Opowiadanie festynowe: bonus x2 więcej pkt. umiejętności i doświadczenia, 2x więcej SG za op.
Marzec 2021
- Nie przeceniasz czasem swoich umiejętności? - zapytał mnie nagle Ting.
Siedział
kilka metrów dalej, w cieniu starego jesionu. Cały czas obracał w
palcach jeden ze swoich kijów. Z każdym kolejnym obrotem ptasia czaszka,
przyczepiona do tej specyficznej broni, klekotała, coraz bardziej mnie
rozpraszając.
W końcu opuściłam łapę. Płomień, który starałam
się przydusić, znów buchnął do góry. Z głośnym sapnięciem usiadłam i
spojrzałam spod posklejanej przez pot grzywki na ogień. Kontynuował
powolne trawienie suchych konarów. Może już starczy tego na dziś...
Przekierowywanie tlenu od zawsze było dla mnie najtrudniejszą w kontrolowaniu mocą. Przynajmniej z tych odkrytych. Podobno każdy magiczny wilk skrywa w sobie więcej sekretów, niż mogłoby się wydawać...
-
Nie lepiej sobie odpuścić? - odezwał się znów odmieniec, łaskawie
ukracając drażniące klekotanie czaszki. - Już od ponad tygodnia katujesz
się ćwiczeniami z czymś, co nawet nie jest twoim żywiołem.
-
Mam plan i idzie mi świetnie - odparłam. - Czasu starczy nam idealnie
na doszlifowanie ostatnich elementów - dodałam z uśmiechem i zajęłam się
przygaszaniem ogniska.
- A propos tego "nam"... Ja nie biorę udziału w tych twoich trubadurskich występach, Pierzasta - mruknął Ting.
- Jak to? - popatrzyłam na strażnika Wichury. - Przecież powiedziałeś wyraźnie, że...
- Nauczyłabyś się wreszcie słuchać ze zrozumieniem - rzucił rozmówca, nie pozwalając mi nawet dokończyć.
- A ty nauczyłbyś się mówić z sensem i trzymać swoich obietnic - odparłam szorstko.
- Niczego nie obiecywałem - Ting utrzymywał swój spokojny, ignorancki ton.
- Ale tak powiedziałeś - oznajmiłam i wróciłam do dogaszania rozżarzonych skrawków drewna.
Nie otrzymałam już żadnej odpowiedzi; odmieniec postanowił odpuścić sobie dalsze wyprowadzanie mnie z "błędu".
Po zwolnieniu się z odpowiedzialności za pomocą ładnego gestu
wzruszenia ramionami, zaczął polować na owady w trawie.
Otrzepawszy
swoje białe futro z popiołu i kurzu, oparłam się o pień powalonego
drzewa. Zaczęłam śledzić zrezygnowanym wzrokiem poczynania szarego
Odmieńca. Nie ukrywam, naprawdę potrzebowałam mojego towarzysza do
planowanych pokazów.
W ciągu ostatniego tygodnia zdołałam
opracować dość pokaźny zestaw popisów. Dużo z nich było związanych ze
sprytnym wykorzystaniem moich mocy, jednak reszta opierała się na ogniu i
jego "kontrolowaniu" przy pomocy tlenu. Tutaj właśnie oczekiwałam
pomocy Tinga i jego patyków z ptasimi czaszkami. Nie wyczaruję sobie
płomieni sama ot tak, znikąd. Co prawda słyszałam kiedyś o wilkach
powietrza, które jakimiś dziwnymi technikami rozpalały ogień, ale nawet
nie wiem, na czym to dokładnie polegało. Chyba też było związane z tlenem... tylko co dalej? Ech... Mniejsza o to. Teraz muszę przekonać Tinga do zmiany zdania, albo raczej powrotu do poprzedniej decyzji.
Następny etap: ostatnie próby generalne krótszych, solowych występów.
Zostało
mi kilka dni, później razem z resztą techników rozpoczynamy budowę
różnych, większych, lub mniejszych konstrukcji na festyn. Joel i Magnus
już zajęli się materiałami do zorganizowania restauracji, jednak to
będzie dopiero początek.
Zebrałam ostatnie rekwizyty
pozostałe z dzisiejszych ćwiczeń i wrzuciłam do torby. Oczywiście nie
zamierzałam pchać się z tym wszystkim bezpośrednio na scenę. To, co
przygotowywałam, wydało mi się odrobinę... za mało efektowne.
***
Uderzyłam
po raz ostatni skrzydłami z wiatru i wylądowałam miękko przed dębem o
grubym pniu. Z obliczeń basiorów wynikało, że to będzie ostatnie drzewo,
które wykorzystamy do budowy sceny amfiteatru. Obróciłam się i
wyśledziłam wzrokiem zbliżających się Joela i Magnusa. Byli w swoich
ludzkich postaciach, przez co obaj poruszali się znacznie wolniej na
tych tyczkowatych nogach. Jakim cudem oni utrzymują równowagę?
Wciąż
nie byłam do końca przyzwyczajona do tych form. Pierwszy szok już dawno
minął, jednak nadal czułam się jakby mniej pewnie, kiedy przybierali
swoją preferowaną postać. Prawie jakbym podświadomie uważała, że to nie
te same osoby. Rzecz jasna, ukrywałam to odczucie przed otoczeniem, ale
sama wciąż sobie o nim przypominałam. Przykładowo, właśnie na widok
Magnusa i Joela jako ludzi.
Aż głupio się przyznać, że
dopiero w watasze poznałam wilki płynnie przechodzące z formy wilczej do
ludzkiej. Cały czas okazuje się, że jeszcze jakaś osoba stąd opanowała
tę sztuczkę, a niektórzy mają to dosłownie we krwi. Ostatnio coraz
częściej zastanawiam się, czy ja też byłabym w stanie zmienić się w
człowieka chociaż na chwilę.
Magnus i Joel podeszli do pnia,
każdy po przeciwnej stronie i przygotowali siekiery. Wycofałam się nieco
i obserwowałam, jak obaj sprawnie uderzają w pień, wdzierając się coraz
głębiej w drewno. Każdy z nich trzymał swoje narzędzie zupełnie jakby
na chwilę stało się przedłużeniem ich górnych, ludzkich kończyn,
wyposażonych w długie palce.
Zauważyłam, że przyglądam się
basiorom w ludzkiej postaci z takim samym zainteresowaniem, z jakim
spoglądałam na ludzi po drugiej stronie lasu, otaczającego mój rodzinny
dom. Jeden raz Babcia zaprowadziła mnie na skraj puszczy i pokazała te
śmieszne długonogie, istoty z bliska. Chociaż wyglądały nietypowo, wtedy
nie rozumiałam, dlaczego Ray podkulał ogon na samo wspomnienie o nich.
Obserwowani ludzie nie mieli nawet pazurów i sprawiali wrażenie, jakby
lekkie trącenie wystarczyło do powalenia ich na ziemię, przez tą dziwną
budowę ciała. Tamtego wieczoru zostałam tylko przestrzeżona, żeby nie
zbliżać się do pospolitego człowieka w swojej wilczej formie. Okazuje
się jednak, że do dnia dzisiejszego, nie dowiedziałam się o tych
stworzeniach dużo więcej, chociaż tereny watahy graniczą z miastem, a ja
jestem tutaj już prawie od roku. Może jednak warto by było o tym
pomyśleć, coś z tym zrobić, skoro okazuje się, że ludzie potrafią
wytwarzać ciekawe narzędzia i nie mniej interesujące książki. Przecież
koniec końców okazało się nawet, że ponad pół życia mieszkałam w budynku
wzniesionym i urządzonym przez człowieka.
Nie minęło dużo
czasu, zanim przyszła kolej na moje zadanie. Kiedy grube drzewo
zachwiało się po raz ostatni, skupiłam swoją moc i złapałam je ze
wszystkich stron wiatrem. Mężczyźni odsunęli się na bezpieczną
odległość, a ja bardzo ostrożnie przechyliłam pień i opuściłam na
ziemię. Nie obyło się bez większego wysiłku, jednak na nasze (moje)
szczęście grube drzewo nie było szczególnie wysokie, dzięki czemu
podołałam zadaniu i umieściłam ścięty pień w wyznaczonym miejscu.
Następnym etapem pracy było odcięcie zbędnych konarów i
przetransportowanie potrzebnego nam bloku drewna na Wrzosową Łąkę, gdzie
jego elementy staną się częścią sceny.
Kiedy ścięte drzewo
zostało już pozbawione gałęzi, dołączył do nas Danny. Wspólnymi siłami
przytoczyliśmy pień na miejsce docelowe. Tam, rozcięty na mniejsze
części, został ułożony obok pozostałych bloków drewna, umieszczonych w
metalowym szkielecie, wyznaczającym wymiary sceny.
- Okej, na
podstawę sceny to chyba tyle - oznajmił Jo, otrzepując ręce, po czym
wrócił do wilczej postaci. Magnus intuicyjnie poszedł jego ślady, jednak
coś myślę, że pożałował tej decyzji. Kiedy podchodził do naszej trójki,
potknął się o nieduży głaz i poleciał na ziemię. Prosto na pysk.
Stałam najbliżej, więc chciałam mu pomóc wstać, jednak ta oferta została
odrzucona przez wilka o grafitowym futrze. Zdecydowanie wolał poradzić
sobie sam.
- To teraz co? - zapytał Danny, kiedy zebraliśmy się wszyscy.
-
Teraz my z Magnusem zajmiemy się obudowaniem tego nierównego bałaganu
deskami - Basior o kremowym futrze omiótł wzrokiem obecny stan sceny. -
Do wieczora powinniśmy się wyrobić - zatrzymał spojrzenie na stercie
jasnych, "heblowanych" desek leżących nieopodal.
- Zostało jeszcze oświetlenie - przypomniałam.
- Potrzebne elementy będą dopiero jutro - wyjaśnił Magnus, spoglądając w ziemię. Kogoś mi to przypomina...
- A jak tam prace nad restauracją? - dopytał Dan.
- Bar jest już gotowy - odparł Joel. -
Zostały jeszcze krzesła, stoliki i reszta wyposażenia - wyliczył.
- Czyli będzie jeszcze co robić - podsumowałam z satysfakcją.
- Niewątpliwie... - odezwał się znów Dante.
- Przez kilka dni co najmniej - przeciągnął się Jo.
- To idziemy? - Magnus wskazał deski, zerkając nieznacznie w stronę Joela.
- Tia - potwierdził krótko muzyk, po czym ruszył w określonym wcześniej, przez grafitowego basiora, kierunku.
Magnus
nie był daleko za kolegą. Tym razem on pierwszy zmienił postać na
dwunogiego wszystkożercę w kubrakach i szybkim ruchem wsunął na nos
parę okularów.
- W takim razie my moglibyśmy zacząć montować
te stoliki i krzesła z restauracji, co nie, Dan? - spojrzałam na
niebieskiego basiora.
- Jest to... E... Jakiś pomysł - odparł Danny.
<Jakiś technik?>
Uwagi: Brak.