Listopad 2019r
Niedaleko od nas siedziała szczupła wilczyca. Nie, nie była szczupła, tylko chuda. Nie powala wzrostem – była raczej przeciętna. Jej sierść miała w większości czarną barwę. Wyjątek stanowiła pierś w kolorze takiego brudnego turkusu. Od czarnego futra oddzielał ją biały pas sierści. Poza tym wadera miała sporych rozmiarów grzywkę, która przysłaniała jej pysk. Była ona – o ile to możliwe – jeszcze bardziej czarna i matowa niż reszta ciała. Z grzywki wyłaniały się długie uszy uszy z jaskrawoniebieskim środkiem – takiego samego koloru był nos kończący szczupły pysk, który przecinały białe pasy. Wadera uśmiechała się do nas szeroko, więc bardzo dobrze widziałam jej ostre zęby. Wyglądała przerażająco, ale chyba gorszy był jeden fakt... Samica była tą, która nas zatrzymała wczorajszego wieczoru.
- N-Nie – wyjąkał Shen gapiąc się na przybyłą... Właśnie! Odkąd ona tutaj była i ile słyszała?
- To dobrze. Niczego nie można być pewnym – powiedziała przechylając łeb w zamyśleniu – W sumie nie jesteście tacy głupi, za jakich was miałam. Tak, jestem „od Kruków”.
Ostatnie słowa wysyczała z taką ilością jadu, że zaczęłam wyczekiwać, czy zmieni się w węża i nas ukąsi. Na szczęście nic podobnego się nie wydarzyło.
- Dobra, nie mamy czasu na takie gadki – odezwała się wilczyca po chwili pełnej napięcia ciszy – Muszę was zaprowadzić do Alf w sprawie waszego nieudanego morderstwa.
Na dźwięk ostatniego słowa zamurowało mnie.
- M-Morderstwa? Jakiego morderstwa? - zdołałam wyjąkać.
Czarna samica roześmiała się, jednak gdy się odezwała w jej głosie nie było ani trochę rozbawienia. Jej śmiech sprawił, że praktycznie straciłam głos ze strachu.
- A jak inaczej byś to nazwała? - nie doczekawszy się żadnej odpowiedzi, wilczyca kontynuowała z uśmiechem na pysku – Chodźcie.
Podniosła się z ziemi i od razu skierowała kroki w stronę jaskini. Natomiast ja ogromnym wysiłkiem woli zmusiłam się do ruszenia pyskiem i zerknięcia na pozostałe szczeniaki. Na pyskach moich znajomych widniało przerażenie, zdezorientowanie i skrywana wściekłość. „Jak ona może nas oskarżać o coś takiego?” - zdawali się myśleć jakąś częścią umysłu.
- Ruszajcie się.
Wilczyca stała teraz przy wejściu do jaskini i mierzyła nas zniecierpliwionym spojrzeniem. Całą trójką wstaliśmy. W oczach każdego z nas kryło się wiele emocji, ale zdecydowanie zwyciężał strach. Ta wadera mogła być nieobliczalna.
Szliśmy obok siebie, jakby mogło to nam pomóc uchronić się przed starszą samicą. Kiedy znaleźliśmy się obok niej, wilczyca wskazała łapą wyjście z jaskini. Cała sytuacja chyba zaczynała ją naprawdę bawić, bo widziałam na jej pysku szczery uśmiech. Co za...
Kiedy wyszliśmy na dwór, zauważyłam, że jednak nie było tak późno jak myślałam. Co prawda wstałam później niż zwykle, ale dalej mieliśmy trochę czasu przed pierwszą lekcją.
Dzisiaj pierwsza jest magia... – przypomniałam sobie.
Czarna wadera wyszła zaraz za nami.
- Idźcie przodem. Będę was pilnować, żeby żadne się po drodze nie zgubiło – mogłam się założyć, że ostatnie słowo nie było przejawem troski nad biednymi szczeniakami.
Nie mieliśmy innej opcji, niż posłuchać poleceń tej wadery. Ba, nieposłuszeństwo mogło jedynie pogorszyć naszą sytuację, która i tak już nie była dobra. Ta wilczyca sądziła, że chcieliśmy zabić Aoki, a kiedy nam się nie udało, przytargaliśmy ją do watahy wymawiając się tym, że sama spadła. Ale przecież to absurdalne! Czemu mielibyśmy w ogóle mieć zamiar zabić Aokigaharę? Fakt, wadera była czasem irytująca, ale przecież nie na tyle, żeby chcieć jej coś zrobić. A w każdym razie nie coś takiego. Zresztą, Moone była jej najlepszą przyjaciółką, zawsze broniła Aoki, więc skąd w ogóle pomysł, że ona mogłaby...
Ale ta wadera tego nie wie. Zresztą, mogę się założyć, że przedstawi swoją wersję wydarzeń Alfom w taki sposób, żeby przedstawić nas w jeszcze gorszym świetle...
Czułam jak moje serce bije jak szalone ze strachu. Bałam się, że Suzanna i Fermitate wywalą nas z watahy za coś takiego, że stracę mój dom...
Nagle przypomniałam sobie o czymś strasznym. Aoki! Przecież ona leżała tam tak długo, spadła z takiej wysokości... Co jeśli rzeczywiście umrze z takiego głupiego powodu? Nie, błagam nie... Ona nie może umrzeć...
Cała droga minęła mi na gorączkowym myśleniu o tej sytuacji. Szłam automatycznie zapominając o czymś tak przyziemnym jak na przykład zakwasy. Nie miałam czasu na takie głupoty. W związku z tym zanim się obejrzałam, znajdowaliśmy się tuż obok Jaskini Alf.
- Idę zobaczyć, czy ktoś jest w środku. Macie tutaj zostać, bo jak nie... - wilczyca zawiesiła głos. Zaczęłam wyobrażać sobie różne scenariusze końca tej groźby. Każdy kolejny gorszy od poprzedniego. Czekałam, aż ta skończy groźbę, ale wilczyca zamiast tego zmierzyła nas groźnym spojrzeniem i ruszyła do wejścia.
Kiedy się przy nim znalazła, wetknęła łeb do środka, co chyba nie było zbyt kulturalne.
- Dzień dobry, Fermitate – powiedziała głosem pełnym szacunku. Następnie chyba kogoś zauważyła, bo jej ciało się spięło, a głos zabrzmiał lekkim strachem – Suzanno. Przyprowadziłam te małe demony, o których wspominałam we wczorajszym raporcie.
- Dzień dobry, Foolishness. Wejdź, proszę – z wnętrza jaskini wydobył się męski głos. - Och, szczeniaki, wy też wejdźcie. Musimy porozmawiać.
Ostatnie zdanie wywołało u mnie jeszcze większe emocje, niż złowieszczy uśmiech wadery, do której Fermitate zwrócił się Foolishness. Jejku, jakie długie i dziwne imię... Też bym chodziła zawsze zirytowana, gdybym się tak nazywała...
Czarna wilczyca cofnęła się do miejsca, w którym staliśmy.
- Słyszeliście Alfę. Macie iść – oznajmiła i trąciła Shena nosem, żeby się ruszył. Nie był to jednak przyjacielski gest i szczeniak to wyczuł. Wzdrygnął się i spojrzał przerażony na mnie i Moone.
- Idziemy tuż za tobą – odezwałam się – Spokojnie, Shen.
Starałam się, żeby mój głos brzmiał pewnie i pokrzepiająco. Basior usłyszawszy moje słowa, skinął łbem. Następnie zamknął oczy i odetchnął głośno. Kiedy je otworzył, widziałam w nich prawdziwy spokój. Hm, dziwne. Czy kilka słów pocieszenia mogło wywołać taki spokój?
- Ruszajcie się. Alfy nie będą czekać całego dnia – wtrąciła się Foolishness. Shen w odpowiedzi przewrócił oczami i uśmiechnął się do mnie i Moone. Co on wyprawiał?
Nie miałam jednak czasu zastanowić się nad tym, bo samiec ruszył już ku jaskini, w której czekała nas konfrontacja z mrożącymi krew w żyłach zarzutami. Wilczyca widząc, że skrzydlaty basior w końcu się ruszył, popchnęła mnie i Moone. Może myślała, że to to pomogło Shenowi? W każdym razie, ruszyłyśmy za naszym kolegą, który wchodził właśnie do jaskini.
- Dzień dobry – przywitał się grzecznie. Dwa głosy niewątpliwie należące do naszych Alf odpowiedziały przywitaniem.
Po chwili i my dotarłyśmy do Jaskini Alf. Suzanna, drobna wilczyca o puszystej miedziano-brązowej sierści siedziała w pewnej odległości od swojego partnera, Fermiatete'a. Basior był posiadaczem szarej sierści, nie licząc czarnej grzywki i pasu futra tego samego koloru ciągnącego się przez cały grzbiet oraz ogon. Poza tym jego błyszczące, żółte oczy mocno kontrastowały z czarnymi tęczówkami Suzanny. Wyglądali obok siebie jak dwa przeciwieństwa, lód i ogień. Oczywiście Fermitate przypominał mi z wyglądu lód. Jednak z doświadczenia wiedziałam, że to jego partnerka była znacznie chłodniejsza w obyciu.
Moone ukłoniła się lekko, kiedy zwracała się z powitaniem do Alf. Ja natomiast przez chwilę stałam nie wiedząc, co powinnam zrobić. W końcu postanowiłam naśladować czarną samicę. Suzanna i Fermitate ponownie powtórzyli słowa przywitania. To ich jeszcze nie znudziło?
Zapanowała pełna napięcia cisza. Para Alfa przyglądała nam się w sposób, który nie potrafiłam odczytać. Moone usiadła na ziemi obok Shena i odwzajemniała spojrzenie dorosłych wilków. Ukryła emocje gdzieś głęboko w sobie i teraz cierpliwie czekała na rozwój wydarzeń i chwilę, kiedy będzie bronić własnej godności. Shen natomiast siedział zaskakująco spokojnie jak na niego i wpatrywał się w swoje łapy, jakby te były najbardziej interesujące na świecie. A ja oczywiście przyglądałam się innym nie wiedząc, co mogłabym zrobić.
C.D.N.
Uwagi: Brak.