to "coś" nadal było za mną. Biegłam dalej aż do lasu. Gdy tylko do niego wbiegłam, zjaw pojawiło się dużo więcej. Każda z nich wygląda okropnie. Ciekła z nich krew, a niektóre na moich oczach się po prostu rozpadały... Były to ludzko podobne istoty, tylko z małą różnicą te były białe jak śnieg, włosy podobnego koloru. Oczy miały całe czarne i po prostu puste. Na plecach mieli coś w rodzaju... skrzydeł? Sama już nie wiedziałam, co to w ogóle było. Zaczęłam biec jeszcze szybciej, ze stresu nawet nie mijałam drzew, krzaków ani pajęczyn. Wszystko po prostu raniło moją skórę. Obejrzałam się za siebie, jednak istoty nie podążały za mną. Odetchnęłam, ale  może jednak pośpieszyłam się z tym? Tuż przede mną lewitowała jakaś postać, również miała skrzydła, jednak była nieco inna od tych wszystkich, które widziałam wcześniej, była hm... jakby to powiedzieć... bardziej przyjazna? Tak, to chyba właściwe określenie. Miałam nawet przez moment wrażenie, że uśmiecha się do mnie. Jadnak po chwili postać słała się przerażająca, a jej uśmiech zmienił się w minę jakby wszystkich miała ochotę zamordować. Wtedy wypowiedziała jedno zdanie, którego chyba nigdy nie zapomnę: "Martwi powstaną, żywi padną". Zdanie to zamroziło mnie od środka. Stałam jak wryta, nie mogąc poruszyć choćby uchem. Świat koło mnie nagle coś zaczęło zamrażać i w tej chwili zobaczyłam jak te istoty po prostu wchodzą w moje ciało. Było to okropne uczucie, każda z tych istot była tak strasznie zimna i obślizgła. Nie wiem już sama, samo wspomnienie tego wydarzenie napawa mnie obrzydzeniem i znienawidzeniem do tych istot. Świat zamarzał coraz bardziej, a istoty nadal wchodziły do mojego ciała. Zamknęłam oczy i zaczęłam krzyczeć. Szybko się opanowałam, otworzyłam oczy i świat zaczął po prostu pękać jak zbite szkło. A jego fragmenty spadały w nicość. Patrzyłam jak duże fragmenty spadają, aż wreszcie pozostała tylko ciemność. Zaczęłam się bać, jednak dostrzegłam jasne wyraźne światło. Pobiegłam do niego jak jakaś ćma. Światło stało się coraz większe i większe aż wreszcie przybrało formę pewnego rodzaju portalu. Bez zastanowienia weszłam do niego. Znalazłam się z powrotem, obok mojego brata. Może to co widziałam było wizją? A może rzeczywistością? Sama już nie wiedziałam to było po prostu zbyt... dziwne! Nie wytrzymałam tego napięcia, serce uderzało dziesięć razy szybciej, dodatkowo biło tak nienormalnie. Zaczęłam się dusić. Strach w oczach mojego brata był nie do opisania. Podbiegł do mnie i zaczął coś krzyczeć, jednak jedyne co usłyszałam to niewyraźny i straszliwy szmer. Straciłam przytomność. Tak, znowu! Już chyba szósty raz w czasie całej tej dziwnej wyprawy. W tym czasie przyśniło mi się coś. Stałam w nim na jakimś lodowym pustkowiu, a przede mną stał jakiś czarny wilk z białą grzywą przykrywającą jego oczy. Nie znałam go, znaczy z wyglądu. Poruszyłam się w lewo. Wilk powtórzył mój ruch. Już po chwili się zorientowałam, że to w cale nie jest drugi wilk, tylko moje własne odbicie.
- Ale jak to w ogóle się stało?! - wykrzyczałam
Nagle usłyszałam śmiech, nie jeden, ale kilka. Śmiech siedział w mojej głowie, i sprawiał że aż zaczęła mnie boleć. Zwinęłam się z bólu. Jednak spojrzałam na odbicie ten jeden ostatni raz, zobaczyłam siebie jednak coś było nie tak... miałam wrażenie że się ze mnie śmiało. A oczy miało koloru krwi.
- Nie to nie jestem ja! To nie jestem ja! - Krzyczałam
A odbicie dostało psychopatycznego śmiechu, zupełnie jak jakiś morderca, którego po prosu bawią takie scenki.
Obudziłam się z krzykiem. Na początku nic nie widziałam, tylko słyszałam głosy. Jeden na pewno należał do mojego brata a pozostałe... po prostu do jakiś wilków. Oczy powoli dostroiły się do światła. Widziałam już normalnie i w głębi duszy cieszyłam się, że to co widziałam było tylko snem. Jednak mój spokój nie trwał długo. Zobaczyłam, że coś zasłania mi oczy, przez co widzę trochę gorzej. Była to moja grzywka. Poprawiłam ją łapą. Jednak gdy spojrzałam na nią, o mało nie przeżyłam zawału. Moja łapa była czarna i w dodatku zawiązana bandażem na prawie całej długości. Była to identyczna łapa jaką miałam we śnie. Ktoś przyniósł mi wody w niewielkim wiadrze i zobaczyłam w nim moje odbicie. A raczej nie moje tylko to dziwne, to które wcześniej się ze mnie śmiało...

CDN

Uwagi: Przede wszystkim przecinki. Odnoszę wrażenie, że ostatnio masz upodobanie do kończenia zdań oznajmujących znakiem zapytania.

Od Kazumy "Nowa ja" cz. 4 (cd. Shayle)

Młoda przeklęła pod nosem i nerwowo spoglądała to w kierunku Zielonego Lasu, to na nowo w stronę tego, gdzie króluje mrok. Posłałam jej kolejny wstrętny uśmieszek, ale ona chyba tego nie zauważyła. Starałam się ignorować to, że znowu zaczęło mnie szarpać w kościach, a ja ledwo stałam na łapach. To chyba nigdy nie da mi spokoju... Shayle popatrzyła na mnie, jednak zdawała się być nieobecna. Opracowywała plan działania. Po kilku długich chwilach wzięła głęboki wdech, który poskutkował atakiem kaszlu. Ona jednak już podążyła w stronę Mrocznego Lasu. Obserwowałam ją spod przymrużonych powiek. Samolubna się zrobiła, widzę.
Już miałam się obrócić w przeciwnym kierunku i donieść reszcie watahy o jej zgonie, który mógł nastąpić dzięki mojemu jednemu skinieniu pazurem, kiedy spostrzegłam, że ta zatrzymuje się i kalkuluje coś w swoim małym, pustym móżdżku. Ma wyrzuty sumienia? Śmiać mi się zachciało. To właśnie te wyrzuty sumienia kiedyś mnie o mało nie zabiły. Współczucie jest bezużyteczne. Powoli obróciła się w moją stronę i ruszyła stępem, a później kłusem.
- Wejdź mi na grzbiet - oznajmiła szeptem, stojąc już ze mną pyskiem w pysk. Jednak nie patrzyła mi w oczy. Bała się. I dobrze.
- Co? - warknęłam, na co ta o dziwo nieco się schyliła.
- Wejdź mi na grzbiet, pomogę ci tam dojść - Skinęła głową w stronę Mrocznego Lasu. W głębokiej konsternacji, marszcząc jednocześnie brwi po prostu patrzyłam to na jej pysk, to na jej grzbiet. I ja mam niby wejść na nią niczym na wielbłąda? A może niczym na rumaka? Czyżby to były jej niespełnione marzenia? Prychnęłam cicho, jednak postanowiłam wejść na jej grzbiet. Zrobiłam to bardzo niezgrabnie, przez co dodatkowo uderzyłam się w żebra, ale prócz zduszonego mruknięcia nie wydałam żadnego dźwięku będącego znakiem bólu. Podniosła się chwiejnie. Przez ułamek sekundy myślałam, że zaraz upadnie, przez co napięłam mięśnie, ale tak się nie stało. Powoli ruszyła w stronę Mrocznego Lasu. Postawiła rapem kilka kroków, kiedy upadła na ubitą ziemię. Aż zabrakło mi tchu i zakręciło mi się w głowie. Myślałam, że zaraz zwymiotuję kolejną porcją krwi, ale jakimś cudem udało mi się to powstrzymać. Gorączkowo zaczęłam machać tylnymi łapami, próbując zejść, ale ona jednak nie poddała się i wstała. Nie widziała tego, że sprawiała mi większy ból, niż jakbym miała iść całkiem sama. Przyspieszyła do biegu. Obijałam się o jej kościsty kręgosłup i twarde mięśnie. Prawie mdlałam, już zwisając bezwładnie z jej grzbietu, a świat stawał się coraz bardziej rozmyty. Nagle poczułam szarpnięcie. Gwałtownie zsunęłam się z jej grzbietu i uderzyłam o coś twardego.
Niech ta mała su*a spłonie w piekle...

****
Poczułam przeszywający ból, który sprawił, że zaczęłam się wić po ziemi niczym robak. Wrzasnęłam na cały las, tak że mój głos odbił się od wysokich drzew i poniósł aż ponad ich korony. Ponowiłam dziki krzyk, nie mogąc się wyzbyć tego cierpienia. Niewyobrażalnego bólu. Nie mam pojęcia, co dokładnie sobie zrobiłam. Bolało mnie wszystko. Ta młoda za to pożałuje... zapamięta to już po wsze czasy... Mój żołądek wywrócił się do góry dnem, a ja zwymiotowałam krwią. Zakrztusiłam się nią, więc zaczęłam kaszleć, przez co z mojego gardła wydobyła się kolejna porcja czerwonej cieczy. Czułam, jak spływa mi po brodzie, brudzi futro, a ja się w tym tarzam, nie mogąc się podnieść. To musiał być wyjątkowo żałosny widok... ale ja walczyłam o przetrwanie. Nie byłam do końca zorientowana, co się dzieje, gdyż wciąż mocno kręciło mi się w głowie, a kolejna próba otworzenia oczu kończyła się falą gorąca i bólu, która polewała mnie niczym wrzątek. Udało mi się wypluć dość krwi, by ponownie krzyknąć. Po tym na nowo straciłam przytomność.
Ocknęłam się już po upływie kilkunastu sekund. Ból znowu był tak zniewalający, że myślałam, że zaraz wykręci mi kark, a ja umrę w przeciągu kilku minut. Orałam długimi pazurami ziemię, próbując jakoś uśmierzyć te tortury, które właśnie odczuwałam. Bezskutecznie. Nawet nie poczułam, kiedy trafiłam na kamień, a osłabione paznokcie pękały lub całkowicie były wyrywane. Wykręciłam się na grzbiet, nie mogąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Później znowu osłabłam i nie czułam kompletnie nic. To było trochę tak, jakbym wszystko widziała w zwolnionym tempie.
- Proszę się obrócić!
- Nie kręć się tak, panienko! - słyszałam te głosy tak wyraźnie, jakby te wszystkie wilki były tuż obok mnie, a ja wylądowałam na nowo w jakże parszywej przeszłości mego marnego życia.

- Nie miej nam tego za złe, my tylko wykonujemy rozkazy...
- Spokojnie, bo zrobisz sobie jeszcze większą krzywdę!
- NIE! - tym razem mój krzyk był jak najbardziej realny - ZOSTAWCIE MNIE!
Później w moich uszach usłyszałam piszczenie i dzwonienie za razem, przez co na nowo skuliłam się, podwijając pod siebie ogon. Na nowo nastąpiła ciemność.
***
Tym razem chyba leżałam tak dłużej, niż poprzednio, gdyż kiedy się podniosłam, z trudem powstrzymując nudności i zawroty głowy, zorientowałam się, że jestem cała obklejona od własnej, zakrzepłej już krwi. Na nowo poczułam przyspieszający puls i gorącą, wręcz parzącą krew zalewającą moje żyły. Nieopodal dostrzegłam jasną waderę, która leżała nieprzytomna, gdzieś tam skulona za krzakami. Obnażyłam zęby, powoli zbliżając się do jej nieruchomego ciała. Wtedy uświadomiłam sobie, że czegoś mi brakuje. Czegoś... przejechałam zdrętwiałym językiem po zębach. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że mam kilka braków. Zatrzymałam się. Wybiłam sobie zęby. Nie było ich. Przejechałam językiem po nich po raz kolejny i uświadomiłam sobie, że nie dość, że mi się nie zdawało, to jeszcze jeden niebezpiecznie się kiwał. Szturchnęłam go językiem i poczułam, że już mam go luzem w ustach, razem z korzeniem. Skrzywiłam się i wyplułam go na ziemię. Patrzyłam w osłupieniu na kła leżącego na ziemi.
Odwróciłam wzrok w kierunku nastolatki. Pożałuje. Naprawdę pożałuje. Stanęłam tuż nad nią, kiedy ta się poruszyła, stękając cicho. Rozchyliła powieki, by dostrzec, że znajduje się tam, gdzie myślała, że jest. Łzy spłynęły po jej policzku i spadły na ziemię. Z tego wydobył się jasny blask, który sprawił... właściwie to nic. Byłam na wpół ślepa, tak więc nie zaobserwowałam nic interesującego. Popatrzyła na mnie. Poczułam do niej jeszcze większą niechęć.
- No co? Mój żywioł.
Na nowo zachciało mi się z niej śmiać. Była żałosna. Tak okropnie żałosna. Przekrzywiłam głowę, chcąc sprawić wrażenie zainteresowanej jej wywodami.
- A polega on na...? Nie widziałam nigdy czegoś takiego...
- Nie mam pojęcia. Nie jestem pewna czy cokolwiek robi... - obróciła się za siebie, jakby się zastanawiała, co jeszcze dodać. Następnie powiedziałam łamiącym się głosem:
- Pomogłaś mi... I udało ci się przeżyć... Jestem pod wrażeniem...
Zaskoczona popatrzyła na mnie, ale kiedy dostrzegła, że po chwili włosy na moim grzbiecie się jeżą, a ja przybieram pozę bojową, już nie była taka zadowolona ze swojego wyczynu. Prędko podniosła się z ziemi i odskoczyła jak oparzona.
- Naprawdę sądziłaś, że jestem tobą choć trochę zainteresowana? - syknęłam, zbliżając się do niej - Popatrz no tylko na mnie! Czy ja ci wyglądam na okaz zdrowia, albo... - tu się zaśmiałam - ...szczęścia? Sądzisz, że mam siły, by komukolwiek cokolwiek wpajać do mózgu? W tym takie oczywiste oczywistości, by się do mnie nie zbliżać?
- Ale... ja chciałam tylko... - wykrztusiła, a po jej pysku spływało coraz więcej łez.
- Mnie nie interesuje to, co chciałaś, jasne? Wynoś się stąd i nie pokazuj mi się już nigdy więcej na oczy, czy to jest jasne?! - warknęłam. Wiedziałam, że moje oczy płoną. Miałam jej dosyć. Z trudem powstrzymywałam się, by nie zadać jej śmiertelnego ciosu.
- Nie masz serca! - krzyknęła, sądząc, że mnie to ruszy.
- I co z tego? Naprawdę uważasz, że to coś zmieni w moim życiu? Że w duchu potajemnie łaknę miłości i zrozumienia? To błąd! Spadaj, jasne? Wynoś się stąd!
- A bo co? Bo to twój dom i nikt nie ma prawa się tutaj zbliżać?! Sądzisz, że jesteś numerem jeden?! Że...
Urwała, bo ja już nie wytrzymałam i wzięłam zamach zdrowszą łapą, w której było więcej zdrowych pazurów. Wymierzyłam w jej policzek, tak jak niegdyś ugodziłam Rafaela. Zostawiłam na nim dwie głębokie rany, w tym jedna aż rozcięła jej skórę na wylot, przez co mogłam dostrzec jej zęby. Musiałam jej również rozciąć dziąsło. Będzie miała piękne znamiona do końca jej życia. Żaden jej nie zapragnie. Nigdy!
Krzyknęła głośno, niemalże nie upadając. Miałam w sobie jeszcze trochę siły, która ujawniała się w szczególności w chwilach wyjątkowego gniewu. Jednak to, co jej zrobiłam było niczym w porównaniu z tym, w jakim stanie się obecnie ja znajdowałam. Wadera uświadomiwszy sobie, że może przełożyć język przez nowy otwór w jej pysku niemalże nie utraciła przytomności. Posłała mi tylko nienawistne spojrzenie swoimi zapewne zaczerwienionymi od płaczu oczami, a następnie ruszyła pędem w swoim kierunku.
Może będą próbować jej to zszyć, może sama będzie próbowała się ratować jakimiś zaklęciami... o ile nie udusi się po drodze przez ścieżkę przed Mostem Nieskończoności. A może będzie tak zrozpaczona, że się na niego rzuci bez pamięci? Teraz wszystko było mi jedno. Przynajmniej już na zawsze zapamięta to, aby się do mnie nie zbliżać. Wolę zdechnąć we własnej obecności i zgnić, przeobrażając się w ściółkę Mrocznego Lasu, niż ze świadomością, że jakieś wilki będą się nade mną pastwić i odprawią uroczysty pogrzeb na Cmentarzu. Właściwie po co to wszystko?
Obróciłam się w przeciwnym kierunku i chwiejnym krokiem ruszyłam przed siebie. Gdziekolwiek, byle dalej od tej zgrai półgłówków, którzy sądzą, że palę się do uczenia ich jakiś bzdur. Najpierw Yuko, teraz ona. Czy aż tak trudno zrozumieć to, że nie życzę sobie nikogo, kto będzie mi sapał na kark, napalając się na wspólne spędzanie czasu? To już zbyt wiele. Wystarczy mi ten kurdupel, Valto, który i tak właściwie się mną już nie interesuje i wbrew wszystkiemu - Carlo. Jeden i drugi nie grzeszy inteligencją, ale mimo wszystko jeden i drugi ma w sobie "to coś", czego nie ma nikt inny, kogo poznałam w ciągu całego swojego życia... Być może i mam jakieś upodobanie do koloru niebieskiego, a może to kwestia czystego przypadku. W każdym razie białego nie ścierpię. Mam już do niego prawdziwe obrzydzenie.
Mówią, że umiera się w bieli. Ja chcę umrzeć w czerni. Ewentualnie w błękicie niebieskiej toni koloru sierści Valto lub zagadkowej zieleni oczu Carlo.

<Shayle?>