Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

czwartek, 13 sierpnia 2015

Od Kai'ego "Mieszanina uczuć" cz. 8 (cd. Nari)

- No dobrze... nie płacz... - powiedziałem, po czym przytuliłem waderę do piersi.
- Ale tobie się to nie podoba... - odparła nadal powstrzymując płacz. Zrobiło mi się ciężko na sercu. I co ja miałem jej powiedzieć? Rola samca jako pocieszacza raczej nie jest najlepszym wyjściem. Nie znam na tyle psychiki przedstawicielek płci pięknej, żeby ustalić to, jak z takiej sytuacji mógłbym wyjść bez szwanku. Co prawda mogę swobodnie zajrzeć do umysłu Nari, aczkolwiek wiedziałem, iż niezbyt jej się to spodoba. Używałem tej umiejętności jedynie w największej ostateczności.
- Po prostu... muszę się przyzwyczaić.
- Do czego? Że robię różne rzeczy, że się staram, a ty tego nie doceniasz?
- Do tego, że nie jestem już kawalerem i mam partnerkę na karku. - Wytknąłem na nią język, próbując rozbawić. Niestety skutek był odwrotny. Nari rozpłakała się już na dobre. Takiej reakcji zdecydowanie się nie spodziewałem.
- Czyli jestem dla ciebie ciężarem? - zapytała drżącym głosem.
- Wcale nie... To co zrobiłaś jest naprawdę imponujące, ale ja jako basior nieco inaczej na to spoglądam - desperacko próbowałem się tłumaczyć. Ona jednak nadal płakała.
- Czyli mam się tego pozbyć - dokończyła sama sobie.
- Niczego takiego nie powiedziałem.
- Ale pomyślałeś.
Przestałem ją przytulać. Uniosłem koniuszkiem łapy jej łeb, by popatrzyła mi w oczy.
- To tylko głupie dopowiedzenia.
- Ale prawdziwe.
- Wcale, że nie. Przesadzasz. Po prostu niektóre rzeczy potrzebują czasu. Skoro tobie się to podoba, to mi też.
- Kłamiesz! - krzyknęła i wybiegła z jaskini. Patrzyłem tylko zmartwiony w ślad za nią. Zawsze wszystko psuję i nie mogę nic na to poradzić. Każde moje działanie prowadzi prędzej czy później do porażki. To wszystko moja wina.
***
Minął miesiąc. Nari większość swojego czasu spędzała bez mojego udziału, włócząc się gdzieś z koleżankami. Gdy poprosiłem ją o odrobinę czasu spędzonego razem, ona odpowiedziała, iż się na to nie godzi, gdyż chyba mi również na tym nie zależy, ponieważ wolę gdzieś łazić z kumplami, a mówię tak tylko, bo chcę polać miód na jej serce. Czy ona naprawdę nie widzi, że nie mam już "kumpli"? Tsume spędza czas z Sorą, Alexander odszedł, Mid często jest na jakiś ściśle tajnych misjach razem z Yusufem... a pozostali interesują się raczej jedynie płcią przeciwną. Często wychodzę, to prawda, ale spędzam ten czas samotnie. Trochę, jakby to, co już było kiedyś, nigdy nie miało powrócić. Jakby czas przed zawarciem naszego związku był lepszy, a miłość prawdziwsza. Kiedy ktoś zapyta o to, jak wygląda mój związek z Nari, uśmiecham się i odpowiadam, że dobrze. Nikt nie zauważa, że kłamię. Nawet ona sama nie dostrzega u mnie wzrastającej depresji z tego powodu.
Nagle Nari wbiegła do jaskini. Nie spodziewałem się jej zbytnio, ponieważ zazwyczaj o tym czasie gawędziła z koleżankami.
- Kai! - krzyknęła na wstępie. Wyglądała na niezwykle rozradowaną. Coś najwidoczniej musiało ją wprawić w tak dobry nastrój.
- Cześć skarbie. Coś się stało? - Przytuliłem ją zwalczając impuls, żeby powiedzieć jej, jak bardzo nieszczęśliwy jestem, patrząc na rzeczy, których nie widzę dokładnie, w tym jej życia.
- Tak! Znaczy nie! Znaczy: będziesz tatusiem!
Popatrzyłem na nią zdumiony. Może teraz wszystko się naprawi? Może na nowo się do siebie zbliżymy, a nasze relacje ulegną poprawie? Na moim pysku pojawił się uśmiech i zrobiłem coś, co z całą pewnością bez wahania uczyniłbym jeszcze jakiś czas temu: zacząłem tańczyć z radości.
- Zostanę ojcem! Zostanę ojcem!
Nari po prostu stała i się uśmiechała, patrząc na moje szczęście.
***
 Mijały tygodnie, a my tak jak sobie to wyobraziłem, staliśmy się sobie nieco bliżsi, niż dotychczas. Poczułem w końcu rozpierającą dumę i uczucie ulgi, że mam komu zaufać i była tą osobą moja partnerka. Tego ranka wpatrywałem się tak jak na co dzień w budzącą się Nari. Uśmiechnąłem się do niej.
- I jak ci się spało?
- Dobrze. - Odwzajemniła uśmiech.
- Przynieść ci coś do jedzenia? - zapytałem. Wadera pokiwała głową. Powoli podniosłem się i poszedłem do Zielonego Lasu, w którym to zawsze było najwięcej zwierzyny. Stałem schowany w krzakach i oczekiwałem, aż moim oczom ukaże się chociaż jakiś gryzoń. Po upływie kilkunastu minut cierpliwego przyczajania się, ujrzałem trzy kicające króliczki. Uśmiechnąłem się pod nosem i rzuciłem na nie. Dwa z nich przygwoździłem łapami do ziemi, a trzeci uciekł. To wystarczyło. Przegryzłem tchawice obu zwierzątek, a następnie trzymając je w paszczy przytaszczyłem do ukochanej. Podziękowała wedle zwyczaju uśmiechem i wzięła się za jedzenie. Ja zjadłem resztki, a pozostałości wywlokłem z jaskini, by nie gniły w środku. Gdy wróciłem, zobaczyłem, iż Nari okropnie się wykręca.
- Nari? - zapytałem zaniepokojony.
- To chyba teraz... - wykrztusiła.
- To ja może pobiegnę po Yusufa lub Ice?
Pokiwała potakująco głową, po czym wybiegłem z jaskini, pędząc jak oszalały do basiora. Ostatnimi czasy Ice gdzieś się podziewała i nikt za bardzo nie wiedział gdzie, więc pozostał mi tylko on.
- Yusuf! - krzyknąłem, widząc szarego basiora. Odwrócił się w moją stronę z pytającym spojrzeniem. W ostatniej chwili zdążyłem wyhamować.
- Nari rodzi!
Do Yusufa po zaledwie ułamku sekundy dotarła powaga sytuacji.
- Zaprowadź mnie do niej - odparł tylko. Pokiwałem głową i puściłem się niemalże biegiem, ale nie chcąc zostawiać pielęgniarza w tyle, postanowiłem, że skończę na bardzo szybkim kroku. Po kilku minutach byliśmy już w naszej wspólnej jaskini. Byłem tak podenerwowany, że myślałem, iż zaraz skończę w grobie.
Z niepokojem obserwowałem, jak Nari starała się swoimi wszystkimi siłami sprowadzić na świat nasze potomstwo i próbowałem ją jakoś bardziej zmotywować drobnymi słowami. Pierwszy raz znalazłem się w takiej sytuacji i być może ostatni, więc nerwy i niepokój pojmały moje wodze. Wadera pociła się, piszczała, momentami nawet zanosiło się na to, że zaraz się podda, ale wierzyłem w nią. Naprawdę wierzyłem.
Po kilku najbardziej nerwowych i niespokojnych godzinach mojego życia usłyszałem ciche piski szczeniąt. Niepewnie uchyliłem oczy, które zamknąłem, licząc pod nosem do stu, bo pod koniec zabiegu miałem wrażenie, że łomoczące serce zaraz wybuchnie mi z napięcia.
- Po wszystkim - powiedział Yusuf kojącym głosem. Wyglądało na to, że też jest wykończony emocjonalnie. Mój wzrok powędrował ku Nari. Uśmiechała się, nie mogąc podnieść łba z wycieńczenia. Popatrzyłem na źródło pisków, obecnie już łapczywego mlaskania. Były to dwa, brudne szczenięta, tak samo bardzo wygłodniałe jak przerażone. Jeden z nich był czarno-biały, a drugi brązowy. Pierwszy, jak mówił Yusuf to samiczka, a drugi samiec. Achita i Draven. Widząc ten wzruszający widok uśmiechnąłem się.
- Przyzwyczaisz się do bycia ojcem? - zapytała niespodziewanie.
- Jasne - odpowiedziałem nie do końca pewien swoich słów.
- A ja nie wiem czy będę dobrą mamą. Zobaczymy...
- Dobra, a teraz się zdrzemnij, bo widzę jaka zmęczona po tym jesteś - powiedziałem szybko.
- Nie jestem.
Ziewnęła.
- Nie, wcale - Roześmiałem się i przytuliłem Nari. Po kilku minutach jednak zasnęła. Obok niej leżały dwie skulone kulki. Był to naprawdę uroczy widok.
***
Przez kolejne kilka dni przychodziły koleżanki Nari, by pogratulować jej nowo narodzonych dzieci. Ja znosiłem jej do jaskini jedzenie, ona karmiła szczeniaki... Wszystko jakoś się układało, aż do czasu, gdy maluchy podrosły na tyle, że nie musiały się karmić mlekiem matki. Kiedy tylko to się stało, Nari po prostu bez słowa wyszła, więc gdy się obudziłem już jej nie było. Nie mogłem jej szukać, ponieważ wówczas to na mnie spadł obowiązek zajmowania się dziećmi. Wadera wróciła dopiero pod wieczór. Zadowolony z jej powrotu, podszedłem i zapytałem:
- Cześć, gdzie byłaś?
- Nie ważne - mruknęła w odpowiedzi. Zmarszczyłem brwi.
- Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć?
- Byłam z Mizuki, jasne?
- Mizuki? A kto to taki?
- No właśnie dlatego nie chciałam ci mówić. Dobranoc. - Mówiąc to zezłoszczona położyła się na ziemi, a ja patrzyłem na nią przez chwilę jeszcze zakłopotany. Gdy tylko Achita i Draven zobaczyli swoją mamusię, natychmiast do niej podbiegli i się przytulili. Westchnąłem i ułożyłem się na drugim końcu jaskini, by nie musieć denerwować swoją bliskością jeszcze bardziej Nari.
Następnego ranka obudziłem się wcześniej niż wadera. Podszedłem i poszturchałem ją lekko łapą, próbując obudzić.
- Nari... pobudka... Muszę coś ci powiedzieć...
Moja partnerka nieco niezadowolona uniosła łeb i popatrzyła na mnie mrużąc jeszcze zaspane ślepia.
- Co takiego?
- Dziś ty się zajmujesz szczeniakami.
- Z jakiej racji?
- Mam dziś patrol, a ty wolne. Jutro będzie zamiana... - w tym momencie przerwałem, bo zauważyłem, że Nari ma oczy przepełnione łzami.
- Nari? - zapytałem zmartwiony.
- Tyle czasu siedziałam w tej jaskini, a ty teraz każesz mi znowu tutaj siedzieć? Nie masz za grosz serca. Nie mogę się wcale rozerwać.
- Ale kochanie, ja mam dziś pracę... samo się nie zrobi. Nie mogę nie spełniać obowiązków.
- Nie kochasz mnie... Dajesz mi tylko więcej roboty.
Zamyśliłem się. Nari zaczęła płakać. Wtedy Draven się obudził i patrzył to na mnie, to na Nari. Można było się domyślić, że w pierwszej chwili pomyślał, że jego mama płacze z mojego powodu. Po części tak było.
- Mogę iść do Suzanny i zapytać, czy zezwoli mi się zwolnić z dzisiejszych obowiązków.
Nie opowiedziała, nie przestając łkać. Uznałem to za ponaglenie do wyjścia z jaskini i pójścia do Alfy, więc pośpiesznie to zrobiłem. Czyżby znowu zanosiło się na to, że ponownie mój świat legnie w gruzach? Źle się czułem z myślą, że specjalnie zarywam pracę, choć dziećmi mogła się zająć bez problemu Nari. Trochę dramatyzowała.
- Witam... - powiedziałem, gdy zobaczyłem, że Suzanna dopiero co wstała.
- Co cię sprowadza tutaj o tak wczesnej porze?
- Chciałem prosić o zwolnienie z dnia dzisiejszego ze stanowiska.
- Z powodu...?
- Muszę się zająć szczeniakami.
- A czy nie czasem Sari miała się nimi zająć? Ułożyłam wam tak plan pełnionych stanowisk, żeby raz wypadało na ciebie, a raz na nią.
- Nazywa się Nari, a nie Sari... Wiem, lecz ona uważa, że się lenię i to ja powinienem się przez jakiś czas nimi zająć.
- Czyli mam rozumieć, że ty chcesz, żebyś otrzymał na ten tydzień wolne, a Nari wysłać do pracy? I później od przyszłego tygodnia po staremu?
- Nie do końca... Nari chyba chce odpocząć...
- Rozumiem... tyle, że nie możemy zrobić tak, żeby wilki brały sobie wolne, kiedy im się żywnie podoba. Chyba nie muszę tłumaczyć, jakie wtedy będą skutki. Szczerze powiedziawszy nie wiem, czy się na to zgodzić, czy też nie.
- Chociaż trzy dni dla niej...
- Niech będą trzy dni, ale ani więcej.
- Dobrze, dziękuję - powiedziałem i szybko poszedłem do nadal przyozdobionej jaskini mojej i Nari. Kwiaty co prawda już dawno zwiędły i nikomu za bardzo nie chciało się tego sprzątać, ale kamienie nadal leżały i błyszczały.
- I co? - zapytała wadera, nadal leżąc wygodnie. Już nie płakała.
- Masz trzy dni wolne.
- Tylko trzy?! - zezłościła się - Nie rozumiesz, że się zapracuję?
- Suzanna na więcej nie chciała się zgodzić.
- A ty? Ile masz?
- Tydzień.
- Czyli wypoczniesz bardziej!
- Ale mam szczeniaki do opieki... - próbowałem się tłumaczyć, ale Nari nie chciała słuchać.
- I pewnie będziesz siedział na tym swoim dupsku i się lenił, a dzieci będą rzucone na pastwę losu!
- Wcale, że nie... - powiedziałem, nie wiedząc już, co robić.
- Przyznaj się, że mam rację!
Milczałem. Nie miała racji w żadnym stopniu, ale lepiej się nie spierać przesadnie z partnerką. Wadera widząc to, jeszcze bardziej się zdenerwowała i wyszła. Nie powiedziała, gdzie. Patrzyłem jeszcze przez chwilę w ślad za nią, po czym zwróciłem swój wzrok ku skulonym ze strachu szczeniakom.
- Spokojnie, nic złego się nie dzieje... - rzekłem kojącym głosem, ale szczeniaki nadal cicho piszczały. Chyba coś źle zrozumiały i zaczęły się mnie bać.
- Mama wróci. Nie bójcie się. Dziś ja się wami zajmę. - Zmusiłem się do serdecznego uśmiechu, ale w sercu czułem straszny ból. Nari była zła z mojego powodu. Znowu zaczynamy się kłócić. Szczeniaki nieufnie na mnie patrzyły. To również sprawiło, że poczułem coraz silniejsze wyrzuty sumienia. Achita po chwili niepewności w końcu zbliżyła swój maleńki pyszczek do mnie, za nią powędrował Draven. W moich oczach mimowolnie pojawiły się łzy. Nie ufali własnemu tacie. Nie wiedzieli, czego mają się po mnie spodziewać i czy nie zrobię im krzywdy. Uniosłem łapę, żeby otrzeć czające się łzy, a szczeniaki równocześnie cofnęły się, sądząc, że coś im zrobię. Popatrzyłem na to zmartwiony i po chwili wahania w końcu otarłem oczy. Co by tu zrobić, żeby na nowo mi zaufali?
- To co dziś robimy? Może posprzątamy trochę w jaskini i przystroimy na nowo, co? Mama na pewno się ucieszy. Jest tu straszny bałagan.
Szczeniaki przez chwilę patrzyły na siebie niezdecydowane, więc wziąłem się do pracy, by im pokazać, że rzeczywiście mam taki zamiar, a nie inny. Ku mojej uldze zaczęły pomagać mi ściągać już śmierdzące kwiatki. Później poszliśmy nazrywać świeżych i przystrajać na nowo nasz dom. Po zakończonej pracy zadowolony pochwaliłem dzieci, a wtedy do środka weszła Nari.
- Co tu się stało?!
- Ja i nasze dzieci posprzątaliśmy trochę.
Wadera z przerażeniem zaczęła się rozglądać.
- Co wyście zrobili?! Czyj to był pomysł?!
Szczeniaki równocześnie popatrzyły w moim kierunku.
- Coś nie tak...? - zapytałem niepewnie.
- Zniszczyłeś moją pracę!
- Jak to "zniszczyłem"? Przecież mamy tutaj świeże kwiaty...
- Ale to co tutaj widzę nie ma za grosz ładu! To, co zrobiłam wcześniej było idealne i wystarczyło, żebym zmieniła kwiaty bez przesuwania błyszczących kamieni, a ty to zrujnowałeś! - Ponownie zaczęła płakać.
- Chciałem tylko zrobić coś pożytecznego... Błagam, nie gniewaj się. Chciałem dobrze... - Mówiąc to usiłowałem się do niej przybliżyć, ale ta odsunęła się ode mnie.
- Mogłeś chociaż mi powiedzieć, że masz w planach sprzątanie!
- Przecież cię nie było. Kiedy miałem to powiedzieć?
- Mogłeś mnie poszukać! Jakby ci na mnie zależało, to byś tak zrobił! - krzyczała dalej.
- Nawet nie wiedziałem, gdzie jesteś.
- U Mizuki, to chyba logiczne!
- Kim w ogóle jest ta lub ten Mizuki? - powiedziałem już lekko poirytowany.
- Nie wiesz? - zapytała zdziwiona.
- No, nie wiem.
- A powinieneś.
- Nie wiem, co się dzieje we watasze, bo muszę tutaj siedzieć! Nawet kiedy byłaś w ciąży całą swoją uwagę skupiałem się na opiece nad tobą!
Złość już wzięła nade mną górę. Miałem wszystkiego serdecznie dosyć. Nari też wyglądała na wściekłą.
- Jesteś zazdrosny, prawda?
- Może i jestem, ale to dlatego, że o niczym mi nie mówisz, tylko po prostu sobie wychodzisz i wymagasz ode mnie zrozumienia! A gdzie wyrozumiałość dla mnie, co?
- Tylko, że ty niczego nie rozumiesz! Nie rozumiesz nawet mnie!
- Jak mam rozumieć, skoro praktycznie ze sobą nie rozmawiamy?
Po tych słowach, już nie mogąc wytrzymać szybko wyszedłem z jaskini. Wiecznie niedoceniony. Zawsze wszystko jest moją winą. Poszedłem w Góry. Wspinałem się po stromych zboczach, a moje niewprawione łapy ślizgały się po kamieniach. Nie byłem mistrzem wspinaczki, ale właśnie tego potrzebowałem: jakiegoś wysiłku, żeby wyładować swoją złość. Po kilku godzinach zziajany w końcu usiadłem na szczycie. Wiatr dmuchał mi w uszy, ale ja się nim nie przejmowałem. Patrzyłem z uwagą na zachodzące słońce i rozmyślałem nad samym sobą. Czy powinienem się zmienić? Czy właśnie tego wymaga ode mnie Nari? Czy wtedy będzie lepiej?
Gdy słońce już całkowicie zniknęło z widnokręgu, postanowiłem, iż muszę zejść na dół. Było strasznie ciemno, więc błądziłem w mroku, próbując znaleźć jakiś bezpieczny punkt, z którego bez problemu zlezę w niziny. W końcu taki sobie upatrzyłem i zacząłem schodzić. Niestety nie przewidziałem tego, że gdzieś w połowie drogi poślizgnę się i spadnę. Przez chwilę leżałem niezdolny do ruchu, a później straciłem przytomność z bólu.
***
Jest około południa - to była moja pierwsza myśl po przebudzeniu się. Ból już częściowo ustał, więc jakoś podniosłem się z kamienia. Lewa przednia i prawa tylna łapa jednak nie przestawała pulsować. Wyglądały na porządnie spuchnięte, a musiałem przecież jeszcze zejść na dół. Mój wzrok powędrował do delikatnego spadu prowadzącego do właściwych terenów należących do Watahy Magicznych Wilków. Kulejąc podążyłem tamtą ścieżką obrośniętą we większości zieloną trawą. Pociłem się i stękałem z bólu wzmagającego się z każdym krokiem, ale w duchu powtarzałem sobie: To nic takiego. Za chwilę przestanie, a ty sobie tylko to ubzdurałeś. Zszedłem na dół i podążyłem do mojej jaskini i Nari. Ledwo co się tam doczołgałem, gdy usłyszałem rozzłoszczony głos wadery:
- Gdzieś ty się podziewał?! I ty mówisz, że to ja wychodzę bez słowa?! Jest po południu! Masz się zająć dziećmi! W ramach wyrównania szans teraz ja sobie pójdę i będę robiła, co mi się tylko podoba. Idę do Miz.
No i wyszła. Spocony, pozbawiony kompletnie sił upadłem na ziemię. Szczeniaki patrzyły na mnie z niepokojem. Draven po chwili wahania zapytał:
- Tato? Jesteś zmęczony?
- Tak... Bardzo... Wybaczcie mi, że tak długo mnie nie było. Spadłem z bardzo dużej wysokości i teraz nie czuję się najlepiej - wydusiłem ostatkiem sił.
- Mamy powiedzieć mamusi?
- Jak chcecie... Ale nie teraz. Teraz mama rozmawia z koleżanką.
Do końca dnia szczeniaki przez cały czas mnie obskakiwały z pytaniami, o to, jak się czuję. Byłem naprawdę głodny, ale nie mogłem ich nakłonić do polowania. Były jeszcze zbyt małe. Mogły sobie zrobić krzywdę. Nikt ich z tego nie szkolił. Tak jak przewidziałem, Nari pojawiła się dopiero wieczorem. Popatrzyła na mnie i kolejno na szczeniaki.
- Jak spędziliście czas z tatą?
- Tata źle się czuje - powiedziała zatroskana Achita.
- Bzdura! Pewnie leży tak i udaje, żebyśmy się nad nim ulitowali! Czyli, że mam rozumieć, że dziś nic nie jedliście?
Szczeniaki pokręciły przecząco łebkami. Nari rzuciła mi wściekłe spojrzenie.
- Leń i w dodatku symulant! Wstydź się!
Słysząc to, poczułem się jeszcze bardziej przygnębiony. Ból po raz kolejny dał się we znaki, więc syknąłem boleśnie.
- No, już nie udawaj! Pamiętaj, że jutro też musisz się nimi zająć! Ja idę do Miz.
- Jasne... - wykrztusiłem i zamknąłem załzawione oczy, już totalnie pozbawiony resztek sił. Nie rozumiałem już wcale, co się dzieje dokoła, więc jakimś cudem udało mi się zasnąć.

<Nari? Wybacz, lecz tak to wygląda. Z Twoich op. z Mizuki na to wynika, że Kai zajmuje się dzień w dzień szczeniakami, a Nari nie zajmuje pełnionego stanowiska. Tak to może wyglądać, innej opcji nie jestem w stanie sobie wyobrazić.>