Kwiecień 2023
Światło delikatnie przebijało się przez czarne chmury. Nie nazwałabym tego poranną szarówką, lecz ciemność faktycznie zaczynała ustępować na rzecz dnia. Oznaczało to, że moja nocna wędrówka trwała znacznie dłużej, niż myślałam. Najbardziej zdziwiło mnie, że nie odczuwałam zmęczenia - a przynajmniej nie takiego, jak mogłabym się spodziewać. Oczywiście moje łapy nieznacznie drżały, a tempo raczej nie było zbyt wielkie, ale szłam przed siebie i nawet wiatr uparcie rozwiewający moją sierść nie mógł mnie powstrzymać.
Tereny watahy były opustoszałe ze względu na późną - lub wczesną - porę. Byłam tylko ja i moje myśli, co nie stanowiło dla mnie żadnej nowości. Myślałam, że zmiana miejsca zamieszkania wyrwie mnie z letargu. Zamiast tego wpadłam w jego inną odmianę.
W Zakonie byłam zmuszona do mniej lub bardziej dotkliwego kontaktu z innymi, natomiast tutaj za jedynych towarzyszy miałam Asa i Tori. Toksyczne deszcze sprawiały, że zostałam zmuszona do siedzenia w jaskini. Zresztą, podobnie jak pozostali członkowie stada. Nic dziwnego, że w takich okolicznościach życie towarzyskie żadnego z nas nie było zbyt interesujące.
W każdej chwili, gdy samopoczucie oraz brak opadów mi na to pozwalały, wychodziłam na krótkie spacery. Czasem towarzyszyli mi moi przyjaciele, jednak zdecydowana większość tych wędrówek była samotna.
Tak też było tej nocy. A przynajmniej do momentu, gdy zza nienaturalnie powiększonych roślin nie wyłoniła się sylwetka średniego wzrostu wilka. Wyglądał zaskakująco zwyczajnie - jego sierść była brązowo-szara, w kilku miejscach przybierała też kolor biały. Nic szczególnego. Sprawiał wrażenie zwykłego, niemagicznego samca. Wiedziałam jednak, że tacy nie kręciliby się w samym środku stada magicznych wilków.
Samiec zdawał się pogrążony we własnych myślach, jednak gdy tylko mnie zauważył, wyraźnie przyspieszył. Zmrużyłam oczy, nie wiedząc, czy chciał mnie ominąć czy właśnie dogonić. Niemal automatycznie przyspieszyłam, postanawiając wyjść mu naprzeciw. Jeśli nic nie będzie chciał, to po prostu szybko się miniemy, prawda?
Wilk jednak nie zamierzał ominąć mnie łukiem. Zamiast tego zatrzymał się tuż przede mną i zmierzył podejrzliwym spojrzeniem.
- Co tu robisz?
Jego głos nie brzmiał zbyt przyjemnie - powiedziałabym raczej, że był poważny i oficjalny. Nie zrozumiałam, czemu właściwie samiec mnie o to zapytał. Przecież tak samo jak on miałam prawo przebywać na zewnątrz, kiedy nie padał deszcz.
Wzruszyłam ramionami i delikatnie uniosłam łeb, by spojrzeć mu prosto w oczy. Były one całkiem ładne - bystre i brązowe z niewielką, niebieską plamką. Nigdy nie widziałam nikogo, kto miałby oko w dwóch kolorach. Wyglądało to intrygująco.
- Wyszłam na spacer.
Nietypowe oczy ponownie zmierzyły mnie podejrzliwym spojrzeniem. Westchnęłam cicho i postanowiłam rozwinąć myśl.
- Nie mogłam spać, a nocne powietrze jest dość orzeźwiające. A ty, co tu robisz?
- Patroluję tereny watahy i sprawdzam, czy nie ma tutaj intruzów takich jak ty - odpowiedział wilk nadal z pełną powagą.
Słysząc jego słowa, niemal zachłysnęłam się powietrzem. Co jak co, ale intruzem nie byłam. Przecież każdy ma prawo - ba, obowiązek - zasiedzieć się we własnej jaskini podczas tych dziwacznych deszczy.
- Nie jestem intruzem. Mieszkam tu od zeszłego lata - wyjaśniłam, mrużąc oczy z niezadowoleniem. Nie podobała mi się myśl, że wilk, którego nigdy wcześniej nie widziałam, posądzał mnie o najście terenów watahy, do której należałam.
Nieznajomy zmarszczył brwi i lekko pochylił w moją stronę, wdychając mój zapach. Liczyłam, że stara jaskinia była wystarczająco nim przesiąknięta, by ten przeszedł i na mnie.
- Hm... Nie pachniesz jak członek watahy - stwierdził w końcu.
Uniosłam wzrok ku górze z czystym zniecierpliwieniem.
- Ty także nie, a jednak twoja nadgorliwa postawa nie pozostawia wątpliwości, że zamieszkujesz te tereny.
Spojrzenie samca złagodniało, gdy usłyszał moje słowa.
- Jestem z Watahy Czarnego Kruka. To stado przyłączone do Watahy Magicznych Wilków - wyjaśnił.
Powoli skinęłam łbem, marszcząc przy tym brwi. Wataha Czarnego Kruka... Nazwa brzmiała znajomo, jednak bez jego pomocy nigdy bym sobie jej nie przypomniała. Całkiem zapomniałam istnieniu drugiej sfory. Jakby nie było, nie angażowałam się w wilcze życie, a zwłaszcza te innego oddziału wielkiej watahy, do której widocznie obydwoje należeliśmy. Moje małe zirytowanie ustąpiło miejsca wstydu, który starałam się jak najszybciej zamaskować.
- Ja natomiast należę do Watahy Magicznych Wilków. Nie nasiąkłam jeszcze tym zapachem ze względu na to, że większość czasu spędziłam we własnej jaskini.
Wilk pokiwał łbem, dając mi znak, że rozumie.
- Pozwól, że i tak znajdę kogoś, kto zaświadczy, że mówisz prawdę. W ramach czystej formalności.
Wzruszyłam ramionami. Rozumiałam, że ze względu na brak woni typowej dla członków watahy, wilk musiał trzymać mnie na dystans. Jakby nie było, to był jego obowiązek.
- Jak sobie życzysz, ale musisz wiedzieć, że znam tu jedynie Torance i Asgrima.
- Oni wystarczą - powiedział i ruszył w odpowiednią stronę. Szedł raczej powoli, więc bez większego trudu go dogoniłam, choć czułam, że moje łapy powoli zaczynają pobolewać. - Jak ci na imię? - spytał.
- Edel.
Wilk odwrócił łeb w moją stronę i posłał mi serdeczny uśmiech, całkiem odmienny od poważnego wyrazu pyska, który miał przez całą naszą rozmowę. Wyglądał o wiele bardziej przyjaźnie.
- Bardzo ładne.
Uśmiechnęłam się i trochę niepewnie podziękowałam. Nie przywykłam do tego, że ktoś mnie komplementował w jakikolwiek sposób.
- A czy ty, o patrolujący, zdradzisz mi własne imię czy ze względów bezpieczeństwa wolisz zachować je dla siebie? - spytałam. Szybko sobie zdałam, że przytyk mógł zabrzmieć trochę niemiło, więc czym prędzej wyszczerzyłam zęby, by załagodzić wydźwięk słów.
- Wspaniały patrolujący nazywa się Crane.
- Też niczego sobie - skinęłam łbem z pełną powagą.
Wilk uśmiechnął się, jednak nie powiedział nic więcej. Wokół nas zaległa cisza, jednak żadnemu z nas to nie przeszkadzało. Crane zdawał się oddany własnym myślom, a ja... Ja po prostu cieszyłam się towarzystwem jakiegokolwiek stworzenia.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, Crane trochę niepewnie zajrzał do jaskini.
- Przepraszam, można?
Odpowiedziała nam cisza.
Wymieniłam spojrzenia z basiorem i wlazłam do środka. Szybko rozejrzałam się po niespecjalnie uporządkowanej jaskini. Pod jedną ze ścian, w pewnym oddaleniu od wejścia, dostrzegłam dwie obejmujące się sylwetki. Tori leżała zwinięta w kłębek tuż przy ciele Asa, który oplatał ją delikatnie przednią łapą. Był to czuły gest, prawdopodobnie całkiem nieświadomy, lecz przy tym wyrażający miłość.
Poczułam, jak coś zaciska mi się na żołądku. Nie było to jednak uczucie, które zapowiadało wymioty, a zwyczajna zazdrość. Sądziłam, że to głupie zauroczenie mi przeszło, jednak gdy zauważyłam ich razem, w takiej sytuacji, wszystko odżyło.
Prędko odwróciłam łeb i na ślepo wycofałam się z jaskini. W pewnym momencie uderzyłam w czyjeś ciało. Crane. Szybko wymamrotałam przeprosiny i nie patrząc w stronę jaskini, powiedziałam:
- Chyba... Chyba im przeszkadzamy.
Mój głos był ochrypły, przepełniony różnymi, może trochę sprzecznymi emocjami.
Samiec ponownie zajrzał do jaskini. Gdy się odwrócił, skinął łbem. Na jego pysku można było zauważyć spokój, przez co poczułam, jak robi mi się wstyd.
Jestem idiotką.
- Być może. Wobec tego chodźmy do Alf.
Gdzieś z jaskini dobiegło nas ciche szuranie. Niepewnie weszłam i zobaczyłam, jak para jeszcze mocniej się przytula. Ponownie niemal wybiegłam z jaskini.
- Tak, lepiej tak... - mruknęłam i nie czekając na odpowiedź, ruszyłam w odpowiednią stronę.
Crane szybko się ze mną zrównał. Ponownie szliśmy w ciszy, jednak ta tym razem znacznie bardziej mi ciążyła. Chciałam móc się komuś wyżalić, wysłuchać może jakiś rad i słów pocieszania. Poczuć pokrzepiający uścisk łap. Zobaczyć serdeczny uśmiech na czyimś pysku.
Dlaczego wszyscy oprócz mnie mogą się łączyć w pary i zakładać swoje rodziny? Niby takie proste, a jednak nigdy nie spełnię tego swojego głupiego marzenia jeszcze z lat dzieciństwa. Dlaczego ja?
Nieprzyjemne uczucie w żołądku się zmieniło. Było bardziej palące i nagłe. Otworzyłam szerzej oczy przerażona i bez słowa zawróciłam. Lęk przed tym, że Crane mógł mnie zobaczyć, dodał mi szybkości oraz siły na powstrzymywanie wymiotów. Wbiegłam w nienaturalnie wielkie zarośla i zwróciłam wszystko, co zostało mi po wczorajszym posiłku. Moje ciało wyginało się nieco spazmatycznie, chyba drżałam. Natomiast kiedy zauważyłam czerwone plamki w wymiocinach, nie mogłam powstrzymać szoku i przerażenia. Choroba postępowała...
- Edel? Co ci?
Odwróciłam się w stronę, z której nadchodził głos. Crane stał tuż obok mnie, a na jego pysku malował się niepokój. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, szybko skierowałam wzrok na własne łapy.
Zastanawiałam się, co powinnam odpowiedzieć. Wilk z pewnością widział wszystko, a nawet jeśli nie, to jedno spojrzenie na wymioty i moją żałosną sylwetkę było z pewnością wystarczające, by mógł wszystko poskładać w całość.
Odkaszlnęłam i splunęłam na ziemię, próbując pozbyć się nieprzyjemnego uczucia. Nie podniosłam jednak wzroku na towarzysza.
- To... Nic takiego... Chyba coś mi zaszkodziło - spróbowałam się uśmiechnąć, ale chyba wyszło to dość marnie.
- Nie jesteś chora? - spytał samiec. W jego głosie pobrzmiewał niepokój.
Nie takiego współczucia chciałam.
- Nie - odparłam, wpatrując się uparcie w swoje łapy. Mój głos nie brzmiał ani trochę przekonująco, przez co się skrzywiłam.
- Nie musisz kłamać.
- Ja nie... - zaczęłam, jednak szybko stwierdziłam, że to nie miało sensu. Widział zbyt wiele. - Nie chcę o tym rozmawiać. Możemy iść dalej?
Nie czekając na jego odpowiedź, wstałam. Z niepokojem zauważyłam, że moje łapy drżały i były aż zbyt słabe. Widocznie silne emocje, nocne wyprawy i wymioty to nie było dobre połączenie dla wymęczonego organizmu.
- Hej, jeśli nie dasz rady, nie muszę cię wlec do Alf. Sam ich spytam.
Uśmiechnęłam się krzywo, jednak nadal nie odwróciłam się w stronę basiora. Bałam się na niego spojrzeć. Dostrzec zmartwienie wymieszane z obrzydzeniem.
- Nie ma takiej potrzeby. Jestem silniejsza, niż może się zdawać.
Starałam się, żeby mój głos brzmiał dumnie i chyba nawet mi się to udało. Z pewnością mój ton zdołałby przekonać samca, gdyby akurat w tym momencie nie ugięły się pode mną łapy. Upadłam na ziemię.
Szybko wstałam, czując na sobie spojrzenie Crane'a. Basior w żaden sposób nie skomentował mojego upadku, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna. Ogółem wilk był bardzo sympatyczny i nie mogłam powstrzymać wrażenia, że moglibyśmy w przyszłości zostać przyjaciółmi.
Pod warunkiem, że nie postanowi więcej ze mną rozmawiać. Jakby nie było, nie zachowywałam się zbyt... Uprzejmie - pomyślałam z goryczą - Powinnam go przeprosić, ale... Jak miałabym to zrobić? Jeśli nagle coś takiego powiem, może stwierdzić, że jestem wariatką. Niemniej... Chyba faktycznie powinnam spróbować.
Cicho westchnęłam i już otwierałam pysk, by wypowiedzieć te kilka (prawdopodobnie dość nieporadnych) słów przeprosin, gdy nagle odezwał się sam Crane.
- Nalegałbym żebyś zaczekała, a ja w tak zwanym międzyczasie pójdę do Suzanny i Hitama.
- Crane... To bardzo miło z twojej strony. Ja... Dzięki za troskę - powiedział cicho, oblizując pysk ze zdenerwowania. Nie byłabym jednak sobą, gdybym na tym skończyła swoją wypowiedź. - Ale co jeśli Alfy nie poznają mnie jedynie po imieniu? Jesteś pewny, że moja obecność jest tam zbędna?
- Opiszę im jak wyglądasz oraz wspomnę, że znasz Asgrima i Torance. Niewiele wilków ostatnio dołączyło, powinni cię pamiętać.
- Chyba rzeczywiście tyle wystarczy. Zaczekam tu na ciebie. Nie chcę, żebyś mnie później oskarżył o ucieczkę jak na szpiega przystało - uśmiechnęłam się lekko.
Wilk go nie odwzajemnił - jego pysk był wypełniony powagą.
- Jeśli uciekniesz, będzie to tylko i wyłącznie moja wina - stwierdził i bez większych pożegnań, odszedł.
Usiadłam na ziemi i wpatrywałam się w jego oddalającą się sylwetkę. Nie znajdowaliśmy się daleko od Jaskini Alf - zaledwie kilka minut drogi powolnym marszem. Nic więc dziwnego, że Crane wrócił zaledwie kilka chwil później. Gdy znalazł się obok mnie, wstałam i uśmiechając się szeroko, spytałam:
- To jak? Przeprowadzisz na mnie egzekucję za najście?
- Nie, nie sądzę - pokręcił głową z lekkim uśmiechem. - Członków watahy za to nie skazują.
- Bardzo mnie to cieszy.
Nim wilk zdążył się odezwać, coś cicho zaszeleściło w zaroślach. Jak na komendę spojrzeliśmy z napięciem w tę stronę. Jakieś stworzenie zmierzało prosto na nas.
Crane ostrożnie podszedł do krzaków, przybrał obronną postawę i skamieniał, gdy spomiędzy gałązek wyłoniło się... Kocię.
Zwierzątko wyskoczyło radośnie prosto na łapę dorosłego samca i zaczęło bawić się jego długą sierścią, miaucząc wesoło. Roześmiałam się, widząc skołowaną minę basiora, co wzbudziło zainteresowanie kota, który odskoczył przestraszony. Szybko się jednak zreflektował i z zainteresowaniem podszedł w moją stronę.
Przypatrywałam się z uśmiechem młodemu - na oko trzyletniemu - kociakowi. Miał długie i puszyste futerko w odcieniach szarości wymieszanej z brązem. Nic specjalnego - zwykła, bura sierść w prążki, jaką można dostrzec u wielu kotów. Od spodu pyszczka po brzuch kociaka widniał lekko kremowy pas. W tym samym kolorze były cieniutkie linie otaczające duże oczy oraz krótkie skarpetki na drobnych łapkach. Wyciągnięty ku górze ogon był nieznacznie ciemniejszy od reszty futerka - mniej-więcej w barwie prążków zwierzątka. Kotek miał zielonożółte oczy z dużą domieszką szarego, który zabierał im intensywność. Nie przeszkadzało to jednak temu, by tęczówki pobłyskiwały nie tylko radością, a jeszcze w jakiś inny, całkiem odmienny sposób.
- Cześć! - zawołał kotek. Miał wysoki, niewątpliwie chłopięcy głosik. Kocurek spojrzał najpierw na mnie, potem na Crane'a - Mam nadzieję, że się nie przestraszyłeś, panie wielki.
Basior, który zdążył już się wyprostować, spojrzał w dół, prosto na kociaka.
- Nie, nie przestraszyłem.
- Zgubiłeś się? - wtrąciłam, wracając spojrzeniem do niespodziewanego rozmówcy.
- Nie - odparł dziarskim tonem, jednak zerknął niepewnie w stronę, z której nadbiegł. - Szukam domu.
Zmrużyłam oczy trochę zbita z tropu. Zerknęłam na Crane'a, jednak samiec miał minę typu nie-szukam-kota-i-nie-próbuj-mi-go-wciskać. Westchnęłam cicho.
- Jak masz na imię, skarbie? - spytałam łagodnie.
- Redian.
Skinęłam poważnie głową.
- Ja jestem Edel, a ten tutaj - wskazałam na wilka, który usiadł obok mnie - to Crane.
- Nawet ładne - stwierdził. - A co do tego... Byłbym naprawdę dobrym towarzyszem. Potrafię trochę czarować i jestem silniejszy, niż może się zdawać.
Zaskoczona otworzyłam szerzej oczy. Czy to mógł być przypadek, że mały kociak użył tego samego sformułowania co ja?
- Redianie, nie powinieneś wracać do rodziny? Twoi rodzice pewnie się o ciebie martwią - odezwał się nagle Crane.
Kociak opuścił wąsiki, by po chwili zgromić spojrzeniem basiora.
- Skoro mówiłem, że szukam domu, to chyba jasne, że nie mogę tam wrócić. - stwierdził (przynajmniej w założeniu) groźnym tonem. Crane, słysząc go, uniósł łapy na znak, że się poddaje - Mama kazała mi znaleźć dom, a wy jesteście wilkami. Możecie mnie przygarnąć.
Wymieniłam spojrzenia z Cranem, całkiem nie wiedząc, co powinnam na to odpowiedzieć. Basior zdawał się być równie zbity z tropu tym wszystkim, co ja.
<Crane?>