Listopad 2021
Moim planem na dzisiejszy dzień było szpiegowanie Leah. Ta wadera coś podejrzanie często rozmawiała na osobności ze swoim smokiem na dosyć ciekawe tematy. Kilka zasłyszanych słów wystarczyło, by rozbudzić we mnie potrzebę dowiedzenia się czegoś więcej. Nigdy nie wiadomo, czy dodatkowe informacje o jakimś członku watahy się nie przydadzą.
Żeby dotrzeć do Śnieżnego Lasu, gdzie obecnie mieszka wspomniana wadera, musiałem najpierw przejść przez Zielony Las (chociaż w tym miesiącu nie dominowała w nim już zieleń, a raczej odcienie czerwonego i żółtego). Rozglądałem się dookoła z uwagą. Nie po to, by podziwiać kolory jesieni; chciałem mieć pewność, że nie napotkam żadnego niebezpiecznego stwora, z którym nie miałbym szans w pojedynkę. Na szczęście moim oczom ukazywały się tylko sylwetki jeleni, saren, czasem zajęcy, albo wiewiórek. Mniejsze zwierzęta, zauważywszy obecność drapieżnika w mojej osobie, rzucały się natychmiast do ucieczki. Stada parzystokopytnych nie ruszały się z miejsca, lecz byłem pewien, że nie spuszczały wzroku z samotnego wilka, dopóki ten nie zniknął pośród drzew. Pilnowałem się, by w międzyczasie nigdzie nie odpływać myślami. Jeśli chcę być bezpieczny, muszę zachować czujność.
Moich uszu dobiegał głównie szum liści i skrzypienie starych pniaków usychających drzew. To wszystko raz po raz przerywał trzask pojedynczych gałęzi, ewentualnie uderzenia dzioba dzięcioła w korę. Nagle spośród tych odgłosów wybiło się coś nowego. Nie ulegało wątpliwości, że stosach opadłych liści brnie jakieś inne stworzenie, niż te, które mijałem dotychczas. Przystanąłem i spróbowałem wypatrzeć, kto, lub co zmierza w tę stronę. Wkrótce moim oczom ukazała się biała sylwetka z wielobarwnymi akcentami. Była to wadera nosząca imię Lind. Tuż za nią szedł jej Odmieniec. Ruszyłem w przeciwnym kierunku. Liczyłem, że zdążę uciec na tyle daleko, by wilczycy nie chciało się za mną ganiać w celu wciągnięcia w rozmowę.
- Crane, co za miłe spotkanie! - zawołała strażniczka terenów.
Więc nie udało się oddalić na wystarczającą odległość. Niech to... Odwróciłem głowę i spojrzałem w stronę wadery, która już po kilku sekundach stanęła obok mnie.
- Cześć Lind - wyszczerzyłem zęby i uściskałem ją na przywitanie. Zrobiłem to dosyć szybko i machinalnie.
Chciałem jak najprędzej zakończyć zbędną konwersację i wrócić do realizacji mojego planu dnia. Nie uśmiechała mi się także wizja wyjaśniania, dlaczego po wspólnym zbieraniu kart nagle przestałem dbać o znajomość z Lind. Pewnie zaraz będę musiał wymyślić jakiś sensownie brzmiący powód. Jeszcze obietnica oprowadzenia po terenach watahy Asai, z której się nie wywiązałem... Wilczyca jak nic spyta także o to. Mogę mieć nie lada problem. Tak naprawdę przestałem spotykać się z tą samicą, bo nie zależało mi już na jej względach. Właścicielka kolorowych piór w końcu utraciła tytuł Bety, a później Gammy. Nie powiem, że nie ma już zupełnie znaczenia w stadzie, jednak tyle mi wystarczyło, bym nie chciał dłużej zaprzątać sobie głowy powolnym uwodzeniem tej członkini Watahy Magicznych Wilków. Obecnie przestało być to opłacalne.
- Co słychać? Dawno nie rozmawialiśmy - zaznaczyła Lind.
- U mnie wszystko w porządku - mruknąłem. - A u ciebie? - spytałem. Cicho liczyłem, iż odpowie, że ma teraz coś ważnego do zrobienia i nie może długo ze mną rozmawiać.
- Wydałam miliony Srebrnych Gwiazdek na karty, żeby uzupełnić kolekcje - oznajmiła z dumą w głosie wadera.
Zamrugałem oczami. Zastanowiłem się, czy wiem, ile to jest "milion".
- Idę właśnie wymienić te złote, srebrne i brązowe zestawy na nagrody - dokończyła wypowiedź samica, poprawiając ułożenie grzywki.
Wtedy dołączył do nas jej towarzysz, Ting. Stanął obok swojej właścicielki, poprawił plecak i omiótł mnie wzrokiem.
- Witaj, Jednooki - przywitał mnie.
- Słucham? - udałem zdziwienie, słysząc przypisany mi tytuł. Zdaje mi się, że Lind jeszcze nie wie, iż znam zasadę o nieużywaniu imion przez tego Odmieńca.
- Nie zwracaj uwagi, to nie jest obraza - poinformowała mnie wilczyca. - Każdego z watahy określa jakimś epitetem.
Pokiwałem głową na znak, że rozumiem. Wtem dostrzegłem, że na szyi białej wilczycy kołysze się medalion i to nie pierwszy lepszy. Wytrzeszczyłem oczy. To... to był... MEDALION NIEŚMIERTELNOŚCI! Jakim cudem nie zwróciłem na niego uwagi od razu? I co ważniejsze... Skąd Lind go wzięła?
- Crane? Wszystko w porządku? - usłyszałem głos wadery.
- Co? Tak, oczywiście - odparłem, natychmiast prostując się i podnosząc wzrok z medalionu. Jednakże, z jakiegoś powodu co chwila znów spoglądałem w jego stronę, choćby na ułamek sekundy. Zapragnąłem całym sercem, by stał się moją własnością.
- Zauważyłeś mój Medalion Nieśmiertelności? - spytała samica.
- Skąd go masz? - wydusiłem, nie powstrzymując olbrzymiej ciekawości. W tym momencie plan szpiegowania Leah przestał być dla mnie ważny.
- Nie mogę ci powiedzieć - Lind przygryzła wargę. - Obiecałam, że nie powiem nikomu.
- Przecież wiesz, że mnie możesz powiedzieć wszystko - szepnąłem jej do ucha, oczekując, że tyle wystarczy.
- Nie, Crane - odsunęła się ode mnie gwałtownie. - Nie mogę, nie rozumiesz? - na jej pysku pojawił się wyraźny zarys poirytowania.
- No dobrze, przepraszam - położyłem lekko uszy po sobie. - Pasuje ci ten Medalion - stwierdziłem.
- Heh, to dobrze - uśmiechnęła się odrobinę, słysząc komplement. - Nie rozstanę się z nim już nigdy.
- Wracając do kart... - podjąłem zmianę tematu. - Jakie kolekcje zebrałaś?
- Mogę ci pokazać.
Lind zrzuciła torbę i zaczęła wydobywać z niej związane sznurkami, czy źdźbłem trawy pełne kolekcje. Wymieniała nazwę każdej z nich, jednak jak później się dowiedziałem, nie miała pojęcia, jaką nagrodę można otrzymać za poszczególne komplety. Natomiast ja uczyłem się niegdyś na pamięć, co dostaje się za które karty. Wkrótce Lind ułożyła pośród liści całkiem wysoki stos z różnych, czasem powtarzających się kolekcji. Kiedy myślałem, że już skończyła, nagle wyjęła z torby ostatni plik kart: Watahę Czarnego Kruka. Oniemiałem. Za ten zestaw otrzyma DRUGI MEDALION NIEŚMIERTELNOŚCI! Na co byłyby jej aż dwa?! Chwila, przecież ona nie wie, że będzie mieć kolejny...
Wilczyca zaczęła zbierać swoje karty i chować z powrotem do torby. Tymczasem ja zająłem się cichym rozmyślaniem. Najpierw pojawił się w mojej głowie pomysł, by odkupić od Lind ten konkretny komplet. Niestety, to byłoby niemożliwe. Z pewnością wydała masę oszczędności na uzupełnienie złotych kolekcji, więc nie ma opcji, bym zdołał przebić tę cenę. Nie umiem liczyć, ale to, co ja uzbierałem z pewnością nie wystarczy. Co jeszcze mógłbym zrobić, żeby drugi medalion stał się MOJĄ własnością?
No przecież... To takie oczywiste... Muszę go jej ukraść. Tylko trzeba dobrze wszystko zaplanować. Nie mogę ryzykować, że ktokolwiek mnie przyłapie. To grozi utratą (nawet tej niskiej) pozycji w stadzie, utratą sympatii i przychylności innych wilków, w tym Alf. Medalion Nieśmiertelności to nie byle co... Czy za taką kradzież mogliby mnie nawet... wygnać?
- Może pójdziesz ze mną, Crane? - spytała Lind. - Porozmawiamy jeszcze trochę po drodze, mam ci tyle do opowiedzenia.
- Innym razem - odparłem, rozglądając się na boki. - Muszę dzisiaj jeszcze zahaczyć o okolicę Jeziora i jestem umówiony... - przedstawiłem szybko (oczywiście zmyślony) powód, dlaczego nie mogę jej towarzyszyć.
- A, w porządku. Rozumiem. Zobaczymy się wkrótce, prawda?
- Oczywiście - uśmiechnąłem się.
Ruszyłem na południe, prosto do swojej jaskini. Oby Lind nie zwróciła uwagi, że nad Jezioro prowadzi inna droga. Co poradzić, palnąłem wtedy pierwszą nazwę terenu, która mi wlazła na język. Usłyszałem, jak wilczyca woła swojego towarzysza, który podczas naszej konwersacji polował na owady w ściółce. Nie odwracałem się nawet, chciałem jak najszybciej dotrzeć do celu i sprawdzić, co mogę wykorzystać w realizacji swojego zamiaru. Wtem poczułem pod poduszką jednej z łap coś twardego. Zatrzymałem się. To na pewno nie był kamień. Zacząłem odgarniać liście. Wkrótce odsłoniłem przybrudzoną Bransoletkę Życzeń. Los znów się do mnie uśmiecha! Wziąłem znalezisko w zęby i poszedłem dalej przed siebie. W mojej głowie powoli powstawał idealny plan na to, jak teraz mogę przywłaszczyć sobie Medalion Nieśmiertelności. Nie narażając praktycznie niczego!
<C. D. N.>