Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

środa, 27 lutego 2019

Od Torance "Spotkań nadszedł czas" cz. 3 (c.d. Edel)

Kwiecień 2022
Kiedy czekałam na powrót Vestar, czas dłużył mi się niemiłosiernie. Wyobrażałam sobie, że wadera wraca wraz z grupą wilków gotowych rzucić się na mnie i Asa. Wątpiłam, by w takim wypadku samiec w ogóle to zauważył - jego uwagę zaprzątała właśnie jedna ze starych ksiąg. 
W końcu, gdy już powoli zasypiałam z nudów, do jaskini weszła Vestar. Wilczyca od razu usiadła naprzeciwko mnie i automatycznymi ruchami zaczęła przeczesywać sierść. Zauważyłam, że poduszki jej łap były błękitne.
- Spodziewałam się, że przyjdziecie - odezwała się nagle. - Wiedziałam od czasu, gdy zobaczyłam stan Asgrima. Zaklęcie jego ojca były niekontrolowane i słabe. Oczywistym było, że kiedy tylko wrócą do niego wspomnienia, wyruszycie w podróż.
- Przejrzałaś nas - mruknęłam. 
Na pysku Vestar zadrgał delikatny uśmiech. Wilczyca szybko jednak się opanowała i odchrząknęła. Niewiele jej to dało - jej głos nadal był zachrypnięty.
- Historia, którą chciałabym ci opowiedzieć, jest bardzo długa. Mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko, żebym przekazała ci wszystkie wspomnienia, które jej dotyczą? Musiałabym wejść do twojego umysłu.
W odpowiedzi wzruszyłam ramionami.
- Mówisz, jakbyś tego nie zrobiła, gdy tylko mnie zobaczyłaś.
Wyczułam od niej lekkie rozbawienie, jednak jej pysk ani drgnął.
- Dobra odpowiedź - pochwaliła mnie. - Zaczniemy od samego początku, dnia, w którym straciłam siostrę.

Byłam młodą wilczycą. Szłam wraz ze swoją rodziną, próbując odnaleźć Watahę Magicznych Wilków - sławne stado, w którym mieliśmy nadzieję odnaleźć schronienie. Nikt z nas jednak nie wiedział, w którą właściwie stronę powinniśmy się udać. Wiedzieliśmy co nieco o historii, jednak kierunek, w którym powinniśmy iść, to była całkiem inna sprawa. Znaliśmy go jedynie mniej-więcej.
Pewnego dnia obudziliśmy się jak zwykle o świcie i zaczynaliśmy zbierać się do dalszej podróży, gdy zauważyłam brak mojej siostry. Myśląc, że wilczyca się przed nami schowała, zaczęłam jej szukać. Gdy jednak po dłuższym czasie nie usłyszałam żadnego chichotu, który zdradzałby położenie wadery, zaczęłam się martwić.
- Astrid zniknęła - oznajmiłam mojej matce. 
Wilczyca podniosła na mnie wzrok znad bajorka, z którego właśnie wybierała brudną wodę. Miała świra na punkcie czystości zbiorników wodnych.
- Pewnie gdzieś się schowała - uspokoiła mnie i wróciła do przerwanego zajęcia.
Pokręciłam głową, zirytowana tym, że mnie próbowała zbyć.
- Szukałam jej. Nigdzie jej nie ma! - upierałam się. Mama chyba zauważyła moje zdenerwowanie i cudem hamowaną panikę, bo westchnęła i postanowiła pomóc mi w poszukiwaniach.
Nie udało się jej.
Gdy tata wrócił z polowania, przejął się zniknięciem jednej z jego córek i dołączył do nas. Szukaliśmy wadery przez cały ranek, jednak nie udało nam się.
Astrid zniknęła.

Następne wspomnienie dotyczyło mojego - nie, Vestar... Chociaż, czyż w tym momencie nie stanowiłyśmy jedności? - pierwszego zauroczenia. Byłam dorosłą samicą, może trzyletnią. Nigdy nie trafiłam do watahy, której z takim zapałem poszukiwali moi rodzice, jednak nie czułam z tego powodu żalu.
Tamtej jesieni trafiłam przez przypadek na tereny skalane wojną. Walki trwały niemal każdego dnia, ziemia była pokryta brudną krwią i ciałami poległych. Okropne miejsce.
Chciałam uciec, jednak plany skutecznie udaremnił mi wilk pełniący patrol niedaleko jednego z tymczasowych obozów. Basior był ode mnie o ponad głowę niższy, jednak jego sylwetka była nadzwyczaj umięśniona. Krótkie, ognistorude futro było poprzetykane bliznami, a prawe ucho naderwane. 
Przedstawił się jako Rodholf, jednak poprosił, bym mówiła do niego per Rod. 
"Jest to skrót przeznaczony dla przyjaciół, a ja liczę, że zostaniemy przyjaciółmi."
Zabrał mnie do obozowiska i traktował jak damę. Samiec okazał się niezwykle szarmancki i inteligentny. Przyjemnie się z nim rozmawiało. W pewnym momencie zaproponował mi kilka kubków pysznego trunku i chyba trochę odleciałam.
Wtedy sądziłam, że to była najlepsza noc w moim życiu. Następnego ranka, gdy zaproponowałam Rodowi, byśmy uciekli razem z dala od wojny, wilk odmówił. Czułam się głupio, tak bardzo głupio. Jednak nie byłam zdenerwowana, o nie. Gniew przyszedł kilka tygodni później, gdy moim życiem wstrząsnęła okropna wiadomość.
Byłam w ciąży z wojownikiem, którego widziałam raz i prawdopodobnie nigdy więcej nie zobaczę.

Byłam już w zaawansowanej ciąży, jednak nie rezygnowałam z podróży. Zależało mi na znalezieniu własnego miejsca na świecie, watahy, która odwiodłaby moje myśli od tego wieczoru, który zmienił moje życie.
Któregoś dnia natrafiłam na niezwykle chudego wilka. Jego orzechowa sierść delikatnie powiewała na chłodnym, zimowym wietrze, a zimne oczy były nieruchome, wpatrzone prosto w moją sylwetkę. Dosłownie moment później wyczułam ciemnoniebieską aurę napierającą na moją. Wilk próbował dostać się do mojego umysłu.
Skupiłam się nad obroną, jednak - ku mojemu zaskoczeniu - nieznany wilk był silny. Po dłuższej walce z trudem udało mi się go pokonać, jednak ten wysiłek kosztował mnie wiele sił. Upadłam na pokrytą śniegiem ziemię.
- Kim jesteś? - usłyszałam czyiś chłodny głos tuż nad sobą. - Nie wolno ci tutaj być.
Podniosłam wzrok i spojrzałam na idealnie obojętny pysk samca.
- Ach tak? - spytałam, próbując się podnieść. Udało mi się.
Basior pokiwał głową i zmierzył mnie wzrokiem. Zatrzymał się na moim ciążowym brzuchu.
- Vestar - mruknęłam w końcu, próbując odwrócić jego uwagę od szczeniaka, którego w sobie nosiłam. Samiec szybko się zreflektował, jednak sam się nie przedstawił. 
- Jesteś uzdolniona - stwierdził jakby w zamyśleniu - I piękna.
Uniosłam brew, słysząc jego słowa.
- Owszem.
Zamilkł na chwilę. Zamyślenie na jego pysku było aż za bardzo widoczne.
- Stoję na czele najsilniejszej organizacji jaką widziała nasza ziemia. Nasza wiara pewnego dnia sprawi, że osiągniemy życie wieczne. Jednak najpierw musimy opanować magię Umysłu. Zechcesz do nas dołączyć?
Spojrzałam na niego jak na wariata. Organizacja religijna z fiołem na punkcie nieśmiertelności? Brzmiało to głupio, jednak pewne siebie słowa samca wywarły na mnie spore wrażenie. Kształcą się w moim żywiole... Mogłabym się nauczyć czegoś więcej, a przecież zawsze kochałam uczyć się nowych sztuczek. Manipulować umysłami nieświadomych wilków. 
- Oczywiście zapewnimy ci potrzebną opiekę oraz przyszłą edukację dla twoich szczeniaków. Jeśli posiadają odpowiednie zdolności. Jaki żywioł ma ich ojciec?
- Nie wiem.
Basior uniósł brew, ale nie skomentował tego w żaden sposób. Czekał na moją odpowiedź.
- Z chęcią do was dołączę.

Ból. Nieznośny, okropny ból. Potem nagły koniec.
Obróciłam łeb i spojrzałam na malutką kulkę rudej sierści. Instynktownie polizałam samiczkę po głowie, a ta w odpowiedzi cicho pisnęła.
- Niedługo zostanie ci odebrana i przyłączona do pozostałych szczeniąt.
- Wiem - westchnęłam, spoglądając jak moja córeczka niepewnie się do mnie przesuwa, poszukując ciepła.
- Jednak możesz wybrać jej imię, jeśli zechcesz.
Skinęłam głową i zamilkłam na dłuższą chwilę, próbując wybrać odpowiednie. Zastanawiając się nad tym, przyglądałam się malutkiemu stworzonku.
- Torance - zdecydowałam w końcu. Samiczka jakby rozumiejąc, że chodzi o nią, podniosła na mnie główkę i ponownie pisnęła.

Minęło sporo czasu, nim ponownie zobaczyłam moją siostrę. Jednak gdy tylko ją zobaczyłam, od razu ją poznałam. Samica choć urosła, nadal miała w sobie coś ze szczeniaka. Poza tym, wystarczyło zaledwie kilka telepatycznych rozmów, bym już na zawsze rozpoznała jej głos.
- Vestar - powiedziała ze wzruszeniem, niepewnie mnie przytulając. Drżała.
- Tęskniłam... - mruknęłam, niezręcznie ją obejmując. 
- Nigdy nie sądziłam, że... No wiesz... Głupio się przyznać, że zapomniałam o twoim istnieniu, ale... - plątała się w tym, co chciała powiedzieć. - Miło cię widzieć.
Puściłam ją i wskazałam jej łapą, by podążyła za mną. Poszłyśmy do mojej jaskini i rozmawiałyśmy przez całą noc. Nie obyło się bez łez i cichych śmiechów z jej strony oraz tamowanych uczuć z mojej.
Gdy temat zszedł na nasze rodziny i partnerów, czułam się strasznie niezręcznie. Obawiałam się opowiedzieć Astrid o Rodzie i Torance. Jednak, gdy to zrobiłam, samica szczęśliwie się do tego nie odniosła i opowiadała ze wzruszeniem o swoim partnerze i małej córeczce. 
- Nie powiedziałam im, dokąd się wybieram. To było takie głupie z mojej strony... Ale zrozumiałam to, gdy było już za późno by wracać... - mówiła ze łzami w oczach. - A wiesz, co jest najgorsze? Że mogę ich już nigdy nie zobaczyć.
- Czemu tak mówisz? - spytałam, choć znałam odpowiedź. Wystarczyło jedno spojrzenie na zmęczony pysk samicy, by to zauważyć.
- Ves, ja umieram. Najpewniej nie dożyję końca podróży. Nigdy nie zobaczę jak Navri dorasta. Nie zestarzeję się razem z Dante... 
Wpatrywałam się w rozpacz wymalowaną na pysku As. W tym momencie żałowałam, że w ogóle się z nią skontaktowałam. Prawdopodobnie zabrałam jej ostatnie chwile z rodziną. Nie byłam tego warta.
- Wracaj - nakazałam jej.
- Co?
- Wracaj do rodziny, As.
- Ale... - zaczęła, jednak gdy posłałam jej groźne spojrzenie, umilkła. - Dobra, ale jeśli nie wrócę, przekaż im... 
Wilczyca zamiast skończyć zdanie, ponownie mnie objęła. Tym razem na pożegnanie.
- Jasne. Przekaż pozdrowienia - uśmiechnęłam się, już nie tamując łez, zbierających mi się w oczach.
- Nie martw się o to - powiedziała i wyszła z jaskini. Obserwowałam jej oddalającą się sylwetkę do momentu, aż zniknęła za jednym ze wzgórz.

Czułam na sobie spojrzenie Wielkiego Mistrza, jednak nie zamierzałam na nie odpowiedzieć. Nie dam mu tej satysfakcji.
- Ona musi odejść.
- Jest szansa, że jeszcze odkryje w sobie odpowiednie zdolności - stwierdziłam. Mój głos był chłodny.
- Dałem jej więcej czasu niż innym, a ona nadal nie potrafi nawet wykryć aury. Przykro mi, Vestar.
Położył delikatnie łapę na mojej. Z trudem opanowałam drżenie. Nienawidziłam tego, jak na mnie patrzył, jednak pozycja... Tak, Nevra mógł mi ją zapewnić.
- Spraw chociaż by nie była sama. Żeby była bezpieczna - poprosiłam. Wilk westchnął i mruknął coś na znak zgody. - I zostaw jej imię.
- Wiesz, że...
- Obiecałeś mi, że dasz jej wykształcenie. Skoro to niemożliwe, to chociaż spraw, by była sobą. Tyle możesz zrobić.
- To będzie cię kosztować - mruknął, przybliżając pysk do mojego ucha. Jego oddech rozwiewał moją sierść, jednak ja nawet nie drgnęłam.
- Z przyjemnością zrobię co trzeba, jeśli dotrzymasz słowa - odparłam i nie czekając na jego reakcję, wstałam. Odchodząc, musnęłam jeszcze swoim ogonem nos basiora. 

- Vestar, musisz mi pomóc. Niedługo nawet nie będę znał własnego imienia... - błagał basior. Przyglądałam się rozpaczy, malującej się na jego twarzy.
- Skontaktuję się z tobą i powiem ci, gdzie masz iść. Torance się tobą zaopiekuje - powiedziałam w końcu. Asgrim wyglądał, jakby kamień spadł mu z serca.
- Dziękuję ci, tak bardzo ci dziękuję...
- Dbaj o siebie - nakazałam.
Asgrim w odpowiedzi skinął łbem i nie czekając dłużej, odbiegł.

Z ulgą przyjęłam powrót do swojego ciała i umysłu. Wspomnienia Vestar nadal były gdzieś w mojej głowie, ale nie tak żywe. Nie czułam już jej hamowanych uczuć, nie myślałam już jak ona. Na szczęście.
Marszczyłam brwi, powoli układając sobie w głowie to wszystko, co zobaczyłam. W końcu, gdy moje myśli w miarę pojaśniały, podniosłam wzrok na wilczycę.
- Chcesz powiedzieć, że jestem nieplanowanym szczeniakiem dla którego bezpieczeństwa oraz, oczywiście, pozycji jesteś z Wielkim Mistrzem tego całego Zakonu?
Vestar jedynie skinęła łbem.
- I... Że całkiem przypadkowo natrafiłam na watahę, której poszukiwałaś ze swoimi rodzicami i do której należała moja ciotka? Ta ciotka, która jest jednocześnie matką mojej przyjaciółki z wilczej szkoły?
Ponownie skinięcie.
- Nie wierzę... - mruknęłam, potrząsając łbem. - Znaczy, wierzę, ale... O Losie...
Vestar otworzyła pysk, jednak zanim zdążyła się odezwać do jaskini weszła jakaś postać.
- Mistrzyni... - wydyszała, sądząc po głosie, samica. - Wielki... Mistrz... Nagłe... Wezwanie...
Ledwo skończyła wymawiać ostatnie słowo, zwymiotowała.
Moja matka ledwo zauważalnie się skrzywiła, obserwując wyginającą się przybyłą.
- Już idę - mruknęła i wymijając samicę, wyszła.
Korzystając z zamieszania zerknęłam na Asa, który wpatrywał się z niedowierzaniem w sylwetkę chorej. Czułam, jak się o nią martwi.
- Edel? - zapytał, gdy tylko wilczyca się wyprostowała.
Samica podeszła w naszą stronę - oraz tym samym w stronę niewielkiej latarenki, która od razu oświetliła jej pysk - i przyjrzała się najpierw mojemu partnerowi, potem mnie.
- As? Tori? Co wy tutaj robicie? Myślałam, że...
- Edel, to naprawdę ty? - przerwał jej Asgrim.
Samica ukłoniła się niepewnie.
- Co ci się stało? Ty zawsze...
Edel pokręciła powoli łbem.
- Najpierw wy opowiecie mi swoją historię. Nie rozumiem, co się właśnie dzieję, a nie lubię żyć w niewiedzy - powiedziała, siadając. Sprawiała wrażenie znacznie silniejszej, niż wyglądała. Jednak wymiociny przy wejściu oraz emanujące z niej uczucia kazały mi stwierdzić, że umiała całkiem dobrze grać. Albo skupiać się na czymś innym niż choroba.

<Edel?>

wtorek, 26 lutego 2019

Od Beherita "Dzień spadających kruków" cz. 1 (c.d. Lind)

Luty 2023
Będąc w połowie drogi do kolejnego klienta, od którego miałem zabrać zamówienie, spostrzegłem, że na mojej lewej dłoni mam pazury zamiast paznokci. Niech to szlag! Dlaczego takie rzeczy muszą mi się zdarzać w pracy? Nie może to być przykładowo w mieście, gdzie jestem w stanie ukryć dłonie w kieszeniach spodni, ale teraz? Nie jestem w stanie tego schować, gdyż muszę zapisać zamówienie w głupim notesiku! Bez zbędnego przedłużania chodu w kierunku kobiety, która chciała zamówić, schowałem dłoń w dość nietypowy sposób, gdyż przekartkowałem notesik, aby je chować pod stertą kartek.
- Co dla pani? - rzekłem spokojnie, aby nie było słychać w moim głosie, że bardzo mi spieszno.
- Jeszcze chwilkę.
No bo zaraz chyba zejdę tutaj! Jak tak można? Babo, wołasz kelnera, to powinnaś już mieć wybrane danie, które chcesz zamówić, przecież to jest nienormalne!
- To tak, poproszę wuzetkę oraz do tego cappuccino albo nie, latte. Poleca pan latte?
Starałem się naprawdę nie wyjść z siebie, ale było to bardzo trudne.
- Dzisiaj polecamy mokke. - rzekłem bez zająknięcia.
- To jednak ja poproszę o to cappuccino, niech pan wybaczy, nie znam się na kawach - po tych słowach cisnęło mi się wiele słów na język, jednak powstrzymałem się przed komentarzami w jej stronę, nie chcę stracić tej pracy.
- Coś jeszcze?
- Poleca pan może jeszcze coś?
- Mamy w atrakcyjnej cenie szarlotkę oraz sernik - westchnąłem lekko znudzony.
- Podziękuję.
W końcu! Boże, babo, ile można zamawiać głupią kawę!?
Ruszyłem szybko w stronę blatu, po czym powiedziałem Stivowi, że musi podać jej kawę, bo mi autobus zaraz ucieknie. Jedyny plus tego wszystkiego to to, że kończyłem właśnie swoją zmianę i nie dostanę pouczenia, że wyszedłem pięć minut za wcześnie.
Chłopak popatrzył na mnie podejrzliwie, a ja w tym czasie pozbyłem się obciachowego fartuszka, gnając do szatni, aby zostawić swój roboczy ciuch.
Wybiegłem z kawiarni z prędkością światła, ruszając w stronę lasu, gdzie będąc już na jego początku, przemieniłem się w wilka. Brakowało mi tego. Nie pamiętam już nawet, jak to jest biegać na czterech łapach, a to przez ten okres, który spędziłem w ciele człowieka. Cóż, lubiłem swoje ciało, było ono specyficzne, przez co zawsze się wyróżniałem z tłumu. Zresztą, teraz też się wyróżniam, bo kto widział wilka śmierci w kolorze śniegu?
Ruszyłem dumnie przed siebie, spoglądając na moje ślady, które bezlitośnie pozbawiały życia roślinność na ziemi.
Lubiłem ten widok, lecz to była, można powiedzieć, moja wada, gdyż łatwo mnie teraz wytropić, przynajmniej jeszcze przez dwie minuty.
Stanąłem przy wodzie i spojrzałem w niebo. To, co zobaczyłem, wywołało u mnie lekkie zakłopotanie. Przecież tutaj powinno świecić słońce, przecież ten las prawie niczym się nie różni, a na pewno nigdy nie różnił się niebem. Ptactwo wyglądało jakby, przed czymś uciekało, sarny czy zające pędziły na złamanie karku, nie patrząc, co się dzieje przed nimi, przez co kilka z nich wpadło na mnie, lecz ja byłem zbyt skołowany, aby złapać jakiegoś zająca w zęby i się pożywić. Co tutaj się stało?
Jak to mówią ludzie - „Im dalej w las, tym więcej śmieci”. Tak też było. Spotykałem jakieś dziwnie wyglądające stworzenia. Był to niby ptak, ale posiadał on dwie głowy, czy zauważyłem w oddali sarnę z sześcioma nogami. Robiło się coraz dziwniej, a ja nie wiedziałem co mam teraz zrobić. Wracać? Iść dalej czy po prostu tutaj zostać?
Przemyślałem wszelkie kwestie za i przeciw postanawiając jednak, że pójdę naprzód. Zobaczę, co mnie jeszcze tutaj spotka.
Cóż na zwrot akcji nie musiałem czekać długo, gdyż usłyszałem szelest w krzakach po lewej stronie mojego ciała.
Nie zdążyłem nawet zareagować, a już leżałem na ziemi, starając się dostrzec, co właśnie przygwoździło mnie do podłoża. Z zarysu mogę określić tylko tyle, że to był inny wilk, na dodatek koloru białego, przynajmniej tak mi zdaje. Zawsze to mógł być jakiś pies myśliwski.
- Kim jesteś i co tutaj robisz?! - usłyszałem damski głos.
Czy naprawdę powaliła mnie dziewczyna? Jaki wstyd.
- Jak ze mnie zejdziesz, to ci powiem, do choinki! - warknąłem, próbując wstać.
- Nie zejdę, póki mi nie powiesz, po co tutaj przyszedłeś! Wkroczyłeś na tereny podlegające pod watahę!
- Dziewczyno, przestań w końcu krzyczeć, uszy mi więdną. Wróciłem do lasu po dłuższym czasie. Chcę po prostu zniknąć.
Po moich słowach wadera dała mi się podnieść z ziemi i cofnęła się kilka kroków.
- Co to za wataha? - zapytałem, robiąc krok w jej stronę.
Widziałem jej chwilowe zawahanie się, kiedy ściółka leśna zaczęła umierać pod moimi łapami.
Taki straszny jestem? Co za brednie, gdybym miał złe zamiary, to dawno bym się na nią rzucił.
Usiadłem i patrzyłem na nią wyczekująco Czekałem na jakiejś jej słowa, cokolwiek.
- W... Wiesz, co tutaj się dzieje? - zapytała.
- Nie, sam jestem zaniepokojony.
W tej chwili przede mną padł ptak, który właśnie przelatywał nad nami. To nie była moja sprawka, proszę mnie nie oskarżać.
Spojrzałem na to zwierzę, co było chyba złym pomysłem, bo zacząłem czuć się winny, choć nie jestem!
Zapatrzyłem się w nieruchome ciało i trąciłem je łapą. Było jeszcze ciepłe, ale czułem, że z duszy nic już nie zostało.
Nie minęła chwila, a kolejne ptactwo padło.
- Uciekajmy stąd! - krzyknęła wadera. Nie wiedziałem dokładnie, czy chcę iść za nią, ale kiedy jedno z ciał trafiło w mój grzbiet, nie czekałem długo i ruszyłem za nią.
- Gdzie ty w ogóle biegniesz?
- Do watahy. Muszę powiadomić Alfę, co się dzieje.
- A ja mam co zrobić? Biec dalej?
- Jeśli chcesz dołączyć, to porozmawiasz z Alfą.
Nie był to głupi pomysł, gdyż wiedziałem, że tam może najdę schronienie i nie będę musiał wiecznie uciekać.

***

Po dotarciu rozmówiłem się z Alfą, która okazała się waderą. Na początku patrzyła w moim kierunku niepewnie. Cóż, nie wyglądam zbyt przyjaźnie, co stawiało mnie pod wielkim znakiem zapytania. W końcu się zgodziła na okres próbny, który muszę przejść pomyślnie. Jeśli do niczego nie przyłożę łapy, to zostanę.
Wyszedłem z jej jaskini i chciałem się przejść po terenach, jednak unosząc łeb, zobaczyłem przed sobą waderę z piórkami.
- Co chcesz? - zapytałem, czekają na odpowiedź.


<Lind?>

Uwagi: Brak daty. Po "cóż" powinno się dawać przecinek. Czasem piszesz pytania, jednak nie kończysz ich znakiem zapytania. Nie wiem, czy jest reguła na to zezwalająca - nie mogę znaleźć na ten temat żadnych informacji, jednak - proszę - zwróć na to uwagę. Zdarza ci się nie oddzielać w żaden sposób wtrąceń. "(...) przynajmniej tak mnie się, przynajmniej zdaje." - domyślam się, że miałaś na myśli "przynajmniej tak mi się zdaje". Niektóre zdania mogłabyś spokojnie podzielić na kilka. "Alfa" jest u nas tytułem, który ze względu na szacunek powinniśmy pisać z wielkiej litery.

poniedziałek, 25 lutego 2019

Od Torance "Spotkań nadszedł czas" cz. 2

Kwiecień 2022
Od rana czułam się, jakby niewidzialna dłoń uciskała mój żołądek. Nerwy całkiem opanowały mój umysł, nie pozwalając mi skupić się na czymkolwiek innym poza spotkaniem, które zbliżało się z każdym moim krokiem.
- Może zrobimy przerwę? - zaproponowałam, przebierając niepewnie łapami.
As zmierzył mnie zmartwionym spojrzeniem, pod którym zrobiło mi się głupio.
- Tor, stoimy kilkanaście długości ogona od miejsca, w którym zaczyna się terytorium Zakonu.
- Tak, wiem, ale... - mój głos był zabarwiony obawą - Jestem zmęczona.
Basior westchnął przeciągle i uniósł wzrok na pokryte nienaturalnie ciemnymi chmurami niebo.
- Tori... 
- Słucham? - spytałam, siląc się na beztroski ton. Wyszło to, delikatnie mówiąc, marnie.
Wilk jedynie pokręcił głową w niedowierzaniu i położył łapę na mojej.
- Musimy iść.
Przyglądałam się przez chwilę jego pokrytej pyłem łapie, by nagle podnieść wzrok na zmartwiony pysk. Samiec niemal nie zmienił się przez ostatni rok. Nadal ciągle uśmiechał się w ten swój radosny, czasem nieco zwariowany sposób. Jego oczy wciąż błyszczały zainteresowaniem, gdy tylko ktoś wspomniał o magii lub czymś dotyczącym roślin. Był ciągle Asem, szczeniakiem, który odnalazł mnie w dzień, w który porzuciła mnie Anna.
Kiedy tak na niego patrzyłam, ciężko było mi uwierzyć, że zimą samiec skończy pięć lat. Z drugiej strony nie byłam od niego o wiele młodsza, a przecież też nie czułam się tak staro, jak mógłby świadczyć o tym mój rzeczywisty wiek. Moja dusza miała zdecydowane dwa lub trzy lata i tego wolałam się trzymać.
- Musimy - przyznałam w końcu, wzdychając głęboko.
As pokiwał głową i uśmiechnąwszy się pokrzepiająco, ruszył w stronę niewielkiej sosny, wyznaczającej początek terytorium Zakonu.
Gdy powoli mijaliśmy miejsca, przez które - według Asa - niegdyś przechodziliśmy wiele razy, zdenerwowanie powoli zastępowała ciekawość. Przyglądałam się każdemu drzewu, każdej skale czy wzniesieniu, szukając czegoś, co mogłabym poznać. Nadaremnie. Moja pamięć została idealnie wymazana, a próby przywołania wspomnień były zbyt niebezpieczne.
As wspominał, że tereny Zakonu zawsze były pewne wilków. Gdy znaleźliśmy się w samym centrum i nadal nie spotkaliśmy żywej duszy, zaczynałam w to wątpić. Chociaż obserwując minę mojego partnera, mogłam zauważyć, że coś nie grało.
- Idziemy do czyjej jaskini? - zaryzykowałam pytanie. Basior nie odpowiedział. - As?
Cisza.
Zerknęłam w jego stronę, jednak basiora nie było obok mnie. Momentalnie serce podskoczyło mi do gardła. Wystraszona obróciłam się, szukając Asa. Na moje - i jego - szczęście stał koło niewielkiego głazu, wpatrując się tępo w przestrzeń.
- As? - podbiegłam do niego - Ziemia do Asgrima. Co się stało?
Wilk lekko podskoczył, jakby wybudzony z głębokiego transu.
- Ja... - zaczął, potrząsając głową. - Nieważne. Chodź, zaprowadzę cię do jej jaskini.
- Czyjej?
As uniósł brwi.
- Jak to: "czyjej"? Vestar, oczywiście. Wybacz, ale jakoś nie mam ochoty spotkać się ze swoim ojcem.
Pokiwałam głową i wskazałam łapą zejście z wzgórza, na którym się znajdowaliśmy.
- No tak. Jasne. Prowadź.
Basior wyszczerzył zęby w wymuszonym uśmiechu.
- Z miłą chęcią.

W momencie, gdy wspinaliśmy się na górę zamieszkiwaną przez kapłanów o wyższej randze, natknęliśmy się na kogoś. Nie byłam zaskoczona - spodziewałam się spotkania z kimś już od momentu, w którym położyłam łapę na terytorium Zakonu. Dlatego jedynym, co mnie zdziwiło, był fakt, że zdążyliśmy przejść niemal całą drogę.
Wilk, który mrużył oczy, przyglądając się nam, wyglądał młodo - jak szczeniak, wkraczający dopiero w dorosłość. Możliwe, że był dopiero uczniem, który wracał z zajęć ze swoim mentorem. Niemniej samiec z pewnością był niebezpieczny. W końcu należał do Zakonu, więc jego umiejętności raczej nie kończyły się na lekkiej manipulacji wspomnieniami.
Zmierzyłam go szybkim spojrzeniem. Był posiadaczem muskularnej sylwetki godnej wojownika oraz ogromnego wzrostu. Stwierdziłam, że z pewnością dorównywał Danowi - najwyższemu samcowi z naszej watahy. Wątpiłam jednak, by był równie szybki, co choćby ja.
- Kim jesteście? - warknął.
- Przybywamy w pokoju, spokojnie - As zignorował pytanie nieznanego samca. Odsłonięte kły były jawną oznaką, że temu się to nie spodobało. 
- To już osądzi Wielki Mistrz. Za mną - polecił, posyłając nam groźne spojrzenie.
Zerknęłam z niepokojem na Asa, który zdawał się całkiem nieporuszony całą sytuacją. Mało tego! Na jego pysku widniał delikatny uśmiech, jakby wcale nie miał zaraz się spotkać z kimś, kto był odpowiedzialny za wszystko, co spotkało go w jego życiu.
Czując na sobie mój wzrok, wilk odwrócił się i wskazał łapą, żebym ruszyła za nieznanym szczeniakiem.
- Wszystko jest pod kontrolą, Mała.
- Jasne - prychnęłam, automatycznie wykonując jego polecenie.
- Zaufaj mi - poprosił, zrównując się ze mną.
- Cicho!
Ponownie zerknęłam w stronę mojego partnera, który teraz przewracał wymownie oczyma.
Ktoś tu jest nerwowy - usłyszałam w swoim umyśle głos basiora.
Oj tak. Szczeniaczek próbuje być groźny...  - prychnęłam w myślach z rozbawieniem. Cała ta sytuacja była w pewnym stopniu zabawna. Nigdy nie sądziłam, że gdy znajdę się w watasze, z której pochodzę, złapie mnie byle szczeniak.
Zrobiliśmy zaledwie kilka kroków, kiedy zza wzgórza wyłoniła się wysoka sylwetka wilczycy. Długie futro o ciemnej barwie powiewało na wietrze, ujawniając smukłą sylwetkę. Nie musiałam widzieć jej z bliska, by zauważyć, że wyglądało ładnie i kobieco. Nawet, gdy sierść normalnie sięgająca jej zapewne za pierś, wpadała do jej pyska, psując cały majestat.
Basiorek, idący dotychczas krok za nami, podbiegł do samicy i ukłonił jej się. Widziałam, jak coś do niej mówi, jednak wiatr porwał jego słowa. Cokolwiek to było, zdawało się nie zrobić żadnego wrażenia na wysokiej piękności, która jedynie pokiwała głową i powiedziawszy coś do wilka, podniosła na nas wzrok.
Gdy na mnie spojrzała, poczułam się... Dziwnie. Nagle przez moją głowę przeszło kilkadziesiąt myśli, wspomnień z życia, które prowadziłam dotychczas oraz tych... Tych, które nie spodziewałam się jeszcze kiedykolwiek posiadać. Wspomnień życia w Zakonie.
- Vestar... - wyszeptałam, ledwo zdając sobie sprawę z tego, że coś mówię.
Nawet nie zauważyłam, kiedy szczeniak zniknął, a ja i As znaleźliśmy się tuż przed wilczycą, która przyglądała się z niepokojem.
- Zawsze musicie dać się przyłapać, prawda? - spytała, kręcąc z niedowierzaniem łbem. Jej głos był niski i zachrypnięty, a przy tym silny. 
As skinął łbem, uśmiechając się delikatnie.
- Witaj, Ve...
Samica nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi. Zamiast tego rozglądała się, zapewne sprawdzając, czy w okolicy nie ma nikogo innego. Gdy upewniła się, że jesteśmy sami, wskazała łapą kierunek, w którym wcześniej zmierzaliśmy.
- Wasze szczęście, że moja jaskinia jest niedaleko. Chodźcie 
Nie powiedziawszy nic więcej, odwróciła się i ruszyła w odpowiednią stronę. Jej kroki były żwawe i długie, więc musiałam truchtać, by za nią nadążyć. As nie miał takich problemów. Zastanawiało mnie jak to możliwe, że tak wielka wilczyca wydała na świat takiego mikrusa jak ja...
Szybko doszliśmy do groty, która wielkością przypominała mi Jaskinię Alf w naszej watasze. Z tą różnicą, że ta była wypełniona różnego rodzaju księgami, ziołami i... Kurzem. Wszystko wyglądało tak, jakby było nieużywane od dawna.
- Wybaczcie mi za bałagan. Już od dawna tutaj nie mieszkam - wyjaśniła, siadając z dala od wejścia. 
Usiadłam naprzeciwko niej i przyglądałam się jak układa swoją rozwichrzoną sierść. Moja prawdopodobnie wyglądała identycznie, jednak ja nie zamierzałam się tym przejmować. Miałam ważniejsze sprawy na głowie niż rozczochrane futro.
Bez słowa przyglądałam się jej pyskowi, próbując odnaleźć coś, co bym odnalazła w sobie. Z pewnością miałyśmy równie długą sierść oraz identyczne, jasnoniebieskie oczy, jednak czy coś jeszcze? Czy to moja wyobraźnia, czy nos wilczycy był lekko niebieskawy, a uszy ciemniejsze od reszty futra?
Usłyszałam chrząknięcie, dobiegające z mojej lewej strony. Spojrzałam pytającym wzrokiem na Asa, który siedział, nerwowo przebierając łapami.
- Vestar... Ty... Skąd wiedziałaś, gdzie mam szukać Tori?
Odpowiedziało mu głośne westchnięcie.
- Od razu do rzeczy? Nie spytacie co u mnie? Nie opowiecie, jak wam się wiedzie jako para? Kiedy zostanę babcią? - spytała, uśmiechając się nieco nieprzyjemnie.
- Skąd wiesz...? - wtrąciłam zszokowana.
- Och, Torance, błagam cię. Już od pierwszego dnia było widać, że Asgrim ci się podoba. Jemu zajęło to trochę więcej czasu, ale zanim został mi przydzielony, już był tobą zauroczony. Dziwi mnie, że zajęło wam to aż tyle... - zamilkła na moment, który wykorzystałam na otwarcie pyska w niemym zdziwieniu i wymienieniu zszokowanych spojrzeń z Asem. - Chociaż Eydis wam raczej nie sprzyjała.
Zimny głos wilczycy pobrzmiewał rozbawieniem, a oczy błyszczały, gdy patrzyła to na mnie, to na Asa.
Po dłuższej chwili zdołałam się otrząsnąć i odezwać:
- Opowiedz mi, skąd wiedziałaś, że należę do Watahy Magicznych Wilków i gdzie ona leży. Czemu pozwoliłaś mi żyć wśród ludzi nieświadoma swojego pochodzenia? Czemu w ogóle musiałam odejść? I czemu...
Wadera uniosła łapę, nakazując mi zamilknąć.
- Zadajesz za dużo pytań - stwierdziła. Odpowiedziałam jej niezadowolonym prychnięciem. - To długa historia, a ja nie mam zbyt wiele czasu.
- Ale...
Vestar posłała mi groźne spojrzenie, pod którym natychmiastowo umilkłam.
- Muszę powiedzieć Nevrze, że nie wrócę na noc oraz, że nie życzę sobie, by mi przeszkadzano. Poczekacie tutaj do czasu, aż wrócę, jasne?
Poczułam nagły wybuch niedowierzania tuż obok mnie.
- Nie wrócisz na noc do...?
- Mojego partnera. Wielki Mistrz i ja założyliśmy rodzinę. Mamy szczeniaka, Nilsa - odpowiedziała wilczyca i nie zwracając uwagi na naszą reakcję, wyszła z groty.
Wpatrywałam się zszokowana w pysk Asgrima, który - ku mojemu jeszcze większemu zdziwieniu - uśmiechał się. Chwilę po nim nastąpił głośny wybuch histerycznego śmiechu.
Basior śmiał się i śmiał, a ja czułam się, jakby grunt osunął mi się pod łapami.
- Ma... Mają... Szcze... niaka... - powiedział między wybuchami śmiechu samiec. Spojrzałam w niego zdenerwowana i szybką myślą, nakazałam mu opanować histerię.
Przyglądałam mu się, gdy oddychał głęboko. Gdy zdołał się uspokoić, podniósł na mnie wzrok i skinął lekko w podzięce.
- Co... Co o tym myślisz? - spytałam, siląc się na spokojny ton.
- Myślę, że to jest nienormalne - odpowiedział - Mamy przyrodniego brata. Tego samego brata.
Po chwili milczenia, zapytał:
- A ty, co o tym sądzisz?
Ja tylko głośno przeklęłam.

<C.D.N.>

niedziela, 24 lutego 2019

Od Joela "Pomyłka" cz. 4

Sierpień 2022 r.
Była noc. Rzadko kiedy zdarzało się, żeby o tej porze na terenach było tak pusto. Cicho jak makiem zasiał, cicho tak, że aż dzwoniło mi w uszach... Yuki w pewnym momencie potknęła się o wystający korzeń, ale nie upadła na ziemię. Kiedy obróciłem się do niej, żeby zapytać czy wszystko w porządku, po prostu bez słowa chwyciła mocno moją dłoń i dała znak głową, żebym się nie zatrzymywał. Tak też zrobiłem. Szliśmy za rękę. Dziwne uczucie. Ja dwa kroki przed nią, ona stąpając po moich śladach i bacznie obserwując to, co miała pod nogami. Pewnie nie przywykła do tego, że nie widziała nic w ciemnościach. Wilki mają na ogół dość dobry wzrok, nawet o tej porze...
Powietrze było wilgotne. Dość ciężkie. Nie wydawało się, aby wymieszało się z jakimiś toksynami z opadów. Ba, określiłbym je nawet jako dość orzeźwiające... Słodkie i energetyzujące. Może tylko mi się zdawało? Po raz kolejny spojrzałem na wlokącą się za mną kobietę. Miała zwieszoną głowę, ale nadal widziałem jasny rąbek jej cery widoczny we wcięciu jej koszulki. Nawet w świetle księżyca mogłem bez wahania powiedzieć, że jest idealnie gładka. Pogłaskałem kciukiem jej dłoń, przez co uniosła głowę i spojrzała na mnie ciut zmieszana. Chyba nikt jej tak nigdy nie robił.
- Spokojnie, po prostu sprawdzam czy dłonie też masz tak idealnie gładkie... - wyjaśniłem z uśmiechem. Zaczerwieniła się i odwróciła głowę. Wtedy zobaczyłem drobny przebłysk tej Yuki, jaką znałem wcześniej. Gniewną i oburzoną za razem.
- Wiesz... będąc człowiekiem widzę twój rumieniec. Nie ukryje się pod futrem - Zaśmiałem się.
- Zamknij się i po prostu idź - mruknęła, ponownie wpatrując się w swoje stopy. Chwilę wcześniej potknęła się o jakiś drobniejszy kamyczek. Pokręciłem głową z rozbawieniem i spełniłem jej polecenie.

Kiedy trafiła nam się jakaś skarpa, szedłem jako pierwszy i bez większego kłopotu zeskakiwałem. Yuki wciąż była niepewna swojej sprawności w formie ludzkiej, więc wyciągnąłem do niej zachęcająco ręce.
- Możesz skoczyć. Złapię cię.
- Na pewno? - zapytała z wahaniem w głosie.
- Na pewno. Tylko nie bierz rozbiegu. Patrz, podam ci rękę - wyciągnąłem do niej dłoń. Po chwili namysłu postanowiła się nachylić, chwycić ją i dopiero wtedy zsunąć się z zaspy. Nie była aż tak wysoka, więc złapałem ją bez problemu, zatrzymując w swoich objęciach.
- Widzisz? Nic się nie stało.
Nie odpowiedziała. Dalej tak stała. Kiedy chciałem ją już puścić, ku mojemu zdumieniu sama postanowiła się wtulić. Ukryła twarz w moim ramieniu i po prostu tak staliśmy. Skarpa nas skutecznie zasłaniała przed najczęściej uczęszczanym terenem w watasze.
- Yuki...? - zapytałem nieśmiało. Wówczas się ode mnie odsunęła, udając, że nic się nie stało. Westchnąłem cicho. Miałem nadzieję, że ta wadera ma w sobie choć odrobinę czułości.
- Jesteśmy już blisko - dopowiedziałem. Skinęła głową i tym razem ona mnie wyprzedziła. Dogoniłem ją.
- Obraziłaś się?
- Nie. Po prostu nie chcę się ślimaczyć.
Zmarszczyłem brwi, bo przecież to ona sama się zatrzymała. To popierało moją tezę o tym, że kobiety są dziwne i nijak da się je zrozumieć.

Pozostałą część trasy przeszliśmy w milczeniu. No, może prawie, nie licząc okazjonalnego "uważaj na korzeń" czy "schyl się, gałąź!". Po drodze nie spotkaliśmy dosłownie nikogo. Wszyscy prawdopodobnie nadal tkwili w jaskiniach, bojąc się wyjść na zewnątrz. Ziemia była podmokła od dziwacznej deszczówki. Nie tak ciężka jak od zwyczajnej, tylko połyskująca i miękka. Nie mogłem w żaden sposób tego wytłumaczyć. Trochę jakbyśmy chodzili po jakiejś gąbce. Wątpiłem, aby mi się to zdawało. Buty mieliśmy pokryte niebieskim nalotem... Zupełnie jakby były brokatowe. Obrzydlistwo.
Od samego Miasta dzielił nas tylko dziurawy druciany płot. Yuki nie wyglądała na zaskoczoną, kiedy go ujrzała. Prawdopodobnie niejednokrotnie go widywała podczas patroli. Przeszedłem jako pierwszy, dając jej instrukcje jak to zrobić, aby się nie podrapać. O dziwo zrobiła to z zaskakującą gracją. Najwyraźniej już przyzwyczajała się do swojego ludzkiego ciała. Uśmiechnąłem się triumfalnie, chwyciłem znowu za jej dłoń i pociągnąłem w dół zbocza prowadzącego do Miasta. Tam również było cicho, ciemno i pusto... No, może nie licząc bladego światła latarni.
Wciągnąłem powietrze i wypuściłem z nieukrywaną satysfakcją.
- Tak dawno tu nie byłem... Tęskniłem za tymi rzędami blokowisk.
- Blokowisk?
- Bloki. Takie budynki. Jak ten, widzisz? - mówiąc to, wskazałem na jedno z osiedli. Chwilę błądziła wzrokiem, a później skinęła głową.
- Mieszkasz tam?
- Nie. Nieco dalej - odparłem
- Mhm... - mruknęła. Rozglądała się dookoła. Dłoń się jej odrobinę spociła, czułem napięcie jej mięśni. Nie czuła się zbyt komfortowo.
- Nic się nie stanie. Jesteś człowiekiem, a ludzie tutaj są normą - powiedziałem spokojnie. W duchu niezmiernie się cieszyłem na myśl o odwiedzeniu swojego mieszkania. Będę mieć sporo półek do odkurzenia i podłogę do zamiatania, ale przynajmniej w końcu położę się na łóżku... Muszę też sprawdzić jak tam woda w kranie. Po tak długiej przerwie różnie z nią bywa.
- O, już widać moją kamienicę - stwierdziłem nagle, wskazując na szarawy, ciut zniszczony budynek. Teraz był zalany niebieskimi zaciekami...
- To już nie jest blok? - zapytała zmieszana.
- Nie. Kamienica to taki starszy blok, ładniejszy i mniejszy.
- Ile masz lat? - wypaliła nagle.
- Proszę...? - zdziwiłem się. Nie wiedziałem skąd jej się wzięło w ogóle takie pytanie.
- Skoro kamienica jest starsza niż blok to musisz mieć wiele lat, skoro ją wybudowałeś...
- Nie, nie... Nie wybudowałem - zaśmiałem się cicho - Mieszkanie można kupić. Budową zajmuje się ekipa budowlana.
- Coś jak nasi myśliwi...?
- No, można powiedzieć. Tylko to nie jest z czystego obowiązku, ale z chęci zarobku. Płatna praca.
- Słyszałam, że wilki z naszej watahy też pracują za pieniądze, ale na utrzymanie tego mieszkania...
- No to zasada jest identyczna. Ja również pracowałem właśnie z tego powodu... I mam trzydzieści lat.
- Trzydzieści...? - powtórzyła zdumiona.
- Ludzie inaczej starzeją się niż wilki... Przy okazji ty też możesz powiedzieć, ile sobie liczysz. Tak żeby był remis. Powiem, że wyglądasz na ludzkie dziewiętnaście, a wilcze... - zamyśliłem się, wykonując w głowie szybkie obliczenia - ...około trzy. Może ciut mniej. Wiem, że masz ten naszyjnik, więc podejrzewam, że to nie jest twój prawdziwy wiek...
- Mam... osiem lat - mruknęła.
- I jak rozumiem dzięki temu medalionowi stale wyglądasz na te trzy? I nigdy się to nie zmieni?
- Tak... dzięki niemu również goją się wszystkie moje rany - dopowiedziała. Akurat dotarliśmy pod wejście do klatki kamienicy. Nacisnąłem klamkę i pchnąłem drzwi. Jak zwykle były otwarte. Niemal od razu wyczułem, że znowu czyjś pies postanowił oznaczyć swój teren... Zapach skisłego moczu nie był zbyt przyjemny, szczególnie dla kogoś, kto nawet w formie ludzkiej ma minimalnie lepszy węch od przeciętnego mieszkańca Miasta. Yuki pozostawiła to na szczęście bez komentarza.
Poprowadziłem ją po schodach na pierwsze piętro, gdzie miałem swoje mieszkanie. Dopiero wtedy przypomniało mi się, że chyba zostawiłem klucz u wujostwa... Miałem ochotę przekląć pod nosem, ale najpierw postanowiłem sprawdzić pod drzwiami, gdzie zazwyczaj je upychałem. Na szczęście moja pamięć mnie zawiodła. Musiałem go podrzucić wujostwu przy innej okazji. Wygrzebałem przedmiot ze szparki, podniosłem się z podłogi i przekręciłem klucz w zamku.

<C.D.N.>

sobota, 23 lutego 2019

Od Lind "Obowiązki strażnika terenów" cz. 4

Lipiec 2022
Od dwóch dni bez przerwy leje deszcz. Oczywiście, jeśli to można nazwać "deszczem". Zwykła woda nie zostawia świecącego nalotu i zdecydowanie nie sprawia, że rośliny momentalnie stają się dwa razy większe. Nie mniej jednak, przez to zjawisko nadal jestem uwięziona w jaskini i w dalszym ciągu umieram z nudów. Leżałem na posłaniu, opierając głowę na łapach. Powieki miałam ciężkie, jak rzadko kiedy. 
- Ting... - zaczęłam, powstrzymując ziewnięcie. 
Z początku Odmieniec nie zwrócił na mnie uwagi. Zajmował się polerowaniem Błękitnego Oka. Od wczoraj zdążył już wyczyścić prawie wszystkie medaliony, które znalazł w mojej torbie.
- Ting! - powtórzyłam nieco głośniej jego imię. 
- Co znowu, Pierzasta? - Strażnik Wichury podniósł na mnie wzrok. 
- Pomyśl o jakimś zwierzęciu.
- Po co? - zdziwił się. 
- Spróbuję zgadnąć, o czym pomyślałeś. 
- Jaki ma to mieć cel? Podejrzewasz u siebie zdolność czytania w myślach? - Odmieniec chuchnął znów na wisiorek i wytarł go rękawem. 
- Nudzę się. Znasz taką grę, jak "Dwandzieścia pytań"?
- Chyba raczej "dwadzieścia" - poprawił mnie.
- Mniejsza o wymowę. Więc znasz zasady? 
- Nie... - Ting wstał z miejsca i podszedł bliżej mnie. - Streść je jakoś - odrzucił Błękitne Oko gdzieś na bok.
Podniosłam głowę. Ciekawe, udało mi się go zainteresować. 
- Tak więc... - zaczęłam, siadając na posłaniu. Powoli odechciewało mi się spać. - Jedno z nas musi pomyśleć o jakimś zwierzęciu, roślinie albo rzeczy. Drugie próbuje zgadnąć co to, zadając dwandzieścia pytań...
- "Dwadzieścia", powtórz - przerwał mi mój towarzysz.
- Dwa-dzie-ścia - powtórzyłam, żeby się odczepił. - Pytania mają być skonstruowane tak, by dało się odpowiedzieć na nie "tak" lub "nie" - dokończyłam. 
- Hmm... Podoba mi się taka koncepcja... - pokiwał głową Ting. - Tylko... Czy ty wiesz, ile to dwadzieścia? - wyszczerzył złośliwie zęby. 
- Nie muszę, ty będziesz liczyć - z uśmiechem uniosłam pyszczek.
- Niech ci będzie, Pierzasta. Najpierw ja mam o czymś pomyśleć, tak? 
- Yhym - przytaknęłam. - Dobra... Już mam - oznajmił Strażnik Wichury. - Zwierzę. 
- Czy to coś porusza się na czterech łapach? 
- Tak. Pierwsze pytanie.
- Czy to coś... poluje?
- Nie... ale nie mam pewności - podrapał się po głowie. 
- Nic nie szkodzi, w takich sytuacjach mów "raczej nie" - wyjaśniłam.
- Drugie pytanie. 
- Czy to coś potrafi czarować? - kontynuowałam. 
- Tak. Trzecie pytanie.
- Czy to coś jest zwierzęciem stadnym?
- Nie. Piąte pytanie - z zachowania mojego towarzysza wyczytałam, iż jemu też przypadł do gustu taki sposób na zabicie czasu. Utwierdzałam się w przekonaniu, że ja jestem jedyną osobą, która kiedykolwiek grała z nim w jakiekolwiek gry. 
***

Wygrałam pierwszą rundę. Wykorzystałam wszystkie pytania, ale odgadłam, że Ting myślał o Xeralu. Posiadałam o nich "jako-taką", podstawową wiedzę, jednak tyle wystarczyło, żeby zdobyć punkt. Byłam z siebie bardzo zadowolona. W drugiej rundzie to Odmieniec musiał się domyślić, co wybrałam. Padło na roślinę, a konkretnie niebieski agrest. Mój towarzysz także wykorzystał wszystkie pytania i podał prawidłową odpowiedź. To mnie tylko zmotywowało do zaproponowania rewanżu. Postanowiłam, że będziemy grać, aż będzie można jednoznacznie stwierdzić, kto wygrał. 
Znowu ja zadawałam pytania. Tym razem Strażnik Wichury wybrał znacznie trudniejsze zwierzę. Czas mijał, a ja pomimo zdobywania coraz większych zasobów informacji, nadal nie wiedziałam, co Ting może mieć na myśli. Koniec końców, musiałam strzelać i niestety przegrałam. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że dobrze się z tym czułam. Co, jak co, ale odkąd pamiętam, ze zgadywaniem nigdy nie miałam problemu.
Postanowiłam, że nie będę już dawać przeciwnikowi forów. Wybrałam najbardziej obszerną grupę - rzeczy. Pomyślałam o szmaragdzie i czekałam, aż Odmieniec skończy zadawać pytania i poniesie porażkę. Podczas pierwszych odpowiedzi byłam bardzo pewna swego, jednak z czasem zaczęłam się obawiać, że mój współlokator jest na dobrej drodze. Minęło kilka minut, a jeszcze nie skończyły mu się pytania. Odniosłam wrażenie, że ja nie miałam do dyspozycji aż tyle. Wkrótce Ting podał właściwą odpowiedź. Zacisnęłam zęby. 
- Dobrze - burknęłam. 
- Czemu tak nagle spoważniałaś, Pierzasta? - spytał mój towarzysz, widocznie rozweselony faktem, że prowadzi. - Dalej, teraz ty. Wybieram zwierzęta. 
- Na pewno zadałeś tylko dwandzieścia pytań? - mruknęłam, patrząc na Odmieńca niezbyt przychylnie. 
- Liczyłem przecież. Dwadzieścia - wzruszył ramionami.
- Niemożliwe - rzuciłam. - Ja na pewno zadałam ci ich znacznie mniej.
- Wstydziłabyś się, Pierzasta. Oskarżasz mnie o oszukiwanie na podstawie swoich "odczuć".
- Nie mydl mi już oczu - obruszyłam się. - Graj sobie sam ze sobą, skoro nie potrafisz grać uczciwie! - położyłam się z powrotem na posłanie. 
Zachowanie Tinga wyjątkowo mnie zdenerwowało. Zamknęłam oczy i spróbowałam zasnąć. Oby wkrótce przestało padać, żebym mogła wyrwać się z tej jaskini i iść na wartę.
Wkrótce moja świadomość zaczęła odpływać. 
Wbiłam pazury w skalną ścianę. Pode mną jest przepaść, której dna nie widać. Nie mam czego się złapać, odnoszę wrażenie, że tracę równowagę. Moje złamane skrzydło wisi bezwładnie. Parę metrów wyżej widać jakiś ciemny kształt, przypominający zwierzę. Nie widzę go dokładnie, ponieważ dookoła panuje mrok, ale na pewno dostrzegam jego świecące, czerwone oczy i rzędy błyszczących zębów. Cień zeskakuje niżej, bliżej mnie. Chciałabym uciec, ale nie mam dokąd. Serce wali mi jak młotem, paraliżuje mnie strach. 
Podskoczyłam na posłaniu, słysząc bojowy ryk Tinga. W ciągu sekundy stanęłam na równe łapy i zaczęłam szukać wzrokiem mojego towarzysza. Nagle przed moimi oczami przemyka jakieś czarne stworzenie. Znany mi Odmieniec nie jest daleko za nim. Schwycił go w locie za kark i przycisnął do ściany. Dziwne zwierzę rzuca się i kłapie białymi zębami. Próbuje kąsać mojego towarzysza.
W jaskini panował półmrok, rozbijany jedynie przez blask odsłoniętej Wichury Płomieni. Zamrugałam. To coś, co złapał Ting, do złudzenia przypominało kształt, który widziałam w swoim koszmarze. 
- Co się dzieje? - spytałam zmieszana.
Nikt mi nie odpowiedział. Mój towarzysz całych sił próbował przetrzymać nieproszonego gościa, jednak ten wkrótce wyrwał się z uścisku jego szponów. Odzyskawszy swobodę, czarny stwór spojrzał na mnie kilkoma parami czerwonych oczu, po czym czmychnął na zewnątrz. Przeskakując kałuże przed wejściem, wypadłam z jaskini i pognałam za nim. Pościg nie trwał długo. Czarne zwierzę zniknęło w ciemności nocy. Zatrzymałam się i zdałam sobie sprawę, że przestało padać. To znaczy, że o wschodzie słońca udam się na patrol. Wróciłam do jaskini, żeby czym prędzej schować się przed silnym wiatrem. 
- Co to było, Ting? - spytałam Odmieńca. 
- Nie wiem... - mruknął w odpowiedzi. Dostrzegłam, że ma rozdarty rękaw płaszcza. 
- Jesteś ranny? - spytałam zaniepokojona i podeszłam do mojego towarzysza. Chciałam podciągnąć poszarpany materiał, ale Strażnik Wichury odsunął się ode mnie. 
- To tylko draśnięcie. On mocniej oberwał. 
Spojrzałam na wyjście, jakbym spodziewała się zobaczyć tam stworzenie, które jeszcze przed chwilą ganiało po jaskini.
- Co się tutaj działo, jak spałam? - spytałam. 
- Cień wkradł się do jaskini tak cicho, że nawet ja go nie usłyszałem. Zobaczyłem, że siedzi nad tobą, więc zaatakowałem. Odparował i spróbował uciec. Resztę widziałaś sama, Pierzasta - streścił. 
Przełknęłam ślinę.
- Widziałam go w swoim śnie. W koszmarze, gwoli ścisłości... 
- Dziwne... - Ting zmrużył oczy. 
Zapadła między nami cisza. Usiadłam na ziemi, wpatrzona w świat zewnętrzny. Odmieniec usiadł obok mnie. Przez chwilę chciałam zacząć na nowo rozmowę, ale szybko mi to przeszło. 

<c.d.n.>

Uwagi: brak

piątek, 22 lutego 2019

Od Lind "Przybycie" cz. 2 (c.d. Natanael)

Lipiec 2022
Deszcz przestał padać nad ranem. Zgodnie ze wcześniejszymi ustaleniami, byłam w tej sytuacji zobowiązana do udania się na granicę naszego terytorium. Podróż nie trwała długo, ale loty w tak ekstremalnych warunkach nigdy nie należały do przyjemnych . Dotarłszy na miejsce, wylądowałam i osłoniłam się swoimi skrzydłami z wiatru. Jakiś czas temu odkryłam, że mogą służyć jako bariera, chroniąca przed gwałtownymi uderzeniami nienaturalnego wichru. Co więcej, taka falująca kopuła z powietrza pozwalała mi otwierać normalnie oczy i wiele więcej usłyszeć. Odpowiednio przygotowana do patrolu, ruszyłam bez pośpiechu przed siebie. Otaczały mnie tylko nagie skały i wycie burzy. Przyspieszyłam nieco kroku, podnosząc uszy i rozglądając się uważnie dookoła. Spojrzałam na skąpane w mroku niziny. Z dnia na dzień wyglądały dla mnie coraz bardziej obco. Okolica zmienia się nie do poznania. 
Wkrótce zrobiło się odrobinę jaśniej. Trudno było to dostrzec, bo chmury nadal zasłaniały całe niebo. Zamierzałam lada chwila wrócić do nory, lecz nagle dotarł do mnie dźwięk miarowego uderzania łap o ziemię. Zatrzymałam się, rozłożyłam skrzydła i poleciałam w odpowiednim kierunku. Przede wszystkim musiałam upewnić się, że to żaden z członków naszego stada. Po kilku minutach wypatrzyłam sylwetkę wilka. Zmrużyłam oczy. Nie byłam w stanie określić, czy go znam. Tajemniczy osobnik zbliżał się do Wilczego Szpitala. Wylądowałam w bezpiecznej odległości, na już pokonanej przez niego trasie i zbliżyłam nos do ziemi. Nie rozpoznałam zapachu. Więc po naszym terytorium pałęta się intruz. Uderzyłam dwa razy skrzydłami, by na nowo zlokalizować obcego. Dotarł do Wrzosowej Łąki. Szybko wróciłam na ziemię i zaczęłam biec. Dawno nie odwiedzałam tej polany. Obecnie trawa i wszelkie zielsko były kilkukrotnie wyższe od wilka. Zatonęłam w szumiącej, przerośniętej roślinności. Postanowiłam zaskoczyć obcego; okrążyć go i odciąć mu drogę ucieczki. Wtem usłyszałam, jak intruz zawraca i pędzi z powrotem w stronę gór. Przyspieszyłam. Wypadłam z wysokiej trawy i odkryłam, iż tajemniczy osobnik zniknął z pola widzenia. Zatrzymałam się. Nie czułam w powietrzu magii, więc raczej nie wyparował. Pewnie ukrywa się gdzieś w pobliżu. Zdecydowałam, że zaczekam na ruch, który zdradzi jego położenie. Wtem zza wielkiego głazu wyskoczył niezbyt wielki wilk o jasnobeżowym futrze. Natychmiast wystrzeliłam w jego kierunku i złapałam zębami za nogę, jeszcze zanim wylądował. Jedno szarpnięcie wystarczyło, by przewrócić go na grzbiet. 
- Co tutaj robisz i kim jesteś?! - warknęłam, odsłaniając kły. Schwyciłam łapy, którymi próbował mnie odepchnąć. 
- Jestem Natanael - padła natychmiastowa odpowiedź. - Wyprowadziłem się od rodziców i szukam watahy, o której opowiadał mi ojciec - wyjaśnił szybko samiec.
Ojciec? Brzmiało to całkiem ciekawie i nie przypominało typowego tłumaczenia szpiega. Te zwykle sprowadzały się do błądzenia i polowania. 
- Kim był twój ojciec, że opowiadał ci o naszej watasze? - spytałam, nieco spokojniej, acz nadal niezbyt przychylnie. 
- Mieszkał tu przez jakiś czas - oznajmił basior. - Podobno był tu kimś "ważnym"... przez jakiś czas. Ale z jego fantazjami to nigdy nie wiadomo. Do tej pory nie wiem czy to, co mi mówił było prawdą. Szczególnie o tym miejscu. - Wilk o jasnym futrze omiótł wzrokiem okolicę. - Nic nie wspominał o czarnych chmurach, zmutowanej zwierzynie i przerośniętych krzakach Co tu się stało? 
- Sama chciałabym wiedzieć - pozwoliłam sobie powiedzieć na głos, co myślę. 
Powoli wypuszczałam z uścisku tego gadułę. Co jak co, ale niewielu intruzów zwierza mi się od razu jak wygląda cała sytuacja. Zaczęłam się zastanawiać, czy może słyszałam o jego ojcu. W końcu ta wataha ma całkiem bogatą historię, której dużą część już poznałam. Natanael wstał z ziemi, otrzepał się, po czym kontynuował rozmowę:
- Nie możecie pozbyć się tych dziwnych zjawisk za pomocą zaklęć? Założę się, że...
- Myślisz, że nie próbowaliśmy? - weszłam mu w słowo. - Nie jesteśmy tępi. Te zjawiska są odporne na naszą magię. Nic się nie dało zrobić i został taki stan rzeczy - powiedziałam jednym tchem.
Zapadła cisza. Wtem przypomniałam sobie o czymś, co basior mówił wcześniej. 
- Wspominałeś coś o jakiejś zmutowanej zwierzynie... Przypominało to jakieś czarne zwierzę z poranioną nogą, czy coś w ten deseń? - spytałam. Z początku założyłam, że chodziło mu o niebezpieczne istoty, które od zawsze zamieszkiwały nasze terytorium. Ich nazwa akurat wyleciała mi z głowy. 
- Chodzi ci o tę potworę wysokości łosia, która przebiegła mi przed oczami? Z tego, co zobaczyłem, zbytnio czarna nie była. Miała niebieski "porost" na grzbiecie i bardzo silne nogi... Trochę czarna była, ale raczej nie tak, jak byś chciała. Kuleć też nie kulała.
Zaczęłam się zastanawiać. Nie brzmiało to jak coś, co zwykle tu występuje. Niewykluczone, że "potwora" ma związek z burzą i tym deszczem... Ba, to bardzo prawdopodobne! 
- Zabieram cię do Alf - oznajmiłam Natanaelowi. - Oni zdecydują, co z tobą zrobią i opowiesz im o tym sarno-potworze. 
Rozłożyłam skrzydła i przygotowałam się do startu. 
- Aż tak to niezwykłe? Myślałem, że u was po prostu tak wygląda zwierzyna. 
- Sęk w tym, że nie - uniosłam się w powietrze, zabierając basiora ze sobą. 
- Wy też się tak zmutowaliście? - ciągnął dalej, spoglądając w dół.
- Z tego, co mi wiadomo nie - odparłam bez wyrazu. Skupiałam się teraz na walce z nienaturalnym wichrem. 
- Skąd w ogóle wzięły się te zjawiska pogodowe?! - zaczął krzyczeć, żeby przebić się przez ryk burzy.
- Zadajesz dużo pytań. Czy ja ci wyglądam na istotę wszechwiedzącą? - burknęłam, nie przejmując się, czy na pewno dobrze mnie słychać. Wilk o jasnobeżowym futrze zaczynał mnie już drażnić. 
- Na pewno wiesz więcej, niż ja. 
Wylądowałam przed jaskinią należącą do Alf. Nie bawiłam się w delikatne odkładanie Natanaela na ziemię. Po prostu rozgoniłam trzymający go wiatr, kiedy ten był metra nad ziemią. Basior syknął.
- Uważaj trochę.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmiłam. - Za mną - ruszyłam zdecydowanym krokiem przed siebie. 
Odwróciłam nieznacznie głowę i ujrzałam, że wilk ani drgnął. Zatrzymałam się.
- Na co czekasz? No już - ponagliłam niezbyt przyjaźnie. 
Natanael nie odpowiedział nic. Zrobił trudną do odczytania minę i spojrzał gdzieś w bok. Na co on w ogóle czeka? Nie chciałam już wdawać się z nim w dyskusję. Bezceremonialnie złapałam go swoją mocą za ucho powlokłam do jaskini. Wilk chrząknął niezadowolony, ale na tym poprzestał. Jego szczęście. 
W środku zastaliśmy zarówno Suzannę, jak i Hitama. Pierwszy zauważył nas samiec Alfa i właśnie on postanowił spytać, kogo tym razem przyprowadziłam. Streściłam, co Natanael opowiedział mi jeszcze na łące. Przywódca dopytał obcego wilka, czy wszystko się zgadza oraz jak miał na imię jego ojciec. Młody samiec oznajmił, że brzmiało ono "Shiryu". Coś mi to przypominało. Odniosłam nawet wrażenie, że mogłam znać osobiście tego wilka. Rozmowa trwała jeszcze kilka minut. W pewnym momencie Natanael poprosił Alfę o możliwość dołączenia do naszej watahy. Po krótkim wyjaśnieniu warunków, na których basior zostaje przyjęty na okres próbny, wreszcie doszliśmy do tematu zmutowanego zwierzęcia. Kiedy nowy członek watahy zaczął opisywać dokładniej, co widział, spostrzegłam, że siedząca kawałek dalej Suzanna spoglądała w tę stronę. Słowa wilka przykuły jej uwagę do tego stopnia, że po chwili podeszła do naszej trójki. 
- Lind, masz przy sobie Naszyjnik Prawdy? - spytała mnie. 
- Oczywiście - odparłam i wydobyłam z torby wspomniany przedmiot. Samica Alfa wzięła go ode mnie i założyła na szyję Natanaelowi. 
- Powtórz co mówiłeś - kazała.
- Do czego to? - zainteresował się samiec, jakby nie słyszał nazwy wisiorka. 
- Powtórz, co mówiłeś o sarnie - rzuciła Suzanna ostro. 
Nowy członek watahy wykonał wreszcie polecenie. Po raz kolejny opowiedział o wielkości, kolorze sierści, poroście na grzbiecie zwierzęcia oraz o jego dziwnie lśniących oczach. Przywódczyni watahy słuchała wszystkiego z uwagą. Kiedy Natanael skończył, zdjęła z jego szyi mój naszyjnik i oddała mi go. 
- To wszystko, co musimy wiedzieć. Lind, odprowadź go do jego jaskini - odprawiła nas. - Jutro przydzielimy mu funkcję. 
Skinęłam głową, pożegnałam się i opuściłam lokum Alf. Natanael zrobił to samo. Kiedy zaczęliśmy oddalać się od ich jaskini, do moich uszu dotarł głos Suzanny: 
- Sprawa zrobiła się naprawdę poważna. Burza nie ustaje, deszcz pada coraz częściej. Teraz już wiemy, jak wpływa na zwierzęta - zaczęła dyskusję ze swoim partnerem.
Mimowolnie zwolniłam, chcąc usłyszeć jak najwięcej.
- Według mnie powinniśmy kogoś wysłać w teren by sprawdził, czy to pojedynczy przypadek - mruknął Hitam. 
- To może być zbyt ryzykowne. Trzeba... 
- Gdzie będzie ta moja nowa jaskinia? - odezwał się Natanael, odcinając mnie zupełnie od podsłuchiwanej rozmowy. 
- Um... Tutaj - wskazałam jak gdyby nigdy nic wejście do niedawno zwolnionej nory. Nie mogłam przecież się przyznać, w czym mi przeszkodził. 
- Jest dosyć mała - westchnął samiec, podchodząc do swojego nowego lokum.
- Twoja i tak jest jedną z większych. Ciesz się, że nie musisz mieszkać wyżej. 
- Dlaczego? 
- W tamtych jaskiniach ledwo można się obrócić - oznajmiłam.

<Natanael?>

Uwagi: brak

czwartek, 21 lutego 2019

Od Torance "Spotkań nadszedł czas" cz.1

Kwiecień 2022r. 
Pogoda pogarszała się z każdym dniem. Wiatr uginał bezlistne gałęzie, jakby sprawdzając, w którym momencie te połamią się z głośnym trzaskiem. Unosił tony piasku i mniejsze przedmioty, próbując uderzyć każdego, kto miał nieszczęśliwy obowiązek wyjścia na dwór. Uderzał w ciało, nieprzyjemnie je ochładzając, zwiewał sierść na oczy i utrudniał poruszanie się. To właśnie z jego powodu marzyłam, by znaleźć się w swojej jaskini i schować się przed smaganiem uciążliwej wichury. Najlepiej wraz z parującym naparem ziołowym w glinianym naczyniu, które zrobiłam na zajęciach sztuk kreatywnych, gdy byłam jeszcze szczeniakiem. 
Powoli zaczynałam żałować impulsywnej decyzji odejścia z watahy na kilka miesięcy i wyruszenie na bezsensowne poszukiwania. Zdawałam sobie jednak sprawę, że to mogła być moja ostatnia szansa na poznanie wszystkich okoliczności mojego odejścia z Zakonu. Nikt z nas nie był pewny, kiedy pogoda stanie się zbyt nieprzewidywalna, by wychylić łapę poza własną grotę. Może to będzie jutro, a może za miesiąc? Nawet najbardziej optymistyczne wilki musiały przyznać, że wątpiły w uspokojenie się wiatru, wstrząsającego światem od zeszłego roku. 
To właśnie z powodu tej niepewności o losy watahy, zapytaliśmy Suzannę o możliwość wyruszenia w podróż. Alfa nie była przekonana w powodzenie naszej misji, wydawało się, że nawet chciała nas powstrzymać, jednak w końcu skinęła głową na znak zgody. Mogliśmy wyruszyć następnego dnia, ale jedynie pod warunkiem, że weźmiemy na wszelki wypadek dwie Lampki Motyla. Szczęśliwie okazało się, że każde z nas – As i ja – mieliśmy po jednej w swoich zapasach magicznych przedmiotów. 
Szybko okazało się, że pomysł był bardzo dobry. W końcu minęło wiele czasu, odkąd Asgrim zawędrował na tereny naszej watahy, poza tym jego stan nie był wówczas najlepszy, więc cokolwiek by nie mówił, wątpiłam, by był dobrym przewodnikiem. Basior przez jakiś czas kręcił nosem, lecz gdy wspięliśmy się na górę, niechętnie podniósł na łapie magiczny przedmiot, który miał założony na szyi i wyszeptał w jego stronę pełną nazwę Zakonu. 
Od tego czasu fosforyzujący motyl o pięknych, błękitnych skrzydłach walczył z wiatrem, prowadząc nas w stronę miejsca, w którym mieliśmy zmierzyć się z przeszłością. Miejsca, w którym czekała na mnie moja matka. 
Byłam przerażona. Zawsze oczywistym było dla mnie, że nie miałam matki czy ojca. W Zakonie rodzinę zastępował mi As i Edel, potem żyłam wśród ludzi, aż w końcu w Watasze Magicznych Wilków znalazłam swoje miejsce. Miałam moją kochaną Yuki, rozważnego Kai'ego i w końcu Asa. Kochałam ich i nigdy nie wyobrażałam sobie, że dane mi będzie poznać – nie, spotkać. Znałam ją już wcześniej. Chociaż... Czy jeśli tego nie pamiętam, to to się liczy? - matkę. Wilczycę, która dała mi życie. 
Zastanawiałam się, jak powinnam się zachować, gdy ją zobaczę. Rzucić się jej na szyję? Spytać, czemu pozwoliła mi odejść bez jakichkolwiek umiejętności, bez pamięci? Obawiałam się także swojej reakcji. Nie wiedziałam, czy zacznę płakać, czy ogarnie mnie wściekłość, a może będę zwyczajnie obojętna. Cholera. To wszystko zapowiadało się tak dziwacznie... 
As starał się mnie wspierać. Cały czas rzucał jakimiś uwagami, próbował mnie rozśmieszyć lub wciągnąć w interesujący temat. Szybko okazało się to całkiem bezskuteczne. Zwykle reagowałam niezadowolonymi pomrukami i nakazem zostawienia mnie w spokoju. Po jakimś czasie skończyło się na ciszy, którą przerywaliśmy jedynie na dogadanie się odnośnie polowania lub znalezienia miejsca, w którym moglibyśmy spędzić noc. 
Wiedziałam, że moje zachowanie go bolało, jednak samiec starał się, żeby nie dało się tego po nim poznać. Zapominał jednak, że nieumyślnie odczytywałam jego nastrój i czułam smutek oraz zawód, który z niego emanował. Każdego dnia chciałam go przeprosić, obiecać, że postaram się zachowywać, jednak zawsze brakowało mi słów, aż w końcu basior zasypiał, już niemal z przyzwyczajenia obejmując mnie łapą. 
Któregoś dnia, gdy siedzieliśmy w niewielkiej jaskini – według Asa – niecałe kilka godzin drogi od terytorium Zakonu, przyglądałam się z bezpiecznego miejsca jak niewyraźne kontury drzew uginają się pod naporem wiatru. Był już wieczór i pomimo środka wiosny, na dworze nie było prawie nic widać. Słońce już wiele miesięcy temu zniknęło za ciemnymi chmurami. Jednak nie było to tak odczuwalne zimą. Teraz, w czasie, gdy przyroda powinna odżywać, brak jasnej gwiazdy był szczególnie dokuczliwy. 
W jaskini panowała cisza przerywana głośnymi świstami wiatru, uderzającego we wszystko, co śmiało stanąć mu na drodze. 
- As? - zwróciłam się nieśmiało do samca, który leżał w najdalszym kącie jaskini. 
Wilk mruknął coś niewyraźnie w odpowiedzi. 
- Myślisz, że to był dobry pomysł? 
Samiec nie odpowiedział od razu. Nie musiałam widzieć jego pyska, by wiedzieć, że marszczy brwi, zastanawiając się, skąd wzięło się moje pytanie. 
- Jesteśmy już tak blisko Zakonu, a ty masz wątpliwości? Tor, naprawdę... - zaczął. Jego głos był zachrypnięty, jednak samiec widocznie nie miał zamiaru nic z tym zrobić. 
- Nie będą zadowoleni, gdy cię zobaczą – wtrąciłam, ignorując jego pytanie. 
Usłyszałam głębokie westchnięcie oraz głośne kroki zbliżające się w moją stronę. 
- Też nie będę skakał z radości, gdy ich zobaczę – powiedział, siadając tuż obok mnie. 
Zerknęłam na samca, którego pysk był delikatnie oświetlony od dołu przez naszyjnik z motylem. Światło lampki było niezwykle blade w porównaniu do tego, które wydobywało się z mojej. Prawdopodobnie jutro o tej porze magiczny przedmiot będzie całkowicie bezużyteczny, a zaklęty w nim motyl umrze. Było w tym coś smutnego.
- To czemu...? 
- Czemu ryzykujemy tak wiele czy czemu postanowiłem z tobą pójść? - wtrącił samiec. 
Nie odpowiedziałam od razu, zastanawiając się nad pytaniem.
- Chyba oba... 
As przymknął oczy, prawdopodobnie w celu pozbierania myśli. Gdy się odezwał jego głos był nienaturalnie pewny i zdecydowany. Podniosło mnie to na duchu.
- Wiem, że chcesz poznać prawdę i będziesz żałować, jeśli tego nie zrobisz. Zawsze będziesz zastanawiać się „co by było gdybym nie odpuściła”. Czułem to samo przez miesiące, w których nie wiedziałem, co się z tobą działo – przerwał na chwilę. - Poza tym byłabyś gotowa wyruszyć tutaj sama, żeby mnie nie narażać. Nie zniósłbym tego. Ktoś musi cię pilnować, Tori, i Los, Eydis lub jakieś inne bóstwo zdecydowało, że to moja rola.
Jego głowa była zwrócona w stronę dziury prowadzącej na zewnątrz. Oczy miał utkwione w ciemność znajdującą się zaledwie kilka odległości ogona od nas. Niemniej czułam od niego pewność siebie. Wilk wierzył, w to co mówił i chyba właśnie to zdecydowanie przyczyniło się do mojego wzruszenia.
Bez słowa wtuliłam pysk w szyję basiora i zaciągnęłam się przyjemnym zapachem wrzosów, który otaczał go niezależnie od pory roku. Miło było czuć ciepło jego ciała tuż przy swoim, obserwować w ciszy jak podświetlone na błękitno futro rozstępuje się pod wpływem mojego oddechu. Zdałam sobie sprawę, jak wielkim oparciem był dla mnie ten szalony samiec. Zarówno teraz, jak i kilka lat temu, gdy byliśmy jeszcze beztroskimi szczeniakami. Asgrim był jak opoka, najbardziej stały element w moim życiu. 
- Dziękuję... - wyszeptałam. 
Kilka chwil później koło mnie znajdował się mężczyzna, który delikatnie gładził moją sierść. Ja w tym czasie siedziałam na jego kolanach i przytulałam się do jego ludzkiej szyi. As opatulał mnie ramionami i nic nie zapowiadało na to, że miał zamiar mnie puścić. 
Polizałam go delikatnie w policzek, a chłopak w odpowiedzi musnął ustami mój nos. 
- Nie ma za co – odparł równie cichym głosem.

C.D.N.

Uwagi: brak

poniedziałek, 18 lutego 2019

Od Natanaela "Przybycie" cz. 1 (c.d. Lind)

Lipiec 2022
Nastał świt, a przynajmniej tak się wydawało. Trudno to określić przez te dziwne zjawiska pogodowe. Postanowiłem poszukać czegoś do picia, ewentualnie jakiegoś wilka. Zastanawiało mnie to, czy znajdę tutaj żywą duszę, która byłaby wstanie ze mną porozmawiać. Tak drepcząc w stronę domniemanego wrzosowiska, myślałem co tu się stało. Wszystko wyglądało inaczej, bardziej osobliwie. Znaczy, wszystko było na swoim miejscu, łąki, rzeki i lasy, ale wyglądało to trochę inaczej. Roślinność tutaj była jakaś większa i masywniejsza niż ich pobratymcy z innych terenów na których bywałem. Gdzieniegdzie widziałem spalone drzewa, najczęściej w wyższych piętrach gór.  I ten irytujący, niewyobrażalnie silny wiatr, który słabł gdy zbliżałem się do domniemanego centrum watahy. Pomijając już te ciemno-fioletowe chmury, wręcz czarne. Nie dawała mi również spokoju ta dziwna sarno-potwora, którą widziałem całkiem niedawno. Była ona o wiele większa niż zwykła taka sarenka, miała strasznie silne kończyny, także nienormalne było jej "futerko" na grzbiecie. Jasnoniebieski porost, który odznaczał się od płowego futerka bardzo mocno. W dodatku te oczy, były znaczniej bystrzejsze, miały w sobie taką „inteligencję”. Działy się tu dziwne rzeczy. Widziałem sporo rzeczy włócząc się po świecie szukając własnego miejsca, ale te widziałem pierwszy raz. Zbliżałem się do wrzosowej łąki, choć teraz bardziej wyglądała ona jak młody lasek, przez te mutacje. Gdzieniegdzie wydeptane były ścieżki, po której coś ewidentnie często chodziło. Zauważyłem poruszającą się białą sylwetkę, szybko zmierzającą w moją stronę, a raczej w stronę granicy. Nie chciałem mieć wątpliwej przyjemności kontaktu z zmutowanym niedźwiedziem czy wilkiem. Licho wie co mogło się tu narodzić, ewentualnie zmutować z pomocą tej pogody. Szybko znalazłem dogodną kryjówkę, z której mogłem w każdej chwili uciec, schować się bądź dogodnie skoczyć do ataku. Przed moimi oczyma błysnęła biała smuga z jakimiś kolorowymi plamkami. Chciałem skoczyć w stronę wrzosowej łąki by uciec, ale najwyraźniej ta smuga miała inne plany. Podczas mego "lotu" złapała mnie zręcznie za nogę i przewróciła mnie na grzbiet, przytrzymując mi łapy swoimi łapami.
- Co tutaj robisz i kim jesteś? - warknęła.
- Jestem Natanael. Wyprowadziłem się od rodziców i szukam watahy o której opowiadał mi ojciec - odparłem trochę przerażony. Plusem tej sytuacji było to, że odkryłem kim była postać, która mnie zablokowała. Była to biała wadera, a te kolorowe plamki to piórka pokrywający jej wątłe, ale silne ciałko. Gdzieniegdzie na jej równie białych włosach znajdowały się równie kolorowe pasemka. A pod okiem szare kropeczki.
- Kim był twój ojciec, że opowiadał ci o naszej watasze? - zapytała już milszym dla ucha tonem.
- Mieszkał tu przez jakiś czas. Podobno był tu kimś "ważnym" przez jakiś czas, ale z jego fantazjami to nigdy nie wiadomo. Do tej pory nie wiem, czy to co mi mówił było prawdą. Szczególnie o tym miejscu. Nic nie wspominał o czarnych chmurach, zmutowanej zwierzynie i przerośniętych krzakach. Co tu się stało?
- Sama chciałabym wiedzieć -Wadera powoli puszczała mnie z uścisku.
- Nie możecie się pozbyć tych dziwnych zjawisk za pomocy zaklęć? Założę się, że...
- Myślisz, że nie próbowaliśmy? Nie jesteśmy tępi. Te zjawiska są odporne na naszą magię, nic się nie dało zrobić i został taki stan rzeczy. Wspominałeś coś o jakimś „sarno-potworze”. Przypominał czarną sarnę z poranioną nogą?
- Chodzi ci o tą potworę wysokości łosia, która przebiegła mi przed oczami? Z czego co zobaczyłem czarna nie była, miała niebieski „porost” na grzebiecie i bardzo silne nogi. Trochę czarna była, ale chyba nie tak jakbyś chciała. Kuleć też nie kulała. - Wadera przez chwilę była cicho, po czym się ożywiła.
- Tak czy siak, zabieram cię do Alf. Oni zdecydują co z tobą zrobią i opowiesz im o tym, jak to sam nazwałeś, „sarno-potworze”. - Po czym zaczęła przywoływać skrzydła z powietrza, czy coś w tym rodzaju. Pierwszy raz spotykam wilka posługujący się żywiołem powietrza.

<Co było dalej?>

Uwagi: Kilka przecinków. Gdy zapisujesz dialog, powinnaś dać spację po myślniku. "(...), ale silne ciałko gdzieniegdzie. Na jej równie białych włosach znajdowały się równie kolorowe pasemka." - domyślam się, że miałaś na myśli "Gdzieniegdzie na jej równie białych włosach znajdowały się równie kolorowe pasemka.". "Sarno-potwór" to raczej rodzaj męski. "Jeśli chodzi ci o tą potworę wysokości łosia (...)" - słowo "jeśli" jest raczej zbędne. 

piątek, 15 lutego 2019

Od Crane'a "Ostatnia szansa" cz. 3

Listopad 2021
Wlepiłem wzrok w Lind. Jej spojrzenie zatrzymało się na mnie, chociaż nadal pozostawałem niewidzialny. Wstrzymałem oddech, jakbym podejrzewał, że biała wilczyca usłyszy szmer wydychanego przeze mnie powietrza. Kiedy tak zastanawiałem się, co jeszcze mogłoby zdradzić moją obecność, uwagę samicy nagle zwrócił świat zewnętrzny, zupełnie już pozbawiony światła słonecznego.
- A niech mnie, jest naprawdę późno! - wykrzyknęła.
Wadera natychmiast doskoczyła do swojej torby, zamknęła ją (nie zastanawiając się nawet, dlaczego była otwarta), po czym wybiegła na zewnątrz, ściskając w zębach swoje manatki. Przez pośpiech nie dostrzegła nawet walającego się pod jej łapami Błękitnego Oka oraz Medalionu Upływającego Czasu, a co dopiero mówić o Medalionie Śmierci, czy Medalionie Nieśmiertelności. Odmieniec nie pognał od razu za swoją właścicielką. Na domiar złego, on zauważył leżące na środku jaskini mniej wartościowe, magiczne przedmioty. Podszedł bliżej, podniósł oba i przyjrzał się im. W jego spojrzeniu było coś dziwnego. Bardzo chciałem, by Odmieniec nie zastanawiał się dłużej nad tym i jak najszybciej opuścił jaskinię. Dwunogi stwór zamiast tego przykucnął, oparł jeszcze jedną wolną łapę o skaliste podłoże i zaczął węszyć. Zapach... Kompletnie zapomniałem o tej kwestii. Nie zażyczyłem sobie, by być niewyczuwalnym! Takie niedopatrzenie może kosztować mnie naprawdę wiele.
Ting schował dwa medaliony do kieszeni płaszcza i ruszył w moim kierunku, trzymając pysk blisko ziemi. Jeszcze chwila,a odnajdzie Medalion Nieśmiertelności, albo co gorsza mnie. Nie dopuszczę do tego! Skupiłem się i użyłem swojej mocy, by przywołać w głowie Odmieńca rozpaczliwe wołanie Lind, dochodzące z zewnątrz. Ta sztuczka podziałała bez zarzutu. Strażnik Wichury Płomieni natychmiast podążył za głosem. Poczułem jego strach. Podszedłem do wyjścia, żeby upewnić się, że oddalił się wystarczająco. Nareszcie zostałem sam. Z tego co wiem, przedstawiciele gatunków podobnych do niego nie mają lepszego węchu niż zwykłe nie-magiczne wilki. Jest szansa, że nie połączył mnie ze znalezionym tu zapachem. Z resztą, jak wróci, nie poczuje już nic. Silny wiatr wywieje stąd wszystkie ślady.
Świat zewnętrzny ogarnęła zupełna ciemność. To oznaczało, że mogę wrócić do swojej jaskini i czekać, aż stanę się znów widzialny. Najgorsza część całego przedsięwzięcia zakończona powodzeniem. Rozpierała mnie duma. Ostatni etap planu będzie polegać na unikaniu po drodze innych członków watahy. W nocy wicher się tylko nasilał, więc nie oczekiwałem tłumów spacerowiczów. Wróciłem po dwa medaliony i założyłem je sobie na szyję, po czym wyszedłem na zewnątrz. Nie miałem już takich problemów w kontrolowaniu, gdzie stawiam niewidoczne łapy. Noc niestety była czarna, jak rzadko kiedy. Połączmy to z moją częściową ślepotą, piachem rzucanym prosto w oczy, potężnymi uderzeniami wiatru i mamy przepis na delikatnie mówiąc męczącą drogę powrotną.
W pewnym momencie trasy nagle straciłem grunt pod nogami. Półka skalna, na której stanąłem, odłamała się. Nie mając czasu na reakcję, poleciałem w dół. Uderzyłem w złamane drzewo wiszące nad urwiskiem i spadłem kilka metrów niżej. Poczułem, że leżę pośród uschniętych krzewów, rosnących na obłupanym głazie. Pomimo tego, na czym wylądowałem i jaką odległość pokonałem w powietrzu, nie poczułem nawet najmniejszej iskry bólu. Podniosłem się i chciałem ocenić obrażenia, znów zapominając, iż jestem niewidzialny. Zajmę się tym rano - pomyślałem i uszyłem w dalszą wędrówkę. Nie poznawałem tej ścieżki. Liczyłem, że tędy też dam radę dojść do swojego lokum. Warunki pogodowe uniemożliwiały dokładniejszą orientację w terenie. Trochę to trwało, ale wreszcie znalazłem jakiś punkt odniesienia - Wilczy Szpital. Dostrzegłem blask ognia, zapewne ktoś był w środku. Z czystej ciekawości podszedłem bliżej. Ukrywając wiszące na mojej szyi medaliony za skałą, spróbowałem wypatrzeć, kto i dlaczego kręci się tutaj o tej porze. Niestety, wystawiony na wiatr, nie mogłem nawet otworzyć szerzej oczu. Z perspektywy czasu wygląda to na nierozważną decyzję, jednak wszedłem do przedsionka szpitala. Nadal pilnując, by naszyjniki nie zwróciły niczyjej uwagi, przycupnąłem za rogiem, niedaleko jednej z półek z ziołami. Teraz mogłem dokładnie przyjrzeć się kto jest tutaj poza mną. W blasku ogniska dostrzegłem (cóż za niespodzianka) Alvarega, składającego świeże bandaże. Wyglądał na dosyć zmęczonego. Od razu domyśliłem się, że dopiero co odprawił jakiegoś poszkodowanego przez własną głupotę wilka. Zawsze znajdzie się paru "śmiałków", którzy zignorują słowa Alf, zwłaszcza narzucające jakiś nowy zakaz. Na ironię, dzisiejszej nocy ja też należę do tej grupy.
Stwierdziwszy, że nie mam tutaj niczego specjalnego do oglądania, wróciłem na szlak prowadzący do mojej nory. Minąłem po drodze jeszcze kilka jam. Oczywiste, że sprawdzałem (na tyle, na ile pozwalały warunki pogodowe), czy wszyscy ich mieszkańcy śpią, albo są zajęci sobą. Wszystkie jaskinie tutaj, należały do członków Watahy Magicznych Wilków. Ci to mają wygodne życie. Przestrzenne nory, znacznie lepiej chroniące przed deszczem i wiatrem. Do tego są położone niżej. Tymczasem większość z nas; wilków z Watahy Czarnego Kruka, musi codziennie tracić czas i energię na mozolnej wspinaczce. Czasem lepiej byłoby nie mieć przydzielonego lokum i spać pod gołym niebem, niż dzień w dzień leźć prawie na szczyt góry. Niby jesteśmy teraz w jednym stadzie, a ja nadal mam poczucie, że nie jesteśmy wszyscy traktowani tak samo.
Zostawiwszy duże, wygodne jaskinie za sobą, zacząłem wspinać się ku norom wilków z mojego stada. Po jakimś czasie dotarłem do miejsca, gdzie wcześniej skalna półka załamała się pod moimi łapami. Coś, co niegdyś było częścią tego szlaku, zostawiło po sobie sporą wyrwę. Spróbowałem wypatrzeć inną drogę prowadzącą ku górze, ale wzrok znów mnie zawiódł przy takiej pogodzie. Co teraz? Zawsze chodziłem tędy, nie znam na pamięć żadnej innej trasy. Pomyślałem o powrocie na dół, ale gdzie w takim razie schowałbym się przed burzą? Cudze jaskinie odpadają. Wtem przypomniało mi się, że przecież ostatnio ktoś odszedł ze stada. Któraś z większych jaskiń powinna być pusta. Już-już zmieniałem kierunek wędrówki, ale wówczas przypomniałem sobie o czymś jeszcze. Szalik, nie mogę zapomnieć o szaliku. Kiedy będę znów widzialny, muszę czymś zakryć skradzione medaliony. Spojrzałem jeszcze raz na dziurę. Wygląda na to, że muszę ją przeskoczyć. Nie jest to bezpieczne, ale nie mam wyboru. Cofnąłem się nieco, by mieć czas na rozpęd. Wbiłem pazury w ziemię. Nie bałem się, ale jakiś odruch powstrzymywało moje nogi przed ruszeniem z miejsca. Wtenczas coś do mnie dotarło. Mam na szyi MEDALION NIEŚMIERTELNOŚCI. Nawet jeśli znów spadnę, to nic mi nie będzie i nic nie poczuję. Jak za pierwszym razem. Przecież tak działa naszyjnik, który ukradłem. Aż dziwne, że wcześniej zapomniałem o tych właściwościach. Ruszyłem i nabrawszy prędkości, odbiłem się od ziemi. Nie minęła sekunda, a wylądowałem po drugiej stronie małego urwiska. Dzięki absolutnej pewności, ze wszystko będzie dobrze, wykonałem najdoskonalszy skok mojego życia. Niby nie był to żaden szczególny wyczyn, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, iż wyrwa nie była zbyt długa, jednak sukces dał mi dużą satysfakcję. Ruszyłem dalej przed siebie szybkim krokiem. Zbliżałem się do swojej jaskini. Wreszcie nastąpiła upragniona chwila, kiedy mogłem usiąść w kącie przydzielonej mi nory. Udało się. Wszystko się udało. Osiągnąłem, co chciałem. Medalion Nieśmiertelności jest MOJĄ własnością.
Powoli docierało do mnie, że żaden stwór już mi nie zagrozi, żaden wilk mi już nie zagrozi. Jestem niezniszczalny. Zmora naszego stada, którą jest krótkie życie, już mnie nie dotyczy. Przeżyję Hitama i kto wie, może ja zostanę wybrany na następnego samca Alfa. Ta jedna noc zmienia całą moją przyszłość. Na mój pysk wkroczył szczery, szeroki uśmiech. Nigdy dotąd nie czułem się tak szczęśliwy. Przypomniałem sobie, że przez ostatnie lata rzadko dopuszczałem do siebie jakiekolwiek emocje, nawet podobne do tego, czego doświadczałem teraz. Zapomniałem już, jakie to przyjemne.
Może to całe tłumienie ich nie jest tego warte..? Nie, o czym ja w ogóle myślę?! Uczucia to słabość, emocje to słabość. To tylko sprawi, że moje życie będzie trudniejsze. Nawet Naszyjnik Nieśmiertelności nie uchroni mnie przed przebiegłością tych, którzy umieją wykorzystać tę formę słabości. Nie, nie wolno mi pozwalać sobie na te plugawe rzeczy. Kiedy przyjdzie co do czego, zrujnują wszystko. 
Muszę być skupiony, jeśli chcę ukryć fakt, że to ja ukradłem naszyjniki należące do Lind. Postanowiłem zdusić radość, która mnie ogarniała. 
Radość zaślepia, radość uśpi moją czujność.

Uwagi: brak

poniedziałek, 11 lutego 2019

Od Crane'a "Ostatnia szansa" cz. 2

Listopad 2021
Po raz pierwszy od dawna, zza chmur wyłoniło się słońce. Lśniący dysk był coraz bliżej horyzontu, więc z czasem duża część jego promieni zawitała do środka jaskini, w której siedziałem. Gdyby nie falujące na wietrze futro, zapewne wyglądałbym jak posąg. Wpatrywałem się bez przekonania w Bransoletkę Życzeń. Kiedy światło sięgnęło moich łap, zdałem sobie sprawę, że nie mam już za wiele czasu na podjęcie decyzji. Nawet po tych długich godzinach rozmyślania i planowania, nadal wahałem się. Nadal nie wiedziałem, czy faktycznie stąd wyjdę i pójdę do jaskini Lind. Szczególnie zniechęcała mnie świadomość, iż nie wiem co wadera zrobiła z nowo zdobytym Naszyjnik Nieśmiertelności, czy w ogóle trzyma go u siebie. Wówczas to wszystko będzie próżnym trudem; straconym czasem, zbędnym narażaniem zdrowia i reputacji. 
Wtem w mojej głowie zawitała myśl, że nie muszę dokonywać kradzieży akurat dzisiaj; w końcu jutro też jest dzień. Po chwili zrozumiałem jednak, że okłamuję samego siebie. To może być ostatnia szansa. Pogoda nadal pogarsza się w zastraszającym tempie. Szczeniętom i słabszym wilkom nakazano pozostawać w norach. Ja sam nie należę do najpotężniejszych w stadzie. Tak więc jutro, pojutrze zagrożenie wynikające z wychodzenia na zewnątrz może się okazać dla mnie zbyt wielkie. Położyłem łapę na Bransoletce Życzeń. Zacząłem zadawać sobie pytanie, czy w ogóle potrzebuję tego medalionu. Przecież dotychczas radziłem sobie bez niego. Dotychczas... Nie wiem, co będzie dalej, z czym jeszcze przyjdzie mi się zmierzyć. Lepiej mieć taki przedmiot. To nie ulega wątpliwości. 
Spojrzałem na słońce. Warta Lind zacznie się za niecałą godzinę. Teraz albo nigdy. Mogę zaryzykować albo dalej tkwić tutaj, a później nienawidzić siebie za to, że nie skorzystałem z okazji. Wbiłem pazury w ziemię i przysunąłem bransoletkę bliżej siebie. Wybrałem. Wypowiedziałem w myślach treść swojego życzenia: "Chciałbym stać się niewidzialny od teraz, aż do wschodu słońca". Nigdy nie należałem do wilków posiadających tę zdolność, więc oczekiwałem, że coś poczuję, znikając. Wyglądało to jednak zupełnie odwrotnie. Z początku zacząłem myśleć, iż Bransoletka Życzeń nie zadziałała. Skierowałem oczy w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu leżała. Nie dostrzegłem ani magicznego przedmiotu, ani własnych łap. Spojrzałem na ścianę jaskini. Moja sylwetka przestała rzucać na nią cień. Dokładnie tak powinno być. Powoli wstałem i skierowałem kroki ku wyjściu. Na odchodnym upewniłem się, że szalik, który znalazłem pod Miastem, leży tam, gdzie wcześniej. Kiedy już zdobędę Medalion Nieśmiertelności, będę go ukrywał właśnie pod tym kawałkiem materiału. Od kilku dni przyzwyczajałem inne wilki, a przede wszystkim Lind, do widywania mnie w nim. Gdybym nagle zaczął przykrywać czymś szyję zaraz po tajemniczej kradzieży cennego, magicznego wisiorka, automatycznie stałbym się głównym podejrzanym. 
Ruszyłem zdecydowanym krokiem w stronę lokum białej wadery. Niby czułem, gdzie są moje kończyny, a jednak potykałem się o każdy kamień na szlaku. Silny wiatr także nie ułatwiał wędrówki. Sypał w oczy tony okruchów skalnych, nieraz próbował mnie zrzucić ze stromej półki skalnej. Dbał także, by nie było mi czasem zbyt ciepło, nawet pomimo grubego futra. Szczękałem zębami, z trudem łapałem równowagę i coraz mniej miałem ochotę iść dalej. Wkrótce napotkałem na swojej drodze Premure'a. Przystanąłem. Basior odwrócił pysk w moją stronę. Czekałem, aż znów zacznie ględzić o zakładzie, po którego przegraniu jestem mu winien Złoty Księżyc, jednak basior milczał. Wyglądał, jakby patrzył na coś za mną. Otworzyłem pysk, ale w ostatniej chwili zreflektowałem, że przecież jestem niewidzialny. O mało nie pozwoliłem, by pokierowały mną odruchy, nakazujące nawiązywać rozmowę przy każdym spotkaniu sam na sam z innym członkiem stada. Przylegając do kamiennej ściany, ostrożnie wyminąłem zajętego własnymi myślami samca. Całe szczęście, że wiatr dął na tyle głośno, by zagłuszyć moje kroki. 
Wreszcie dotarłem przed lokum Lind. Miałem jeszcze około pół godziny. Po upłynięciu tego czasu, wadera powinna się obudzić. Ta konkretna strażniczka terenów miała w zwyczaju przesypiać całe popołudnie i wstawać dopiero o zachodzie słońca - na swoją wartę. Zajrzałem niepewnie do jaskini. Natychmiast wypatrzyłem jasne futro samicy. Leżała na boku, odwrócona w moją stronę. Gęsta czupryna zasłaniała jej oczy i część pyszczka. Spokojny oddech sugerował, że śpi, ale wolałem się upewnić. Delikatnie odgarnąłem tęczową grzywkę Lind i z ulgą spostrzegłem, iż nie podnosi powiek. Cofnąłem łapę i rozejrzałem się po całkiem obszernym (przynajmniej w porównaniu z moją jaskinią) wnętrzu. Postawiłem kilka kroków w stronę pozostawionej nieopodal torby. Wtem przystanąłem, przypomniawszy sobie o towarzyszu wadery. Zacząłem szybko omiatać wzrokiem każdy kąt nory, jednak sylwetki Odmieńca nie odnalazłem. Wygląda na to, że nadal sprzyjają mi wszystkie okoliczności. Oby tylko ta dobra passa nie skończyła się zbyt szybko - pomyślałem.
Podszedłem do manatków białej samicy. Zdawałem sobie sprawę z jej bardzo wyczulonego słuchu, jednak dokarmianie Tantibusów odwiedzających jej jaskinię nauczyło mnie, iż ta wadera ma wyjątkowo mocny sen. Gdyby nie to, nie mogłaby spać pomimo odgłosów zawieruchy z zewnątrz. Dopóki nie narobię nadzwyczajnego hałasu, jestem bezpieczny. 
Podniosłem klapę torby i zajrzałem do środka. Kolekcja magicznych przedmiotów zgromadzonych przez Lind okazała się być naprawdę imponująca. Pierścień Niezgody, Proszek Omylności i wiele, wiele więcej... Każdy z nich mógłby mi się bardzo przydać. Szkoda, że nie mógłbym zabrać od razu wszystkiego. To by było przecież szaleństwem. Chociaż... Nie, to zdecydowanie zły pomysł. Ignorując z całych sił te myśli, zacząłem szukać pośród dobytku wilczycy Medalionu Nieśmiertelności, po który tutaj przyszedłem. Wreszcie odnalazłem swój cel. Złapałem go w zęby i natychmiast spróbowałem wyciągnąć ze skórzanego worka. Niestety, nie zauważyłem, że łańcuszek wisiorka zaplątał się z tym od Błękitnego Oka, a także Medalionu Upływającego Czasu. Jakby tego było mało, zapięcie jednego z nich zahaczyło jeszcze o Lampkę Motyla. Tak więc, wykonując zamaszysty ruch głową, poderwałem z ziemi całą torbę. Większość jej zawartości rozsypała się po jaskini. Oprócz magicznych przedmiotów, skalne podłoże przykryły także drogie kamienie znad Wodospadu. Jednakże, najgorsze z tego wszystkiego były Srebrne Gwiazdki i Złote Księżyce. Dzwonienie metalu przez kilkanaście sekund rozchodziło się echem po jaskini. Zastygłem, trzymając w pysku plątaninę medalionów. Byłem przekonany, że to koniec. Gdybym potrafił odczuwać strach, zapewne sparaliżowałoby mnie doszczętnie. Spojrzałem w stronę posłania, na którym leżała bezwładnie wilczyca. Odczekałem chwilę. Nie poruszyła się. 
Opuściłem głowę i ostrożnie odłożyłem Medalion Nieśmiertelności na ziemię. Jest jeszcze szansa na powodzenie, ale najpierw muszę posprzątać ten bałagan. Wpadka sprzed minuty sprawiła, że mimowolnie starałem się działać znacznie ciszej, niż dotychczas. Zacząłem od zebrania Złotych Księżyców i Srebrnych Gwiazdek z powrotem do sakiewki. W moim odczuciu trwało zbyt długo. Następnie zająłem się rozrzuconymi dookoła drogimi kamieniami. Bez problemu mogłem podnosić kilka na raz, więc z nimi poszło mi znacznie szybciej. Później odkładałem na miejsce wszystkie magiczne przedmioty, poza tymi, które będę musiał odwiązać od właściwego celu mojej wizyty tutaj. Kończąc zbieranie dobytku Lind znalazłem jeszcze jeden naprawdę wyjątkowy naszyjnik - Medalion Śmierci. Z początku ruszyłem z nim w stronę torby, tak jak ze wszystkimi pozostałymi rzeczami, lecz kiedy miałem go wypuścić z pyska, zawahałem się. Stwierdziłem, że to także może się okazać niezwykle przydatne w kryzysowej sytuacji. Po kilku minutach rozmyślenia nad argumentami za i przeciw, podjąłem decyzję o wyniesieniu stąd nie jednego, a dwóch medalionów. 
Wróciłem do odłożonych na bok wisiorków. Wbrew pozorom, supły nie były ani zbyt ciasne, ani skomplikowane. Szybko uprałem się z tym problemem, który bądź co bądź naraził mnie na porażkę. Kiedy już ostatecznie rozdzieliłem trzy naszyjniki, nagle moich uszu dobiegł charakterystyczny głos Odmieńca noszącego imię Ting. 
- Pierzasta! Pierzasta! Zaraz zaśpisz na wartę! - ryknął towarzysz wilczycy, wpadając do jaskini. 
Poderwałem się na równe łapy i kopnąłem Medalion Nieśmiertelności w głąb nory, jak najdalej od posłania. Instynkt mówił mi, że już za późno, by lepiej ukryć to, co chcę ukraść. Lind podniosła się z posłania. 
- Spokojnie, nie śpię przecież - mruknęła, ziewając szeroko.
- Nie śpisz, bo w porę wróciłem - odparł jej towarzysz. 
- Aham... - pokiwała głową wilczyca, przeciągając się. - Doceniam twoją troskę o mnie. 
Zacząłem wycofywać się na koniec jamy. Być może nie byłem dostatecznie cicho, ponieważ biała wadera podniosła uszy i zerknęła na krótką chwilę w moją stronę.

<C.D.N.>

Uwagi: Zapis słowa Słońce (słońce) jest zależny od tego, czy piszesz o tej gwieździe z astronomicznego punktu widzenia. Z kontekstu wynika, że Crane miał na myśli coś nam znacznie bliższego, zwykłe słońce, które grzeje nas swoimi promieniami, wchodzi i zachodzi, więc powinno być to zapisane z małej litery. Przed albo nie stawiamy przecinka.