Początek czerwca 2022
To niesamowite ile może się wydarzyć w tak krótkim czasie. Kiedy wyruszałem w podróż w raz z moją partnerką, spodziewałem się, że dowiem się wielu... Szokujących rzeczy. Nic jednak nie mogło mnie przygotować na pojawienie się Edel i jej wyznania. Bardzo dokładnie pamiętałem, jak wyglądały nasze relacje, gdy byłem szczęśliwym członkiem Zakonu i dziwnie było wiedzieć, że wilczyca widziała je całkiem inaczej. Owszem, byłem przystojny, charyzmatyczny i wspaniały, ale zawsze mi się wydawało, że przyjaciółka jest raczej zainteresowana Ióanem, a nie mną.
Na domiar złego nie mogłem na nią patrzeć bez roznoszącego się gdzieś w sercu bólu. Choć wilczyca utrzymywała, że nic jej nie jest, wiedziałem, że kłamie. Wystarczyło jedno spojrzenie na jej drżące od wysiłku łapy, zmęczone oczy i ślady wymiotów, które za sobą zostawiała, by zauważyć, że nic nie było w porządku. Obawiałem się, że ta podróż ją wykończy równie skutecznie co okrutne rytuały.
Pomimo tego wszystkiego Edel zdawała się znacznie radośniejsza. Z każdym powolnym krokiem wracała moja dawna przyjaciółka, choć nie mogłem powstrzymać wrażenia, że trzymała nas - czy raczej mnie - na dystans. Rozmawiała, śmiała się i marudziła, gdy próbowaliśmy jej w czymś pomóc, jednocześnie nie czując się do końca komfortowo. Próbowałem wyobrazić sobie, jak zachowywałbym się na jej miejscu, ale moja zwykle bardzo bogata wyobraźnia, w tym temacie całkiem nie dawała sobie rady.
Ogółem odniosłem wrażenie, że z naszej małej grupki najlepiej odnajdywała się Tori. Jej okres milczenia i zdenerwowania minął od rozmowy z Vestar i choć nadal nie była tak gadatliwa, jak zwykle, to... Wróciła. Spotkanie z matką oraz dawną przyjaciółką zdawało się pomóc jej uporządkować myśli. Szkoda, że kosztem mojego spokoju ducha.
Zauważyłem także, że z każdym dniem moje towarzyszki dogadywały się coraz lepiej. Nierzadko można było spotkać je pogrążone w rozmowie i czasem byłem aż lekko zazdrosny. Było to głupie chociażby z tego powodu, że obie były samicami, jednak przywykłem do tego, że Tori nie miała zbyt wielu przyjaciół. Brzmi to strasznie egoistycznie, ale... Uczucia często nie mają sensu, prawda?
Właściwie jedynym, co nie zmieniało się niezależnie od mijanego czasu była pogoda. Każdego dnia towarzyszyły nam ciemne chmury i silny wiatr. Od miesięcy nie widziałem gwiazd, księżyca i słońca i chyba zdążyłem się już do tego przyzwyczaić. Nie oznacza to oczywiście tego, że nie brakowało mi ich świetlistej obecności, a jedynie, że ich nagłe pojawienie się zdziwiłoby mnie bardziej od kolejnego dnia z niebem pokrytym czarnymi chmurami.
Im bliżej znajdowaliśmy się terenów Watahy Magicznych Wilków, tym pogoda ulegała coraz większemu pogorszeniu. Miałem wrażenie, że nasza sfora znajdowała się w centrum tych wszystkich wydarzeń. Ta myśl z kolei wywoływała nieprzyjemny ucisk w żołądku i jeszcze większy niepokój. Nawet tak odważny wilk jak ja nie mógł powstrzymać zajmującego powoli umysł strachu przed nieznanym.
Zastanawiało mnie, czy któregoś dnia zbierająca się od miesięcy burza, nie uderzy z całą siłą w ziemię, doprowadzając ją do ruiny. Czy odporną na magię katastrofę zdołałby ktoś przeżyć? Nie, nie powinienem o tym myśleć. Z pewnością, któregoś dnia chmury znikną, a nasze życie wróci do normy lub przynajmniej czegoś przypominającego normalność.
Zerknąłem na błękitnego motyla, którego skrzydła zdawały się wydawać o wiele słabsze światło. Był identyczny co ten, który na samym początku wiosny wyleciał z mojej Lampki. Jedyną różnicą było to, że słuchał wyłącznie Tori ze względu na to, że to ona "powołała go do życia". Nikt inny nie mógł zarządzić przerwy czy też jej koniec.
Właściwie wskazujące nam drogę stworzenie nie było nam potrzebne - już wczorajszego wieczoru dotarliśmy na tereny, w które zapuszczali się niektórzy strażnicy czy też patrol. Od początku naszej podróży nie spotkaliśmy nikogo. Cały czas byliśmy tylko my - ja, Tor, Edel i zaczarowany motyl.
Wiedziałem, że taki stan rzeczy nie mógł trwać zbyt długo. Zbliżaliśmy się w pobliże jaskiń zajmowanych przez wilki z Watahy Czarnego Kruka i w każdej chwili mogliśmy trafić na patrol.
Jak na zawołanie z oddali zauważyłem odcinającą się od nieba sylwetkę wilczycy. Białe futro mocno kontrastowała z niemal czarnymi chmurami. Natomiast kolorowe plamki wystające spomiędzy jej długiej sierści musiały być piórami charakteryzującymi moją dawną koleżankę. Spojrzenie wadery znalazło się na naszej grupce, przez co ta szybko zapikowała w dół. Zaledwie chwilę później stała przed nami i przyglądała się spod roztarganej grzywki.
- Cześć, Lind - wypaliłem, uśmiechając się szeroko.
Samica przyjrzała mi się spod zmarszczonych brwi, jednak po chwili odwzajemniła uśmiech.
- Hej - przywitała się. Następnie, gdy jej wzrok spoczął na sylwetce Edel, spytała: - Kim jesteś?
- Widzisz, z tej naszej cudownej podróży przywieźliśmy nawet jeńców. Ona chyba akurat nazywa się Edel... - wtrąciłem, nim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć. Starałem się, żeby mój głos brzmiał jak najbardziej poważnie i przekonująco, ale uśmiech drgający mi na pysku oraz zgodne szturchnięcia od moich towarzyszek drogi chyba mnie zdradziły.
- Ach tak? Rozumiem, że prowadzicie ją do Alf...?
Skinąłem głową nadal z - prawie - idealną powagą.
- To zostawiam ją pod waszą opieką. Tak w ogóle jestem Lind - powiedziała jeszcze do byłej kapłanki.
- Edel - odpowiedziała, posyłając mi szybkie i dość wymowne spojrzenie.
Ledwo powstrzymałem się przed wystawieniem języka na znak, jak bardzo mnie nie przeraziła.
Lind uśmiechnęła się jeszcze i nie czekając dłużej wzbiła się powietrze. Zwróciłem uwagę na to, że pomimo nieustającej wichury, szło jej całkiem nieźle. Co prawda czasem chwiała się na wietrze, lecz nie było to nic, z czym by sobie nie radziła.
Ciekawe jakie to uczucie tak szybować wśród chmur, czuć na sobie ich dotyk. Być w powietrzu... - pomyślałem.
- To była jedna z członkiń waszej watahy, prawda? - spytała Edel.
Tor krótko przytaknęła.
- Pachniała jak wy - stwierdziła młodsza z samic. Następnie zmierzyła mnie spojrzeniem, na co zmarszczyłem brwi. - Mam na myśli ten zapach watahy, nie twój osobisty smród.
Prychnąłem urażony, jednak nie odwróciłem wzroku. Starałem się wyglądać pewnie, gdy tak unosiłem jedną brew i przyglądałem się wilczycy. Po dłuższej chwili ta odwróciła wzrok zawstydzona. Sukces.
Gdy weszliśmy do Jaskini Alf, Edel wyprzedziła nas i gdy tylko zobaczyła sylwetki naszych Alf, ukłoniła się. Podobnie jak wtedy, gdy ją zobaczyliśmy u Vestar, tak i teraz się zachwiała. Z pewnością nie była to wina braku gracji czy braku umiejętności ładnego oddawania szacunku - takich rzeczy uczyli nas jeszcze przed przystąpieniem do pełnoprawnej nauki. Sądziłem, że wilczyca zwyczajnie nie ufała swoim łapom, co zabierało jej ukłonowi całą grację.
Po wymienieniu uprzejmości, Edel mniej-więcej streściła swoją historię oraz naszą podróż. Wyjaśniła, że zna już większość zasad panujących w watasze (Suzanna posłała nam w tym momencie mało przyjazne spojrzenie, jednak ja i Tor staraliśmy się wyglądać jak najbardziej niewinnie) i uprzejmie prosi o możliwość zamieszkania tutaj.
Gdy Alfa się zgodziła, postanowiłem, że to odpowiedni moment, by się wtrącić.
- Suzanno, Edel pominęła jedną ważną kwestię. - powiedziałem, co wywołało zarówno mordercze spojrzenie niebieskich oczu, jak i lekko zaintrygowane czarnych. - Edel jest chora i z tego właśnie powodu ja i Tori chcieliśmy prosić o możliwość ulokowania jej w starej jaskini Valkoinena. Mieszkał niedaleko naszej groty, a to umożliwiłoby nam zajęcie się Edel.
- Nie potrzebuję pomocy - mruknęła wilczyca, ale nie byłem pewny, czy ktokolwiek to usłyszał oprócz mnie. Jakby nie było siedziałem najbliżej.
- Oczywiście, kiedy będziemy pomagać naszej przyjaciółce, nie zaniedbamy naszych stałych obowiązków. Nie próbujemy się wymigać z ich wykonywania - dodała moja partnerka, za co byłem jej niezmiernie wdzięczny.
- Nie ma problemu. Możecie ją tam odprowadzić - powiedziała Suzanna.
Skinęliśmy łbami i wyszliśmy razem z jaskini.
- Nie chcę waszej litości - stwierdziła, w którymś momencie E.
Wymieniłem spojrzenia z Tori i skinąłem jej łbem, by to ona odpowiedziała. Miała lepszą łapę do załatwiania takich spraw, między innymi dlatego, że nie musiała się skupiać, by wyczuć nastrój innych. Odbierała wszystko czystym przypadkiem, bez jakiegokolwiek namysłu...
- Edel, to nie jest litość. Chcemy ci pomóc, chociażby ze względu na to, że kiedyś byliśmy przyjaciółmi.
- Właśnie, kiedyś - mruknęła nadal zirytowana.
Gdy tylko dotarł do niej sens jej słów, Edel szybko podniosła na nas zmartwione i chyba trochę spanikowane spojrzenie. Zmusiłem się do uśmiechu, próbując tym samym nie pokazać, że to odrobinkę mnie zabolało.
- Możemy znowu być - stwierdziła Tori.
Wadera nie odpowiedziała od razu. Między nami zaległa cisza, o ile można było tak powiedzieć, gdy wokół świszczał wiatr, a gałęzie trzeszczały, niemal dotykając ziemi.
Po dłuższej chwili, Edel odezwała się. Jej głos był niepewny i zawstydzony. Pamiętałem, jak bardzo nienawidziła dziękować, przepraszać czy prosić.
- Tak... Ja... Dziękuję.
Krzywy uśmiech został zastąpiony całkowicie szczerym.
- Nie ma za co.
Właściwie jedynym, co nie zmieniało się niezależnie od mijanego czasu była pogoda. Każdego dnia towarzyszyły nam ciemne chmury i silny wiatr. Od miesięcy nie widziałem gwiazd, księżyca i słońca i chyba zdążyłem się już do tego przyzwyczaić. Nie oznacza to oczywiście tego, że nie brakowało mi ich świetlistej obecności, a jedynie, że ich nagłe pojawienie się zdziwiłoby mnie bardziej od kolejnego dnia z niebem pokrytym czarnymi chmurami.
Im bliżej znajdowaliśmy się terenów Watahy Magicznych Wilków, tym pogoda ulegała coraz większemu pogorszeniu. Miałem wrażenie, że nasza sfora znajdowała się w centrum tych wszystkich wydarzeń. Ta myśl z kolei wywoływała nieprzyjemny ucisk w żołądku i jeszcze większy niepokój. Nawet tak odważny wilk jak ja nie mógł powstrzymać zajmującego powoli umysł strachu przed nieznanym.
Zastanawiało mnie, czy któregoś dnia zbierająca się od miesięcy burza, nie uderzy z całą siłą w ziemię, doprowadzając ją do ruiny. Czy odporną na magię katastrofę zdołałby ktoś przeżyć? Nie, nie powinienem o tym myśleć. Z pewnością, któregoś dnia chmury znikną, a nasze życie wróci do normy lub przynajmniej czegoś przypominającego normalność.
Zerknąłem na błękitnego motyla, którego skrzydła zdawały się wydawać o wiele słabsze światło. Był identyczny co ten, który na samym początku wiosny wyleciał z mojej Lampki. Jedyną różnicą było to, że słuchał wyłącznie Tori ze względu na to, że to ona "powołała go do życia". Nikt inny nie mógł zarządzić przerwy czy też jej koniec.
Właściwie wskazujące nam drogę stworzenie nie było nam potrzebne - już wczorajszego wieczoru dotarliśmy na tereny, w które zapuszczali się niektórzy strażnicy czy też patrol. Od początku naszej podróży nie spotkaliśmy nikogo. Cały czas byliśmy tylko my - ja, Tor, Edel i zaczarowany motyl.
Wiedziałem, że taki stan rzeczy nie mógł trwać zbyt długo. Zbliżaliśmy się w pobliże jaskiń zajmowanych przez wilki z Watahy Czarnego Kruka i w każdej chwili mogliśmy trafić na patrol.
Jak na zawołanie z oddali zauważyłem odcinającą się od nieba sylwetkę wilczycy. Białe futro mocno kontrastowała z niemal czarnymi chmurami. Natomiast kolorowe plamki wystające spomiędzy jej długiej sierści musiały być piórami charakteryzującymi moją dawną koleżankę. Spojrzenie wadery znalazło się na naszej grupce, przez co ta szybko zapikowała w dół. Zaledwie chwilę później stała przed nami i przyglądała się spod roztarganej grzywki.
- Cześć, Lind - wypaliłem, uśmiechając się szeroko.
Samica przyjrzała mi się spod zmarszczonych brwi, jednak po chwili odwzajemniła uśmiech.
- Hej - przywitała się. Następnie, gdy jej wzrok spoczął na sylwetce Edel, spytała: - Kim jesteś?
- Widzisz, z tej naszej cudownej podróży przywieźliśmy nawet jeńców. Ona chyba akurat nazywa się Edel... - wtrąciłem, nim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć. Starałem się, żeby mój głos brzmiał jak najbardziej poważnie i przekonująco, ale uśmiech drgający mi na pysku oraz zgodne szturchnięcia od moich towarzyszek drogi chyba mnie zdradziły.
- Ach tak? Rozumiem, że prowadzicie ją do Alf...?
Skinąłem głową nadal z - prawie - idealną powagą.
- To zostawiam ją pod waszą opieką. Tak w ogóle jestem Lind - powiedziała jeszcze do byłej kapłanki.
- Edel - odpowiedziała, posyłając mi szybkie i dość wymowne spojrzenie.
Ledwo powstrzymałem się przed wystawieniem języka na znak, jak bardzo mnie nie przeraziła.
Lind uśmiechnęła się jeszcze i nie czekając dłużej wzbiła się powietrze. Zwróciłem uwagę na to, że pomimo nieustającej wichury, szło jej całkiem nieźle. Co prawda czasem chwiała się na wietrze, lecz nie było to nic, z czym by sobie nie radziła.
Ciekawe jakie to uczucie tak szybować wśród chmur, czuć na sobie ich dotyk. Być w powietrzu... - pomyślałem.
- To była jedna z członkiń waszej watahy, prawda? - spytała Edel.
Tor krótko przytaknęła.
- Pachniała jak wy - stwierdziła młodsza z samic. Następnie zmierzyła mnie spojrzeniem, na co zmarszczyłem brwi. - Mam na myśli ten zapach watahy, nie twój osobisty smród.
Prychnąłem urażony, jednak nie odwróciłem wzroku. Starałem się wyglądać pewnie, gdy tak unosiłem jedną brew i przyglądałem się wilczycy. Po dłuższej chwili ta odwróciła wzrok zawstydzona. Sukces.
Gdy weszliśmy do Jaskini Alf, Edel wyprzedziła nas i gdy tylko zobaczyła sylwetki naszych Alf, ukłoniła się. Podobnie jak wtedy, gdy ją zobaczyliśmy u Vestar, tak i teraz się zachwiała. Z pewnością nie była to wina braku gracji czy braku umiejętności ładnego oddawania szacunku - takich rzeczy uczyli nas jeszcze przed przystąpieniem do pełnoprawnej nauki. Sądziłem, że wilczyca zwyczajnie nie ufała swoim łapom, co zabierało jej ukłonowi całą grację.
Po wymienieniu uprzejmości, Edel mniej-więcej streściła swoją historię oraz naszą podróż. Wyjaśniła, że zna już większość zasad panujących w watasze (Suzanna posłała nam w tym momencie mało przyjazne spojrzenie, jednak ja i Tor staraliśmy się wyglądać jak najbardziej niewinnie) i uprzejmie prosi o możliwość zamieszkania tutaj.
Gdy Alfa się zgodziła, postanowiłem, że to odpowiedni moment, by się wtrącić.
- Suzanno, Edel pominęła jedną ważną kwestię. - powiedziałem, co wywołało zarówno mordercze spojrzenie niebieskich oczu, jak i lekko zaintrygowane czarnych. - Edel jest chora i z tego właśnie powodu ja i Tori chcieliśmy prosić o możliwość ulokowania jej w starej jaskini Valkoinena. Mieszkał niedaleko naszej groty, a to umożliwiłoby nam zajęcie się Edel.
- Nie potrzebuję pomocy - mruknęła wilczyca, ale nie byłem pewny, czy ktokolwiek to usłyszał oprócz mnie. Jakby nie było siedziałem najbliżej.
- Oczywiście, kiedy będziemy pomagać naszej przyjaciółce, nie zaniedbamy naszych stałych obowiązków. Nie próbujemy się wymigać z ich wykonywania - dodała moja partnerka, za co byłem jej niezmiernie wdzięczny.
- Nie ma problemu. Możecie ją tam odprowadzić - powiedziała Suzanna.
Skinęliśmy łbami i wyszliśmy razem z jaskini.
- Nie chcę waszej litości - stwierdziła, w którymś momencie E.
Wymieniłem spojrzenia z Tori i skinąłem jej łbem, by to ona odpowiedziała. Miała lepszą łapę do załatwiania takich spraw, między innymi dlatego, że nie musiała się skupiać, by wyczuć nastrój innych. Odbierała wszystko czystym przypadkiem, bez jakiegokolwiek namysłu...
- Edel, to nie jest litość. Chcemy ci pomóc, chociażby ze względu na to, że kiedyś byliśmy przyjaciółmi.
- Właśnie, kiedyś - mruknęła nadal zirytowana.
Gdy tylko dotarł do niej sens jej słów, Edel szybko podniosła na nas zmartwione i chyba trochę spanikowane spojrzenie. Zmusiłem się do uśmiechu, próbując tym samym nie pokazać, że to odrobinkę mnie zabolało.
- Możemy znowu być - stwierdziła Tori.
Wadera nie odpowiedziała od razu. Między nami zaległa cisza, o ile można było tak powiedzieć, gdy wokół świszczał wiatr, a gałęzie trzeszczały, niemal dotykając ziemi.
Po dłuższej chwili, Edel odezwała się. Jej głos był niepewny i zawstydzony. Pamiętałem, jak bardzo nienawidziła dziękować, przepraszać czy prosić.
- Tak... Ja... Dziękuję.
Krzywy uśmiech został zastąpiony całkowicie szczerym.
- Nie ma za co.