Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

piątek, 29 marca 2019

Od Lind "Skupienie" cz. 2

Marzec 2023
- Ani myślę - Odmieniec potrząsnął głową.
- W takim razie mogę wymyślić coś za ciebie - oznajmiłam, uśmiechając się szeroko. - Może... "Jasnowłosa"? - znów miałam ochotę parsknąć śmiechem jak wariatka.
Ting pokręcił głową, mrużąc oczy. Nie podzielał mojego szalonego entuzjazmu, ale nie wracał w swój ulubiony kąt jaskini. Zmiana formy była na tyle niecodziennym zjawiskiem, by dalej siedział obok "ludzkiej Lind".
Znów zaczęłam oglądać swoje długie kciuki człowieka. Zginały się w tylko jednym miejscu, a mimo tego sprawiały, że uchwyt był tysiąc razy mocniejszy. Zaczęłam przebierać palcami. Parę razy zacisnęłam i rozluźniłam pięści, obracając dłońmi. Dziwnie było nagle mieć absolutną kontrolę nad czymś takim.
- W jednej książce pewną księżniczkę nazywano "Jasnowłosą" - mruknął Ting, patrząc na jasne kosmyki opadające mi na ramiona.
- Mówisz? - zmrużyłam oczy i zbliżyłam palce do oczu.
Ludzkie pazury przypominały coś na kształt pojedynczych łusek. Może ma to jakieś konkretne zastosowanie? Zanim zdążyłam się nad tym zastanowić, poczułam, że czyjaś łapa pociągnęła mnie za włosy.
- Hej, co ty robisz?! - spytałam Odmieńca, który był sprawcą bólu.
- Są straszliwie gładkie... - usłyszałam.
- Nie da się zaprzeczyć - odparłam sucho i wyrwałam się z uchwytu szponów.
Poprawiłam narzutę, którą się okrywałam. Chłód nocy znów zaczynał mi doskwierać. To, czym się owinęłam, z pewnością nie wystarczy na dłuższą metę. Rozumiem, że ludzie mogli stracić część futra, w końcu niektórzy żyją w gorącym klimacie, ale skąd pomysł, żeby całe? Jeśli chcę się zmieniać częściej, powinnam znaleźć jakieś porządne ubrania. Pozostawało tylko pytanie skąd je wziąć. Odpowiedź zawitała w mojej głowie naprawdę szybko:
Na początek pożyczę coś od innego wilka zmieniającego się w człowieka. A później... E tam, będzie czas żeby myśleć o "później".
Spojrzałam w stronę ulewy na zewnątrz. Najchętniej wybrałabym się do kogoś jeszcze tej nocy, ale nie było to możliwe. Nabrałam w płuca nieco wilgotno-słodkiego powietrza. Zdałam sobie sprawę, że nadal dziwnie się czułam, pozbawiona wyostrzonych, wilczych zmysłów. Byłam trochę jak oszołomione szczenię we mgle. Ledwo rozróżniałam zapach Tinga od swojego, ledwo rozpoznawałam kształty przedmiotów znajdujących się w mojej jaskini. A co do zmysłu słuchu... odnosiłam wrażenie, że prawie ogłuchłam. Odnalazłam dłonią swoje ludzkie uszy. Z jakiegoś powodu były zlokalizowane nie u góry głowy, a po bokach. Do tego miały zupełnie okrągłe czubki. Co jeszcze ciekawsze, prawie nie mogłam nimi poruszyć.
Następnie dotknęłam płaskiej, ludzkiej twarzy. Za jej linię wystawał nie za wielki, trójkątny nos. Był zimny i zupełnie suchy. Przejechałam palcami po delikatnych policzkach. Poczułam pod opuszkami niezwykle delikatną pozostałość po sierści. Postanowiłam spróbować dotknąć językiem zębów. Wiedziałam, iż będą tępe, ale nie oczekiwałam, że aż tak! 
Teraz już rozumiem dlaczego ludzie nie potrafią ugryźć surowego mięsa. Zawsze muszą je upiec... Hmph... To by znaczyło, że są zależni od żywiołu, nad którym nie panują w pełni. To trochę żałosne.
Odgarnęłam zasłaniające mi pole widzenia włosy i zajęłam się po raz kolejny oglądaniem długich nóg. Chyba najwyższy czas je wykorzystać i wstać. Położyłam obie stopy na zimnym podłożu i opierając plecy o ścianę jaskini, spróbowałam wyprostować kolana. Nie przyniosło to niestety oczekiwanych efektów, głównie dlatego, że poślizgnęłam się i wylądowałam twardo na ziemi. Zamruczałam niezadowolona i spróbowałam jeszcze raz; tak samo. Poszło odrobinę lepiej, ale kiedy byłam w połowie drogi do stania prosto, straciłam równowagę i ponownie wróciłam do punktu wyjścia. Zmarszczyłam czoło i wypuściłam głośno powietrze.
- Pomóc ci, Pierzasta? - spytał Ting, nadal obserwujący sytuację. - W takim tempie nie wstaniesz do jutra.
- Dam sobie radę - rzuciłam w odpowiedzi.
- Nie dasz sobie rady - odparł.
Nie odpowiedziałam mu nic więcej. Złapałam się po raz kolejny ściany, gotowa na kolejną próbę. Odmieniec podszedł bliżej i wyciągnął w moją stronę łapę.
- Złap się lepiej mnie.
- Mówiłam, że nie potrzebuje pomocy - oznajmiłam niezbyt miłym tonem. Czułam się urażona przez jego zachowanie.
- Potrzebujesz - mruknął Strażnik Wichury z naciskiem. - No już, Pierzasta! - potrząsnął lekko uniesioną łapą.
Spojrzałam niechętnie na jego "dłoń". Po sekundzie zdecydowałam się jednak przyjąć pomoc, byleby mieć to już z głowy. Oplotłam palce wokół "ręki" Odmieńca.
- Teraz trochę cię pociągnę do góry, a ty wyprostujesz się na nogach. Musisz zrobić to płynnym, energicznym ruchem. Nie opieraj się o ścianę - poinstruował.
- Jak to zrobić? - nie do końca potrafiłam sobie wyobrazić, o czym mówi.
- Po prostu kucnij - Ting zaprezentował, jaką pozę powinnam przyjąć zanim wstanę. Uginając kolana zbliżył tułów do ziemi, jak robił to już często.
Nadal trzymając się łapy mojego towarzysza, zrobiłam, co kazał. Była to o wiele stabilniejsza poza wyjściowa.
- A teraz wyprostuj kolana - pociągnął mnie za rękę do góry, na tyle, na ile pozwalał mu jego wzrost.
Wystrzeliłam do góry. Nie minęła sekunda, a już stałam na prostych nogach. Nagle podłoże było tak daleko, a wszytko na nim znacznie mniejsze. Szczególnie Ting. Zakręciło mi się w głowie, ale jakimś cudem nie upadłam. Wyszczerzyłam tępe, ludzkie zęby w uśmiechu. Fala euforii powróciła. Tymczasem Odmieniec skrzyżował ręce na piersi i odsunął się kilka kroków, patrząc na mnie z uznaniem.
Wtedy znów przypomniałam sobie o zimnie, które teraz sięgnęło moich nóg. Jak stałam prosto, narzuta nie zasłaniała nawet kolan. Szczególnie marzły mi stopy, dodatkowo okradane z ciepła przez skalne podłoże. Przeszło mi przez myśl, iż może już czas wrócić do formy wilczej. Postanowiłam, że najpierw spróbuję ruszyć się z miejsca na tych długich nogach i dopiero wówczas pomyślę o zmianie zwrotnej. Nie zastanawiając się, czy aby na pewno to działa tak samo, jak chód wilka, spróbowałam wykonać krok. Niestety, nie miałam jeszcze dość wprawy w odpowiednim rozkładaniu ciężaru ciała na dwie nogi. Niechybnie uderzyłabym twarzą o skałę, gdyby mój towarzysz w porę nie zareagował. Znany ze swojego nadnaturalnego refleksu, doskoczył do mnie i podtrzymał, chwytając za ramiona. Byłam całkiem zdziwiona, że mojej skóry nie rozciął nawet jeden szpon Odmieńca.
- Ugh, Pierzasta w tej formie jesteś co najmniej dwa razy cięższa - rzucił.
- Chyba trochę przesadzasz - odparłam obruszona, niezgrabnie siadając na ziemi.
- Nie ma za co tak w ogóle - dodał Ting. - Właśnie uratowałem twój ludzki nos przed złamaniem.
- Co? Nie może być aż tak kruchy... - dotknęłam swojej twarzy.
- Ludzie często się łamią - westchnął Odmieniec. - Ale zwykle nie podczas pierwszych prób chodzenia.
- Przypominam, że ja nie jestem człowiekiem - oznajmiłam, marszcząc brwi. - Wilkołakiem z resztą też nie... 
Wilkołaki... Podobno moja przyszywana rodzina to wilkołaki. A jednak pomimo tego nigdy nie widziałam żadnego z nich w formie ludzkiej... Ciekawe dlaczego.

<C.D.N.>

Uwagi: brak daty.

poniedziałek, 25 marca 2019

Od Magnusa "Niepokój" cz. 5 (C.D. Cess)

Sierpień 2022 r.
Bezzwłocznie wyruszyliśmy na poszukiwanie schronienia. Dreptałem niepewnie tuż przy ścianie, za Cess, co jakiś czas przystając, by się otrzepać, ale nawet pomimo to moje futro stopniowo nasiąkało wodą. Ściana deszczu gęstniała coraz bardziej. Jednak szczęście uśmiechnęło się do nas tym razem – dość szybko znaleźliśmy odpowiednio duże wgłębienie w skale. 
W końcu mogłem porządnie osuszyć futro. Westchnąłem z ulgą, powoli przyzwyczajając wzrok do zmiany oświetlenia. Odwróciłem się, by rozejrzeć się po naszej tymczasowej kryjówce.
Z początku wszystko było na swoim miejscu. Ciemność pozostawała ciemnością, cztery kąty jaskini tkwiły cierpliwie na swoich miejscach. Jednak już po chwili z mroku wyłonił się długi, wilczy pysk, szaro-zielone oczy i szeroka, pokryta krótkim, złotorudym futrem pierś. Długie, potężne łapy napięły się z jakiegoś powodu, lewa cofnęła się z cichym szurnięciem. Podniosłem wzrok na ten dziwny pysk, rozciągający się w bardzo niezręcznym uśmiechu. Elementy układanki powoli składały się w spójną całość, obraz który miałem przed sobą wypełniał się realizmem. Przez chwilę wpatrywałem się w rozszerzone źrenice basiora, powoli zagarniając rozumem rzeczywistość.
Obaj jednocześnie wrzasnęliśmy.
Cess akurat spokojnie otrzepywała się z wody. Gwałtownie odwróciła łeb i również zaczęła krzyczeć. Panicznie zebrała wodę z niewielkich kałuży, powstałych na posadzce jaskini i przybrała obronną postawę.
– Kim jesteś?! – ryknęła.
Nie zabrzmiało to jak miłe podziękowanie.
Odskoczyłem i niezdarnie się cofnąłem, wlepiając paniczne spojrzenie w obcego. Rudy próbował nawiać, ale potknął się o własne łapy i upadł jak długi.
– Nikim! Jestem nikim! – wykrzyknął, usiłując wstać. – Do zobaczenia kiedy nigdziej!
Na wszystkie świętości, ten głos...
Cess skoczyła ku wyjściu i zagrodziła je długością całego swojego ciała, co, biorąc pod uwagę jej ogon i niski strop, zupełnie uniemożliwiło rudemu ucieczkę.
– Nigdzie nie idziesz! – warknęła na niego, szczerząc kły.
Basior przerastał Cess co najmniej dwukrotnie. Gdyby chciał, po prostu by ją odsunął, ale unosząca się po jej prawicy struga wody chyba go zniechęciła. Cofnął się z głupawym uśmiechem.
– Teraz ładnie się wytłumacz, ze wszystkiego! – wadera spojrzała na rudego pewnie, z tryumfem siadając u wylotu jaskini.
– To znaczy z czego? Eee, ja tylko przejazdem. Wypuść mnie, a już nigdy się nie zobaczymy! – odparł wilk. 
– Zacznijmy może od gryfa, chcę wiedzieć co między wami zaszło i czemu nas zaatakował – Cess zmierzyła go wzrokiem.
Myśli kłębiły się w mojej głowie tak gęsto i chaotycznie, że nie byłem w stanie uchwycić ani jednej. Rozgrywająca się przede mną scena zdawała się toczyć w innym, odległym świecie, który ja, bezcielesny duch, tylko obserwowałem.
Dopadły mnie straszne zawroty głowy, ledwo utrzymałem się na łapach. Starając się opanować narastające mdłości, podświadomie skupiłem się na najoczywistszych rzeczach w swoim otoczeniu i nakazie, myśli wypisanej neonowymi literami w moim umyśle, że muszę opanować to nowe, nieznane uczucie. Albo zaraz wpadnę w panikę.
– Jakiego gryfa?
– Nie wkurzaj mnie! – syknęła groźnie. – To, że jesteś ode mnie większy nie oznacza, że nie będę śmiała cię zaatakować!
Przez dłuższą chwilę basior milczał.
– Okej – wyrzucił przez zaciśnięte w uśmiechu zęby.
– Więc jak będzie? – zniecierpliwiona patrzyła mu prosto w ślepia. – Masz zamiar współpracować?
Basior znowu zrobił przerwę, jeszcze bardziej wykrzywiając pysk.
– Nie.
– Dlaczego? – warknęła Cess przez zęby, chyba powoli tracąc cierpliwość – Magnus, powiedz mu coś no... – spojrzała na mnie błagalnie.
W mojej głowie nagle zapanowała cisza.
– Coś?
– Jesteście beznadziejni – mruknęła – Kolega – wskazała na mnie łapą – stwierdził po twoim akcencie, że jesteś z północy. Co w takim razie robisz tutaj?
Basior zdębiał. Niepewnie przerzucał wzrok to na mnie, to na Cess.
– Pracuję?
– Gdzie? Nad czym? Dla kogo? – wadera zbliżyła się do rudego.
– Jestem szpiegiem! – wyrzucił ewidentnie przerażony wilk, cofając łeb.
Cess zmrużyła oczy i jeszcze bardziej zmniejszyła dystans pomiędzy nimi.
– Doprawdy? A czego tu szukasz?
– Odsuń się – rudy nagle spoważniał.
– Nie. – odparła równie pewnie, patrząc na niego prowokująco.
– Proszę?
– Jakbyś przypadkiem nie usłyszał, to z chęcią powtórzę. Nie.
Sam się odsunął, ale wilczyca nie dała za wygraną.
– Mogę tak cały czas – uśmiechnęła się kpiąco.
– Ja też – ponownie się cofnął.
– Wolałabym, abyś zaczął mówić – wadera zbliżyła się.
– A ja nie.
O sekundę za późno zorientowałem się jak blisko znajduje się basior. Praktycznie na mnie wpadł. Odskoczyłem z cichym piskiem.
Wilczyca parsknęła cicho i rzuciła mi szybkie, pełne politowania spojrzenie.
– Jak ci na imię, rudy basiorze?
Dosłownie przyparła go do muru.
– Nikt! – wykrzyknął nagle. – Miło było poznać, urodziwa nieznajoma!
W dwóch ogromnych susach wyminął Cess i skoczył ku wyjściu. Wadera prawie się wywróciła. Spojrzała za basiorem zaskoczona.
– Naprawdę radzę przeczekać ulewę! – zawołała, nim ten zdążył wybiec. – Woda zgasi twój zapał, oblepi zmoczone futro niebieskim nalotem i nie wiadomo, czy przypadkiem cię nie zmutuje!
Stanął w miejscu, jeżąc sierść. Wszystko jakby zwolniło, wilk zgarbił się, tuląc uszy do łba. Gdzieś w głębi duszy czułem, że jeszcze możemy tego pożałować. 
I nie myliłem się. Powoli się odwrócił, jednocześnie stając w płomieniach.
– No dobrze – rzekł powoli. – W takim razie pogadamy inaczej.
W co my się wpakowaliśmy?
– Co masz na myśli? – Cess uniosła dumnie głowę.
– Nie mam pojęcia po co za mną leźliście i chyba nie chcę tego wiedzieć, ale to nie ty tu stawiasz warunki.
Już się nie uśmiechał. Bił od niego taki gorąc, że ciężko było patrzeć w jego stronę dłużej niż kilka sekund.
– W tym stanie nie wyjdziesz na deszcz, a ja z wodą problemu nie mam – wilczyca zachowała pewność siebie. – Jednakże proszę, przedstaw swoje warunki! – prychnęła lekceważąco.
Rudy wyzywająco podsycił płomienie.
– Ty dasz mi spokój, a jak deszcz przeminie, to rozejdziemy się w swoje strony w pokoju. W przeciwnym razie... A nie wiem, jeszcze się zastanowię... W każdym razie, lepiej nie podskakuj starszym! – zakończył, z godnością unosząc łeb.
Zupełnie przestał zwracać na mnie uwagę. W sumie mu się nie dziwiłem, byłem nawet wdzięczny. Miałem wielką ochotę rozpłynąć się w powietrzu.
– Nie widzę tutaj żadnych korzyści dla mnie... – powiedziała Cess. – Nie dam ci spokoju, bo jestem wilkiem dość... upartym...
– Twoją korzyścią będzie wyjście bez uszczerbku na zdrowiu z tej sytuacji – wilk próbował brzmieć groźnie, ale zdradziło go to, że prawie zachichotał.
Wadera zaśmiała się głośno.
– Nadal chcę jednak dowiedzieć się paru rzeczy. Narażam się, aby tu być, panie starszy – podkreśliła ostatnie słowo.
Rudy nie odpowiedział. Wyglądał na niezbyt zadowolonego.
Z pewnością też jest uparty.
– Powiedz chociaż o co chodziło z gryfem – wilczyca położyła się na ziemi.
Obcy zastanowił się dłuższą chwilę. W końcu musiał stwierdzić, że panuje nad sytuacją czy coś w tym rodzaju i cofnął samozapłon.
– Po prostu go zdenerwowałem – odparł leniwie.
– Po co? Przecież to tylko przerośnięte ptactwo. – westchnęła, niespodziewanie przerzucając wzrok na mnie. – A ty co tak milczysz?
Nerwowo wzruszyłem ramionami.
– No przecież niespecjalnie! – wtrącił szybko rudy.
– Można spodziewać się wszystkiego. – posłała mi lekki uśmiech i z powrotem skupiła uwagę na rudzielcu. – Imię za imię?
– Eee... Pani pierwsza – uśmiechnął się nerwowo.
– Kas Ceres II – rzekła ze śmiertelnie poważną miną. – Znana także jako Córka Diabła. A pan?
Wilk zaśmiał się niezręcznie.
– Ja to ten... Em... hm...
– Znasz tego pana? – znowu zwróciła się do mnie.
Zmroziło mnie.
Tak, znam go, Cess. 
Ale ważniejsze jest to, że on zna mnie lepiej.

<Cess?>

Uwagi: brak

sobota, 23 marca 2019

Od Suzanny "Czas wielkich zmian" cz. 2

Czerwiec 2023 r.
Dopiero po przejściu do większych hali zaczynało robić się gorąco. Nadal nie było nigdzie widać smoków, ale gdzieniegdzie wystające obgryzione trawy wskazywały na to, że ktoś od czasu do czasu tam zaglądał. Kiedy mijałyśmy coś w rodzaju ogrodu, Taria użyła na mnie zaklęcie odporności na wysokie temperatury. Ulżyło mi, choć nie ukrywałam, że lubiłam ciepło.
Dalsza wędrówka była schodzeniem w dół zbocza. Dość szybko moim oczom ukazały się pierwsze zarysy sylwetek smoków, które albo latały po monstrualnej hali, albo leżały na jakichś kamieniach i ucinały sobie drzemkę. Coś, co początkowo wzięłam za rzeki kryształowej wody, szybko okazały się być niebieską lawą. Ilość gigantycznych smoków napawała mnie niemałym lękiem. Szczególnie, że najlepszy negocjator, jakim był Hitam, został w połowie drogi, a ja byłam zmuszona załatwić wszystko w pojedynkę.
Nadal powoli posuwałyśmy się w dół, kiedy kilka smoków wykonało gwałtowny zwrot w powietrzu i skierowało się do nas. Jeden wylądował nad nami, drugi pod nami. Czułam, jak ziemia się zatrzęsła. Z trudem powstrzymałam krzyk. W ostatniej chwili chwyciłam się pazurami jakiegoś występu skalnego. Taria ześlizgnęła się, ale na szczęście przed śmiercią ocalił ją większy wystający kamień, który miała niecały metr pod sobą.
- Czego tutaj szukacie? - ryknął złocisty smok.
- Pomocy. Na naszych terenach nie dzieje się dobrze - powiedziałam szybko. Bałam się, że zaraz kamień pod moimi łapami wypadnie, a ja zjadę na sam dół. Mogłam tego nie przeżyć. Wątpiłam, aby smoki zechciały mi pomóc.
- Pomocy? - Zaśmiał się złoty smok, ale zaraz srebrna smoczyca go uciszyła cichym sykiem.
- Wasza wataha już kilka razy nam pomagała, za co jesteśmy wdzięczni. Porozmawiamy z Nobilium i jeśli tylko będziemy w stanie spełnić wasze żądanie, uzyskacie od nas niezbędne wsparcie.
- Podróż. Chcemy zmienić tereny - wydukałam, starając się podciągnąć na kamieniu. Nie miałam gruntu pod tylnymi łapami. Dopiero wtedy podleciał jakiś brązowawy mały smok, który za pomocą głowy podsunął mnie pod pobliską skałę. Nie miał najwyraźniej zamiaru wcinać się w rozmowę, więc zaraz potem odleciał.
- Fulgur, zapytaj Nobilium o pomoc naszym przyjaciołom wilkom! - krzyknęła za nim srebrna smoczyca. Złoty smok syknął niezbyt zachwycony.
- Mamy pomagać tym małym ssakom?
Srebrna smoczyca puściła tę uwagę mimo uszu. Wygodniej ulokowałam się na skale i zerkałam na Tarię. Bacznie obserwowała złotego smoka i wszystkie inne gady, które szybowały nieopodal. Wyglądała tak, jakby była gotowa do ewentualnej obrony, mimo że napastnicy byli kilka lub kilkanaście razy więksi od niej samej.
- Od dawien dawna nie byłam na powierzchni... Powiedz mi, proszę, co się teraz dzieje? - dopytała srebrna samica z zaciekawieniem. Przełknęłam ślinę. Zerknęłam na złotego smoka, a dopiero później na nią.
- Ulewy. Niepokojące. Na ziemi zostaje niebieski lśniący nalot, a zwierzęta mutują. Nie wiemy jakie będą dalsze skutki takiego stanu.
Smoczyca wydała się zmartwiona, a samiec wciąż niewzruszony.
- Nie chcę cię martwić, Argento, ale ona pewnie kłamie.
- Skoro chce przeprowadzki, to jednocześnie chce nas wyciągnąć na powierzchnię. Wtedy zobaczymy kto miał rację... - zaczęła, ale ten znowu jej przerwał:
- To na pewno pułapka.
- Po co mielibyśmy zabijać smoki? Nie oddziałujecie na naszą watahę w negatywny sposób - wtrąciłam nieco rozzłoszczona. Nie chciałam, żeby jakiś arogancki i zrzędliwy smok miał zaważyć o losach naszego stada tylko dlatego, że sobie coś ubzdurał. Już chciał coś dopowiedzieć, ale zaraz potem nadleciały dwa smoki o łososiowych łuskach. Nim zdążyłam zaprotestować, poderwały i mnie, i Tarię na swoje grzbiety. Kurczowo chwyciłam się ciała swojego wierzchowca. Miałam lęk wysokości. Dość mocny. Zacisnęłam powieki. Miałam ochotę sprawdzić co się dzieje, ale zbyt bardzo się obawiałam, że jednocześnie się ześlizgnę. Pozostawało mi się jedynie domyślać, że Nobilium nas wezwał do siebie.
Najgorsze było lądowanie. Smok zanurkował w powietrzu, a ja w duchu tylko błagałam o to, żeby nic mi się nie stało. Czułam, jak ślizgam się po jego łuskach i jeszcze chwila i zwyczajnie spadnę głową w dół. Było mi niedobrze.
Na szczęście ostatecznie nic takiego się nie stało, a ja po tym koszmarnym locie bezpiecznie wróciłam na ziemię. Nazwałabym to raczej ześlizgnięciem się i upadkiem prosto na grzbiet z powodu zdrętwiałych ze strachu łap, ale prócz ubrudzenia futra nie odczułam żadnych gorszych konsekwencji. Taria zgrabnie zeskoczyła ze swojego smoka i podbiegła do mnie, aby zapytać czy wszystko w porządku. Zamruczałam coś i dopiero po chwili postanowiłam się podnieść oraz otrzepać. Ze wstydem zorientowałam się, że tego wszystkiego dokonałam na oczach naprawdę gigantycznego białego smoka, który wbijał we mnie wzrok swoich złotych ślepi. To pewnie ten ich przywódca - pomyślałam i grzecznościowo się ukłoniłam.
- Witaj, Nobilium - oznajmiłam, starając się przestać myśleć o nie najlepszym początku.
- Witam, Suzanno - odparł ze spokojem - Słyszałem, że chcecie nas prosić o pomoc. Mogłabyś mnie zaszczyć większą ilością detali?
- Oczywiście. Chcielibyśmy przemieścić nasze tereny w zupełnie inne miejsce... A raczej przemieścić nasze stado. Obecna pogoda wróży wyłącznie kłopoty i chcielibyśmy uniknąć ewentualnych tragicznych skutków pozostania tutaj. Nie wiemy, co będzie nas czekać za kilka lat, czy może i nawet dni. Obawiamy się, że możemy nawet zginąć. Tutaj jest moja prośba: szanowny Nobilium, czy mógłby pan użyczyć nam kilku swoich podwładnych do takiej przeprowadzki? - powiedziałam, patrząc na niego z nadzieją w oczach. Mój tryb grzecznościowy jak zwykle wypadał wyjątkowo niezgrabnie, a dodatkowy stres nie polepszał sytuacji. Rzadko kiedy miałam okazję rozmawiać z kimś na równym stanowisku z moim, lub może i nawet wyższym.
Nobilium patrzył na mnie w zadumie.
- Zgoda, lecz pod jednym warunkiem: znajdziecie nowy dom również i dla naszego stada. Wówczas użyczę wam moich wszystkich podwładnych.
- Dziękujemy z całego serca! - wypaliłam, czując nagłą falę szczęścia. Poszło zaskakująco gładko. Mogłabym przysiąc, że Nobilium się nawet uśmiechał.

<C.D.N.>

piątek, 22 marca 2019

Od Suzanny "Czas wielkich zmian" cz. 1

Czerwiec 2023 r.
Sytuacja zaczynała się robić bardzo niebezpieczna. Już dawno pojawił się pomysł przeprowadzki, ale odkładaliśmy ją najbardziej jak się tylko dało z głupią nadzieją, że zacznie się poprawiać. Ostatnimi czasy jednak odnajdowaliśmy coraz więcej zmutowanych zwierząt, co nie wróżyło nic dobrego. Wilki, którym zakazaliśmy wychodzenia, zaczynały się buntować. Rosło niezadowolenie, zawitał głód. Wyglądało na to, że przestawaliśmy mieć jakieś inne wyjście. Początkowo planowaliśmy pieszą wędrówkę, ale po tak długim zwlekaniu obawialiśmy się, że to na nic ze względu na osiąganą niewielką prędkość: chmury i tak nas dopadną, deszcz nas zaleje i sami obrośniemy tymi grzybkami. Może nawet umrzemy.
Nie dało się zbadać źródła takich anomalii pogodowych. Nawet gdy Pabalu próbował coś wywróżyć, na niewiele to się ostatecznie zdawało. Podobnie sytuacja się miała z Kai'm. Nic nie widzieli. Tak jakby przyszłość watahy czy nawet tych terenów kompletnie nie istniała na linii czasu. Zupełnie jakby te chmury dodatkowo zaburzały zdolność jasnowidzenia. Najgorsze było uczucie, że jednocześnie nie mogliśmy przekazać tej informacji stadu jako powód braku szczegółów co do dalszego planowania naszych losów, bo byłoby tylko gorzej. Mogłaby powstać panika, że wszyscy niebawem zginiemy, skoro nie ma nas na linii czas, choć w rzeczywistości to mogą być zwykłe zakłócenia magiczne. Kilka wilków zgłosiło mi trudności z używaniem czarów. To musiało coś oznaczać.
Przełomowy był moment, kiedy przypomniałam sobie o tym, że kiedyś mama powiedziała mi o przysłudze, jaką nam są winne smoki. Odblokowaliśmy też ich podziemia w trakcie powodzi, co tym bardziej upewniało mnie w przekonaniu, że warto spróbować sił z ustaleniem czegoś z nimi. Smoki mają to do siebie, że dotrzymują danych obietnic. Po krótkiej naradzie z Hitamem postanowiliśmy, aby jednak o to zapytać. Wystarczyło poczekać na mniej wietrzny dzień i udać się do Smoczych Podziemi. Istniała dość duża szansa, że pomogą nam w przemieszczeniu się w jakieś bezpieczniejsze miejsce.
Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Wraz z obstawą aż trzech obrońców udaliśmy się na negocjacje. Hitam był znacznie spokojniejszy ode mnie. Kilka razy wspominał, że dla wilków urodzonych na terenach Watahy Czarnego Kruka normalnym niegdyś było codzienne obcowanie mniej lub więcej z jakimiś mistycznymi zwierzętami, nierzadko również i groźnymi. Ja jeszcze nie miałam okazji przeżyć czegoś podobnego i sama nie wiedziałam czego się mam spodziewać.
Ostatecznie to ja odnalazłam wejście do Tajemniczych Podziemi, o czym natychmiast dałam znać całej reszcie kompanii. Jako pierwszy wskoczył do środka Dante, przebadał grunt, po czym dał znak pozostałym, aby również skoczyli. Dół był głęboki na niecałe dwa metry metry. Można było albo tam wylądować jednym susem, albo ześlizgnąć się po pochyłej ziemi. Ja wybrałam tę drugą opcję. Bałam się od zawsze takiego skakania.
Jak się okazało woda miała znacznie wyższy poziom, niż kiedy byłam tam ostatnio. Nadal panowały tam ciemności, a jedyne źródło światła stanowiły kryształowe kwiaty (co dawało dość imponujący efekt), ale zalana do ponad połowy sala nie wróżyła niczego dobrego. Szczególnie że nawet w trakcie powodzi nie wyglądało to aż tak tragicznie. Wtedy przynajmniej ta woda gdzieś uciekała. Teraz całkowicie stała. Przed zatopieniem uratowała nas wyłącznie moc Dante, który zatrzymał falę. Nie dało się przejść wąskimi skalnymi chodnikami, jak to było wcześniej, bo wszystko zostało zalane. Zerknęłam nieco zmartwiona i zdezorientowana za razem na Hitama, który bywał kiedyś na kontrolach w Tajemniczych Podziemiach. Jego pysk jednak nie wyrażał większych emocji. W milczeniu oglądał salę. Krystaliczna woda, którą zatrzymał Dante, sięgała nam aż po czubki uszu. Mogliśmy przez nią przejrzeć i zobaczyć to, co zostało zalane oraz to, co znajdowało się na samym dnie, czy też raczej "niższym dnie". Jak się okazywało Tajemnicze Podziemia miały również więcej pięter, które mogliśmy ujrzeć dopiero wtedy. Wysłalibyśmy wilki z żywiołem wody na zwiady gdybyśmy tylko lepiej się orientowali we właściwościach tej substancji... Choć na dobrą sprawę tak naprawdę nigdy nikt nie wpadł na zamiar przebadania tego dokładniej.
W pewnym momencie moją uwagę przykuł jakiś błyszczący zarys w środku wody. Nawet po wytężeniu wzroku nie mogłam określić co do dokładniej mogłoby być. Wyglądało jak jakiś większy kamień. Był tam od zawsze, czy dopiero się pojawił? Nie umiałam na to odpowiedzieć. Zbyt rzadko tam bywałam.
- Co o tym sądzisz? - zapytałam cicho Hitama, mając na myśli całą tę podziemną jaskinię.
- Zastanawiam się, czy nasze tajemnicze ulewy nie są cięższe od zwyczajnych i dlatego spływają na niższe poziomy - odparł powoli. Z chłodnym zaciekawieniem wodził wzrokiem po hali. Najwyraźniej też uważał to za dość nietypowe zjawisko.
- Jezioro nam nie wylało, podobnie jak nie zalało nam plaż - dodał za chwilę. Pokiwałam głową. Miał rację. Z relacji członków watahy jasno wynikało, że woda wsiąkała, czy też wyparowywała, bardzo szybko. Nawet z kamieni. Oddziaływała co prawda na podłoże, ale kałuże powstawały z dość dużym trudem.
- Ta woda ma zdolności lecznicze. Tak mówiła Kiiyuko - dorzucił Dante, który nadal szedł przodem i utrzymywał wodę tak, aby nas nie zalała. Poruszał się jednak wolno...
- Dan, powiedz mi... Masz trudności z utrzymaniem tego zaklęcia? - zapytałam nagle. Obrócił w moją stronę głowę, ale szybko wrócił do patrzenia przed siebie.
- Trochę tak... - odpowiedział cicho. Dostrzegłam kątem oka wzrastający niepokój Tarii. Chyba pomyślała, że zapytałam dlatego, że czuję, iż zaraz zaklęcie padnie.
- A wy? Macie ostatnimi czasy z tym kłopoty? - zwróciłam się do pozostałych. Po chwili wahania odpowiedzieli twierdząco. Westchnęłam cichutko. Moje obawy się potwierdzały. Cokolwiek było w tym deszczu, utrudniało nam korzystanie z żywiołów.
- Tutaj jest jeszcze gorzej - dodał Dante nieśmiało.
- Dasz radę dojść do końca korytarza? - zapytał nagle Hitam.
- Tak, jasne... Ale gdyby był wyższy poziom to raczej bym nie podołał wyzwaniu - Zaśmiał się nerwowo. Sytuacja wyglądała niewesoło. Kątem oka dostrzegłam zmartwienie na pysku Hitama, ale nie skomentował tego.
Resztę trasy przebyliśmy w milczeniu. Grunt stopniowo się wznosił, a korytarz zwężał. W końcu woda nas już na reszcie nie otaczała, ale za to musieliśmy się przepychać między szczelinami w skałach. Dante był z nas najwyższy i najszerszy, dlatego miał największy problem. Hitam za to musiał się nieźle nagimnastykować, aby zmieścić skrzydła. Właściwie na niewiele się to zdało. W pewnym momencie Dante zarządził odwrót, bo - jak sam twierdził - jeszcze jeden krok i się zaklinuje, a jego zaklęcie mogłoby sprawić zawalenie się skały nad nami. Zawróciliśmy. Dopiero gdy znaleźliśmy się znowu na takiej przestrzeni, żeby się obrócić, postanowiliśmy co dalej. Byłam z nich wszystkich najdrobniejsza. Zaraz po mnie była Taria. Zdecydowali o tym, abyśmy poszły we dwie. Miała moc ognia, więc mogła utrzymać na mnie zaklęcie odporności na wysokie temperatury, jakie czekały nas na końcu korytarza. Ruszyłyśmy ponownie w trasę. Na dobrą sprawę nie miałam z tym większego kłopotu - mieściłam się we wszystkich szczelinach, a otarłam jedynie raz prawy bok. Nie wymagał opatrywania. Nie osiągałam co prawda zabójczych prędkości, ale lepsze to niż nic. Od czasu do czasu porozumiewałyśmy się z Tarią oraz krzyczałyśmy ustalone hasło, żeby oczekujące na nas basiory miały pewność, że nic nam nie jest. Echo niosło się na tyle, że słyszeli wszystko doskonale i mogli nam odpowiadać.

<C.D.N.>

czwartek, 21 marca 2019

Od Cess "Niepokój" cz. 4 (c.d. Magnus)

Sierpień 2022
Skrzeczący gryf zaatakował nas znienacka. Osaczony ze wszystkich stron, nie wiedział nawet co robić. Jego posunięcie nie miało żadnego sensu, lecz ze względu na sytuację w jakiej się znajdował, brnął w to dalej. Kręcił się we wszystkie strony, starając się strącić kogokolwiek z urwiska. Ledwo co sama uchyliłam się przed jego wielkim skrzydłem. Wyglądało to jak jakaś zabawa w ciuciubabkę. Oszołomione stworzenie nie panowało bowiem nad sobą. Było wystraszone i zagubione. Podpalone pióra i ślady oparzeń dawały znać, że coś jest na rzeczy. Szukałam wzrokiem Magnusa i sprawdzałam, czy jeszcze się trzyma. Basior radził sobie dobrze, będąc tak samo zdezorientowany jak ja. 
Przyjęłam pozycję obronną i zaczęłam warczeć, gdy hybryda zamachnęła się po raz kolejny. Z pobliskich kałuż zebrałam wystarczająco wody, aby uformować z niej pociski. Zazwyczaj w takich sytuacjach potrafię skupić się jeszcze bardziej, niż zwykle. Tak też było i tym razem. Za każdym razem, gdy bestia zbliżała się do mnie, dostała prysznic błękitną wodą, która sprawiała ból, wchodząc w rany po oparzeniach. 
Gdy gryf wycofał się nieznacznie, ktoś z naszej grupy rzucił bardzo idiotyczne pytanie: „Co to było?”. Wkurzona i zirytowana warknęłam niezbyt przyjemnie: 
- Hm, no nie wiem… Może wściekły gryf na przykład? - kiedy wypowiedziałam te słowa, stworzenie zaskrzeczało jeszcze głośniej, strącając na bok mnie oraz jakiegoś wilka z Watahy Czarnego Kruka. Powalona na ziemię, syknęłam głośno, a po mojej czaszce przeszła fala bólu. Walnęłam łbem prawdopodobnie o kamień.
Nie wiem ile dokładnie leżałam. Może minęło kilka sekund, chwil, a nawet minut. Możliwe też jest to, że straciłam przytomność. Jakbym na chwilę straciła panowanie nad sobą i bezczynnie czekała na dalszy rozwój sytuacji. Szumiało mi w uszach i nie mogłam się skupić. Gdy otworzyłam oczy cały świat wirował, a obrazy się zlewały wzajemnie. Wyraźnie nie widziałam, a wszystko otaczał półmrok. Jakieś przytłumione dźwięki dochodziły z zewnątrz, lecz nie byłam w stanie zrozumieć, ani jednego słowa, rozpoznać wilka, do którego należał głos. Znów zamknęłam oczy, ponieważ piekły mnie, gdy były otwarte. 
- Cess? - słyszę niewyraźnie, gdzieś w oddali. Niski, przytłumiony głos, należał prawdopodobnie do jakiegoś basiora. Po moim ciele przeszły ciarki, a ja zwinęłam się w kłębek.
- Tata? Ja nie chciałam ugryźć brata... - majaczę pod nosem, wzdychając co chwilę. Było mi zimno. 
- Cess, pobudka. Już po wszystkim. - usłyszałam, a następnie poczułam lekkie uderzenie. Gdy dostałam po głowie, przestraszyłam się trochę i oprzytomniałam. Zerwałam się gwałtownie, w wyniku czego zderzyłam się łbami z pochylonym nade mną basiorem, w wyniku czego podskoczył. 
- Magnus? Co się dzieje? - spytałam przerażona. Wilki z zaciekawieniem wpatrywały się na nas. Obracałam się nerwowo, obserwując wszystkich dookoła. Zaskoczona byłam faktem, że nikt nie ma zamiaru walczyć z gryfem. Go też nigdzie nie mogłam dopatrzeć. - Gdzie bestia? 
- Już po wszystkim. Nie żyje. Wszystko w porządku? - Zachował w miarę neutralny wyraz pyska, zmartwienie zdradziły tylko zmarszczone brwi. Podniosłam się do siadu, odzyskując równowagę. Spojrzałam się na Magnusa.
- Jak to nie żyje? Kto go załatwił? - Dopytywałam się zainteresowana oraz nieco zdziwiona. Basior wyglądał na trochę zagubionego albo zmartwionego. Trudno określić o co może chodzić.
- Ten rudy. 
- Co? - Rozejrzałam się po wszystkich wilkach, lecz nie dostrzegłam nikogo o sierści w tym odcieniu. - Nikt z nas nie jest rudy.
- Ten co ściągnął na nas to ptaszysko - powiedział Dante - Nawiał.
- Nie znamy go, chyba trafił tu przez przypadek - dodał Magnus, trochę niepewnie. - Pobiegł tamtą ścieżką, dalej w góry. Raczej już go nie zobaczymy.
Możliwe, że miałam luki w pamięci lub w ogóle nie zwróciłam uwagi na owego basiora. Spojrzałam w stronę ścieżki i z trudem wstałam. Otrzepałam się z kurzu i zaczęłam iść w tamtą stronę. 
- Zaraz zacznie padać - obwieściłam nie zatrzymując się - Lepiej wracajcie, jeśli nie chcecie zmoknąć! - Zniknęłam za zakrętem. Szłam w zupełnie innym kierunku. Aby dojść do jaskiń musiałabym iść w drugą stronę. Zerknęła kątem oka na Magnusa, który po pewnym czasie postanowił za mną ruszyć. Nie zatrzymałam się jednak. Szłam dalej. - Nie wrócę się.
- Alfy nie będą zachwycone. - unikał kontaktu wzrokowego, gdy spojrzałam się na niego. 
- Dlaczego niby? - ominęłam dużą kałużę. - Mają być złe za to, że będę poza jaskinią w trakcie deszczu, czy może za to, że chcę odnaleźć tego basiora?
- Oddalasz się od grupy bez uzyskania zgody. - z gracją godną krowy potknął się i prawie wpadł do kałuży - Za to pierwsze może też. Zatrzymałam się i popatrzyłam basiorowi prosto w oczy w oczy. 
- Znajdę rudego i wrócę... Trzeba mu podziękować. Zapewne nie ma też jak schronić się przed deszczem! Może potrzebuje pomocy! - burknęłam smętnie, idąc twardym krokiem. 
- Skąd taka stanowczość? - mruknął nieprzekonany. - Ile wilków, tyle hierarchii wartości. Pomógł, bo sprowadził to na nas przez przypadek. Podziękowania są teraz ostatnią rzeczą jakiej mógłby chcieć.
- Może nie była to jego wina? - Obserwując go, mrużę oczy - Coś ukrywasz? - Stwierdzam, zauważając, że unika kontaktu wzrokowego. Ten jedynie nerwowo pokręcił głową. - Na pewno nie jest, aż taki niebezpieczny jak zapewne sądzisz. 
- Był bardzo wygadany. - padła zdawkowa odpowiedź.
- Rozmawiałeś z nim? - zbliżyłam się, nadal patrząc mu w oczy.
- Nie.
- A kto z nim rozmawiał? Trzeba dowiedzieć się o nim więcej! -popchnęłam go lekko, aby zaczął iść w stronę grupy. Możliwe, że tam dostałabym wiele przydatnych informacji. Odsunął się nieznacznie.
- Nikt z nim nie rozmawiał. To on mówił.
- Mogłabym się dowiedzieć o czym mówił? - warknęłam zdenerwowana na niego. Nie chciał ze mną najwyraźniej współpracować. Po co więc po mnie lazł? 
- Że przeprasza. I że zaraz to naprawi. - odruchowo spuścił wzrok. 
- Miło z jego strony! Możemy mu podziękować! Już dawno znaleźlibyśmy go! - ruszyłam powoli, czekając na Magnusa. Teraz już nic mnie nie zatrzyma, aby dowiedzieć się więcej o rudym. 
- Grzeczny chłopiec! - powiedziałam, idąc przed siebie, kiedy wilk postanowił w końcu ulec i zacząć iść za mną. Postanowiłam na wszelki wypadek zgromadzić wodę, którą kierowałam za sobą w postaci wiru wodnego. Tym razem pilnowałam, aby nie stał się zbyt wielki.
- Jak myślisz skąd jest ten wilk? - mówię, śmiejąc się przy okazji z jego miny. Wyglądał na co najmniej niezadowolonego.
- Znam ten akcent. - przez chwilę milczał, wahając się udzielenia odpowiedzi, która mnie zadowoli. - Północ. 
- Znasz kogoś z północy? - spytałam zaciekawiona, skupiając się nadal na ścieżce. Miałam nadzieję, że szybko znajdziemy tego basiora.
- Ja… jestem z północy. - mruczy cicho pod nosem, mając spuszczony łeb. Otworzyłam szerzej oczy.
- Naprawdę? Jak tam jest?
- Skandynawia raczej nic ci nie powie... No... Tam jest… zimno. - skrzywił się lekko. 
- Czyli jesteś... Skandywianek? - zachwyciłam się jak dziecko nową zabawką. - Ale super! - zakręciłam się wokół własnej osi. - No może z tym, że zimno to nie super... Dlaczego już tam nie mieszkasz?
- Norwegiem - poprawił mnie. Tak czy siak będzie dla mnie już zawsze Skandywiankiem. - I, em... Pracowałem... Za granicą... znaczy tutaj... Nie do końca tutaj, w Mieście...- totalnie się zaplątał. Parsknęłam głośno, widząc zakłopotanie na jego pysku.
- Jak to w Mieście? Tam gdzie te dziwne istoty bez sierści, chodzące na dwóch łapach? - skrzywiłam się jeszcze bardziej niż on. Nic nie podobało mi się w tych stworzeniach. Wydawali się głupsi od… od nas.
- Tak - wziął głębszy wdech. - A może ty powiesz coś o sobie? Skąd jesteś?
- Z daleka, tak sądzę. Szłam w stronę zachodzącego słońca, gdy nie miałam gdzie pójść. - popatrzyłam w niebo. - Mojego domu już nie ma, tam gdzie był kilka lat temu… - ogarnął mnie chwilowy smutek, starałam się więc ciągnąć temat dalej, aby nie skupiać się zbytnio na sensie wypowiadanych przeze mnie słów. - Wiedziałeś, że ruina może stać się ruiną po raz drugi?
- Aha - odpowiedział mądrze, starając się zrozumieć o co mi chodzi. 
- Gdybym znała się na kierunkach, powiedziałabym ci skąd dokładnie przybyłam. Jest to jednak dla mnie zagadką tak samo dziwną, jak mój wygląd. - powiedziałam już ciszej - Nie zdziwił cię on?
- Zobaczyłem przez ostatnie trzy lata tyle, że do końca życia chyba nic mnie już nie zdziwi - ściszył ton głosu.
- Jeszcze byś się zdziwił - mruknęłam, czując jak nasza rozmowa nie klei się od dłuższego czasu. 
Nagle coś mignęło mi w oddali. Była to ruda kita. Szturchnęłam Magnusa, nic nie mówiąc. Ruszyłam biegiem za wilkiem. Starałam się nie potknąć i gnać tak szybko, jak tylko zdołam.
Biegnąc wzdłuż urwiska, zobaczyłam jak krople powoli zaczynają spadać na ziemię. Nie zniechęciło mnie to jednak i dalej ścigałam basiora. Miałam nadzieję, że daleko nie ucieknie. 
- Cess! - zawołał wilk przerażony. Gdy usłyszałam Magnusa, stanęłam gwałtownie, zderzając się ze skalną ścianą. Zerknęłam jeszcze w stronę znikającego w oddali rudego basiora i wydusiłam z siebie jedynie głośne: „zaczekaj!” Skierowane w jego stronę. - No pięknie... - mruknęłam niezadowolona.
Wkurzona wstałam i wróciłam z powrotem do kolegi. Odwołałam moje tornado i zajęłam się mokrym i brudnym od toksyn futrem Magnusa. Nie zajęło mi długo, by sprawić, że znów był suchy. 
- Dlaczego do cholery uciekał? - warknęłam nieprzyjemnie stojąc na deszczu.
- Bo goniła go wadera z obcego stada, z którą zapewne nie chce mieć nic wspólnego? - wzdrygnął się gwałtownie poddenerwowany. 
- Przecież nie miałam złych zamiarów! Nie warczałam ani nic! - spuściłam swój łeb. - Może jeszcze zawróci…
- Wątpię. - z narastającym niepokojem patrzył na deszcz. 
- Znajdźmy jakąś jaskinie... - mruknęłam, ruszając dalej. - Muszę się sama wysuszyć.

<Magnus?>

Uwagi: Zmieniasz czas z przeszłego na teraźniejszy i z powrotem. 

środa, 20 marca 2019

Od Edel "Uważaj na dziarskie kocięta" cz. 1 (cd. Crane)

Kwiecień 2023
Światło delikatnie przebijało się przez czarne chmury. Nie nazwałabym tego poranną szarówką, lecz ciemność faktycznie zaczynała ustępować na rzecz dnia. Oznaczało to, że moja nocna wędrówka trwała znacznie dłużej, niż myślałam. Najbardziej zdziwiło mnie, że nie odczuwałam zmęczenia - a przynajmniej nie takiego, jak mogłabym się spodziewać. Oczywiście moje łapy nieznacznie drżały, a tempo raczej nie było zbyt wielkie, ale szłam przed siebie i nawet wiatr uparcie rozwiewający moją sierść nie mógł mnie powstrzymać.
Tereny watahy były opustoszałe ze względu na późną - lub wczesną - porę. Byłam tylko ja i moje myśli, co nie stanowiło dla mnie żadnej nowości. Myślałam, że zmiana miejsca zamieszkania wyrwie mnie z letargu. Zamiast tego wpadłam w jego inną odmianę.
W Zakonie byłam zmuszona do mniej lub bardziej dotkliwego kontaktu z innymi, natomiast tutaj za jedynych towarzyszy miałam Asa i Tori. Toksyczne deszcze sprawiały, że zostałam zmuszona do siedzenia w jaskini. Zresztą, podobnie jak pozostali członkowie stada. Nic dziwnego, że w takich okolicznościach życie towarzyskie żadnego z nas nie było zbyt interesujące.
W każdej chwili, gdy samopoczucie oraz brak opadów mi na to pozwalały, wychodziłam na krótkie spacery. Czasem towarzyszyli mi moi przyjaciele, jednak zdecydowana większość tych wędrówek była samotna.
Tak też było tej nocy. A przynajmniej do momentu, gdy zza nienaturalnie powiększonych roślin nie wyłoniła się sylwetka średniego wzrostu wilka. Wyglądał zaskakująco zwyczajnie - jego sierść była brązowo-szara, w kilku miejscach przybierała też kolor biały. Nic szczególnego. Sprawiał wrażenie zwykłego, niemagicznego samca. Wiedziałam jednak, że tacy nie kręciliby się w samym środku stada magicznych wilków.
Samiec zdawał się pogrążony we własnych myślach, jednak gdy tylko mnie zauważył, wyraźnie przyspieszył. Zmrużyłam oczy, nie wiedząc, czy chciał mnie ominąć czy właśnie dogonić. Niemal automatycznie przyspieszyłam, postanawiając wyjść mu naprzeciw. Jeśli nic nie będzie chciał, to po prostu szybko się miniemy, prawda?
Wilk jednak nie zamierzał ominąć mnie łukiem. Zamiast tego zatrzymał się tuż przede mną i zmierzył podejrzliwym spojrzeniem.
- Co tu robisz?
Jego głos nie brzmiał zbyt przyjemnie - powiedziałabym raczej, że był poważny i oficjalny. Nie zrozumiałam, czemu właściwie samiec mnie o to zapytał. Przecież tak samo jak on miałam prawo przebywać na zewnątrz, kiedy nie padał deszcz.
Wzruszyłam ramionami i delikatnie uniosłam łeb, by spojrzeć mu prosto w oczy. Były one całkiem ładne - bystre i brązowe z niewielką, niebieską plamką. Nigdy nie widziałam nikogo, kto miałby oko w dwóch kolorach. Wyglądało to intrygująco.
- Wyszłam na spacer.
Nietypowe oczy ponownie zmierzyły mnie podejrzliwym spojrzeniem. Westchnęłam cicho i postanowiłam rozwinąć myśl.
- Nie mogłam spać, a nocne powietrze jest dość orzeźwiające. A ty, co tu robisz?
- Patroluję tereny watahy i sprawdzam, czy nie ma tutaj intruzów takich jak ty - odpowiedział wilk nadal z pełną powagą.
Słysząc jego słowa, niemal zachłysnęłam się powietrzem. Co jak co, ale intruzem nie byłam. Przecież każdy ma prawo - ba, obowiązek - zasiedzieć się we własnej jaskini podczas tych dziwacznych deszczy.
- Nie jestem intruzem. Mieszkam tu od zeszłego lata - wyjaśniłam, mrużąc oczy z niezadowoleniem. Nie podobała mi się myśl, że wilk, którego nigdy wcześniej nie widziałam, posądzał mnie o najście terenów watahy, do której należałam.
Nieznajomy zmarszczył brwi i lekko pochylił w moją stronę, wdychając mój zapach. Liczyłam, że stara jaskinia była wystarczająco nim przesiąknięta, by ten przeszedł i na mnie.
- Hm... Nie pachniesz jak członek watahy - stwierdził w końcu.
Uniosłam wzrok ku górze z czystym zniecierpliwieniem.
- Ty także nie, a jednak twoja nadgorliwa postawa nie pozostawia wątpliwości, że zamieszkujesz te tereny.
Spojrzenie samca złagodniało, gdy usłyszał moje słowa.
- Jestem z Watahy Czarnego Kruka. To stado przyłączone do Watahy Magicznych Wilków - wyjaśnił.
Powoli skinęłam łbem, marszcząc przy tym brwi. Wataha Czarnego Kruka... Nazwa brzmiała znajomo, jednak bez jego pomocy nigdy bym sobie jej nie przypomniała. Całkiem zapomniałam istnieniu drugiej sfory. Jakby nie było, nie angażowałam się w wilcze życie, a zwłaszcza te innego oddziału wielkiej watahy, do której widocznie obydwoje należeliśmy. Moje małe zirytowanie ustąpiło miejsca wstydu, który starałam się jak najszybciej zamaskować.
- Ja natomiast należę do Watahy Magicznych Wilków. Nie nasiąkłam jeszcze tym zapachem ze względu na to, że większość czasu spędziłam we własnej jaskini.
Wilk pokiwał łbem, dając mi znak, że rozumie.
- Pozwól, że i tak znajdę kogoś, kto zaświadczy, że mówisz prawdę. W ramach czystej formalności.
Wzruszyłam ramionami. Rozumiałam, że ze względu na brak woni typowej dla członków watahy, wilk musiał trzymać mnie na dystans. Jakby nie było, to był jego obowiązek.
- Jak sobie życzysz, ale musisz wiedzieć, że znam tu jedynie Torance i Asgrima.
- Oni wystarczą - powiedział i ruszył w odpowiednią stronę. Szedł raczej powoli, więc bez większego trudu go dogoniłam, choć czułam, że moje łapy powoli zaczynają pobolewać. - Jak ci na imię? - spytał.
- Edel.
Wilk odwrócił łeb w moją stronę i posłał mi serdeczny uśmiech, całkiem odmienny od poważnego wyrazu pyska, który miał przez całą naszą rozmowę. Wyglądał o wiele bardziej przyjaźnie.
- Bardzo ładne.
Uśmiechnęłam się i trochę niepewnie podziękowałam. Nie przywykłam do tego, że ktoś mnie komplementował w jakikolwiek sposób.
- A czy ty, o patrolujący, zdradzisz mi własne imię czy ze względów bezpieczeństwa wolisz zachować je dla siebie? - spytałam. Szybko sobie zdałam, że przytyk mógł zabrzmieć trochę niemiło, więc czym prędzej wyszczerzyłam zęby, by załagodzić wydźwięk słów.
- Wspaniały patrolujący nazywa się Crane.
- Też niczego sobie - skinęłam łbem z pełną powagą.
Wilk uśmiechnął się, jednak nie powiedział nic więcej. Wokół nas zaległa cisza, jednak żadnemu z nas to nie przeszkadzało. Crane zdawał się oddany własnym myślom, a ja... Ja po prostu cieszyłam się towarzystwem jakiegokolwiek stworzenia.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, Crane trochę niepewnie zajrzał do jaskini.
- Przepraszam, można?
Odpowiedziała nam cisza.
Wymieniłam spojrzenia z basiorem i wlazłam do środka. Szybko rozejrzałam się po niespecjalnie uporządkowanej jaskini. Pod jedną ze ścian, w pewnym oddaleniu od wejścia, dostrzegłam dwie obejmujące się sylwetki. Tori leżała zwinięta w kłębek tuż przy ciele Asa, który oplatał ją delikatnie przednią łapą. Był to czuły gest, prawdopodobnie całkiem nieświadomy, lecz przy tym wyrażający miłość.
Poczułam, jak coś zaciska mi się na żołądku. Nie było to jednak uczucie, które zapowiadało wymioty, a zwyczajna zazdrość. Sądziłam, że to głupie zauroczenie mi przeszło, jednak gdy zauważyłam ich razem, w takiej sytuacji, wszystko odżyło.
Prędko odwróciłam łeb i na ślepo wycofałam się z jaskini. W pewnym momencie uderzyłam w czyjeś ciało. Crane. Szybko wymamrotałam przeprosiny i nie patrząc w stronę jaskini, powiedziałam:
- Chyba... Chyba im przeszkadzamy.
Mój głos był ochrypły, przepełniony różnymi, może trochę sprzecznymi emocjami.
Samiec ponownie zajrzał do jaskini. Gdy się odwrócił, skinął łbem. Na jego pysku można było zauważyć spokój, przez co poczułam, jak robi mi się wstyd.
Jestem idiotką.
- Być może. Wobec tego chodźmy do Alf.
Gdzieś z jaskini dobiegło nas ciche szuranie. Niepewnie weszłam i zobaczyłam, jak para jeszcze mocniej się przytula. Ponownie niemal wybiegłam z jaskini.
- Tak, lepiej tak... - mruknęłam i nie czekając na odpowiedź, ruszyłam w odpowiednią stronę.
Crane szybko się ze mną zrównał. Ponownie szliśmy w ciszy, jednak ta tym razem znacznie bardziej mi ciążyła. Chciałam móc się komuś wyżalić, wysłuchać może jakiś rad i słów pocieszania. Poczuć pokrzepiający uścisk łap. Zobaczyć serdeczny uśmiech na czyimś pysku.
Dlaczego wszyscy oprócz mnie mogą się łączyć w pary i zakładać swoje rodziny? Niby takie proste, a jednak nigdy nie spełnię tego swojego głupiego marzenia jeszcze z lat dzieciństwa. Dlaczego ja?
Nieprzyjemne uczucie w żołądku się zmieniło. Było bardziej palące i nagłe. Otworzyłam szerzej oczy przerażona i bez słowa zawróciłam. Lęk przed tym, że Crane mógł mnie zobaczyć, dodał mi szybkości oraz siły na powstrzymywanie wymiotów. Wbiegłam w nienaturalnie wielkie zarośla i zwróciłam wszystko, co zostało mi po wczorajszym posiłku. Moje ciało wyginało się nieco spazmatycznie, chyba drżałam. Natomiast kiedy zauważyłam czerwone plamki w wymiocinach, nie mogłam powstrzymać szoku i przerażenia. Choroba postępowała...
- Edel? Co ci?
Odwróciłam się w stronę, z której nadchodził głos. Crane stał tuż obok mnie, a na jego pysku malował się niepokój. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, szybko skierowałam wzrok na własne łapy.
Zastanawiałam się, co powinnam odpowiedzieć. Wilk z pewnością widział wszystko, a nawet jeśli nie, to jedno spojrzenie na wymioty i moją żałosną sylwetkę było z pewnością wystarczające, by mógł wszystko poskładać w całość.
Odkaszlnęłam i splunęłam na ziemię, próbując pozbyć się nieprzyjemnego uczucia. Nie podniosłam jednak wzroku na towarzysza.
- To... Nic takiego... Chyba coś mi zaszkodziło - spróbowałam się uśmiechnąć, ale chyba wyszło to dość marnie.
- Nie jesteś chora? - spytał samiec. W jego głosie pobrzmiewał niepokój.
Nie takiego współczucia chciałam.
- Nie - odparłam, wpatrując się uparcie w swoje łapy. Mój głos nie brzmiał ani trochę przekonująco, przez co się skrzywiłam.
- Nie musisz kłamać.
- Ja nie... - zaczęłam, jednak szybko stwierdziłam, że to nie miało sensu. Widział zbyt wiele. - Nie chcę o tym rozmawiać. Możemy iść dalej?
Nie czekając na jego odpowiedź, wstałam. Z niepokojem zauważyłam, że moje łapy drżały i były aż zbyt słabe. Widocznie silne emocje, nocne wyprawy i wymioty to nie było dobre połączenie dla wymęczonego organizmu.
- Hej, jeśli nie dasz rady, nie muszę cię wlec do Alf. Sam ich spytam.
Uśmiechnęłam się krzywo, jednak nadal nie odwróciłam się w stronę basiora. Bałam się na niego spojrzeć. Dostrzec zmartwienie wymieszane z obrzydzeniem.
- Nie ma takiej potrzeby. Jestem silniejsza, niż może się zdawać.
Starałam się, żeby mój głos brzmiał dumnie i chyba nawet mi się to udało. Z pewnością mój ton zdołałby przekonać samca, gdyby akurat w tym momencie nie ugięły się pode mną łapy. Upadłam na ziemię.
Szybko wstałam, czując na sobie spojrzenie Crane'a. Basior w żaden sposób nie skomentował mojego upadku, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna. Ogółem wilk był bardzo sympatyczny i nie mogłam powstrzymać wrażenia, że moglibyśmy w przyszłości zostać przyjaciółmi.
Pod warunkiem, że nie postanowi więcej ze mną rozmawiać. Jakby nie było, nie zachowywałam się zbyt... Uprzejmie - pomyślałam z goryczą - Powinnam go przeprosić, ale... Jak miałabym to zrobić? Jeśli nagle coś takiego powiem, może stwierdzić, że jestem wariatką. Niemniej... Chyba faktycznie powinnam spróbować.
Cicho westchnęłam i już otwierałam pysk, by wypowiedzieć te kilka (prawdopodobnie dość nieporadnych) słów przeprosin, gdy nagle odezwał się sam Crane.
- Nalegałbym żebyś zaczekała, a ja w tak zwanym międzyczasie pójdę do Suzanny i Hitama.
- Crane...  To bardzo miło z twojej strony. Ja... Dzięki za troskę - powiedział cicho, oblizując pysk ze zdenerwowania. Nie byłabym jednak sobą, gdybym na tym skończyła swoją wypowiedź. - Ale co jeśli Alfy nie poznają mnie jedynie po imieniu? Jesteś pewny, że moja obecność jest tam zbędna?
- Opiszę im jak wyglądasz oraz wspomnę, że znasz Asgrima i Torance. Niewiele wilków ostatnio dołączyło, powinni cię pamiętać.
- Chyba rzeczywiście tyle wystarczy. Zaczekam tu na ciebie. Nie chcę, żebyś mnie później oskarżył o ucieczkę jak na szpiega przystało - uśmiechnęłam się lekko.
Wilk go nie odwzajemnił - jego pysk był wypełniony powagą.
- Jeśli uciekniesz, będzie to tylko i wyłącznie moja wina - stwierdził i bez większych pożegnań, odszedł.
Usiadłam na ziemi i wpatrywałam się w jego oddalającą się sylwetkę. Nie znajdowaliśmy się daleko od Jaskini Alf - zaledwie kilka minut drogi powolnym marszem. Nic więc dziwnego, że Crane wrócił zaledwie kilka chwil później. Gdy znalazł się obok mnie, wstałam i uśmiechając się szeroko, spytałam:
- To jak? Przeprowadzisz na mnie egzekucję za najście?
- Nie, nie sądzę - pokręcił głową z lekkim uśmiechem. - Członków watahy za to nie skazują.
- Bardzo mnie to cieszy.
Nim wilk zdążył się odezwać, coś cicho zaszeleściło w zaroślach. Jak na komendę spojrzeliśmy z napięciem w tę stronę. Jakieś stworzenie zmierzało prosto na nas.
Crane ostrożnie podszedł do krzaków, przybrał obronną postawę i skamieniał, gdy spomiędzy gałązek wyłoniło się... Kocię.
Zwierzątko wyskoczyło radośnie prosto na łapę dorosłego samca i zaczęło bawić się jego długą sierścią, miaucząc wesoło. Roześmiałam się, widząc skołowaną minę basiora, co wzbudziło zainteresowanie kota, który odskoczył przestraszony. Szybko się jednak zreflektował i z zainteresowaniem podszedł w moją stronę.
Przypatrywałam się z uśmiechem młodemu - na oko trzyletniemu - kociakowi. Miał długie i puszyste futerko w odcieniach szarości wymieszanej z brązem. Nic specjalnego - zwykła, bura sierść w prążki, jaką można dostrzec u wielu kotów. Od spodu pyszczka po brzuch kociaka widniał lekko kremowy pas. W tym samym kolorze były cieniutkie linie otaczające duże oczy oraz krótkie skarpetki na drobnych łapkach. Wyciągnięty ku górze ogon był nieznacznie ciemniejszy od reszty futerka - mniej-więcej w barwie prążków zwierzątka. Kotek miał zielonożółte oczy z dużą domieszką szarego, który zabierał im intensywność. Nie przeszkadzało to jednak temu, by tęczówki pobłyskiwały nie tylko radością, a jeszcze w jakiś inny, całkiem odmienny sposób.
- Cześć! - zawołał kotek. Miał wysoki, niewątpliwie chłopięcy głosik. Kocurek spojrzał najpierw na mnie, potem na Crane'a - Mam nadzieję, że się nie przestraszyłeś, panie wielki.
Basior, który zdążył już się wyprostować, spojrzał w dół, prosto na kociaka.
- Nie, nie przestraszyłem.
- Zgubiłeś się? - wtrąciłam, wracając spojrzeniem do niespodziewanego rozmówcy.
- Nie - odparł dziarskim tonem, jednak zerknął niepewnie w stronę, z której nadbiegł. - Szukam domu.
Zmrużyłam oczy trochę zbita z tropu. Zerknęłam na Crane'a, jednak samiec miał minę typu nie-szukam-kota-i-nie-próbuj-mi-go-wciskać. Westchnęłam cicho.
- Jak masz na imię, skarbie? - spytałam łagodnie.
- Redian.
Skinęłam poważnie głową.
- Ja jestem Edel, a ten tutaj - wskazałam na wilka, który usiadł obok mnie - to Crane.
- Nawet ładne - stwierdził. - A co do tego... Byłbym naprawdę dobrym towarzyszem. Potrafię trochę czarować i jestem silniejszy, niż może się zdawać.
Zaskoczona otworzyłam szerzej oczy. Czy to mógł być przypadek, że mały kociak użył tego samego sformułowania co ja?
- Redianie, nie powinieneś wracać do rodziny? Twoi rodzice pewnie się o ciebie martwią - odezwał się nagle Crane.
Kociak opuścił wąsiki, by po chwili zgromić spojrzeniem basiora.
- Skoro mówiłem, że szukam domu, to chyba jasne, że nie mogę tam wrócić. - stwierdził (przynajmniej w założeniu) groźnym tonem. Crane, słysząc go, uniósł łapy na znak, że się poddaje - Mama kazała mi znaleźć dom, a wy jesteście wilkami. Możecie mnie przygarnąć.
Wymieniłam spojrzenia z Cranem, całkiem nie wiedząc, co powinnam na to odpowiedzieć. Basior zdawał się być równie zbity z tropu tym wszystkim, co ja.

<Crane?>

wtorek, 19 marca 2019

Od Lind "Zatopione stronnice" cz. 1 (cd. Leah/Cess/Torance/Asgrim)

Koniec marca 2023 r.
Rozgarnęłam łapami zawartość torby, żeby lepiej przyjrzeć się swojej własności. Od przybycia na tereny watahy, zebrałam całkiem sporo mniej lub bardziej przydatnych przedmiotów. Jedne znalazłam przypadkiem, innych specjalnie szukałam, a kilka kupiłam za zarobione Srebrne Gwiazdki i Złote Księżyce. Szkoda, że nie umiem policzyć ile mam dokładnie naszyjników. Gdybym chciała nosić je wszystkie na raz, wyglądałabym jak pupilek faraonaUśmiechnęłam się pod nosem, odrobinę rozbawiona tą myślą. 
Okazało się, że pod naszyjnikami leżał przedmiot, o którego istnieniu całkiem już zapomniałam - flet z ciemnego drewna. Coś kojarzyłam, że podobno miał jakieś magiczne właściwości. Podniosłam instrument i obróciłam go w łapach. Była bardzo lekki. Ku niczyjemu zdziwieniu, nie było na nim żadnej podpowiedzi co do zastosowania. Hm... raczej nie jest niebezpieczny. O czymś takim raczej bym nie zapomniała. Bez dłuższego rozmyślania nad sytuacją, spróbowałam zagrać na tym flecie. Jednakże zamiast muzyki, odezwało się z niego jedynie nieokreślone zawodzenie. Położyłam po sobie uszy zniesmaczona. Nigdy nie uczyłam się na niczym grać, więc jakich efektów w ogóle oczekiwałam?
Podniosłam wzrok na mojego towarzysza. Leżał na brzuchu z tylnymi łapami w górze. Kontemplował obrazek z błyszczącego kubka, który wygrałam po zakończeniu festynu. Podeszłam do Odmieńca z fletem w pysku. Uznałam, że skoro pogrywa na banjo, być może wie też coś o innych instrumentach. Jeśli chcę się dowiedzieć, jak działa ten magiczny przedmiot, muszę spytać. 
- Ting - mruknęłam, żeby zwrócić jego uwagę. 
- Co? - Strażnik Wichury obrócił nieznacznie łeb w moją stronę. 
- Potrafisz na tym grać? - wypuściłam z pyska flet. 
Chuda łapa schwyciła instrument w locie, zanim spadł na ziemię. Spojrzałam na Odmieńca wyczekująco.
- Powiem ci, Pierzasta, że nie wiem. 
- To spróbuj - odparłam. 
Ting odstawił kubek na bok i usiadł. Chwilę zastanawiał się, jak ułożyć palce (zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że jego szpony mogą poniszczyć drewno). Wreszcie odnalazłszy idealny sposób, zaczął grać. Sprawdził, jakie dźwięki może wydać flet, potem wydobył zeń jakąś prostą, lecz miłą dla ucha melodię. Nawet bardzo miłą. Przymknęłam oczy, wsłuchując się w kolejne delikatne brzmienia. Poczułam dziwny spokój i rozluźnienie. Zdawało mi się, że osuwam się w jakąś przestrzeń, przestrzeń w której mogę bezwładnie dryfować przez wieczność...
Otworzyłam oczy. Z niemałym zaskoczeniem odkryłam, że leżę na ziemi. Ting stał nade mną i próbował mnie ocucić. Natychmiast wstałam na równe łapy. Odmieniec odskoczył.
- Co się stało? - powiedziałam szybko. 
- Mnie się pytasz, Pierzasta? - odparł mój towarzysz. - Nagle poleciałaś na pysk jak kłoda. To tyle - machnął niedbale łapą. 
Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. 
- Zemdlałam? Tak po prostu?
- Tak.Tak po prostu - przedrzeźnił mnie.. 
- Dziwna sprawa... - rozejrzałam się dookoła. Próbowałam znaleźć powód tego dziwnego zjawiska. - Długo leżałam bez świadomości?
- Nie. Jak tylko wylądowałaś na ziemi przestałem grać i zająłem się budzeniem cię. Trwało to maksymalnie dwie minuty. 
- A... Aha - odparłam. - Chwila, ty grałeś na tym flecie! - oznajmiłam ożywiona. 
- Wielkie mi odkrycie - burknął Ting. 
- Pewnie TO jest jego właściwość - podniosłam pozostawiony na ziemi instrument. 
Mój towarzysz spojrzał na mnie i zmrużył oczy. Chyba żadne z nas nie spodziewało się takiego efektu. 
- To może być naprawdę bardzo przydatna rzecz - zaśmiałam się. - Ciekawe, czy działa na wszystkich. 
- Trzeba sprawdzić... - stwierdził Strażnik Wichury. 
- Trzeba! - ruszyłam w stronę wyjścia z jaskini, jednak zatrzymałam się wpół kroku. - ...Kiedyś... przy okazji... - mruknęłam, patrząc na ulewę na zewnątrz. 
Przypomniałam sobie wówczas, od czego muszę zacząć, jak tylko będzie można opuścić jaskinię. Nie będzie to próba możenia snem towarzyszów Joela, a wyprawa do Biblioteki...
Wczoraj miałam pierwszy raz od dawna okazję porozmawiać z Leah. Jakoś wtedy zeszłyśmy na temat książek, które zostały wypożyczone i już raczej nie wrócą na miejsce. Wówczas nagle wyszłam z inicjatywą, żeby spróbować uratować coś więcej, niż te kilka losowych wydań. Moja przyjaciółka zareagowała bardzo pozytywnie i od razu wyraziła chęć zaangażowania się w takie przedsięwzięcie. Tak więc, ustaliłyśmy, że spotkamy się następnego dnia (czyli dzisiaj), jak tylko przestanie lać. Spod naszych jaskiń pójdziemy prosto do Biblioteki. Oczywiście... o ile ta jeszcze stoi, gdzie stała i jest nadal w jednym kawałku. 
Obróciłam się i wróciłam wgłąb swojej jaskini. Używając mocy wiatru, przesunęłam torbę gdzieś pod ścianę, żeby się oń nie potykać. Schowałam do niej z powrotem flet. 
- Idziesz z nami po te książki, prawda Ting? - postanowiłam jeszcze trochę porozmawiać z moim towarzyszem. 
- Nie wiem - znów siedział i patrzył na kubek. 
- Dodatkowa para łap nigdy nie zaszkodzi - wyszczerzyłam się. 
- Yhy... - mruknął bez wyrazu. 
- O co ci chodzi z tym kubkiem? - spytałam. - Od miesiąca gapisz się na niego cały czas.
- Tylko od trzech dni - poprawił mnie Odmieniec.
- Teraz każdy dzień w jaskini to dla mnie wieczność - jęknęłam. - Odpowiedz na pytanie. 
- Próbuję rozszyfrować co tu jest napisane i co za paskudne zwierze tu namalowali.
- Po jakiemu to w ogóle jest? - przechyliłam nieco głowę.
- Nie jestem pewien. Przypomina to jakiś język germański... 
Spojrzałam na sufit jaskini. Ciekawe czy ktoś u nas w watasze zna ten tajemniczy dialekt. Skąd Suzanna w ogóle wytrzasnęła taki kubek? Przecież wygląda na zupełnie nowy. 
- Wiesz co, Pierzasta... Jednak wam pomogę. 

***

Ulewa skończyła się późnym popołudniem. Mój wcześniejszy tryb życia sprawił, że byłam jeszcze śpiąca, ale zdołałam wyczołgać się z posłania i wyjść na zewnątrz. Zanim jednak wyruszyłam spotkać się z Leah, zaniosłam wszystkie magiczne przedmioty (poza Naszyjnikiem Nieśmiertelności, z którym się nie rozstaję) komuś na przechowanie. W pusty chlebak zmieści się więcej książek. Na początku chciałam podrzucić swój dobytek mojemu dobremu przyjacielowi Crane'owi. Niestety sympatyczny rudzielec był z kimś umówiony w jakiejś ważnej sprawie. Koniec końców zostawiłam zawartość torby u Magnusa. Pozbywszy się chwilowo zbędnego bagażu, poszłam z Tingiem na umówione miejsce. Ku mojemu zdziwieniu, srebrzysta wilczyca nie czekała na nas sama. Obok niej stali także Torance i Asgrim. 
- Mamy szczęście, Lind - oznajmiła moja przyjaciółka zaraz po powitaniu naszej dwójki. - Po drodze wpadłam na Tori...
- Raczej Tori wpadła na ciebie - zachichotał As. Ruda wadera zamruczała niezadowolona i szturchnęła swojego partnera.
- Tak czy inaczej, mamy wsparcie - dokończyła krótko Leah.
- Świetnie! - ucieszyłam się, spoglądając na dodatkowych uczestników wyprawy.
Ruszyliśmy we właściwym kierunku. Dopóki nie skończył się wąski szlak, szliśmy jedno za drugim. Nie było widać zbyt wielu promieni słonecznych, ale przynajmniej znów chwilowo przestało wiać. 
- Słyszałam od Kahesi, że dwa dni temu na Bibliotekę przewrócił się ten stary dąb - oznajmiła Torance.
- Od dawna był spróchniały. Dziwne, że nie złamał się już pierwszego dnia burzy - mruknęła Leah. 
- Na początku osłaniały go inne drzewa - zaznaczyłam. 
- W sumie miałoby to sens - pokiwała głową srebrzysta wadera. 
- Huh. Niby te drzewa mają tak grube pnie, a łamią się łatwo jak cienkie patyki - stwierdził Asgrim.
- Jak zapałki - dodała Leah.
- Co to jest zapałka, Srebrzysta? - spytał Ting. 
- Wynalazek ludzi - wytłumaczyła biała wilczyca, uśmiechając się lekko. - Mały kawałek drewna z łatwopalną końcówką. 
- Chyba kiedyś widziałam coś takiego... - pomyślałam głośno. 
- Ten jeden z Watahy Czarnego Kruka używa zapałek do zapalania papierosów w formie ludzkiej - wtrąciła Tori. 
- Nie przypominaj mi o nim! Na samą myśl czuję ten paskudny smród - As zmarszczył zabawnie nos. 
Szliśmy żwawym krokiem. Przeszliśmy przez Wrzosowy Gąszcz i weszliśmy do Zielonego Lasu. Podzieliliśmy się między sobą paroma uwagami na temat tego depresyjnego obrazu zniszczenia, lecz szybko zeszliśmy na milsze tematy. Minęliśmy to, co zostało po naszych gorących źródłach, a następnie trafiliśmy na Szczenięcą Polankę. Obecnie ją także charakteryzowały wykorzenione rośliny i przerośnięte chwasty. Na tym etapie kilkoro z nas (w tym też i ja, ale nie przyznałam się) straciło już orientację w terenie. Wówczas na początek pochodu wyszedł As, twierdząc z entuzjazmem, że znajdzie odpowiednią trasę, a do tego krótszą. Jednakże Leah ostudziła jego zapał; bez słowa podleciała na skrzydłach z wiatru, żeby obejrzeć okolice z góry, po czym to ona wskazała nam kierunek. 
Nieopodal Jeziora natrafiliśmy na jeszcze jedną członkinię naszej watahy. Była to drobna, rogata wadera o długim rybim ogonie, nosząca imię Cess. Siedziała przy brzegu, wpatrzona brudną, niebieskawą od "deszczu" wodę. Szarawa samica zauważyła nas pierwsza i spytała jakby od niechcenia:
- Dokąd idziecie? Podobno nie wolno opuszczać jaskiń.
<Leah/Cess/Torance/Asgrim?>

Uwagi: brak

poniedziałek, 18 marca 2019

Od Leah "Raz, dwa, trzy, liczysz ty!"

Grudzień 2022
Po kilku gorących miesiącach niemal nieustannego pobytu w jaskini byłam wykończona. Zima przyniosła ulgę. Wreszcie wróciłam do w miarę normalnego funkcjonowania, udało mi się nawet trochę poćwiczyć w ludzkiej formie. Co jak co, ale mojej kondycji przydałaby się lekka poprawa.
Norma normą, o ile można tak mówić w obliczu przenosin całej watahy. Wieści szybko się rozchodzą. Cała ta farsa z mutującymi zwierzętami szybko skłoniła Alfy do zwołania rady i podjęcia takiej decyzji. Wiele wilków było zasmuconych, kilkoro starszych nie kryło oburzenia, jeszcze inni przyjęli to z zupełną obojętnością.
Czego niestety nie mogę powiedzieć o Arkanie.
Z początku ucieszył się jak nigdy, ale już po chwili po dobrym humorze nie pozostał żaden ślad. Ba, zezłościł się na coś okropnie. Ignorując moje sprzeciwy, zniknął na cały dzień. Wrócił dopiero wieczorem i skomentował krótko sytuację: oni nie znikną. Nie miałam pojęcia, o co mu chodzi. Kusiło mnie, by spytać, ale ostatecznie więcej nie wróciłam do tematu. 
Znowu zbierało się na deszcz. Co jakiś czas błyskało, na krótką chwilę rozjaśniając okolicę. Akurat byłam w trakcie porządkowania jaskini. Uniosłam się na tylnych łapach, by przejrzeć ostatnią, najwyższą półkę. Wspomogłam się trochę skrzydłami wiatru i odłożyłam na ziemię zajmujące ją książki z Biblioteki
W obecnej sytuacji raczej już ich nie zwrócę. Przez myśl przemknęło mi, żeby zabrać je ze sobą, kiedy wyruszymy. Szybko oceniłam ile miejsca zajmą w mojej brzydkiej torbie i z rozczarowaniem stwierdziłam, że nie mogę zabrać wszystkich. Wielka szkoda. Może będą ostatnimi z bogatego zbioru Barwnej Duszy? 
Spróbuję podrzucić komuś pozostałe. 
Rozmyślania przerwał mi donośny łopot skrzydeł i przytłumiony huk, sygnalizujący, że Arkan nie wylądował zbyt zgrabnie. Fuknął, pozbierał z ziemi swoją dumę i położył się przy ścianie, ostrożnie składając skrzydła na grzbiecie.
- Wczoraj powiedziałbym, że nic jadalnego się tam nie pałęta - zaczął po dłuższym milczeniu.
- A dzisiaj co powiesz? - podniosłam wzrok znad książek.
Głowa smoka opadła ciężko na skalną posadzkę.
- Że nie ma tam nic, co ma prawo żyć.
Westchnęłam cicho w odpowiedzi.
W oddali zagrzmiało. Z przyzwyczajenia stuliłam uszy, mimo, że tym razem dźwięk nie mógł mi zaszkodzić. Ponownie spojrzałam na okładki grubych tomów. Zamyśliłam się, wodząc wzrokiem od jednego wydania do drugiego, studiując wzrokiem każdy szczegół. Bez problemu rozczytywałam tytuły, literka po literce. Z uśmiechem wróciłam wspomnieniem do tych wszystkich cierpiętniczych godzin przeznaczonych na naukę odczytywania tych dziwnych zawijasów, nazywanych przez nauczyciela pismem. Każdy z nas musiał umieć czytać, ale tak niewiele wilków zmieniało się w ludzi, że większość nie uwzględniała nauki pisania. W każdym razie, ja nigdy nawet o tym nie pomyślałam. Obecnie ta umiejętność wydawała mi się bardzo ciekawa. Podejmowałam już próby udania się na zajęcia, ale ostatecznie zawsze coś mi wypadało albo po prostu nie miałam ochoty. Chyba czas się za to wziąć. Kiedy tylko nadarzy się okazja, spróbuję jeszcze raz.
Mój wzrok zatrzymał się na jedynym symbolu, którego nie byłam w stanie rozszyfrować. Pionowa kreseczka z króciutkim daszkiem. Wiedziałam o niej tylko tyle, że to jakaś mała liczba. Z tego co udało mi się zrozumieć, gdy ktoś mi tłumaczył do czego służą tego rodzaju dziwactwa, to to, że cyfry to coś w rodzaju uzupełnienia mowy, rozbudowane, logiczne struktury, pozwalające segregować... w zasadzie wszystko. Brzmiało to jak coś, bez czego można sobie doskonale poradzić. A jednak coś mnie zafascynowało w tej... idei.
Wpadłam na pewien pomysł.
- Arkan? - Podniosłam wzrok na swojego towarzysza.
- Co? - Burknął, nawet nie otwierając oczu.
Na swój sposób wyglądał uroczo, ciasno zwinięty pod ścianą jaskini, tak by zajmować jak najmniej miejsca.
- Umiesz liczyć? - spytałam bez ogródek.
Otworzył oczy, trochę ożywiony.
- Chyba coś jeszcze pamiętam. A co?
Uśmiechnęłam się wesoło.
- A mógłbyś mnie nauczyć?
- Hm - przerzucił wzrok na wyjście z jaskini. - Chyba tak. Masz jeszcze jakieś czyste kartki?

***

Nauka z wilkami jest o tyle prosta, że mentor może zawsze pokazać czy narysować co ma na myśli. Gestykulacja jest co prawda mocno ograniczona, a nabazgranie czegoś w piasku czy śniegu trwa stosunkowo długo i często nie obchodzi się bez wybuchów irytacji, ale kiedy za nauczyciela robi gad sporych gabarytów, nie posiadający zwinnych, przednich łap, zaczyna się doceniać starania wilczych belfrów. Odwzorowanie każdej cyferki tylko na podstawie opisu kogoś, kto nawet nie jest w stanie jej zapisać, to prawdziwa katorga. Potem te wszystkie mniejsze znaczki i mnóstwo zasad - po jakiejś godzinie musiałam poprosić o przerwę, bo głowa mi pękała od nadmiaru wiedzy. Nie załapałam praktycznie nic, poza zapisem pierwszych kilku liczb, a cały ten materiał mnożył się jak szalony...
Przynajmniej oboje mamy jakieś zajęcie.

Uwagi: brak

niedziela, 17 marca 2019

Od Lind "Wpadliśmy na chwilę" cz. 1 (cd. Torance/Asgrim)

Kwiecień 2023
Rozpoczęłam patrol w samo południe; kiedy przestał padać deszcz. Zgodnie z wytycznymi od Alf, miałam dziś wyruszyć drogą powietrzną wgłąb watahy. Akurat gdy wyszłam z jaskini i wystartowałam, wiatr zaczął słabnąć. Wkrótce zdałam sobie sprawę, że odzwyczaiłam się od latania w warunkach określanych jako "normalne". Odnosiłam wrażenie, iż lot jest zbyt łatwy. Nic nie próbowało rozwiać mi skrzydeł, ani rzucić mnie z powrotem na ziemię. Nagle nie czułam praktycznie żadnego oporu. 
Terytorium naszego stada widziane z góry, nie przypominało już wcale obrazów, które miałam w pamięci. Setki drzew Lasu wyrwane z korzeniami albo złamane wpół, wszędzie dookoła ślady po licznych pożarach, a do tego zbiorniki wodne wystąpiły z brzegów. Stanowiło to dziwaczny kontrast z nienaturalnie wybujałą roślinnością na wszelkich polanach i łąkach. Nie byłam w stanie wypatrzeć Biblioteki, Parku, ani nawet Mostu Nieskończoności. Ciekawe, czy to dlatego, że zostały zniszczone, czy może zwyczajnie tracę orientację w terenie i szukam ich w złych miejscach. 
Po około godzinie poczułam, że na głowę spadło mi kilka zimnych kropel. Zadrżałam. Nie miałam żadnych wątpliwości - lada chwila znów lunie! Wykonałam gwałtowny zwrot i skierowałam się w stronę jaskiń. Poczułam na grzbiecie kolejne zalążki nadchodzącego deszczu. W przeciągu kilku sekund rozpędziłam się do maksymalnej prędkości. Za nic w świecie nie chciałam wystawiać się na działanie tego czegoś, co pada z chmur. Nigdy nie miałam w planach zostać wilkiem-mutantem! Przez chwilę próbowałam tworzyć osłonę z żywiołu, która uniemożliwiłaby kolejnym kroplom dosięgnięcia mnie, lecz z jakiegoś powodu nie utrzymałam bariery zbyt długo. Może miała z tym związek prędkość, z jaką poruszałam się w powietrzu, a może fakt, że z każdą chwilą byłam coraz bardziej zestresowana. Gdzieś w oddali wybrzmiało kilka grzmotów. 
Nareszcie dotarłam podnóża Gór. Obniżyłam nieco lot i niewiele zwalniając, poleciałam w stronę swojej nory. Nagle dostrzegłam na szlaku mojego towarzysza. Dlaczego on sterczy tutaj, zamiast szukać ukrycia w jaskini?! Z impetem wylądowałam przed nim, ledwo łapiąc równowagę.
- Co ty wyprawiasz? Zaczyna padać! - wykrzyknęłam do Odmieńca. 
- Widzę przecież - odparł Strażnik Wichury, przyklejając się do kamiennej ściany. - Chciałem sprawdzić, czy to zauważyłaś i czy już wracasz - jego głos brzmiał jakoś mniej obojętnie, niż zwykle. 
- Dzięki za troskę, jeszcze nic mi nie jest. Teraz wracamy do jaskini - zarządziłam.
Tingowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Natychmiast zaczął biec we właściwym kierunku. Zrobiłam to samo. Z przerażeniem dostrzegłam na kamieniach dookoła coraz więcej śladów kropli "deszczu". Spróbowałam osłonić się skrzydłami z wiatru, ale nie mam pojęcia, czy to coś dało. Po upływie niecałej minuty powinniśmy już dotrzeć do mojej nory, jednak za następnym zakrętem nie czekało nas wejście do jaskini, a jedynie sterta wielkich kamieni. Zahamowałam, wbijając pazury w ziemię. Pomyliliśmy drogę? - pomyślałam, lecz szybko zrozumiałam, że to nie to.
- Lawina... - oznajmiłam oczywiste. 
Spróbowałam ruszyć któryś z głazów, ale bez skutku. W międzyczasie Ting zrzucił swój płaszcz i podniósł go nad głowę jak baldachim. "Deszcz" padał coraz gęściej. 
- Zostaw, Pierzasta! - ryknął. - Musimy szukać innego schronienia!
- Tak... Masz rację, masz rację - wyjąkałam, zdając sobie sprawę, że tylko tracę czas. 
Złapałam Tinga za jego czarny kubrak i wrzuciłam sobie na grzbiet. Po tym zawróciłam i zaczęłam biec z powrotem na główny szlak, który zaprowadzi nas do innych jaskiń. Poczułam, jak Odmieniec wbija ostre szpony w mój grzbiet odrobinę za mocno. Zacisnęłam zęby, ale postanowiłam zwrócić mu uwagę później, jak już będziemy bezpieczni. Ślizgając się na niebieskawym nalocie, popędziłam w kierunku pierwszej jaskini, którą wypatrzyłam. Nie wiedziałam nawet do kogo należy. Miejmy nadzieję, że osoba ją zamieszkująca nie będzie miała nic przeciwko niespodziewanej wizycie innego członka stada i jego towarzysza. Po raz kolejny usłyszałam grzmot, tym razem znacznie bliżej. Zaskamlałam i położyłam po sobie uszy, lecz nie zatrzymałam się. Jeszcze kawałek!
Wpadłam bez przywitania do wspomnianej wcześniej nory. Zatrzymała mnie dopiero ściana, która była znacznie bliżej wejścia, niż bym się spodziewała. Syknęłam przez to nagłe zderzenie, ale pocieszał mnie fakt, że przynajmniej uciekliśmy przed ulewą. Ciężko dysząc, opadłam na ziemię. Ting przestał wbijać mi szpony w grzbiet i stanął na własnych łapach. 
- Cześć, Lind... - usłyszałam nagle głos Asgrima. 
Poderwałam się na równe nogi. Moim oczom ukazał się dobrze znany mi basior i jego partnerka Torance. Oboje patrzyli w naszą stronę, co najmniej zaskoczeni. Przyozdobiłam pyszczek nerwowym uśmiechem, żeby choć trochę rozluźnić niezręczną atmosferę. 
- Cześć... Strasznie przepraszam was za najście. Zaskoczył nas... "deszcz" i... e... 
- I nie mamy już jaskini - dodał Ting, zrzucając plecak.
- Naprawdę? Jak to się stało? - spytała ruda wadera. 
- Lawina odcięła zupełnie dostęp do środka - mruknęłam, oglądając niebieskawe coś na moim futrze. Średnio wiedziałam, co mam z tym zrobić. - Moglibyśmy przeczekać ulewę u was? 
- Nie ma problemu - oznajmiła Tori. - Prawda? - spojrzała na swojego partnera.
- Żadnego - wzruszył ramionami basior. 
- Dziękuję - westchnęłam, po czym odeszłam na bok, żeby się choć trochę otrzepać z tego czegoś, co obecnie pada z chmur. 
Kątem oka dostrzegłam, jak Odmieniec wykręca swój przemoczony płaszcz. Zsunął też nieco czaszkę z pyska i szybkim ruchem wycisnął "wodę" z pióropusza. Nie wystarczyło to niestety, bym zobaczyła jak wygląda jego (zapewne brzydka) morda. Kiedy oboje skoczyliśmy "jako-tako" pozbywać się z siebie resztek nienaturalnej ulewy, usiedliśmy pod ścianą naprzeciwko faktycznych właścicieli jaskini. Nie musiałam na szczęście długo słuchać ciszy między naszą czwórką, bo Ting, jak to miał w zwyczaju, wyciągnął z plecaka banjo i zaczął je stroić. 
- Co umiesz na tym zagrać? - zainteresował się Asgrim. 
- Dużo rzeczy - odparł mój towarzysz. 
- A tak na przykład? - kontynuował basior, oglądając z uwagą instrument. 
Odmieniec wybrzdąkał jakąś wesołą melodię. Ja znałam ją już bardzo dobrze; Strażnik Wichury nie omieszkał męczyć mnie nią co najmniej raz na dwa dni. W normalnych warunkach kazałabym mu zmienić repertuar, ale tym razem przekupiło mnie własne zmęczenie i wyjątkowe zainteresowanie utworem Asa. Ting szarpał struny jeszcze minutę, może dwie. Kiedy banjo znów zamilkło, basior wypytywał dalej:
- Ma to jakieś słowa?
- Są po grecku. Chyba żadne z was tu obecnych nie zna greki - mruknął właściciel instrumentu, zerkając na nas. 
Wywróciłam dyskretnie oczami. 
  

<Torance/Asgrim?>

Uwagi: brak

sobota, 16 marca 2019

Od Magnusa "Niepokój" cz. 3 (C.D. Cess)

Sierpień 2022 r.
Nie zachowałem się dobrze w stosunku do Cess.
Narzekam na ubogie życie towarzyskie, a gdy ktoś sam wychodzi z propozycją rozmowy, odrzucam go. Podchodzi pod hipokryzję. Nie do tego dążę. Muszę się przemóc i załagodzić sytuację.
– Jestem Magnus – mruknąłem.
Wadera odwróciła się w moją stronę. Na jej pysku wymalowało się coś, co mogę opisać jako oschłą nadzieję.
– Tak w ogóle to cześć – dodałem niepewnie.
Wadera uśmiechnęła się usatysfakcjonowana.
– Cess. – powtórzyła i kiwnęła głową w stronę grupy.
Dopiero wtedy zorientowałem się, że łowcy oddalili się od nas na znaczną odległość. Bez słowa ruszyłem za wilczycą, ukradkiem przyglądając się jej sylwetce. Cess była wilczycą o dość... nietypowej urodzie. W bandzie kolorowych psowatych, władających siłami natury, dość ciężko się wyróżnić, a prawie dwumetrowy ogon, rogi i godne demonicznego lisa oczy zdecydowanie przyciągały uwagę. Orientalna piękność, skwitowałby Einar. Może to dlatego to określenie jakoś mnie nie przekonuje?
Dołączyliśmy do reszty akurat wtedy, kiedy jeden z tropicieli powrócił wraz z wieściami o dwóch kozicach i jeleniu. Z uwagi na to, że stworzenia znajdowały się w pewnym oddaleniu od siebie, Ireng zarządziła rozdzielenie grupy. Ja i nowo poznana wadera, wraz z siedmioma innymi wilkami, trafiliśmy do mniejszego grona, dowodzonego przez Dante. Naszym celem był byk. W przypadku dostrzeżenia innej zwierzyny łownej, mieliśmy dokonywać podziałów na mniejsze zespoły, aż do momentu, kiedy w każdym pozostanie minimalnie po jednym zabijającym, goniącym i atakującym.
Byliśmy zmuszeni znacznie przyspieszyć. Groźba zaskoczenia nas przez deszcz była aż nadto realna, więc tym bardziej się denerwowaliśmy. Cess widocznie nie była zachwycona narzuconym tempem, o czym nie omieszkała się wspomnieć. Dante tylko przewrócił oczami.
– No coś takiego – prychnęła. – Rzeczywiście sprawdzimy się doskonale z zadyszką – dodała z wyrzutem.
– Trudno się nie zgodzić – mruknąłem w odpowiedzi.
Wszystkie rozmowy powoli cichły.
Po kilkunastu minutach wolnego biegu przystanęliśmy na chwilę, by się rozejrzeć i złapać oddech. Mieliśmy do wyboru dwie ścieżki – jedną wąską, wiszącą tuż nad stromym żebrem skalnym, drugą znacznie bezpieczniejszą, biegnącą w bezpośrednim kontakcie z rumowiskiem. Przy obu można było wyczuć świeży trop poszukiwanego przez nas zwierzęcia. Jeleń wyraźnie się tu kręcił. I to całkiem niedawno.
Ktoś wykrztusił coś, co brzmiało jak stłumione "hej!", rozległo się parę warknięć i oburzonych krzyków. Nim zdążyłem się odwrócić, by sprawdzić o co chodzi, ktoś popchnął mnie z ogromną siłą. Zderzenie ze skałą na chwilę pozbawiło mnie oddechu, tępy ból rozlał się po czaszce. Otrząsnąłem się z lekkiego oszołomienia i zacząłem szukać wzrokiem sprawcy wypadku.
Wysoki, rudy wilk pędził na złamanie karku drugim z traktów, nawet się na nas nie oglądając. Dopiero wtedy dostrzegłem, że na jego końcu stanął nasz jeleń. W kilku susach pokonał dzielącą go od niego odległość i ruszył dalej, nawet nie oglądając się na zwierzę. Potężny byk nie zwrócił na niego uwagi. W oczy rzucały się nienaturalnie rozrośnięte poroże, dodatkowa para przednich kończyn i obszary wydłużonej, błękitnej sierści. Kolejny mutant.
Powietrze przeszył nieprzyjemny, skrzekliwy okrzyk. Odruchowo odskoczyłem, jednocześnie spoglądając w stronę źródła dźwięku, niemal wpadając przy tym na równie zdezorientowanego co ja, wilka. Nad rozstajem ścieżek zawisł prawie trzykrotnie większy od dorosłego wilka ciemnobrązowy gryf. Miarowo bił skrzydłami, stopniowo je unieruchamiając, gdy potężne kończyny uderzyły głucho o ziemię. Nad lekko rozchylonym dziobem lśniły wściekłe, bladożółte oczy, a boki stworzenia pokrywały nadpalone pióra i ślady oparzeń.
Hybryda skoczyła w sam środek naszej grupy. Skrzecząc wściekle, zamachnęła się na Cess, która uskoczyła z trudem. Zaślepiona złością na wszystko, co żywe, istota nie zwróciła uwagi na naszą znaczną przewagę liczebną, raz po raz atakując uciekające spod jej szponów wilki. Z trudem uchyliłem się przed jej skrzydłem, którym usiłowała strącić mnie ze ścieżki, co prawdopodobnie by się jej udało, gdyby ktoś w porę mnie nie ostrzegł. W uszach szumiało mi tak, że słowa ledwie do mnie dotarły, a i tak już po chwili zapomniałem o ich treści i źródle. 
Dwa basiory z Watahy Czarnego Kruka kontratakowały jako pierwsze, jeden usiłował wytrącić gryfa z równowagi, ciskając w chude, ptasie nogi odłamami skalnymi, drugi zaatakował ogniem, co wyraźnie jeszcze bardziej go rozzłościło. Chwilę po nich Dante puścił się biegiem dookoła stworzenia, wyczekując, aż odsłoni poranione boki, zaś Cess przyjęła pozycję obronną i lekko się wycofując, uformowała z niebieskiej wody kilka lśniących pocisków i niewielkich konstrukcji, jak się domyślałem, w formie magazynów. 
Pozostała część grupy, łącznie ze mną, okrążyła gryfa, w pełnej gotowości do walki. Bestia trzepotała wściekle skrzydłami, usilnie próbując dosięgnąć szponami któregoś z przeciwników, ale ostatecznie odpuściła, by móc obronić się przed płomieniami. W jasnych oczach błysnął strach; zdała sobie sprawę, że ma marne szanse na wygraną. 
Ostatecznie gryf runął na bok, próbując osłonić się skrzydłami.
– Dobra – zdyszany wilk ziemi obrzucił nas szybkim spojrzeniem. – Co to było?
Bestia próbowała odsunąć się od nas jak najdalej.
– Hm, no nie wiem... Może wściekły gryf na przykład? – warknął ktoś.
Gryf zaskrzeczał wściekle i poderwał się gwałtownie, odtrącając dwa wilki skrzydłem. Odruchowo cofnąłem się o krok, tylko po to by z przerażeniem stwierdzić, że stworzenie rzuca się w moim kierunku z rozcapierzonymi szponami.
Odniosłem wrażenie, że moje serce zatrzymuje się na sekundę, zmrożone panicznym strachem. Nie miałem pojęcia jak sobie poradzić, a użycie mocy uniemożliwiły mi chmury. Zawróciłem, niemal tracąc przy tym równowagę i rzuciłem się do ucieczki.
W przeciągu krótkiej chwili dostrzegłem i zdałem sobie sprawę z kilku istotnych rzeczy. Po pierwsze, sześcionogi jeleń zniknął, a na jego miejscu stał rdzawo-rudy wilk. Natychmiast wystrzelił w moim kierunku. Po drugie, ścieżka była co prawda dość szeroka, ale gryf nie należy do małych stworzeń i byłem niemal pewny, że zajął całą dostępną przestrzeń, tym samym blokując przejście dla reszty grupy. Byłem zdany tylko na siebie. A przynajmniej taka myśl błysnęła gdzieś w głębi mojego umysłu w tym krótkim jak mrugnięcie oka, morderczym momencie.
Ze wszystkich sił starając się nie spanikować, stanąłem naprzeciw obcemu wilkowi, licząc na to, że łowcy odciągną uwagę gryfa. Zjeżyłem się, przyjąłem pozycję obronną i zawarczałem najgroźniej jak tylko potrafiłem. Kątem oka dostrzegłem, że latający drapieżca odwraca głowę do tyłu i usilnie stara się coś od siebie odrzucić. Przynajmniej tyle.
Rudzielec zatrzymał się kilka kroków przede mną. Obrzucił mnie niepewnym spojrzeniem, wyraźnie bijąc się z myślami. Co chwila zerkał w stronę gryfa.
Był bardzo wysoki. Pod skórą, pokrytą średniej długości futrem, rysowały się świetnie wyrobione mięśnie. Odwracał wzrok, gdy próbowałem lepiej przyjrzeć się szarozielonym, przymrużonym ślepiom. Czułem się przy nim jak zając w potrzasku, obok wygłodniałego lisa. Z drugiej strony odniosłem niejasne wrażenie, że to po prostu łagodny olbrzym, który zrobił coś bardzo nie tak i wstyd było mu się przyznać. Jakiejś części mnie zrobiło się go szkoda.
– To się porobiło – basior zaśmiał się nerwowo.
Spojrzałem na niego wrogo, jeszcze raz powarkując.
– Słuchaj, Arvid, to nie miało tak wyjść, serio. Wybacz mi. Zaraz wszystko naprawię.
Nadstawiłem uszu.
– Ale skąd ty...?
Basior skoczył nagle ku mnie. Cofnąłem się odruchowo, ale ten po prostu odepchnął mnie w tył. Zachwiałem się, podnosząc na niego wzrok. Uśmiechnął się przepraszająco, po czym wytworzył wokół siebie dwie ogniste kule, którymi cisnął w, w dalszym ciągu zajętego łowcami, gryfa. Hybryda zawyła jak obdzierany ze skóry kot. Wystrzeliła niezgrabnie w stronę rudego, który natychmiast ruszył do ataku. Uskakując przed dziobem przeciwnika, odbił się od podłoża. Uderzył w jego bok i z całej siły odepchnął od siebie. 
Gryf stracił równowagę i zleciał ze skalnej półki. Z nieprzyjemnym trzaskiem runął na kamienie i zaczął się zsuwać. Rozpaczliwie próbował znaleźć punkt zaczepienia, ale tylko zrzucił na siebie kolejne kamienie. Z rozrywającym uszy wrzaskiem przekręcił się na brzuch i uderzył kilka razy skrzydłami. Przeleciał kawałek i wylądował ciężko. Jego grzbiet przypominał rozszarpany kawałek brązowego materiału, którym ktoś wrzucił do puszki z czerwoną farbą. Pióra fruwały wokół tak chaotycznie, jakby ktoś nadał im własną wolę.
Gryf odwrócił się ku nam z lekko rozchylonym dziobem. Nawet z takiej odległości widać było drżenie zgarbionej, zakrwawionej sylwetki. Obrzucił nas pustym wzrokiem, powoli rozkładając skrzydła. 
A potem legł bezwładnie z pustym, kamiennym hukiem.
Ledwo do mnie dotarło, że wilki obskoczyły mnie jak sarnę, by spytać, czy wszystko w porządku, przyjrzeć się lepiej miejscu zdarzenia albo wymienić spostrzeżeniami. Mruknąłem coś i kiwnąłem głową, nie mogąc zdobyć się na lepszą odpowiedź. W mojej głowie pobrzmiewał niejasnym echem wesoły okrzyk rudego wilka. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy usłyszałem go naprawdę, w krótkim momencie, który jawił mi się jako czarna plama, niby atrament wylewający się z zepsutego pióra, czy tylko go sobie wyobraziłem.
Wilk zniknął.

<Cess?>

Uwagi: brak