Grudzień 2018 r.
Dzień był chłodny, zimny wiatr hulał po mojej jaskini, kiedy
przebudziłam się rano. Nie miałam najmniejszej ochoty wychodzić, ale na
kamieniu wcale nie było cieplej niż na zewnątrz. Wychodząc zauważyłam,
że pada śnieg, pierwszy raz tej zimy. Nie powinnam narzekać, że jest
zimno, ostania zima była dużo cięższa. Rozciągałam się przez chwilę, po
czym pobiegłam do strumyka. Woda o dziwo nie zamarzła, musiała być pod
ciśnieniem, co nie zmieniała faktu, że była lodowata. Po chwili namysłu
zamoczyłam łeb i otrzepałam się energicznie. O ile przez to się nie
rozchoruje było to nawet przyjemne - przynajmniej teraz byłam już
rozbudzona. Swawolnym krokiem zamierzałam wrócić do jaskini. Jednak parę
stóp od wejścia zauważyłam, że dawno nie byłam na polowaniu. W watasze
chyba mieliśmy coś takiego jak "zespół polowań" który widocznie nie
prosperował za dobrze, ponieważ nie widać było tej żywności. Zatem
postanowiłam upolować coś sama. Nie miałam dzisiaj ochoty się ruszać,
więc postawiłam na coś łatwego. Szybkim marszem weszłam na polanę i
schowałam się za łagodnym pagórkiem. Po jakimś czasie z nory wyszedł
zając, potem kolejny i tak dwa zające przemierzały polanę w poszukiwaniu
żywności. Zaczaiłam się na nie i złapałam jednego za szyję i zadowolona
z podniesionym ogonem wróciłam do jaskini. Po moim pierwszym posiłku od
wielu dni poczułam się tylko bardziej głodna więc wróciłam na polanę,
która teraz świeciła pustkami. Zrezygnowana postanowiłam szukać gdzie
indziej i doszłam do jeziora. Nie znałam go więc okrążyłam je ostrożnie,
a kiedy nie zauważyłam żadnego niebezpieczeństwa z dziwieniem odkryłam,
że woda jest przejrzysta. Czyściutka, nienaruszona tafla wody. Wydało
mi się to podejrzane więc wrzuciłam tam odrobinę śniegu, który pokrył
ziemię cienką warstwą. Jednak tafla jeziora została zakłócona na chwilę,
po czym wróciła do swojego spokojnego stanu. Pozostało mi się tylko
ukryć. Znalazłam norę, która nie miała już żadnego zapachu innego
zwierzęcia - zapewne porzucona - i weszłam do środka kładąc się na
brzuchu. Musiałam długo czekać aż w końcu jakaś sarna postanowiła
skorzystać z wodopoju. Nie wyczuła ani mnie nie usłyszała co pozwoliło
mi zaatakować ją od tyłu. Zaciągnęłam swą zdobycz do jaskini zostawiając
za sobą smugi krwi. Martwiłam się tylko, że ktoś lub coś postanowi
zabrać mi mój posiłek, ale niczego po drodze nie spotkałam. Na ostatku
wzięłam ją na plecy, żeby ślady nie zaprowadziły nikogo do mojej
jaskini. Położyłam ją obok królika, po czym postanowiłam zmyć z futra
ślady krwi pozostawione przez sarnę. Powróciłam więc do wcześniej
odwiedzonego strumyka i oczyściłam dokładnie futro. Niestety, naiwnie
wierzyłam, że zapach nikogo nie zainteresuje. Kiedy weszłam do jaskini,
nieznany mi lis właśnie posilał się moim królikiem. Przegoniłam go, a
kiedy wybiegłam ugryzłam go w łapę. Nie zależało mi na tym, aby go
zabić, chociaż ze zranioną łapą czeka go najpewniej śmierć. Wzruszyłam
ramionami - w końcu taki los złodziei - i lepiej ukryłam zapasy
pożywienia.Uwagi: brak