Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

czwartek, 21 grudnia 2017

Od Leah "Bratnia dusza"

Czerwiec 2020 r.
Siedziałam w Bibliotece, czytając tom czwarty, z sagi "Kronikarz Przyszłości". Ku mojemu zdumieniu, przewracając kartkę, zobaczyłam tylko biały papier. Ostatnie strony były wyrwane.
Z irytacją odłożyłam książkę na półkę, w poszukiwaniu innego egzemplarza, jednak, jak się okazało, ten był jedyny. Westchnęłam i rozpoczęłam poszukiwania innej lektury. Ogromny, rudy kot wskoczył na półkę, przy której stałam, a gdy ta zaczęła niebezpiecznie się chwiać, futrzak zeskoczył i miauknął zaskoczony. W ostatniej chwili przytrzymałam zsuwające się książki.
Nie cierpię kotowatych. Gdzie tylko się pojawiają, ściągają na siebie kłopoty.
Warknęłam na rudzielca. Podskoczył z wrażenia, oddalił się na kilka kroków i syknął na mnie, a długa, lśniąca sierść zjeżyła się na jego karku. Po chwili czmychnął w stronę Czytelni.
Ostatecznie dałam za wygraną i wyszłam z Biblioteki. Od razu tego pożałowałam. Temperatura była nie do zniesienia.
 W tempie spacerowym pokonałam  las i weszłam do Magicznego Ogrodu. Przysiadłam koło ścieżki, przyglądając się niewielkiemu Odmieńcowi o krótkiej, jasnobrązowej sierści i małych, przylegających uszach. Wyglądał jakby szukał czegoś wśród kwiatów, zażarcie węsząc. Nagle cały zesztywniał, zmarszczył nosek i obejrzał się. Zmrużył oczy i zerwał się do biegu. Minął mnie. Mogłabym przysiąc, że usłyszałam jak mamrocze "Żmija... A to przebiegła... Jeszcze dwadzieścia metrów i byłoby po mnie..."
 Gdy dotarłam do swojej jaskini, poważnie zaczęłam zastanawiać się nad przeniesieniem do Śnieżnego Lasu. Temperaturę panująca w większości terenów w watasze coraz trudniej było mi wytrzymać. Siląc się na cierpliwość, rozważyłam wszystkie za i przeciw.
I zdecydowałam się czasowo przenieść.
Zaczęłam szukać Alfy. Podniosłam głowę, rozglądając się. Kilka wilków siedziało na jej środku i rozmawiało. Nie było wśród nich Suzanny, więc poszłam dalej.
Znalazłam ją pod Pomarańczowym Drzewem. Rozmawiała z Kai'm. Zaczekałam aż basior odejdzie i podeszłam.
- Suzanno...
- Tak?
- Mam pewną sprawę do załatwienia. Dość ważną...
***
- Czyli musisz przenieść się na ten czas do Śnieżnego Lasu?
- Tak. Będę się tu pojawiać, ale najczęściej w ludzkiej postaci.
- Dobrze. To wszystko co chciałaś mi przekazać?
- Tak. Dziękuje za poświęcony mi czas.
- Żegnaj.
- Do zobaczenia.
Zwróciłam się w kierunku jaskiń i podążyłam tam wolnym krokiem. Pożegnałam się z Lind oraz Manahane. Ruszyłam w stronę Zielonego Lasu. Podążając starą ścieżką myśliwską, zatopiłam się w ponurych myślach.
Z zamyślenia wyrwał mnie przeciągły, gardłowy warkot i przeraźliwy syk. Zaniepokojona, ruszyłam w kierunku dźwięków.
Wpadłam na pogorzelisko. Powalone pnie drzew były praktyczne w drzazgach, a na środku pola zniszczeniem toczyły walkę dwa stworzenia.
Potężna, złocisto-czarna mantykora o żółtych ślepiach i biały smok, niewiele większy ode mnie...
Na chwilę uchwyciłam jego spojrzenie. Przez ułamek sekundy patrzył na mnie z niedowierzaniem.
- Pomoc byłaby mile widziana. - prychnął niespodziewanie.
- Arkan? - Otworzyłam pysk ze zdumienia.
- Jak tam sobie chcesz. Tylko rusz się w końcu!
W mojej głowie kłębiło się mnóstwo pytań, ale chwilowo odsunęłam je na dalszy plan.
Wykonałam skok i z całej siły uderzyłam w bok mantykory. Czarne skrzydła drgnęły, a bestia zachwiała się. Smok wykorzystał tą okazję. Rzucił się na na nią, od razu jednak odskakując przed kłami stworzenia. Mantykora przeturlała się z pleców na bok i błyskawicznie podniosła się. Z rykiem rzuciła się na mnie, ale ponownie wylądowała na ziemi. Wyvern powtórzył manewr. Z sykiem zerwała się na nogi, bijąc ogonem po bokach. Arkan z cichym warkotem przyczaił się do ataku. W nagłym wyskoku  zamachnęła się na mnie łapą. O włos uniknęłam uderzenia. Między pazurami stworzenia zostało jedynie kilka skrawków mojej sierści.
Niemal niezauważalnie przebiegła kilka metrów, zawróciła, odparła atak smoka i zatopiła kły w jego nodze. Po całym lesie rozniósł się wściekły syk. Dalsza walka była tak szybka, że trudno było wyłapać szczegóły.
Nie wiedziałam jak mogę pomóc, więc zrobiłam pierwsze co przyszło mi do głowy. Wystarczyła chwila, a całą okolicę zasnuła gęsta mgła.
- Wiesz co robisz? - prychnął smok. - Zmniejszyłaś widoczność również DLA MNIE.
- Liczyłam, że poradzisz sobie lepiej. - odparłam z wyrzutem.
Arkan pojawił się nagle tuż obok. Przypadł do ziemi, nakazując mi to samo.
- Zagęść to jeszcze trochę. Widać wszystko jak na dłoni. - mruknął.
Zdenerwowana mantykora miotała się na wszystkie strony, a my stopniowo oddalaliśmy się. Przy bezszelestnych krokach Arkana moje stąpnięcia przypominały rozpędzone stado jeleni. Rzucił kilka kąśliwych uwag, ale nic poza tym.
- Gdzie? - spytał, gdy przestało nam grozić wywęszenie przez mantykorę.
- Śnieżny Las. - odparłam.
Spojrzał na mnie zdumiony.
- Nie mieszkasz z innymi wilkami?
- No... Niby tak... Ale muszę się tam przenieść... Z powodu...
- Nie wysilaj się. O wiele przyjemniej jest słuchać wytłumaczeń niż bełkotu. Po prostu chodź i tyle.
Najbardziej zdziwił mnie głos i słownictwo smoka, którego jak dotąd uznawałam po prostu za dziecko. Jak się okazało jest jednak starszy niż przypuszczałam...
- Nie możemy polecieć? Będzie szybciej. - burknęłam.
- Jeśli myślisz, że będę...
- Umiem latać. - przerwałam mu.
Spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
Ignorancja Arkana zirytowała mnie do tego stopnia, że przywołałam skrzydła wiatru i zamachnęłam się nimi, tym samym posyłając w jego stronę silny podmuch. Przewrócił tylko oczami i z miejsca wzniósł się w powietrze. Ruszyłam za nim.
***
Wylądowałam między drzewami. Płatki spadającego śniegu zaczęły powoli osiadać na moim futrze. Usiadłam i spojrzałam w górę. Słońce powoli zachodziło.
- Pomogłaś mi. - Odwróciłam się i spojrzałam na smoka.
- Prosiłeś o pomoc... Poza tym, nie mogłam cię tak zostawić.
- Daruj sobie, każdy by to powiedział. - zrobił pauzę. - Nawet nie wiem jak się nazywasz...
- Leah. - odparłam automatycznie.
- Tak... - odchrząknął - ładnie.
Nie zabrzmiało to zbyt przyjaźnie, ale na pewno było szczere.
Grymas bólu wykrzywił nagle pysk smoka.
Mruknął pod nosem w nieznanym mi języku i usiadł, oglądając się na nogę. - Jeszcze lewa... Po prostu świetnie...
- Czy coś... - Przerwałam w pół zdania, przypominając sobie incydent z mantykorą. - Pomogę ci.
- Nie potrzebuje pomocy... - Cofnął się niezdarnie.
- Na pewno? - głos trochę mi się załamał, gdy zauważyłam zabarwiony na czerwono śnieg.
- Sama sobie nie radzisz z widokiem krwi, a proponujesz mi pomoc w opatrzeniu rany? Spodziewałbym się tego raczej po szczeniaku.
- Poza tym... Samo się zagoi. - dodał po chwili.
Widząc moje zakłopotanie, zaśmiał się krótko.
- Ile masz lat? - zmieniłam temat.
Przez chwilę milczał, uważnie mi się przyglądając.
- A co cię to obchodzi?
- W zasadzie to nic. Pytam z ciekawości.
Znowu popatrzył na mnie z powątpiewaniem.
- Sto dziewięćdziesiąt siedem.
Tym uciszył mnie na dobre. Wzrost wskazywałby na o wiele młodszy wiek.
- Sądząc po twoim charakterze, obstawiam, że masz coś koło czterech. - Na jego "twarzy" zagościł złośliwy uśmiech.
- Mam trzy lata... - mruknęłam.
Wyvern podleciał na najbliższe drzewo, znalazł duże rozgałęzienie i usiadł. Patrzył w ciemniejące niebo, najwyraźniej w głębokim zamyśleniu. Po chwili westchnął i położył się na gałęzi.
Przespacerowałam się kawałek, szukając dobrego miejsca na nocleg. Oczywiście dla siebie... Z tego co przed chwilą zauważyłam, smok preferuje drzewa.
Położyłam się pod sporą skałą i pogrążyłam się w myślach. Dzień, który zapowiadał się raczej spokojnie, zakończył się bardziej niesamowicie niż mogłabym przypuszczać.
- Chcę ci podziękować. - odezwał się nagle, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Em... Za co? 
- Za pomoc. - zrobił pauzę. - Dzięki tobie zrozumiałem, że muszę sobie jakoś radzić... Trudno jest zostawić za sobą całe swoje życie i zacząć od nowa... Bez wsparcia, rodziny, przyjaciół...
- Czy... Możesz mi powiedzieć co się stało? Dlaczego zostałeś sam? Jeśli oczywiście chcesz... - spytałam z wahaniem.
- Rodzina mnie wypędziła. To powinno ci wystarczyć. - odparł krótko.
- To bardzo przykre...
- Nieważne.
- Co zamierzasz teraz zrobić? - zmieniłam temat.
- Nie wiem...
Cisza jak makiem zasiał.
- Zawsze możesz zwrócić się do mnie...
- Nie nabijaj się ze mnie, i tak mam dość kłopotów.
- Nie żartuję. - uśmiechnęłam się.
- Sugerujesz, że mam odpuścić prób powrotu do rodziny i zamieszkać z wilkami? Ten pomysł jest zwyczajnie głupi.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć.
- Zważywszy jednak na to - kontynuował. - że jeśli w końcu nie odpuszczę, a nikt się nie opamięta, mogę to przepłacić życiem. Spróbuję jeszcze do nich powrócić.
- Ale?
- Ale jeśli nic się nie zmieni, wrócę tu. Albo spróbuję cię odnaleźć.
Koniec rozmowy. I tyle.
- Dobranoc. - mruknął po kilku minutach.
- Dobranoc. - odparłam.
Od razu było jasne, że nie zamierza spać. Obserwował niebo. Po dłuższym czasie odniosłam też wrażenie, że cicho śpiewa. Głos wznosił się wraz z porywami wichru, i opadał gdy wiatr zamierał. Przez chwilę próbowałam manipulować wiatrem tak, by dosłyszeć jakieś słowa, ale w dalszym ciągu do moich uszu docierała tylko melodia. Piękna melodia.
Ale pozostało mi tylko domyślać się, czy to na pewno nie był tylko wiatr.
***
Otworzyłam oczy. Piękny widok skrzącego się w promieniach wschodzącego słońca, śniegu, przywołał odległe wspomnienia. Uśmiechnęłam się.
Wstałam, otrzepując się z białego puchu. Nigdzie nie było widać Arkana.
Ledwie zrobiłam jeden krok, a tuż obok mnie spadł zając. Odruchowo odskoczyłam.
- Zajęczy deszcz, jak rozumiem? - spojrzałam w górę i uśmiechnęłam się do Arkana.
- Nie gadaj, tylko jedz. - Był wyraźnie rozbawiony...
- Co się tak cieszy? - spytałam.
- Szczerze? - wylądował na gałęzi. - To, że mam do kogo otworzyć gębę.
Przeskoczył na większą gałąź, poprzednią prawie łamiąc.
- A więc... Co zamierzasz zrobić? - zagadnęłam, zabierając się do śniadania.
- Mówiłem już. Chcę wrócić, a jak się nie uda... Wrócę tutaj.
- Musi się udać. To nie do pomyślenia, by po prostu od tak cię porzucili.
Spojrzał na mnie znudzony.
- Nie sądzę, by to była ich wina. Nie ma co się użalać... Zmieńmy temat. - mruknął.
Rozmawialiśmy w zasadzie o wszystkim i o niczym. Opowiedziałam o tym jak dołączyłam do watahy, o swoich przeżyciach i zdarzeniach ważniejszych, czy nawet takich, których wolałam sobie nawet nie przypominać. Sam też opowiedział coś o sobie.
Od przybycia w te strony nie czułam się taka... szczęśliwa? To chyba dobre słowo. Szczęśliwa.
Gdy zadałam sobie pytanie, dlaczego, odpowiedź przyszła sama.
Odnalazłam bratnią duszę.
***
- Dziękuje ci za wszystko, Leah. Postaram się wrócić.
- Żegnaj.
- Do zobaczenia.
Odleciał. Biała sylwetka, wyraźnie odcinająca się na błękitnym niebie, powoli, coraz bardziej się oddalała.

<C.D.N.>

Uwagi: "Niewiele" piszemy razem. "Rozgałęzienie" piszemy przez "e". "Mantykora" piszemy małą literą. Literówki.

środa, 20 grudnia 2017

Od Lind "Spełni się" cz. 2

Wrzesień 2020
Szczerze? Nie narzekałabym, gdyby dziś odwołano moją wieczorną wartę. Miałam znów pilnować górskiej granicy watahy, ale nie byłoby absolutnie żadnej różnicy, gdyby przydzielono mnie gdzieś indziej. Wszystko wyglądało tak samo tego dnia; zasłonięte falą deszczu z odciętym światłem słonecznym. Mogłam polegać niemal tylko i wyłącznie na zmyśle słuchu. Węch rejestrował już tylko wilgoć, a wzrok... szkoda gadać. Otaczają mnie najwyżej zamazane cienie. Niemiła atmosfera pracy, ale co mogę poradzić? M u s z ę  tu stać.
Co chwila odruchowo otrzepywałam się. Z każdym, choćby delikatnym powiewem wiatru, czułam straszliwe zimno. Mokre futro nie przydaje się praktycznie na nic. Zaczęłam przeskakiwać na lewo i prawo, próbując rozgrzać się chociaż trochę. Ciekawe, jak poznam, że mogę już wrócić do jaskini, aka prywatnego, krytego basenu, skoro nawet nie widać słońca - zastanawiałam się zniecierpliwiona. Decyzja zapadła: w najbliższych dniach zmieniam stanowisko.
Kiedy podjęłam próbę ochrony przed deszczem za pomocą wiatru, coś nagle rozbiło pusty, nic nie znaczący szum ulewy. Stosunkowo niedaleko stąd, uderzenie niedużych łap o zarośla i długie susy pośród podtopionych roślin. Ktoś OBCY przedziera się przez nasz teren. Zastygłam i natychmiast zaczęłam określać orientacyjnie położenie nieznanego jeszcze osobnika. Jest! Niewątpliwie zmierza do Lasu. Odkryłam jeszcze, że nie jest za wielki i porusza się na dwóch nogach. Intruz, którego mogę wyjątkowo dorwać. Tym razem nie będzie zabawy w informowanie Alf, warunki zbyt sprzyjają ukrywaniu się i niezauważonym działaniom nieprzyjaciół.
Trzy, dwa, jeden, START - zaśmiałam się w myślach i wystartowałam z miejsca w stronę szelestu pary łap. Wreszcie coś się dzieje podczas warty.  Szkoda tylko, że w taką pogodę, ale jak widać nie można mieć wszystkiego.
Oderwałam się nieco od ziemi, szczęśliwa, że tym razem szalony wicher postanowił pomęczyć inne tereny. Zyskałam dzięki temu pewną przewagę; nie będę ślizgać się po błocie, wpadać na powalone drzewa, ani brnąć w brudnej wodzie. Teren na razie pozostaje w miarę otwarty, w sam raz do niskiego lotu.
Mogłam skupić prawie całą uwagę na ruchu intruza. Przyspieszył. Zrobiłam to samo, ale na tyle ostrożnie żeby nie zostać zbyt szybko zauważona.
W pewnym momencie miałam wrażenie, że już go widzę. Mrugałam oczami, próbując zgonić spływające po pysku krople. Drobna, zjeżona sylwetka na tle burego nieba, tylko tyle mogłam o nim powiedzieć. Za wszelką cenę próbował uniknąć kontaktu z większymi zbiornikami wodnymi. Kiedy zatrzymał się nad brzegiem zatopionej części pola, czy tam łąki, byłam pewna, że już go mam. Ten  jednak po sekundzie odbił się od ziemi i zaczął niezwykle sprawnie przeskakiwać z jednej oddalonej "wysepki" na drugą. Za zasłoną ulewy, moim oczom ukazał się niewyraźny zarys Zielonego Lasu. Nie, nie mogę pozwolić mu tam dotrzeć! 
Zaczęłam trochę niepokoić się faktem, że wciąż nie mogę dogonić tego stwora. Co gorsza, przez napięcie nie potrafiłam się skupić i złapać go po prostu wiatrem. A był moment, kiedy znalazł się dostatecznie blisko. Miałam wrażenie, że nie słyszę już deszczu, czy czegokolwiek innego, poza łomotaniem własnego serca. Stres sprawiał, że męczyłam się znacznie szybciej. Tymczasem Las znalazł się już zbyt blisko. Zacisnęłam zęby i nie patrząc na cokolwiek, użyłam całej dostępnej energii, żeby przyspieszyć i w końcu zacisnąć zęby na ogonie niezwykle zwinnego intruza.
Akurat wtedy trzasnął piorun. Bardzo blisko. Znów uderzył boleśnie w zmysł słuchu. Położyłam z cichym jękiem uszy i zanim odzyskałam orientację w terenie, zaryłam pyskiem o ziemię. To wyglądało na koniec pościgu za kimś, kto chyba nawet nie zauważył mojej obecności. Co mu się dziwić? Przecież od początku chciałam działać cicho. Chociaż tyle się udało.
Podniosłam pysk wypluwając błoto i kępy uschłej trawy. Obcy zniknął pośród drzew. Uderzyłam wściekła łapą w grunt. Nie miałam najmniejszej ochoty godzić się z porażką. To nie w moim stylu. Wstałam i ruszyłam w stronę lasu. W przyrodzie nic nie ginie, jest jeszcze szansa go znaleźć.
Jakaś jest. Zaczęłam truchtać na tyle, na ile pozwoliły mi siły. Ja nie przegrałam, nie przegrałam!
Ze zdziwieniem odkryłam, że korony drzew, niektóre wciąż przykryte kolorowymi liśćmi, są w stanie prawie całkiem zatrzymać deszcz. W tej części lasu, osłoniętej barwnym baldachimem, unosiła się niska mgła.
Cisza świdrowała mi w uszach. Kontrast z szumem prawdziwego wodospadu, był olbrzymi. Zastrzygłam uszami i zbliżyłam nos do ziemi. Jedynym śladem okazał się być delikatny zapach siarki, jednak zbyt szybko ginął w trawie. Dziwne...
Okolica uparcie zamilkła. Żadnego ruchu, żadnego nienaturalnego szmeru. Jakby nawet myszy stąd uciekły. Szłam dalej trasą, która wydała mi się tą właściwą. Znajdę go, znajdę - powtarzałam sobie.
Zatrzymałam się nad zalanym obniżeniem terenu. Tu parę pojedynczych kropel, raz po raz rozbijało nicość w powietrzu. Jeśli trop tu był, oto jego koniec. Rozejrzałam się jeszcze raz. Jak to ma działać?  Nie było jak uniknąć wody, jeśli nie potrafisz latać.
Obeszłam jeszcze kilka drzew w pobliżu, jednak to już nie zdało się na nic. Przysiadłam przy na wpół zatopionym, powalonym przez burzę pniaku. Poczucie, że już po wszystkim, uderzało co raz mocniej. Myślałam ze smutkiem, że w końcu będę musiała je przyjąć i wkrótce powiadomić o wszystkim  Alfy. Jedynie suchym słowem, bez żadnego jeńca.
Tak było, dopóki nie dostrzegłam światła wątłego płomyka, pośród gałęzi jednego z drzew. Przywarłam natychmiast do ziemi i chwilę obserwowałam zjawisko w milczeniu. Chyba nawet wstrzymałam oddech. Nie poruszyło się. Zaczęłam zbliżać się w jego stronę, prawie cała znikając w zaroślach. Momentami szurałam brzuchem po ziemi.
Im bliżej, tym większe czułam poddenerwowanie. Zatrzymałam się dopiero przy grubym pniu starego dębu. Na górze, nad płomieniem, siedział tamten intruz, teraz to nie ulegało wątpliwości. Nie powstrzymałam lekkiego, niebezpiecznego uśmiechu. W końcu. 
Miałam ochotę dokładnie przyjrzeć się przeciwnikowi, zanim uderzę, jednak gałęzie wszystko zasłaniały. Wygląda na to, że stad jeszcze się nie upewnię. Dobra, czas już żeby...
Nagle zawahałam się. Pojawiły się pytania. Czemu przestał biec? Już jest pewny, że znalazł dobrą kryjówkę? Poza otwartą przestrzenią? To po co mu takie światło?
Zauważyłam kątem oka jak opiera się o pień, szukając miejsca pod kolejnymi, nakrytymi liśćmi gałęziami.
On nie próbuje ukryć się przed wilkami... On ukrywa się przed deszczem!
Odgarnęłam mokrą grzywkę sprzed oczu. Nie chciałam dłużej znosić napięcia. Wszystko się zbyt komplikuje. Po prostu wypełnię wreszcie mój obowiązek! Wystrzeliłam w powietrze. Uniosłam się na wysokość badyla, na którym siedział dwunogi stwór. Byłam gotowa do walki, ale tylko przez jeden, bardzo krotki moment. Skupienie uleciało, kiedy dopiero z bliska rozpoznałam kim jest przemoczony intruz. Otworzyłam pyszczek, jednak zabrakło w nim słów, żeby wyrazić moje zaskoczenie. Kogo ja oszukuję? Powinnam raczej powiedzieć "szok".
Tak samo dopiero z bliska rozpoznałam blask Wichury Płomieni.

<CDN>

Uwagi: "Słońce" piszemy małą literą.

sobota, 2 grudnia 2017

Od Bony "Koniec tajemnic" cz. 1

wrzesień 2020
Krążyłam w okół terenu watahy, by sprawdzić czy jest tu jakieś jedzenie.
- Nic, zero, pustka! - krzyknęłam z zawodem w głosie.
Latałam przez dobre dwie godziny, lecz jak nic nie było, tak nie ma. Wylądowałam na szczycie Góry by odpocząć. Zauważyłam coś ciekawego.
Mianowicie jaskinię, ale nie smoczą. Co robić? Wchodzić czy nie? Wchodzę.
- Ale tu ciemno - syknęłam - Halo, czy ktoś tu jest?!
Po jaskini rozeszło się echo. Wzdrygnęłam się. Nagle poczułam ból. Upadłam. Potem była tylko ciemność...
*3 godziny później
Otworzyłam oczy. Moje ciało było sparaliżowane, ale to pewnie tymczasowo. Starałam się wstać, lecz za każdym razem upadałam.
Po dłuższym czasie wstałam. Zakręciło mi się w głowie.
- Bona? - usłyszałam głos za plecami.
- Kto mówi?! - krzyknęłam.
- To ja, Baltica - moja siostra stałą za mną, a ja jej nie poznałam. Podbiegłam do niej i ją przytuliłam.
Nie widziałam jej przez dwa lat. Zaczęłam płakać.
- Bona, musimy stąd uciekać. On tu jest! - krzyknęła jak najciszej umiała. Zaczęła wychodzić na zewnątrz, a ja za nią. Zleciałyśmy z Góry.
- Ale kto tu jest? Chodzi ci o tatę? - spytałam przerażona. Moja przyszywana mama mówiła, że to on zabił mojego lisiego tatę.
Strach sprawił, że moje mięśnie się spięły. Biegłam przed siebie, nie patrząc co i jak. Moja siostra mnie zatrzymała.
- Bona, musimy poszukać Felisiti! Ona wie wszystko o naszej rodzinie! - zaproponowała Baltica. Ruszyłyśmy naprzód. Biegłyśmy przez las.
Biegnąc walnęłam głową o gałąź, która była nisko osadzona. Syknęłam i pobiegłam dalej. Zaczęło się robić ciemno, więc zatrzymałyśmy się, aby przespać się na drzewie.
Wskoczyłam na gałąź i poszłam spać...
* rano
Przeciągnęłam się i nagle spadłam. W ogóle zapomniałam, że spałam na drzewie. Wstałam i otrzepałam się z mokrych liści. Obudziłam Baltice i poszłyśmy dalej szukać Feli.
Zauważyłam zająca, więc zaczęłam za nim biec.
- Ej,wracaj tu! - krzyczałam za nim. Po dłuższym czasie go złapałam. Zajadałyśmy się nim jak byśmy nie jadły od roku. No trochę było w tym prawdy, ale my nie jadłyśmy od dwóch dni.
* sześć godzin później
Szłyśmy przez sześć i było już ciemno.
- Serio, jest już tak ciemno, a dopiero popołudnie - narzekałam, lecz Baltica dała i znak by być cicho. Nie wiedziałam o co jej chodzi. Zawróciła i poszła nad strumyk, a ja za nią.

<C.D.N.>

Uwagi: Nadal źle zapisujesz tytuł op. Całę mnóśtwo literówęk (tak, zapisałam to celowo, bo dokładnie takie błędy popełniasz). Góra to nazwa miejsca. "Zauważyłam" piszemy przez "ż". Źle zapisujesz Spacje przy wypowiedziach. "Stąd" piszemy razem i przez "s". "Naprzód" piszemy razem. "Szłyśmy przez sześć i było już ciemno." - sześć czego? Szyszek? Gruszek? Brakowało o informacji na końcu op., że to nie koniec serii.

Od Moone "Krok w dorosłość"


wrzesień 2020

W końcu nadszedł ten dzień. Wymarzony przez uczniów - koniec szkoły. Stałam się już na tyle starsza, że zakończyłam podstawową naukę i weszłam w dorosłość. Wiązało się to też z innymi obowiązkami. 
 Mój przyjaciel Winteren nie powrócił, coś się z nim stało? Może uciekł, albo go wyrzucili? Nie wiem, jednak brakowało mi go. Zawsze szedł przy mnie, śmialiśmy się razem.
 Myśląc tak o tym przypomniało mi się, że powinnam iść do Alfy załatwić sobie jakieś stanowisko, oczywiście i tak musiało coś odwrócić moją uwagę. Zauważyłam barwnego ptaka o jaskrawych kolorach. Wyglądał on nietypowo. Spostrzeżony odleciał, a ja polecałam za nim rozwijając swoje skrzydła, które urosły stając się większe i silniejsze. Czułam jednak w głębi serca że to niezbyt dobra decyzja lecieć za nim.
 Wyrzuciłam tę myśl z siebie i wzbiłam się w powietrze tworząc podmuch wiatru tworzący kołysanie się trawy. Leciałam tuż za nim, wydawał z siebie dziwne dźwięki w ogóle nie przypominające śpiew ptaków. Po jakimś czasie stworzenie gwałtownie obniżyło lot. Ciągnęło mnie coś, żeby za nim polecieć.
- Hello my dear... - odezwał się czyjś głos, a ja z niego nic nie zrozumiałam prócz hello, które brzmiało podobnie do hej.
 Wpadłam w liście drzew, które zamortyzowały mój upadek. Właśnie, upadek. Nagle coś zablokowało mi skrzydła i nie mogłam nimi poruszać co skutkowało zaprzestaniem lotu. Po chwili ponownie miałam w nich czucie. Zeskoczyłam na ziemię, było tam ciemno. Żaden promyk słońca nie przedostawał się przez liście.
- My lovley wolf. - rzekł ponownie czyjś głos.
  Kręciłam się w kółko mając nadzieję, że kogoś zobaczę. Minęła chwila, aż poczułam na sobie dotyk czegoś. Nie umiałam opisać jakie to było w dotyku, lecz mogę powiedzieć, że wyglądało to jak czarny bardzo gęsty dym, który powoli osuwał się po moich łapach. Przestraszyłam się i próbowałam uciec odlatując stamtąd, ale nie miałam wystarczających sił, bo ta "ciemność" zabierała mi energię.
 Chciało to coś już mnie całkowicie pochłonąć, ale udało mi się wyrwać z jego macek. Kosztowało mnie to dużo wysiłku, dlatego biegłam trochę wolniej w kierunku powykrzywianych drzew. Biegłam przed siebie, nie wiedziałam nawet gdzie, aż w końcu znalazłam światełko w tunelu. Zwiększyłam tempo i zatrzymałam się przy wyjściu z lasu.
 Stanęłam jak wryta. Znałam to miejsce. Widziałam je dwa razy w szczenięcych latach. Wpatrywałam się w wielki dół zakrwawiony krwią moich przodków, nawiedzony nienawiścią i rządzą władzy. Wiedziałam, że mógł to być on i że nie ucieknę przed nim nigdy, ale czym później to się stanie, będzie lepiej dla innych. Obejrzałam się za siebie i spostrzegłam już ciemność idącą po mnie. Zobaczyłam w niej oczy i usłyszałam głuchy śmiech. Pobiegłam przed siebie i poleciałam.
 Zatrzymałam się przy jaskiniach, gdzie mogłam spotkać przywódczynię. Początkowo musiałam ominąć parę innych jaskiń, żeby znaleźć tą właściwą.
- Witaj, Moone. - powiedział Dante widząc mnie przed ich jaskinią.
 Już dawno do nich nie zaglądałam, ciekawe jak tam Navri, pewnie już coś podrosła. 
- Witam, co tam słychać? - przywitałam się, po czym spojrzałam za siebie słysząc jakiś dźwięk. 
- Wszystko w porządku, a gdzie idziesz?
- A idę załatwić sobie jakieś stanowisko, w końcu jestem już w takim wieku że mogę jakiś wybrać.
- Z takim wykształceniem jakie chciałabyś mieć? - spytał z uśmiechem na pysku.
 Porozmawiałam jeszcze trochę po czym ruszyłam dalej. Do Alfy miałam już niedaleko, wystarczyło przejść obok trzech większych jaskiń, które i tak nie były większe od jaskiń przywódców.
 Będąc już przed jamą, napotkałam tam Shena. Wydoroślał, zapewne stał się też silniejszy, dlatego zadzieranie z nim było już mniej zabawne. 
- O, witaj, moja niedroga. - powiedział basior od razu kiedy mnie zauważył.
 Wzrostem nawet mi dorównywał, bo byłam dość wysokim wilkiem. Rozłożyłam skrzydła, żeby pokazać, że ja nie jestem gorsza od niego, jak to zawsze próbował mi okazać.
- Oooh... wilczkowi skrzydełka urosły? Haha, żałosna jesteś. - odpowiedział, mówiąc jak do szczeniaka.
 Nie dość, że drażnił mnie swoją obecnością, to dodatkowo jeszcze musiał coś komentować. 
- Może już wydoroślejesz? Przydałoby się, a teraz spadaj stąd. - odpowiedziałam stanowczo próbując udawać opanowaną. 
- Co się tu dzieje? - spytała Alfa, wychodząc z jaskini. - Dlaczego sobie nadal dogadujecie?
 Od tych słów zapanowała cisza. Nikt nie chciał się do niczego przyznać. W końcu ja spytałam się Suzanny czy mogę z nią coś załatwić na osobności. Zgodziła się po czym zaprosiła mnie do swojej jaskini. Była bardzo duża i obszerna, największa w tej watasze. Dziwię się tylko tego, że nie przygarnie do niej wilków z Watahy Czarnego Kruka. Nawet wilkom z naszej watahy brakuje jaskiń! 
- No więc w jakiej sprawie do mnie przyszłaś. - zapytała Alfa.
- Chciałabym załatwić sobie jakieś stanowisko, bo jak wiesz, ukończyłam szkołę.
- A jakie sobie wybrałaś? Przypominam, że możesz mieć dwa.
- Chciałabym pełnić funkcję patrolu nadziemnego oraz mordercy.
Suzanna spoglądnęła na mnie mówiąc, że z takim wykształceniem nie wie co zrobić. Jednak po chwili rozmyślania zgodziła się, bo brakowało trochę wilków w patrolu, dlatego podziękowałam i wyszłam zadowolona.
Nastała już noc, zrobiło się troszeczkę chłodniej. Położyłam się gdziekolwiek, żeby odpocząć po ciężkim dniu.

 Uwagi: Pilnuj formatowania - porządnie się zepsuło. "Znaleźć" piszemy przez "ć". Nie "miejąc" tylko "mając". Nie "te miejsce", tylko "to miejsce". Powtórzenia! Popełniasz sporo błędów składniowych, a także... logicznych. Ale o co chodzi pisałam już na Skype, więc nie będę się powtarzać.

sobota, 25 listopada 2017

Od Dante "Kiedy zaśpiewa słowik" cz. 5 (cd. Moone)

Wrzesień 2020 r.
Znowu leje - pomyślałem, patrząc spod zmrużonych powiek na senną, deszczową krainę u stóp Góry. Nie podobało mi się to. Trawa nie była widoczna pod warstwą mętnej wody i zanosiło się na to, że niebawem zaleje i drzewa. Istna powódź. Usiłowałem coś na to zaradzić, jednak bezskutecznie, co spotęgowało moje przeczucie, że coś jest nie tak, a wpływu na to mogą nie mieć naturalne siły, lecz czyjaś magia. Dojście do źródła tejże mocy było jednak niemożliwe. Powinno wskazywać oczywisty kierunek, jednak tak się nie stało... Zdawało się być słabsze od samej pogody, co było tym dziwniejsze. Zmarszczyłem brwi, wpatrując się w bure chmury.
Może moje przeczucia nie były słuszne? W końcu nigdy wcześniej nie próbowałem rozganiać deszczu. Niedawno nastąpił ten pierwszy raz - zakończony niepowodzeniem, rzecz jasna - gdyż sytuacja wyglądała naprawdę tragicznie. Z największym żalem patrzyło się na zaduszone pod wodą martwe ciała gryzoni, które stanowiłyby pyszną przekąskę. Wymoczone od kilku godzin lub dni nie mogły stanowić smacznego posiłku.
Nagle przez niebo przetoczył się grom. Futro aż zjeżyło mi się na karku. Za kilka sekund huknęło. Podczas powodzi dotychczas mieliśmy do czynienia z wyłącznie ulewą, a nie burzą. Nie wróżyło to niczego dobrego. Pospiesznie popędziłem ku jaskini Alf, nie przejmując się deszczem. Krople w tej chwili nie były na szczęście tak duże jak w poprzednie dni, jednak szybko mogło się to zmienić. Łapy ślizgały mi się na rozmoczonej górskiej ścieżce prowadzącej do jamy, wielokrotnie niemal nie upadłem. Wbijałem pazury w ziemię przy każdym kroku, jednak niewiele to dawało. Istne bagno.
- Alfo! - krzyknąłem w głąb przestrzennej, jednocześnie dość mrocznej jaskini.
- Tak? - głos Hitama odbił się echem od ścian. Już za chwilę jego pysk wyłonił się z półmroku. Nowy Alfa był znacznie ode mnie młodszy, nawet od Suzanny. Nie potrafiłem zrozumieć tego wyboru, bo w końcu był tylko niedoświadczonym młodzikiem, ale nigdy głośno nie polemizowałem. Chciałem uniknąć zbędnych kłopotów.
- Zbliża się burza - oświadczyłem. To mu wystarczyło. Nieznacznie skrzywił pysk, po czym skinął głową.
- Jak daleko jest od nas?
- Kilka kilometrów, ale sądząc po wietrze przybędzie prędko.
Hitam nie udzieliwszy odpowiedzi powoli wyszedł na skraj jaskini i spod zmrużonych powiek wpatrywał się w chmury. Po raz kolejny grzmotnęło. Moje przypuszczenia się sprawdzały - burza była coraz bliżej. Zbliżyłem się do basiora, czekając na werdykt.
- Wezwij wszystkie wilki o żywiole powietrza, wody i elektryczności.
Skinąłem głową i wyszedłem z jaskini, uprzednio tworząc sobie nad głową ochronę nad opadami. Wyglądało na to, że po raz kolejny spróbujemy magicznie odgonić niesprzyjającą pogodę. W myślach powtarzałem imiona wilków, które posiadają któryś z wymienionych przez przywódcę żywiołów: Lind, Leah, Bona... I to chyba byłoby na tyle. Z jego słów wynikało również, że powinienem udać się do byłej Watahy Asai. Zadrżałem na samą myśl.
- Cześć, Dan - z zamyślenia wyrwał mnie dziwnie znajomy głos. Zatrzymałem się i zerknąłem na lewo. O ścianę wejściową do swojej jaskini opierała się wyjątkowo drobna wadera o dużych, intensywnie różowych oczach które w dodatku odbijały światło wydobywające się z wzorów pokrywających jej futro. Zdawały się być przez to jeszcze większe.
- Cześć, Moone - odparłem. Uśmiechnęła się, widząc, że ją poznaję.
- Nie przeszkadzam? W czymś pomóc?
- Jakbyś mogła - rzekłem szybko - Musisz sprowadzić wilki z żywiołem powietrza, wody i elektryczności. Jak najszybciej.
- Z Watahy Magicznych Wilków czy...? - tu urwała, patrząc na mnie pytająco.
- Możesz do tych z naszej - stwierdziłem, rozumiejąc, że ta dopiero weszła w wiek dorosły i mogło się jeszcze wiele wydarzyć, w razie jakby zagubiła się w okolicach nie do końca oswojonych jeszcze członków byłej Watahy Asai.
- Dobra, to już idę - oświadczyła i popędziła ku jaskini jednej z wader, którą musiałem sprowadzić. Przed nasilającym się deszczem chroniła się za pomocą skrzydeł. Po chwili otrząsnąłem się z zadumy i sam zacząłem biec w stronę zachodniej części Góry, gdzie mieściły się jaskinie wilków, których kolor futra zwykle był czarnym. Miałem znacznie dłuższą drogę. Jako, że łapy wciąż niemiłosiernie ślizgały mi się na błocie, nieco wspomogłem się żywiołem ziemi. To on również pozwolił przejść mi nad zatopionym terenem bez moczenia łap.
- Wilki! Potrzeba mi wszystkich władających nad powietrzem, elektrycznością i wodą! - krzyczałem, biegnąc nieopodal jaskiń, po moście wytworzonym z ziemi, który prawdopodobnie rozmoknie i opadnie do wody za zaledwie kilkadziesiąt minut.
Kilka pysków wychyliło się z niewielkiej wielkości jam, a gdy robiłem rundę z powrotem, część z nich już była gotowa do drogi. Ruszyła ścieżką w ślad za mną, jednak nie po tej samej, po której ja się poruszałem, a skalnej, po której chodziły na co dzień. Była ona równoległa do mojej. W końcu nasze drogi się połączyły - biegłem na czele dość okazałej grupki wilków z byłej Watahy Asai. Czułem się jak jakiś dowódca stada... Dobrze byłoby mieć swoją watahę - stwierdziłem nagle, lecz szybko wyzbyłem się tej myśli. Nie byłbym dobrym liderem. Brakło mi wielu cech, by godnie pełnić tę funkcję.
Doprowadziłem ich do Alfy. Czekał wraz z Suzanną, która jednak siedziała nieco głębiej w jaskini, wpatrując się w zamyśleniu w deszcz. Podniosła wzrok na nas dopiero, gdy byłem raptem dwa metry od niej.
- Musimy odgonić tę burzę - oświadczył stanowczo, lecz nie za głośno Hitam. Mimo to był doskonale słyszalny. Zauważyłem, że wadery sprowadzone przez Moone już czekały. Ona sama w zaciekawieniu wpatrywała się w każdego z przybyszów. Najwyraźniej nic nie broniło temu, by członkowie stada obserwowali akcję. Siedziała skryta za jednym z kamiennych filarów w jaskini Alf.
- A co jeśli się nie uda? - zapytała jedna z wader. Miała aksamitnie gładki głos, jednak nie udało mi się wypatrzeć w tłumie jej pyska. Hitam jednak nie odpowiedział. Jego wzrok uważnie badał rejon, gdzie między chmurami pojawiały się przebłyski.
- Powinniśmy uderzyć tam - oświadczył w końcu, wskazując za pomocą brody najbliższy rejon, gdzie właśnie błysnęło - Wszyscy na pozycje.
Musieliśmy improwizować. Pospiesznie wymieniliśmy się informacjami, kto nad jakim żywiołem panuje, a następnie przybraliśmy prowizoryczne ułożenie. Jeden z wilków na szczęście czytał książki na temat kręgów mocy, gdzie opisane były również najsilniejsze ułożenia w przypadku łączenia magii kilku osób. Ostatecznie byliśmy gotowi za niemal chwilkę. Zorganizowanie wilków z Watahy Asai mnie nieźle zaskoczyło.
- Na sygnał wycelujecie w tamto miejsce - oświadczył Alfa, unosząc łapę we wcześniej już wskazanym przez siebie kierunku. Następnie (nie wliczając w to deszczu i wiatru który zaczął robić się niepokojąco silny) zapanowała cisza. Hitam wpatrywał się w obrany przez siebie punkt, a następnie wykonał zamaszysty gest. Wszyscy natychmiast użyli całej swojej mocy, skupiając się w tamtym miejscu. Musiałem aż przymrużyć powieki z nawału wichury, kłujących wręcz kropelek wody, które wydobyły się z zabójczo prędkiego strumienia oraz oślepiających błyskawic. Tych jednak było najmniej. Wiatr wytworzony za pomocą wilków nieco mnie odsunął ku skrajowi Góry, jednak nie mogłem się przysunąć. Z nadmiaru używanej magii zdrętwiały mi wszystkie kończyny. Nie widziałem, czy sytuacja się poprawia, czy nie. Zamiast tego spróbowałem wykorzystać jeszcze więcej mocy, co sprawiło, że zaczęło mnie boleć nawet w kościach. W dodatku wytworzony przez nas krąg musiał wyciągać ze mnie jej jeszcze więcej, niż sądziłem, że potrafię.
Niespodziewanie poczułem, jak opuszczają mnie siły. Strumień mocy zaczął słabnąć, pozostałe magiczne wilki również zdawały się mdleć ze zmęczenia. Gdy już niemal zgasł, poczułem, jak jedna z łap mi się osuwa. Szybko ją cofnąłem. Inna wadera, znacznie ode mnie młodsza, nie miała jednak tyle szczęścia. Całkowicie utraciła przytomność i ześlizgnęła się. Nie zdążyłem jednak złapać ją za łapę. Zamiast tego śmignęła obok mnie ciemna smuga, która bez zastanowienia rzuciła się w stronę urwiska. Plątanina czarnych piór, futra i... lśniących na różowo włosów.

<Moone?>

Uwagi: Wataha Asai nosi nazwę Watahy Czarnego Kruka. Pisz częściej opowiadania!

piątek, 24 listopada 2017

Od Lind "Spełni się" cz. 1


Wrzesień 2020
Alfabetyczne ułożenie książek podobno pomaga odnaleźć te właściwe. Może jednak warto było się go nauczyć? 
Przechodziłam obok kolejnych regałów z wykrzywioną głową. Przejeżdżałam znużonym już wzrokiem po grzbietach opisanych tytułami rozpoczynającymi się na literę "K". Wszystko co mogłoby być  użyteczne, przeplatało się niestety z myląco brzmiącymi nazwami ludzkiej literatury. Dwa magiczne koty śledziły z zainteresowaniem moje ruchy dookoła półek. Nie zamierzałam się poddać, jak już tyle czasu tu spędziłam. 
Nagle zatrzymałam się. Czy mi się zdawało, czy widziałam właśnie... Cofnęłam się kilka kroków. A niech mnie!
Ściągnęłam pośpiesznie grubą książkę z regału. Tomisko wyślizgnęło mi się z pyska i uderzyło z hukiem o drewnianą podłogę. Koty poderwały się z miejsca, a ja pochyliłam się nad wydaniem i jeszcze raz przyjrzałam z zachwytem tytułowi. Miałam przez chwilę wrażenie, że oczy płatają mi figla. Nie, nie ma mowy o pomyłce.
"Kronika Jesieni Tysiąclecia"
Bez namysłu wrzuciłam wydanie do torby i ruszyłam w stronę wyjścia z Biblioteki. Zrezygnowałam z poszukiwania tego, po co tu pierwotnie przyszłam. Co odwlecze to nie uciecze, czy jakoś tak. Wyszłam na zewnątrz, na szary i poszarpany nawałnicami świat. 
Miałam teraz do wyboru podróż górą, pośród szalejącego wiatru i deszczu, lub dołem, kawałek nad poziomem wody, która przykryła niemalże wszystkie niżej położone tereny. Wybrałam od razu opcję pierwszą. Udało mi się jakoś pokonać odległość dzielącą mnie od jaskini, jednak czułam się cały czas jak listek rzucany na prawo i lewo przez nieokiełznany żywioł. 
Właśnie. Mój żywioł. Byłam zaskoczona jak mało nad nim czasem panuję. Chyba czas się wziąć za jakieś ćwiczenia. 
Uważając na książkę, wylądowałam w brudnej, odpychająco wyglądającej wodzie i wpłynęłam do swojego lokum. U mnie sięgała mniej więcej do łokci. Nie powiem, że mi się to podobało, jednak przestałam narzekać, kiedy usłyszałam coś o całkowicie zalanych norach, niezdatnych obecnie do mieszkania. Nie wiedziałam, czy to tylko plotka, czy fakt, jednak dał mi dość do myślenia - mogło być znacznie gorzej. 
Wskoczyłam na posłanie, umiejscowione trochę wyżej na potrzeby uchronienia od zimnej cieczy. Otrzepałam się i wycisnęłam wodę z włosów po czym położyłam się na bok i otworzyłam książkę. Z nostalgią wróciłam do historii, której nie miałam możliwości poznać w dzieciństwie do końca. Zabroniły mi wtedy wyrwane i poszarpane strony ostatnich rozdziałów. Zapomniałam o świecie, zapomniałam o nawałnicach na zewnątrz. Wrócili starzy znajomi ze stronic. 
Wszystko, co planowałam rano, rzuciłam na dalszy plan. 
***
"Zobaczył korony drzew, wykonane wreszcie z prawdziwego złota..."
- Uch, kto tu postawił ten sufit? - usłyszałam nagle. 
Podskoczyłam i ześlizgnęłam się niechcący z posłania. Moje przednie łapy wylądowały w wodzie. Przeszły mnie dreszcze, przecież dopiero co się wysuszyłam. Zwróciłam oczy w stronę wejścia. Stał tam Dante, pochylając głowę z powodu nisko zawieszonego sklepienia. Aha, znów nie zauważyłam gościa przez lekturę. Zaskoczył mnie. Zeszłam cała na zatopioną podłogę i uśmiechnęłam się jak gdyby nigdy nic się nie stało. W sumie cieszyłam się na widok tego miłego basiora.
- E.... Hej, Lind - mruknął basior.
- Cześć, co cię do mnie sprowadza, Dan? - upewniłam się, że książka nie wyląduje w wodzie.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam... - poprawił ułożenie pasa zakrytego prawie zupełnie przez różnoraką broń. - Ja po mięso. Sama mówiłaś, żebym...
- A, tak! Mięso! - potrząsnęłam głową. - Masz rację, całkowitą rację - wymamrotałam pośpiesznie i paroma susami dotarłam do jednej z półek wydrążonych w skale. - Miałam ci oddać tamte dwa zające - złapałam wiatrem wspomniane właśnie zwierzaki. - Daruj, że skazałam cię wtedy na dodatkowe godziny bieganiny.
- Żaden problem... - odparł bez przekonania i dodał na końcu zdania jakiś dziwny epitet. To chyba miał być komplement, ale nie mam pewności. Nie usłyszałam wszystkiego. Tak czy inaczej przejął ode mnie zapas mięsa. 
- Czy to jest Bransoletka Życzeń? - zwrócił uwagę na przedmiot leżący w zasięgu wzroku.
- To? Tak się nazywa? - zdziwiłam się. 
- Taak, to ona... - zmrużył oczy. - Farciara z ciebie.
- Słucham? - spojrzałam zmieszana na basiora, wciąż niezbyt rozumiejąc, co ma na myśli. 
- Nie wiesz do czego to służy? - popatrzył okrągłymi oczami na moje przeczące ruchy głową. - Spełnia życzenia, tak jak nazwa wskazuje - oznajmił, jakby spotkał właśnie kogoś, kto nie wie, że w dzień Słońce świeci. 
Chwila... On tak na poważnie? Spełnianie życzeń realnie, nie jak w lukrowanych bajkach, które opowiadała mi Jen na dobranoc? 
Uderzyłam ogonem w brudną taflę wody. Wtem coś otarło się o moją łapę. To była ryba. 
- Cóż... Ciekawe, bardzo ciekawe. Dzięki za informacje, Dan - powiedziałam bez wyrazu, cofając się o kilka kroków. 
Nie wiedziałam czy wierzyć w jego słowa. Wyjątkowo zapaliła mi się lampka niepewności z tyłu głowy. Chyba jednak powinnam ten jeden raz poszukać jakiegoś potwierdzenia. 
Uderzyłam jeszcze raz ogonem w wodę, płosząc łuskowate stworzonko. 
- Dzięki.
****
- Czyli... Dan wie o czym mówi? - zapytałam.
- On? Zwykle nie - Mana rzuciła kamień na wodę. Cicho syknęła niezadowolona, kiedy nie odbił się od tafli ani razu. - Ale to o Bransoletce Życzeń, to prawda. Masz dokładnie jedno życzenie, które spełni się. 
- Tak po prostu? - wciąż jakoś trudno mi było uwierzyć. Pierwszy raz od jakiegoś czasu chyba. Czyżbym... dorosła już zupełnie?
- Powinno. Jeśli nie będzie to tylko hologram - mruknęła w odpowiedzi - Ale zwykle tak nie jest. Czego chcieć więcej? 
- Dobre pytanie - usiadłam na trawie. 
- Rozumiem nie wiesz jeszcze do czego jej użyjesz? - zainteresowała się Hane spoglądając na Bransoletkę. 
- Coś tam chyba mam - odparłam. 
Manahane ponownie spróbowała "puścić kaczkę". Tym razem udało jej się. Zadowolona spojrzała na mnie i podsunęła mi inny kamyk. Rzuciłam go, chociaż byłam już na wpół nieobecna myślami. Zdołałam osiągnąć podobny efekt jak fioletowa wadera. Mam nadzieję, że nie zauważyła jak pomogłam sobie żywiołem. 
Gdzieś daleko zabrzmiał grzmot. Położyłam po sobie biedne uszy. Kolejna fala deszczu nadciąga.
Wieczorem udałam się do parku, a właściwie wysepek nad parkiem. Miałam tyle szczęścia, że chwilowo nie padało zbyt mocno, a spomiędzy ciężkich chmur wysunął się Księżyc. Znów przypomniałam sobie o poczuciu rozbicia. Znów, ponowie, jeszcze raz. Za dużo, za dużo tego! 
"Dobra, czas się skupić na życzeniu", pomyślałam. Przysiadłam na kamieniu i zaczęłam się zastanawiać. Jak je sformułować... Jak... 
Nie spodziewałam się trudności na tym etapie. Planowałam po prostu wypowiedzieć to życzenie i wrócić do jaskini z uśmiechem na pysku. Tymczasem przesiedziałam minuty, godziny, jakkolwiek liczy się czas, na ziemnej skale, szarpana wichrem.
W końcu przyszło. Zerwałam się z entuzjazmem na równe łapy i wypowiedziałam je głośno.
 
<CDN>
 
Uwagi: "Aha" piszemy przez "h".

niedziela, 12 listopada 2017

Od Lind "Co się dzieje?" cz. 4 (cd. Karou)


Czerwiec 2020
Rzuciłam kolejny kanciasty kamień w stronę otwartej torby leżącej na brzegu. Nie wycelowałam jak powinnam, przeleciał milimetry nad skórzanym workiem. Zignorowałam ten fakt. Nie chciało mi się wychodzić na brzeg tylko po to, żeby wykopać z wysokiej trawy jeden skalny okruch. 
Zajmę się tym później, tak sobie powtarzałam ilekroć to się zdarzało tego dnia. Zanurkowałam po raz kolejny pod ciepłą kaskadę.
Dopiero dzisiaj dowiedziałam się, czego tak często poszukują wilki na dnie jeziorka pod Wodospadem. Drogie kamienie. Prawdziwe, nie zabarwione, kruche szkiełka, które pozostawiali po sobie ludzie. Pośród otoczaków, przykrywających dno stosunkowo płytkiego zbiornika, udało mi się tego popołudnia znaleźć aż trzy szmaragdy, jeden cytryn, dwa turkusy i szafir. Z powierzchni trudno było dostrzec cokolwiek pod taflą wiecznie wzburzonej wody. Próbowałam więc zanurzać głowę i otwierać oczy, jednak jakoś od małego sprawiało mi to problem. Po kilku marnych sekundach byłam zmuszona zrywać się na równe łapy. Tego domagały się  wiecznie nieprzyzwyczajone, piekące oczy. 
Podeszłam bliżej właściwej kaskady i spróbowałam ostatni raz poszukać czegoś wartego uwagi. Dostrzegłam wtedy wielki rubin, leżący idealnie pod silnym strumieniem opadającej wody. Zamknęłam oczy i podjęłam próbę wydobycia go mocą powietrza. Spotkałam się oczywiście z oporem, coś jakby trzymało ten piękny kryształ przy dnie. Pochyliłam się nad wodą, obeszłam kaskadę i spróbowałam złapać go łapami. Szło niezwykle opornie, próbowałam wielokrotnie obu metod, wyczekując chwili, kiedy kamień ustąpi. Może czas mi się dłużył przez zniecierpliwienie, może naprawdę trwało to tak długo, jednak doczekałam się. Po kolejnym z wielu szarpnięć kamień został w moich łapach. Wreszcie.  
Zaczęłam go turlać po dnie, w stronę brzegu, w kierunku torby. Nie chciałam już niepotrzebnie tracić energii związanej z żywiołem, a przecież nie przeniosę czegoś tak dużego w pysku. Nie podnosiłam wzroku, ze spuszczoną głową starałam się nie zgubić położenia mojej zdobyczy. 
Nagle skupienie rozproszyło coś niespodziewanego. Po wzburzonej tafli wody zaczęła rozpływać się czerwona ciecz. Krew? Skąd?! 
Popatrzyłam na brzeg. Ukryta za wodospadem, nawet nie zauważyłam, że ktoś się zbliżył. Ujrzałam wysoką, szczupłą, czarną waderę o długich łapach. Cały pysk i przednie kończyny miała ubrudzone krwią. Stała nad ciałem już martwego jelenia, z którego czerwona posoka spływała do jeziorka. Wilczyca spoglądała na zwierzę swoimi pięknymi, granatowymi oczami, jakby z nienawiścią i zawodem. Jej bardzo długi ogon kiwał się dziwnie na boki, żył własnym życiem. Na początku chciałam ocenić ten widok jako w miarę normalny - polujący wilk ze zdobyczą. Wadera nie pachniała też obco, na pewno należała do watahy. Jednak im dłużej się przyglądałam, tym cała sytuacja zaczynała wyglądać gorzej i dziwniej.
 Ofiara była bardziej poharatana niż zwykle. Brakowało także ugryzień w strategicznych miejscach, takich jak kark, które szybko zamieniają szarpiące się zwierze w posiłek. Dostrzegłam jeszcze krwisty ślad i wygniecioną roślinność ciągnące się za nadto ubrudzoną polującą. Przeszła mi przez głowę myśl, że wlokła takie zwierze tutaj zanim padło. Nie potrafiłam zrozumieć co mogło być powodem takich działań. Jakieś sadystyczne zapędy, czy co?
Wtedy właścicielka granatowych oczu dostrzegła moją obecność. Cyjanowe spirale na jej ciele zajaśniały. Wyszłam z wody. Zdobyłam się na odłożenie wydobycia rubinu na później. Nieznajoma odepchnęła stertę mięsa na bok i wbiła we mnie coraz paskudniejsze spojrzenie. Obeszłam ją z drugiej strony, lecz zanim zdołałam chociaż pomyśleć o jakimkolwiek działaniu, wilczyca rzuciła się w moją stronę z głośnym rykiem. Tak, rykiem.
Nie zdążyłam uskoczyć, zostałam z impetem wgnieciona w ziemię i przyciśnięta ciężarem czarnej wadery. Jej łapy rozsmarowały czerwone ślady na moim jasnym futrze. Uderzyłam napastniczkę tylną łapą w brzuch, jednak nawet nie zmieniła wyrazu pyska. Wymierzyła mi w odwecie cios pazurami w pysk. Odsłoniłam kły.
- Nie masz ze mną szans - wysyczała, przeciągając samogłoski.
Nie odpowiedziałam nic, tylko złapałam zębami za długie futro na piersi czarnej wilczycy i szarpnęłam. Zdołałam i ją w ten sposób powalić. Wyrwana spod jej ciężaru, skoczyłam na cztery łapy i spróbowałam wystrzelić w powietrze z rozbiegu. Okazałam się być jednak zbyt wolna, nie zdążyłam dotrzeć do dużo bezpieczniejszej dla mnie pozycji. Zostałam ponowie rzucona na ziemię, tym razem bliżej brzegu jeziorka. Zaczęłyśmy się tarzać po mokrym piasku. Szarpałyśmy się za futro, kąsałyśmy po łapach i uszach przeciwniczka na moje nieszczęście nadrabiała wszelkie słabości determinacją i wściekłością. Szala przechylała się powoli na jej korzyść. Kiedy znów znalazłam się pod łapami bezlitosnej, czarnej wadery, moja głowa prawie zanurzała się w wodzie. Wilczyca przycisnęła mi gardło z sadystycznym uśmiechem.
- To było całkiem ciekawe - wysyczała.
Spróbowałam użyć jeszcze jakiś sztuczek, rzucania kamieniami, jednak nic już nie przyniosło skutku. Zupełnie jakby nauczyła się podczas starcia wszystkiego, co mogę mieć w zanadrzu w takich warunkach. Miałam ochotę splunąć tej wiedźmie na pysk. 
Wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Kiedy jej wzrok spotkał się z taflą wody, zastygła jak zamieniona nagle w posąg. Zaczęła szybko oddychać, przestała mrugać, jednak nie powracała do mojej osoby. Wtedy przyszło mi do głowy jeszcze coś. Zebrałam moc wiatru i sypnęłam jej w oczy garść piasku. Zaskomlała i odskoczyła. Szybko podniosłam się,  gotowa do dalszego ciągu starcia, kiedy usłyszałam z jej pyszczka:
- Co się dzieje, gdzie ja jestem? - głos był inny. Nagle odezwała się zupełnie inna osoba.
- Próbowałaś mnie zabić, Karou! - przypomniałam sobie jej imię, kiedy usłyszałam ten ton.
<Karou?>
Uwagi: Brak.

piątek, 3 listopada 2017

Od Leah "Zamierzam wrócić" Cz. 4 (C.D. Lind)

Maj 2020r.
Zdenerwowane stworzenia próbowały sięgnąć moich tylnych łap. Uniosłam się nieco wyżej, z zamiarem złapania oddechu. Lind uderzyła o ścianę. Gnolle ruszyły w jej kierunku. Bez namysłu posłałam w ich kierunku bardzo silny podmuch. Stworzenia w ostatniej chwili złapały równowagę, już po chwili zwróciły w moją stronę rozwścieczone, brązowawe ślepia. Zabrakło mi sił. Zniżyłam pułap lotu o kilka metrów, znajdując się teraz w zasięgu potworów. Odpychałam je od siebie w ten sam sposób, w jaki odwróciłam ich uwagę.
- Ting! - wrzasnęła nagle Lind. Dostrzegła gdzieś swojego towarzysza? - Ting!
Na jej pysku malował się strach. Nie widzi go...
- Leah! - krzyknęła. - Musimy dostać się bliżej Łuku!
- Biegnij pierwsza! - odpowiedziałam bez namysłu.
Rzuciła się naprzód. Uniosłam się trochę wyżej, z trudem spowalniając gnolle. Wróciłam już do dawnej formy, ale mimo wszystko długotrwała walka jest ponad moje siły. Nie tylko te fizyczne.
Wpadła na nierówny grunt. Zwolniła, zwracając głowę w moją stronę.
- Możesz ich puścić. - powiedziała spokojnie.
Miałam wielką ochotę na wykrzyczenie słów protestu. To było zupełnie niedorzeczne, ale z drugiej strony... Lind musi wiedzieć co mówi. Zaufaj jej, pomyślałam. Jak dotąd miała rację.
Wiatr ustąpił, gnolle ruszyły z radosnym porykiwaniem. W każdej chwili byłam gotowa zainterweniować. Nagle ziemia pod pędzącymi stworzeniami zarwała się z hukiem, przypominającym ryk wiatru podczas burzy śnieżnej. Podniosła się olbrzymia kurzawa. Wylądowałam obok Lind, z niemałym zainteresowaniem, wpatrując się w wielką wyrwę.
- Więc. - zakasłałam. - O to chodziło?
- Tak. - odgoniła pył. - Udało się.
Podeszła do przepaści i popatrzyła w mroczną czeluść. Miałam udać się w jej ślady, ale w tym samym momencie wściekły gnoll chwycił się krawędzi dziury, próbując wydostać się na zewnątrz. Nie udało mi się go powstrzymać, jedynie spowolnić. Zupełnie opadłam z sił, czułam, że nie jestem w stanie nawet wymyślić czegokolwiek. Jednak Lind się udało.
Ogromna skała uniosła się na kilka metrów i z całą mocą uderzył w łeb stworzenia.
- Żryj gruz, ty zapluty ścierwojadzie. - Słysząc przepełniony złością głos Lind, przypomniała mi się Daiki. Stanowcza, spokojna i zawsze opanowana. Jednak jej gniew był czymś przerażającym.
Pocisk rozpadł się. Gnoll osunął się w pustkę.

- Jak mogłeś to zrobić?!
- Nie twoja sprawa...
Ktoś odchodzi, a ktoś przybywa...
- Marano! Porzuciłeś własne dziecko!
- To nie ma znaczenia, Leto.
Dotyk śmierci niczym lód...
- JAK MOŻESZ TAK MÓWIĆ?!
- Nikomu nic nie powiesz, inaczej ktoś może na tym ucierpieć...
Niektórym jednak nie jest pisany...

Chwila ciszy. Nikt nic nie mówi. Kilka kropel deszczu spadło na mój kark.
- Wszystko dobrze, Lind? - spytałam.
- Słucham? Ja... znaczy... Tak, oczywiście.
Po chwili ruszyła w stronę Łuku. Dotarłszy na miejsce, zaczęła się rozglądać. I nagle przystanęła. Odkopała z gruzu jakiś przedmiot. Podeszłam do niej. Pokazała mi znalezisko, które okazało się czarno-błękitnym piórem. Usiadła bez wyjaśnień. Na pewno należało do jej przyjaciela.
- To twojego znajomego, tak? - spytałam, czując narastające współczucie dla nieznanej mi osoby. Teraz nawet nie mam pewności, czy to wilk. Pióra dotąd spotykanych przeze mnie skrzydlatych osobników wyglądały inaczej... Chociaż nie znam się na tym zbytnio. Chociaż... Możliwe jest też, że kolekcjonuje tego typu rzeczy. Tak, to miałoby sens.
Deszcz się nasilał. Powietrze wydawało się duszne i ciężkie.
- Tak. - odparła. - Musieli go dorwać.
Dotknęłam łapą jej łopatki. Nie potrafię wyobrazić sobie tego co czuje... Ale to na pewno trudne.
- Potrzebujemy schronienia na noc. Niedługo zacznie się prawdziwa ulewa. - stwierdziłam.
Skinęła głową. Ruszyłyśmy na północ.
Znalazłyśmy szczelinę w skale, w której postanowiłyśmy spędzić noc. Pomogłam Lind rozpalić ogień i usiadłam nieopodal. Płomienie trzaskały cicho, powoli obejmując wszystkie gałęzie. Gdy trochę przygasł, odpłynęłam.
***
Dobrze mi znany dźwięk wyrwał mnie ze snu. Gardłowe warczenie. Ten dźwięk zawsze kojarzył mi się ze zdenerwowaniem Eranema... Nie jestem jednak w swojej rodzinnej watasze, a Alfa jest wiele dni drogi stąd. Coś musiało zaniepokoić Lind.
Odwróciła głowę w moją stronę.
- Zmienić cię na warcie? - spytałam.
- Nie trzeba, nie jestem zmęczona. Właśnie, czemu się obudziłaś?
- Głośno warczałaś. Myślałam, że to jakiś atak. Wstałabym, ale chyba było już po wszystkim jak otworzyłam oczy.
- A... No tak. - Przez ułamek sekundy wydawało mi się, że w jej oczach pojawiło się stropienie. Uznałam to za skutek zaniepokojenia, spowodowanego zaginięciem przyjaciela.
- Jak myślisz, ta droga powrotna na teren watahy będzie krótsza? - spytałam.
- Wiesz, ja nie chcę na razie wracać. Jest jeszcze jedno miejsce gdzie może być mój... znajomy.
- Doprawdy? - wstałam. - A konkretnie?
- Najbliższe leże gnolli.
Niemożliwe...
- Lind, wiem, że gnolle nie potrafią latać i w ogóle, ale to zły pomysł. Do tego... Jeśli twojego kumpla dorwały te bestie, nie znajdziemy go żywego... - spuściłam głowę.
- Nie dali by rady go zabić. - Była pewna tego, co mówi. - A nawet jeśli, w co nie wierzę, chce chociaż odzyskać to co miał ze sobą. To dla mnie niezwykle ważne.
- Nie zamierzasz odpuścić, co? - uśmiechnęłam się do niej.
- Ani trochę. Tylko, jak się pewnie domyślasz sama nie dam rady.
- Kusi mnie, żeby cię powstrzymać, ale chyba potrafię zrozumieć. - przypomniał mi się Arkan, którego to ja musiałam opuścić... No i Arsus, któremu nie mogłam pomóc... Poczułam nieprzyjemne ukłucie bólu na te wspomnienia. Nie... Nie mogę o tym myśleć... - Rano pójdziemy do nory wilkożernych. We dwie mamy jakieś tam szanse przeżycia.
- Dziękuję ci, Leah.
- Żaden problem. - uśmiechnęłam się, przeganiając niespokojne myśli. - Polecam ci położyć się spać chociaż na chwilę. Ja popilnuje do rana.
- W sumie nie zaszkodzi... Ale nie chcę cię zostawiać z tym samej. Starczy mi sił.
***
Poranek minął w spokojnej atmosferze. Luźna rozmowa o książkach dobrze mi zrobiła... Zapomniałam o zmartwieniach. Do czasu opuszczenia szczeliny.
Nie miałam zbyt wiele okazji do refleksji, dalej tylko droga. Ciągłe unikanie gnolli nie ułatwiało tego. Gdyby nie częste sprawdzanie okolicy mogłabym powiedzieć, że przypomina mi to moją wędrówkę na południe.
- Jesteś pewna, że dasz radę? - spytała mnie Lind gdy dotarłyśmy na miejsce.
Odór gnolli był nieznośny. Ledwo powstrzymałam się od kichnięcia.
- Na pewno. - skinęłam głową.
Skierowałyśmy się do wejścia...
***
Dopiero po chwili zorientowałam się, że  potężne, niemal czterokrotnie ode mnie większe, jasnorude bydle naciera na nas z całą mocą. Zanim zdążyłam wykonać unik, potężna łapa odrzuciła mnie dobre pięć metrów w tył. Zderzenie ze ścianą odebrało mi dech. Przez chwilę leżałam tak, próbując odetchnąć. Kaszlnęłam i z trudem wstałam. Zanim zdążyłam zareagować, Lind uderzyła o ścianę podobnie jak ja. Gnollica rzuciła się z rykiem w stronę wadery, która sekundę potem podniosła się. Bez wahania rzuciłam się na grzbiet bestii. Stworzenie ryknęło i zarzuciło łapami, próbując zrzucić mnie ze swojego karku. Lind wykorzystała chwilę nieuwagi i przewróciła gnollicę. Potężne uderzenie o kamienną posadzkę rozeszło się prawdopodobnie po całych podziemiach. Mamy przechlapane.
W ostatniej chwili odskoczyłam, jednak wilkożerna zdążyła głęboko zadrapać mój prawy bok. Poczułam, jak przenikliwy ból rozchodzi się po całym moim ciele. Zacisnęłam powieki i z całej siły kopnęłam stworzenie w pysk. Ryknęła ze wściekłością. Wykorzystując te kilka sekund, tak szybko jak tylko mogłyśmy, wbiegłyśmy do następnej jaskini. Napotkałyśmy kilka rozwidleń, wybrałyśmy tunel po lewej. Jaskinia do której weszłyśmy była prawdopodobnie opróżnioną spiżarnią. Unosił się w niej zapach koziny... I czegoś czego nie umiałam nazwać. Skały były zabarwione zeschniętą krwią. Po ziemi walały się kłębki futra.
Futra, z pewnością należącego do wilków.
Zakręciło mi się w głowie.
Niemal zwaliłam się na litą skałę. Chwilę tak leżałam, próbując nie myśleć o rozoranym boku. Po chwili spojrzałam na Lind.
- Wszys...
- Nic ci nie jest? - przerwałam wilczycy, za wszelką cenę chcąc dowiedzieć się czy jest cała.
Chwilę milczała.
- Nie zraniła cię? - spytałam już nieco spokojniej.
- Nie. - odparła. - A... z tobą wszystko dobrze?
- Powiedzmy. - westchnęłam cicho. - Nie wiem jak to wygląda, nie jestem uzdro... Lekarzem. - Poprawiłam się. - Ale mogę chodzić... Więc chyba nie jest aż tak źle. Teraz najważniejszy jest... - w ciągu jednej sekundy w mojej głowie pojawiły się dziesiątki wyobrażeń jego osoby. Westchnęłam. - twój towarzysz.
Nastąpiła chwila ciszy. Nieco chwiejnie wstałam.
- Masz jakiś pomysł, gdzie może być? - spytałam, siląc się na obojętność.
- Chyba tak... Chodźmy. - powiedziała niepewnie. Wolnym krokiem skierowałam się do wyjścia. Powietrze przeszył odgłos chrapliwych oddechów, a tuż obok mignęło rude futro. No nie, ile można?

<Lind?>

Uwagi: Literówki. Nie "dotarływszy" tylko "dotarłszy". "Na razie" piszemy oddzielnie.

niedziela, 15 października 2017

Od Lind "Jedno ze wspomnień" cz. 3

Marzec 2019
Freeze ruszył w moim kierunku z uśmiechem na pysku. Ignorując ten nienaturalny dla niego wyraz, uderzyłam go w głowę gałęzią. Oto przywitanie, na które sobie zasłużył. 
Basior zatoczył się i wykręcił oczy, chyba właśnie zobaczył sporo gwiazd.
- Lind! - zganiła mnie Babcia.
- To był wypadek - odłożyłam kij, opuściłam uszy i zrobiłam niewinną minę. 
Odpowiedziało mi podejrzliwe spojrzenie. Odwróciłam wzrok dla niepoznaki i doczepiłam bałwanowi brakujące, drewniane ramię. Kiedy starsza wadera zaczęła się witać z wujkiem, jego syn dołączył do mnie obok śnieżnego tworu. Zjeżyłam lekko futro na karku, słysząc szuranie zbrylonego śniegu pod łapami basiora.
- Spóźniłeś się - warknęłam do niego.
- Nie zależało to ode mnie - mruknął ze spuszczonym pyskiem. Kątem oka zauważyłam, że uśmiech permanentnie zniknął.
- Jaaaasne - poprawiłam szalik na szyi bałwana. Sam określiłeś do ilu miesięcy m a k s y m a l n i e. TY OSOBIŚCIE.
- Ładny szal. Czyj to? - zapytał Freeze, chcąc zejść z drażliwego tematu niedotrzymanego terminu. Nie domyślał się nawet, czemu tak bardzo mi zależało. 
- Nie interesuj się - odparłam sucho.
Posłuchał, zamilkł i smętnie spuścił wzrok. Wiecznie zainteresowany tym, po czym chodzi. Trochę jeszcze się dąsałam, udawałam, że go nie widzę, ale w końcu przestało mi się to podobać. Coś ukłuło mnie od środka. 
- Em... Ostatnia trasa czymś się różniła od poprzednich? - spojrzałam spode łba na basiora, zaczynając nową konwersację. Teraz chciałam zapomnieć o poczuciu wstydu, które słusznie do mnie dotarło.
- Raczej nie - wzruszył ramionami, jakby wierzył w swoje słowa.
Tylko, że jego oczy (zwrócone w stronę wujka) mówiły zupełnie inaczej. Coś tym razem przykuło jego uwagę. On ukrywa coś interesującego...
Posłałam mu spojrzenie typu "No powiedz o co chodzi". Odpowiedziało mi przeczące kręcenie głową. Już - już otworzyłam pyszczek żeby domagać się wyjaśnień na głos, kiedy Babcia zarządziła powrót do środka. Szybkim ruchem ściągnęłam szalik z szyi bałwana i pobiegłam pierwsza do drzwi. Przy wejściu szturchnęłam Freeza na znak, że chcę żeby poszedł ze mną do pokoju. Zżerała mnie od środka nieposkromiona ciekawość. Jak do tego doszło? Co to może być? To przecież zjawisko, którego w życiu bym się nie spodziewała. 
Rzuciłam szalik na oparcie krzesła, chwilowo przestał być dla mnie tak ważny. 
W końcu szary basior, po niekończącej się wędrówce przez nasz dom, przekroczył ostatni próg. Zamknęłam drzwi mocą wiatru i wlepiłam weń wzrok.
- No co?
- Nie ma świadków, możesz mówić.
- Aż tak ci zależy? - westchnął Freeze i zajął miejsce na podłodze. 
- Dziwi cię to? - zaczęłam uderzać cicho ogonem o drewnianą podłogę. 
- Bo ja wiem - mruknął.
- Przejdź do rzeczy... - wstałam i podeszłam bliżej, patrząc prosto w jego bladoniebieskie oczy. - Co niezwykłego widziałeś w trasie?
- Nic - powiedział, oglądając się za siebie.
- Jak to "nic"?! - zniecierpliwiłam się, odgarniając grzywkę sprzed oczu.
- Ciszej - kiwnął łapą. - To nie było związane z następną, durną wycieczką - rzucił, odwracając pysk. - Poniekąd. Tata powiedział mi o... - urwał, po czym ściszył głos. - Białym Jaszczurze.
- Em... Pierwsze słyszę - mruknęłam zmieszana. Moja złość na odwlekanie i owijanie w wełnę, czy tam bawełnę, nagle uleciała. - Co to jest?
- Jest to podobno związane ze spadkiem. Moja rodzina...
- Nasza rodzina - poprawiłam go.
- Ta... Jasne... - na chwilę zgubił wątek. - Rodzina jest podobno spadkobiercami jakiegoś średnio ważnego władcy z czasów średniowiecznych. Tata ma mi przekazać część spadku, która...
- Czekaj, władca?! Średniowiecze?! - podskoczyłam z miejsca. - To znaczy, że pochodzimy z jakiejś rodziny królewskiej?!
- Nie wiem - rzucił. - Tak, czy inaczej...
- Ale może jednak gdyby...
- Nie przerywaj, chcesz wiedzieć co i jak, czy nie? - burknął Freeze.
- Tak, chcę - z trudem uspokoiłam się i usiadłam z powrotem na podłodze.
Szary odczekał kilka sekund, dla pewności, że ostudziłam swój zapał chociaż trochę.
- Mam wkrótce otrzymać część spadku, która przypada mojej osobie. Tu ma wkroczyć ten Biały Jaszczur.
- Iii?
- I to wszystko, co wiem na tą chwilę - Freeze popatrzył na ścianę.
- Jak to? Wujek nie powiedział ci nawet co dostaniesz i jak? - wypytywałam dalej. 
- Nie - pokręcił głową. - Ale tata był niesamowicie poważny, kiedy mi o tym mówił. 
- Wujek poważny? To wręcz... Jak to się mówi...
- Podejrzane? - dokończył.
- Właśnie! - znów wstałam. - Coś większego jest na rzeczy, jak nic!
- Ciszej, już ciszej - nakazał szary. - Zaraz nas zdradzisz.
***
- O której mamy być z powrotem? - zapytał Freeze przy wyjściu. 
- Przed kolacją - powiedziała Babcia. - Tylko bądźcie ostrożni.
- Pamiętaj, Freeze - dodał wujek. - Odpowiadasz za was oboje - pokiwał teatralnie łapą.
- Tak, tak... - odparł młodszy basior.
Ruszył pierwszy trasą pośród śniegu. Kątem oka sprawdzał, czy idę grzecznie za nim. Ledwo nadążałam, szedł znacznie żwawszym krokiem, niż zwykle. Dodatkowo, musiałam skakać, żeby nie utonąć zupełnie we wciąż grubej warstwie śniegu
- Mogę ponieść kosz? - zapytałam, podlatując nad coraz większymi zaspami.
- Po co? - zdziwił się basior.
- Bo chcę.
- Starczy ci twoja wielka torba. Naprawdę była konieczna?
Wymamrotałam pod nosem coś wymijającego i uniknęłam kontaktu wzrokowego. Nie twój interes.
Nagle spomiędzy siwych chmur, wysunęło się Słońce. Niebezpiecznie blisko horyzontu, zimowe dni były zbyt krótkie. Zmrużyłam oczy. Na nasze nieszczęście droga nad rzekę prowadziła idealnie na zachód.
Dom Babci wkrótce zniknął za pagórkiem. Otaczała nas teraz już tylko biel i pojedyncze drzewa. 
Skojarzył mi się z tym wszystkim fragment "Kronik Zimy":
"Pola przykryte drobnymi skrawkami lodu. Zimna skorupa sprowadzająca cichy sen na świat. Pusto pośród..." 
Dotarłam myślami prawie do fragmentu, gdzie była mowa o zamarzniętych jeziorach, jednak zderzenie z drzewem zaciągnęło mnie z powrotem do rzeczywistości. Straciłam kontrolę nad mocą wiatru i wpadłam po czubek głowy w śnieg. 
- Lind, gdzie jesteś? - usłyszałam.
- Tutaj - podniosłam łapę nad warstwę zasp.
Wkrótce dotarliśmy nad rzekę. Noc była coraz bliżej. Podeszłam do brzegu i zastukałam pazurami w zamarzniętą wodę. 
- Twarde jak skała.
- Tylko tak wygląda - Freeze położył kosz na ziemię. - Łatwo będzie to przebić, dużo trudniej złapać jakieś ryby przy brzegu. 
- Chcesz łowić tutaj? To nie ma sensu, nic większego nie przypłynie - powiedziałam.
- Humf, trzeba sobie poradzić. Na pewno nie będziemy wchodzić na środek pokrywy lodowej - wymamrotał szary, szukając przynęty.
- Dlaczego nie? - popatrzyłam w jego stronę.
- Jest za cienka, żeby utrzymać ciężar całego wilka - odparł, niemalże nurkując w koszu.
- Nieprawda. Patrz - wskoczyłam na lód.
- Co ty robisz?! - basior poderwał się z miejsca. 
Zaczęłam się beztrosko ślizgać w kierunku drugiej strony rzeki.
- Ale to fajne! - ucieszyłam się.
- Lind! Wracaj natychmiast! - warknął stanowczo Freeze, podchodząc do brzegu.
- Czemu? Ty chodź do mnie - zakręciłam się w miejscu.
- To niebezpieczne! Masz wrócić, w tej chwili! - głos mu drżał.
- Nie panikuj - zatrzymałam się, wbijając pazury w pokrywę lodową. - Nie pęka. Widzisz? - zaczęłam podskakiwać. 
- NIE! PRZESTAŃ! 
Nie posłuchałam. Śmiałam się jedynie w myślach z paniki mojego przyjaciela. 
Stało się więc, co się stać musiało. Podłoże z trzaskiem załamało się pode mną. Nie miałam czasu na reakcję, użycie mocy wiatru. Wpadłam prosto do lodowatej wody. Kiedy tylko w miarę oprzytomniałam, przerażona spróbowałam wypłynąć, walczyć z prądem rzeki ciągnącym na dno. Bez otwierania oczu, nie umiałam tego zrobić w wodzie. 
Uderzyłam boleśnie głową w warstwę lodu. O nie, o nie!
Prąd zaczął mnie znów wlec ze sobą jak kłodę. Nie mogłam już mu się opierać, wszystkie mięśnie sztywniały z zimna. W ataku paniki próbowałam się czegoś złapać na ślepo, lecz skończyło się na obijaniu o skały, później o zatopione pniaki. Przy kolejnym uderzeniu o dno, pojawił się piekący ból z boku szyi. 
Serce waliło mi jak szalone. Brakło już powietrza w płucach. Nie wiedziałam co mam robić, co mogę robić. Zimno połączone z bólem i strachem sparaliżowało mnie już zupełnie. 
Wtedy ktoś złapał mnie ma kark i pociągnął w górę. Freeze! Jak się okazało, cudem zdołał mnie dogonić i wyciągnąć na brzeg. Od momentu wynurzenia, zaczęłam łapczywie połykać powietrze. Otworzyłam oczy, jednak zobaczyłam tylko koncert niewyraźnych kształtów. Szary wilk coś mówił, wypytywał jak się czuję, ale kiedy nie miałam siły mu odpowiadać, czy choćby kiwnąć łapą, wziął mnie na grzbiet i pognał w stronę domu Babci. Droga powrotna ciągnęła się dla mnie w nieskończoność. Na domiar złego, mokre, posklejane futro przestało być ochroną przed mrozem. Drżałam jak listek na wietrze.
W końcu znalazłam się z powrotem w ciepłym wnętrzu domu. Wujek natychmiast wziął mnie z grzbietu Freeza i zaniósł do pokoju. Widziałam jak przerażona Babcia szybko idzie za nami, a szary basior zostaje przy wejściu. Dostrzegłam coś czerwonego na moim białym futrze.
***
Ocknęłam się w środku nocy. Wstałam powoli na łóżku i odkryłam opatrunek na szyi. W pysku miałam posmak czegoś, co przypominało koniczynę. Gdyby nie te wskazówki, pomyślałabym, że całe wyjście na ryby było długim, strasznym koszmarem. 
Za zamkniętym oknem wirowały płatki śniegu na tle atramentowego nieba. Spojrzałam na podłogę. Jak zawsze przy okazji przyjazdu wujka, rozłożono tam prowizoryczne miejsce do spania dla Freeza. Nie było puste, właściciel tego imienia leżał tam, odwrócony do ściany. Mogłam mieć pewność, że nie spał. W przeciwnym wypadku, gwizdałby. To jego odpowiednik tradycyjnego chrapania. Klatka piersiowa basiora delikatnie unosiła się i opadała. Zsunęłam się po cichu z łózka i podeszłam do niego.
- Przepraszam - szepnęłam.
- Nie strasz mnie tak więcej - westchnął smutno, spoglądając w moim kierunku. - Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało. 
- Nie będę - zakaszlałam. Narastało we mnie poczucie winy. Za wszystko. W moich oczach pojawiły się łzy, nie zdołałam ich tym razem powstrzymać. Położyłam się na boku przyjaciela i zaczęłam płakać w jego gęste futro. Starszy wilk delikatnie mnie przytulił. Uspokojenie się trochę mi zajęło.
- Bardzo zły jesteś? - zapytałam niepewnie.
- Nie - zaprzeczył. - Zapomnijmy o tej sprawie, najważniejsze, że nic ci nie jest.
Znów wtuliłam się w zimowe okrycie Freeza. Sama nie wiedziałam kto bardziej się przeraził tego dnia, ja sama, czy pozostali. Po upływie kilku minut, wstałam na równe łapy i odnalazłam wzorkiem moją torbę. Była wciśnięta pod łózko. Podeszłam do niej i wydobyłam stamtąd szalik. Szary basior uważnie śledził moje poczynania zmęczonym wzrokiem. Wróciłam do niego i założyłam mu wełniany szal na szyję.
- To miało być dla ciebie. Wszystkiego najlepszego - mruknęłam. 
- Dziękuję - uśmiechnął się lekko po chwili. - Sama go zrobiłaś?
- Prawie. 
- Gdybym wiedział, że przygotowałaś dla mnie prezent, bardziej ponaglałbym tatę z powrotem do was. 
- Nie mogłeś wiedzieć. Na tym polegają niespodzianki, nie?
- Cóż... Chyba masz rację - pokiwał głową. 
Przerwało nam stukanie w szybę. Oboje zamilkliśmy, jak na rozkaz i zwróciliśmy pyski w tamtym kierunku. Dźwięk powtórzył się. Zebrałam moc wiatru i podleciałam cicho do okna. Oniemiałam na widok stworzenia, które siedziało na zewnątrz.  
- Freeze... Musisz to zobaczyć - oznajmiłam. 
- Co tam masz? - podszedł do mnie.
Był jeszcze bardziej zdziwiony niż ja. Wyglądał jakby się zawiesił. Szepnął tylko "Biały Jaszczur" i otworzył okno. Pokryte lśniącą łuską zwierzę wskoczyło do pokoju, odbiło się od krzesła i usiadło na moim łóżku. Gad nie był większy od polnego szczura. Ciało miał długie i chude, prawie przypominające węża o długim ogonie. Dopiero wtedy zauważyłam, że trzyma w pysku coś błyszczącego. Jaszczurka skupiała wzrok na Freezie. W powietrzu wisiało napięcie, wilk chyba obawiał się zbliżyć. Poruszał się bardzo powoli, bardziej niż na co dzień. Może obawiał się, że spłoszy to niespotykane stworzenie, nie wiem. Kiedy nareszcie dotarł do białego gada, ten rzucił przed jego pysk nieduży przedmiot i natychmiast uciekł przez niedomknięte okno. Dosłownie rozpłynął się w ciemnościach nocy. Szary wilk podniósł podarek i zaczął go dokładnie oglądać.
- Co to jest, co to jest? - podskakiwałam, zerkając Freezowi przez ramię. 
- Jakiś pierścień. Srebrny sygnet z kamieniem. To chyba... Diament.
- Łał... Pokaż, pokaż proszę.
Wówczas usłyszałam jakiś szmer za drzwiami. Postawiłam uszy. Wątłe światło, zaglądające przez szpary w ścianie, potwierdziło moje przypuszczenia. Ktoś szedł w stronę pokoju. Powiadomiłam o tym cicho przyjaciela, który pośpiesznie ukrył pierścień pod swoim posłaniem. Zdążył idealnie, akurat zanim otworzyły się drzwi.
- Nie śpicie? - w progu stanęła Babcia z zapaloną świecą. 
- Tak wyszło - wyjaśnił Freeze.
- Lepiej się czujesz, Lind? - popatrzyła na mnie z troską. Pokiwałam głową i kichnęłam.
- Całe szczęście. Kładźcie się już, nie siedźcie po nocy. I zamknijcie okno. 
- Pewnie... - mruknął basior. 
- No już. Dobranoc, maluchy - dodała na odchodnym i zamknęła drzwi. 
- Nie jestem już mała - burknęłam po cichu i spojrzałam na Freeza oczekując potwierdzenia.
Ten jednak pokręcił głową, po czym wrócił do oglądania swojego spadku. Co mi innego pozostało, prócz dołączenia do niego?

Uwagi: Kilka literówek.

poniedziałek, 2 października 2017

Od Manahane "Chmury" cz. 2 (CD. Leah)

Maj 2020
Obudziłam się w wyśmienitym humorze. Ptaki zdawały się śpiewać radośniej niż wczoraj, a mnie otaczały zapachy maja. Z uśmiechem na twarzy postanowiłam, że spróbuję coś upolować - sama. Ostatnimi czasy trochę się rozleniwiłam i wszędzie chodzę na skróty. Moim celem był zając. Może nie najem się nim zbytnio, ale strasznie głodna nie jestem. Jest to bardziej dla satysfakcji niż zaspokojenia głodu.
Zaczaiłam się w krzakach. Kilka metrów przede mną znajdowało się małe stadko zajączków. Nie miałam konkretnego planu. Rzuciłam się w pogoń za nimi. Były zwinne i szybkie, lecz ja nie dawałam za wygraną. Skończyłam w przód i schwytałam jednego zająca. Zatrzymałam się, nie wiedząc co robić dalej. Nie zabijałam zwierząt, zazwyczaj robił to ktoś inny. Powoli wypuściłam stworzonko, a ono czym prędzej oddaliło się ode mnie i dogoniło swoją grupkę. Nie byłam zła na siebie. Nie umiem tego zrobić po prostu. Nie dzisiaj. Trochę pogorszył mi się humor, ale to przez nieistotny mały szczegół.
Zaczęłam iść w stronę Wrzosowej Łąki, gdzie miała odbyć się zbiórka. Gdy dotarła Leah, Suzanna zaczęła mówić:
- Możemy zaczynać. W szeregu zbiórka! - wykonaliśmy jej rozkaz. Spojrzałam na swoją przyjaciółkę. Ciężko dyszała. - Dzisiaj rozpoczniemy trening szybkościowy i wytrzymałościowy. Na początek będziecie biec przez Zielony Las, w stronę Rzeki Przyjaźni. Jak dotrzecie do Plaży, wrócicie tu. Bez żadnego skracania drogi! - ucieszyłam się na jej słowa. Tego mi właśnie brakowało. Męczącego biegu. - Gotowi? Start!
Zaczęliśmy biec. Yuki i Kai wystrzelili do przodu, nie zwracając uwagi na innych. Reszta została w tyle, a ja z Leah na końcu. Starałam dotrzymywać jej tempa, ponieważ dzisiaj nie wyglądała najlepiej. Było coraz cieplej.
- Cześć. - powiedziała, dalej biegnąc przed siebie.
- Hej. - dodałam, znacznie przyspieszając. Nie chciałam zostać w tyle. Chciałam wybiegać się i wyszaleć.
Biegliśmy prawie w ciszy, jedyne co było słyszalne to przyspieszone oddechu i sapanie. Wokół nas rozbrzmiewały także odgłosy lasu. W pewnym momencie było słychać ryk. Leah zatrzymała się i weszła trochę w głąb lasu, pomiędzy drzewa. Stała tak wpatrzona w kwiecistą polanę.
- Leah! Coś się stało? - zapytałam ze zmartwieniem i zawróciłam w jej kierunku. Jest strasznie rozkojarzona.
- Tak... Trochę się zapatrzyłam. - odpowiedziała i podbiegła do mnie, więc ruszyłyśmy dalej.
Gdy dobiegłyśmy do Rzeki Przyjaźni, Leah mruknęła, patrząc się w taflę wody:
- Potem ci coś tu pokażę. Odkryłam to kilka miesięcy temu.
Nie wiedziałam o co jej konkretnie chodzi. Spojrzałam jeszcze raz w stronę Rzeki.
Zmierzałyśmy w stronę plaży. Przybyłyśmy na nią lekko zdyszane. Leah przystanęła nad wodą. Wyraźnie widać, że się bardzo zmęczyła. W końcu ten bieg był naprawdę długi. Ja sama odczuwałam, że jestem na wyczerpaniu. Została jeszcze droga powrotna. Dałam znak Leah do dalszego biegu. Chciałam trochę nadgonić że względu na to, że reszta jest już pewnie połowę trasy stąd.
Dotarłyśmy na metę jak zwykle - ostatnie. Suzanna pożegnała nas tymi, jakże dodającymi otuchy słowami:
- Na dzisiaj to tyle, ale jutro już nie będzie tak łatwo. Spotkamy się również tutaj. Możecie się rozejść.
***
Nudziłam się. Leżałam na zimnej trawie. Cała radość dzisiejszego poranka znikła. Mruknęłam zła na siebie. Czemu nigdy nie ćwiczyłam swoich umiejętności związanych z mocą? Nawet nie wiem jakie mogłabym rozwijać. Materia... Komu to potrzebne?
Wróciłam do jaskini. Można stwierdzić, że jest po prostu brzydka i ponura. Rozebrałam powoli posłanie i wyrzuciłam na zewnątrz jego niegdyś części. W sumie tylko ono znajdowało się w środku. Nie umiem organizować rzeczy, a w szczególności wyglądu wnętrz, a to było na mnie za wielkie. Próbowałam zmieść wszystko przed wejście do jaskini. Stamtąd wyniosłam wszystkie śmieci do lasu, czyli patyki i liście. Gdy w środku było już zupełnie pusto pozostałości mojego starego posłania spróbowałam złożyć na nowo w inny sposób. Zrobiłam stelaż, a środek wypełniałam do około dwóch trzecich wysokości równo drewnem. Resztę miejsca zapełniłam świeżym mchem. On niestety był jeszcze mokry, więc przykryłam go skórą sarny. Nikt przecież nie musi wiedzieć skąd ją wzięłam. Położyłam się, aby zobaczyć czy się nie zawali, lecz wszystko było w porządku - było mi wygodnie, że aż nie chciało mi się wstawać.
Wyjrzałam przez wejście. Zaczęło się ściemniać. Tak szybko minął czas, a przecież nie zrobiłam wiele.
Pewnym krokiem ruszyłam w stronę Wodopoju, aby się napić. Szczerze mówiąc trochę się zmęczyłam. W pewnym momencie zaczął silnie wiać wiatr, a na niebie pojawiły się ciemne chmury. Było chłodno. Nastawiłam uszu i zaczęłam się rozglądać. Zobaczyłam błysk pioruna. Zamarłam. Przyspieszył mi oddech. Nie wiedziałam co robić. Czym prędzej pobiegłam w stronę jaskiń, a dokładniej jaskini Leah. Stanęłam przy wejściu i szukałam ją wzrokiem. Gdy nasze oczy spotkały się zagrzmiało potwornie. Przestraszona wbiegłam w Leah i przytuliłam się do niej. Panicznie się bałam. Przyjaciółka wstrzymała oddech zaskoczona moim ruchem. Zaczęło padać. Zabłysło.
- Co się stało? - spytała Leah, a ja powoli oderwałam się od niej. Spojrzałam na nią speszona.
- Boję się burzy... - powiedziałam, trzęsąc się. Wadera spojrzała na mnie że smutkiem w oczach. Grzmotnęło. Dopiero teraz zobaczyłam porozrzucane książki po całej jaskini i... nóż... Odsunęłam się. Błysk.
- Leah? - zwróciłam się do mojej przyjaciółki. Grzmot. Nastała cisza. Słychać było tylko deszcz. Przestałam zwracać uwagi na burzę. - Chcesz to przemilczeć?
- Nie... Milczenie nie pomoże. Przecież nie powinnyśmy mieć przed sobą żadnych sekretów... - przełknęłam ślinę. Sekretów...
- Może zacznę? - zawahałam się.
- Hę? - zdziwiła się.
- Chyba nie myślisz, że jestem bezgrzeszna... - uśmiechnęłam się słabo. - Otóż... Wcale nie dostałam się tutaj przypadkiem. Zostałam wygnana że swojej rodzinnej watahy na prerii. To bardzo daleko stąd. Nie mam rodziny prócz ojca, który nawet mną się zbytnio nie zajmował. - mówiąc to, patrzyłam w oczy Leah. - Matki nie znam i nie mam rodzeństwa. Zostałam wygnana dlatego, że zabiłam Dakotę - córkę wodzą sprzymierzonej watahy. Wkurzyłam się na nią. Tego dnia jak zwykle pastwiła się nade mną i wypominała mi, że mam takiego ojca, że nic nie potrafię i jestem bezużytecznym stworzeniem. Nie wytrzymałam i rzuciłam się na nią z nożem... Nie żałowałam... Aż do teraz... Źle się czuję z myślą, że nigdy nie zobaczę już mojego przyjaciela Jakeo. Musiałam odejść bez słowa pożegnania... - z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Znów wtuliłam się w dużą waderę. Leah głośno przełknęła ślinę i zrobiła się ponura. - Każdy chciałby cofnąć czas... Ty pewnie Leah też, prawda?...
- Tak... Więc ja...

<Leah?>

Uwagi: Brak dopisku do kogo jest skierowane op. na końcu! Wystąpił błąd w formatowaniu i tekst ci się trochę rozjechał. "Nie wiedząc" piszemy osobno. "Dyszeć" a "oddychać" to praktycznie to samo (przynajmniej w tym kontekście)... Gdy mówimy o dwóch samicach, nie używamy formy męskiej! (np. zamiast poszliśmy pisz poszłyśmy). Powinnaś stawiać przecinki gdy mówimy o dwóch czynnościach w jednym zdaniu (np. Przeżuwała jedzenie, idąc.)