Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

sobota, 18 sierpnia 2018

Od Joela "Deszczowy przybysz" cz. 5

Wrzesień 2020 r.
– Ciekawe której chciałoby się wysłuchiwać mdlących piosenek o miłości i skowronkach... – skomentowała nadal nieznana mi z imienia wadera.
– Wbrew pozorom mam kilka fanek mojej twórczości... – odpowiedziałem bardziej do siebie, niż do niej.
– Jesteś kimś znanym, że posiadasz wielbicielki? – zapytała dość skwaszonym głosem. Postanowiłem to zignorować. W końcu zdarzały mi się już osoby, które się nabijały z mojej twórczości lub w ogóle z jakiejkolwiek form tworzenia muzyki.
– Raczej nie. Nie odczuwam tego – Odparłem po chwili namysłu – Miałem na myśli raczej znajome, które po prostu lubią moją muzykę.
– Pewnie obracasz się w gronie znajomych lubiących gatunek muzyki, którą tworzysz, więc co się dziwić, że posiadasz wielbicielki... – mruknęła. Dalej patrzyłem w zadumie w deszcz. Miałem przeczucie, że ta wadera zasugerowała mi, że szukam takiego towarzystwa, byleby otrzymać poklask. Tak naprawdę to chodziło mi głównie o to, by wszyscy cieszyli się tak samo z muzyki jaką mogę zaoferować. Z tego co było mi wiadomo, nie była wcale aż taka zła. Będąc po studiach, do których się jednak przykładałem i ukończyłem bez większych problemów, miałem jakąś gwarancję, że to co robię nie było wcale aż takie złe. Kiedyś przeszło mi przez myśl, by opublikować co nieco w Internecie, ale chyba miałem za słabe nerwy na coś takiego. Ponoć można było bardzo łatwo trafić na niejakich hejterów... Zniechęcenie się do czegoś co kocham to była ostatnia rzecz, którą chciałbym zrobić.
– Nie liczę na sławę. Grunt, że robię to, co lubię – oznajmiłem w końcu.
– Lubisz układać smętne piosenki dla swoich wielbicielek?
– Układam je zwykle dla siebie i nie zawsze są smętne... – odparłem z drobnym rozbawieniem. Ta wadera naprawdę sceptycznie oraz ignorancko podchodziła do muzyki. Nie zdziwiłbym się, gdyby miała podobnie negatywną opinię o innych formach sztuki.
– To dobrze, że dla siebie. Ja na ich miejscu bym nie wytrzymała i sobie strzeliła w łeb. Albo lepiej tobie. Oszczędziłabym cierpienia innym.
Ku jej lekkiemu zdumieniu, zaśmiałem się.
– To nie miało być śmieszne – odwarknęła – Mówiłam serio. Jakbym tylko mogła, to byłbyś już martwy...
– Och, daj spokój. Czasem można sobie pożartować. Wiesz jak to się nazywa? Czarny humor. Raczej wiesz co to takiego. Ty mi pogrozisz śmiercią, ja udam przestraszonego, a później będziemy się razem śmiać. Według mnie takie wyjście jest dużo lepsze od grożenia sobie.
– Chyba mnie nie rozumiesz – powiedziała groźnie.
– Być może. Płeć piękna jest trudna do zrozumienia – Wzruszyłem ramionami.
W jaskini zrobiło się aż dziwnie cicho. Jedynie w mojej głowie brzmiała zapętlona melodia obmyślonej dzisiaj piosenki. Wadera zaś wyglądała na całkowicie skupioną na słuchaniu deszczu. Wskazywało na to ułożenie jej uszu.
Po jakimś czasie zaczęło mi się nudzić, a to milczenie stawało się niezręczne. Samica nie była raczej zbyt chętna do rozmowy. Jedynie jej przewracanie się z boku na bok dawało mi jasny znak, że ta nie śpi. Ślepia co prawda miała zamknięte, lecz prawdopodobnie przez moją obecność nie umiała odpłynąć. Poczułem się niechciany w tym miejscu. Popatrzyłem sobie między łapy. Może powinienem iść do Alfy? Możne ona zezwoli mi na okazjonalne wizyty tutaj. W końcu gdzieś musiałem pobyć trochę wilkiem, inaczej będą mnie czekać regularniejsze niespodziewane przemiany, a to z całą pewnością nie skończyłoby się dobrze. Jeżeli będę pełnoprawnym członkiem stada już żadna zgryźliwa wadera nie będzie miała prawa mi grozić... Przynajmniej w teorii. Nie miałem bladego pojęcia, jakimi prawami rządziło się to miejsce.
– Jak sądzisz... kiedy przestanie padać? – zapytałem w końcu. Mój głos wydał się jeszcze cichszy i bardziej nieśmiały niż bym chciał.
– Najlepiej jak najprędzej. Będziesz wtedy mógł się ulotnić – mruknęła. Pysk miała wtulony w ściółkę swojego legowiska, przez co słowa nie były do końca wyraźne.
– A... udusisz mnie jeśli tu dołączę?
Parsknęła niewesołym śmiechem.
– Spróbuję, ale niczego nie obiecuję. Jesteś bardzo irytującym kundlem.
– Wypraszam sobie. Jestem wilkołakiem, a nie kundlem – oznajmiłem z udawanym oburzeniem. Miałem wrażenie, że zaczyna w końcu łapać zasadę z żartami.
– To jeszcze lepiej. Człowieka łatwiej zagryźć. Nie umie tak szybko uciekać – wymamrotała.
– Dziękuję za wskazówkę, by zacząć ćwiczyć bieganie. Właściwie to nie taki zły pomysł. Dobrze wpływa na utrzymanie kondycji. Miło, że o mnie dbasz.
Prychnęła.
– Och, a jak dołączę, to będziesz musiała mi w końcu wyjawić swoje imię – stwierdziłem z udawanym zachwytem.
– Nie rób sobie nadziei, nie dopuszczę do tego – mruknęła.
– W takim razie będę musiał ci wymyślić ksywkę... Może Kruszynka? Pasuje doskonale.
– Miałam na myśli nie dopuszczenie do dołączenia – odrzekła z irytacją. Zerknąłem na nią. Głowę miała obróconą w przeciwnym kierunku.
– Sądzę, że nie masz prawa mi zabronić chęci przyłączenia się do stada. Mam rację?
Nie odpowiedziała. Najwyraźniej nie chciała mi przyznać, że odgadłem. Po raz kolejny zastanowił mnie ten deszcz. Naprawdę nie zanosiło się na to, by zamierzało przestać w najbliższym czasie, a ja robiłem się nie tylko senny, ale i jednocześnie głodny. Chciałem już wracać do siebie, ale nawet z tej wysokości widziałem, że na dole zaczyna się robić niezłe bagno. Mógłbym ugrząźć na dobre i jako, że jestem intruzem, prawdopodobnie nikt by mi nie pomógł. 
– Wiesz co... Możesz mnie zaprowadzić do Alfy? Już teraz. Ślicznie proszę – Wyszczerzyłem się do niej w szerokim uśmiechu. Uniosła jedną powiekę i popatrzyła bez zainteresowania.
– Musisz iść w górę ścieżki. Największa grota znajdująca się na samym końcu należy do Alf.
Coś mnie ścisnęło w środku.
– Nie pójdziesz ze mną?
– Nie chce mi się.
– Mogę spaść po drodze na jakimś bardziej śliskim kamieniu. I na kogo padnie wina? Prawdopodobnie na ciebie... – nie dokończyłem, bo mi przerwała:
– O ile odnajdą twoje ciało. Zawsze możesz wpaść do takiego błota na dole, że nikt cię nie odkopie. Ponadto nikt cię tu nie zna, ani nikt nie widział nas razem. Twój poślizg byłby wyłącznie twoją winą, nie moją. Jakiegoś obcego, plączącego się tu wilczka. W dodatku głupiutkiego.
Wypuściłem powietrze. No tak, to nie jest Miasto. Tutaj nie ma czegoś takiego jak bhp.
– No już, idź sobie. Nie chcę cię tutaj – mruknęła – Dajesz mi szansę na pozbycie się ciebie, a teraz sam dalej sterczysz jak kołek w środku mojej jaskini.
Pokręciłem głową i niechętnie wyszedłem na zewnątrz. Natychmiast zalała mnie lodowata fala wody. Nie było to szczególnie przyjemne, szczególnie zważywszy na to, że w jaskini było ciepło i nawet całkiem przytulnie. Spod zmrużonych powiek obejrzałem teren. Do góry, tak? Faktycznie prowadziła tam ścieżka, jednak piach był tak wymyty, że wiele kamieni niebezpiecznie wystawało ze ścieżki. Jeśli tylko nastąpię na nie nogą... Właśnie, nogą. Jako wilk byłem chyba nieco lżejszy. Przy odpowiednich staraniach powinno się udać.
Z tak pokrzepiającą myślą udałem się w drogę. Szło mi to dość opornie, bo łapy ślizgały mi się jeszcze bardziej, niż kiedy miałem zamiar dotrzeć do jaskini czarnej samicy. Nabyłem również chyba kilka zadrapań od tych stałych potknięć, ale nie mogłem się im nawet dobrze przyjrzeć. Wiedziałem tylko tyle, że diabelnie szczypały i mam sporą szansę na zakażenie z racji warstwy brudu. Błoto również lepiło się niemiłosiernie do futra. Deszcz może i nieco to wymywał, ale nieszczególnie mnie to cieszyło. Wraz z wiatrem sprawiał, że moja wspinaczka była jeszcze trudniejsza.
Niewiele brakowało, a bym przegapił jaskinię, która od razu wydała mi się największą spośród wszystkich mijanych. Wgramoliłem się na ostatni kamień i wszedłem do środka. Miałem ochotę się otrzepać, ale wolałem sobie oszczędzić wstydu. Tak naprawdę to jedyne o czym marzyłem to gorący prysznic i otarcie się ręcznikiem...
– Halo? – zapytałem, orientując się, że w środku było jakby pusto. W powietrzu unosił się aromat wilgoci... Był on jednak całkiem przyjemny.
Niespodziewanie zza jednej ze skalnych kolumn wyłoniła się niska wadera o brązowym futrze i wściekłym spojrzeniu, choć jej mina wyrażała tak naprawdę co najwyżej irytację.
– Słucham.
– Ja... Em... – jąkałem się. Kompletnie nie przemyślałem, o co chciałem pytać – Jeste... jest pani Alfą?
Skinęła głową. Patrzyła na mnie z lekką niecierpliwością.
– T-to świetnie... Jestem Joel Treunis, chciałbym dołączyć do pani stada.
Przyjrzała mi się uważnie od stóp do głów. Poczułem się jeszcze bardziej idiotycznie. Musiałem wyglądać okropnie. Aż strach było mi popatrzeć na moje łapy.
– Mów mi Suzanna – zaczęła odrobinę znudzonym tonem – Mogę cię przyjąć na okres próbny. W ten czas będziesz poddany obserwacji przez stałych członków stada. Za nawet drobne przewinienie możesz przestać być naszą rodziną. Zasady jakie tu obowiązują są raczej oczywiste, przypominają te z jakiejkolwiek innej watahy. Aktualnie niestety nie mogę ci przydzielić nikogo do oprowadzenia ze względu na panującą aktualnie pogodę... Póki co możesz zostać u nas i przeczekać deszcz. Jeśli nie masz na to chęci i uważasz, że poradzisz sobie sam, możesz się udać do najbliższej wolnej jaskini. Sądzę, że wszyscy mieszkańcy aktualnie już zajęli swoje schrony, więc łatwo się zorientujesz, gdzie możesz się zadomowić.
Słuchałem jej, kiwając głową ze zrozumieniem. Tak naprawdę to nie wiedziałem o co chodzi z tymi zasadami, a ruszać się stąd nieco bałem. Alfa zdawała się być tak samo oziębła jak wadera, którą spotkałem na początku. Nie wiedziałem, czy poczuję się tu dobrze. Najwyżej ulotnię się przy najbliższej okazji i będę się zmieniać w wilka gdzie indziej...
Niespodziewanie moje rozważania przerwał głos samca stojącego w cieniu jaskini, którego dotychczas nie zauważyłem:
– Wyglądasz na całkowicie zagubionego. Chodź, zaprowadzę cię – oznajmił i wstał z miejsca. Suzanna potaknęła mu głową i odprowadziła nas wzrokiem.
Okazało się, że droga w dół była równie problematyczna, co w górę. Zrobiłem sobie niezłą szramę na tylnej łapie. Kiedy to się stało, z trudem wstrzymałem przekleństwo. Musiałem się w końcu dobrze zachowywać. Czułem się jak nowy pracownik w jakimś wysoko postawionym zakładzie, który będzie obserwowany przez swoich przełożonych...
– Pomóc? – zapytał nieznajomy basior o ciemnym futrze. Zgrabnie przeskakiwał z kamienia na kamień. Kiedy mnie wyprzedził, dopiero z zaskoczeniem dostrzegłem, że miał skrzydła. Cóż to za dziwna odmiana... Wilko-ptak?
– N-nie... dam radę – stwierdziłem przez zaciśnięte zęby. Popatrzył na mnie jeszcze, czekając aż zrównamy kroku i dopiero wtedy podążaliśmy razem. Kiedy dotarliśmy do celu, przekazał mi to na ucho. Skręciłem w lewo i w ten sposób trafiłem do dość wąskiej jamy. Mimo to wyglądała całkiem obiecująco...
– Jak tu trafiłeś? – zapytał basior. Podejrzewałem, że również był dowódcą, skoro samica wspominała o parze Alf...
– Znalazła mnie taka czarna wadera... Nie była zbyt miła – stwierdziłem niepewnie – Najpierw posiedziałem w jej jaskini, a później odesłała mnie tutaj. To znaczy... Tam. Sam Alfa chyba rozumie – Popatrzyłem na niego z nadzieją w oczach. Ku mojemu zaskoczeniu pokiwał głową.
– Mieszka na tej samej ścianie Góry, w której się teraz znajdujemy?
– Em... Nie wiem... Chyba – odrzekłem zdezorientowany.
– Zielone oczy, naszyjnik, długi ogon? – dopytywał dalej. Po chwili namysłu skinąłem głową. Wyprostował się.
– To na pewno Yuki.
Ma na imię Yuki..., pomyślałem, czyli z jej pozostania anonimową nici. Uśmiechnąłem się do siebie. Sprawiało mi to dziwną satysfakcję.
– Sądzę, że możemy cię przydzielić do ekipy polowań. Kiedy tylko przestanie padać masz się stawić na Wrzosowej Łące. Tam macie zbiórkę. Przekażę reszcie o ile to możliwe o tym, że mają nową osobę do pomocy.
Pokiwałem głową. Ten basior zdawał się być jedynym wilkiem, który przejawia jakąś sympatię. Zrobiło mi się trochę lepiej. Może nie wszyscy są tacy źli? Jedynie jego przenikliwy wzrok był odrobinę przerażający. Zdawał się patrzeć mi w duszę... Jakby nie patrzeć podobny miała jego partnerka. Nieźle się dopasowali.
– Nie przedstawiłem się jeszcze. Mam na imię Hitam, jestem Alfą Watahy Czarnego Kruka – Uśmiechnął się blado.
– Czarnego Kruka...? A to nie jest czasem Stado Magicznych Wilków, czy coś? – zapytałem kompletnie zbity z tropu.
– Wataha Magicznych Wilków i Wataha Czarnego Kruka połączyły się w Watahę Magicznego Kruka. Jesteśmy teraz jednym stadem.
– Ach... – odpowiedziałem cicho, wpatrując się w niego w zdumieniu. Jednak stada wilków były nieco mniej prymitywne niż mi się początkowo zdawało... Aż mi było trochę głupio z tego powodu. Ponadto zastanawiała mnie geneza określenia magiczne. Czy oznaczało to wszystkie wilko-ptaki, wilki-czarowniki, wilkołaki i wilkołaki-czarodziejów? Miałem kompletny mętlik w głowie, a wstydziłem się zapytać. Musiałem przecież uchodzić za dobrego członka stada. Tylko tego im brakowało, by dołączył jakiś mało rozgarnięty wilczuś, który większość swojego życia spędził w Mieście. Może Yuki nie jest jedyną osobą, która się z tego naśmiewa...
– Mam wezwać lekarza? – zapytał w końcu Hitam. Dopiero wtedy zorientowałem się, że patrzył na moją krwawiącą łapę. Sam na nią zerknąłem. Skrzywiłem się aż. Spodziewałem się wiele, ale na pewno nie aż tak głębokiej rany. Jako człowiek będę miał rozoraną łydkę... Pewnie przydałyby się szwy.
– Ja... Nie wiem – popatrzyłem na niego z przerażeniem. Miałem nadzieję, że nie stosowali tu starych sposobów leczniczych, takich jak chociażby spuszczanie krwi... Choć nigdy niczego nie wiadomo. Hitam uniósł brew. Speszony postanowiłem się spróbować się jakoś wytłumaczyć: – Bo... Ja... Chciałbym jedynie bandaż, jak już.
– Mieszkałeś wcześniej w Mieście, prawda?
Zwiesiłem głowę i potaknąłem.
– To by wyjaśniało, dlaczego się nie otrzepałeś z wody. Nie potrafisz, prawda?
Ponownie potaknąłem. Chyba łatwo mnie przejrzeć... Dobrze, że nie było widać mojego świeżo wykwitłego rumieńca. Hitam westchnął cicho.
– No nic, zawsze możesz się tego po prostu nauczyć. Niektóre rzeczy przychodzą z czasem. Jeżeli chcesz, mogę ci objaśnić zasady jakimi rządzą się watahy.
Ochoczo na niego popatrzyłem i po raz trzeci pokiwałem głową. Basior rozpoczął swoją opowieść, a ja słuchałem, starając się zapamiętać jak najwięcej detali.
Nagle przerwał w pół zdania.
– Miałem przynieść bandaż. Poczekaj tutaj.
Nie zdążyłem odpowiedzieć, a jego już nie było. Wrócił już po zaledwie kilku minutach, niosąc w pysku słoik z kawałkiem białego, zwiniętego materiału. Trzymał go tak, by nie zamoczyć go w deszczu. Trochę się bałem pierwszej pomocy w jego wykonaniu, ale ostatecznie nie było tak źle. Radził sobie w każdym razie lepiej niż ja.
– Dziękuję – powiedziałem na końcu. Nie odpowiedział jednak, a jedynie usadowił się na swoim poprzednim miejscu i kontynuował opowieść.
Po upływie jakiegoś czasu naszła mnie myśl, że nie mam pojęcia jak w takich warunkach dotrę do swojego ludzkiego domu, do pracy... Oraz kiedy i w jaki sposób spiszę swoją najnowszą piosenkę. Ta myśl napełniła mnie niepokojem. Chciałem zrobić to jak najprędzej i nie stracić źródła dochodu, ale nie miałem bladego pojęcia kiedy skończy się ulewa. Zanosiło się na prawdziwą powódź...