Wrzesień 2020
Szczerze? Nie narzekałabym, gdyby dziś odwołano moją wieczorną wartę.
Miałam znów pilnować górskiej granicy watahy, ale nie byłoby absolutnie
żadnej różnicy, gdyby przydzielono mnie gdzieś indziej. Wszystko
wyglądało tak samo tego dnia; zasłonięte falą deszczu z odciętym
światłem słonecznym. Mogłam polegać niemal tylko i wyłącznie na zmyśle
słuchu. Węch rejestrował już tylko wilgoć, a wzrok... szkoda gadać.
Otaczają mnie najwyżej zamazane cienie. Niemiła atmosfera pracy, ale co
mogę poradzić? M u s z ę tu stać.Co chwila odruchowo otrzepywałam się. Z każdym, choćby delikatnym powiewem wiatru, czułam straszliwe zimno. Mokre futro nie przydaje się praktycznie na nic. Zaczęłam przeskakiwać na lewo i prawo, próbując rozgrzać się chociaż trochę. Ciekawe, jak poznam, że mogę już wrócić do jaskini, aka prywatnego, krytego basenu, skoro nawet nie widać słońca - zastanawiałam się zniecierpliwiona. Decyzja zapadła: w najbliższych dniach zmieniam stanowisko.
Kiedy podjęłam próbę ochrony przed deszczem za pomocą wiatru, coś nagle rozbiło pusty, nic nie znaczący szum ulewy. Stosunkowo niedaleko stąd, uderzenie niedużych łap o zarośla i długie susy pośród podtopionych roślin. Ktoś OBCY przedziera się przez nasz teren. Zastygłam i natychmiast zaczęłam określać orientacyjnie położenie nieznanego jeszcze osobnika. Jest! Niewątpliwie zmierza do Lasu. Odkryłam jeszcze, że nie jest za wielki i porusza się na dwóch nogach. Intruz, którego mogę wyjątkowo dorwać. Tym razem nie będzie zabawy w informowanie Alf, warunki zbyt sprzyjają ukrywaniu się i niezauważonym działaniom nieprzyjaciół.
Trzy, dwa, jeden, START - zaśmiałam się w myślach i wystartowałam z miejsca w stronę szelestu pary łap. Wreszcie coś się dzieje podczas warty. Szkoda tylko, że w taką pogodę, ale jak widać nie można mieć wszystkiego.
Oderwałam się nieco od ziemi, szczęśliwa, że tym razem szalony wicher postanowił pomęczyć inne tereny. Zyskałam dzięki temu pewną przewagę; nie będę ślizgać się po błocie, wpadać na powalone drzewa, ani brnąć w brudnej wodzie. Teren na razie pozostaje w miarę otwarty, w sam raz do niskiego lotu.
Mogłam skupić prawie całą uwagę na ruchu intruza. Przyspieszył. Zrobiłam to samo, ale na tyle ostrożnie żeby nie zostać zbyt szybko zauważona.
W pewnym momencie miałam wrażenie, że już go widzę. Mrugałam oczami, próbując zgonić spływające po pysku krople. Drobna, zjeżona sylwetka na tle burego nieba, tylko tyle mogłam o nim powiedzieć. Za wszelką cenę próbował uniknąć kontaktu z większymi zbiornikami wodnymi. Kiedy zatrzymał się nad brzegiem zatopionej części pola, czy tam łąki, byłam pewna, że już go mam. Ten jednak po sekundzie odbił się od ziemi i zaczął niezwykle sprawnie przeskakiwać z jednej oddalonej "wysepki" na drugą. Za zasłoną ulewy, moim oczom ukazał się niewyraźny zarys Zielonego Lasu. Nie, nie mogę pozwolić mu tam dotrzeć!
Zaczęłam trochę niepokoić się faktem, że wciąż nie mogę dogonić tego stwora. Co gorsza, przez napięcie nie potrafiłam się skupić i złapać go po prostu wiatrem. A był moment, kiedy znalazł się dostatecznie blisko. Miałam wrażenie, że nie słyszę już deszczu, czy czegokolwiek innego, poza łomotaniem własnego serca. Stres sprawiał, że męczyłam się znacznie szybciej. Tymczasem Las znalazł się już zbyt blisko. Zacisnęłam zęby i nie patrząc na cokolwiek, użyłam całej dostępnej energii, żeby przyspieszyć i w końcu zacisnąć zęby na ogonie niezwykle zwinnego intruza.
Akurat wtedy trzasnął piorun. Bardzo blisko. Znów uderzył boleśnie w zmysł słuchu. Położyłam z cichym jękiem uszy i zanim odzyskałam orientację w terenie, zaryłam pyskiem o ziemię. To wyglądało na koniec pościgu za kimś, kto chyba nawet nie zauważył mojej obecności. Co mu się dziwić? Przecież od początku chciałam działać cicho. Chociaż tyle się udało.
Podniosłam pysk wypluwając błoto i kępy uschłej trawy. Obcy zniknął pośród drzew. Uderzyłam wściekła łapą w grunt. Nie miałam najmniejszej ochoty godzić się z porażką. To nie w moim stylu. Wstałam i ruszyłam w stronę lasu. W przyrodzie nic nie ginie, jest jeszcze szansa go znaleźć.
Jakaś jest. Zaczęłam truchtać na tyle, na ile pozwoliły mi siły. Ja nie przegrałam, nie przegrałam!
Ze zdziwieniem odkryłam, że korony drzew, niektóre wciąż przykryte kolorowymi liśćmi, są w stanie prawie całkiem zatrzymać deszcz. W tej części lasu, osłoniętej barwnym baldachimem, unosiła się niska mgła.
Cisza świdrowała mi w uszach. Kontrast z szumem prawdziwego wodospadu, był olbrzymi. Zastrzygłam uszami i zbliżyłam nos do ziemi. Jedynym śladem okazał się być delikatny zapach siarki, jednak zbyt szybko ginął w trawie. Dziwne...
Okolica uparcie zamilkła. Żadnego ruchu, żadnego nienaturalnego szmeru. Jakby nawet myszy stąd uciekły. Szłam dalej trasą, która wydała mi się tą właściwą. Znajdę go, znajdę - powtarzałam sobie.
Zatrzymałam się nad zalanym obniżeniem terenu. Tu parę pojedynczych kropel, raz po raz rozbijało nicość w powietrzu. Jeśli trop tu był, oto jego koniec. Rozejrzałam się jeszcze raz. Jak to ma działać? Nie było jak uniknąć wody, jeśli nie potrafisz latać.
Obeszłam jeszcze kilka drzew w pobliżu, jednak to już nie zdało się na nic. Przysiadłam przy na wpół zatopionym, powalonym przez burzę pniaku. Poczucie, że już po wszystkim, uderzało co raz mocniej. Myślałam ze smutkiem, że w końcu będę musiała je przyjąć i wkrótce powiadomić o wszystkim Alfy. Jedynie suchym słowem, bez żadnego jeńca.
Tak było, dopóki nie dostrzegłam światła wątłego płomyka, pośród gałęzi jednego z drzew. Przywarłam natychmiast do ziemi i chwilę obserwowałam zjawisko w milczeniu. Chyba nawet wstrzymałam oddech. Nie poruszyło się. Zaczęłam zbliżać się w jego stronę, prawie cała znikając w zaroślach. Momentami szurałam brzuchem po ziemi.
Im bliżej, tym większe czułam poddenerwowanie. Zatrzymałam się dopiero przy grubym pniu starego dębu. Na górze, nad płomieniem, siedział tamten intruz, teraz to nie ulegało wątpliwości. Nie powstrzymałam lekkiego, niebezpiecznego uśmiechu. W końcu.
Miałam ochotę dokładnie przyjrzeć się przeciwnikowi, zanim uderzę, jednak gałęzie wszystko zasłaniały. Wygląda na to, że stad jeszcze się nie upewnię. Dobra, czas już żeby...
Nagle zawahałam się. Pojawiły się pytania. Czemu przestał biec? Już jest pewny, że znalazł dobrą kryjówkę? Poza otwartą przestrzenią? To po co mu takie światło?
Zauważyłam kątem oka jak opiera się o pień, szukając miejsca pod kolejnymi, nakrytymi liśćmi gałęziami.
On nie próbuje ukryć się przed wilkami... On ukrywa się przed deszczem!
Odgarnęłam mokrą grzywkę sprzed oczu. Nie chciałam dłużej znosić napięcia. Wszystko się zbyt komplikuje. Po prostu wypełnię wreszcie mój obowiązek! Wystrzeliłam w powietrze. Uniosłam się na wysokość badyla, na którym siedział dwunogi stwór. Byłam gotowa do walki, ale tylko przez jeden, bardzo krotki moment. Skupienie uleciało, kiedy dopiero z bliska rozpoznałam kim jest przemoczony intruz. Otworzyłam pyszczek, jednak zabrakło w nim słów, żeby wyrazić moje zaskoczenie. Kogo ja oszukuję? Powinnam raczej powiedzieć "szok".
Tak samo dopiero z bliska rozpoznałam blask Wichury Płomieni.
<CDN>
Uwagi: "Słońce" piszemy małą literą.