Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

sobota, 31 stycznia 2015

Od Percy'ego "Praca cz. 1"

Grime stoi ze wzrokiem utkwionym we mnie. Dzieli nas jedynie białe ogrodzenie. Jest piękną, tarantowatą klaczą w dwóch kolorach: białym oraz szarym. U Pana Lanterna jest od tygodnia. Nikt nie potrafi jej osiodłać, ani nawet założyć kantaru. Jest koniem dzikim, ze stepu Azji. Po raz pierwszy mam z nią do czynienia. Jeszcze przed poznaniem Desari i w ogóle znalezieniu watahy, uczyłem się jeździć. W nocy zabierałem konia z pastwiska i galopowałem na oklep. Byłem samoukiem, więc mój dosiad może być nieco dziwny. Przypominając sobie stare czasy, dopiero po chwili widzę, że Grime podeszła nieco bliżej i ma postawione uszy. Za sobą ma tyle zielonej trawy, kilka hektarów łąki, lecz ona trwa przy mnie.
Wyciągam powoli rękę w jej stronę. Zatrzymuje się na wysokości jej chrap. Stawiam wolno jeden krok, potem drugi.
- Percy! - rozlega się głośny okrzyk. - Miałeś przyprowadzić Equista do stajni!
Grime ucieka w popłochu wierzgając i rżąc przenikliwie. Biegnie na drugi koniec pastwiska, jak najdalej od innych koni. Odwracam się szybko. Co on tu robi? Philip Lantern. Wysoki, nieco krępy mężczyzna po czterdziestce. Wbijam wzrok w jego dziwny, krzywy nos, bardzo zadarty. Jeszcze nigdy nie patrzyłem na jego twarz tak długo, więc dostrzegam sporo szczegółów. Jako człowiek mam również wyostrzone zmysły.
- Właśnie się za to zabieram, ale Grime stała w przejściu.
- Grime zostaw doświadczonym pracownikom. Equist jest na innym pastwisku. - śmieje się cicho.
Uśmiecham się lekko odwracając się i odwiązując uwiąz ze szczebla płotu.
Prowadzę dumnego, kasztanowatego araba. Widząc jakąś klacz, od razu wygina szyję i wysoko podnosi nogi. Jedyny "Casanova" w stajni. Wprowadzam go do boksu i odpinam niebieski kantar. Wychodząc, wieszam go na haku obok tabliczki z imieniem i ważnymi informacjami. Idę do siodlarni wyczyścić parę siodeł. Potem jeszcze oporządzę Edwarda, małego, karego kuca szetlandzkiego i nakarmię konie w pierwszym budynku, czyli tym.
Pucuję siodło na błysk gdy wchodzi Simon.
- Czyje? - pyta patrząc na mnie.
- Hazell. - to siwa klacz kuca walijskiego. - Mam zamiar na niej pojeździć, jeśli Philip pozwoli.
Simon ogląda dokładnie uzdy wałachów, po czym wybiera najbardziej zniszczoną - Edwarda. Siada na przeciw mnie. Milczymy zajęci pracą. Podnoszę nieco głowę. Widzę jego rudą czuprynę. W przeciwieństwie do pozostałej części rodziny, ma proste włosy.
- Jak z Grime? - pytam nagle.
Przestaje majstrować coś przy wędzidle.
- Nie da się do niej podejść... od początku. Od razu próbuje gryźć i grzebie kopytem w ziemi.
- Dziś prawie jej dotknąłem, ale Lantern przyszedł...
Podnosi brwi robiąc wielkie oczy.
- Powiem Philipowi, żeby ją tobie przydzielił. Chyba cię widziałem...
- Bez przesady,  jestem tu dopiero tydzień... Ty jesteś bardziej doświadczony.
- To nie zmienia faktu, że ty jesteś pierwszym pracownikiem, którego nie próbowała zranić.
Wzruszam ramionami. Już prawie kończę czyścić łęk przedni, gdy chłopak odkłada uzdę.
- Ja to zrobię. Skończysz wcześniej robotę, mi i tak przyda się zajęcie.
Wyciąga rękę po siodło. Po chwili mu je podaję.
- Ale... - uśmiecha się jednym kącikiem ust. - Powiedz Lanternowi, że radzisz sobie lepiej z Grime niż pozostali.
Śmieję się głośno wstając i zmierzając do boksu Edwarda.
Edek wita mnie cichym rżeniem. Głaskam go po głowie i biorę kuferek ze szczotkami obok boksu. Wchodzę do środka. Oglądam go dokładnie. Wolę go nie wyprowadzać na korytarz, bo czasami się niecierpliwi. Jest w "sektorze" dla szetlandów, więc ściany między boksami są przystosowane do ich wzrostu. Przy szczotkowaniu go, czyszczeniu kopyt muszę siedzieć na ściółce... Zdaję sobie sprawę jak to wygląda, no ale cóż mogę zrobić?
Wsypuję mieszankę dla koni do żłobów. Jeszcze chwila i kończę pracę... Mam zamiar iść do Philipa z prośbą zajmowania się Grime. Nie wiem czy będzie jeszcze w biurze, ale warto spróbować.
Pukam do drzwi. Wchodzę do środka. Wita mnie nieokreślony zapach. Lantern siedzi za biurkiem wypełniając papiery.
- Dzień Dobry. - witam się drugi raz w tym dniu. - Przychodzę do Pana z nietypową propozycją.
Odrywa się od kartki i wskazuje otwartą dłonią na krzesło na przeciw niego. Siadam w tym miejscu.
- Chciałbym zająć się Grime. - mówię od razu.
- Zostaw ją doświadczonym pracownikom, już ci mówiłem. - odpowiada błyskawicznie, jakby wiedział, po co przyszedłem.
- Dziś byłem bliski jej pogłaskania, proszę mi dać pozwolenie...
- Możesz jej bardziej zaszkodzić.
- Oddam 3/4 swojej pensji, jeśli nie zdołam jej nie udomowić. Jeśli mi się uda... - nie wiem co powiedzieć. - Odda mi ją Pan.
Przestaje pisać. Wzdycha ciężko i długo. Rozgląda się po pokoju pomijając moje spojrzenie.
- Mimo swoich dwudziestu sześciu lat wiesz, czego chcesz od życia... Na Grime będziesz musiał zapracować i zapłacić.
Wstaję z siedziska zmierzając do drzwi. Nie wiem czy tłumię w sobie złość, czy szczęście. Moja ręka zatrzymuje się na klamce, bo Lantern chrząka głośno.
- Nie myśl sobie, że tylko ty chcesz się nią zajmować. Jeżeli dam ci zezwolenie, nie będziesz miał ją na własność.
Opieram się łokciami o płot. Czuję na swoim ramieniu ciepły oddech Brytana, srokatego wałacha rasy shire. Jego kłąb jest mojej wielkości, a nie zaliczam się do niskich ludzi. Brytan jednak nadal rośnie... Przeraża mnie jego wielkość. Mam szczerą ochotę usiąść na jego grzbiecie, lecz nie mogę. Stoimy więc tak wpatrzeni w oddalone wielkie miasto. Za kilka chwil rozruszam wałacha, pobawimy się w wymyśloną przez niego grę. On udaje, że pasie się beztrosko, a ja mam jedno zadanie - złapać go. Kiedy jestem na prawdę blisko, on zawsze rzuca się w bok, a ja go gonię. Nie biega najszybciej jak potrafi, bo robi wszystko, abym wygrał. Potem zaczyna się od nowa, tym razem ja udaję, że zrywam jakieś pojedyncze kwiaty.

<C.D.N.>


Uwagi: Wataha znajduje się w bliżej nieokreślonym miejscu, miasto które jest niedaleko nie ma nazwy, więc nie jest to Los Angeles.

Od Noriny "O tym czym kończy się śledzenie James'a" cz.1

Szłam przez las. Chciałam pobyć chwilę sama i spotkać się ze znajomą, która była wyrocznią. Po chwili usłyszałam:
- Witaj, Norino.
- Witaj. - Odwróciłam się. - Zapewne wiesz o tym, że James ukradł mi tytuł kapitana.
- Owszem. - Spojrzała na mnie. - Lecz twoim przeznaczeniem nie było, spędzić całego życia jako kapitan.
- To co wtedy?
- Dowiesz się.
- Ariane, proszę.
- Już mówiłam, dowiesz się. A poza tym, ile razy ci mówiłam, że nie masz wymawiać mojego imienia?
- Przepraszam.
- Przyjmuję je. - Ariane zaczęła się wycofywać.
- Wyrocznio, zaczekaj!
- Tak, Nor? - Uśmiechnęłam się, słysząc zdrobnienie mojego imienia.
- Chciałam tylko wiedzieć, czemu się mną zaopiekowałaś, gdy byłam młoda.
- Otóż twoi rodzice byli moimi przyjaciółmi. - Po chwili zniknęła.
Zmieniłam się po chwili w człowieka i poszłam w miejsce, gdzie ostatnio zakotwiczony był mój, a właściwie, już statek James'a. Nagle musiałam skoczyć w krzaki, ponieważ mój największy wróg wyszedł zza rogu. Postanowiłam go śledzić. Dotarliśmy do miasta. James po jakimś czasie wszedł do jakiegoś sklepu z bronią. Już miałam za nim wejść, lecz zostałam złapana przed dwóch facetów.
- Ona będzie odpowiednia do tamtej roli.
- Zgadzam się z tobą.
Zostałam "zaciągnięta" do jakiegoś budynku. Po chwili zostałam zaprowadzona do jakiejś kobiety.
- Kim jesteś? - Spytała.
- Norina Rassele. - Powiedziałam,wymyślając nazwisko.
- Wiesz kim jestem?
- Nie.
- Otóż jestem jednym z najbardziej znanych reżyserów teatralnych. I chciałam ci zaproponować rolę w moim najnowszym przedstawieniu.
- Ja nie jestem aktorką.
- Ale się nią staniesz.
- No dobrze. Zgadzam się.
- To dobrze, tu jest scenariusz. - Podała mi coś, podobnego do książki. - Twoje kwestie są zaznaczone na czerwono.
- Dobrze. Mam jeszcze zostać?
- Nie, już nie. Jutro przyjdź rano na próbę.
- Dobrze.

<C.D.N>


Uwagi: Po znakach interpunkcyjnych używamy Spacji.