Prędko wyszłam z przychodni i tak samo szybko zeszłam ze stromej Góry. Ciszę przerywało częste wycie wilków, które powiadamiały kolejnych to członków o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Wiele z nich, słysząc alarm biegało spanikowane po terenach, nie wiedząc do końca co ze sobą zrobić. Niech to szlag, że nigdy tego nie przećwiczyliśmy! Trzeba to zmienić i to szybko. Choć przyznam, że łapy rzeczywiście rwały mi się do szaleńczego biegu gdzie popadnie, byleby się ukryć, to i tak zwalczyłam to pragnienie siłą woli. Stanowczo zmierzałam do Zielonego Lasu, gdzie zapewne znajdowała się znaczna część członków watahy. Robili zbyt duży harmider. Trzeba ich wszystkich uspokoić i ustawić w zwarte szyki. Chociaż tyle udało mi się wywnioskować z tych naiwnych ludzkich filmów, które zawsze mnie zwyczajnie nudziły, więc już po kilku minutach przełączałam kanał. Od zawsze bardziej ciągnęło mnie do książek, niż do telewizji. Wolałam myśleć nad tym, co tam akurat się dzieje i mieć w to chociażby minimalny wkład, choćby poprzez inne zinterpretowanie danej sytuacji. Bezmózgie wgapianie się w ekran nie interesowało mnie nawet odrobinę, a wręcz niekiedy męczyło.
Tak było i tym razem. Miałam działać, lecz na dużo większą skalę niż czytając pod kocykiem jakieś tomiszcze, gdyż w tym przypadku mogłam ponieść konsekwencje swoich czynów już w niedalekiej przyszłości. Tym bardziej, że przewodzę watahą. Oni by to odczuli jeszcze bardziej, niż ja. Jeden nierozważny ruch i wszystko się zawali. To będzie koniec blisko pięcioletniej watahy. Mogłam zrujnować dzieło moich rodziców za jednym zamachem... honor jednak mi na to nie zezwalał i dodawał skrzydeł, choć nie ukrywam, że okropnie się bałam. Tego obowiązku bycia wzorem władcy. Nie chciałam, by pachołki Asai wyśmiały mnie za wręcz dziecinną postawę, którą zachowywałam (przynajmniej moimi oczami) na co dzień. Pora dorosnąć i wziąć się w garść! Jakiś wilk śmignął tuż obok mnie, więc ja postanowiłam zatrzymać kolejnego, biegnącego w ślad za nim, po prostu wyciągając łapę. Wilk w ostatniej chwili zahamował i zatrzymał się raptem dziesięć centymetrów od mojej kończyny.
- Co to za wariacje? Gdzie biegniecie? - zapytałam twardo. Jasna wadera ozdobiona fiołkowymi pasami na całym grzbiecie spochmurniała i odpowiedziała:
- A gdzie mamy iść? Ukryć się.
Zaśmiałam się krótko, co ona chyba nie do końca zrozumiała, bo obserwowała mnie nieufnym spojrzeniem. Może i miała mnie za wariatkę, ale powinna wiedzieć, że ja od razu widzę ją jako tchórza, tak samo jako większość członków watahy, którzy właśnie uciekali we wszystkie strony, niczym stado wystraszonych kurczaków. W środku byłam w sumie z siebie dumna, że nie zwiałam z prądem pozostałych, tak jak początkowo miałam to w planach.
- A kto będzie bronił watahy?
- Jak to kto? Wojownicy - odpowiedziała.
- Tylko, że ich jest zdecydowanie za mało. Asai ma doskonale szkolonych podwładnych liczonych w dziesiątkach.
Tak było i tym razem. Miałam działać, lecz na dużo większą skalę niż czytając pod kocykiem jakieś tomiszcze, gdyż w tym przypadku mogłam ponieść konsekwencje swoich czynów już w niedalekiej przyszłości. Tym bardziej, że przewodzę watahą. Oni by to odczuli jeszcze bardziej, niż ja. Jeden nierozważny ruch i wszystko się zawali. To będzie koniec blisko pięcioletniej watahy. Mogłam zrujnować dzieło moich rodziców za jednym zamachem... honor jednak mi na to nie zezwalał i dodawał skrzydeł, choć nie ukrywam, że okropnie się bałam. Tego obowiązku bycia wzorem władcy. Nie chciałam, by pachołki Asai wyśmiały mnie za wręcz dziecinną postawę, którą zachowywałam (przynajmniej moimi oczami) na co dzień. Pora dorosnąć i wziąć się w garść! Jakiś wilk śmignął tuż obok mnie, więc ja postanowiłam zatrzymać kolejnego, biegnącego w ślad za nim, po prostu wyciągając łapę. Wilk w ostatniej chwili zahamował i zatrzymał się raptem dziesięć centymetrów od mojej kończyny.
- Co to za wariacje? Gdzie biegniecie? - zapytałam twardo. Jasna wadera ozdobiona fiołkowymi pasami na całym grzbiecie spochmurniała i odpowiedziała:
- A gdzie mamy iść? Ukryć się.
Zaśmiałam się krótko, co ona chyba nie do końca zrozumiała, bo obserwowała mnie nieufnym spojrzeniem. Może i miała mnie za wariatkę, ale powinna wiedzieć, że ja od razu widzę ją jako tchórza, tak samo jako większość członków watahy, którzy właśnie uciekali we wszystkie strony, niczym stado wystraszonych kurczaków. W środku byłam w sumie z siebie dumna, że nie zwiałam z prądem pozostałych, tak jak początkowo miałam to w planach.
- A kto będzie bronił watahy?
- Jak to kto? Wojownicy - odpowiedziała.
- Tylko, że ich jest zdecydowanie za mało. Asai ma doskonale szkolonych podwładnych liczonych w dziesiątkach.
- A nas nie są czasem dziesiątki? - wywróciła oczami wadera, niecierpliwiąc się nieco. Albo była wyjątkowo zdenerwowana zaistniałą sytuacją, albo miała po prostu taki charakter.
- Nie o takie dziesiątki mi chodzi. Po prostu pomóż mi zwołać tu resztę i jakoś doprowadzić to do porządku! - podniosłam głos, już powoli tracąc cierpliwość.
- Stać! - niespodziewanie ktoś krzyknął. Odruchowo odwróciłam się w tamtą stronę, by zobaczyć szaro-czarno-czerwonego basiora prowadzącego kolumnę wilków. Uniosłam brwi w zdumieniu. Samiec odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął czarująco. Dopiero wtedy poznałam w nim dawnego przyjaciela mojego taty, Kai'ego. Właściwie to można uznać, że przyjaźnił się również z moją mamą... ale najwyraźniej ich stosunki uległy zmianie na całkowicie obojętne. Nie chciałam wracać do tego, co już było, ale w takich przypadkach to zwyczajnie było silniejsze ode mnie. Wspomnienia wróciły. Emocje tak bardzo różne od tych, które odczuwałam obecnie. Najbardziej uderzył mnie brak poczucia bezpieczeństwa. Teraz ja sama muszę o nie zadbać. O wsparcie i szacunek z kolei muszę już walczyć.
- Pomyślałem, że przydałaby się pomoc i nieco to ogarnąłem.
- Dziękuję - skinęłam na niego głową. Ulżyło mi nieco na sercu, widząc, że chociaż ktoś zachował spokój i nie muszę go poszukiwać jak oszalała po całych terenach. Kto wie, ile osób rozbiegnie się aż tak, że trudno będzie go odnaleźć? Ja w końcu miałam problemy ze spamiętaniem wszystkich wilków, choć powinnam to skontrolować. Przełknęłam ślinę. Nie wygląda to za dobrze. Wodziłam wzrokiem z żołnierza na żołnierza, a wadera, którą zaczepiłam wciąż stała u mojego boku i również wpatrywała się w szeregi.
- Czyli mam rozumieć że to nasze wojsko w pełnej krasie?
- Zgadza się - przytaknął.
- I że oczekujecie na rozkazy? - dopytywałam. Ponownie pokiwał głową, a wojowie z tylnych rzędów zaczęli między sobą szemrać, zupełnie jakby myśleli, że nie wyrabiam z tym wszystkim. Niestety, ale mieli rację. Niespokojnie przenosiłam ciężar ciała to na lewe, to na prawe łapy i oblizałam zaschnięte usta.
- Dobrze. Więc pierwsze polecenie brzmi następująco... pierwsza połowa idzie odszukać pozostałe wilki, a druga idzie za mną pilnować granicy.
Wilki prędko pojęły, jakie dostały zadanie, więc część z nich rozbiegła się w różne kierunki.
- Tylko macie wrócić przed zachodem słońca! - krzyknęłam jeszcze za nimi, a następnie odwróciłam się w stronę obserwujących mnie kilkunastu wilków. Na nowo zaczęłam odczuwać stres. Mogli sobie o mnie coś złego pomyśleć... a zresztą co mnie obchodzi ich opinia? Powinnam robić tylko to, co do mnie należy. Obrałam kierunek prowadzący do północnej części watahy. Wojownicy oraz reszta wyszkolonych wilków ruszyła w ślad za mną i o dziwo również za pochodem potruchtała wadera.
- A ja? Co mam robić?
Westchnęłam, wywracając dramatycznie oczami. Wyglądało na to, że jest jedną z osób, którym trzeba powtarzać wszystko dobre kilkanaście razy.
- To samo, co pierwsza grupa.
Skinęła głową, rozumiejąc zadanie i odbiegła. Kilkadziesiąt minut wędrówki później przedarliśmy się przez Mroczny Las i stanęliśmy idealnie w jego połowie, czyli punkcie, przez który czy się tego chciało czy nie, przechodząc z Watahy Magicznych Wilków do Watahy Asai i na odwrót musiało się odwiedzić. Gorzej, jeśli ktoś wybierze się drogą powietrzną, a znając życie tak właśnie się stanie. Odwróciłam się w stronę uzbrojonego szeregu wilków. Sama szczerze nie wiedziałam, skąd wzięli tą broń, lecz niewykluczone, że już wcześniej mieli ją przygotowaną właśnie na wszelki wypadek.
- Słuchaj Kai... nie możesz kogoś wysłać w powietrze, żeby kontrolował, czy nikt nie nadlatuje?
Zamyślił się przez chwilę, po czym odpowiedział:
- Właściwie to Zone może lecieć, a także Vanessa. Kto ma żywioł powietrza to akurat nie wiem, ale...
- Dobra, to wystarczy. Niech lecą.
Przytaknął i wydał polecenie dość zaskoczonym waderą. Jednakże po chwili zastanowienia zamachały skrzydłami i przedostały się przez wysoko osadzone korony ciemnych drzew. Patrzyłam na to jak zaczarowana. Wiedziałam, że jestem uziemiona do końca życia, a od dziecka marzyłam o lataniu. Szybować po bezchmurnym niebie... Otrząsnęłam się z chwili zamyślenia.
- I co? Mamy tak po prostu sterczeć? Jeśli ci zaraz nie wyskoczą z tych krzaczorów, to nie ręczę za to, że prędzej naskoczy na nas jakiś demoniczny zwierz, niż ci idioci - mruczała pod nosem moja ciotka. Mimowolnie zaczęłam się cicho śmiać, jednak nie skomentowałam tego w żaden sposób. Przeszłam na same tyły formacji, by tam niespokojnie co chwilę odwracać się i kontrolować, czy nic się nie skrada, tak jak powiedziała to Kazuma. Wolałabym być zmiażdżona przez cielsko zmutowanego niedźwiedzia, niż być rozszarpana przez jakiegoś zdziczałego wilka. Sama nie wiem dlaczego, po prostu takie mam opinie o śmierci i tyle. Pierwsza z wybranych opcji zdawała się być śmiercią szybką i mniej bolesną.
- Czyli jak długo będziemy tak sterczeć? - zapytała już znudzona Sierra.
- Nie wiemy, jesteśmy pierwszą linią obrony, więc dowiemy się tego dopiero w chwili natarcia - oznajmił dyplomatycznie Toboe. Nikt już o nic więcej nie pytał. Może i zdawało się to być głupie - na pierwszą linię obrony stawiać Alfę... lecz nie robiło to raczej większej różnicy, gdyż czarodziejka ze mnie marna, a broni i tak nie mam. Jedyne, czym się mogłam poszczycić, była nieśmiertelność. Cokolwiek mi zrobią, to po chwili się zrośnie. W uszach dzwoniło mi na samą myśl, co oni mogą takiego na mnie wypróbować, byleby sprawić ból. Obecnie po prostu stałam tak i nasłuchiwałam. Część z nas była przemieniona w ludzi, kurczowo ściskając w dłoniach miecze, kosy, pistolety, a nawet karabiny, lecz ja postanowiłam jak na razie zostać w swojej prawidłowej wersji. Co kilka sekund zerkałam za ramię, mając coraz większe wrażenie, że zaraz nas coś zaatakuje od tyłu.
- Ktoś będzie musiał prędzej czy później biec donieść, gdzie jesteśmy i jak wygląda nasza sytuacja, by w razie czego mogli posłać jakieś posiłki - oznajmiła z całkowitym spokojem Sohara. Trzymała w rozluźnionej dłoni łuk i wyglądała na najbardziej zrelaksowaną z nas wszystkich. Mnie aż oddech "utknął" w piersi, przez co cały czas napięta klatka uniemożliwiała branie większych haustów powietrza. Dreptałam niespokojnie w miejscu, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić.
- A co jeśli to wszystko to tylko plotka, a wataha Asai wcale nie szykuje się do skoku na nas?
Moje ramiona opadły, bo zdałam sobie z tego sprawę, że wadera, której imienia nie zdołałam zapamiętać mogła mieć rację. Bezgranicznie uwierzyłam Yuko, nie potwierdzając żadnej z informacji. Zawsze mogła kłamać. Zesztywniałam. Niech to, naprawdę to mogło być po nic. Powoli zaczęłam wypuszczać powietrze z płuc, a następnie odruchowo odwróciłam głowę za ramię. Moje oczy się rozszerzyły.
- Coś siedzi w krzakach... - wyszeptałam. To wystarczyło, by skupić na roślinie całkowitą uwagę kilku z wojowników. Zacisnęli mocniej palce na broni, oczekując na pierwszy ruch istoty. Gdy minęło kilka sekund i nic się nie wydarzyło, pochwyciłam w pysk najbliżej leżący patyk i rzuciłam w tamtym kierunku. Chybiłam. Już chciałam się schylić po kolejny, gdy bestia z dzikim rykiem wyskoczyła zza krzaków, skacząc prosto na nas. Skuliłam się z przerażenia. Po raz pierwszy w swoim życiu zobaczyłam na własne oczy najprawdziwszego wratha. Istota, która miała cztery silne łapy poruszała się niezwykle szybko i zwinnie, więc ktoś, kto chciał go pokonać musiał wykazywać wybijające się ponad wszystkie pozostałe akurat te cechy... no i wysoki poziom intelektualny. Zacisnęłam powieki najmocniej jak tylko potrafiłam, czując przez ułamek tuż nad swoją głową ciepło ciała potwora. Później słyszałam tylko ryki, wystrzały i dźwięk rozdzieranego mięsa, aż w końcu łamanych kości. W pewnym momencie poczułam nawet ciepło posoki, którą zostałam zbryzgana. Nie odważyłam się jednak otworzyć oczu. Kiedy zrobiło się już spokojnie, ktoś mnie szturchnął na znak, że mogę się już podnieść. Niepewnie uniosłam powiekę i popatrzyłam na pysk wilka, a gdy upewniłam się, że nie wyraża nic więcej, prócz znudzenia, w końcu wstałam.
- Widzieliście tę akcję?! - ekscytował się basior, którego imię niestety wyleciało mi z głowy. Z tego, co dowiedziałam się czystym przypadkiem był obiektem zainteresowania większości wader... ja jednak prócz pacana nie widziałam w nim nic więcej.
- Mhm... - mruknęła Sohara, opuszczając łuk, z którego musiała puszczać strzały w stronę już martwego stwora, leżącego teraz u łap Kazumy, która nawet nie pofatygowała się, by ruszyć się z miejsca. Był rozkrojony w wielu miejscach, podziurkowany niczym ser gouda, a to wszystko przyozdabiały wystające lotki strzał. Zrobiło mi się nieco słabo.
- I tak za wolno - mruknęła Kazuma - Ja bym to zrobiła szybciej i lepiej.
Po tych słowach zaniosła się kaszlem, a wszyscy wpatrywali się w jej poczynania. Gdy skończyła, podniosła głowę i zlustrowała nas nienawistnym spojrzeniem.
- A wy na co się gapicie?
- Szybciej powiadasz? I lepiej? - zaśmiał się Kai - Kazuma, starość nie radość, a ty chyba trochę za późno zaczynasz to pojmować.
Na to reszta również zaśmiała się serdecznym śmiechem, lecz ja wciąż wpatrywałam się w skwaszoną ciotkę. Była w wieku Kai'ego, jednak jej stan zdrowia był na tyle niepokojący, że już odnosiła wrażenie umierającej. Nikomu jednak nie zdradzała, co jej dolega. Ba! Wszystkim wmawiała, że ma się dobrze, jednak napady niekiedy krwawego kaszlu stały się dla niej codziennością. Odnosiłam głupie wrażenie, że jestem jedyną osobą, która się nią szczerze przejmuje, bo jakby nie patrzeć byłyśmy spokrewnione. Nie chciałam stracić kolejnego członka rodziny, a Kazuma jest ostatnią częścią mojego dawnego światka, którego zwiedzałam jeszcze jako szczeniak. Łzy pocisnęły mi się do oczu, jednak szybkie mruganie powiekami umożliwiło mi zamaskowanie ich. Wszystko inne już dawno się skończyło i nie wróci. Mimo, że zdawała się być uosobieniem furii, wściekłości i nienawiści, to i tak wiedziałam, że gdzieś tam w środku jednak ma uczucia. Resztka jej, która pozostała w niej z przeszłości, jednak nie zamierza jej wydobyć na zewnątrz. Szczerze mówiąc dobrze było jak jest. Wyróżniała się tak samo jak ja na tle tych wszystkich udawanych ślicznotek, które zdawały się nie uznawać czegoś takiego jak "wady".
- Możemy już kogoś wysłać, kto przekaże od nas wiadomość. Ściemnia się... - zmieniłam temat. Wilki przytaknęły, ale gdy zapytałam o chętnego, zapanowała martwa cisza.
- Las rąk, łąka nóg widzę - mruknęłam skwaszona. Tak jak spodziewałam się żart zrozumieli tylko ci, który posiadali umiejętność zmiany w człowieka. Kazuma zdawała się być nieobecna, wyglądała tylko zza drzew w kierunku, z którego mieli przybyć żołnierze z watahy Asai.
- No dobra, ja mogę poleźć - zgłosił się niebieski basior - Tylko co mam przekazać i komu?
- Najlepiej Tsume. Przekaż mu, aby w razie potrzeby formował wojsko i przygotował ich kolejno w pozycjach warstwami przed Mrocznym Lasem i nieco dalej, byleby jak najskuteczniej zatamować atak. W odpowiedzi chcę wiedzieć, jak przebiega to u nich.
- Tak jest! - wykrzyknął, zasalutował, po czym zaczął biec w kierunku głównych terenów watahy. Odwróciłam się w stronę towarzyszów.
- Wygląda na to, że musimy wrócić na pozycje. Tak w razie czego - zaśmiałam się lekko. Podzielili moje zdanie i ustawili się, jak należy, jednak już nie aż tak napięci jak wcześniej, bo dali sobie do zrozumienia, że znak da nam Zone oraz Vanessa, które obserwowały wszystko z góry. Choć podobno nie były szczególnie wyszkolonymi i wybitnymi lotniczkami, to jak na razie to powinno nam wystarczyć.
Kilkadziesiąt minut później usłyszeliśmy na nowo jakiś szelest w krzakach. Przerwaliśmy cichą rozmowę, na nowo czując niepokój spowodowany przybyciem jakiejś bliżej nieokreślonej istoty. Wszyscy (prócz mnie rzecz jasna) pochwycili broń i wycelowali. Dopiero, gdy zza mgły wyłoniła się niebieska grzywka, dałam znak reszcie, żeby się rozluźnili. Jak udało mi się dowiedzieć, basior o imieniu Dante zasapany zatrzymał się i próbował złapać oddech. Wyglądało na to, że biegł przez większy dystans, niż początkowo się spodziewałam. Kto wie, może Tsume posłał go po coś jeszcze.
- I jak tam sytuacja u naszych? - zapytała Sierra.
- Moment... - wysapał. Odczekaliśmy kilka sekund, aż jego oddech się uspokoi, a wtedy ten uniósł głowę i zaczął mówić:
- Szczeniaki bezpieczne, reszta już na pozycjach. To, jak nam się powiedzie zależy od zorganizowania wroga.
- I to właśnie z tym może być problem... - mruknęłam - Nigdy nie wiadomo, czego mamy się po nich spodziewać.
Zapanowała cisza. Nikt nie wiedział, co powiedzieć. Ledwo się widzieliśmy w tym wszechobecnym mroku, który zapadł już niemalże wszędzie za pośrednictwem nocy.
***
Dzwony w kościele w Mieście zaczęły dawać o sobie znak, mówiąc, że jest już północ. Ziewnęłam. Jeszcze chwilę i wszyscy tu pozasypiamy. Nagle usłyszeliśmy niepokojący szum dobiegający znad koron drzew, jakby szaleńczy wicher, lecz ten zniżał się coraz bardziej i bardziej... Zerwaliśmy się na równe nogi, bądź łapy. To była Vanessa.
- Zbierają się do drogi! Szykują pochodnie! Na miejsca! JUŻ!! - wrzasnęła. Odnosiłam wrażenie, że moje serce nagle stanęło w miejscu. Musimy obronić watahę. Teraz i na zawsze.
<chętny?>
<chętny?>