Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Od Kazumy "Nowa ja" cz. 2 (cd. Shayle)

Stałam w Mrocznym Lesie, wpatrując się w korony drzew. Martwe korony drzew. Wszystko było spowite w mroku, a między uschniętymi liśćmi nie prześwitywała nawet odrobina światła. Wszystko zdawało się być smętne i pozbawione jakiejkolwiek odrobiny szczęścia. Tak samo jak moja dusza. Oparłam się o drzewo, głośno sapiąc. Prosta czynność będąca najzwyczajniejszym w świecie spacerem, czy nawet uniesieniem głowy, co jak można się domyślić blokuje mi częściowo możliwość swobodnego oddychania, sprawiała mi nie lada kłopot. Szczerze mówiąc od dawna już nie biegałam. Nie mam siły. Nie wytrzymuję tak stężonego wysiłku.
Nagle znieruchomiałam, wstrzymując oddech. Usłyszałam szelest. Ktoś tu był. Nie zdążyłam się odwrócić, kiedy od tyłu naskoczyła na mnie jakaś puchata kulka, która była na tyle miękka, że zwyczajnie odbiła się od mojego ogona, zdzierając sobie przy tym (a dokładniej na mojej ulubionej, wyjątkowo ostrej ozdobie, którą miałam owinięty ogon) miejscowo futerko, przeturlało po grzbiecie i upadło pół metra przede mną. Spojrzałam na nią z wyższością, z trudem powstrzymując się, by znowu nie dostać zadyszki. Niespodziewane uderzenie w grzbiet nie było dla mnie zbyt korzystne.
- Patrz gdzie leziesz, durny szczeniaku! - warknęłam, obserwując kulącego się malucha.
- Przepraszam... Szukałam tylko kogoś, kto może mi pomóc... - pisnęła, próbując ratować sobie życie czy po prostu zdrowie.
- Pomóc? - zakpiłam - To nie do mnie... Ja nie pomagam.
Waderka szybko wstała. Okazało się, że była jedynie o głowę ode mnie niższa. Musiała byś ponad półtorarocznym wilkiem, który niebawem mnie przerośnie. W sumie się nie dziwię. Mam już swoje lata, a przez moją "chorobę" z trudem utrzymuję się na łapach. Każdy oddech sprawia mi problem, męczy tak, jakby to były najokropniejsze tortury. Oczy nieustannie pieką... na początku swojego nowego życia odczuwałam coś bardzo podobnego, lecz z czasem się przyzwyczaiłam, tak samo jak mój organizm. Stałam się odporna na ból. Teraz jednak... świecące w mroku jaskrawą zielenią oczy pozbawione tęczówek czy źrenic sprawiały, że wszystko widziałam w zielono-szarych kolorach. I to dosłownie. Czerń była czarna, tak samo jak biel popielata, czy szarość szara. Wszelakie inne kolory z kolei przybierały barwę zgniłej zieleni, mającej się upodobnić do podobnego koloru, ale mniej wesołego, a smętnego.
- Ale nie... Nie o taką pomoc chodzi.
Odwróciłam w jej stronę głowę. W moich oczach była ona rzeczywiście antracytowo-popielata, a ślepia miały odcień zgniłej zieleni.
- A jaką? Przeczytać ci bajkę na dobranoc?
Na to przewróciła oczami. Jasne przebłyski zaczęły zadręczać mój widok. Brakowało mi powietrza, było mi słabo... i to właśnie nagłe mroczki przed oczami były tym spowodowane.
- Naucz mnie być taka jak ty - poprosiła.
- W jakim sensie? - zapytałam, znudzona unosząc brew. Najpierw ta cała Yuko, a teraz ona... Jeszcze kilka chwil, a zleci się cała szczenięca część watahy.
- No taka, jak ty... Nie boisz się, i w ogóle... Proszę, ktoś musi mi pomóc...
Tym akurat mnie zaskoczyła i rozbawiła za razem. Wybuchnęłam gromkim śmiechem, który poniósł się po całym lesie. Chwilę później zorientowałam się, że to był mój jeden z największych błędów. Głowa nagle zabolała mnie tak, jak dzwon ubolewający nad bezlitosnym dzwonnikiem, który raz po raz uderza w niego sercem, a świat się zawrócił. Oparłam się o najbliższe drzewo, przestając się śmiać. Ledwo utrzymywałam się na łapach, wszystko stało się niewyraźne. Sapałam niczym zażarta astmatyczka po kilometrowym biegu. Szczeniak musiał na mnie patrzeć dużymi, przerażonymi oczami, lecz ja tego nie widziałam. Nawet nie chciałam. Nie obchodziło mnie to, że pewnie się przed nią ośmieszę, a ta doniesie o tym reszcie watahy.
- Coś się stało...? - zapytała nieśmiało. Nie odpowiedziałam jej, całkowicie skupiając się na tym, by złapać oddech. Nie było to jednak takie proste, bo nie dość, że robiło mi się na przemian ciepło i zimno, to jeszcze nawet nie poczułam, gdy upadłam na ziemię. Moje łapy były jak z waty, nie zdołały utrzymać mojego ciała.
- Kazuma...? - pytała dalej. Niemalże jej nie słyszałam. Brzmiała tak, jakby znajdowała się naprawdę daleko ode mnie. Resztkami sił utrzymywałam przytomność. Po chwili poczułam znajomy odruch wymiotny. Wiedziałam, że uderzenie mnie w grzbiet nie było dobrym posunięciem, a ta wadera musiała trochę ważyć i zapewne była cięższa ode mnie. Musiała tak wstrząsnąć moimi martwymi organami wewnętrznymi, że te na nowo zablokowały dopływ krwi, wpuszczając ją do żołądka. Zwymiotowałam szkarłatną cieczą.
- Wezwę pomoc! - wrzasnęła. Pokręciłam przecząco głową, wciąż nie otwierając oczu. Czułam się tak, jakbym była w transie.
- Nie... rób... tego... - wycharczałam przez krew wciąż wypływającą z mojego pyska.
- Dlaczego? - zapytała drżącym głosem. Nie dziwiłam jej się. Obraz musiał być naprawdę makabryczny, tym bardziej dla niej, szczeniaka, który prosił ją o naukę bycia odważnym. Najwyraźniej nie byłam dobrym materiałem na wzorzec godny naśladowania. Ja ginęłam. Umierałam. Tak po prostu. Nie mam dawnej siły. Nie potrafię się podnieść, a jeśli już mi się to uda, zajmuje mi to do nawet kilku godzin. Mięśnie słabną razem z całym organizmem. Wiedziałam, że długo nie pociągnę. Koniec jest bliski.
- Powiedz mi... dlaczego? - pytała dalej, cicho szlochając. Musiała być przerażona do szpiku kości.
- Ciii... zamilcz... - szepnęłam nieco niewyraźnie, ale ona chyba zrozumiała ten przekaz. Sama nie do końca wiedziałam, co mam na myśli, lecz sądziłam, że to wywodziło się z mojej podświadomości, pragnącej zaznać bezkresnego spokoju. Mój łeb bezwładnie opadł, a szloch młodej wadery zniknął w najmroczniejszej z otchłani.
***
Pierwszy bodziec, jaki na mnie zadziałał, był ciepłem. Ciepło i siarczysty ból głowy. Zastrzygłam uchem, by usłyszeć radosny ćwierk ptaków.
- Kazuma? - usłyszałam cichy głos.
- Amzu... - mruknęłam niewyraźnie, chcąc ją poprawić. Niestety wciąż byłam pod wpływem najgorszego z narkotyków - bólu.
- Co?
- ...uka... - zawyłam nieco żałośnie, jednak nadal cicho. Już raz trafiłam do wilczego nieba, z którego nie było wyjścia. Tym razem nie miałam nic przeciwko temu. Mogłam tu zostać, lecz prosząc o pozbawienie mnie świadomości, aby moja dusza całkowicie już zrujnowana zaznała wiecznego spokoju.
- Możesz powtórzyć?
Uchyliłam powieki. Początkowo wszystko było jasne, zbyt jasne. Zamrugałam kilkakrotnie powiekami pozbawionymi rzęs. Jednak to pozwoliło mnie uświadomić w tym, że tuż przed moim pyskiem wyrastał kęp lichej trawy, której źdźbła niebezpiecznie zbliżały się do mojego nosa. Szybko uniosłam głowę, aż zbyt szybko. Coś chrząstnęło w moim karku. Musiałam sobie przestawić kości. Moje oczy dopiero zaczynały się przyzwyczajać do tego, co ujrzałam. Zgniłozielony świat z szarymi i czarnymi akcentami. Jednak nie umarłam. Wyglądało na to, że moja walka z idiotyzmem Ziemianin jeszcze się nie zakończyła.
- Jak się czujesz? Iść po lekarza? Co ci dolega? - dopytywał głos. Odwróciłam głowę w jej kierunku. Tak jak myślałam, była to ostatnia osoba, z którą miałam do czynienia. To ten sam szczeniak.
- Nie ma mowy - warknęłam. Sam fakt, że niemalże wyjawiłam jej swoje prawdziwe imię był zbyt upokarzający. Nagle uświadomiłam sobie, że miejsce, w którym się znajdujemy nie było tym samym Mrocznym Lasem, w którym spędziłam ostatnie godziny przytomności.
- Gdzie jesteśmy?
- Nieopodal Mostu Nieskończoności - powiedziała ostrożnie. Wędrowałam niespokojnie wzrokiem po kolejnych fantazyjnie powykręcanych gałęziach drzew. Rzeczywiście, musiał być nieopodal. Ciekawe, czy ten dzieciak wiedział, że opary, które były wyczuwalne nawet z takiej odległości, odurzały ją bardziej, niż mnie. Mogła być na tak zwanym "haju" lub na to się zanosiło. Ja byłam odporna na takie cuda, choć nie powiem, że wciąż czułam się tak, jak po całkiem niezłym wypadzie do baru.
- Czemu akurat tu? - warknęłam.
- Bo... w Mrocznym Lesie jest niebezpiecznie - wyjaśniła takim tonem głosu, jakby sama nie wierzyła w prawdziwość tych słów.
- Wytargałaś mnie tutaj siłą?
Pokiwała potakująco głową. Prychnęłam. Faktycznie, było to możliwe, gdyż mogłam ważyć nawet o połowę mniej, niż ona. Nie znając tego faktu mogła potraktować siebie za Goliata, bądź jak kto woli - starożytnego herosa. Wadera wywróciła załzawionymi oczami. To był pierwszy znak otumanienia przez opary. Uśmiechnęłam się krzywo. To znak, że rzeczywiście nie czuje się zbyt dobrze. Nie mogłam nic na to poradzić, więc po prostu patrzyłam, uśmiechając się szyderczo.
- Jak się księżniczka czuje?
- Nie księżniczka, tylko Shayle... - mruknęła oburzona. A więc tak było jej na imię... Doprawdy interesujące. Powoli, niczym zgrzybiała staruszka podniosłam się z ziemi, by na nowo sprowadzić na siebie uporczywe zawroty głowy oraz zadyszkę. Odetchnęłam kilka razy, ale coraz gęstsze opary zdusiły mi gardło, w efekcie czego nie mam szans na całkowite pozbawienie uczucia duszności. Starałam się jednak nie dać tego po sobie znać, a zaschnięta krew na mojej brodzie poszła w niepamięć. Sierść od dawna niemyta nie dość, że była brudna, to jeszcze tłusta i nieułożona. Włosy wypadały każdego dnia i nocy, a ja zdawałam się to całkowicie ignorować. Nie obchodziło mnie to zbytnio. I tak nikogo nie spotkałam na swojej drodze, nie muszę zbytnio dbać o wygląd... no może prócz tej całej Shayle, która chce, abym ją nauczyła, jak być twardzielem. Właściwie to mogę przemyśleć tę opcję i urządzić jej taką szkołę, jakiej długo nie zapomni. Położyłam jej łapę na głowie i popatrzyłam z wyższością. Ona uniosła pysk, by na mnie spojrzeć pytająco.
- Wiesz co? - zaczęłam.
- Co?
- Dostaniesz taką lekcję od życia, której do końca swojego marnego żywotu nie zapomnisz.
- To znaczy? - zapytała już na wpół przytomna.
- Możesz tutaj zginąć. Opary są trujące - mówiąc to, zabrałam łapę z jej głowy i czekałam, na jej reakcję. Oczekiwałam na ten atak paniki. Ciekawa byłam, czy wie, że akurat znajdowałyśmy się w miejscu, gdzie opary były najrzadsze, a ruszenie się w kierunku Zielonego Lasu mogło skutkować jej nagłą utratą przytomności. Jeśli z kolei zawróciłaby w stronę Mrocznego Lasu, to powinna wiedzieć, że tam na każdym kroku czai się niebezpieczeństwo i dosłownie wszystko dążyło do tego, by ją zabić.

<Shayle?>

Od Mizuki "Spacer na dwóch nogach" cz.3 (Cd. Kirke)

Po rozmowie z Kirke postanowiłam pójść na polowanie. Nie musiałam szukać długo, a wypatrzyłam dorodnego jelenia. Zaczaiłam się w krzakach.
No to czas na mały trening - pomyślałam, po czym wyskoczyłam z krzaków i zamroziłam jelenia. Zwierze rzucało się jeszcze trochę wiec użyłam mojego drugiego żywiołu i bum, jeleń zaczął płonąć. Ugasiłam płomień. Nagle zauważyłam za sobą waderkę. Dziwny był fakt, że mimo mojej mocy wykrywania innych wilków jej po prostu nie wyczułam. Były dwa wyjścia: albo byłam zbyt zmęczona i po prostu moja moc stała się nieaktywna, albo wadera ta była wyjątkowa i blokowała moją umiejętność. Wadera podkuliła ogon pod siebie. Postanowiłam ją zawołać.
- Kirke.
Wadera podkuliła ogon jeszcze bardziej i powoli podeszła. Zatrzymała się jakieś cztery metry ode mnie.
- Przepraszam, że Cię śledziłam - powiedziała wadera, kuląc łeb
Wzdychnęłam. Nie lubiłam wilków, które mnie śledzą, jednak w tej wilczycy było coś interesującego.
- Ech... nieważne, pewnie jesteś głodna - powiedziałam oczekując reakcji wilczycy
- Tylko trochę...
- Jak chcesz, to jedz - powiedziałam i zaczęłam jeść
Kirke przez chwile się wahała, jednak po chwili również zaczęła jeść. Była ona naprawdę interesująca. Po skończonym posiłku obie położyłyśmy się na trawie. Zapadła już noc. Tej nocy po raz pierwszy od bardzo dawna patrzyłam w rozgwieżdżone niebo, było ono bardzo piękne.
- Czas wracać - powiedziałam do młodej - robi się późno, a jutro przecież idziesz do szkoły.
Wadera w odpowiedzi kiwnęła tylko głową. Odprowadziłam Kirke do jej jaskini i pożegnałam się z nią. Sama również poszłam do mojej jaskini i uwaliłam się w moim prowizorycznym legowisku. Dosyć szybko usnęłam. Następnego ranka miałam iść pierwszy dzień uczyć szczeniaki, z tego powodu miałam delikatną tremę. Po pewnym czasie snu wstałam i ziewając, przeciągnęłam się. Wyszłam z jaskini i spojrzałam na położenie słońca, żeby określić godzinę.
- O matko, jest już prawie dwunasta! - wykrzyknęłam i w pośpiechu wybiegłam z jaskini
Miałam rozpocząć lekcje o punktualnie dwunastej. Zdyszana dobiegłam na miejsce, całe szczęście zdążyłam. Nie minęło może pięć minut, a szczeniaki zaczęły się zbierać, była tam również Kirke. Zaczekaliśmy aż wszyscy się zebrali i rozpoczęłam lekcje.
- Witajcie, jestem nową nauczycielką obrony, możecie mi mówić Mizuki... pani Mizuki - powiedziałam
- Dobrze, proszę pani - odpowiedziały chórem
- To może najpierw się przedstawcie i powiedzcie krótko o sobie i swoich umiejętnościach - powiedziałam
Pierwsza miała opowiedzieć o sobie Kirke.

<Kirke>

Uwagi: Zdania kończymy kropką... Nie zapominaj! Tyczy się to również końców wypowiedzi postaci czy ostatniego zdania narracji w danym akapicie. "powiedziała wadera kulać łeb"... zaraz, że co?! Inna sprawa... porównaj:
Źle
-No to czas na mały trening- pomyślałam
Dobrze 
"No to czas na mały trening" - pomyślałam

Od Yuki "Szkoła - logika" cz. 1

Tym razem Kiiyuko zaprowadziła nas na Szczenięcą Polanę. Nie lubiłam tego przedmiotu. Cierpliwość, skupienie - to nie dla mnie. Ale za to przedmiot ten był pomocny w eliksirach. A ten przedmiot lubię, ponieważ w przyszłości będę mogła uwarzyć eliksir śmierci. O tak... już nie mogę się doczekać.
- Na dzisiaj przygotowałam dla was osiem zagadek. Proszę, dobierzcie się w pary. Każda z was dostanie po dwie zagadki.
Shiro dobrał się w parę z Shayle. Kirke przyszła do mnie.
- Hej, będziemy razem? - zapytała.
- Skoro musimy... - mruknęłam.
Kiiyuko rozdała wszystkim karteczki. Kirke wzięła jedną, a ja drugą. Na mojej było napisane: "Co to jest: dwie siostry z czego jedna rodzi drugą?".
Zaczęłam intensywnie myśleć. Dwie siostry... z czego jedna rodzi drugą... Po chwili wiedziałam. Dzień i noc, ponieważ gdy zachodzi słońce, zaczyna się noc, a gdy kończy się noc, zaczyna się dzień i tak w kółko. Słońce i księżyc to siostry.
Zauważyłam, że nikt jeszcze nie nie rozwiązał swojej zagadki. Postanowiłam pomóc mojej towarzyszce.
- Co masz? - zapytałam.
- Co? A... tak. Ty już swoje rozwiązałaś?
- Tak.
- Ja mam... "Kogut zniósł jajko na granicy polsko - niemieckiej. Czyje będzie jajko?".
- Proste. Kogut przecież nie znosi jajek.
- No tak! Racja. Dzięki.
Zgłosiłyśmy się, na znak, że już skończyłyśmy. Kiiyuko podeszła do nas i pochwaliła to, że tak szybko poradziłyśmy sobie z zagadkami.

Uwagi: Liczby i cyfry w op. zapisujemy słownie...

Od Kirke "Tworzenie eliksirów" cz. 1

Teraz lekcja na którą bardzo czekałam! Lekcja tworzenia eliksirów! Zanim tutaj dołączyłam bardzo wiele wiedziałam o roślinach. Tyle, że nie znam ich nazw... ale z tym nie powinno być problemów. Tak sądzę. Usiadłam przy Kiiyuko po czym dotarła reszta uczennic i zaczęły się lekcje.
- Witam. Dzisiaj zaczniemy spokojnie - powiedziała i zza nią stały ranne zwierzątka - Wybierzcie sobie po zwierzątku. Kirke, Ty pierwsza - powiedziała i podeszłam do zwierząt. Był mały królik z rozcięciem na łapie. Ptak z poważną raną na skrzydle. Chory ptak i Zając bez ucha. Wyglądał okropnie.
- Cześć malce - Popatrzyłam na ranne zwierzęta - Wiecie, jesteśmy tutaj, by wam pomóc. Więc... kto chciałby dostać ode mnie pomoc? - spytałam zwierzaki i zając bez ucha podszedł. Wzięłam go i położyłam koło siebie. Shayle wzięła chorego ptaka, Shiro dostała ptaka z rannym skrzydłem, a Yuko królika z raną na łapie.
- Macie za zadanie zrobić dla nich eliksir który złagodzi ich cierpienia. Zioła i potrzebne rzeczy macie za mną - odparła lekko się odsuwając - macie dwie godziny - odparła i podeszliśmy do wszystkich ziół jakie były za nią. Woda, drewniane narzędzia i owoce.
- Zobaczmy... - powiedziałam i wzięłam jagody oraz rośliny, wodę i tłuczek by rozdrobnić rośliny na eliksir. Położyłam obok rzeczy i podałam jagody królikowi.
- Nie martw się... nie będzie bolało - odparłam i zaczęłam robić mu eliksir. Zielone liście pokrzywy włożyłam do wody, by wypuściły swój sok. Po czym zgniotłam owoce dzikiej róży i rozdrobniłam je po czym wrzuciłam do wody z sokiem pokrzywy. Wzięłam płatki z stokrotki i też je rozdrobniłam i wrzuciłam. Wymieszałam i wlałam do oddzielnej szklanki i spróbowałam. Natychmiast mój wyraz pyska się zmienił jakby w środku była jakaś bomba z kwaśnym smakiem.
Matko święta... Nie dam mu tego... co poprawi smak... - powiedziałam w myślach i dosypałam trochę cukru i ponownie wymieszałam
- Dobra... mały - nalałam mu trochę do małej miseczki i podałam - poczujesz się lepiej - rzekłam i królik zaczął pić eliksir, jaki mu zrobiłam. Gdy wypił wyglądał na zadowolonego.
- No. To teraz pokaż ucho - powiedziałam i przyłożyłam mu wacik do miejsca gdzie miał odgryzione ucho - kto Ci to zrobił? - spytałam go i zaczęłam ścierać liście pokrzywy. Oczywiście musiałam się poparzyć... standard. Riven podał mi resztki eliksiru przeciwbólowego.
- Riven, o co ci chodzi? - spytałam go w myślach, a ten wlał trochę do mojej maści. Wyglądało to jakbym używała mocy lewitacji... no ładnie.
- Kirke... ty... masz moc lewitacji! - krzyknęła Shayle.
- Co? Nienienienie ja... użyłam ogona - odparłam i zaśmiałam się nerwowo. Wszyscy zaczęli kontynuować robienie eliksirów.
- Riven... nigdy więcej tego nie rób przy kimś, a chociaż nie tak blisko mnie! - krzyknęłam do niego w myślach, a na maści napisał "przepraszam". Skończyłam mieszać i posmarowałam na miejscu gdzie miał ucho maść i zabandażowałam.
- Ładnie - odparła Kiiyuko patrząc na moją robotę - dobry pomysł z dodaniem resztek eliksiru do maści - popatrzyła nieco wyżej wokół - nieźle się spisałaś - odparła i się uśmiechnęła.
<C.D.N>

Uwagi: Skąd ona wzięła cukier? Cukier sam w sobie powstaje z nieco obrobionych buraków cukrowych, ale tobie najwidoczniej chodziło o taki najzwyklejszy cukier jaki dostajemy w sklepach... Coś mi tu nie pasuje. Magiczne wilki kradną buraki cukrowe z pól czy założyły własną plantację w ogródku...? "Ścierać" piszemy przez "ś". "Popatrzyć" piszemy przez "rz".