Wadera nie odezwała się ani słowem.
- Czemu siedzisz tak cicho? Czymś się przejmujesz? Coś cię trapi? –
Zasypałem Rey pytaniami, na które odpowiedziała po dłuższej chwili,
którą wypełniało… tylko milczenie.
- Skąd. Zamyśliłam się tylko. – Miałem przeczucie, że nie mówi mi prawdy.
- Może nie znam cię zbyt dobrze, ale nie jestem przekonany, czy jesteś
co do mnie szczera. – Wilczyca prychnęła tylko, nie zabierając
ostatniego słowa. Wypatrywała kogoś… no właśnie, ale kogo? Spodziewała
się towarzystwa innego stworzenia? Może wilka? Wiedziałem, że i tak nie
znajdę odpowiedzi na te zapytania, więc od niechcenia położyłem się na
trawie i wpatrywałem w chmury. Nade mną ujrzałem… łeb wilka, który
wyraźnie nie był z mojej watahy i nie miał dobrych zamiarów.
- Witaj przybyszu. Nowy? Nie? W takim razie możesz odejść. – Powiedziałem oschle i wstałem.
- Nie zadzieraj tak do góry nosa, bo jeszcze nieba dosięgniesz. – Wraz z
tą uwagą nieprzyjaciel posłał mi złośliwy uśmieszek nie wróżący nic
dobrego.
- Zastanówmy się… czy jesteś z wrogiej watahy? Wiedziesz z nami wojnę,
nieprawdaż? W takim razie nie zamierzam przebywać w towarzystwie osób
takich jak ty. Rey… szkoda, że nie powiedziałaś mi wcześniej o tym
pyszałku, co go tak wyglądałaś. Załatwcie swoje sprawy, a ja już pójdę. –
Basior był wyraźnie zbity z tropu, a ja wokół siebie wyczarowałem
‘Pierścień Ognia’, przez co zmieszany wilk nie mógł do mnie podejść i
skwasić mi nos. Powoli oddalałem się, a z tyłu dobiegały mnie
podenerwowane głosy. Byliśmy na klifie, więc wykorzystując ich nieuwagę,
ukryłem się w krzakach, skąd usłyszeć mogłem urywki kłótni.
- Kerni… znowu… chcesz?! – Mimo, że głos był daleko, rozpoznałem, że
należał do Rey. Najwyraźniej nie była zadowolona z odwiedzin… niejakiego
Kerniego.
- Nie… prosić… nad wodospad… Rey… - Zalotnemu wilkowi najwyraźniej nie udawało się zachęcić waderę do spaceru.
- Czy nie możesz zrozumieć, że ona nie chce spotykać się z wilkami twego
pokroju? – Krzyknąłem, a on z pewnością to usłyszał. Żeby nie robić mu
fatygi, wyszedłem mu na spotkanie (nadal z moją barierą ochronną).
- Itachi, lepiej się w to nie mieszaj. – Powiedziała stanowczo uczestniczka zagorzałej kłótni.
- Wiem, co mam robić. Ale ulegnę twej prośbie i pójdę sobie. Coś mi się
wydaje, że ten basior maczał łapy w twojej kulawej nodze. A zresztą…
pójdę już. – Na koniec obdarzyłem, jak myślałem, sprawcę kulejącej nogi
chłodnym spojrzeniem, które podkreślało wypowiedziane przeze mnie słowa.
Z nim chyba nie do końca było w porządku. Powoli, by usłyszeć jak
najwięcej, ale jednocześnie sprawiając wrażenie oddalającego się,
kroczyłem do jaskini, która została mi przydzielona. Nie miałem nic
konkretnego do zabicia czasu, więc oddałem się lekturze książki
wypożyczonej z Biblioteki pod tytułem: „Zasady bezpieczeństwa w ludzkim
mieście obowiązujące każdego wilka zdolnego do przemiany”. Może i tytuł
był długi, ale książka nie liczyła zbyt wiele stron. Wczoraj ją
wypożyczyłem i miałem nadzieję, że w końcu uda mi się do niej zajrzeć.
Przed rozpoczęciem, przemieniłem się w człowieka, gdyż dość
trudno by mi było przewracać kartki wilczymi łapami, a dłonie znacznie
mi to ułatwią. Postarałem się skupić i przeczytać wstęp od autora,
wilczycy o imieniu Euforia, podobno jakaś z północy, ale nie kojarzyłem
ani miejsca jej pobytu, jak i jej miana. Moja dawno niestrzyżona grzywka
zasłaniała mi widok opadając na oczy, więc jednym gestem ręki
odgarnąłem ją na bok. Jutro muszę zgłosić się do sklepu przemysłowego, w
którym obecnie pracowałem. Może wynagrodzenie nie było duże, ale z
pewnością zadowalające. Niespodziewanie do jaskini wbiegła zadyszana
Rey.
- Itachi… teraz… już… możesz mi… pomóc… TEN IDIOTA MNIE GONI I CHCE
PÓJŚĆ ZE MNĄ NA NASZE TERENY! – Ostatkami sił wykrzyczała ostatnie słowa
i położyła się na swoje posłanie z mchu. Zaraz po niej wparował Kerni.
Szybko przemieniłem się w wilka i podszedłem do wroga.
- Coś ci nie pasuje? Nasze Alfy nie mają urlopu i z chęcią zaraz pokażą
ci wyjście, co o tym myślisz? – Uwielbiałem mówić w ten sposób i
starałem się być jak najmniej litościwy dla tego półgłówka, który nie
pojmował, że upatrzył sobie waderę z wrogiej watahy.
- To sprawa pomiędzy mną, a Rey, blondynie. – Kerni najwyraźniej
zobaczył, że umiem przemienić się w człowieka. – I tobie nic do tego.
- Przestańcie! – Powiedziała cicho wadera.
< Rey? Aktualnie posiadam kryzys twórczy. >
Uwagi: brak
Zacieśnianie więzi
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)
poniedziałek, 23 maja 2016
Od Dante "Obca czy znajoma?" cz. 16 (cd. Astrid)
Patrzyła na mnie przez dobre kilka sekund, najwyraźniej nie wierząc w
moje tandetne wytłumaczenie. W sumie jej się nie dziwiłem, sam raczej
bym nie łyknął takiej bajeczki.
- Dante, co się stało? - Uleciało ze mnie powietrze. Wiedziałem, że gdyby w końcu nie zadała tego pytania, świnie zaczęłyby latać. - Powiesz mi?
Speszony odwróciłem wzrok i odburknąłem:
- Nie ma o czym mówić, nieważne.
Na nowo zapanowała ta niezręczna cisza, w ciągu której szedłem dalej, uparcie wpatrując się w swoje stopy. As pewnie podążała krok w krok za mną. Wprost czułem na sobie jej spojrzenie.
- Może lepiej... E... - zacząłem - Poszukajmy jakieś trumny?
- Nie musimy szukać. Wracajmy lepiej do domu. - powiedziała ściszonym głosem. Zaskoczony na nią popatrzyłem. Mimo, że zrobiła się dziwnie blada, jednocześnie na jej policzkach pojawiły się dwie czerwone plamy. Nawet z tej odległości doskonale je widziałem. Jedyny akcent w jej wyglądzie, który nie jest ani błękitem, ani szarością, ani czernią, ani bielą. Róż dodawał jej jedynego w swoim rodzaju uroku. - Na nic nie starczy nam pieniędzy. Nici z pogrzebu. Musimy go po prostu zakopać bez trumny i innych takich typu rzeczy.
Włożyłem ręce do kieszeni i odwróciłem wzrok, nie chcąc być złapanym na kolejnym wpatrywaniu się w nią jak cielę w malowane wrota.
- Dobre i tyle. Przynajmniej nie zgnije gdzieś pod drzewem - oznajmiłem i skręciłem w prawo, bo to właśnie tam powinniśmy się kierować chcąc wrócić do siebie. Na nowo zapanowała cisza. No może nie licząc gwaru dobiegającego z wyjątkowo ruchliwej ulicy. Na nowo powróciło do mnie wspomnienie wysokiego mężczyzny przyodzianego w czerń. Co było w nim takiego niepokojącego? Nie sam fakt, że zawitał w zakładzie pogrzebowym, a raczej jego spojrzenie i dziwnie znajome rysy twarzy. Zdecydowanie mi on kogoś przypominał. Tylko kogo? Kątem oka popatrzyłem w witrynę sklepową. Lalki, misie, samochodziki i inne zabawki... I średniej wielkości lusterko w różowej, plastikowej ramie przytwierdzone do "toaletki małej księżniczki". Widząc własną twarz moje serce zabiło dużo mocniej. Wystarczył ten ułamek sekundy, bym już wiedział, z kim kojarzyłem tamtego mężczyznę.
Ze mną samym.
Z zamyślenia wyrwała mnie moja przyjaciółka, a raczej jej dłoń, która pochwyciła moją. Mocno zdezorientowany popatrzyłem na dziewczynę. Nic nie powiedziała, tylko dalej szła, beznamiętnie patrząc przed siebie. Po chwili czując na sobie moje spojrzenie uśmiechnęła się lekko i popatrzyła na mnie. Zaglądając w jej oczy moje serce nie zwalniało, tylko jeszcze bardziej przyspieszało. Czy to z nerwów? To był jeden z tych momentów, kiedy myślę sam o sobie, zastanawiając się nad powodem takiego zachowania. Odwróciłem głowę zaraz po tym, gdy ona to zrobiła. Czułem się tak okropnie głupio. Bardziej niż zwykle. Nagle uświadomiłem sobie, że As była dziewczyną, przy której zapominałem o swoich problemach, uważając te jej za absolutny priorytet... Było to nie tyle co dziwne, co bardziej niezwykłe.
Myśli wirowały w mojej głowie jak szalone. Istny mętlik. Zlepek emocji i uczuć, w efekcie czego mam już dość wrażeń i nie potrafię sobie niczego ułożyć sensownie w swoim pustym łepku. Najpierw morderstwo, później ucieczka przed wilkami z Watahy Asai, podszywanie się pod wroga, walka, próba zorganizowania pogrzebu, zobaczenie osoby łudząco podobnej do mnie... Już wszystko mi się miesza. Przypomniawszy sobie o tym wszystkim, na nowo odczułem nieprzyjemne pieczenie w zranionych miejscach. To zdecydowanie znak, abym wreszcie wypoczął. Mój organizm strajkuje przeciwko mnie i dalszemu wysiłkowi. Teraz szedłem z As trzymając się za ręce. Nie jest w tym nic szczególnie fascynującego, w końcu jesteśmy sobie bardzo bliscy... Ale i tak zdawało mi się to dziwne. Może to przez tą "pozorną bliskość"? Może nasza przyjaźń tak naprawdę nie wygląda tak, jak wyglądać powinna? W końcu ona sama była w stanie o mnie zapomnieć. Czy tak robią przyjaciele? Jakiś wewnętrzny głos we mnie krzyczał, że to była jej chwila słabości i nie powinienem był jej obwiniać, więc zacząłem się w duchu spierać sam ze sobą. To było okropnie irytujące i męczące za razem. Mimo to nie potrafiłem zatrzymać natłoku myśli.
Tak, w końcu udało mi się opanować tę trudną sztukę myślenia. A przynajmniej tak mi się wydaje.
Wkroczyliśmy w końcu do Zielonego Lasu. Niespodziewanie As puściła moją dłoń. Przez opuszczające mnie jej ciepło poczułem się dziwnie... nagi? Zupełnie jakby czegoś mi brakowało, jakiejś części mnie. Jej bliskości.
- To... Chodźmy może głębiej w las i się przemieńmy. - oznajmiła, na co ja odpowiedziałem skinieniem głowy. Kolejne kilka minut drogi przemierzaliśmy w milczeniu. Wizja mężczyzny w płaszczu znowu do mnie wróciła. Już wiem, że to wszystko nie pozwoli mi zasnąć, a ja nic na to nie zaradzę. Ciekawe czy As ma jakieś zioła nasenne...?
Patrzyłem na plecy dziewczyny, sam już naprawdę nie wiedząc, co mam sobie o tym wszystkim myśleć. Zaczynała mnie boleć głowa. Taka nagła dawka logicznego myślenia nie działała na mnie dobrze.
As zmieniła się w wilka chwilę po tym, gdy ja to zrobiłem.
- Dalej się smucisz? - zapytała, po raz kolejny wyrywając mnie z głębokiego zamyślenia. Patrzyła na mnie zatroskanym spojrzeniem. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że w oczach mam łzy.
- Co? Ja się wcale nie... - zacząłem, ale uświadomiwszy sobie, jak bardzo mój głos jest żałosny, zamilknąłem. Zdecydowanie nie jest ze mną dobrze. As widząc moje nieco wystraszone oczy, zbliżyła się i przytuliła. Tak po prostu.
- To rany zaczęły zaczęły trochę boleć... Nie ma o co się martwić - powiedziałem zgodnie z prawdą, choć nie całą. As się nie odsunęła, a ja nawet nie chciałem, by to robiła. Staliśmy tak dobre kilka minut, wsłuchując się w dmący wiatr. W końcu i jej grzbiet otuliłem łapą, na co ona lekko zadrżała, ale nie protestowała. Pachniała lasem, a w szczególności suszonym rumiankiem, którego zawsze miała całe mnóstwo w swojej jaskini.
- As? - zapytałem, a mój głos przeciął ciszę jak bicz.
- Hm? - mruknęła wadera.
- Nie mieliśmy wracać?
- Nie... - odpowiedziała, wtulając pysk w moje futro. Miło było tak postać i zapomnieć o wszystkich problemach. To trochę jak trafić do jednej wielkiej nicości, w której nic, oprócz tej jednej jedynej osoby i jej bliskości się nie liczy. Odetchnąłem z ulgą.
Nasz spokój naruszył jakiś dźwięk dochodzący z krzaków. Niepokojący szelest. Od razu puściłem As, a ona mnie i obróciliśmy się w tamtym kierunku. Nic się nie działo. Może to tylko zając? Najprawdopodobniej tak. Kiedy już miałem jej coś oznajmić, dźwięk z zarośli się powtórzył. Tym razem był dużo wyraźniejszy. Włosy mi się zjeżyły na karku. Instynkt mówił mi, że jestem zbyt słaby, by przystąpić do walki. Nie chciałem tak zostawiać As, ale chyba nie miałem innego wyjścia. Byłem ranny. Odsunąłem się o dwa kroki do tyłu i popatrzyłem na nią. Była gotowa do starcia. Wtedy z krzaków wyszedł wilk. Na pierwszy rzut oka wyglądał normalnie i przede wszystkim niewinnie, nie licząc czegoś na piersi, co mogło być obrzydliwym, napuchniętym popatrzeniem. Albo wielkim strupem. Patrzył to na mnie, to na As z opuszczonymi uszami. Wyglądał na wystraszonego. Nie spodziewał się najwidoczniej tutaj obecności kogokolwiek.
- Kim jesteś? - warknęła nieufnie.
- Ja... - zaczął, wodząc wzrokiem między naszą dwójką - Ja...
- Mów.
- Ja... Jestem Kei.
- Kei? - powtórzyła moja przyjaciółka, na co wyjątkowo wątły basior przytaknął.
- Co tutaj robisz? - dopytywała.
- Em... Zgubiłem się - mruknął, spuszczając łeb. Wyglądał na wyjątkowo zawstydzonego.
- Skąd jesteś?
- Nie wiem... Moje stado jest watahą koczowniczą... Poszli beze mnie... - wytłumaczył ledwie słyszalnie. Musiał mieć niecałe dwa lata. Ja i As popatrzyliśmy na siebie, nie widząc, co zarządzić. Z jednej strony nie mogliśmy go tak zostawić, ale z drugiej musieliśmy pochować ciało. On nie mógł tego widzieć, bo by się zraził nie tylko do nas, ale i do całej watahy. Mogliśmy go też odprawić do innego z członków... Ale kto zechciałby się nim zająć? Na potencjalnego członka mi nie wyglądał. Basior zakaszlał.
- Jesteś chory? - zapytała As. Ponownie pokiwał głowa. Z płuc wadery uleciało całe powietrze. Również nie wyglądała na zadowoloną tą sytuacją. Jest lekarzem, powinna się nim zająć. Zawsze mógł to być pielęgniarz, ale od dłuższego czasu nie widziałem Yusufa.
- Powiedz mi, co my mamy z tobą zrobić? - zapytała w końcu, na co ten popatrzył na nią wystraszony. Chyba sam nie wiedział.
- Kei... Dziwne imię... Trochę jak nasz Kai - postanowiłem przejąć pałeczkę. - Dawno się tu plączesz? - Po tych słowach mrugnąłem do As na znak, że ja się nim zajmę, a ona ma iść odprawić szybki pogrzeb. Chyba zrozumiała, o co mi chodzi, bo odwróciła się na pięcie i odeszła żwawym krokiem.
- Od kilku godzin...
- Tak? A jak ci się tu podoba? - dopytywałem, powoli ruszając w przeciwnym kierunku, niż As.
- Jest w porządku...
- I mówisz, że należysz do watahy koczowniczej? Jak się ona nazywa?
- Po prostu wataha...
- Należą do niej magiczne wilki?
- I tak i nie.
- A ma dużo członków?
- Nigdy nie miałem porównania. - Dopiero po tych słowach podążył za mną.
- Teraz masz - zaśmiałem się, na co on odpowiedział tym samym, choć słyszałem, że był wymuszony. - U nas jest około trzysiestu członków, a u was?
- Trochę mniej...
- To nieźle. Jak ma na imię wasza Alfa?
- Po prostu Alfa... - słysząc to, mimowolnie się skrzywiłem. Wyglądało na to, że będziemy mieli poważne problemy z komunikacją. Moje próby wyciągania z niego informacji kończyły się na niczym, więc żeby czymś go zająć, zacząłem opowiadać o sobie. Cierpliwie mnie wysłuchał i powiedział, że nasza wataha jest ładna. Nic więcej. Wydał mi się po prostu dziwny. Biało-niebieski basior o niespokojnym spojrzeniu i poparzonej piersi o imieniu Kei, który sam nie wie, jak się tu znalazł.
Nie wiedziałem tylko, jak mógłbym się wytłumaczyć przed Alfą, gdyby nas zobaczyła. Ona nie lubi obcych. Zawsze uważa, że to szpiedzy... Teraz doznałem prawdziwego olśnienia. A jeśli to BYŁ szpieg? Przecież przekazałem mu tyle informacji o mnie i watasze. Popatrzyłem na niego. Właśnie przyglądał się fantazyjnym roślinom, które porastały Magiczny Ogród. Wyglądał tak niewinnie... Choć dostrzegłem w nim coś niepokojącego. Nie zadawał żadnych pytań, pozwalał mi po prostu mówić.
Uniosłem łeb i między licznymi liśćmi drzew dostrzegłem, że słońce już musi się chylić ku zachodowi. As powinna być już u siebie. Kei zakaszlał.
- Musimy iść do lekarki. Ja na zmianę opatrunków, ty po jakieś leki.
Skinął głową, więc skręciłem w kierunku Góry.
Kilkadziesiąt minut później stanęliśmy w wejściu do wilczego szpitala. Tak jak myślałem, As miała akurat dyżur. Od razu nas zauważyła. Nie musiałem mówić, o co chodzi, bo ona już się zabrała do robienia wywaru na kaszel. Kei grzecznie przysiadł pod ścianą, za to ja podszedłem do As.
- I jak? - szepnęła. Jej głos częściowo zagłuszał syk ognia na palenisku.
- Ciężko powiedzieć. Mało mówił - powiedziałam równie cicho. - A tobie jak poszło?
<As? Wybacz, że tyle mi to zajęło>
Uwagi: brak
- Dante, co się stało? - Uleciało ze mnie powietrze. Wiedziałem, że gdyby w końcu nie zadała tego pytania, świnie zaczęłyby latać. - Powiesz mi?
Speszony odwróciłem wzrok i odburknąłem:
- Nie ma o czym mówić, nieważne.
Na nowo zapanowała ta niezręczna cisza, w ciągu której szedłem dalej, uparcie wpatrując się w swoje stopy. As pewnie podążała krok w krok za mną. Wprost czułem na sobie jej spojrzenie.
- Może lepiej... E... - zacząłem - Poszukajmy jakieś trumny?
- Nie musimy szukać. Wracajmy lepiej do domu. - powiedziała ściszonym głosem. Zaskoczony na nią popatrzyłem. Mimo, że zrobiła się dziwnie blada, jednocześnie na jej policzkach pojawiły się dwie czerwone plamy. Nawet z tej odległości doskonale je widziałem. Jedyny akcent w jej wyglądzie, który nie jest ani błękitem, ani szarością, ani czernią, ani bielą. Róż dodawał jej jedynego w swoim rodzaju uroku. - Na nic nie starczy nam pieniędzy. Nici z pogrzebu. Musimy go po prostu zakopać bez trumny i innych takich typu rzeczy.
Włożyłem ręce do kieszeni i odwróciłem wzrok, nie chcąc być złapanym na kolejnym wpatrywaniu się w nią jak cielę w malowane wrota.
- Dobre i tyle. Przynajmniej nie zgnije gdzieś pod drzewem - oznajmiłem i skręciłem w prawo, bo to właśnie tam powinniśmy się kierować chcąc wrócić do siebie. Na nowo zapanowała cisza. No może nie licząc gwaru dobiegającego z wyjątkowo ruchliwej ulicy. Na nowo powróciło do mnie wspomnienie wysokiego mężczyzny przyodzianego w czerń. Co było w nim takiego niepokojącego? Nie sam fakt, że zawitał w zakładzie pogrzebowym, a raczej jego spojrzenie i dziwnie znajome rysy twarzy. Zdecydowanie mi on kogoś przypominał. Tylko kogo? Kątem oka popatrzyłem w witrynę sklepową. Lalki, misie, samochodziki i inne zabawki... I średniej wielkości lusterko w różowej, plastikowej ramie przytwierdzone do "toaletki małej księżniczki". Widząc własną twarz moje serce zabiło dużo mocniej. Wystarczył ten ułamek sekundy, bym już wiedział, z kim kojarzyłem tamtego mężczyznę.
Ze mną samym.
Z zamyślenia wyrwała mnie moja przyjaciółka, a raczej jej dłoń, która pochwyciła moją. Mocno zdezorientowany popatrzyłem na dziewczynę. Nic nie powiedziała, tylko dalej szła, beznamiętnie patrząc przed siebie. Po chwili czując na sobie moje spojrzenie uśmiechnęła się lekko i popatrzyła na mnie. Zaglądając w jej oczy moje serce nie zwalniało, tylko jeszcze bardziej przyspieszało. Czy to z nerwów? To był jeden z tych momentów, kiedy myślę sam o sobie, zastanawiając się nad powodem takiego zachowania. Odwróciłem głowę zaraz po tym, gdy ona to zrobiła. Czułem się tak okropnie głupio. Bardziej niż zwykle. Nagle uświadomiłem sobie, że As była dziewczyną, przy której zapominałem o swoich problemach, uważając te jej za absolutny priorytet... Było to nie tyle co dziwne, co bardziej niezwykłe.
Myśli wirowały w mojej głowie jak szalone. Istny mętlik. Zlepek emocji i uczuć, w efekcie czego mam już dość wrażeń i nie potrafię sobie niczego ułożyć sensownie w swoim pustym łepku. Najpierw morderstwo, później ucieczka przed wilkami z Watahy Asai, podszywanie się pod wroga, walka, próba zorganizowania pogrzebu, zobaczenie osoby łudząco podobnej do mnie... Już wszystko mi się miesza. Przypomniawszy sobie o tym wszystkim, na nowo odczułem nieprzyjemne pieczenie w zranionych miejscach. To zdecydowanie znak, abym wreszcie wypoczął. Mój organizm strajkuje przeciwko mnie i dalszemu wysiłkowi. Teraz szedłem z As trzymając się za ręce. Nie jest w tym nic szczególnie fascynującego, w końcu jesteśmy sobie bardzo bliscy... Ale i tak zdawało mi się to dziwne. Może to przez tą "pozorną bliskość"? Może nasza przyjaźń tak naprawdę nie wygląda tak, jak wyglądać powinna? W końcu ona sama była w stanie o mnie zapomnieć. Czy tak robią przyjaciele? Jakiś wewnętrzny głos we mnie krzyczał, że to była jej chwila słabości i nie powinienem był jej obwiniać, więc zacząłem się w duchu spierać sam ze sobą. To było okropnie irytujące i męczące za razem. Mimo to nie potrafiłem zatrzymać natłoku myśli.
Tak, w końcu udało mi się opanować tę trudną sztukę myślenia. A przynajmniej tak mi się wydaje.
Wkroczyliśmy w końcu do Zielonego Lasu. Niespodziewanie As puściła moją dłoń. Przez opuszczające mnie jej ciepło poczułem się dziwnie... nagi? Zupełnie jakby czegoś mi brakowało, jakiejś części mnie. Jej bliskości.
- To... Chodźmy może głębiej w las i się przemieńmy. - oznajmiła, na co ja odpowiedziałem skinieniem głowy. Kolejne kilka minut drogi przemierzaliśmy w milczeniu. Wizja mężczyzny w płaszczu znowu do mnie wróciła. Już wiem, że to wszystko nie pozwoli mi zasnąć, a ja nic na to nie zaradzę. Ciekawe czy As ma jakieś zioła nasenne...?
Patrzyłem na plecy dziewczyny, sam już naprawdę nie wiedząc, co mam sobie o tym wszystkim myśleć. Zaczynała mnie boleć głowa. Taka nagła dawka logicznego myślenia nie działała na mnie dobrze.
As zmieniła się w wilka chwilę po tym, gdy ja to zrobiłem.
- Dalej się smucisz? - zapytała, po raz kolejny wyrywając mnie z głębokiego zamyślenia. Patrzyła na mnie zatroskanym spojrzeniem. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że w oczach mam łzy.
- Co? Ja się wcale nie... - zacząłem, ale uświadomiwszy sobie, jak bardzo mój głos jest żałosny, zamilknąłem. Zdecydowanie nie jest ze mną dobrze. As widząc moje nieco wystraszone oczy, zbliżyła się i przytuliła. Tak po prostu.
- To rany zaczęły zaczęły trochę boleć... Nie ma o co się martwić - powiedziałem zgodnie z prawdą, choć nie całą. As się nie odsunęła, a ja nawet nie chciałem, by to robiła. Staliśmy tak dobre kilka minut, wsłuchując się w dmący wiatr. W końcu i jej grzbiet otuliłem łapą, na co ona lekko zadrżała, ale nie protestowała. Pachniała lasem, a w szczególności suszonym rumiankiem, którego zawsze miała całe mnóstwo w swojej jaskini.
- As? - zapytałem, a mój głos przeciął ciszę jak bicz.
- Hm? - mruknęła wadera.
- Nie mieliśmy wracać?
- Nie... - odpowiedziała, wtulając pysk w moje futro. Miło było tak postać i zapomnieć o wszystkich problemach. To trochę jak trafić do jednej wielkiej nicości, w której nic, oprócz tej jednej jedynej osoby i jej bliskości się nie liczy. Odetchnąłem z ulgą.
Nasz spokój naruszył jakiś dźwięk dochodzący z krzaków. Niepokojący szelest. Od razu puściłem As, a ona mnie i obróciliśmy się w tamtym kierunku. Nic się nie działo. Może to tylko zając? Najprawdopodobniej tak. Kiedy już miałem jej coś oznajmić, dźwięk z zarośli się powtórzył. Tym razem był dużo wyraźniejszy. Włosy mi się zjeżyły na karku. Instynkt mówił mi, że jestem zbyt słaby, by przystąpić do walki. Nie chciałem tak zostawiać As, ale chyba nie miałem innego wyjścia. Byłem ranny. Odsunąłem się o dwa kroki do tyłu i popatrzyłem na nią. Była gotowa do starcia. Wtedy z krzaków wyszedł wilk. Na pierwszy rzut oka wyglądał normalnie i przede wszystkim niewinnie, nie licząc czegoś na piersi, co mogło być obrzydliwym, napuchniętym popatrzeniem. Albo wielkim strupem. Patrzył to na mnie, to na As z opuszczonymi uszami. Wyglądał na wystraszonego. Nie spodziewał się najwidoczniej tutaj obecności kogokolwiek.
- Kim jesteś? - warknęła nieufnie.
- Ja... - zaczął, wodząc wzrokiem między naszą dwójką - Ja...
- Mów.
- Ja... Jestem Kei.
- Kei? - powtórzyła moja przyjaciółka, na co wyjątkowo wątły basior przytaknął.
- Co tutaj robisz? - dopytywała.
- Em... Zgubiłem się - mruknął, spuszczając łeb. Wyglądał na wyjątkowo zawstydzonego.
- Skąd jesteś?
- Nie wiem... Moje stado jest watahą koczowniczą... Poszli beze mnie... - wytłumaczył ledwie słyszalnie. Musiał mieć niecałe dwa lata. Ja i As popatrzyliśmy na siebie, nie widząc, co zarządzić. Z jednej strony nie mogliśmy go tak zostawić, ale z drugiej musieliśmy pochować ciało. On nie mógł tego widzieć, bo by się zraził nie tylko do nas, ale i do całej watahy. Mogliśmy go też odprawić do innego z członków... Ale kto zechciałby się nim zająć? Na potencjalnego członka mi nie wyglądał. Basior zakaszlał.
- Jesteś chory? - zapytała As. Ponownie pokiwał głowa. Z płuc wadery uleciało całe powietrze. Również nie wyglądała na zadowoloną tą sytuacją. Jest lekarzem, powinna się nim zająć. Zawsze mógł to być pielęgniarz, ale od dłuższego czasu nie widziałem Yusufa.
- Powiedz mi, co my mamy z tobą zrobić? - zapytała w końcu, na co ten popatrzył na nią wystraszony. Chyba sam nie wiedział.
- Kei... Dziwne imię... Trochę jak nasz Kai - postanowiłem przejąć pałeczkę. - Dawno się tu plączesz? - Po tych słowach mrugnąłem do As na znak, że ja się nim zajmę, a ona ma iść odprawić szybki pogrzeb. Chyba zrozumiała, o co mi chodzi, bo odwróciła się na pięcie i odeszła żwawym krokiem.
- Od kilku godzin...
- Tak? A jak ci się tu podoba? - dopytywałem, powoli ruszając w przeciwnym kierunku, niż As.
- Jest w porządku...
- I mówisz, że należysz do watahy koczowniczej? Jak się ona nazywa?
- Po prostu wataha...
- Należą do niej magiczne wilki?
- I tak i nie.
- A ma dużo członków?
- Nigdy nie miałem porównania. - Dopiero po tych słowach podążył za mną.
- Teraz masz - zaśmiałem się, na co on odpowiedział tym samym, choć słyszałem, że był wymuszony. - U nas jest około trzysiestu członków, a u was?
- Trochę mniej...
- To nieźle. Jak ma na imię wasza Alfa?
- Po prostu Alfa... - słysząc to, mimowolnie się skrzywiłem. Wyglądało na to, że będziemy mieli poważne problemy z komunikacją. Moje próby wyciągania z niego informacji kończyły się na niczym, więc żeby czymś go zająć, zacząłem opowiadać o sobie. Cierpliwie mnie wysłuchał i powiedział, że nasza wataha jest ładna. Nic więcej. Wydał mi się po prostu dziwny. Biało-niebieski basior o niespokojnym spojrzeniu i poparzonej piersi o imieniu Kei, który sam nie wie, jak się tu znalazł.
Nie wiedziałem tylko, jak mógłbym się wytłumaczyć przed Alfą, gdyby nas zobaczyła. Ona nie lubi obcych. Zawsze uważa, że to szpiedzy... Teraz doznałem prawdziwego olśnienia. A jeśli to BYŁ szpieg? Przecież przekazałem mu tyle informacji o mnie i watasze. Popatrzyłem na niego. Właśnie przyglądał się fantazyjnym roślinom, które porastały Magiczny Ogród. Wyglądał tak niewinnie... Choć dostrzegłem w nim coś niepokojącego. Nie zadawał żadnych pytań, pozwalał mi po prostu mówić.
Uniosłem łeb i między licznymi liśćmi drzew dostrzegłem, że słońce już musi się chylić ku zachodowi. As powinna być już u siebie. Kei zakaszlał.
- Musimy iść do lekarki. Ja na zmianę opatrunków, ty po jakieś leki.
Skinął głową, więc skręciłem w kierunku Góry.
Kilkadziesiąt minut później stanęliśmy w wejściu do wilczego szpitala. Tak jak myślałem, As miała akurat dyżur. Od razu nas zauważyła. Nie musiałem mówić, o co chodzi, bo ona już się zabrała do robienia wywaru na kaszel. Kei grzecznie przysiadł pod ścianą, za to ja podszedłem do As.
- I jak? - szepnęła. Jej głos częściowo zagłuszał syk ognia na palenisku.
- Ciężko powiedzieć. Mało mówił - powiedziałam równie cicho. - A tobie jak poszło?
<As? Wybacz, że tyle mi to zajęło>
Uwagi: brak
Subskrybuj:
Posty (Atom)