Obudziłam się rano po raz kolejny z bólem głowy. Robiło się to już
strasznie nudne. Głosy w głowie były przerażające. Szeptanie zjaw nie
pozwoliło mi się skupić. Naprawdę miałam już tego dość! Postanowiłam się
przejść nad wodopój.
Po drodze nie spotkałam żadnego wilka. Dopiero w miejscu do, którego
przyszłam się napić byli wszyscy. Właśnie w tym momencie poczułam jak
dzisiaj jest gorąco. Istny upał! Zbliżyłam się do wody i wypiłam kilka
łyków tej zimnej cieczy. Anielska ulga dla gardła.
- Cześć! Jesteś nowa? Chodź popływać! Lubisz pływać? Jak się nazywasz? - z mojego błogiego stanu wyrwał mnie głos szczeniaka.
- Cześć... Jestem Mi..Mi... - no nie... Proszę...
- Miniru?
- Tak.
- Słyszałem o tobie! To ty uratowałaś Nigrum od tej spadającej gałęzi!
- No tak... A ty jak się nazywasz?
- Nirvaren! - uśmiechnął się do mnie pokazując swoje kły. - Chodź
popływać! Może jeszcze będzie dla nas miejsce! - dodał i po chwili
prawie zniknął mi z oczu.
- Nirvaren, zaczekaj! - krzyknęłam za nim, a on się zatrzymał. Podbiegłam do niego. Minutę po tym byliśmy już przy wodospadzie.
- Kto ostatni to zgniłe jajko - powiedziałam i wskoczyłam do wody.
- To było nie fair! - Nirvaren udawał obrażonego, a ja wciągnęłam go za
łapę do wody. Zanurkowałam i podrzuciłam szczeniaka do góry. Jego mina
była bezcenna!
- Szkoda, że siebie nie widziałeś. - zwijałam się ze śmiechu.
- Zobaczysz jeszcze na co mnie stać - powiedział próbując być poważnym,
ale ja wybuchłam jeszcze większym śmiechem. Mały chyba się już trochę
zdenerwował, ponieważ rzucił się na mnie. Pod jego niewielkim ciężarem
nie można było zatonąć, ale zrobiłam to dla niego. Gdy wypłynęłam na
powierzchnię i udawałam zaskoczoną, on zaczął się śmiać. Nasze zabawy
przyciągneły uwagę wielu wilków.
- Miniru?
- Tak?
- Wiesz... Chyba muszę już iść...
- Aha... Dobrze...
- Do zobaczenia!
- Cześć - odpowiedziałam wilczkowi, który wyszedł z wody.
Reszta dnia minęła spokojnie. Chodziłam po lesie. Nie miałam nic
lepszego do roboty. Nikogo w pobliżu nie czułam. Zaczęłam po cichu sobie
śpiewać. Kocham to. Tekst wymyśliłam na poczekaniu. Zobaczyłam stare
drzewo, które wyglądało na bardzo mocne. Bez namysłu wdrapałam się na
nie. Teraz leżałam na gałęzi i nuciłam jakąś melodię... Zasnęłam...
Obudziłam się, gdy słońce już zachodziło. W pośpiechu zaskoczyłam, ale
można też powiedzieć, że raczej spadłam z drzewa. Pobiegłam szybko w
stronę jaskiń. Nie powinnam przebywać sama w nocy na zewnątrz. W jaskini
ułożyłam się wygodnie i poszłam spać lecz nie na długo. Zbudził mnie
kogoś głos...
- Hej... Śpisz?
<Nirvaren?>
Uwagi: "Do zobaczenia" piszemy osobno.
Zacieśnianie więzi
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)
sobota, 6 sierpnia 2016
Od Astrid "Obca czy znajoma" cz. 17
- To rany zaczęły trochę boleć… Nie ma o co się martwić. – powiedział
basior. Chciałam coś powiedzieć, że jest o co się zamartwiać, ale nie
zrobiłam tego. Powinnam się była chyba odsunąć, ale nie chciałam, ta
chwila była taka… Nie wiem jak to określić. Idealna? Nie, ale gdyby nie
ta sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy, gdyby nie to że Dante jest cały
pokiereszowany to wtedy może byłaby taka. Staliśmy tak już od paru minut
i kiedy miałam zamiar puścić już Dantego, ten położył łapę na moim
grzbiecie. Zadrżałam lekko, ale w dość przyjemny sposób. Co nas
zaprowadziło do tej chwili? Te wszystkie wydarzenia, to wszystko… Nie,
stop. To nie ważne. Liczy się tylko to co dzieje się teraz.
- As? – przerwał ciszę Dante.
- Hm? – mruknęłam wracając na Ziemię.
- Nie mieliśmy wracać?
- Nie... – odpowiedziałam i wtuliłam w pysk w miękkie futro samca. Przyjemna woń, którą zawsze rozsiewał wokół siebie kojarzyła mi się z późnym latem, jednak teraz czułam ją o wiele wyraźniej, pachniał lasem, w którym jeszcze przed chwilą padał deszcz i czymś jeszcze, czego nie potrafiłam zidentyfikować. Po chwili zapomniałam o całym świecie, co było bardzo przyjemne. Liczył się tylko ten moment i tylko on. Reszta nie była ważna…
Po chwili usłyszeliśmy szelest z krzaków. Puściliśmy się i obróciliśmy w tamtą stronę. Kto to i czego teraz chce? Spodziewałam się, że ktoś zaraz wyjdzie zza krzewów, jednak nikt się nie pojawił. Może tylko nam się wydawało. Nie, jednak nie, znowu usłyszałam ten dźwięk tylko, że o wiele wyraźniej. Ktoś się zbliżał. Poczułam woń wilka. Spojrzałam na towarzyszącego mi basiora. Nie wyglądał najlepiej, krew zabarwiła opatrunki na czerwono. Samiec cofnął się do tyłu, a ja przybrałam odpowiednią pozycję, by od razu zaatakować przybyłego. Zza roślin wyłonił się wilk. Wyglądał na skołowanego i niepewnego. Jego uszy opuszczone były do tyłu, a ogon skulony. Bał się nas. Albo udawał.
- Kim jesteś? – warknęłam, wolałam mu nie ufać.
- Ja… Ja… - spojrzał na mnie, później na Dante, jakby szukając pomocy, znowu na mnie i tak jeszcze parę razy. Ja w tym czasie mu się uważnie przyglądałam. Był raczej niski i chudy, nie mógł mieć więcej niż dwa lata. Jego sierść była beżowa i czymś posklejana, w niektórych miejscach nie było jej w ogóle. Na piersi miał coś co wyglądało jak obszar poparzonej skóry. Sprawiał wrażenie słabego i niepozornego. Intensywnie żółte oczy rozszerzone były ze strachu i zdziwienia.
- Mów.
- Ja… Jestem Kei. – powiedział cicho, przez co nie byłam pewna czy jego imię brzmiało Kai czy Kei. Powoli się wyprostowałam.
- Kei? – wolałam się upewnić. Basior skinął głową. – Co tutaj robisz?
- Em… Zgubiłem się. – mruknął zawstydzony. Moje spojrzenie złagodniało. Wydawał się taki niewinny. Jak szczeniak… W sumie wyglądał jakby dopiero wkraczał w dorosłość.
- Skąd jesteś? – zapytałam. Może mógłby wrócić do swoich?
- Nie wiem… Moje stado jest watahą koczowniczą… Poszli beze mnie… - powiedział cicho. Spojrzeliśmy na siebie z Dante. I co teraz? Ten cały Kei nie może zostać sam, w końcu może być potencjalnym nowym członkiem, a takich nie możemy zniechęcać do watahy. Chociaż z drugiej strony basior nie wyglądał za dobrze. Jakby potwierdzając moje rozmyślenia zakaszlał. Serce zamarło mi w piersi. Tylko nie to...
- Jesteś chory? - zapytałam modląc się, żeby otrzymać przeczącą odpowiedź. Kei pokiwał głową na tak. No nie... Teraz to muszę się nim zająć, ale w tej chwili... Błagam, niech to będzie żart!
~ Co się martwisz? Jeśli zdechnie to trudno, ale koniec końców każdy umrze. Powinnaś mu pomóc i go zabić już teraz... - usłyszałam w głowie niski głos jakieś wadery. Nie ma mowy. Nie mogłabym tego zrobić...
- Powiedz mi, co my mamy z tobą zrobić? - zapytałam. "Zabić?" usłyszałam znowu ten głos. "Nie!" pomyślałam. Kto u diabła siedzi w mojej głowie? Kei spojrzał na mnie ze strachem w oczach.
- Kei... Dziwne imię... Trochę jak nasz Kai. - odezwał się w końcu Dante za co byłam mu bezgranicznie wdzięczna. - Dawno się tu plączesz? - powiedział i mrugnął. Dan, jesteś geniuszem! Szybko się odwróciłam i odeszłam najszybciej jak potrafiłam. Kiedy znikłam z ich pola widzenia puściłam się biegiem. Przebiegałam przez tereny nie zwracając uwagi na nic i nikogo. Po chwili byłam już przy zwłokach. Tuż obok nich zaczęłam kopać rozsypując wokół ziemię. Przeturlałam to co zostało z wilka do dziury i zaczęłam zakopywać. Jak się okazało kopanie było dużo łatwiejsze niż zbieranie rozrzuconej ziemi. Kiedy skończyłam westchnęłam ciężko i odeszłam parę kroków w tył przyglądając się miejscu spoczynku nieznanego wilka i zawyłam cicho. Sumienie nie dawało mi spokoju. Postanowiłam, że pójdę do szpitala zobaczyć czy ktoś nie przyszedł i nie potrzebuje mojej pomocy. Całą drogę pokonałam szurając łapami i pyskiem spuszczonym ku ziemi. Biedny...
Jaskinia była pusta i wyglądała bardzo ponuro. Rozejrzałam się wokół patrząc czy nikt nie idzie. W zasięgu mojego wzroku nie było jednak widać żywej duszy. Wzruszyłam ramionami i postanowiłam z braku innego zajęcia posprzątać trochę i wszystko poukładać na swoje miejsce, żeby później nie musieć niczego szukać.
Porządki przerwało mi uczucie, że ktoś tu jest. Obróciłam głowę w stronę wejścia do szpitala, gdzie wraz z Dante stał ten dziwny samiec, Kei. No tak, kaszel. Zaczęłam przypominać sobie przepisy na różne syropy. Postanowiłam, że zrobię sosnowy, bo nie mogłam przypomnieć sobie jakiegokolwiek, który robi się w krótszym czasie niż, w tym przypadku, pięciu godzin. Wzięłam do pyska pędy sosny i wymyłam je w drewnianej misce z wodą. Następnie wrzuciłam je do garnka wiszącego nad paleniskiem. Za mną pojawił się Dante, nie słyszałam kiedy podchodził. Odwróciłam się nerwowo.
- I jak? - szepnęłam, żeby Kei nas nie usłyszał.
- Ciężko powiedzieć. Mało mówił. - odpowiedział także szeptem - A tobie jak poszło?
Westchnęłam. Jak mi poszło?
- A jak mogło pójść? Zrobiłam to. - wyszeptałam czując, że mam łzy w oczach. Uśmiechnęłam się lekko i obróciłam do drugiego samca. Czując na sobie mój wzrok podniósł łeb i spojrzał mi w oczy. - Umm... Syrop będzie gotowy za około cztery godziny. Wytrzymasz?
- Tak. - odpowiedział. Zdziwiona, że otrzymałam słowną odpowiedź uniosłam brwi. - Ile macie lat?
Spojrzałam zszokowana na Dante. Nie wiedziałam co mam powiedzieć.
- Pięć, starzy już jesteśmy. - zaśmiał się Dante. Zwróciłam wzrok na przyjaciela.
- Że co? Przecież mamy dopiero dwa... - wyszeptałam starając się nie otwierać za bardzo pyska.
- Cii... Będziemy trochę starsi. Może być szpiegiem, już i tak za dużo mu powiedziałem. - odpowiedział szeptem.
- Co do tego ma nasz wiek? - zapytałam. Dan mnie jednak zignorował i zwrócił się z powrotem do Kei'ego.
- Kei... A ty ile masz lat?
- Kei? Jaki Kei? Nie znam żadnego Kei'ego. Jestem Erp. Mam cztery lata. - uśmiechnął się wesoło. Otworzyłam psyk ze zdziwienia.
- C-c-co? - zapytałam.
- To co powiedziałem. - roześmiał się kaszląc na koniec. - Czemu tak na mnie patrzycie? Mam coś na pysku?
- Nie... - mruknął Dante. Na naszych oczach basior właśnie zmieniał wygląd. Jego szara sierść zaczęła robić się coraz bardziej czerwona, a pierś żółta. Uszy się wydłużyły i miały teraz jakieś piętnaście centymetrów. Z głowy basiorowi zaczęła wyrastać bujna czarna grzywka, która zaczęła opadać na - fioletowe teraz - oczy. Jego sylwetka była teraz bardziej masywna i wyglądał jak zwykły magiczny wilk.
- No to o co cho... - zdanie przerwał mu atak kaszlu. - Przepraszam na chwilkę. - powiedział i w tym momencie jego oczy zaczęły się świecić.
- Co jest?! - zawołał Dante. Kei, Erp czy jak mu tam się otrząsnął. Jego oczy były znowu normalne. Westchnęłam z ulgą.
- Ach, nie macie mocy uzdrawiania, prawda? Przepraszam, że was zaniepokoiłem. - uśmiechnął się, po czym przyjrzał się Dan'owi. - Noo... Kolego, co ty ze sobą zrobiłeś? Pomóc ci?
- Emm... Może lepiej nii... - chciał zaprotestować Dante, jednak basior wstał i zamknął oczy. Kiedy je otworzył znowu się świeciły. Przerażona nie byłam w stanie się poruszyć i patrzyłam na scenę rozgrywającą się przede mną. Spojrzałam na Dante. Opatrunki zniknęły, a rany zaczęły się goić. Niesamowite... Po dłuższej chwili wszystko się skończyło. Dante był znowu zdrowy, a Erp - bądź Kei - uśmiechał się szeroko.
- Wow. To było... Wow. - zachwycał się Danny.
- Prawda? Połóż się jednak lepiej kolego, bo po TAKIM uzdrawianiu lepiej nie chodzić przez przynajmniej piętnaście minut. - powiedział. Mój przyjaciel posłusznie wykonał polecenie. - A ty, koleżanko, także się połóż. Twój kolega będzie tego potrzebował.
Speszona położyłam się obok Dantego. To coś w głosie Erpa kazało mi to zrobić... Jakie to było dziwne...
- O tak, właśnie tak. A teraz śpijcie. Tak, śpijcie. Dobranoc kolego, dobranoc koleżanko... - powiedział cicho Erp. Wtedy poczułam, że jestem bardzo śpiąca.
- Teraz jeszcze trochę zmienić im wspomnienia i będzie dobrze... - usłyszałam jeszcze głos basiora, zanim zasnęłam. Był taki kojący...
Uwagi: Wciąż poćwicz stawianie przecinków. Liczby i cyfry w op. zapisujemy słownie.
- As? – przerwał ciszę Dante.
- Hm? – mruknęłam wracając na Ziemię.
- Nie mieliśmy wracać?
- Nie... – odpowiedziałam i wtuliłam w pysk w miękkie futro samca. Przyjemna woń, którą zawsze rozsiewał wokół siebie kojarzyła mi się z późnym latem, jednak teraz czułam ją o wiele wyraźniej, pachniał lasem, w którym jeszcze przed chwilą padał deszcz i czymś jeszcze, czego nie potrafiłam zidentyfikować. Po chwili zapomniałam o całym świecie, co było bardzo przyjemne. Liczył się tylko ten moment i tylko on. Reszta nie była ważna…
Po chwili usłyszeliśmy szelest z krzaków. Puściliśmy się i obróciliśmy w tamtą stronę. Kto to i czego teraz chce? Spodziewałam się, że ktoś zaraz wyjdzie zza krzewów, jednak nikt się nie pojawił. Może tylko nam się wydawało. Nie, jednak nie, znowu usłyszałam ten dźwięk tylko, że o wiele wyraźniej. Ktoś się zbliżał. Poczułam woń wilka. Spojrzałam na towarzyszącego mi basiora. Nie wyglądał najlepiej, krew zabarwiła opatrunki na czerwono. Samiec cofnął się do tyłu, a ja przybrałam odpowiednią pozycję, by od razu zaatakować przybyłego. Zza roślin wyłonił się wilk. Wyglądał na skołowanego i niepewnego. Jego uszy opuszczone były do tyłu, a ogon skulony. Bał się nas. Albo udawał.
- Kim jesteś? – warknęłam, wolałam mu nie ufać.
- Ja… Ja… - spojrzał na mnie, później na Dante, jakby szukając pomocy, znowu na mnie i tak jeszcze parę razy. Ja w tym czasie mu się uważnie przyglądałam. Był raczej niski i chudy, nie mógł mieć więcej niż dwa lata. Jego sierść była beżowa i czymś posklejana, w niektórych miejscach nie było jej w ogóle. Na piersi miał coś co wyglądało jak obszar poparzonej skóry. Sprawiał wrażenie słabego i niepozornego. Intensywnie żółte oczy rozszerzone były ze strachu i zdziwienia.
- Mów.
- Ja… Jestem Kei. – powiedział cicho, przez co nie byłam pewna czy jego imię brzmiało Kai czy Kei. Powoli się wyprostowałam.
- Kei? – wolałam się upewnić. Basior skinął głową. – Co tutaj robisz?
- Em… Zgubiłem się. – mruknął zawstydzony. Moje spojrzenie złagodniało. Wydawał się taki niewinny. Jak szczeniak… W sumie wyglądał jakby dopiero wkraczał w dorosłość.
- Skąd jesteś? – zapytałam. Może mógłby wrócić do swoich?
- Nie wiem… Moje stado jest watahą koczowniczą… Poszli beze mnie… - powiedział cicho. Spojrzeliśmy na siebie z Dante. I co teraz? Ten cały Kei nie może zostać sam, w końcu może być potencjalnym nowym członkiem, a takich nie możemy zniechęcać do watahy. Chociaż z drugiej strony basior nie wyglądał za dobrze. Jakby potwierdzając moje rozmyślenia zakaszlał. Serce zamarło mi w piersi. Tylko nie to...
- Jesteś chory? - zapytałam modląc się, żeby otrzymać przeczącą odpowiedź. Kei pokiwał głową na tak. No nie... Teraz to muszę się nim zająć, ale w tej chwili... Błagam, niech to będzie żart!
~ Co się martwisz? Jeśli zdechnie to trudno, ale koniec końców każdy umrze. Powinnaś mu pomóc i go zabić już teraz... - usłyszałam w głowie niski głos jakieś wadery. Nie ma mowy. Nie mogłabym tego zrobić...
- Powiedz mi, co my mamy z tobą zrobić? - zapytałam. "Zabić?" usłyszałam znowu ten głos. "Nie!" pomyślałam. Kto u diabła siedzi w mojej głowie? Kei spojrzał na mnie ze strachem w oczach.
- Kei... Dziwne imię... Trochę jak nasz Kai. - odezwał się w końcu Dante za co byłam mu bezgranicznie wdzięczna. - Dawno się tu plączesz? - powiedział i mrugnął. Dan, jesteś geniuszem! Szybko się odwróciłam i odeszłam najszybciej jak potrafiłam. Kiedy znikłam z ich pola widzenia puściłam się biegiem. Przebiegałam przez tereny nie zwracając uwagi na nic i nikogo. Po chwili byłam już przy zwłokach. Tuż obok nich zaczęłam kopać rozsypując wokół ziemię. Przeturlałam to co zostało z wilka do dziury i zaczęłam zakopywać. Jak się okazało kopanie było dużo łatwiejsze niż zbieranie rozrzuconej ziemi. Kiedy skończyłam westchnęłam ciężko i odeszłam parę kroków w tył przyglądając się miejscu spoczynku nieznanego wilka i zawyłam cicho. Sumienie nie dawało mi spokoju. Postanowiłam, że pójdę do szpitala zobaczyć czy ktoś nie przyszedł i nie potrzebuje mojej pomocy. Całą drogę pokonałam szurając łapami i pyskiem spuszczonym ku ziemi. Biedny...
Jaskinia była pusta i wyglądała bardzo ponuro. Rozejrzałam się wokół patrząc czy nikt nie idzie. W zasięgu mojego wzroku nie było jednak widać żywej duszy. Wzruszyłam ramionami i postanowiłam z braku innego zajęcia posprzątać trochę i wszystko poukładać na swoje miejsce, żeby później nie musieć niczego szukać.
Porządki przerwało mi uczucie, że ktoś tu jest. Obróciłam głowę w stronę wejścia do szpitala, gdzie wraz z Dante stał ten dziwny samiec, Kei. No tak, kaszel. Zaczęłam przypominać sobie przepisy na różne syropy. Postanowiłam, że zrobię sosnowy, bo nie mogłam przypomnieć sobie jakiegokolwiek, który robi się w krótszym czasie niż, w tym przypadku, pięciu godzin. Wzięłam do pyska pędy sosny i wymyłam je w drewnianej misce z wodą. Następnie wrzuciłam je do garnka wiszącego nad paleniskiem. Za mną pojawił się Dante, nie słyszałam kiedy podchodził. Odwróciłam się nerwowo.
- I jak? - szepnęłam, żeby Kei nas nie usłyszał.
- Ciężko powiedzieć. Mało mówił. - odpowiedział także szeptem - A tobie jak poszło?
Westchnęłam. Jak mi poszło?
- A jak mogło pójść? Zrobiłam to. - wyszeptałam czując, że mam łzy w oczach. Uśmiechnęłam się lekko i obróciłam do drugiego samca. Czując na sobie mój wzrok podniósł łeb i spojrzał mi w oczy. - Umm... Syrop będzie gotowy za około cztery godziny. Wytrzymasz?
- Tak. - odpowiedział. Zdziwiona, że otrzymałam słowną odpowiedź uniosłam brwi. - Ile macie lat?
Spojrzałam zszokowana na Dante. Nie wiedziałam co mam powiedzieć.
- Pięć, starzy już jesteśmy. - zaśmiał się Dante. Zwróciłam wzrok na przyjaciela.
- Że co? Przecież mamy dopiero dwa... - wyszeptałam starając się nie otwierać za bardzo pyska.
- Cii... Będziemy trochę starsi. Może być szpiegiem, już i tak za dużo mu powiedziałem. - odpowiedział szeptem.
- Co do tego ma nasz wiek? - zapytałam. Dan mnie jednak zignorował i zwrócił się z powrotem do Kei'ego.
- Kei... A ty ile masz lat?
- Kei? Jaki Kei? Nie znam żadnego Kei'ego. Jestem Erp. Mam cztery lata. - uśmiechnął się wesoło. Otworzyłam psyk ze zdziwienia.
- C-c-co? - zapytałam.
- To co powiedziałem. - roześmiał się kaszląc na koniec. - Czemu tak na mnie patrzycie? Mam coś na pysku?
- Nie... - mruknął Dante. Na naszych oczach basior właśnie zmieniał wygląd. Jego szara sierść zaczęła robić się coraz bardziej czerwona, a pierś żółta. Uszy się wydłużyły i miały teraz jakieś piętnaście centymetrów. Z głowy basiorowi zaczęła wyrastać bujna czarna grzywka, która zaczęła opadać na - fioletowe teraz - oczy. Jego sylwetka była teraz bardziej masywna i wyglądał jak zwykły magiczny wilk.
- No to o co cho... - zdanie przerwał mu atak kaszlu. - Przepraszam na chwilkę. - powiedział i w tym momencie jego oczy zaczęły się świecić.
- Co jest?! - zawołał Dante. Kei, Erp czy jak mu tam się otrząsnął. Jego oczy były znowu normalne. Westchnęłam z ulgą.
- Ach, nie macie mocy uzdrawiania, prawda? Przepraszam, że was zaniepokoiłem. - uśmiechnął się, po czym przyjrzał się Dan'owi. - Noo... Kolego, co ty ze sobą zrobiłeś? Pomóc ci?
- Emm... Może lepiej nii... - chciał zaprotestować Dante, jednak basior wstał i zamknął oczy. Kiedy je otworzył znowu się świeciły. Przerażona nie byłam w stanie się poruszyć i patrzyłam na scenę rozgrywającą się przede mną. Spojrzałam na Dante. Opatrunki zniknęły, a rany zaczęły się goić. Niesamowite... Po dłuższej chwili wszystko się skończyło. Dante był znowu zdrowy, a Erp - bądź Kei - uśmiechał się szeroko.
- Wow. To było... Wow. - zachwycał się Danny.
- Prawda? Połóż się jednak lepiej kolego, bo po TAKIM uzdrawianiu lepiej nie chodzić przez przynajmniej piętnaście minut. - powiedział. Mój przyjaciel posłusznie wykonał polecenie. - A ty, koleżanko, także się połóż. Twój kolega będzie tego potrzebował.
Speszona położyłam się obok Dantego. To coś w głosie Erpa kazało mi to zrobić... Jakie to było dziwne...
- O tak, właśnie tak. A teraz śpijcie. Tak, śpijcie. Dobranoc kolego, dobranoc koleżanko... - powiedział cicho Erp. Wtedy poczułam, że jestem bardzo śpiąca.
- Teraz jeszcze trochę zmienić im wspomnienia i będzie dobrze... - usłyszałam jeszcze głos basiora, zanim zasnęłam. Był taki kojący...
Uwagi: Wciąż poćwicz stawianie przecinków. Liczby i cyfry w op. zapisujemy słownie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)