Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

niedziela, 31 lipca 2016

Od Luke'a "Nawiązać kontakt" cz. 3 (cd Kirke)

Po upolowaniu i zjedzeniu zwierzyny chwilę leżałem jeszcze na trawie. Zauważyłem, iż Kirke oddala się gdzieś.
-Gdzie idziesz? - zapytałem, doganiając ją.
- Przejść się. - odparła
- Mogę pójść z tobą?
- Jeśli chcesz. - mruknęła
Szliśmy lasem w ciszy. Szedłem obok wadery cicho nucąc piosenkę. Jak na razie Kirke nie sprawiała wrażenia, jakby jej to przeszkadzało. Przechodziliśmy przez polanę, wpadłem na pewien pomysł...
- Gonisz! - zawołałem, uciekając przed waderą, zachęcając ją tym samym do zabawy.
Szła, nie zwracając nawet uwagi na moje zachowanie. Stanąłem naprzeciw niej, zagradzając przy tym jej drogę.
- Daj spokój. - mruknęła.
- Nie dam, dopóki dzień się nie skończy. - odparłem z uśmiechem.
Ominęła mnie i szła dalej, dogoniłem ją dorównując kroku. Dalej znów szliśmy w ciszy, nudziło mnie to już. Znów zagrodziłem jej drogę, tym razem zatrzymała się.
- Co znowu? - zapytała, jakby zażenowana moją postawą.
Milczałem patrząc się na nią.
- No co? - znów zapytała.
- Gonisz! - krzyknąłem i zacząłem uciekać. Wadera od niechcenia podążyła wolno za mną. - No weź! - mruknąłem niezadowolony z jej postawy.
Ta na to tylko prychnęła, ja siedziałem teraz przygnębiony. Nudziło mi się okropnie, a ona nawet nie chce się bawić. Wiem, brzmi to jak słowa szczeniaka, no ale co poradzę?
- A ty co taki przygnębiony? - zapytała nagle
Ja tylko mruknąłem cicho w jej stronę coś typu "nie domyślasz się?" i dalej siedziałem.
- Chyba czas coś zjeść. - powiedziałem od niechcenia i ruszyłem w stronę najbliższej polany, Kirke ruszyła za mną. Zauważyłem sarnę, po dużym śniadaniu to powinno wystarczyć. Po chwili skradaniu się i zbliżaniu do ofiary, zaatakowałem. Zwierzyna zdezorientowana po krótkim czasie zaczęła uciekać.
- Nie chciałaś się bawić w berka? Teraz musisz. - uśmiechnąłem się i powiedziałem to cicho do Kirke. Ruszyliśmy za sarną, lecz dla mnie była to bardziej zabawa i trening niż pogoń za jedzeniem. W końcu dogoniliśmy ją, zatarasowałem jej drogę, a ta zatrzymała się na chwilę. Kirke zaatakowała ją, gdy ta była nadal oszołamiała. Zaczęliśmy posiłek.

Kirke?

Uwagi: Powtórzenia Gdy mamy dwa czasowniki, mówiące o tym, że przykładowo coś ktoś powiedział, jednocześnie robiąc coś jeszcze, należy między nimi postawić przecinek, np. "zapytałem, doganiając ją", "zawołałem, uciekając przed waderą", "Szła, nie zwracając nawet uwagi na moje zachowanie".

Od Yuki "Adopcja" cz. 1 (c.d Chętny szczeniak, który szuka opiekuna)

Brakuje mi czegoś. Zaczyna być mi smutno z powodu samotności. Nie mogę znieść ciągłej ciszy. Brakuje mi z kim dzielić posiłki, brakuję mi kogoś z kim mogłabym pogadać. Zaczęłam myśleć czy zaprzyjaźnić się z jakąś waderą, czy pozostać tak, jak jestem. Nagle zaświtała mi jedna myśl. Gdy byłam szczeniakiem szukałam opiekuna, lecz go nie znalazłam. Wpadł mi pomysł by zaadoptować jednego ze szczeniaków, jeżeli taki jest. Ruszyłam w stronę jaskini Alfy. Będąc na miejscu zastałam Kiiyuko.
- Witam - przywitałam się
- Cześć - powiedziała radośnie wadera
- Gdzie jest Suzanna? - zapytałam
- Poszła sprawdzać co się dzieje w watasze - odpowiedziała - a z czym do niej przychodzisz?- zawahałam się.
-Wpadłam na pomysł by zaopiekować się jednym z szczeniaków... - wiedziałam jak zareaguje Suzanna na takie zdanie. Bardzo dobrze mnie zna, jak z resztą wszystkich członków watahy.
- Suzi powinna za chwilę przyjść - rzekła
- Dziękuje za informacje, do widzenia - pożegnałam się
***
Po długich poszukiwaniach natknęłam się na Alfę.
- Witam - rzekłam - mam pewną sprawę...
- Witaj - odrzekła - Jaką sprawę? - słyszałam znudzenie w jej głosie.
- Chciałabym... zaopiekować się szczeniakiem...- ostatnie zdanie powiedziałam wręcz szeptem.
- Że ty? - zdziwiła się - Zdecydowanie nie.
- Proszę! - powiedziałam rozpaczliwym tonem - Jeżeli mi nie wierzysz, mogę ci udowodnić, że będę miła dla niego - zaproponowałam
- Niby jak?! - prychnęła
- No nie wiem... Na przykład tydzień próbny - mówiłam - a po tygodniu szczeniak opowie ci wszystko... - wadera patrzała na mnie podejrzliwie
- A jaki szczeniak chciał by mieszkać z tobą? - i tego się najbardziej obawiałam - Musi być jakiś chory psychicznie by zamieszkać w jaskini razem z waderą, która nie dość, że porywa to umie wytwarzać potwory...
- Proszę... - łzy zaczęły napływać mi do oczu.
- Nie wiem co knujesz, ale dobra... - powiedziała - lecz najpierw musisz znaleźć szczeniaka, który jest taki porąbany, że się zgodzi.
- Umowa stoi - odpowiedziałam już trochę bardziej radosna.

<Chętny? Proszę, by ktoś sie znalazł .-. Yuki umrze z samotności>

Uwagi: Mnóstwo literówek. Jest za dużo Enterów. "Zawahałam" piszemy przez "h". "Pożegnałam się" piszemy przez "rz". "Do widzenia" piszemy osobno. "Alfa" w WMW piszemy z wielkiej litery! Każde zdanie, nawet będące końcem narracji kończ kropką!

Od Kai'ego "Główny powód" cz. 3 (cd. Yuki)

- Słodki jeżu w morelach... - stęknąłem, czując niesamowity smród. Spróbowałem się podnieść, ale moją czaszkę przeszył ból.
- I coś ty zrobił? - usłyszałem syk. Dopiero po chwili zrozumiałem, co ktoś chciał mi powiedzieć. Nie byłem w stanie odpowiedzieć, więc tylko otworzyłem oczy. Nade mną stała ciemna wadera, która wtapiała się w mrok jaskini za jej plecami. - Jesteś obrzydliwy.
Zmarszczyłem nos. O czym ona mówiła? Ponownie spróbowałem się poruszyć. Dopiero unosząc głowę zorientowałem się, że zasnąłem we własnych wymiocinach. Mruknąłem coś zniesmaczony i popatrzyłem ponownie na samicę, która wciąż stała i patrzyła na mnie z wyższością. Jej pysk oświetlały pierwsze promienie słońca. Kim ona jest i co tutaj robiłem? Nagle zesztywniałem i otworzyłem szerzej oczy. A co jeśli stało się coś... coś absolutnie nieprzyzwoitego? Pomijając tą kałużę wymiocin. Odchrząknąłem.
- Możesz mi powiedzieć... co mnie "ominęło"?
Posłała mi długie spojrzenie, po czym odpowiedziała:
- Nazywałeś mnie Margaret. Sypałeś sucharami. Kłóciłeś się z Kirke. Coś jeszcze chcesz wiedzieć?
Pokręciłem przecząco głową. W duchu radowałem się, że nie wydarzyło się coś, przez co mógłbym się nabawić dodatkowego potomstwa.
- A, no i chciałeś mnie zaprowadzić do krzaków - warknęła. Miałem wrażenie, że moje serce stanęło w miejscu.
- Chciałem? I tylko chciałem?
- Tak. Później uwaliłeś się w mojej jaskini i zacząłeś głośno chrapać. Gdybym tylko nie miała twardego snu, ukatrupiłabym cię za to. Jesteś obleśny, wiesz?
- Taa... wiem - mruknąłem, spuszczając wzrok. Westchnęła z dezaprobatą, obróciła się i skierowała do wyjścia.
- Zgaduję, że teraz widzisz podwójnie. Przynieść ci coś do jedzenia lub picia? - powiedziała od niechcenia - Byle nie wódkę.
- Poproszę...
- W takim razie w czasie gdy mnie nie będzie masz posprzątać to, co zwróciłeś.
Ostrożnie pokiwałem głową, nie chcąc się narażać na kolejną falę bólu spowodowanego kacem. Najlepsze było chyba to, że wciąż nie miałem pojęcia, jak ma na imię.
***
Kiedy wadera wróciła do jaskini, na wpół siedziałem, na wpół leżałem i trzymałem się jedną łapą za pulsujący łeb. Kręciło mi się w głowie.
- I co? Było tyle pić? - syknęła. Podniosłem na nią wzrok. W jej oczach odbijały się wesołe iskierki. To chyba taki typ osoby, który cieszy się z cudzego nieszczęścia.
- Źle zrobiłem, nie musisz mi tego wypominać - westchnąłem i położyłem łeb na ziemi. Podniosła brwi zaskoczona. Najwidoczniej rzadko kiedy ktoś się przy niej przyznawał do błędów. Nie powiedziała nic jednak na ten temat. Chwyciła ponownie zębami nogę sarny, którą taszczyła przez znaczną część drogi i przysunęła tuż pod mój pysk. Podobnie postąpiła z butelką wody, którą z kolei włożyła w małą, skórzaną torbę założoną na grzbiecie. Uśmiechnąłem się do niej z wdzięcznością i zacząłem pić. Nie było to takie proste jak sądziłem, bo część wylałem, ale ważne, że ugasiłem pragnienie. Chcąc przeczekać kolejną falę mdłości, nim zabiorę się za napełnianie żołądka, zapytałem:
- Dostałaś tą torbę, gdy byłaś mała? Nie sądzę, aby dorosły wilk nosił na co dzień coś tak niewielkiego. Nie pasuje do twojego grzbietu.
Speszyła się nieco i syknęła tylko:
- Nie twoja sprawa, stary grzybie.
- Widzę duży szacunek do starszych - westchnąłem, próbując ułożyć się w wygodniejszej pozycji. Usiadła naprzeciwko mnie. - Tak poza tym... jak ci na imię? Nie potrafię go sobie przypomnieć.
Ponownie popatrzyła na mnie z wyższością i odparła:
- Jestem Yuko.
Już otworzyłem pysk, by się przedstawić, ale ta mnie wyprzedziła, mówiąc:
- Wiem jak się nazywasz.
Zapanowała niezręczna cisza. Zacząłem skubać zębami przyniesione przez nią mięso. Cały czas mnie obserwowała. Miałem wrażenie, że chce coś powiedzieć, a mimo to tego nie robiła. Zastanawiałem się, jak wielką czuje do mnie niechęć.
- Kim jest Margaret? - zapytała po chwili.
- Co proszę? - wymamrotałem, podnosząc na nią spojrzenie.
- Kim jest Margaret? Ja ci przyniosłam jedzenie i uratowałam cię przed zrobieniem czegoś głupiego, więc odwdzięcz mi się jakoś.
Sapnąłem niezadowolony.
- Po prostu podoba mi się to imię.
- A mimo to z czego mi wiadomo nazwałeś całkiem inaczej swoją córkę.
- Moja partnerka nalegała na "Achitę", więc tak zostało.
- Już nie kłam i opowiadaj.
Wciąż bolała mnie głowa. Z trudem przypomniałem sobie, kim mogła być ta cała... Margaret. Sapnąłem jeszcze kilkakrotnie, choć wiedziałem, że to w niczym nie pomoże. I tak kaca się nie pozbędę przez najbliższe kilka godzin.
- Szkoda gadać. Było, minęło.
- Mów.
Milczałem, uparcie wpatrując się w posadzkę.
- Słyszysz? Inaczej rozgłoszę całej watasze, że się porzygałeś.
Westchnąłem. Przekonała mnie.
- Miała takie same oczy, jak twoje. Wadera, która cholernie mi się spodobała i chciałem ją poderwać.
- Czemu jej nie poderwałeś? Jakoś pamiętam cię z inną waderą o imieniu Nari.
- To było jeszcze przed dołączeniem do Watahy Magicznych Wilków. Nie znałem Nari. Byłem młody i głupi. Miałem różne dziwne odpały wśród wilków z poprzedniej watahy.
- A więc czemu dołączyłeś do Watahy Magicznych Wilków, jeżeli tam miałeś "Margaret"? Nie mogłeś tam zostać? - dopytywała.
- Możemy już skończyć ten temat? - przerwałem jej, mówiąc chłodnym tonem.
- Co cię gryzie? - W tym momencie się diabolicznie uśmiechnęła - Teraz jak zacząłeś paplać, to musisz skończyć.
- Skoro nie chcę, to nie muszę. - Wstałem na równe łapy. Zaczęło mi dzwonić w uszach, ale postanowiłem to zignorować. - Powinienem już iść.
- To idź. Tylko nie licz, że ci pomogę jak znajdę cię zemdlałego w krzakach - Prychnęła. Nie odpowiadając, powoli wyszedłem z jaskini. Chwiałem się lekko. Łapy wciąż mi drżały. Taka nagła dawka alkoholu nie była dobrym pomysłem. Po kilkunastu krokach oparłem się o skalną ścianę, a po odetchnięciu ruszyłem dalej w drogę.
Dotarcie do swojej jaskini okazało się trudniejsze, niż mi się początkowo wydawało. Nawet wchodząc do środka nie miałem pewności, czy to aby na pewno moje mieszkanie. Pierwszą rzeczą, którą zrobiłem po przyjściu było uwalenie się na ziemi i bezmyślne wpatrywanie się z wyjścia na błękitne niebo, po którym płynęło tylko kilka białych chmurek. Pod przymrużonymi oczami pojawił mi się obraz wadery o rudobrązowym futrze i równie zarozumiałym spojrzeniu, co Yuki. Zamknąłem ślepia i pozwoliłem się porwać wspomnieniu, które uleciało z mojej głowy na ponad pięć lat.
- I co? Co chcesz mi niby pokazać? - zapytała Alfa, niecierpliwie wyglądając za mój bok.
- Zobaczysz - Uśmiechnąłem się szeroko.
- No weź... długo jeszcze mam czekać? - Roześmiałem się. - Kai! No już! Streszczaj się, póki jesteś trzeźwy!
- Uważaj, bo poczuję się urażony... no ale niech ci będzie. - Odsunąłem się. - Za tą wierzbą jest prezent dla ciebie.
Zachwycona zamachała ogonem. Ucieszyła się najbardziej chyba na słowo "prezent". Szybkim krokiem, choć nie biegiem przemierzyła zasłonę liści utworzoną przez wierzbę płaczącą. Podążyłem w ślad za nią. Widząc to, co dla niej przygotowałem, aż pisnęła z zachwytu.
- O mój Boże! Czy to... czy to... - mówiła i odwróciła się w moim kierunku. Jej oczy się iskrzyły radością.
- Malutki jednorożec? Owszem - Uśmiechnąłem się do niej szeroko. - Podoba ci się?
- Tak! - pisnęła i rzuciła mi się na szyję. Pod jej ciężarem aż upadłem. Śmiała się tak głośno, że mały kucyk z zainteresowaniem podszedł do nas i zaczął obwąchiwać swoją nową panią - Skąd go wytrzasnąłeś?
- Hm... Był w jakimś stadzie jednorożców. Podobno bardzo lubią jagody, więc urwałem jedną gałąź i...
- Czy ty mi właśnie chcesz powiedzieć, że odciągnąłeś tego malucha od matki? - jej oczy się rozszerzyły.
- Chyba tak. A co? - wzruszyłem nonszalancko ramionami.
- To, że teraz wataha jest zagrożona atakiem rozgoryczonych jednorożców! - natychmiast ze mnie zlazła. Powoli podniosłem się z ziemi, odpychając łapą łeb jednorożka.
- Margaret, nie dramatyzuj - Zaczęła nerwowo chodzić w kółko - Kiedy to będzie? Za miesiąc? Przecież przez ten czas będziesz się nim ładnie opiekować. Nawet nam za to podziękują.
- Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz?! - wrzasnęła, obracając się w moją stronę. W jej oczach pojawiły się łzy - Jesteśmy skończeni!
- Zdążymy przecież oddać malucha, nim zauważą - powiedziałem spokojnie, nadal się do niej uśmiechając - Tymczasem możemy porobić coś innego...
- To znaczy co?! Wesoło sobie hasać po łące?!
Odchrząknąłem, posyłając jej znaczące spojrzenie.
- Nie do końca... myślałem raczej o czymś... hm, innym.
Patrząc na moje przymrużone powieki, natychmiast domyśliła się, o czym myślę. Zdenerwowała się jeszcze bardziej. Przez chwilę drżała ze złości, a następnie wrzasnęła:
- WYNOŚ SIĘ STĄD! NIE CHCĘ CIĘ JUŻ WIDZIEĆ!
- To znaczy skąd...? Z lasu...?
- NIE! Z CAŁEJ WATAHY! NATYCHMIAST!
Patrzyłem na nią przez dobrą chwilę, ale nie wyglądało na to, aby żartowała, więc z przerażeniem podniosłem się z ziemi.
- Przecież...
- JUŻ! - przerwała mi. Po jej policzkach płynęły łzy.
Otworzyłem oczy. Serce łomotało mi jak szalone. Zdecydowanie nie byłem przygotowany do powrotu do tej wyjątkowo niekomfortowej sytuacji, w której zatrważała mnie aktualnie własna głupota. Pamiętam, że byłem wtedy lekko podpity, jednak nie na tyle, aby było ode mnie to czuć na kilometr. Zamknąłem oczy. Próbowałem się uspokoić. Moje życie jest szeregiem błędów. Jeżeli kiedyś ktoś mi powie, że podjąłem dobrą decyzję, wówczas go głośno wyśmieję.
- Obudziłeś się. - Usłyszałem głos. Zrobiło mi się w jednej chwili zimno. Echo, które się rozległo było niepokojące. Moja jaskinia była za mała, by się ono tam pojawiało. Otworzyłem oczy. Dopiero teraz zorientowałem się, że było za ciemno nawet jak na noc. Byłem w kompletnych ciemnościach. Na szczęście miałem w miarę dobry wzrok, więc mrużąc oczy zorientowałem się, że była to smukła wadera. Kiedy się zbliżyła o kilka kroków, dostrzegłem, że była to... Yuki. Westchnąłem cicho.
- Coś ty znowu wymyśliła? - Spróbowałem się poruszyć, ale niestety moje łapy były czymś spętane. - Co do...
- Jesteś teraz moim więźniem. Póki nie opowiesz mi, jak było z tą twoją ukochaną, nadal będziesz związany.
- Była Alfą - Powiedziałem bez ogródek. Uznałem, że już chyba nie mam nic do ukrycia - Zrobiłem pewną głupotę, przez którą cała jej wataha była zagrożona. Zdenerwowała się i mnie wygnała.
- Cóż to była za głupota? - zadrwiła, a ja po chwili wahania odpowiedziałem cicho:
- Odciągnąłem małego jednorożca od matki i zabrałem na tereny watahy.
Yuki wybuchnęła śmiechem, a coś, co mnie wiązało w jednej chwili pękło.
- Jesteś jeszcze głupszy, niż myślałam.

<Yuki? Chciałaś to porwanie, to proszę bardzo .-.>