Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

środa, 31 sierpnia 2016

Od Nirvarena "Mała przyjaźń" cz. 4 (cd. Miniru)

Miniru chyba oszalała. Śmiała się psychicznie i próbowała na mnie naskoczyć.
Pędziłem co tchu w stronę jaskiń. Wadera nadal mnie goniła, a ja myślałem co zrobić. Ujrzałem pierwszą jaskinię. Ona cały czas za mną podążała. Wbiegłem do jaskini Yuki.
- Miniru oszalała! Mogłabyś zrobić coś co ją by uspokoiło? Ona zachowuje się nienormalnie! - krzyknąłem do Yuki.
- Masz szczęście, że przed chwilą skończyłem warzyć eliksiry. Ale jak słyszę muszę uwarzyć nowy - Yuki powiedziała do mnie lekko zdenerwowanym głosem.
Wadera zaczęła grzebać w składnikach, a ja pobudzony od długiego biegu, chodziłem w kółko patrząc czy Miniru nie idzie. Zauważyłem ją jak wybiegała z lasu. Chyba dobrze zrobiłem, że zgubiłem ja w lesie, ale znalazła mój trop.
- Hmm... Nie wiedziałam, że to jeszcze mam. Ooo! Tu jest eliksir nasenny - Yuki wyciągnęła buteleczkę z dziwnym napojem. 
W tym momencie Miniru wskoczyła do jaskini. Trąciła kilka butelek wylewając ciecze na skały. Niektóre zaczęły syczeć inne bulgotać. Właścicielka jaskini była bardzo zdenerwowana i zdziwiona zarazem.
Yuki rzuciła się na waderę przygniatając ją do ziemi. Odkorkowała buteleczkę i próbowała wlać ciecz do pyska Miniru. Przygnieciona wadera nie dała za wygraną.
- Nirvaren! Pomóż mi! Sama nie dam rady! Spróbuj przytrzymać ją! - rozkazała moja opiekunka.
Posłusznie podbiegłem i rzuciłem się na waderę. Strasznie się wierciła, ale jakoś dawałem jej rady. Po upartym boju obu wader Yuki w końcu otworzyła pysk Miniru i wlała zawartość flakonika. Po kilku minutach w końcu zasnęła. Spała twardo. Ja z napływu adrenaliny nie mogłem zasnąć. Już świtało. Wyszedłem z jaskini zjeść coś. Nie minęła kilka minut, a w pysku już miałem królicze uszy. To moje ulubione jedzenie. Równie tak szybko jak upolowałem królika, to go zjadłem. Nie byłem do końca syty więc zapolowałem na jeszcze jednego. Wracałem do jaskini najedzony z króliczym uchem w zębach. Miniru nadal spała, ale wyglądała już normalniej. Położyłem się w moim kącie, zacząłem żuć ucho mojej ofiary i po chwili zasnąłem.
<Miniru?>
Uwagi: Literówki. Na końcu op. w nawiasach również zapisuj imię wilka, do którego kierujesz op.

wtorek, 30 sierpnia 2016

ZAPOZNANIE, WRZESIEŃ 2016

Tak dla przypomnienia - aby otrzymać bonus, należy napisać op. do osoby wskazanej przez strzałkę.
Za op. należy się bonus + 3 pkt. do wszystkich umiejętności i + 1 pkt. do mocy (liczy się tylko za pierwsze op., ale oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, aby kontynuować serię dalej. Ba! To jest nawet wskazane). Temat na op. jest absolutnie dowolny.
Abym zaliczyła op. do tej oto "promocji", wystarczy napisać pod skończonym op. "ZAPOZNANIE, WRZESIEŃ 2016". :)
  1. Kai → Miniru
  2. Desari → Kai
  3. Dante → Luke
  4. Sohara → Nirvaren
  5. Valka → Astrid
  6. Astrid → Serill
  7. Suzanna → Valka
  8. Yuki → Sierra
  9. Mizuki → Kirke
  10. Yui → Mizuki
  11. Kirke → Renethrain
  12. Sierra → Desari
  13. Sarah → Suzanna
  14. Itachi → Dante
  15. Luke → Yuki
  16. Serill → Itachi
  17. Nirvaren → Yui
  18. Miniru → Sarah
  19. Renethrain → Sohara
W razie pytań... zapoznanie czerwcowe wciąż jest aktualne. Jego ważność zakończy się dopiero w momencie ogłoszenia zapoznania wrześniowego, więc wciąż można na nie pisać op. Link: klik!

Od Renethraina "Cisza przed burzą" cz. 1

Krwisty ogień. Płonące belki spadły z nieba. Spojrzałem w górę, ale ujrzałem jedynie smolisty dym. Dopiero teraz poczułem jak palą mnie płuca. Złapałem się za klatkę piersiową, walcząc o kolejny oddech.
- Rene... - usłyszałem w oddali - Renethrain...
Nie miałem siły odpowiedzieć. Chciałem krzyknąć "Kim jesteś ? Co się dzieje?", ale jedyne na co było mnie stać to charknięcia i głuche kaszlenie. Ogień był coraz mocniejszy. Niemal dotykał moich łap.
- Rene... - znów ten cichy głos - Czerwony jest ogień, czerwona jest krew... Hej, Rene. Czy krew to dla ciebie oliwa? Czarna smoła, czarna, czarna, czarna....
Przy ostatnich dwóch słowach głos się zmutował, przechodząc na koniec w upiorne krakanie trzyokiej sowy, która przeleciała nad moją głową.
Obudziłem się zlany zimnym potem. Kaszlałem i walczyłem o oddech, tak jakbym wciąż był w śnie. Po chwili rozejrzałem się i uspokoiłem na widok własnej jaskini. Wyjrzałem na nocne niebo. Księżyc był w pełni. Po ogniu nie pozostał żaden ślad. Wziąłem głęboki wdech. Znałem ten głos. I jak myślę o tym czyj, on był, to po plecach przechodzą mi ciarki.
- Spokojnie, Rene. - mówiłem do siebie, ale mój głos był dziwnie cichy i łamiący, tak jakby te słowa wypalały moje gardło - Jesteś w swojej jaskini. W watasze. W domu. Urodziłeś się na południu. Byłeś w piekle. Zabiłeś rodzinę. Uciekłeś.
Wsłuchiwałem się w każde słowo, akceptując jego znaczenie. Kolejny wdech i głęboki wydech. Tej nocy nie zmrużyłem już oka.
Gdy na niebo wejrzały pierwsze promienie słońca, postanowiłem przejść się nad wodę. Wszyscy chyba jeszcze spali. Albo zwyczajnie byli zajęci swoimi sprawami, bo nie ujrzałem żywej duszy. I dobrze. Ostatnią rzeczą na jaką miałem ochotę było natknięcie się na jakiegoś nieznanego wilka. Tak. Jedyną osobą z jaką póki co rozmawiałem jest Alfa. I nie czuje się z tym bynajmniej źle. Nagle w mojej głowie pojawiła się trzyoka sowa. Wzdrygnąłem się. Sowa, która kracze. Jak kruk. Zacząłem myśleć nad znaczeniami poszczególnych elementów. Sowa normalnie oznacza mądrość, ale jestem na sto procent pewny, że to nie o to chodzi. "Sowa na dachu kwili, umrzeć komuś po chwili" - przypomniałem sobie słowa pewnej szamanki z mojej dawnej watahy. Kracząca sowa - symbol śmierci. Albo ciemności, zła, nieszczęścia? Na pewno nic dobrego. A to trzecie oko? Jedyne z czym mi się to kojarzy to jakiś dodatkowy zmysł. Kurcze... Głowa mnie już od tego rozbolała.
Przez cały czas szedłem ze wzrokiem wbitym w ziemię. Gdy podniosłem łeb o mało co nie wpadłem do sadzawki. Nieufnie przyjrzałem się swojemu odbiciu, tak jakbym miał tam zaraz zobaczyć coś strasznego. Dotknąłem łapą wody i wzburzyłem lustro jeziorka.
Tej nocy również nie dałem rady zasnąć. Rozpaliłem jedynie niewielki ogień, który dotrzymywał mi towarzystwa i dawał nieco więcej światła niż księżyc. W tej chwili nie chcę być w ciemności. Użyłem też niebieskiego płomienia przez złe skojarzenie z czerwienią. O świcie pobiegłem do ścieżki prowadzącej do miasta. Przedarłem się przez płot i zmieniłem w niewygodną postać człowieka. Dawno tego nie robiłem i musiałem chwilę przyzwyczaić się do dwunożnego chodu. Ruch na ulicach był jeszcze mały, więc szybko dostałem się do miejskiej biblioteki. "Otwarte od godziny ósmej" - widniało na drzwiach.
Spojrzałem na zegar w wieży kościelnej obok. "Siódma czterdzieści pięć". Westchnąłem. Usiadłem na schodach i zacząłem nucić coś pod nosem.
- Czeka pan na otwarcie? - spytała jakaś miła pani
- Tak - przestałem śpiewać i spojrzałem w górę
Och. Miła i w dodatku piękna pani. Brunetka o długi włosach i zielonych oczach. Ubrana była w uniform. To bibliotekarka.
- Już od tej godziny zabiera się pan do nauki? - kontynuowała, otwierając drzwi
- Tak... Można tak powiedzieć.
- Godne podziwu, zwłaszcza, że jest sobota.
Wszedłem do przestronnego holu i skierowałem się w stronę działu ze starymi książkami. W powietrzu słychać było echo moich kroków. Zatrzymałem się przy półce "Podania i Legendy". Rzuciłem okiem na rozległe regały. No dobrze. Od czego by tu zacząć? Postanowiłem poszukać książek na literę S. "Symptomy Dżumy", "Skarby krzysztofowskie", "Stolemowe dary dla Gdańska", "Szabla Króla Zygmunta"... Jest! Chwyciłem "Sennik" i "Symbolika zwierząt".
"Dotykać ognia" - niedostatek
Nie no... Niedostatek to mi już nie grozi. Dalej.
"Ogromny" - duży sukces
Jakoś nie chce mi się wierzyć, że ten sen oznacza coś dobrego. Dalej.
"Dym w oczy gryzący" - plotki i obmowa
Nie ma kto mnie obgadywać.
To bez sensu. Zamknąłem "Sennik" z hukiem. Przez pewien czas wgapiałem się w ścianę dudniąc palcami o "Symbolika zwierząt". Dobra. Ostatnia szansa. Otworzyłem na stronie "Sowa". Przeczytałem pierwszą linijkę, a po moich plecach przeszedł zimny dreszcz. I nagle wszystko stało się jasne. Według autora tej księgi sowa, która kwili nad grobem oczekuje zemsty. Nie zamilknie dopóki sprawiedliwości nie stanie się zadość. Niektórzy wierzą, że w tych ptakach zamknięte są dusze zmarłych. Skierowałem wzrok na cytat A. Mickiewicza. „Co to był za głos? To pewnie sowa, ta złowroga płaczka towarzysząca trumnie nocy”. Odstawiłem książki na półkę i pożegnałem uśmiechem miłą bibliotekarkę. Gdy dotarłem do płotu zmieniłem się z powrotem w wilka. O tak. O wiele bardziej lubię tę postać. Pobiegłem do jaskini i usiadłem żeby przemyśleć sprawę. Może przesadzam? Może to był tylko zwykły sen? Przecież to nie pierwszy raz kiedy śni mi się ogień. To przez tą sowę? Tak... Chyba tak. To ona wyprowadziła mnie z równowagi. Może powinienem to zignorować?

Nagle usłyszałem krakanie. Wyjrzałem zza jaskini. Drzewo było oblepione krukami, które krakały naprzemiennie, wprowadzając mnie w szał. Po pewnym czasie nie mogłem już tego wytrzymać. Moje łapy zapłonęły ogniem, który powędrował w górę i utworzył strumień, który skierowałem wprost na drzewo. W powietrzu uniósł się zapach ogniska i spalonego mięsa. Nareszcie cisza...
Wspaniała cisza... Cisza przed burzą.

C.D.N.

Uwagi: Wciąż stawiasz Spację przed znakiem zapytania. Przy zwracaniu się imieniem do danej osoby, powinno się stawiać przecinek (np. Spokojnie, Rene.). Tytuł Alfy w WMW zapisujemy z wielkiej litery. Liczby i znaki zapisujemy w op. słownie (np. sto procent), to samo tyczy się godzin. "Wieża" a "wiara to nie to samo! Kiedy piszesz inicjał autora, a później nazwisko, między jednym i drugim stawiaj Spację (np. A. Mickiewicz). Wciąż stawiasz albo dwie, albo cztery kropki, zamiast trzech.

Od Valki "Kiedyś nadejdzie starcia czas" cz. 7

- Jak długo już tu leżę? - wycharczałam. Basior odezwał się dopiero po kilku chwilach:
- Kilka godzin.
Cisza.
- Skąd jesteś? - zapytał.
W mojej głowie rozpoczęła się istna wojna o to, czy powiedzieć mu o swoim prawdziwym pochodzeniu, wmówić mu kłamstwo, czy może przemilczeć ten temat... Zdecydowałam się na tą ostatnią opcję. Po raz kolejny w jaskini zapanowała cisza tak głęboka, że słyszałam bardzo wyraźnie własne myśli.
- Powinniśmy się stąd wynosić. Opary o tej porze robią się trujące - oznajmił. Usłyszałam, że podnosi się z miejsca.
- Gdzie? - stęknęłam. Nie uśmiechało mi się ruszać się stąd, będąc w tak złym stanie.
- Do Watahy Magicznych Wilków.
Zamarłam. Przecież to nie był ich dom. Jak wiele mnie ominęło? Czyżby ta wojna nie dobiegła jeszcze końca? Puls mi gwałtownie przyspieszył. Poczułam złość ogarniającą moje ciało. Miałam ochotę krzyczeć, wyżyć się na Alverlegu bez względu na to, że pewnie nie ma na to najmniejszego wpływu. Zrobiło mi się gorąco, a ja wykonałam gwałtowny ruch. Moje ciało wygięło się w łuk, na co kręgosłup szczęknął. Nie czułam bólu. Kiedy otworzyłam oczy, a mięśnie zelżały, dostrzegłam, że znowu widzę. Czyżbym ponownie dokonała przemiany? Tylko... dlaczego?
- X-xander? - wykrztusił basior. Podniosłam się z leżyska. Od razu czułam się dużo lepiej. W końcu będąc w jego postaci nie byłam ranna. Zwróciłam wzrok w kierunku ciemnego basiora z jasnopomarańczowymi znamionami. Musiał być nie nikim innym, jak Alvarlegiem.
- Co tutaj się wyrabia? - zapytałam, grzmiąc groźnie basem.
- Fermitate został wybrany na Alfę, a Shadow wygnany... - powiedział niepewnie samiec - Zanosi się na poważne zmiany w watasze. Ja zostałem wysłany do uwolnienia wszystkich więźniów bez względu na ich przewinienia. Shadow zamykał wszystkich, którzy powiedzieli mu "nie", a tych było sporo... powstał bunt.
- I co teraz robimy?
- Wataha Czarnego Kruka połączy się z Watahą Magicznych Wilków.
To był cios poniżej pasa. Co takiego? Jak wiele mnie ominęło przez ten cały czas, kiedy byłam w zamknięciu lub spałam? Patrzyłam na niego, wciąż nie do końca dowierzając w to, co usłyszałam.
- Alfa Watahy Magicznych Wilków zaręczy się z Fermitate... - dodał ostrożnie. Zrobiło mi się zimno. Co tu się w ogóle wyprawiało? O co w tym wszystkim chodzi? Czy ten ślub jest dobrowolny, czy może został zaaranżowany pod przymusem? - Zgodziła się na to. Przeprowadzamy się.
Tego było już za wiele. Zaczęło mi się kręcić w głowie od nadmiaru danych. Skąd te rewolucje? Przecież wszystko było do tej pory dobrze... dlaczego nagle dzieje się tak wiele?
- Kto tak zadecydował?
- Fermitate wraz ze starszyzną oraz Alfa Watahy Magicznych Wilków.
Miałam ochotę głośno przekląć, ale sobie odpuściłam. Wciąż nie mieściło mi się w głowie to, co miało nastąpić.
- Dlaczego ty... em... - urwał, nie wiedząc, jak dokończyć. Jedno spojrzenie starczyło, bym wiedziała, o co zamierza pytać.
- Nauczyłem się sztuki zmiany postaci.
Wciąż patrzył na mnie nierozumiejącym spojrzeniem, ale nie pytał o szczegóły lub powody takiego postępowania.
- Jesteś waderą - stwierdził po chwili. Już sądziłam, że nie skomentuje tego w żaden sposób, więc to mnie szczerze zdumiało.
- Nie.
- Wiem jak to działa. Gdybyś naprawdę był wtedy również tą samą osobą, nie cierpiałbyś. Umiałbyś się wydostać z więzienia. Sam je opracowywałeś. Gdzie jest Xander?
Zrobiło mi się zimno.
- Ja... - urwałam. Jak mam się mu wytłumaczyć. Patrzył na mnie tymi swoimi nieustępliwymi ślepiami, aż w końcu stwierdziłam, że ukrywanie prawdy jest bez sensu.
- Jestem córką Xandra - oznajmiłam, wracając do swojej pierwotnej postaci. Uniósł brwi wyraźnie zaszokowany.
- On miał...?
- Córkę? Tak. Wielu o mnie zapomniało, więc nic dziwnego, że nie zdawałeś sobie z tego sprawy. Należał kiedyś do Watahy Magicznych Wilków. Ja tam zostałam.
- Nie wiedziałem... - urwał, nie wiedząc, co powiedzieć dalej. Nic w sumie dziwnego. Wywróciłam oczami. Nagle na dworze rozległ się huk. Podskoczyłam wystraszona, a czując przyspieszający puls, na nowo przemieniłam się w Xandra.
- Co się dzieje?
- Jesteś zmiennokształtna? - dopytał.
- Tak. Teraz udawaj, że wciąż masz przed sobą mojego ojca.
Nie skomentował tego już w żaden sposób więcej.
- To był sygnał, że mamy wyruszać.
Szybkim krokiem wymaszerowałam z jaskini i dostrzegłam wyruszający pochód wilków wszelakiej maści. Było ich ponad sto. Wataha Magicznych Wilków będzie miała trudny orzech do zgryzienia - przeszło mi przez myśl. Dołączyłam do stada. Szybko zostałam wypchnięta na przód. Najwidoczniej Xander pełnił tutaj jakąś ważną funkcję... Rozglądałam się za tym całym Fermitate, ale nigdzie nie zobaczyłam osoby o autorytecie Alfy. Kiedy minęliśmy granicę mroku i stanęliśmy na Wrzosowej Łące, usłyszeliśmy niknący okrzyk Suzanny:
- Wezwać wojsko!
Kilka innych wilków również prychnęło z dezaprobatą, a inne zaczęły się śmiać w głos. Ja się ograniczyłam do niemalże niesłyszalnego chichotu. Nie mogli nam w końcu nic złego zrobić... prawda? Nagle zebrał się mocniejszy wiatr, zasnuwający dokładniej ciemnymi chmurami niebo. Kiedy obserwowałam zjawisko zachodzące u góry, usłyszałam, że Alfa podbiegła do wilków stojących nieopodal mnie.
- Czego od nas chcecie?
- To znowu ty, mała? - odezwał się szary basior. Nagle usłyszeliśmy okrzyk przerażenia dobiegający gdzieś z głębi tłumu. Kiedy się odwróciłam, natychmiast dostrzegłam waderę przepychającą się z inną samicą, która najwidoczniej zaatakowała jej szczeniaka. Miałam ochotę rzucić się na pomoc, ale wcześniej zareagował inny z wilków, który cisnął w głowę tej jasnej dość spory kamień. Członkowie byłej Watahy Asai popatrzyły na mnie z przestrachem. Aha, chyba mam to jakoś skomentować.
- Wygraliście bitwę, ale przegracie wojnę - stwierdziłam. Do Suzanny podbiegło kilka wilków pełniących funkcję wojowników. Oni naprawdę sądzą, że zamierzamy ich skrzywdzić? Zaczęłam się w duchu wstydzić za własną watahę.
- Nie rozumiem. Nie tak się umawiałam z waszym przywódcą i...
- Doprawdy? Zdaje się, że jednak tak brzmiała umowa - roześmiał się ponownie szary basior.
- Ale...
- Nikt nie mówił nam, że ktokolwiek będzie robił zamachy na bezbronne matki z młodymi - skomentował jakiś wilk z tyłu tłumu.
- Przeprowadzka...?
- Zgadza się - potwierdziłam, wywracając oczami.
- Ja... przepraszam. Wasze zachowanie nas zmyliło i... i... Alfie sądziła, że wasza koleżanka zabiera naszego szczeniaka. Chciała bronić watahy.
- Wybaczamy. To pierwszy krok do naszej zmiany, jaką nam obiecywano - odezwał się inny z wilków stada, pod członka którego się teraz podaję.
***
Suzanna zaprowadziła całą watahę na tyły Góry. Jak się okazało znajdowały się tam dziesiątki mniejszych jam, w których mieliśmy zamieszkać. Co najzabawniejsze ja również otrzymałam własną. Zawsze mieszkałam na dworze, a teraz nagle mam dom. Leżałam w cieniu jaskini i obserwowałam znudzona bawiące się szczeniaki, aż w końcu nie usłyszałam sygnału na obiad. O ile wszyscy inni rzucili się biegiem, tak ja powoli człapałam w tamtym kierunku. Głód wykręcał mi żołądek, lecz wiedziałam, że to im dużo bardziej należy się syty posiłek. Ponadto nadal miałam opory do jedzenia innych zwierząt, ale jako, że jestem wilkiem, długo bym nie wytrzymała na samych owocach i korzonkach.
Cały czas obserwowałam Alfę, więc od razu dostrzegłam, kiedy po krótkiej rozmowie z wilkiem, który miał na imię o ile dobrze usłyszałam Fort, oddaliła się od miejsca uczty. Na jej miejsce za to stawiła się wadera, którą pierwszy raz widziałam na oczy. Zaraz za nią człapała Suzanna.
- To jest Miniru. Będzie was szkolić w manierach i kulturze.
- Zatem witam - przywitał się Fort - Czy ty naprawdę myślisz, że ona podoła temu wyzwaniu?
- Nie zaszkodzi spróbować.
- Jest nas około stu...
- Proszę cię, nie zniechęcaj jej - wadera zwróciła się do samicy o imieniu Miniru - Poradzisz sobie, mała...
- Mam taką nadzieję... Chodź za mną, Miniru!
Ruszyliśmy w głąb Zielonego Lasu. Ku mojemu zaskoczeniu (i przerażeniu za razem) weszliśmy na łąkę, która jeszcze rok temu pełniła rolę mojego domu. Jakiś czas po osłabieniu wzroku przeniosłam się na inną, nieco mniejszą, ale za to znacznie słoneczniejszą.
- Teraz możecie się dobrać w pary... - odezwała się niska wadera, której imię z nieznanych mi przyczyn kojarzyłam z rybą.
- Jest nas nieparzysta liczba - stwierdził ktoś.
- To jeden wilk będzie ze mną... W tych duetach będziemy już do końca szkolenia. Jeden wilk z pary stoi na dwóch łapach, a drugi go łapie...
- Że co?! - wykrzyknął basior, który stanął u jej boku.
- No dobrze... Zademonstruję... Ty staniesz na dwie łapy, a ja ciebie złapię - zarządziła Miniru - Teraz wy.
Spojrzałam na najbliżej stojącego wilka, a następnie na olbrzymiej wielkości waderę, która nie mogła znaleźć pary. Ten pierwszy poczłapał do kogoś innego, więc z westchnieniem zorientowałem się, że pozostała tylko ona. Uśmiechnęła się krzywo.
- Chyba tylko ty musisz mi zaufać. Ja mogłabym cię zabić.
Pokiwałam w zamyśleniu głową i chwiejnie stanęłam na dwóch łapach. Obróciłam się do niej tyłem... i upadłam na miękką poduszkę jej łapy. Była wielkości połowy mojego ciała!
- I jak mi poszło?
- Dobrze - powiedziałam, siląc się na brak emocji. Była bardzo wygodna, ale musiałam z niej zejść, bo jeszcze coś sobie pomyśli.
- Hej! - wszyscy spojrzeli w kierunku naszej "nauczycielki" - Przepraszam... Do rzeczy. Nie czas na żarty! Musicie stać się godni zaufania!
Rozejrzałam się dookoła. Te kilka spojrzeń wystarczyło, żeby zorientować się, że wilki wcale nie łapały się nawzajem. Zdarzały się co prawda drobne wyjątki... ale tylko drobne.
- Na zaufanie trzeba zasłużyć. Ty! - wyciągnęła łapę w kierunku najbliżej stojącego samca - podejdź tu. Masz mnie złapać. Ja ci zaufałam. Nie zawiedź mnie!
Kiedy wilk zrobił dokładnie co kazała, ona na to niespodziewanie padła na ziemię i zaczęła się śmiać.
- Czy wszystko dobrze? - zapytała jakaś wadera.
- T-tak.
Wszystkie wilki z Watahy Asai sądząc, że to kolejne zadanie, zaczęły padać na ziemię i śmiać się swoimi psychicznymi śmiechami, włącznie z olbrzymką, której upadek spowodował lekki wstrząs ziemi. Ja wycofałam się w cień drzew i obserwowałam całe zjawisko z niemałym rozbawieniem.
- Co się tu stało?! - usłyszałam krzyk Suzanny. Zwróciłam w tamtym kierunku głowę z zainteresowaniem. Szybkim krokiem zmierzała ku Miniru. Jak zwykle... cała Suzanna. Nie umie się zająć nikim ani niczym, a kara za nie to, co trzeba. Jej podwładna natychmiast przestała się śmiać i jąkając się, próbowała wytłumaczyć waderze akcję z jej punktu widzenia. Z marnym skutkiem. Postanowiłam się odezwać, korzystając z autorytetu Xandra.
- Jest dobrze. W czym jest problem? Miniru jakoś daje radę... Daj jej chociaż trochę się wykazać.
- Xander? Ty... ją bronisz?... - zapytała z niesmakiem - No dobrze... Miniru, ucz ich dalej dobroci i kultury. Zatem ja wam nie przeszkadzam... Do zobaczenia!
- To co teraz? - zadałam pytanie.
- Chodźcie się wykąpać. Za mną!
Po sowitej kąpieli w Wodospadzie, która trwała dobre kilka godzin, Miniru poprosiła mnie o odesłanie wilków do jaskiń. Tak zrobiłam. Dziwiłam się samej sobie, że potrafiłam tak długo trwać w postaci Xandra i ani razu się nie przemienić z powrotem... Najchętniej żyłabym już tak do końca moich dni. Takie traktowanie było spełnieniem marzeń.
Kiedy byliśmy niemalże u celu, na naszej drodze stanęła sama Suzanna.
- Dziś o pełni zarządzam spotkanie pod Pomarańczowym Drzewem. Poproście Miniru lub innego wilka z Watahy Magicznych Wilków o zaprowadzenie tam...
- Ja wiem, gdzie to jest - odezwałam się. Patrzyła na mnie w osłupieniu przez kilka dobrych chwil. Przypomniawszy sobie, że do watahy należał niegdyś wilk o imieniu Alexander, którym teoretycznie byłam, urwała i dodała:
- W takim razie do zobaczenia na miejscu!
Zniknęła za krzakami. Wilki nie były wcale zaskoczone tą nowiną. Właściwie to nic dziwnego. Zastanawiające było tylko to, czy przekazała reszcie watahy wytyczne odnośnie ślubu. Znając życie nie uczyniła tego wcale.
***
Krótko przed północą zrobiliśmy zbiórkę przed jaskiniami i idąc na czele grupy, poprowadziłam wszystkich do Pomarańczowego Drzewa. Zgromadziło się tam już wiele innych wilków, więc nie byliśmy pierwsi.
Po całej ceremonii opadły ze mnie siły, więc oddaliłam się między krzewy. Nikt prócz Alvarlega tego nie zauważył. Przemieniłam się z powrotem w Valkę. Czułam znowu się tak, jakby moje płuca płonęły żywym ogniem, więc tym prędzej się oddaliłam. Szybciej zauważą brak Xandra, niż mnie samej. Ciekawe, czy ktokolwiek dostrzegł moją nieobecność na ślubie...

Uwagi: brak

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Od Renethraina "Jak dołączyłem?"

Kolejny dzień. Słońce grzeje niemiłosiernie. Chyba już południe. Wcześnie. Musiałem dłużej spać. Obejrzałem się wokół siebie i pomyślałem przez chwilę co działo się wczoraj. Ach... No tak. Już pamiętam. Byłem głodny. Szukałem czegoś do jedzenia, ale jak coś jest potrzebne to zwykle tego nie ma. Więc szedłem przed siebie, nie wiedząc nawet w jakim kierunku. Po jakiś siedmiu godzinach marszu byłem tak wygłodniały, że zjadłem jakieś jagody, które rosły na przypadkowym krzaku. Wcześniej skubały go ptaki, więc pomyślałem, że nie mogą być trujące. Cóż... Bynajmniej nie były to trujaki, ale to co działo się potem...
Po zjedzeniu dość sporej ilości obraz zaczynał mi się zamazywać. Drzewa falowały, moje serce biło zaskakująco głośno - wystarczająco abym nie słyszał własnych myśli. Potem zrobiło mi się gorąco, na tyle, że pobiegłem co sił do sadzawki i żłopałem tak, że o mało nie zwymiotowałem. Potem... eee... Potem już nie pamiętam. Ale nie pamiętam też żebym widział w tej sadzawce wodospad.
Wbiłem wzrok w kaskadę wody spadającą do niewielkiego jeziorka. Kaskada... Do mojej głowy od razu wepchały się nieprzyjemne wspomnienia. Odgoniłem je czym prędzej.
Gdzie ja jestem? A w sumie. Czy to ważne? Po prostu pójdę dalej przed siebie. Z zapałem ruszyłem naprzód. Szedłem tak z dwadzieścia minut, ale krajobraz wciąż się nie zmieniał. Miałem wrażenie, że chodzę w kółko. O matko... Ja chodzę w kółko ! Usiadłem kiedy ujrzałem ponownie wodospad.
Te dziwne jagody chyba jeszcze działają... Zwiesiłem uszy.
- Kim jesteś? - usłyszałem zza krzaków
Podskoczyłem przerażony i od razu skierowałem wzrok w stronę, z której dochodził głos. Niczego tam nie było.
- Kim jestem? Pyta się o to osoba, chowająca się w krzakach. Jesteś głupcem jeśli myślisz, że ci odpowiem - odburknąłem
- Nie chowam się w krzakach. - usłyszałem tym razem od strony wodospadu
Szybko się odwróciłem. Przede mną stała wadera. I to chyba nie przeciętna samica, która odłączyła się od swojej watahy. W ogóle jej nie wyczułem. Nawet nie wiem jak zjawiła się za moimi plecami. Postanowiłem nie tracić pewności siebie, ale jakaś część mojej podświadomości kazała mi powstrzymać sarkastyczny ton.
- W takim razie zwracam honor - wykrzywiłem twarz w czymś co miało być uśmiechem
Wadera tylko zmarszczyła podejrzliwie brwi.
- Jesteś na terenie MOJEJ watahy - rzuciła ostrzegawczo
Och, a więc jest Alfą. To wszystko wyjaśnia.
- Spokojnie... Nie jestem żadnym szpiegiem ani nic. Przechodziłem tylko.
- Żaden szpieg nie mówi na prawo i lewo, że jest szpiegiem
- No cóż, to prawda. No dobrze. Nazywam się Renethrain. Możesz mi mówić Rene. Przyszedłem ee... Chyba z południa... Albo z północy... - Powiedziałem spoglądając na słońce - W każdym razie. To skąd pochodzę już dawno nie istnieje, więc nie ma sensu się nad tym zastanawiać.
- Jesteś samotnikiem?
- Ta. Chyba tak.
- Aha...
Jakoś dziwnie się czuję rozmawiając z innym wilkiem po dwumiesięcznym milczeniu. A na dodatek ta wadera wyjątkowo mnie peszy. Nie mogę się zebrać żeby podnieść moje uszy. Kurde, nawet nie zauważyłem, że je płożyłem!
Przecież to nie moja Alfa. Zaraz... A co jeśliby nią była? Nie mam dokąd pójść, a mając watahę będę mógł nareszcie myśleć o zemście, a nie o tym jak przeczyć kolejny dzień. Już dawno nie natknąłem się na żadnego wilka. Poczułem nagły przypływ siły.
- Mógłbym dołączyć do twojej watahy? - walnąłem prosto z mostu
Wadera chyba się tego nie spodziewała, bo nie zdołała ukryć chwilowego zmieszania. Zaraz jednak spojrzała się jeszcze bardziej nieufnie.
- Nie. Dopiero co zobaczyłam cię na oczy. Myślisz, że pozwolę jakiemuś pierwszemu lepszemu wilkowi wejść na teren mojego domu!? - podniosła ton - Odejdź stąd. I nie wracaj.
Ugh, nie mogę znieść tej gęstej atmosfery. Czemu wadery są takie trudne w rozmowie? Tak jakbym mógł napaść samodzielnie na całą watahę. Byłbym głupcem. Ale nie mam wyjścia. Nie mogę odpuścić. To moja szansa na bezpieczne schronienie i planowanie.
- W takim razie daj mi okres próbny - ciągnąłem - nie wiem. Jak będziesz chciała możesz mnie nawet na pewien czas przydzielić kogoś do obserwacji.
- Nie.
- No to nie wiem. Zwiąż i wprowadź jako więźnia?
- Czemu ci tak zależy?
- Po prostu mam dość rozmawiania z drzewami.
I na ten krótki moment na naszych pyskach jednocześnie pojawił się nikły uśmiech, który trwał zaledwie ułamek sekundy, ale wystarczył, by nieco rozluźnić atmosferę.
- To jak... ? - spytałem.
Wadera westchnęła.
- Możesz mówić na mnie Pestka lub Ishi.
- Dzięki, Pestka.
- Ale jak tylko zrobisz coś co będzie chodź trochę podejrzane...
- To każesz mnie zabić, tak, tak, zrozumiałem - przewróciłem oczami.
Przydzielono mi jaskinię. Dostałem stanowisko. Dużą kolację. Już od dłuższego czasu nie czułem tego uczucia...Takiego... Miłego uczucia spokoju i bezpieczeństwa. Mimo, że przez większość czasu unikałem innych członków.

Uwagi: Do tytułu op. dawaj pełne imię postaci. "Ach" i "och" piszemy przez "ch". Jeśli chcesz zrobić trzykropek - licz, ile ich postawiłaś. Przed znakiem zapytania oraz wykrzyknikiem (tak jak przed innymi znakami interpunkcyjnymi) nie stawiaj Spacji! Liczby i cyfry w op. zapisujemy słownie. Rozwijaj skróty (np. min. = minut). "Alfa" jako tytuł na WMW zapisywane jest z wielkiej litery. Przed "więc" stawiaj przecinek. "Dwumiesięcznym" piszemy razem. Wilki nie mają twarzy. Zapominasz o kropkach na końcu zdań (szczególnie wypowiedzi lub zakończeń narracji).

Ciekawostka #30

ZKWMW to wataha jednocząca strony tego pokroju. Jednak nie każdy wie, w jakich okolicznościach dokładnie powstało. Otóż w drugim kwartale 2015 r. została skopiowana od A do Z (włącznie z postaciami) wataha zaprzyjaźniona z WMW. Nie chciałam tego tak zostawić (właścicielka upierała się przy zbiegu okoliczności), więc stworzyłam zasady "gry w wojnę". Chodziło w niej o to, że watahy z ZKWMW wystąpiły przeciwko watasze kopiarskiej. Sprawa była prosta - należy napisać łącznie 50 op. o bitwie. Która ze stron stworzy ich więcej, wygrywa. Jeśli ZKWMW przegra, zostawia sprawę w spokoju, kiedy z kolei przegra, druga ze stron musi usunąć wszystkie skopiowane elementy (czyli właściwie wszystko).
Jako, że było nas ponad 100, wygraliśmy i w ten sposób druga zmuszona była zrobiona zrobić, to co kazaliśmy.

niedziela, 28 sierpnia 2016

Od Sohary "Powrót Purpurowego Huraganu" cz. 1

Uwaga! Opowiadanie zawiera sceny drastyczne.

Wracając z dyżuru w WhyPaw'ie, postanowiłam iść kompletnie inną drogą. Nie spieszyło mi się jakoś szczególnie do watahy - miałam w końcu dzień wolny. Poczułam silny impuls sięgnięcia po jedną z fajek w pudełku otrzymanym przez Jaysona, ale zrezygnowałam z tego. Już wystarczyło, że paliłam podczas dyżurów. Nie czułabym się dobrze z myślą, że byłoby je czuć jeszcze w watasze. Nie chciałabym zatruwać płuc szczeniakom, którymi się opiekuję. Palę od stosunkowo niedawna. Żyję w coraz większym stresie, a to była dla mnie idealna forma odstresowania się. Jayson wciągnął się w to już jako nastolatek, więc chyba nie było ze mną aż tak źle. Sam twierdził, że w WhyPaw'ie to już tradycja - każdy prędzej czy później się w to wkręca. Żyjemy w brudnym świecie pełnym przestępczości, więc to był chyba najmniejszy problem, jaki mieliśmy. Możliwe, że swoje dzieci (o ile takowe kiedyś sobie sprawię) niegdyś też będę zmuszona do tego wciągnąć... Jak na chwilę obecną zdaje się, że zostanę starą panną. Jakoś szczerze mówiąc mi to nie przeszkadza. Już starczy, że ja mam zepsute życie przez to wszystko, co zwykłam przeżywać na co dzień.
O ile byłam skupiona na ścieżce, którą podążałam, tak w końcu zdecydowałam się podnieść głowę. Zmarszczyłam brwi, widząc zarys ciemnego budynku. Nie wiedziałam, że ktokolwiek tutaj mieszka. W duchu cieszyłam się, że nie uległam przemianie w wilka, gdyż wtedy to mogłoby się skończyć nieprzyjemnie. O ile oczywiście ktoś tam mieszka.
Z każdym krokiem znajdowałam się coraz bliżej. Kiedy w końcu przystanęłam naprzeciwko zarośniętej ścieżki prowadzącej do drewnianego, sypiącego się domu, dostrzegłam, że drzwi zostały wystawione i leżały gdzieś w trawie. Mogłabym pomyśleć, że to sprawa rabusiów, ale dlaczego rzucone zostały na grządkę kwiatów? Zaintrygowało mnie to nieco. Skoro dom zapewne był opuszczony, ja nie bałam się przygód, a z każdego ryzyka wychodziłam w jednym kawałku, nic nie stoi na przeszkodzie eksploracji. Ochoczo ruszyłam naprzód.
Zauważyłam, że od starych, spękanych drzwi odchodziła już farba, a na surowym drewnie były... jakieś napisy. Z wrażenia aż stanęłam w miejscu i spróbowałam je odczytać. Pismo niestety było nieczytelne, a słowa pochodziły z innego języku, którego niestety nie znałam. Wzruszyłam ramionami i zaciskając palce na szelkach plecaka wypełnionego scyzorykami, linami czy po prostu butelkami z wodą, ruszyłam dalej.
Minęłam zniszczoną ramę wejściową i stanęłam w pomieszczeniu, które musiało być salonem. Nie znajdowało się tam nic prócz powycieranego fotela i starego telewizora z pękniętym ekranem. Po podejściu bliżej zauważyłam, że ktoś wyjął całe wnętrze urządzenia i na jego miejsce włożył... no właśnie - co? Latały nad tym muchy i przypominało brzydką, zniekształconą papkę. Zmarszczyłam nos, czując niesamowity smród. To pewnie wyjątkowo zgniłe jedzenie. Zaintrygowana takim postępowaniem obróciłam się w stronę kolejnego, sypiącego się przejścia, w którym dostrzegłam meble kuchenne. Powoli stąpając po skrzypiącej podłodze weszłam do środka. Resztki dachu porozrzucane były po całym pomieszczeniu. Jedyne, co się tutaj trzymało było podłogą i ścianami. Nie licząc podrapanych blatów. Bardzo podrapanych blatów. Zupełnie, jakby ktoś wielokrotnie przejechał po nich nożem lub położył na nie wielkiego, wściekłego kota. Tapeta z zżółkłymi kwiatami również była cała podziurawiona. Przejechałam po niej ręką. Zniszczenia były naprawdę głębokie. Na ścianie były ślady po zapewne linii wody. Ten budynek kiedyś był zalany. Gdyby deszczówka wciąż tutaj stała, sięgałaby mi do kolan. Otworzyłam lodówkę, której drzwiczki były również umazane dziwnymi słowami. W środku znalazłam mnóstwo pleśni, robali i równo poustawianych butów - za równo męskich, damskich, jak i dziecięcych.
Osobliwe miejsce - pomyślałam, kierując się ponownie do salonu, w którym znalazłam schody prowadzące na górę. Nie były w najlepszym stanie, ale raczej mój ciężar wytrzymają. Ostrożnie weszłam na górę. Pół piętra było zarwane, zachował się tylko mały pokoik nad salonem, a w nim zniszczony, oblany wieloma substancjami dywanik i stolik. Obróciłam się i rozejrzałam po pomieszczeniu. Było równie zaniedbane jak pozostałe. Budynek ten musiał być porzucony przez właścicieli naprawdę dawno temu.
Kiedy kątem oka dostrzegłam ruch, automatycznie wyjęłam zza paska nóż i skierowałam w tamtym kierunku. Już po chwili zorientowałam się, że wystraszyłam się samej siebie. Na stoliku stało małe zwierciadełko z ruchomą częścią z lustrem. Dało je się obrócić w dwie strony. Podeszłam bliżej. Było bardzo brudne, w równie startej złotej oprawie. Dziwne, że nikt nie zdecydował się go złupić. Uśmiechnęłam się lekko do własnego odbicia i delikatnie ruszyłam palcem część ruchomą. Lusterko się przechyliło w taki sposób, że dostrzegłam za nim kulę wielkości piłki do tenisa stołowego. Wygrzebałam ją i zważyłam w ręce. Była zimna, zupełnie jakby wykonana została z metalu i lśniła niczym perła. Była całkiem czarna. Przyjrzałam się jej raz jeszcze i odłożyłam na miejsce. Zaraz obok leżała kostka Rubika pozbawiona kolorów i rozłożona na części. Nie wyglądało mi na to, aby stało się to samoczynnie. Ktoś musiał ją rozłożyć i tak zostawić... Kula, kostka i zwierciadełko zdawały się być jak na razie najnowszymi elementami znajdującymi się w budynku.
Powoli zeszłam na dół. Jedna z desek zapadła się pod moją nogą, ale na szczęście w porę chwyciłam się poręczy. Teraz zamierzałam przyjrzeć się piwnicy, do której wejście najprawdopodobniej widziałam w kuchni. Przeszłam do tego właśnie pomieszczenia i uniosłam zniszczoną, równie drewnianą klapę, a następnie z hukiem upuściłam na podłogę.
Popatrzyłam w dół schodów. W piwnicy panował półmrok. Stałam tak przez dłuższą chwilę i zastanawiałam się, cóż począć. Czy w ogóle jest sens schodzenia tam? Co jeśli zarwą się schody, mój ostatni środek powrotu? Haro, przecież już nie w takich sytuacjach się znajdowałaś - powtarzałam sobie w duchu - dasz radę i tym razem. Dodając sobie otuchy zacisnęłam lewą dłoń na szelce plecaka, z kolei prawą wyciągnęłam do zardzewiałej poręczy. Już w chwili dotknięcia jej przekonałam się, że jest ubrudzona jakąś substancją na wzór smoły. A może to rzeczywiście była smoła? Jeśli była to prawda, to nie widziałam większego sensu tego jakże dziwacznego poczynania. Ponadto owa substancja była wciąż lekko lepka, choć we większości stwardniała, dlatego też logiczne zdawało się być to, że ktoś usmarował nią poręcz wcale nie aż tak dawno. Zamiast dotykać poręczy oparłam się o brudną ścianę. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że moja dłoń powinna już dorównywać czystością niejednemu australopitekowi, który nie uznawał kąpieli. Obróciłam ją przodem do twarzy i spoglądając na nią przez ułamek sekundy, zaczęłam pocierać opuszkami palców o kciuk. Zmarszczyłam nos. Pierwszą rzeczą po powrocie będzie umycie się. Kurz osiadły na moich włosach również pewnie nie wyglądał dobrze. Zachowując wszelkie środki ostrożności, jakim było dryfowanie na rozchwianych szczeblach, zeszłam na dół. Już w połowie schodów uderzył mnie odrażający smród, dużo gorszy i wyraźniejszy od tego, który był wszechobecny w całym budynku.
Stanęłam na betonowej podłodze i rozejrzałam się z zaciekawieniem. Jako, że na dworze wciąż było jasno, nawet tu na dole było w miarę widno. Dziurawa podłoga i wybrakowane ściany w górnej części budynku zrobiły swoje i właśnie to im wielce zawdzięczam. Pod ścianą ustawiony był masywny stół przykryty jakimś materiałem. Na to wszystko narzucona była jeszcze gruba folia ochronna. Właściciel stołu musiał się obawiać więc deszczu lub jakichkolwiek innych przypadków zagrażających jego sprzętowi. Nie zaprzątając sobie tym bardziej głowy przeniosłam wzrok na stary, wytarty fotel ustawiony w kącie. Z jego siedzenia wystawały sprężyny. Doprawdy dziwni musieli być mieszkańcy tego domu, skoro urządzili sobie w piwnicy warsztat, do którego wtoczyli jeden stary fotel i... pianino? To już naprawdę traciło jakikolwiek sens. Popatrzyłam na drugi koniec pomieszczenia i doznałam szoku. Stało tam krzesło, a na krześle człowiek. Miał ręce wykręcone w dziwny sposób tak, że zginał je w łokciu, spuszczając całą resztę do akwariów, w których najprawdopodobniej znajdowała się woda, gdyż rysa będąca kamieniem wskazywała poziom, na którym to postać miałaby zanurzone zaledwie czubki palców. Z bijącym sercem podeszłam nieco bliżej, jakby z obawą, że postać zaraz podniesie się i podejdzie do mnie.
- Przepraszam? - spróbowałam zagadać drżącym głosem. Zupełnie wyschło mi w ustach. Postać nie poruszyła się, tylko dalej siedziała, nieco zsunięta z krzesła. Dopiero wtedy zorientowałam się, że była to zupełnie naga kobieta między czterdziestym a pięćdziesiątym rokiem życia. Choć jej twarz w momencie śmierci zapewne nie wyrażała żadnych szczególnych uczuć, to teraz była częściowo zgniła, tak samo jak zdecydowana większość jej skóry. Ciemne, już sypiące się włosy splecione w luźny, niedbały warkocz ułożone były na jej ramieniu. Jedno oko miała całkiem zamknięte, a drugie tylko częściowo. Ku swojemu przerażeniu było ono całkiem czarne. Dopiero po chwili zrozumiałam, że mogło to być nie nic innego, jak druga kula, którą znalazłam na górze... wepchnięta na miejsce oka. Zebrało mi się na nudności. Co jej się stało? Czym są te akwaria? Dlatego jest naga? Co z jej oczami? I co najważniejsze - dlaczego nie żyje? Ponownie popatrzyłam na jej ręce. Teraz zauważyłam, że żeby jej łokcie wciąż były zgięte, jej skóra była przyszpilona widelcami do desek wkręconych niczym pionowe półki do krzesła. W momencie śmierci nie krwawiła. Przekłute ciało nie miało żadnych czerwonych smug. Nie było nawet po tym śladu. Za to pozostały jej niedbale zszyte blizny po długich cięciach nożem. Ktoś jej najpierw spuścił krew. W momencie tej chorej operacji już była martwa.
Zaczęłam się wycofywać do tyłu. To miejsce zdecydowanie nie należało do normalnych. Serce biło mi jak oszalałe. Działy się tutaj jakieś chore operacje. Może wzywali demony? Wsysali życiową energię tej kobiety? Czym był ten język? Co oznaczały te zdania? Może to jakieś modlitwy lub czary? A co jeśli ktoś tutaj nadal jest?

C.D.N.

Od Mizuki "Upadłe bóstwo, czy po prostu demon?" cz. 7 (Cd. Valka)

Spędziłam długie godziny na szukaniu Valki. Wszystko na nic, jej zapach zmieszał się z dwoma innymi wilkami i straciłam jedyny trop. Stałam właśnie na plaży i rozmyślałam jak znaleźć Valkę. Słońce znikało powoli w głębi morza. Jeszcze ciepły piasek delikatnie parzył moje poduszki w łapach. Gdy słońce zniknęło całkowicie, usłyszałam głośne wycia wilków.
- Musisz się pośpieszyć i się stąd zmyć, inaczej Cię złapią - powiedziała Emilia
- Nawet jak mnie znajdą, nic to nie zmieni. Dzięki twojej mocy mogę rozwalić wszystko.
Podniosłam swoje cztery litery z piasku i ruszyłam do miejsca gdzie urwał się trop Valki. Wyczułam zapach mojego celu i... jeden, który rozchodził się w trzy strony.
"Że też wcześniej na to nie wpadłam! Jeśli myślisz, że zmyli mnie taką maskaradą, to grubo się mylisz!" - Pomyślałam.
Biegiem ruszyłam w trzecią stronę zapachu. Nagle usłyszałam rozmowę dwóch wilków. Natychmiast się zatrzymałam i schowałam w krzakach.
- Słyszałeś? Podobno Desari była widziana w dwóch miejscach jednocześnie! - Powiedział jeden z głosów.
- Przecież to niemożliwe! - Natychmiast zaprzeczył drugi głos.
- Sam widziałem jak druga Des opuszcza tereny watahy! A już po chwili spotkałem ją przy wodopoju! - Przyłączył się do rozmowy kolejny osobnik.
"Mam już to czego szukałam" - Pomyślałam i powoli się wycofałam.
- Nawet jeśli wiesz, że jest w skórze Desari to jak masz zamiar ją dogonić? Jest co najmniej dzień dalej od ciebie. - Powiedziała poirytowana tym wszystkim Emilia.
Nie miałam czasu o tym myśleć. Wilki które chwilę wcześniej rozmawiały, wyczuły mój zapach i już siedzieli mi na ogonie. Jednak nie mieli oni dla mnie znaczenia. Zostało już tylko kilka metrów by przekroczyć granicę watahy. Pewna siebie że ucieknę biegłam na ślepo przed siebie. W duszy drwiłam z wilków które mnie goniły. Ostatni metr i... nagle wpadłam na niewidzialną przeszkodę.
"Bariera..." - Było to pierwsze o czym pomyślałam.
- Naprawdę myślałaś, że pozwolimy ci tak uciec? - Zaśmiał się jeden z nich.
Pozostała mi tylko jedna możliwość... zniszczyć barierę. Ale żeby to zrobić musiałam coś poświęcić. Wiedziałam, że jeśli to zrobię możliwe, że stracę kontrolę nad własnym ciałem. Jednak nie miałam wyboru. Ugryzłam się w łapę. Po chwili zaczęła ciec z niej krew.
- W imię kontraktu związującym Ciebie ze mną, rozkazuje Ci użyczyć mnie twojej mocy! - Wykrzyknęłam, a z krwi powstał przeklęty znak.
Czas się zatrzymał. Przed moim pyskiem stanęła Emilia.
- Jesteś pewna tego, co chcesz zrobić? Poprzednim razem użyłaś tylko części mojej mocy, a skończyłaś w śpiączce.
- Nie drażnij mnie! Jesteś demonem na moje zachcianki! Czyżbyś zapomniała warunki kontraktu!? Masz spełnić każdą moją zasraną zachciankę! - Wykrzyknęłam.
- Skoro jesteś tego pewna, nie mogę zaprzeczyć. - Powiedziała, pstryknęła palcami, a czas znowu ruszył. Z pentagramu zaczęło wypływać dziwna czarna ciecz. Zaczęła wpływać na moje ciało. Aż całość zniknęła we wnętrzu mojego ciała. Pentagram zniknął. Moja rana na łapie zagoiła się w błyskawicznym tempie. Wilki, które mnie goniły skuliły pod siebie ogony i zaczęły się cofać. Odwróciłam łeb w ich kierunku. Uśmiechnęłam się i uderzyłam łapą w ziemię. W jednej chwili wytworzyła się fala, która powaliła wszystkich trzech na ziemię. Wytworzyłam lód. Który przymroził ich do ziemi. Spojrzałam na płytę lodu i... zobaczyłam że wyglądam zupełnie inaczej. Moje futro było nieskazitelnie białe, moje oczy były czarne, a co lepsze moje ciało było w połowie duchem!
- No dobrze, to została bariera. - Wypowiedziałam na głos.
- Nie uda Ci się jej zdjąć! Sama Alfa ją postawiła!
Odwróciłam się przodem do bariery. Wyciągnęłam łapę przed siebie i rozkazałam:
- Zniknij! - Wykrzyknęłam, a bariera rozsypała się w drobny mak. Nigdy nie miałam takiej mocy. Coraz bardziej mi się "to" podobało. Nie miało to dla mnie znaczenia, że jeśli za długo pozostanę w tej formię zmienię się w ducha, który będzie mścił się na wszystkich. Wtedy myślałam tylko o tym by dopaść Valkę. Spojrzałam w niebo. Usypane było miliardem gwiazd świecących tak jasno. Mimo że wydaję się, że jest ich tak wiele tak naprawdę każda z nich jest oddalona od siebie o wiele milionów lat świetlnych. Tym samym skazane zostały na samotność. Gdy postawiłam pierwszy krok z ziemi wzbiły się w powietrze świetliki. Zamknęłam oczy i w mojej głowie pojawił się obraz. Panowała w nim ciemna noc. Patrzyłam na księżyc. Obok mnie siedział jakiś basior. Dookoła nas latały właśnie one... świetliki. Basior mówił coś do mnie z poważnym wyrazem pyska. Jednak nie pamiętałam co właśnie mówił. Wizja zniknęła, a mi nasuwało się tylko jedno pytanie: Kto to był?

( Valka? )

Uwagi: "Stąd" piszemy razem, przez "s" i "ą". Zdarzało Ci się kończyć zdania pytające kropką. "Tępię"? Miałaś chyba na myśli "tempo". Myliłaś osoby (np. Wilki, które mnie goniły (...) zaczęli się cofać.). Przed "a" powinnaś stawiać przecinek. Tytuł "Alfa", "Beta" itd. w WMW zapisujemy z wielkiej litery.

sobota, 27 sierpnia 2016

Od Sierry "Watson, mamy problem! Cały świat się wali!" cz. 7 (cd. Kai)

Ułożyłam swój pysk bezwiednie na miękkiej, czarnej poduszce, zdobytej w świecie ludzi. Kai? Kai, owszem, był na swój sposób sympatyczny, ale mimo wszystko czułam dyskomfort, jeżeli chodziło o długie przebywanie z nim sam na sam. Poza tym, trudno jest czuć się swobodnie, kiedy znasz kogoś od niecałego dnia, a już musisz komuś ratować życie czy też zdrowie. Zamknęłam oczy, oddzielając się od błyszczących w ciemności, kolorowych kryształów, z których zbudowana była posadzka jaskini. Poczułam się, jakby ktoś nałożył mi worek na głowę w momencie zaśnięcia. Możliwe, że to właśnie dlatego mój sen był tak… Specyficzny.
Biegnę. Nawet nie wiem dlaczego, ale biegnę. Nie wiem też czemu akurat tu, ale pędzę zasapana przez las. Przez korony drzew nie prześwituje nawet fragment światła księżyca, a ja czuję się pozbawiona swoich umiejętności i nie widzę przez ciemność. Słyszę za sobą głosy, po czym sapanie i wystrzały. Spoglądam na swoje nogi, mając nadzieję, że nic mi się z nimi nie stało, ale widzę ciało sarny… Tylko dlaczego? Parskam z przerażeniem i pędzę dalej, bo już wiem, że to na mnie polują. Albo na jakiegoś mojego pobratymca, choć nigdzie nie słyszałam nawet najmniejszego sygnału, że tu jest. Nogi się pode mną uginają, ale pędzę przed siebie. Widzę tylko pustkę, a za sobą słyszę coraz głośniejszy tupot stóp. Słyszę krzyk, głośny huk, po czym moją klatkę piersiową przeszywa niewyobrażalny ból. Padam na kolana, i pozwalam się pochłonąć nocy.
Wystrzeliłam z niszy będącej moim łóżkiem jak strzała. Czułam, że jest mi gorąco, instynkt wrzeszczał, żebym uciekała. Dyszałam ciężko, jakbym przed chwilą przebiegła maraton, a miałam wrażenie, jakby ktoś mi wlał galaretki do łap. Przewróciłam się na bok i zaskomlałam cicho. Patrzyłam w milczeniu na wijące się wzory na podłodze we wszystkich kolorach świata, dopóki nie zapadłam w płytką drzemkę.
Kiedy tylko udało mi się podnieść, wyszłam z jaskini. Ze zdziwieniem spostrzegłam, że jest noc – widać koszmar obudził mnie wcześnie. Potruchtałam do wodospadu, pod którym się opłukałam i, szczerze mówiąc, chyba starałam się tym lodowatym strumieniem zmyć z siebie wspomnienie ucieczki we śnie. Kiedy tylko zaczęłam marznąć, wyszłam spod „prysznica” i otrzepałam się. Moje futro nastroszyło się niczym szczotka do butelek (używana swoją drogą przez ludzi), ale uznałam, że przeczeszę tylko pazurami grzywkę.
W moje nozdrza uderzył raptownie zapach lekki, przyjemny, ewidentnie należący do wadery – pierwszy raz czułam go na tym terenie, pewnie ktoś obcy. Wraz z tą wonią mieszała mi się inna, lepiej znana, ale jej akcent był za słaby, abym mogła ją rozpoznać. Wiedziona ciekawością, powoli ruszyłam za tropami pozostawionymi przez wilki. Nie minęło wiele czasu, nim usłyszałam czyjś śpiew. Brzmiał tak pięknie na tle lasu… W tym momencie poczułam zbliżającą się woń, tym razem była to ciężka woń basiora. Wsunęłam się w krzaki otaczające polankę, do której dotarłam – na jej środku siedziała niewielka, czarno–czerwona wadera. To ona śpiewała…
Kai! To jego zapach towarzyszył zapachowi śpiewaczki!
Odwróciłam gwałtownie pysk, i tuż obok siebie ujrzałam Kai’a, który siedział i wpatrywał się w wilczycę.
W nagłym przypływie złośliwości, wysunęłam nieco pysk i nadepnęłam na gałązkę, która pękła z suchym trzaskiem. Obserwowana przestała śpiewać, zerknęła z przestrachem w stronę basiora i uciekła z naszego pola widzenia. Wzrok Kai’a natrafił na mój pysk, wyszczerzony w grymasie złośliwego uśmiechu.
– Sierra, co ty tu robisz? – wzrok basiora nie zapowiadał niczego dobrego, ale ja rzekłam miękko:
– O to samo mogłabym spytać ciebie. – zachichotałam złośliwie. Spoważniałam jednak i dodałam – Co basior może robić w środku nocy podczas podglądania wader, które raczej nie są jego znajomymi? – zerknęłam na niego z ukosa, oczekując odpowiedzi.
– Nie twój interes, kobieto. – syknął, wyraźnie zirytowany i zakłopotany.
Zacmokałam z niezadowoleniem.
– Nie uważam, aby to było normalne. – wywróciłam oczami. – No, ale jak tam chcesz.
Odwróciłam się i już miałam iść do swojej jaskini, kiedy powiedziałam jeszcze:
– Jeżeli uznasz za stosowne porozmawiać ze mną o tym, co ty do jasnej ciasnej tutaj odwalałeś, przyjdź do mnie. Aha, i w innym przypadku nawet się do mnie nie zbliżaj.
Może i była to częściowo moja fanaberia, ale robienie czegoś takiego nie wróży niczego dobrego.

<Kai? Nie wiem, co Sierra mogła powiedzieć. Jest zazdrosna, ale raczej nie mogła tego powiedzieć ;-;>

Uwagi: Gdy piszesz o kolorach, nie stawiaj między myślnikiem a tekstem Spacji (np. czarno-czerwona).

piątek, 26 sierpnia 2016

Od Yuki "Pora pożegnać wspomnienia" cz.6 (c.d Serill)

- Jesteś ranny - rzekłam - mam nadzieje, że te zadrapania nie były przez Deljię - basior popatrzał na mnie pytająco.
- Przez kogo? - zapytał
- Vendettę Deljie - powiedziałam - przemieniam się w nią w razie niebezpieczeństwa - westchnęłam - chodź, opatrzę ci rany...
Zaprowadziłam go do mojej jaskini, a przy okazji Serill oddał obcemu wilkowi wiadro. W jaskini nie było Nirvarena. Przynajmniej nie będę musiała go wyganiać przy świadkach. Weszliśmy do jaskini.
- Rozgość się, ja przygotuję eliksir - powiedziałam, podchodząc do kubełka z świeżą wodą, którą dziś rano zmieniałam. Zabrałam parę ziół i ubiłam je w drewnianej miseczce. Papkę dodałam do wody i zamieszałam patykiem. Był już stary i powinnam znaleźć nowy, bo zawsze jest ryzyko że może pęknąć i popsuć miksturę. Po chwili wszystko było gotowe. Z skrytki zabrałam lniane bandaże i zamoczyłam je w odwarze.
- Chodź - zawołałam wilka, a gdy już przyszedł zaczęłam opatrywać jego rany.
- Znasz się na ziołolecznictwie? - zapytał
- Nie, to bardziej jest wiedza zgapiona z wilczego szpitala - uśmiechnęłam się - ale znam się na miksturach - naglę się zamyślił
- A ty nie jesteś ranna? - w jego głosie było wyraźnie słychać, że się niepokoi.
- Jak? - zadałam pytanie - Jak rany mi się goją?
- Jesteś nieśmiertelna?
- Yhym - mruknęłam, mając w swoim pysku ostatni bandaż. Gdy skończyłam do jaskini przyszedł Nirvaren.
- Jeste... - szczeniak spojrzał się na Serilla
- To jest Nirvaren - przedstawiłam podopiecznego - Nirvaren, to jest Serill - basior pokiwał w pozdrowieniu do młodego. Jeżeli przyszedł to oznacza, że albo przyszedł na posiłek, albo przyszedł spać. Chociaż to drugie jest mało prawdopodobne ponieważ jest dopiero po południu. Nie mam posiłku dla Nirvarena!
- ZAPOMNIAŁAM! - Krzyknęłam i wybiegłam z jaskini dodając: - Zaopiekuj się młodym, za chwilę przyjdę.
Pobiegłam wprost do lasu. Muszę jak najszybciej coś upolować. Moim oczom ukazało się duże stado saren. Zaczaiłam się w krzakach czekając aż jakiś nierozważny osobnik oddali się od grupy. Po paru minutach stado odeszło, ale została tutaj matka z młodymi. Zaczęłam się zakradać i gdy byłam blisko. Skoczyłam. Młode się przestraszyły i uciekły na pięć metrów. Zaczęły się przyglądać jak ja zabijam ich matkę. Gdy byłam już pewna zgonu. Zaczęłam zaciągać ją do jaskini.

<Serill? Co sie działo podczas jej nieobecności? c:>

Uwagi: Cały czas zapominasz o Spacjach przy wypowiedziach. Kilka razy pominęłaś akapity. Pozjadałaś przecinki.

Od Serill’a “Pora pożegnać wspomnienia” cz. 5 (C.D. Yuki)

- Yuki! Yuki, nie! - wydarłem się, lecz na próżno. Wadera zaczęła dosłownie płonąć. Przemogłem strach i zaatakowałem napastnika. Po kilku trafieniach kulą many zaczął się wycofywać. Odwróciłem się, cały trzęsąc się od adrenaliny.
- Yuki! - krzyknąłem ponownie, bo wadera zmieniła kolory. Stała się niewyobrażalnie chuda, a jej sierść zmieniła barwę na kruczoczarną, podejrzewam, że to wcale nie od ognia. Jej smukły ogon przemienił się w jakiegoś krótkiego wyrostka skierowanego do góry. A sierść… Teraz zwisała strzępami. Spojrzałem jej w oczy. Nie były już jaskrawozielone. Były całościowo pokryte czernią i nienawiścią. Może obwiniała mnie o to, że dosłownie paliła się żywcem? Chciałem wypowiedzieć jej imię, by sprawdzić czy to ona, ale skoczyła na mnie. Uchyliłem się od jej pazurów w ostatniej chwili. Nie chciałem jej atakować, bo przed chwilą być może mnie ocaliła, ale nie wiedziałem co robić. Zacząłem uciekać. Biegła za mną. Rozwinąłem skrzydła i wzbiłem się w powietrze, patrząc w dół. Nadal mnie goniła, lecz została na ziemi. Cały czas nie spuszczała ze mnie wzroku. Płomienie nadal paliły jej futro… Postanowiłem jej pomóc, bez względu na wszystko. Zwiększyłem prędkość i machnąłem skrzydłami w stronę jaskiń. Niedługo potem zobaczyłem wilki. Jeden z nich miał wiadro. Wylądowałem obok niego. Spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
- Mogę pożyczyć? - spytałem.
- Tak, ale…
- Dziękuję! Oddam jak najszybciej! - pochwyciłem wiadro w łapy i odwróciłem się. Omiotłem wzrokiem pobliskie tereny. Yuki była dość daleko. Uniosłem się do góry i przeleciałem jej nad głową. Zawarczała i próbowała na mnie skoczyć, lecz nie udało jej się. Rzuciła się za mną w pogoń. Kierowałem się do najbliższego źródła wody. W kilkanaście sekund byłem już przy jakimś wodopoju. Nabrałem wody do kubła i czekałem. Gdy pojawiła się Yuki, oblałem ją wodą, by ugasić ogień. Schyliłem się i gdy chciałem ponownie napełnić wiadro, wytrąciła mi je z łap i skoczyła na mnie. Była lekka, więc się nie przewróciłem. Zacisnąłem zęby z bólu, gdyż podrapała mnie tu i ówdzie. Ale to się nie liczyło. Złapałem ją i zanurzyłem do połowy w wodzie. Przestała się wyrywać, więc położyłem ją na ziemi. Podbiegłem po kubeł i napełniłem go. Yuki w tym czasie zaczęła powracać do swojego normalnego stanu. Ugasiłem niektóre płomienie. Podbiegłem do wodopoju i wziąłem wiadro z wodą w zęby i wylałem na ostatnie płomyki ognia całą zawartość. Wadera rozbudziła się i podbiegła do mnie.
- Co się stało?! - wykrzyknęła. Zauważyła pewnie moje rany i strach w oczach.
- Sam nie wiem dokładnie… Ale najważniejsze: Nic ci nie jest?
- Nie - odparła z lekkim strachem. - Ale co się stało?
Usiadłem. Czyli nic nie pamiętała.
- Zacznijmy od tego, że zaatakował nas Kirin - rozpocząłem wypowiedź, a ona skinęła głową. - Podpalił mnie, ale w małym stopniu. I ty się na niego rzuciłaś, a on sprawił, że stanęłaś w ogniu… - urwałem. - Potem go odgoniłem, nie wiem jakim cudem, ale się udało. Kiedy się odwróciłem, ty byłaś… inna - bąknąłem. - Stałaś się chuda, cała czarna, ogon ci zmarniał, wyglądałaś, jakby cię żywcem z horroru wyciągnęli… I zaatakowałaś mnie, ale uciekłem. Nadal płonęłaś, chciałem cię ugasić. Poleciałem do jaskiń, jakiś wilk pożyczył mi wiadro. Cały czas mnie goniłaś, więc przyleciałem tutaj. Napełniłem wiadro i oblałem cię. Chciałem zrobić to drugi raz, ale wytrąciłaś mi wiadro - urwałem, chcąc zataić fakt, że mnie podrapała. - Złapałem cię i do połowy cię zanurzyłem w wodopoju. Przestałaś się opierać, to położyłem cię na lądzie. Oblałem cię wodą, a teraz rozmawiamy - skończyłem mówić. Yuki słuchała w milczeniu.

<Yuki? Tak wiem, dodałam tak bardzo dużo :P>

Uwagi: Kilka literówek.

Od Yuki "Pora pożegnać wspomnienia" cz.4 (c.d Serill)

Było to według mnie trochę dziwne... Może lepiej jest być dla wszystkich miłym?
- Mogę ci pokazać pewne miejsce? - zaproponowałam
- Oczywiście - uśmiechnął się, a ja odwzajemniłam uśmiech. Poprowadziłam Serill'a na pewien klif z którego najłatwiej się spycha wilki do jeziora. Gdy już byliśmy na miejscu zapytałam:
- Umiesz pływać?
- Tak, a co? - popatrzał na mnie zdziwiony.
- Tak po prostu... - powiedziałam - Patrz! Ryba! - Zawołałam i spojrzałam w dół. Basior natychmiastowo podszedł na skraj klifu, a ja skorzystałam z okazji i zepchnęłam basiora do wody. Zaczęłam się śmiać widząc zdziwienie na jego pysku. Plusk był tak wielki, że zostałam ochlapana od łap do łba. Odeszłam trochę od krawędzi, by mieć większy rozbieg i wskoczyłam. Gdy byłam już pod wodą poczułam pod swoimi łapami dno. Wynurzyłam się. Widząc mokrego Serill'a zachciało mi się śmiać. W sumie ja nie wyglądałam lepiej...
- Naprawdę dzięki... - powiedział basior płynąc do brzegu. No cóż. Przynajmniej umył się. Popłynęłam do brzegu i się otrzepałam.
- Nie mogłam się oprzeć, by cię nie wepchnąć - uśmiechnęłam się
- A więc dlaczego wskoczyłaś?
- Em... poślizgnęłam się - basior lekko się uśmiechnął i spojrzał na mnie domyślając się innego zbiegu zdarzeń - chodźmy gdzieś... chcesz bym pokazała ci inne miejsca?
- Mógłbym, ale pod warunkiem że nie będzie więcej takich niespodzianek - orzekł
- No dobra... - przewróciłam oczami. Nagle usłyszeliśmy dźwięk... trzaskania iskier.
- Co do... - nie skończyłam mówić, a zza krzaków wypędził Kirin Ognisty. Zatrzymał się obok nas i spojrzał ognistym wzrokiem. Dosłownie i w przenośni. Niespodziewanie ryknął, a spod jego kopyt wydostały się dzikie płomienie pędzące w stronę Serill'a. Przestraszona tym, że basior może spłonąć staranowałam go narażając się na tym na poparzenia od ognia. On mógłby spłonąć, a ja najwyżej oparzę się. Nie minęła nawet sekunda, a poczułam okropny ból palenia się. Nagle bolesność zadawana przez ogień złagodziła się pod wpływem przeszywającego bólu. Basior coś krzyczał do mnie, lecz ja go nie słyszałam. Powoli traciłam świadomość. Ostatni obraz jaki ujrzałam przed całkowitym utraceniem świadomości to całkowicie czarny pysk i łapy.

Obudziło mnie dyszenie. Otworzyłam lekko ślepia. To był Serill, który trzymał w pysku wiadro z wodą z jeziora. Miał spaloną gdzieniegdzie sierść, ale też liczne zadrapania. Podszedł do ostatniego płomienia i wylał na niego całą zawartość. Co mogło się stać?! Czemu straciłam przytomność?! Czy basior jest poważnie ranny?! Jak najszybciej wstałam i podbiegłam do wilka.
- Co się stało?! - jego spojrzenie było przepełnione strachem.

<Serill? Podpowiem ci że Yuki zmieniła się w Vendettę Delię :v>

Uwagi: Widzę, że op. pisane na szybko, bo z pośpiechu zdania od małej litery zaczynałaś... Powtórzenia. "Gdzieniegdzie" piszemy razem.

Od Miniru "Mała przyjaźń" cz. 3 (cd. Nirvaren)

- Dzięki, że mnie uratowałaś... - powiedział Nirveren, leżąc na brzegu.
- Jak mogłeś?! - krzyknęłam zirytowana pod napadem złości. Naprawdę przestraszyłam się tego jego głupiego incydentu.
- Chciałem tylko się z tobą pobawić...
- Ja nie wiem co zrobiłabym gdybyś zginął!
- To znaczy, że...
- To znaczy, że masz już iść do Yuki... - powiedziałam już spokojniej - Nie powinieneś wychodzić w nocy, a co gorsza pływać. Yuki, by mnie zabiła, a Suzy ją... Nie chcę kłótni...

Szliśmy w ciszy w stronę jaskiń. Księżyc był w najwyższej pozycji. Szum drzew tak usypiał. Po co ja w ogóle wychodziłam na zewnątrz? No tak... Uratować go od żaby.
- Uśmiechasz się... - z moich zamyśleń wyrwał mnie smutny głos Nirvanera - Czy przejęłaś się mną tylko dlatego, że bałaś się Yuki?
- Nie... No... Ja się boję wszystkich... Ehhh... To skomplikowane. - powiedziałam, a młody wilk stanął przede mną z groźną miną - Czy coś się stało?
- Opowiedz mi czemu się mną przejęłaś. Chcę wiedzieć wszystko.
- Jest późno i nie mogę przebywać dług...
- Miniru, proszę! - przerwał mi lecz ja ominęłam go łukiem i znowu zaczęłam zmierzać w stronę jaskiń. Nie chciałam go przecież okłamywać... Ja szczerze mam dziurę w pamięci...
W pewnej chwili Nirvaren rzucił się na mnie. Przygwoździł mnie swym małym ciałkiem do ziemi i nie dał mi się ruszyć. Gdybym miała więcej siły to jeszcze mogła wydostać się spod niego. Teraz jestem padnięta...
- O co ci teraz chodzi?
- O tą sarnę co nie chodzi! Powiedz mi co ci teraz jest?
- Nie dasz mi spokoju? - zapytałam, a on pokiwał przecząco łbem - Więc tak... Moja poprzednia wataha została zabrana gdzieś przez ludzi. Ja chyba jako jedyna uszłam z tego zdarzenia. To był dzień mojego ślubu... Rok czy dwa lata przed tym zmarł mój dziadek, który chyba był Alfą. Odziedziczyłam po nim moce: dobre i niemiłe w uczuciu. Takie przekleństwo... Większości jeszcze nie znam. Mam amnezję i nie pamiętam nic więcej... - mówiłam szybko... Nie chciałam się przed nim rozkleić - Więc ty jesteś jedną z tych bliższych mi osób... Nie chcę kolejnej stracić...
- Nie wiedziałem... Chodź się napić... - powiedział ze smutkiem. Jak bym chciała umieć czytać w myślach...
- Nirvaren, ja nie mogę długo... - nie skończyłam bo szczeniak szybko pociągnął mnie w stronę wodopoju. Gdy byliśmy już na miejscu poczułam się słabo. W mojej głowie znów słyszałam głosy, które każą mi uciekać. Nie słuchałam ich.
- Miniru, czy wszystko dobrze?
- Nie... Uciekaj.
- Co? - zapytał zaskoczony
- Uciekaj, proszę cię! - krzyknęłam i nic więcej nie mogłam zrobić. Obraz powoli zanikał. Zaczęłam się psychicznie śmiać choć tego nie chciałam. Straciłam panowanie nad ciałem i widziałam tylko ciemność. Słyszałam jakbym była prawie głucha. Nirvaren coś krzyczał, jedyne co zrozumiałam to: Pomocy!

<Nirvaren? Miniru oszalała, co zrobisz?>

Uwagi: Nie twórz cudzysłowie za pomocą dwóch przecinków czy dwóch apostrofów! "Niemiłe" piszemy razem. Zjadłaś kilka przecinków.

Ciekawostka #29

Istnieją trzy WMW - jedna główna, druga to katalog wilków, a trzecia to... wersja robocza. To właśnie dlatego nie możecie jej nigdzie znaleźć. Panuje tam straszny chaos, gdyż to jest miejsce, w którym testuję zmiany (np. tworzę kody HTML, poprawiam teksty).

środa, 24 sierpnia 2016

Od Valki "Upadłe bóstwo, czy po prostu demon?" cz. 6 (cd. Mizuki)

- I mówisz, że nazywasz się Nirvaren? - zapytałam znużonym głosem. Mały energicznie pokiwał głową - I że chcesz się pobawić?
- Tak! - wykrzyknął. Uniosłam jedną brew. Wyjątkowo dobrze czułam się w skórze Desari.
- Daj mi spokój. Mam ważniejsze sprawy na głowie - mówiąc to, machnęłam łapą. On jednak nie ruszył się z miejsca, tylko dalej merdał radośnie ogonem. Uniosłam wyżej podbródek. Przeszkodził mi w szkoleniu zaklęć związanymi z białą magią.
"Zabij go" - usłyszałam syk w swojej głowie. Nie mogłam tego zrobić. Nie chciałam. Był taki młody. Musiał dołączyć niedawno. Nie było sensu, by się na nim mścić za cokolwiek.
- Za tymi drzewami jest polana. Za nią jest mały strumyk i mnóstwo lian. Często przychodzą tam inne szczeniaki, by się bawić.
- Ty też pójdziesz? - zapytał. Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę, nim odpowiedziałam znużona:
- Nie. Muszę zbierać zioła na leki.
- Pomóc ci?
- Dam radę sama.
Czy on naprawdę musi być tak irytujący? Choć ruszyłam w kierunku miejsca, gdzie było najwięcej ziół leczniczych pod pozorem, że rzeczywiście będę wypełniać obowiązki mojej byłej nauczycielki, młody nie rozumiejąc najwyraźniej moich słów, nie zamierzał odpuścić. W końcu nie wytrzymałam i wykonałam ostry zwrot w jego kierunku. Chciałam tylko wydać mu kolejne ostrzeżenie, jednak jakimś cudem cisnęłam w niego kulą many. Osłupiała patrzyłam, jak przeleciał kilka metrów i gruchnął o jedno z drzew. Bezwładnie opadł na ziemię. Stracił przytomność. Mój puls przyspieszył. Nie chciałam mu przecież zrobić krzywdy. Do moich oczu napłynęły łzy i spłynęły po policzkach.
"Wchodził ci niepotrzebnie w drogę... uciszyłaś go. Nawet jeśli znajdą się jacyś świadkowie, nie zostaniesz obwiniona o ten czyn, tylko Desari. Nic złego się nie stało...". Dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę, jak wielki błąd popełniłam, słuchając głosu w tyle głowy. Rujnowałam życie nie tylko sobie, ale i innym. Zerwałam z szyi Medalion Nieśmiertelności i cisnęłam nim gdzieś w krzaki.
"Co ty robisz? Zgłupiałaś? Teraz idź po to..."
Koniec tego dobrego! Nie chcę tak żyć! Odczep się ode mnie! Już i teraz!
"Chcesz dalej tkwić w tym swoim dołku życiowym? Całkiem opuszczona przez innych?"
Wszystko jest lepsze, od rujnowania własnej i cudzej przyszłości.
"Skoro tak twierdzisz... Wygląda na to, że od teraz zostaniesz moją kukiełką. Skoro po dobroci nie chciałaś..."
Wtedy moim ciałem targnęła niewidzialna siła, która sprawiła, że na drżących łapach podeszłam do krzaków, wyciągnęłam medalion i włożyłam go na szyję. Gdy się obróciłam, tuż przede mną stała... Mizuki. Popatrzyła na mnie przez chwilę, po czym bez słowa poszła dalej. Ja zrobiłam to samo, jednak w przeciwną stronę.
Co planujesz?
"Zniszczyć tą dobroć wśród twoich przyjaciół... boli mnie ta wszechobecna radość i szczęście. To wszystko jest tak niemożliwie plastikowe, że aż żal by było nie uświadomić ich wszystkich, że to wszystko jest tylko iluzją, gdyż każdy przeciwko każdemu spiskuje"
Moje serce zaczęło łomotać jak młotem. Miałam wrażenie, że zaraz pęknie. Wewnętrzny głos był ode mnie silniejszy, nawet nie było po co walczyć - i tak skończy się porażką. Czułam się coraz słabsza i słabsza... miałam wrażenie, że moja dusza zaraz zaśnie, kiedy obudził mnie jakiś głos.
- Kim jesteś?
Wbrew temu, co sądziłam z łatwością udało mi się zatrzymać i popatrzeć na obcego wilka. Zmarszczyłam brwi i uniosłam podbródek. Byłam znacznie od niej wyższa... Ona sama wyglądała na wilka w nieco podeszłym wieku.
- Czego tutaj szukasz?
- Nie odpowiedziałaś mi na pytanie - odrzekła, wywracając oczami.
- Jestem Desari. Teraz wymagam tej samej informacji od ciebie.
- Faanstaasia.
Uniosłam jedną brew. Imię było mocno nietypowe, ale nie skomentowałam tego w żaden sposób. Wyglądało na to, że jest całkiem obcym wilkiem... a wewnętrzny głos nie chciał się jej pozbyć lub zwyczajnie nie umie rozmawiać z wilkami. Może była kluczem do pozbycia się go? Kto wie?
- Czego tutaj szukasz? - ponowiłam pytanie. Ta po chwili zamyślenia, gwałtownie uniosła głowę, zarzucając jednocześnie swoimi długimi, brązowo-różowymi włosami przeplatanymi srebrnymi nićmi starości.
- Ja... poziomek.
- Poziomek? Na co ci poziomki?
- Na tort urodzinowy dla mojej wnusi.
- Wilk i tort? - zapytałam zniesmaczona. Choć zdawałam sobie sprawę z tego, że tutejsze wilki mają różne dziwne pomysły, to akcji z wypiekami nie było jeszcze nigdy - Nie jesteś stąd, prawda?
- Nie... ale nasz przywódca niedługo obchodzi urodziny i chciałabym jeszcze pozbierać trochę wrzosów. Można?
Naprawdę zaskoczyło mnie to pytanie. Nie byłam Alfą, by o tym decydować, ale z drugiej strony staruszka wyglądała niewinnie. Poza tym Desari chyba była na tyle wysoko, że miała prawo decydować o takich sprawach chociażby ze względu doświadczenia. Ja jestem w porównaniu do niej nikim... ale po chwili wahania skinęłam głową. Uśmiechnęła się szeroko i potruchtała dalej. Obserwując ją jeszcze przez jakiś czas dostrzegłam coś w rodzaju rozległego poparzenia na jej boku. Dziwne. Naprawdę dziwne. Wątpię, aby tak wyglądała gojąca się rana, gdyż ta była niemalże czarna, a może i nawet ciemnoszara. Nie miałam ochoty jej gonić, ale głos w mojej głowie ponownie się odezwał:
"Wyczuwam od niej jakąś dziwną energię. Idź za nią i dowiedz się, skąd może się brać"
W duchu poczułam złość, ale wiedziałam, że jeśli nie wykonam polecenia, on zrobi to za mnie. Rozważałam zmianę postaci, ale nie bardzo wiedziałam, czyją postać mogłabym przyjąć, by nie wzbudzić większych podejrzeń członków watahy i łatwiej ją przekonać do mówienia. Koniec końców stwierdziłam, że to nie ma większego sensu i poszłam będąc wciąż w skórze Desari. Znalezienie jej wcale nie było takie trudne - jej jasnoróżowe akcenty na ciele zdecydowanie wyróżniały się na tle lasu.
- Zaprowadzić cię na Wrzosową Łąkę?
Energicznie pokiwała głową, więc zrobiłam, co obiecywałam. Kiedy byłyśmy już na miejscu, wydała z siebie cichy okrzyk zachwytu. Ze szczególnym uwielbieniem wpatrywała się w kierunku szczytu Góry. Bez entuzjazmu popatrzyłam w tę stronę, lecz nic fascynującego tam nie dostrzegłam. To pewnie taki typ osoby, który zachwyca się byle czym. Obserwowałam to, jak zbiera kwiaty i wkłada je do koszyka na jej grzbiecie. Kiedy już miała pełen, chciała zapewne wrócić do swojej watahy, ale ja ją zatrzymałam.
- W zamian za tą przysługę zaprowadzisz mnie do swojego przywódcy.
Popatrzyła na mnie przerażonymi oczami. Chyba tego się nie spodziewała. Zadrżała kilka razy.
- Może być inna równowartość...? Na przykład zrobię coś dla watahy...?
Wyglądało na to, że trafiłam w czuły punkt. Uśmiechnęłam się kwaśno, co raczej przypominało jakiś grymas niezadowolenia. Tak, zdecydowanie coś było nie w porządku z tym jej przywódcą, a ona chciała koniecznie to zataić. Tylko dlaczego?
- Nie, nie może. Inaczej natychmiast pójdę do Alfy, a warto wiedzieć, że nie obchodzi się dobrze z takimi, jak ty - pogroziłam jej, choć nie do końca wiedziałam, jakie dokładnie rządy sprawuje młodsza nawet ode mnie Alfa. Wadera zadrżała po raz kolejny, po czym szybko pokiwała głową. Wyglądała tak, jakby miała się zaraz rozpłakać.
Teraz wszystko zupełnie jakby uleciało z mojej głowy. Póki głos nie sprawował nade mną władzy, czułam się całkowicie wolna i potężna. Kiedy ruszyłyśmy za to, poczułam dreszczyk emocji zmieszany z zadowoleniem, że udało mi się nią zmanipulować tak, że wykonuje moje polecenie. Może sprzyja temu postać, którą przyjęłam. Zdecydowanie Desari wzbudzała respekt.
Jakiś czas później wyszłyśmy poza tereny watahy. Dziwnie czułam się, nie znajdując się ani w Watasze Magicznych Wilków, ani nawet na terenach byłej Watahy Czarnego Kruka. Faanstaasia cały czas mruczała pod nosem coś z typu "pan nie będzie zadowolony, oj nie będzie", a udawałam, że tego nie słyszę, bo tak pewnie zrobiłaby Desari. W duchu zżerała mnie ciekawość, ale wiedziałam, że to pierwszy krok do piekła, więc w razie czego wolałam ją trzymać na wodzy.
Około południa wadera zatrzymała się. Nieco łapy mnie bolały po tak długim marszu, ale nie chciałam marudzić. Nie spuszczałam wzroku z małej samicy, która nadal się trzęsąc jak osika wydała mi krótkie polecenie:
- Poczekaj. Pójdę po Akimitsu. Aramis zaraz do ciebie przyjdzie.
I poszła. Stałam tak przez dobrą chwilę sama, w duchu przeklinając to, że pewnie wystawiła mnie na wiatr, ale niespodziewanie zza krzaków wyłonił się wyglądający młodo basior.
- Jestem Aramis - powiedział niepewnie.
- Desari - odpowiedziałam. Nie miałam pojęcia, co tu się wyprawia i dlaczego wszystko jest tak źle zorganizowane, ale nie powiedziałam o tym ani słowa. Staliśmy tak w niezręcznej ciszy, aż w końcu nie oznajmił:
- Pewnie jesteś spragniona. Zaprowadzić cię do źródełka z pitną wodą?
Już chciałam powiedzieć, że odmówię, ale zdałam sobie sprawę z pragnienia. Nawet jeśli to byłby jakiś podstęp, to i tak dysponuję większą mocą niż przeciętny wilk, a ponadto posiadam Medalion Nieśmiertelności. Skinęłam na Aramisa głową i pozwoliłam, by poprowadził mnie do źródełka. Nachyliłam się, by się napić, a on zrobił to samo. Na nowo zapanowała kompletna cisza. Została przerwana dopiero przez niski, lekko zachrypnięty głos ciemnoczerwonego samca, który stanął na najwyższym kamieniu przy tym skromnym wodopoju.
- Jestem Akimitsu. Jeżeli chcesz odbyć rozmowę z naszym przywódcą, zapraszam za mną.
On również nie wyglądał na zadowolonego moją obecnością, ale bez słowa protestu poprowadził mnie między blisko posadzonymi drzewami. Wyczułam pewną dziwną rzecz - nigdzie nie była wyczuwalna silna woń moczu, więc zapewne nie zamieszkiwali tych terenów od dawna. Zaczęliśmy iść pod górkę. Dopiero kiedy weszliśmy na szczyt wzgórza dostrzegłam, że tuż za nim rozciąga się olbrzymia łąka porośnięta w całości czerwonymi makami. Wyglądało to naprawdę fantastycznie. Starszy basior przystanął tylko na ułamek sekundy, po czym ruszył dalej, a ja tuż za nim. Kiedy byliśmy już na dole, okazało się, że kołyszące się na wietrze maki były tak samo wysokie, jak ja sama. Gdyby patrzyło się na to z góry, nikt nawet by nie spostrzegł, że jakiś wilk przemieszcza się wśród tych dzikich kwiatów.
Już zaczynałam tracić nadzieję w to, że spełnią obietnicę, kiedy gdzieś za krzakami ujrzałam ciemną, przygarbioną sylwetkę wilka.

<Mizuki? Jak Ci idą poszukiwania Valki?>

Uwagi: brak

Od Serill’a “Pora pożegnać wspomnienia” cz. 3 (C.D. Yuki)

- A nic - odpowiedziała na moje pytanie i uśmiechnęła się. Jednak widziałem, że ten uśmiech nie był do końca szczery, tylko raczej wymuszony. - Po prostu nic…
Zastanowiłem się nad tym chwilę. Jak to, jest tu tak długo i nie jest zbytnio lubiana? Wygląda na sympatyczną waderę, więc tym bardziej… Zaciekawiło mnie to. W każdym bądź razie chwilowo odpuścić sobie maltretowanie jej pytaniami o złą reputację.
- Można gdzieś tu się napić? - spytałem.
- Tak, a co?
- Pić mi się chce.
- W takim bądź razie… Tu blisko jest Wodospad. Chcesz się wybrać?
- Tak.
- W takim razie chodź za mną! - powiedziała i ruszyła przez las. Pobiegłem za nią. Po kilku minutach byliśmy na miejscu. Teren był cudowny. Długi wodospad wpadał do jeziora tak czystego, że mógłbym zobaczyć w nim swoje odbicie. Szybko napiłem się przejrzystej wody. Była bardzo smaczna. Yuki usiadła obok mnie.
- Ładnie tu - stwierdziłem zgodnie z prawdą.
- Potwierdzam.
- Czysta woda. Nigdy tak przejrzystej nie widziałem.
- Naprawdę?
- Wiesz, przez ostatnie lata piłem wodę z dość brudnych źródeł.
Zapanowała niezręczna cisza. Postanowiłem wrócić do poprzedniej rozmowy.
- Naprawdę jesteś tutaj tak długo?
- W sensie?
- Aż od szczeniaka? I nie masz dobrych przyjaciół?
- No niby nie…
- Ale dlaczego?
Odpowiedziało mi milczenie.
- Ej. Dlaczego za tobą nie przepadają? Wyglądasz na miłą, naprawdę. Na razie nie zrobiłaś nic, co mogłoby mnie do ciebie zniechęcić, dosłownie nic. Więc pierwsze wrażenie masz bardzo dobre - powiedziałem i wziąłem głęboki wdech. Zdecydowanie nie lubiłem szybko mówić. Teraz spojrzałem na waderę. Wydawała się być zdziwiona moimi słowami, ale bezpodstawnie… Przynajmniej według mnie.
- Eh, no… dzięki? - powiedziała.

<Yuki? I co teraz :P>


Uwagi: Ten przecinek w tytule jest zbędny.

Od Yuki "Pora pożegnać wspomnienia" cz. 2 (c.d Serill)

Patrzałam z wysokiego drzewa jak czarnoszary basior zabija łanie. Nie powiem, ma dobrą taktykę. Szczerze nie podoba mi się takie zabijanie, ale jak kto woli. Ja szczerze wolę by ofiara czuła cierpienie. Wilk zaczął jeść. Był aż tak głodny by jeść w miejscu zdarzenia? Raczej się zaciąga zdobycz do jaskini, ale jak mówiłam "jak kto woli". Położyłam łeb na łapy i westchnęłam.
Po chwili samiec odszedł zostawiając po sobie napoczętą łanię. Skoro zostawił to można skorzystać. Gdy basior odszedł zeskoczyłam z gałęzi i zaczęłam jeść. Po sobie pozostawiłam tylko trochę kości i niesmaczne rzeczy. Może mogłabym z kimś pogadać? Bo w końcu dawno z kimś dorosłym nie rozmawiałam. Poszłam w tą samą stronę co tamten wilk. Mam nadzieje, że mnie jeszcze nie zna.
Zobaczyłam w oddali sylwetkę basiora. Tylko bym nie wypadła jak jakaś bardzo dziewczęca wadera... Podbiegłam do wilka i się przywitałam
- Cześć - już zapomniałam jakie to uczucie mówić przyjaźnie...
- Em... Hej? - powiedział zdziwiony
- Widziałam jak zabijasz łanie - rzekłam - masz dobrą technikę - uśmiechnęłam się. Ta rozmowa będzie wyglądała sztucznie...
- Yhym... - mruknął, a ja zrozumiałam jak czują się wilki które ze mną przyjaźnie rozmawiają. Ucichłam, ale dalej szłam razem z basiorem. Po chwili zdecydowałam się spróbować ponownie zagaić rozmowę.
- Podoba ci się wataha?
- Tak, a dlaczego pytasz?- zaciekawił się
- A tak sobie... - zaśmiałam się nerwowo - Jak się nazywasz?
-Serill, a ty? - przedstawił się
- Yuki - odrzekłam - Od kiedy tutaj należysz?
- Od paru miesięcy.
- Ja jestem tu od szczeniaka - uśmiechnęłam się - pamiętam jeszcze partnera Kiiyuko i jego pogrzeb... - uśmiech z mojego pyska zniknął.
- Jesteś tu naprawdę dług...
- A co mi da to jeżeli wszyscy za mną nie przepadają? - przerwałam mu - No, ale jak im się nie dziwić... - Serill popatrzał na mnie pytająco
- Co chcesz tym powiedzieć? - nie rozumiał
- A nic - spróbowałam się uśmiechnąć, lecz jedyne co z tego wyszło to sztuczny uśmiech - Po prostu nic...

<Serill? Yuki zaczyna się użalać nad sobą :v>

Uwagi: Przecinki, źle zapisane kolory...

Od Nirvarena "Mała przyjaźń" cz. 2 (cd. Miniru)

- Hej, śpisz? - spytałem się śpiącej Miniru.
- Tak - odrzekła zmęczona wadera 
- Aha - To nie będę ci przeszkadzać - po tych słowach wyszedłem z jaskini
Księżyc był w pełni. Emanował jasnym światłem. Nie mogłem zasnąć, a chciałem jeszcze dzisiaj pokazać na co mnie stać. Przez krótką chwilę siedziałem myśląc co mogę robić. Zauważyłem żabę. Wpadłem na głupi pomysł. Chwilę się zastanawiałem, czy mógłbym go wykonać. W końcu postanowiłem, że to zrobię. W myślach powtórzyłem sobie plan. "Po pierwsze: położyć żabę na moim grzbiecie. Po drugie: Krzyczeć tyle ile mam sił w moim szczenięcym gardle. Po trzecie: Czekać na efekt". Plan był tak banalny, że nie mógł się nie udać. Wziąłem żabę w łapy i przygotowałem się na krzyk. Zacząłem wrzeszczeć.
- Ratunkuuuuu!!! Napadli mnie!!!
Usłyszałem głośny nagły wdech i szybki tupot łap. Miniru stała już na zewnątrz.
- Co się dzieje!? Kto wzywał pomocy? Nirvaren?! CO TY TU ROBISZ?! To ty wzywałeś na ratunek?! Czemu nie śpisz?! - Pytała się zdziwiona i widocznie zdenerwowana wadera.
- Jak widzisz jestem przygwożdżony przez tą słodką żabkę. Tak, to ja wzywałem na ratunek. A nie śpię dlatego, że nie mogę. A pomoc wzywałem, bo mi się strasznie nudziło - odpowiedziałem
- Mogłeś chociaż być w swojej jaskini i tam się strasznie nudzić. A nie przeszkadzać innym spać.
- Nie mogłem być w jaskini, bo Yuki coś robiła i mnie wygoniła, bo mógłbym coś spaprać i jej wszystko zepsuć.
- To trochę tłumaczy. Ale nadal nie wiem dlaczego darłeś się po nocy.
- A to dlatego, że chciałem byś coś zobaczyła, a ty spałaś, więc jakoś musiałem cię obudzić. To chcesz to zobaczyć? Jak nie pójdziesz to włączę super irytujący tryb. Długo nie będzie.
- Chyba muszę. Idę w imię nieprzerwanego, miłego snu.
Poszliśmy w stronę wodospadu. Nad naszymi głowami latały sowy i nietoperze. W krótką chwilę byliśmy nad sadzawką. Wszedłem na skałę, a Miniru brodziła na mieliźnie. Stałem około dwa metry nad wodą.
- Miniru! Patrz! - krzyknąłem do wadery, która natychmiastowo się obróciła.
W tej chwili skoczyłem do wody. Gdy moje ciało wpadło do niej poczułem, jak świeża, lekko zimna woda otula mnie. W czasie gdy mój pysk się zanurzył, moje uszy dostały szoku. Nigdy nie słyszałem takiego hałasu. Chciałem wypłynąć uciekając od tego szumu, ale nie mogłem. Moja tylna łapa zaplątała się w glony na dnie. Wychylałem pysk na powierzchnie i krzyczałem o pomoc. Z szumu przebiło się kilkukrotnie moje imię. Płynęła do mnie Miniru. Z metr przede zanurzyła się w wodę. Podpłynęła do dna i próbowała rozerwać glony trzymające moją łapę. Musiała kilka razy się wynurzyć, by nabrać powietrza. Ja w tym czasie opadałem powoli z sił. Wynurzanie było dla mnie męką. Myślałem, że utonę. Nagle poczułem, że nic mnie już przy dnie nie trzyma. Ostatkami sił wypłynąłem na brzeg. Upadłem na chłodny piasek. Odwróciłem głowę w stronę wody. Miniru płynęła do brzegu.
- Dziękuję za uratowanie mnie - wycisnąłem z siebie te kilka słów, po tak długim ratunku.

<Miniru? Będziesz na niego wściekła za to co zrobił?>
 
Uwagi: Liczby i cyfry w op. zapisujemy słownie.

wtorek, 23 sierpnia 2016

Od Kai'ego "(bez)Celowe starcie" cz. 1


Kiedy otworzyłem oczy, spostrzegłem, że znajduję się... w lesie. Nerwowo obejrzałem się dookoła. Choć wyglądał stosunkowo podobnie do Zielonego Lasu, to miałem świadomość, że tutejsza flora jest całkiem inna. Zapach w dużej mierze był wytwarzany przez liczny mech, którego nie było w Watasze Magicznych Wilków tak wiele, jak tu. To zdecydowanie nie była pomyłka. Zastanawiające było jedynie to, dlaczego jestem sam. Ostrożnie zacząłem stąpać po miękkiej ściółce, raz po raz kontrolując, czy nikt mnie nie śledzi. Co na jakiś czas wytwarzałem za pomocą zaklęcia sygnały, które doszukiwały się myśli jakiekolwiek żywej istoty przypominającej posturą mnie, jednak odpowiadała mi tylko cisza. Nawet nigdzie nie było słychać ptaków.
Po jakimś czasie nabrałem ochoty, by zakrzyknąć chociażby "hop, hop", ale już po chwili stwierdziłem, że to jest na nic, gdyż tym sposobem mógłbym jedynie zdradzić swoje położenie. Westchnąłem cicho i powoli szedłem dalej. W pewnym momencie jednak do mojego umysłu dotarła jednak jakaś niewyraźna myśl. Przystanąłem i zacząłem nasłuchiwać. Aby zrozumieć, co mu chodzi po głowie, musiałem podejść nieco bliżej, więc właśnie to zrobiłem. Zacząłem się przybliżać do źródła sygnału... i spostrzegłem, że to, co usłyszałem jest niezwykle niepokojące. Ton głosu również nie mógł należeć do żadnego zrównoważonego wilka.
"Mięso, mięso, mięso, mięso..."
Z szeroko otwartymi oczami zacząłem się cofać. Nie, to zdecydowanie nie był to nikt z naszej ósemki. Wyglądało na to, że na tej arenie nie jesteśmy sami. Moje obawy jednak okazały się spełnić w jeszcze gorszy sposób, niż się początkowo tego spodziewałem. W tym samym momencie, gdy nastąpiłem na suchą gałązkę, cały las przeszył głuchy ryk. Aż przeszły mnie ciarki. Już ułamek sekundy później zza drzew wyłoniła się parszywa gęba stwora. Wrzasnąłem i zacząłem odruchowo uciekać. Stwór jednak na całe szczęście nie poruszał się nazbyt szybko, więc niedługo potem udało mi się stracić go z oczu. Przystanąłem, żeby odetchnąć, kiedy usłyszałem gardłowe warczenie. Nim zdążyłem się obrócić w tamtym kierunku, ktoś rzucił mi się całym swoim ciężarem w bok, przez co straciłem równowagę. Sturlaliśmy się ze zbocza. Pomiędzy widokiem zębów, wirującym futrem i wysłuchiwaniem dzikich warknięć, które wydobywały się nie tylko z jego, ale i z mojego gardła, spostrzegłem, że jest to tym razem zapewne mój prawdziwy przeciwnik - Tsume. Kiedy byliśmy już na dole zbocza, spróbowałem go z siebie zepchnąć, ale niestety był ode mnie dużo większy i wbił swoje pazury w moją skórę.
Szarpaliśmy się tak jeszcze przez dobre kilka minut - on atakował, ja starałem się robić uniki przed jego ostrymi kłami. Jakiś czas później jednak ja i Tsume przestaliśmy się przepychać na rzecz niespokojnego nasłuchiwania. W jednej chwili usłyszeliśmy jakiś mocno niepokojący dźwięk. Nim Tsu otworzył pysk, by zapytać, co to mogło być, został błyskawicznie zepchnięty z mojego ciała i ciśnięty razem z ciemnym, smukłym kształtem gdzieś w głąb krzaków. Błyskawicznie podniosłem się z ziemi i nawet nie zaprzątając głowy tym, że jestem cały brudny od piachu i krwi popędziłem do krzaków. Ryki wydobywające się z nich nie brzmiały zbyt obiecująco.
- TSUME! - krzyknąłem zaniepokojony. Bójka to jedno, ale nie chciałem, aby to coś zrobiło mu śmiertelną szkodę. W końcu znamy się od niemalże mojego dołączenia do watahy. Może przyjaciółmi nie jesteśmy, ale dobrymi kumplami już owszem. - TSUME!
Niespodziewanie zza krzaków pojawiło się światło. Istota z piskiem uciekła w przeciwnym kierunku. Ja dalej stałem jak słup soli w miejscu. Co się stało? Stałem tak dobre kilka chwil, ale nic się nie działo. Zdecydowałem się zajrzeć za gąszcz, ale Tsume... nie było. Zacząłem się nerwowo rozglądać na boki, gorączkowo rozmyślając, z której strony zaraz na mnie naskoczy. Nic takiego jednak się nie działo. Poczułem naprawdę silne zaniepokojenie. Coś się działo, co mi się wyjątkowo nie podobało. Ruszyłem biegiem na oślep, byle dalej od tego miejsca.
Pędziłem długo, aż do zmęczenia. Nie całkowitego wyczerpania. Tylko zmęczenia. Chciałem zachować jeszcze trochę siły do walki. Usiadłem i patrząc bezmyślnie w drzewo, zacząłem rozmyślać, co ja sobie myślałem, pakując się w to wszystko. Że będzie fajnie? Że w końcu zrobię coś, prócz przechadzania się po terenach i siedzenia we własnej jaskini? Teraz głowę zaprzątam sobie wyłącznie rozmyślaniami, czy Tsu przeżył. Czy to wszystko to nie jest wyjątkowo duży niewypał i wszyscy zginiemy? To jest również niewykluczony scenariusz. W końcu nikt nie chciał się przyznać, kto w ogóle wpadł na pomysł całych tych zawodów, co jest już z góry skazane na świadomość, iż to jeden wielki niewypał. Zacząłem się w duchu przeklinać. Wszystko znowu się sypie. Dlaczego mnie stąd nie wyciągną? Chcą mnie skazać na śmierć lub wieczną samotność? Porzucić na pastwę losu i obserwować jak sobie umieram?
Coś szarpnęło moim ciałem. Poczułem ból. Próbowałem się zamachnąć łapą, by strącić z siebie napastnika, ale raptownie zapanowała ciemność.
***
Kiedy się ocknąłem, pomyślałem, że już po wszystkim, mogę wrócić do jaskini, pogodzić się z przegraną i zapomnieć. Uśmiechnąłem się do siebie i otworzyłem oczy. Kiedy jednak dostrzegłem, że jestem w tym samym miejscu, gdzie na początku, miałem ochotę wrzasnąć. Ze złością dźwignąłem się na łapy i z tą samą furią zacząłem się wpatrywać w drzewo. Co się stało? Dlaczego to nie koniec? Poza tym jestem w tym samym miejscu, gdzie rozpoczynałem całą akcję, a nie gdzie skończyłem bieg. Co jeśli zwyczajnie przypadkowo cofnąłem się w czasie, a to wszystko się nie wydarzyło? Nerwowo obróciłem łeb w stronę pleców, na których wciąż widniały zadrapania i ślady po długich pazurach bliżej nieokreślonego stworzenia, które zaatakowało mnie przed utratą przytomności. Wtedy zauważyłem coś jeszcze... największa z ran została przykryta grubym bandażem. Czyżbym teleportował się do watahy i tam zostałem opatrzony? To w sumie miało sens. Nie zostałem pokonany przez Tsume, a przez te dziwne potwory. W mojej duszy zatliła się nadzieja. Możliwe, że i z nim stało się podobnie. Tylko gdzie jest?
Nim zdążyłem się obejrzeć, zaryłem łbem o ziemię. Czując ciepłą łapę na głowie zorientowałem się, że to faktycznie mógł być Tsume. Mimowolnie poczułem ulgę. Teraz jesteśmy wrogami, stoimy po przeciwnych stronach, a i tak w duchu cieszyłem się z jego obecności. Nawet, jeśli dałem się w ten sposób upokorzyć. Chyba nie spodziewał się, że podetnę mu łapy. Upadł. Wykorzystałem ten moment na podniesienie się. On próbował zrobić to samo, a gdy dostrzegłem ogień złości palący się w jego oczach, automatycznie zatrzymałem czas. Co jak co, ale wolałem nie zaczynać się we wściekłego Tsume. Mogłem w tym czasie obmyślić strategię i sposób, jak by go tu położyć bez pomocy potworów, bo zdaje się, że w takiej sytuacji starcie jest niezaliczone.
Myślałem długo, aż w końcu nie zdecydowałem się użyć po prostu siły. Już chciałem poruszyć na nowo czasem, gdy doszedłem do wniosku, że to przecież nie ma sensu. Tsume ma przecież do dyspozycji żywioły, które z łatwością mnie odepchną i osłabią na tyle, że nie będę miał szans na wygraną. Teraz, kiedy zorientowałem się, że wcale te zawody nie są aż tak źle przeprowadzone pod względem organizacyjnym, poczułem ducha walki. Ku swojemu zaskoczeniu zdałem sobie z tego sprawę, że CHCĘ wygrać. Niewiele mi to da, ale i tak wiedziałem, że na zawsze pozostała we mnie namiastka "starego mnie", który całe swoje życie poświęcił na rywalizacji. Nie ważne o co - i tak chciałem być we wszystkim najlepszy. Niewiele rzeczy mi szczerze się udawało, ale próbowałem. Nigdy się nie poddawałem. Teraz ta cecha gdzieś zanikła... To niedobrze. Stanowczość w życiu i upartość w dążeniu do celu jest niezwykle istotna.
Popełniłem błąd. Wiedziałem, że jakiś zrobię. Stałem tyłem do Tsume, więc nawet nie spostrzegłem, kiedy omyłkowo przywróciłem normalny bieg czasu. Dopiero, kiedy poczułem uderzające gorąco, postanowiłem się odwrócić. Las zaczął płonąć. Gigantyczne słupy ognia niebezpiecznie zbliżały się do mnie. Zacząłem się wycofywać. Gdzieś spomiędzy nich mignęła mi sylwetka Tsume. To zdecydowanie była jego sprawka. Niech to szlag. Jak ja nie cierpiałem takich sytuacji. Że też musiałem się urodzić jako wilk o mocach psychicznych... Wtedy do mojej głowy przeszedł pewien pomysł. Zacisnąłem powieki i spróbowałem wejść do jego umysłu. Stawiał opór, ale w końcu się udało. Stanąłem przed całą zawartością jego wspomnień, ale zamierzałem zapuścić się nieco głębiej. W końcu znalazłem. Jego umysł. Miałem tylko nadzieję, że nie zrobię czegoś źle i nie wyjdzie z tego jako półgłówek. Jak ja dawno tego nie czyniłem... Zacząłem przebierać łapami między lśniącymi nićmi, zmieniając ich ułożenie na mniej chaotyczne. Później siłą woli zmieniłem ich kolor... i w tej chwili wyrzuciło mnie z jego głowy.
Przycisnąłem ciało do jednego z wilgotnych drzew, by odsunąć się jak najdalej od płomieni i patrzyłem, co się dzieje. Ku mojemu zaskoczeniu zaczęły stopniowo przygasać. Tsume z szeroko otwartymi oczami patrzył w moim kierunku, zupełnie jakby zastanawiał się, po co robi to wszystko. Udało się! Naprawdę się udało! Uśmiechnąłem się delikatnie i nie spuszczając go z oczu, ostrożnie zacząłem stąpać w jego kierunku. Spalona trawa wciąż była gorąca, ale starałem się to ignorować. Wbrew pozorom to nie było wcale aż takie proste. W końcu stanąłem tuż przed jego pyskiem. Byłem co prawda o głowę niższy, ale on zdawał się tego nie dostrzegać. Patrzył na mnie jak zaczarowany. Wtedy wyszeptałem życzenie do Wilczego Kła, który był cały czas zawieszony na mojej szyi.
- Niech przymiażdży go tuzin tłustych jeleni. Chcę je później zatrzymać dla siebie.
To było pierwsze, co mi przyszło do głowy, a jakże skuteczne. Upadł i w dodatku nie mógł się podnieść. Minęło dziesięć sekund i pochłonął nas blask. Ponownie poczułem odrętwienie i zaraz później trafiłem do jaskini w której panował półmrok. Usłyszałem oklaski przeplatane śmiechem i po przyzwyczajeniu oczu do odmiennego oświetlenia, zrobiłem delikatny ukłon. Wiedziałem, że nie do końca o to chodziło w bitwie, ale nawet na wiecznie skwaszonym pysku Suzanny pojawił się lekki uśmieszek. To już coś znaczyło.
- Gratuluję, jesteś pierwszym, który wrócił jako wygrany. Pozostali jeszcze nie zakończyli starcia - powiedziała, podchodząc do mnie - Teraz zapraszam do naszej loży zwycięzców na odpoczynek.
- Loży zwycięzców? - zapytałem z ekscytacją.
- Mam na myśli szpital - odrzekła, wywracając oczami.

<C.D.N.>

Od Serill’a “Pora pożegnać wspomnienia” cz.1 (C.D. chętny)


Szedłem wzdłuż rozlewisk, mocząc łapy i skacząc w kałuże niczym szczeniak. Podszedłem do zarośli. Nagle jakaś wielka bestia skoczyła na mnie. Mignęła czerwono-pomarańczowa sierść i poczułem niepokojący ból w boku. Zamachnąłem się łapami w tamtym kierunku, lecz bez skutku. Rozwinąłem skrzydła, by odepchnąć napastnika. Kłapnąłem kilka razy zębami, za trzecim gryząc go w nogę. Zdałem sobie sprawę, że to nieprzyjacielsko nastawiony ognisty Kirin. Skoczyłem na niego i wbiłem kły w jego klatkę piersiową. Gdy z ulatywało z niego życie, poczułem, że cały płonę i to dosłownie. Krzyknąłem z bólu i pognałem ile sił w łapach do pobliskiej rzeki. Płomienie paliły moją sierść i skórę. Wskoczyłem do wody, gasząc ogień. W miejscach poparzeń nie czułem już bólu. Po pół godziny wyszedłem z wody i rozprostowałem skrzydła. Chciałem wzbić się w powietrze, lecz runąłem na ziemię. Wtedy do mnie dotarło, że moje pióra zostały zbyt uszkodzone, by latać.
Obudziłem się, cały się trzęsąc.
To tylko sen… - uspokajałem się. - Nic się nie stało. Masz skrzydła i możesz latać…
Usłyszałem burczenie w moim własnym brzuchu. Głód nie był moim ulubionym uczuciem. Niezadowolony z konieczności porzucenia myśli o głębokim i długim śnie bez koszmarów, postanowiłem udać się na polowanie. W tym celu pobiegłem do Zielonego Lasu. Trawa uginała się pod moimi łapami, gdy stawiałem kolejne kroki. Wiatr szeleścił liśćmi drzew i poruszał gałęziami. Całokształt wydawał się być tak spokojny, całkiem jak ja. Ominąłem jakiś kawałek drewna leżący na ziemi i rozmyślałem dalej. Tak cicho, przyjemnie… Mógłbym zostać tu na zawsze. Zbliżałem się do oświetlonej promieniami słońca polany. Bezszelestnie wskoczyłem na pobliskie drzewo, by przyjrzeć się bliżej. Wysunąłem przed siebie przednią łapę, by zapewnić sobie lepszą równowagę i zmrużyłem oczy. Dostrzegłem gromadkę szarych zajęcy, które na pewno uciekłyby mi oraz łanię, jedzącą trawę. Jej jasnobrązowa sierść połyskiwała w słońcu, a ona sama czasami strzygła uszami. Widać było, że to zdrowa i młoda sarna. Na pierwszy rzut oka niezbyt silna, dlatego zdecydowałem się na posiłek złożony z tej opcji. Jeszcze raz poprawiłem moją pozycję na gałęzi i odbiłem się tylnymi łapami. Przednie wyciągnąłem w kierunku ofiary. Spadłem na nią, drapiąc pazurami jej grzbiet. Zanim zdążyła mnie zrzucić, wgryzłem jej się w kark, a potem w tchawicę. Przynajmniej nie będzie umierała w cierpieniu, tylko szybko i prawie bezboleśnie. Zeskoczyłem z niej, a ona już leżała. Jej oddech zwalniał, a ona robiła się coraz spokojniejsza. Po kilku sekundach opuściły ją siły i zrobiła ostatni oddech. Potem jej ciało znieruchomiało na zawsze. Spojrzałem na nią z nieukrywanym współczuciem. Nigdy nie chciałem zabijać bezbronnych i niewinnych. Najchętniej zostałbym wilczym wegetarianinem, lecz moje ciało i duże zapotrzebowanie na białko mi na to nie pozwalało. Westchnąłem i zacząłem jeść moją zdobycz. Ciepła krew spoczęła na moich zębach, a smak mięsa uderzył w kubki smakowe. To był syty posiłek. Gdy zjadłem tyle, ile mogłem, zostawiłem resztki na ziemi. Może zje to ktoś inny, albo jakieś padlinożerne zwierzę. O ile takie tutaj żyją. Szedłem przed siebie, po prostu rozmyślając o tym wszystkim. Z tego błogiego stanu wyrwał mnie czyiś przyjazny głos.
- Cześć!

<Chętny?>

Uwagi: Nie "podeszłem", tylko "podszedłem". Nie "wegetarianem", a "wegetarianinem".

Ciekawostka #28

Od kilku miesięcy planuję wprowadzić na WMW fabułę, jednakże nie jestem do końca pewna, czy to się uda (ze względu na nowych, którzy nie są do końca zorientowani we wszystkim i mogą pisać normalne op. o przyjaźni). Chodzi głównie o to, że jest ona dość nietypowa i nie każdemu może przypaść do gustu, gdyż wówczas rozgrywka nie będzie już aż tak sielankowa. Chodzi o rozpętanie wojny z ludźmi (tak, będzie III wojna światowa, zwana również Wielką Wojną czy Wielką Zagładą).
Aktualnie jednak musicie się zadowolić jedynie przygodami (z których i tak nikt nie korzysta, meh...).

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Od Miniru "Nowy rozdział życia watahy" cz. 10 (cd. Suzanna)

- Czy jestem gotowa? Nie wiem... - odpowiedziałam Suzannie, która przed chwilą przyłapała mnie na podglądaniu obcej mi watahy.
- Minariu, proszę ciebie o pomoc.
- Miniru...
- No dobrze, Miniru. Jakim cudem cię jeszcze nie zobaczyłam?
- Może dlatego, że byłam w cieniu, na drzewach...
- Wspięłaś się na drzewo? - Pestka była bardzo zdziwiona tym faktem.
- Może mnie nie zauważyłaś, ponieważ byłaś strasznie wszystkim przejęta?
- Może... - mruknęła niezadowolona, a przynajmniej się starała. Widzę w jej oczach, że się boi. Obawia się tych wilków.
- Zgadzam się... - powiedziałam cicho i niepewnie.
- Słucham?
- Już dobrze... Zgadzam się. - odpowiedziałam. Na to Alfa lekko się uśmiechnęła. Wiedziałam, że sobie nie poradzi... Moje sumienie kazało mi jej pomóc. Choć ja też nie dam rady to przynajmniej spróbuję!
- Chodźmy tam do nich!
Powoli wyszłam z ukrycia i razem zmierzałyśmy w stronę tych tajemniczych osobników. Wszyscy się patrzyli na nas... Ich wzroki ukrywały coś dzikiego i trudnego do poskromienia. Bałam się jak nigdy przedtem.
- To jest Miniru. Będzie was szkolić w manierach i kulturze - Suzanna zwróciła się do czarnego basiora. On spojrzał na mnie, a ja podkuliłam ogon. Wiem, że nic z tego nie wyjdzie...
- Zatem witam - odparł - Czy ty naprawdę myślisz, że ona podoła temu wyzwaniu?
- Nie zaszkodzi spróbować.
- Jest nas około stu...
- Proszę cię, nie zniechęcaj jej. - Pestka mówiła lekko drżącym głosem. - Poradzisz sobie, mała...
- Mam taką nadzieję... - odparł obojętnie basior - chodź za mną, Miniru!
Odeszliśmy od Suzanny. Boję się tego co mnie czeka. Widziałam z jakim brakiem wszystkiego rzucali się na jedzenie. Znowu zaczęła mnie boleć głowa. Głosy kazały mi uciekać jak najdalej od tych wilków. Nie słuchałam ich... Te głosy to może być coś złego...
- Czy ty mnie słuchasz? - z moich zamyśleń wyrwał mnie szorstki głos.
- Przepraszam...
- Od czego możemy zacząć?
- Może od czegoś prostego? Może od zaufania? - przy ostatnim słowie ściszyłam głos.
- Hmmm... Dobry pomysł.
Już po chwili wszystkie wilki zebrały się w kole na polanie.
- Teraz możecie się dobrać w pary...
- Jest nas nieparzysta liczba. - odezwał się ktoś z zebranych.
- To jeden wilk będzie ze mną... Dobrze... W tych duetach będziemy już do końca szkolenia... Jeden wilk z pary stoi na dwóch łapach, a drugi go łapie...
- Że co?! - odezwał się szary basior z białymi łapami, który był ze mną w parze.
- No dobrze... Zademonstruję... Ty staniesz na dwie łapy, a ja ciebie złapie. - powiedziałam już bardziej poważnie. Wilk wykonał moje polecenie, a ja zgodnie z obietnicą go złapałam. - Teraz wy.
To nie było zaufanie... Wilki nie łapały się na wzajem. Były dla siebie złośliwe. To nie jest dobrze jak nie wolno im ufać. Jeśli jest brak zaufania w watasze, to o nich źle znaczy...
- Hej! - krzyknęłam pod wpływem złej aury i emocji. Wszystkie ślepia skierowały się ku mnie. - Ouch... Przepraszam... Do rzeczy. Nie czas na żarty! Musicie stać się godni zaufania!
- Godni?
- Tak... Na zaufanie trzeba zasłużyć. Ty! - wskazałam na jednego z wilków - podejdź tu.
- Ja? Okej.
- Masz mnie złapać. Ja ci zaufałam. Nie zawiedź mnie! - Odparłam i weszłam na dwie łapy. Zamknęłam oczy i... złapał mnie! Pierwszy krok w stronę zaufania! Byłam taka szczęśliwa. Nie... ja dostałam głupawki... Zaczęłam się tarzać po trawie i zwijać się ze śmiechu.
- Czy wszystko dobrze? - zapytała się mnie czarna wadera.
- T-tak. - Nic więcej nie mogłam z siebie wydusić. Powoli kolejne wilki dostawały ataku śmiechu. Wkrótce wszyscy leżeliśmy, a raczej turlaliśmy się na ziemi.
- Co się tu stało?! - usłyszałam przerażony głos Suzy.
- Nic... - wstałam z trawy i otrzepałam się - My tylko budowaliśmy zaufanie i...
- Chyba ty naprawdę nie nadajesz się do takich rzeczy... - przerwała mi i powiedziała z niesmakiem
- Jest dobrze. W czym jest problem? Miniru jakoś daje radę... Daj jej chociaż trochę się wykazać. - w mojej obronie stanął jakiś basior.
- Xander? Ty... ją bronisz?... No dobrze... Miniru, ucz ich dalej dobroci i kultury... - odparła już smutniej. Nie umiem czytać w myślach, ale z nią coś jest nie tak... - Zatem ja wam nie przeszkadzam... Do zobaczenia!
- To co teraz? - zapytał Xander
- Chodźcie się wykąpać. Za mną! - zawołałam resztę i ruszyliśmy w stronę wodospadu. Jako pierwsza weszłam do czystej wody, a za mną kilka śmiałków. - No wchodźcie wszyscy! Nie chcemy chyba mieć tu brudasków?
Po kilku minutach rozmawianiu o czystości całkowitej wszystkie wilczki znalazły się w wodzie. Niektórych to musiałam nauczyć jak się porządnie umyć. Wyglądało to śmiesznie. Gdy wszyscy już mieli dość zaczęliśmy się wygrzewać i suszyć, ponieważ niedługo słońce... No właśnie gdzie słońce? Łapy zaczęły mi już świecić to znak, że zaraz będzie noc...
- Chyba trzeba już wracać do jaskiń... Nie mogę przebywać w nocy na zewnątrz...
- Oczywiście... Wracamy do jaskiń! - krzyknął Xander.
- Ja już muszę biec... To jutro z rana przed jaskiniami... Dobranoc! - pożegnałam się i ruszyłam w stronę mojego mieszkanka. Pędziłam ile sił w łapach. Słyszałam głosy i widziałam zjawy. Poczułam czyjąś obecność, czyżby ktoś mnie śledził? Trzasnęła gałązka.
- Halo, czy ktoś tu jest? - zapytałam niepewnie. Nikt mi nie odpowiedział. Moje łapy i uszy były już strasznie rażące. Gdy byłam już w środku miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje...
Zanim zasnęłam rozmyślałam o watasze. Jeśli teraz trwają te wielkie i sławne bitwy, to czy te wilki nikomu nie zagrażają? O co chodzi... Czemu teraz? Czemu nie na przykład wcześniej czy kiedy indziej? Teraz trwają pełnie i w ogóle...

Obudziłam się chyba z rana, bo przez te chmury nic kompletnie nie widać. Spojrzałam na swoje runa. Nie świecą, więc jest dzień... Wyszłam z jaskini i podążyłam w stronę miejsca spotkania. Na miejscu były wilki z byłej watahy Asai, jeśli dobrze pamiętam.
- Dzień dobry wszystkim! - przywitałam się, a oni odpowiedzieli mi tym samym. - Dzisiaj popracujemy nad kulturą osobistą. Chodźmy na wrzosowisko.
Byliśmy w miejscu pełnym pięknych wrzosów. Oto drugi dzień szkolenia...
- Dzień zaczynamy od ładnego przywitania się. Może być w formie: cześć, witaj, dzień dobry i takie zwykłe hej. Trzeba pamiętać o uśmiechu! Ale szczerym! - ostatnie słowo podkreśliłam. - Przećwiczmy uśmiechy!
- Przepraszam, ale po co mamy się szczerze uśmiechać?
- Och, nie rozumiecie? Szczery uśmiech jak śmiech, czyli zaraźliwy. My w naszej watasze tak się witamy!
- Mam pytanie. - zapytał się jakiś młody basior. Jego wiek mogę określić na dwa lata. - Czemu masz te blizny na pysku? Masz wycięty uśmiech, ale nie uśmiechasz się zbyt często... - osłupiałam... Skąd może wiedzieć, że się ciągle nie uśmiecham? Może to on mnie śledził?
- Muszę iść gdzieś na chwilę... Poćwiczcie uśmiechy... Ja wrócę... - szybkim krokiem szłam w stronę lasu... Tak... Płakać. Mam słabą psychikę. Usiadłam przy drzewie i nagle coś wciągnęło mnie z wielką siłą do jakiejś szczeliny.
- Kim jesteś? Co ode mnie chcesz?! - powiedziałam drżącym głosem.

<Suzanna?>

Uwagi: Jeżeli zdanie ma być zwrócone do konkretnej osoby i jest podane jej imię bądź jest to prośba, przywitanie itd., powinnaś postawić przecinek (np. chodź za mną, Miniru!, Proszę cię, nie zniechęcaj jej.). Niepotrzebnie robisz takie "dziury" w tekście.