Rankiem spacerowałam po terenach watahy. Gdy przechodziłam obok jakiejś
jaskini zauważyłam przy wejściu kartkę przylepioną do ściany.
Zaciekawiona podeszłam. To był plan lekcji. „Wszystkie szczeniaki od 8
mieś życia mają obowiązek chodzenia do szkoły” pisało na niej. Czyli
mnie też obowiązuje… Dziś jest poniedziałek… „Rano: Magia” przeczytałam
pod napisem poniedziałek. „Magia - czary, zaklęcia” wyjaśniało to co
„będziemy” dziś robić. Od razu pomyślałam o dzienniku trzynastym. Pobiegłam
jak najszybciej do jaskini. Wbiegłam, złapałam dziennik w pysk i
wybiegłam. Po paru minutkach zbliżałam się już do tej jaskini. Wyszła z
niej bibliotekarka z dzwonkiem w pysku. Zaczęła dzwonić tym samym
ruszając głową na lewo i prawo. Gdy byłam już koło niej zatrzymałam się.
- Dzień dobry - odruchowo się przywitałam puszczając przy tym dziennik
- Witaj - przywitała się - wejdź do klasy - zabrałam dziennik i weszłam do
„klasy”. Stała tam już dwójka szczeniąt. Jedna była niebieska w czarne
pręgi, a druga biało-szara. Położyłam dziennik w kącie.
- Witajcie - powiedziała nauczycielka, wchodząc do klasy - czy ktoś z was ma jakiś żywioł? - zapytała
- Ja mam - odpowiedziałam - materii, lecz z Kolczyków… - umilkłam
- A ktoś z was ma jakiś? - popatrzała na dwójkę wader, które machały głową,
że nie mają - ech… - popatrzała na mnie - a nie znasz swojego naturalnego? -
postąpiłam tak samo jak one. Nauczycielka wyszła, a ja i tamte
szczeniaki wyszliśmy za nią. Zabrałam ze sobą dziennik. Szłyśmy tak jakiś czas. Doszłyśmy do gór. Weszłyśmy na półkę, która była
pokryta śniegiem.
- No dobra… - pokazała na zaspę śnieżną - wejdźcie w nią i przykryjcie się
śniegiem - usiadła. Weszłyśmy do wyspy. Poczułam zimno kłujące me ciało.
Zaczęłam dygotać. Wyszłam z niej.
- Czemu wyszłaś? - zapytała nauczycielka
- Bo zimno - odparłam prosto z mostu. Usłyszałam stukot zębów. Im też się zrobiło zimno. Wyszły i się otrzepały.
- Dobra, idziemy - oznajmiła wadera i zaczęła schodzić z półki.
Uwagi: Już Ci tłumaczyłam, jak z tymi numerkami, więc nie chce mi się powtarzać. Kont? Czy chodzi tu o konto? Jeśli o kąt, wówczas powinnaś napisać ten wyraz przez "ą". "Szłyśmy dość
długo, ale nie za długo." - że co?
Źle:
-dzień dobry- odruchowo się przywitałam puszczając przy tym dziennik
Dobrze:
- Dzień dobry - odruchowo się przywitałam, puszczając przy tym dziennik
Jaką widzisz różnicę?
Zacieśnianie więzi
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)
piątek, 8 stycznia 2016
Od Tsume "Historia jak każda inna" cz. 2 (cd. Shira)
Padłem zmęczony dniem na łóżko ciężko w nie wzdychając po kolejnym
męczącym dniu, jednak musiałem się podnieść, aby chociaż zdjąć z siebie
ubrania. Z pół zamkniętymi powiekami zrzuciłem z ramion moją starą
podartą już skórzaną kurtkę. Jednym szybkim ruchem wraz z białym
t-shirtem, ale góry się zaczęły przy zdejmowaniu spodni. Byłem tak
wykończony, że ta prosta czynność sprawiała mi ogromny kłopot. Resztkami
sił zdjąłem i je. Pomijając fakt, że trwało to około pięciu minut.
Następnie wyciągnąłem się na meblu i zasnąłem. Nie przeszkadzało mi
nawet to, że księżyc świecił mi centralnie w twarz.
- Jak ci na imię? - wymruczałem cicho patrząc na nią wysoko z góry, ponieważ przewyższałem wszystkich jak na chwilę obecną.
- Shira...
- Jesteś z watahy? - nie zmieniłem tonu głosu.
- Nie.
- Nie mam czasu zaprowadzić do Alfy, więc albo dołączysz do umówionego polowania, albo idź poszukać jej sama.
- Chętnie dołączę - ucieszyła się.
- Miło mi to słyszeć... Chociaż pomożesz. A więc, w czym jesteś dobra? Szybko biegasz i jesteś wytrzymała może jesteś silna i zwinna czy wytrzymała na ból i silna?
- Czy to istotne?
- Tak, muszę cię przydzielić...
- W takim razie, to pierwsze do mnie przemawia.
- Będziesz goniącą. Vanesso, powiedź Nowicjuszce jaki mamy plan działania.
Odszedłem od wader, aby mogły w spokoju porozmawiać, a poza tym miałem jeszcze do wyjaśnienia pewną kwestię z pewną dwójką jaką jest Trixi i Chester. Ich dziwne kolorowe futerko nie pomagało w polowaniu, ponieważ bardzo rzucało się w oczy, jednakże musiałem to przeboleć i ustawić ich w takich pozycjach, aby zwierzyna ich nie zauważyła, ani zwęszyła. Wytłumaczyłem im co i jak. Nie powiem, ich miny świadczyły o tym, że moje uwagi co do ich ubarwienia dotknęły ich, ale to już nie moja sprawa, nie jestem psychiatrą, więc nie obchodzą mnie ich przeżycia wewnętrzne. Zależało mi na tym aby wykarmić ponad trzydzieści głodnych pysków.
- Zająć pozycje - rozkazałem.
- Na mój znak biegniemy - szepnąłem do niego przez ramię. Skinął w odpowiedzi. Jeleń przekroczył linię w której znajdowała się "nasza" skała.
- Już!
Ruszyłem biegiem, a basior zaraz za mną, obie wadery biegły za nami ubezpieczając tył. Nie wyprzedzaliśmy go, tylko gryźliśmy po nogach, jakby chciał skręcić gdzieś, gdzie nie było zamierzone. Zdezorientowany byk biegł na oślep wręcz. Poddawał się naszym sztuczkom manipulacji, więc wszystko szło zgodnie z planem. Wpędziliśmy go w las, gdzie sprytnie schowana Trixi za chmarą krzaków wyczekiwała zwierzyny. W miejscu docelowym wadera rzuciła się mu na szyję sprawiając, że upadł. Zaraz ja do niej doskoczyłem i wbiłem zęby w miejscu gdzie głowa łączy się z szyją, ponieważ jest tam najbardziej cienka (praktycznie jej nie ma) warstwa tłuszczu i odkrywa całościowo tchawice. Przegryzłem ją pozbawiając jelenia dostępu do powietrza, przez co się udusi w przeciągu kilku sekund. Puściłem go, aby donośnie oraz głęboko (chodzi o barwę głosu) zawyć, że reszta może się już zbierać, jeśli chce.
- Możemy go... - zaczął ktoś, nawet nie zwróciłem kto.
- Nie - uciąłem.
Złapałem zwierzynę za kark i przeciągnąłem bydle na polane. Cholernie ciężki był, ale dam radę. Zostawiłem go w spokoju dopiero jak dotargałem go do "skały" (tej samej do wcześniej).
- Teraz możecie.
- A ty nie jesz? - spytała Nowicjuszka.
- W ciągu dnia zjadłem wystarczająco na mój brzuch.
Odsunąłem się od grupy, pozostając na skraju, by pilnować czy jakiś nieproszony gość chcę skorzystać z okazji.
"- Nie będę brał z nikogo przykładu, bo jestem jaki jestem, trochę roztrzepany, trochę zbyt prędki do wszystkiego, ale najważniejsze jest to, że nie gram kogoś kim nie jestem."
Paradoksalnie, że nauczyłem się czegoś od własnego syna.
- Zu, jest sprawa. Widzisz tamtą czarną waderę? - spytałem, a ona w odpowiedzi mruknęła głuche 'mhm', abym mógł kontynuować wypowiedź - Przybłąkała się, ale muszę przyznać na polowaniach radzi sobie świetnie. Pogadaj z nią.
Nagle dosiadła się do nas owa Nowicjuszka. Nie usłyszałem jej o dziwo. Des widocznie także, ponieważ zdziwionym wzrokiem na nią zerkała.
- Jestem na okresie próbnym.
- Czyli jak połowa watahy - skomentowałem jej oznajmienie - Obyś przeszła, dobrze polujesz.
Des chyba widocznie nie chciało się tego słuchać, więc się sprytnie ulotniła, zapewne podroczyć Yusufa.
<mogę ci mówić ' Nowicjuszko'? XD>
Uwagi: "Połowanie"... moje nowe ulubione słowo, tak samo jak "fo", "światczyły", "zadzgać", "tylnie odnóżę", "biegiemy", "wyczewiwała", "dotragałem", "paradoskalne" i "właśnego". ;-;
***
Przestałem oczy patrząc się na trzyosobową grupę moich podopiecznych na
wieczorne polowanie. Ostatnia grupa na dziś. Nagle Vanessa zwróciła mi
uwagę, że ktoś bacznie się nam przygląda z boku. Odwróciłem się, aby
sprawdzić kto to. W sumie logiczne... Stała tam nie wysoka, atletycznie
zbudowana czarna wilczyca z szarą grzywą. Jako przywódca polowań,
musiałem sprawdzić, czy to nową zbłądziła czy została przydzielona do
tej grupy, ewentualnie czy w ogóle należy do watahy.- Jak ci na imię? - wymruczałem cicho patrząc na nią wysoko z góry, ponieważ przewyższałem wszystkich jak na chwilę obecną.
- Shira...
- Jesteś z watahy? - nie zmieniłem tonu głosu.
- Nie.
- Nie mam czasu zaprowadzić do Alfy, więc albo dołączysz do umówionego polowania, albo idź poszukać jej sama.
- Chętnie dołączę - ucieszyła się.
- Miło mi to słyszeć... Chociaż pomożesz. A więc, w czym jesteś dobra? Szybko biegasz i jesteś wytrzymała może jesteś silna i zwinna czy wytrzymała na ból i silna?
- Czy to istotne?
- Tak, muszę cię przydzielić...
- W takim razie, to pierwsze do mnie przemawia.
- Będziesz goniącą. Vanesso, powiedź Nowicjuszce jaki mamy plan działania.
Odszedłem od wader, aby mogły w spokoju porozmawiać, a poza tym miałem jeszcze do wyjaśnienia pewną kwestię z pewną dwójką jaką jest Trixi i Chester. Ich dziwne kolorowe futerko nie pomagało w polowaniu, ponieważ bardzo rzucało się w oczy, jednakże musiałem to przeboleć i ustawić ich w takich pozycjach, aby zwierzyna ich nie zauważyła, ani zwęszyła. Wytłumaczyłem im co i jak. Nie powiem, ich miny świadczyły o tym, że moje uwagi co do ich ubarwienia dotknęły ich, ale to już nie moja sprawa, nie jestem psychiatrą, więc nie obchodzą mnie ich przeżycia wewnętrzne. Zależało mi na tym aby wykarmić ponad trzydzieści głodnych pysków.
- Zająć pozycje - rozkazałem.
***
Nowicjuszka u boku Vanessy zaganiała dorosłego ogromnego byka (dla
nieogarów - samiec jelenia) z szesnastakiem na tym swoim pustym łbie,
którym mógłby mnie zadźgać na śmierć. Jednak był w tym pewien haczyk.
Jeleń kulał na lewe tylne odnóże, więc dlatego stał się naszym celem.
Ja wraz z Chesterem czekaliśmy schowani za ogromnym głazem, który
całościowo nas skrywał.- Na mój znak biegniemy - szepnąłem do niego przez ramię. Skinął w odpowiedzi. Jeleń przekroczył linię w której znajdowała się "nasza" skała.
- Już!
Ruszyłem biegiem, a basior zaraz za mną, obie wadery biegły za nami ubezpieczając tył. Nie wyprzedzaliśmy go, tylko gryźliśmy po nogach, jakby chciał skręcić gdzieś, gdzie nie było zamierzone. Zdezorientowany byk biegł na oślep wręcz. Poddawał się naszym sztuczkom manipulacji, więc wszystko szło zgodnie z planem. Wpędziliśmy go w las, gdzie sprytnie schowana Trixi za chmarą krzaków wyczekiwała zwierzyny. W miejscu docelowym wadera rzuciła się mu na szyję sprawiając, że upadł. Zaraz ja do niej doskoczyłem i wbiłem zęby w miejscu gdzie głowa łączy się z szyją, ponieważ jest tam najbardziej cienka (praktycznie jej nie ma) warstwa tłuszczu i odkrywa całościowo tchawice. Przegryzłem ją pozbawiając jelenia dostępu do powietrza, przez co się udusi w przeciągu kilku sekund. Puściłem go, aby donośnie oraz głęboko (chodzi o barwę głosu) zawyć, że reszta może się już zbierać, jeśli chce.
- Możemy go... - zaczął ktoś, nawet nie zwróciłem kto.
- Nie - uciąłem.
Złapałem zwierzynę za kark i przeciągnąłem bydle na polane. Cholernie ciężki był, ale dam radę. Zostawiłem go w spokoju dopiero jak dotargałem go do "skały" (tej samej do wcześniej).
- Teraz możecie.
- A ty nie jesz? - spytała Nowicjuszka.
- W ciągu dnia zjadłem wystarczająco na mój brzuch.
Odsunąłem się od grupy, pozostając na skraju, by pilnować czy jakiś nieproszony gość chcę skorzystać z okazji.
***
Kiedy w obrębie mojego wzroku znalazła się długo wyczekiwana grupa
ruszyłem do nich. Suzanna widząc, mnie odłączyła się od grupy.
Wiedziała, że mam do niej sprawę. Musiałem przyznać, była dla mnie jak
córka, często jak była szczeniakiem musiałem pilnować jej i Toboe.
Wyrosła tak samo jak Młody. Zawsze synowi powtarzałem "bierz przykład z
przyjaciółki", jednak on pewnego dnia nauczył mnie pewnej ważnej rzeczy,
mówiąc:"- Nie będę brał z nikogo przykładu, bo jestem jaki jestem, trochę roztrzepany, trochę zbyt prędki do wszystkiego, ale najważniejsze jest to, że nie gram kogoś kim nie jestem."
Paradoksalnie, że nauczyłem się czegoś od własnego syna.
- Zu, jest sprawa. Widzisz tamtą czarną waderę? - spytałem, a ona w odpowiedzi mruknęła głuche 'mhm', abym mógł kontynuować wypowiedź - Przybłąkała się, ale muszę przyznać na polowaniach radzi sobie świetnie. Pogadaj z nią.
***
Siedziałem na uboczu patrząc na to całe zbiegowisko, przy starej druhnie
- Desari. W ciszy obserwowaliśmy ich, ale ich śmiechy i głośne rozmowy
zagłuszały ją doszczętnie.Nagle dosiadła się do nas owa Nowicjuszka. Nie usłyszałem jej o dziwo. Des widocznie także, ponieważ zdziwionym wzrokiem na nią zerkała.
- Jestem na okresie próbnym.
- Czyli jak połowa watahy - skomentowałem jej oznajmienie - Obyś przeszła, dobrze polujesz.
Des chyba widocznie nie chciało się tego słuchać, więc się sprytnie ulotniła, zapewne podroczyć Yusufa.
<mogę ci mówić ' Nowicjuszko'? XD>
Uwagi: "Połowanie"... moje nowe ulubione słowo, tak samo jak "fo", "światczyły", "zadzgać", "tylnie odnóżę", "biegiemy", "wyczewiwała", "dotragałem", "paradoskalne" i "właśnego". ;-;
Od Mizuki "Spacer na dwóch nogach" cz.1 (cd. Kirke)
Tego dnia poranek był wyjątkowo piękny, słońce świeciło, a ptaki
ćwierkały radośnie. Przeciągnęłam się leniwie i wyszłam z jaskini.
- No to czas na śniadanko! - powiedziałam uśmiechając się do siebie.
Tego dnia miałam ochotę na wyjątkowy przysmak, który żeby złapać trzeba się wysilić, była to mianowicie: kozica górska. Jeszcze nigdy nie udało mi się złapać tego przysmaku. Jednak ostatnio biegam szybciej i dłużej, więc może tym razem uda mi się jedną złapać. Przemierzyłam tereny watahy aż doszłam do Gór. Były one piękne jak zawsze, na niższych piętrach rosła zielona trawa, a na wyższych leżały resztki białego puchu. Przeprawa przez góry była dosyć męcząca, wiec postanowiłam chwilkę odpocząć. Położyłam się obok niewielkiego strumyka z górską wodą. Woda była bardzo chłodna, lecz i tak postanowiłam zrobić kilka łyków. Piłam ją bardzo powoli, żeby nie nabawić się zapalenia gardła. Po odpoczynku przeszłam na tryb tropiciela. Z nosem przy ziemi pokonywałam pasmo górskie. Trochę minęło, zanim złapałam odpowiedni trop. Powoli zakradłam się do mojej ofiary. Kozica zaczęła uciekać a ja pobiegłam za nią. Był to długi i męczący pościg, ale w końcu udało mi się ją złapać. Zdyszana i bardzo zmęczona zaczęłam jeść. Jej smak był pyszny, warto było się tak namęczyć. Po skończonym posiłku postanowiłam zmienić się w człowieka i poszłam do Miasta. Musiałam znaleźć jakąś pracę. Przechadzałam się po ulicach na których aż roiło się od ludzi. Nie lubiłam ich, nigdy nie czułam się przy nich bezpieczna. W pewnym momencie znalazłam to czego szukałam: przy kawiarni wisiało ogłoszenie, które jasno mówiło że szukają kelnerki. Od razu weszłam do kawiarni, była ona bardzo ładna, a wręcz cudowna. Poszłam do szefa i zaczęłam z nim rozmawiać. Była to dosyć długa rozmowa, lecz i tak zrobiłam dobre wrażenie, bo szef mnie zatrudnił. Miałam się stawić w kawiarni następnego dnia o godzinie ósmej rano. Wróciłam do watahy, panował już późny wieczór. W mojej wilczej formie powoli kierowałam się do mojej jaskini, gdy ni stąd ni zowąd wpadł na mnie jakiś wilk. Był to niebiesko czarny szczeniak.
<Kirke?>
Uwagi: brak
- No to czas na śniadanko! - powiedziałam uśmiechając się do siebie.
Tego dnia miałam ochotę na wyjątkowy przysmak, który żeby złapać trzeba się wysilić, była to mianowicie: kozica górska. Jeszcze nigdy nie udało mi się złapać tego przysmaku. Jednak ostatnio biegam szybciej i dłużej, więc może tym razem uda mi się jedną złapać. Przemierzyłam tereny watahy aż doszłam do Gór. Były one piękne jak zawsze, na niższych piętrach rosła zielona trawa, a na wyższych leżały resztki białego puchu. Przeprawa przez góry była dosyć męcząca, wiec postanowiłam chwilkę odpocząć. Położyłam się obok niewielkiego strumyka z górską wodą. Woda była bardzo chłodna, lecz i tak postanowiłam zrobić kilka łyków. Piłam ją bardzo powoli, żeby nie nabawić się zapalenia gardła. Po odpoczynku przeszłam na tryb tropiciela. Z nosem przy ziemi pokonywałam pasmo górskie. Trochę minęło, zanim złapałam odpowiedni trop. Powoli zakradłam się do mojej ofiary. Kozica zaczęła uciekać a ja pobiegłam za nią. Był to długi i męczący pościg, ale w końcu udało mi się ją złapać. Zdyszana i bardzo zmęczona zaczęłam jeść. Jej smak był pyszny, warto było się tak namęczyć. Po skończonym posiłku postanowiłam zmienić się w człowieka i poszłam do Miasta. Musiałam znaleźć jakąś pracę. Przechadzałam się po ulicach na których aż roiło się od ludzi. Nie lubiłam ich, nigdy nie czułam się przy nich bezpieczna. W pewnym momencie znalazłam to czego szukałam: przy kawiarni wisiało ogłoszenie, które jasno mówiło że szukają kelnerki. Od razu weszłam do kawiarni, była ona bardzo ładna, a wręcz cudowna. Poszłam do szefa i zaczęłam z nim rozmawiać. Była to dosyć długa rozmowa, lecz i tak zrobiłam dobre wrażenie, bo szef mnie zatrudnił. Miałam się stawić w kawiarni następnego dnia o godzinie ósmej rano. Wróciłam do watahy, panował już późny wieczór. W mojej wilczej formie powoli kierowałam się do mojej jaskini, gdy ni stąd ni zowąd wpadł na mnie jakiś wilk. Był to niebiesko czarny szczeniak.
<Kirke?>
Uwagi: brak
Od Onurixa "Dom" cz. 1 (cd. Kiiyuko)
Wędrówka stałym biegiem od kilku dobrych godzin była wspaniałym
pomysłem, stanowiącym regeneracje zastałych wcześniej stawów. Jakiś czas
osiadłem i zająłem niewielki skrawek lasu wraz z jaskinią, należącą
niegdyś również do wilków wędrowników. Nie miałem w zwyczaju zostawać
gdzieś więcej niż dwa miesiące. Czułem się wtedy niespełniony, bo w krwi
wpisane mam podróże i poszukiwania. Nigdy nie miałem upragnionego celu,
który wskazywałby mi drogę, torował dobrą ścieżkę. Lubię się czasem
pomęczyć, przejść okrężną zamiast skrótami i nabyć doświadczenia. Jestem
zdania, że w życiu powinienem spróbować wszystkiego. Jakkolwiek
nieprzyzwoicie mogłoby to brzmieć, nie miałem tego w planie. Chodzi
głównie o zasmakowanie wszelkich uczuć, poznanie wartości i decyzja,
które chce się smakować częściej, a jakie wyznawać.
Przeczesywałem się przez wspaniały las, okryty śnieżnobiałym puchem, który spadł wczorajszej nocy, byłem nieco zdziwiony, zazwyczaj coraz cieplejsze marcowe podmuchy wiatru zwiastują wiosnę. Wyczuwszy piżmową woń wilczej sierści, przyśpieszyłem biegu. Czułem wibracje ziemi. Było tu więcej moich pobratymców. Poczułem się pewniej. Mimo mojego wędrowniczego stylu życia nie do końca mogę powiedzieć, że wybrałem samotność. Każdy z nas jej potrzebuje, ale nikt na pewno nie czuje się w niej szczerze dobrze.
Zorientowałem się, że jestem w domu. Nie zapomniałbym nigdy tego wspaniałego miejsca, w którym zawiązałem przyjaźnie i czułem się jakbym tu przynależał.
Powróciłem.
Otworzyłem się na wszystkie panujące tutaj zapachy, włączyłem większość receptorów rozkoszując się poczuciem bezpieczeństwa.
Przyspieszywszy biegu podziwiałem piękno tego dnia, który równie dobrze mógłby być moim ostatnim. Uśmiechałem się szczerze. Sam do siebie.
Nie na długo, bo moim uszom dobiegł dźwięk. Był to szelest krzaków i dźwięk opadającego z nich śniegu za pośrednictwem zbliżającego się ku mnie wilka.
<Kiiyuko?>
Uwagi: brak
Przeczesywałem się przez wspaniały las, okryty śnieżnobiałym puchem, który spadł wczorajszej nocy, byłem nieco zdziwiony, zazwyczaj coraz cieplejsze marcowe podmuchy wiatru zwiastują wiosnę. Wyczuwszy piżmową woń wilczej sierści, przyśpieszyłem biegu. Czułem wibracje ziemi. Było tu więcej moich pobratymców. Poczułem się pewniej. Mimo mojego wędrowniczego stylu życia nie do końca mogę powiedzieć, że wybrałem samotność. Każdy z nas jej potrzebuje, ale nikt na pewno nie czuje się w niej szczerze dobrze.
Zorientowałem się, że jestem w domu. Nie zapomniałbym nigdy tego wspaniałego miejsca, w którym zawiązałem przyjaźnie i czułem się jakbym tu przynależał.
Powróciłem.
Otworzyłem się na wszystkie panujące tutaj zapachy, włączyłem większość receptorów rozkoszując się poczuciem bezpieczeństwa.
Przyspieszywszy biegu podziwiałem piękno tego dnia, który równie dobrze mógłby być moim ostatnim. Uśmiechałem się szczerze. Sam do siebie.
Nie na długo, bo moim uszom dobiegł dźwięk. Był to szelest krzaków i dźwięk opadającego z nich śniegu za pośrednictwem zbliżającego się ku mnie wilka.
<Kiiyuko?>
Uwagi: brak
Subskrybuj:
Posty (Atom)