Jesień 2018 r.
- Był tam! Przysięgam! - wykrzyknęłam zrozpaczonym głosem, choć z minuty na minutę traciłam wiarę w to, czego tak właściwie byłam świadkiem.
- Najpierw się uspokój, a następnie dokładnie nam wytłumacz, co i kogo tam widziałaś oraz czego chciał.
Wgapiałam się w niego tępym spojrzeniem. W mojej głowie cały czas słyszałam głos nieznajomego: "Potrzebujesz choć krzty zrozumienia i prawdy. Ja ci mogę je zaoferować.". Co miał wtedy na myśli? Czego ode mnie oczekuje? Im dłużej zastanawiałam się, jak ubrać w słowa to zdarzenie, tym większe poczucie miałam, że to jedna z rzeczy, które wolałabym zachować dla siebie. Jeśli okaże się, że jestem obłąkana i go sobie zmyśliłam, niech przynajmniej sama będę musiała sobie z tym radzić. Takie schorzenie mogłoby mi przeszkodzić w pełnieniu obowiązków na służbie... choć i tak już mnie wyrzucili.
- Wiesz co... chyba jednak faktycznie miałam zwidy - uśmiechnęłam się gorzko.
- Nawet jeśli to zwidy, może zdradzisz, co widziałaś? Poczujesz się wtedy lepiej - poradził Lary.
- Nie, dzięki. Nawet już dokładnie nie pamiętam. Może straciłam przytomność i mi się to przyśniło - skłamałam. Oni jednak wciąż na mnie patrzyli zmartwionymi spojrzeniami. Westchnęłam.
- Nic się nie dzieje, naprawdę - powiedziałam, jednak te słowa przeszły mi przez gardło z większym trudem, niż sądziłam. - Chyba pójdę do siebie.
Już chciałam wstawać, jednak Jayson zatrzymał mnie poprzez położenie swojej silnej ręki na moim ramieniu. Posłałam mu pytające spojrzenie.
- Nie ma mowy. Zostajesz tu na noc. Jeżeli naprawdę ktoś cię śledził lub atakował, a ty starasz się to przed nami ukryć, lepiej, jakbyś się tutaj zatrzymała. Rano osobiście cię zaprowadzę do domu, czy tam watahy.
Zadrżałam, wbijając paznokcie w swoje ramię. Jayson pozostawał do tej pory w słodkiej niewiedzy o moim miejscu zamieszkiwania. Zdawał sobie jedynie sprawę z tego, że większość czasu spędzam w postaci wilczej.
- A co jeśli Kołodziejczuk tutaj wpadnie i mnie zobaczy? - zapytałam, mając na myśli zastępcę szefa. Lubił nas kontrolować. Zaglądał do naszej bazy w najmniej oczekiwanych momentach.
- Zabiorę cię do mojej kajuty - oznajmił. Używaliśmy tego określenia do nazywania pokoi przydzielonych osobom należącym do WhyPaw-u. Spojrzałam na Lary'ego. Skinął głową na znak, że podziela zdanie Jaysona.
- Niech będzie - stwierdziłam zrezygnowana. Jayson wyciągnął rękę, bym mogła za jego pomocą wstać. Kiedy stanęłam na równe nogi, uśmiechnął się do mnie. Nie odpowiedziałam tym samym. Miałam mętlik w głowie. Czy to był zbieg okoliczności, że po takim czasie znowu objawił mi się ów nieznajomy? O co do cholery mu chodziło? Jaka prawda? Kim on w ogóle był i skąd mnie znał? Przyjaciel rodziców? Nie, na to mi nie wyglądało.
Nawet nie wiem kiedy Jayson doprowadził mnie do swojego tymczasowego mieszkania. Było nieznaczne: zawierało jedno wąskie łóżko o rozrzuconej w nieładzie kołdrze, metalowy stojak pełniący funkcję szafki nocnej i ciemną komodę zapewne wypełnioną odzieżą. Na niej leżało kilka zeszytów, jakieś zdjęcia, którym się nie
przyglądałam przez chęć zachowania prywatności Jay'a, oraz typowy dla
niego bałagan. Na podłodze leżało kilka plecaków, ubrań, czy komiksów.
- Jeśli chcesz, możesz się już położyć, ja muszę wracać na służbę. Musimy ogarnąć te papiery.
Skinęłam niemrawo głową, siadając na łóżku. Plecak położyłam w nogach. Nie było mi jakoś szczególnie wygodnie, jednak zawsze lepsze od kamiennej podłogi mojej jaskini. Przeszło mi przez myśl, by zmienić się w wilka i ułożyć na ziemi, jednak coś mi mówiło, że Jayson poleci mi i tak zająć jego łóżko. Zatrzymał się w drzwiach.
- Aha, jakbyś znalazła jakieś gazetki z ładnymi paniami bez ubrań, proszę, lepiej ich nie dotykaj - przestrzegł z uśmiechem na twarzy, po czym zniknął za drzwiami. Zamknął je na klucz. Odruchowo przeleciałam wzrokiem po leżących dookoła łóżka magazynach, jednak nigdzie nie znalazłam tych, o których wspomniał. Westchnęłam, zdjęłam okulary, po czym ułożyłam się na łóżku, zakrywając ręką oczy. Nabrałam ochoty na kolejnego papierosa, jednak nie chciałam zadymić partnerowi mieszkania... Właśnie, dotychczas byliśmy dla siebie partnerami po fachu. Czy teraz mogę go nazywać partnerem o znaczeniu miłosnym? Potrząsnęłam głową, pocierając oczy. Pocałunek nic nie znaczy. Skoro nawet już razem nie pracujemy, to chyba pozostaje nam mówić o sobie wyłącznie jako o przyjaciołach. Chyba jeszcze nigdy nie próbowałam zdefiniować tego, co tak naprawdę nas łączy.
Zdjęłam rękę z twarzy i ułożyłam ją wzdłuż ciała. Zaczęłam się wpatrywać w sufit. Był nieco niewyraźny przez brak okularów, ale jakoś nieszczególnie mi to przeszkadzało. Na nowo zaczęłam sobie zaprzątać głowę mężczyzną w masce. Analizowałam każde, nawet najmniejsze wspomnienie z nim związane, lecz wciąż nie dowiedziałam się niczego nowego.
"Moja droga, wiedz, że od więzów krwi nie uciekniesz... Prędzej czy później wszystko skończy się tragicznie. Tutaj nie ma już czegoś takiego jak "dom". To jest twoje miejsce. Potrzebujesz choć krzty zrozumienia i prawdy. Ja ci mogę je zaoferować.".
***
Musiałam przysnąć, bo ocknęłam się dopiero słysząc szczęk przekręcanego klucza w zamku. Oparłam się na łokciu i pospiesznie założyłam okulary. Do kajuty wszedł uśmiechnięty Jayson.
- I jak się spało? - zapytał, wodząc wzrokiem to po mojej twarzy.
- Która jest godzina? - zmieniłam temat. Wskazał na zegarek elektryczny stojący na komodzie. Było już grubo po północy. Zamknął na klucz drzwi.
- Możesz spokojnie spać dalej - oznajmił, zbierając komiksy porozrzucane obok łóżka. Kolejne były ubrania. Wszystko to odłożył gdzieś na bok. Ku mojemu zaskoczeniu, zmienił się w wilka i położył w miejscu, które przed chwilą doprowadził do jako takiego porządku. Jego futro było ciemniejsze od mojego, poprzetykane pojedynczymi siwymi włosami. Wyglądało na to, że na nim wiek również pozostawiał swoje piętno. Uszy były czarne, tak samo jak i jego łapy. Oczy błyskały złotem. Nie mogąc się powstrzymać, pogładziłam swoją ludzką ręką jego wilczy łeb. Spojrzał na mnie pytająco, jednakże nie doczekawszy się odpowiedzi, oddał się tej przyjemności. Czynność ta była na tyle monotonna, że prędko odpłynęłam.
***
Obudziło mnie zapalenie światła w pomieszczeniu. Odruchowo przewróciłam się na drugi bok, mrucząc z niezadowoleniem.
- Pobudka!
Sapnęłam jeszcze kilka razy, a następnie powoli się podniosłam z łóżka. Zbadałam spojrzeniem, dlaczego nie obudziły mnie nieśmiałe promienie słońca wdzierające się do jamy. Rozwiązanie było wyjątkowo proste. W kajutach nie było okien.
- Zbierajmy się już. Za niedługo powinienem się stawić na stanowisku, a Lary nie może mnie zbyt długo kryć.
- Może po prostu wrócę sama...? - zasugerowałam zachrypniętym głosem. Założyłam okulary.
- Nie ma mowy. Po prostu się ruszaj i idziemy.
Posłusznie wzięłam plecak, poprawiłam ubranie i wyszłam z pomieszczenia za Jaysonem. Wyjście z budynku okazało się być wyjątkowo proste - choć mijaliśmy kilku agentów, to nikt nie wiedząc, że zostałam dnia poprzedniego wyrzucona, nie zwrócił na mnie większej uwagi. Twierdzili zapewne, że udaję się z Jay'em pobiegać. Gorzej, jeśli zarząd sprawdzi monitoring. Wolałam nie wiedzieć, jaką karę by dali mojemu... byłemu partnerowi. Zawieszenie?
Kiedy stalowe drzwi prowadzące wprost na zewnątrz z misternej sieci podziemnych korytarzy WhyPaw-u się przed nami otworzyły, a my stanęliśmy już wśród jesiennej scenerii natury, odważyłam się zapytać:
- Nie boisz się, że cię wyrzucą za przemycanie mnie?
Przez chwilę milczał. To, co powiedział za chwilę, przyprawiło mnie o przyspieszenie pulsu:
- Jesteś dla mnie ważniejsza niż praca. Pamiętaj, nigdy cię nie opuszczę. Prędzej czy później nasze drogi znowu się spotkają.
Unikając mojego spojrzenia, ruszył przez las. Zrobiłam to samo. Widziałam, że uważnie obserwował każde drzewo, jakby za nimi czaił się mój napastnik.
- Kocham cię, Haro - oznajmił po jakimś czasie.
Przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć, po czym przypomniałam sobie te wszystkie momenty razem spędzone. Nie tylko misje, ale i również tak błahe i bezsensowne sytuacje, jak głaskanie jego wilczej wersji po ciepłym futrze. Do oczu pocisnęły mi się łzy, ale szybkim mruganiem powiekami udało mi się je powstrzymać. Nie chciałam się stać beksą.
- Ja ciebie też, Jay.
Sięgnął po moją dłoń. Teraz szliśmy do Watahy Magicznych Wilków, trzymając się za ręce. Czułam się trochę nieswojo, ale mimo wszystko obecność Jaysona była dla mnie dziwnie kojąca. Uspokajała mnie. Czułam się bezpieczna. W końcu.
Spojrzał na mnie.
- Soharo, czy zostaniesz oficjalnie moją dziewczyną?
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
- Oczywiście, Jaysonie.
Szliśmy dalej. Czułam, że często na mnie ukradkowo zerkał, jednakże udawałam, że tego nie dostrzegam. Miał w końcu do tego pełne prawo. Nie chciałam go tak zostawiać. Związki na odległość są do niczego. Chciałam z nim porobić coś więcej, prócz chodzenia.
- Jestem głodna - stwierdziłam, widząc poroże jelenia ukrytego w dali za krzakami. Jay patrząc w tym kierunku co ja, trochę zmarkotniał.
- Dawno nie polowałem...
- To ci przypomnę, co i jak.
Niechętnie przystał na tę propozycję. Zmieniliśmy się w wilki i snując się za krzakami, zbliżaliśmy się do zwierzęcia. Miało połamane rogi, przy tym było nieco podstarzałe. Kulało na jedno kopyto, a jedno oko było porządnie załzawione. Stado musiało zostawić tego słabeusza. Nic nie stało na przeszkodzie, by go unicestwić. Skoczyłam jako pierwsza. Był kompletnie na to nieprzygotowany. Przywarłam do jego grzbietu, starając się drapać i gryźć najmocniej, jak tylko potrafiłam. Jednocześnie uważałam na zranioną rękę, czy może już teraz łapę. Jayson kłapał szczękami przy jego nogach.
Po jakimś czasie spędzonym na walce, jeleń padł na ziemię. Zabraliśmy się za jedzenie. Mięso okazało się być niekoniecznie tak smaczne, jak byśmy tego oczekiwali, więc udaliśmy się na poszukiwania kolejnych potencjalnych ofiar. Łącznie upolowaliśmy trzy jelenie. Zostało mi wiele mięsa do zatrzymania na później w jaskini. Na dworze było dość chłodno, by się nie zepsuło przez kilka dni. Nim spostrzegliśmy, było już po południu.
- Niech to... wygląda na to, że dostanę ochrzan - stwierdził Jay, patrząc na wysokość słońca. Byliśmy raptem kilka, może kilkanaście kilometrów od Watahy Magicznych Wilków, więc oświadczyłam:
- Możesz już wracać. Było miło, ale nie chcę, by cię wyrzucili już na dobre.
- Niech ci będzie. Ale najpierw... - Przyciągnął mnie do siebie i namiętnie pocałował. O mało nie utraciłam równowagi, więc oparłam się o konar drzewa. Kiedy już powoli zaczynało nam brakować powietrza, niechętnie wypuścił mnie z ramion.
- Pamiętaj, jeśli chcesz się ze mną spotkać, przychodź... w to miejsce - mówiąc to, rozejrzał się po okolicy. Obok leżał niebieskawy kamień. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na jego nietypowy kolor. - Obok tej skały. Możemy się widywać co dziesięć dni w południe. Co ty na to?
- Zgoda.
Uśmiechnął się smutno i odszedł. Pozostałam sama.
<C.D.N.>
Uwagi: Jak już wcześniej pisałam - prosiłabym o częstsze wysyłanie opowiadań od tej postaci!