(Zawiera momenty tragiczne)
Styczeń 2018 r.
To było już dla mnie za dużo: śmierć rodziny, dostanie się do innej
watahy, szpital, dziwne sny. Chciałam jednocześnie spać, żeby nic
dziwnego mi się nie przedstawiało i jednocześnie nie spać, żeby mi się
nie śniły straszne rzeczy. Pod wieczór lekarz spytał się mnie, czy
pójdziemy do szamanki. Przyjęłam tą propozycję, bo zawsze mi tata
opowiadał, że u szamana w jaskini jest dużo magii. Gdy już wyszliśmy, to
poczułam mroźną wiosnę. Było mi trochę smuto, że ominęła mnie zima. No
ale cóż, tak bywa. Jeśli po drodze zobaczyłam kawałek śniegu, to
wskakiwałam na niego. Było to moje jedyne pocieszenie. Wychodząc z
terenu watahy, lekarz powiedział strażnikowi terenów o tym, że idziemy
do szamanki. Szliśmy długo, lekarz chciał odpocząć, ale ja mu na to nie
pozwalałam. Jednak pod wieczór zdrzemnęliśmy się i poszliśmy dalej.
Długo nam to zeszło, ale nagle zauważyłam w dali kolorowe motylki, które
"wirowały" w powietrzu. Gdy już podeszliśmy do tego miejsca to
zobaczyłam kamienie, z których wydobywały się kolorowe światełka. Bardzo
mi się to spodobało. Przy wejściu przywitała nas szamanka. Była to
niebiesko-granatowa wadera z kolczykiem na lewym uchu w kształcie
gwiazdki. Widać było, że umówili się już wcześniej. - Moone, zostaniesz z szamanką na jedną noc. Rano przyjdę po ciebie. - odrzekł pracownik szpitala i poszedł.
- Cześć Moone, jestem Saisak. Pomogę ci w sprawie twojego zadrapania, tylko wypij tą miksturkę. Pojawię się wtedy w twoim śnie i zobaczymy co dalej. - powiedziała wadera.
Wypiłam trochę tej substancji i nagle usnęłam. W śnie znajdowałam się w górach albo wysokim terenie. Była tam przepaść. Nagle zauważyłam, że Saisak pojawiła się obok mnie. Podfrunęłam nad przepaść żeby zobaczyć, co tam jest. Nagle z niej wyleciała jakaś postać, prawie raniąc mój nos. Przybliżyłam się do wadery, byłam wystraszona. Nagle to stworzenie zaczęło się palić i przybrało jakiś konkretny kształt. Okazało się, że to znowu Sagope. Szamanka też się go przestraszyła, demon miał w pysku ciało mojego taty, z którego kapała krew. To było straszne. Upuścił je na ziemię, zaczął go rozszarpywać, wyciągać mu wnętrzności. Porzucił to wszystko i powoli do mnie podchodził.
- Moone... Pamiętaj... - mówił - Jeśli nie będziesz taka jak ja, taka jak ja ci kazałem być, skończysz tak jak twój tatulek! Zrozumiałaś?!!!
Nagle się obudziłam. Szamanka też. Obie byłyśmy przerażone. Okazało się, że już jest poranek. Do jaskini po chwili wszedł lekarz. Porozmawiał przez chwilkę z waderą i wracaliśmy do watahy. Po drodze polowaliśmy na ptaki, żebyśmy z głodu nie poumierali. W końcu po około dwóch dniach wróciliśmy ponownie do szpitala. Tam lekarz stwierdził, że mogę już iść do nowego domu, bo to samo powinno się wyleczyć, ale żeby co jakiś czas tu przychodzić na wizyty. Byłam z tego powodu zadowolona i pobiegłam do nowej jaskini, która była ładniejsza od mojej starej. Była ona położona wyżej i miała krótką dróżkę. Postanowiłam ją udekorować.
Uwagi: Zapomniałaś o dacie. Wciąż masz problem z przecinkami. Widziałam kilka powtórzeń. Za dużo zdań z "to", choć już kiedyś chyba nawet pisałam o tym. Jeśli mówimy o kolorach, np. "niebiesko-granatowa wadera", wówczas stawiamy między poszczególnymi kolorami myślnik, lub jeśli nie chcemy podkreślić tego, że postać była np. w paski, a kolory są z tego samego znaczenia (np. dwa różne kolory to czerwony i niebieski, więc nie da się ich połączyć, ale z kolei "błękitnoniebieski" jest z tego co mi wiadomo już dozwolony), wówczas można napisać to jako jeden wyraz. Zaraz... poszła do szamanki, żeby wyleczyła jej skaleczenie, tamta weszła w jej sen, po czym odesłała ją do domu. Co.