- I jak? - spojrzałem na moją partnerkę wychodzącą z jaskini lekarki.
- Posłuchaj... jest taka sprawa. - zaczęła niepewnie.
- Jaka? - zapytałem pełen obaw. W głowie pojawiły mi się najgorsze scenariusze. Wadera najpierw spuściła głowę i zaczęła nerwowo grzebać łapą w ziemi, a później westchnęła i spojrzała na mnie.
- Jestem w ciąży.
To zdanie obiło się echem w mojej głowie.
- Co?! - krzyknąłem. Kii skuliła się przestraszona.
"No stary, chyba przegiąłeś" - odezwała się moja podświadomość. Podszedłem do partnerki i przytuliłem ją mocno. Wadera przylgnęła swoim ciałem, zmniejszając dzielącą nas przestrzeń. Chwilę tak staliśmy w kompletnej ciszy. Starałem się sobie wszystko poukładać. Zaakceptować myśl, że niedługo będzie nas o jednego więcej. Wyobraziłem sobie małego szczeniaka fikającego po całej naszej jaskini. Mimowolnie się uśmiechnąłem i pocałowałem Kii we włosy.
- Będę tatą. - rzekłem. Wadera podniosła oczy ku górze i spojrzała na mnie.
- N... nie jesteś na mnie zły? - zapytała przełykając ślinę.
- Oh, skarbie. Dlaczego miałbym być na ciebie zły? - pogłaskałem ją po głowie.
- Myślałam, że... - zaczęła, ale szybko jej przerwałem.
- Za dużo myślisz kochanie. Po prostu byłem trochę zaskoczony takim obrotem sytuacji. Nie mniej jednak dziecko powinno być powodem do radości, a nie smutku. - otarłem jej twarz z łez. - Cieszę się, że stworzymy własną rodzinę. - uśmiechnąłem się, co wadera nieśmiało odwzajemniła.
- Kocham cię, wiesz? - powiedziała tuląc się do mnie.
- Ja ciebie też. - pocałowałem ją namiętnie. - Chodźmy do domu, co? - zapytałem, gdy się od siebie oderwaliśmy. Ona przytaknęła i ruszyliśmy w stronę naszej jaskini.
"Już niedługo na świat przyjdzie mój syn lub córka... nie mogę się doczekać"
Uwagi: brak
Zacieśnianie więzi
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)
sobota, 7 lutego 2015
Od Anuriti'ego "Że to jest moje?" cz. 1
Było południe. Śnieg prószył, a ja leżałem w ciepłej jaskini. Obok mojego posłania rozpaliłem za pomocą gałęzi ognisko. Nagle usłyszałem coś w stylu "Ekhem.". Obróciłem się więc, i zobaczyłem waderę. Była piękna, jak to wadera. Jej futro było białe jak śnieg (być może przez to, że była cała we śniegu...), oczy miała brązowe, aż chciało jej się powiedzieć prosto w twarz, że jest piękna.
- Ekhem. - powtórzyła głośniej. Widać była zdenerwowana.
- Co Cię tu do mnie sprowadza piękna?
- Syn.
- Że co?
- Syn.
- Możesz jaśniej?...
- Ask.
- Że co?...
- Ask, to Twój syn, i teraz ty zasmakuj tego szczęścia bycia rodzicem.
- Nadal nie rozumiem...
- To zrozum. Proszę, o to i on. - mówiąc to, wskazała na młodego basiora, który stał obok niej. Byłem tak zdziwiony, że już miałem zemdleć. Nie da się ukryć, nie chcę mieć dzieci. Zwłaszcza, że tego nie widziałem nigdy na oczy.
- Elo. - powiedział do mnie maluch.
I TO MA BYĆ MÓJ SYN?! To małe rozwrzeszczane coś, co tam stoi i gapi się na mnie? Popatrzyłem się krzywo na mojego "syna", a potem na waderę, po czym powiedziałem:
- To żart, co nie?
- Nie. - opowiedziała całkiem poważnie wadera.
- O nie, ja go nie chcę.
- Musisz.
- A co, zmusisz mnie do tego?!
- Nie ja, ale on to zrobi.
- Że jak? Czy ja dobrze słyszę?! Dzieciak mnie będzie zmuszał, żebym się nim opiekował... On mi zniszczy życie... Już sobie wyobrażam ciągłe pilnowanie go, latanie za nim, zero wolności... - pomyślałem.
- Ojciec, nie bądź taki, jakoś się dogadamy. - na twarzy tego bachora malował się sztuczny uśmiech. Miałem złe przeczucia, ale nie dałem po sobie tego poznać.
Milczałem.
- Mamo, weź mnie od tego dziwaka... - wyszeptał "mój syn", myśląc, że go nie słyszę.
- Wytrzymaj, spędzisz u niego kilka dni i po sprawie...- odpowiedziała mu wadera, również szeptem. Kilka dni? Ok. Wytrzymam... i dla świętego spokoju zgodziłem się.
- Zgoda. Wezmę go.
- Naprawdę? Więc powodzenia i żegnam. - powiedziała pospiesznie wadera, po czym odbiegła.
- No... To co chcesz robić?
- Nie wiem. Nic. Zabawy są dla szczeniąt.
- To co robisz w domu?
- Wszystko, na co tylko pozwala mój wysoki poziom IQ. - powiedział do mnie drwiąco. To będą dłuuugie dni.
<c.d.n>
Uwagi: "Prószył" piszemy przez "ó". "Obróciłem się" piszemy przez "ó". "Po czym" piszemy osobno.
- Ekhem. - powtórzyła głośniej. Widać była zdenerwowana.
- Co Cię tu do mnie sprowadza piękna?
- Syn.
- Że co?
- Syn.
- Możesz jaśniej?...
- Ask.
- Że co?...
- Ask, to Twój syn, i teraz ty zasmakuj tego szczęścia bycia rodzicem.
- Nadal nie rozumiem...
- To zrozum. Proszę, o to i on. - mówiąc to, wskazała na młodego basiora, który stał obok niej. Byłem tak zdziwiony, że już miałem zemdleć. Nie da się ukryć, nie chcę mieć dzieci. Zwłaszcza, że tego nie widziałem nigdy na oczy.
- Elo. - powiedział do mnie maluch.
I TO MA BYĆ MÓJ SYN?! To małe rozwrzeszczane coś, co tam stoi i gapi się na mnie? Popatrzyłem się krzywo na mojego "syna", a potem na waderę, po czym powiedziałem:
- To żart, co nie?
- Nie. - opowiedziała całkiem poważnie wadera.
- O nie, ja go nie chcę.
- Musisz.
- A co, zmusisz mnie do tego?!
- Nie ja, ale on to zrobi.
- Że jak? Czy ja dobrze słyszę?! Dzieciak mnie będzie zmuszał, żebym się nim opiekował... On mi zniszczy życie... Już sobie wyobrażam ciągłe pilnowanie go, latanie za nim, zero wolności... - pomyślałem.
- Ojciec, nie bądź taki, jakoś się dogadamy. - na twarzy tego bachora malował się sztuczny uśmiech. Miałem złe przeczucia, ale nie dałem po sobie tego poznać.
Milczałem.
- Mamo, weź mnie od tego dziwaka... - wyszeptał "mój syn", myśląc, że go nie słyszę.
- Wytrzymaj, spędzisz u niego kilka dni i po sprawie...- odpowiedziała mu wadera, również szeptem. Kilka dni? Ok. Wytrzymam... i dla świętego spokoju zgodziłem się.
- Zgoda. Wezmę go.
- Naprawdę? Więc powodzenia i żegnam. - powiedziała pospiesznie wadera, po czym odbiegła.
- No... To co chcesz robić?
- Nie wiem. Nic. Zabawy są dla szczeniąt.
- To co robisz w domu?
- Wszystko, na co tylko pozwala mój wysoki poziom IQ. - powiedział do mnie drwiąco. To będą dłuuugie dni.
<c.d.n>
Uwagi: "Prószył" piszemy przez "ó". "Obróciłem się" piszemy przez "ó". "Po czym" piszemy osobno.
Od Anuriti'ego "To nie ja..." cz. 1 (cd. Sagrina)
Wstałem jak zawsze rano, i oczywiście popatrzyłem się na narysowany kamieniem w jaskini w której mieszkam (sam oczywiście) portret wybranki: Sagriny... Codziennie, gdy wstanę wspominam te jej oczy, piękną, lśniącą sierść... Właśnie się rozmarzyłem, gdy nagle ktoś wchodzi do mojej jaskini. Była to Kiiyuko we własnej osobie. Zdziwiłem się, ponieważ nigdy do nikogo o tak wczesnej porze nie przychodziła.
- Czy Ty wiesz, że już jest popołudnie?! - zapytała lekko (a raczej bardzo) zdenerwowana.
- No i...? Co się więc stało, że przychodzi Pani Jaśnie Wielmożna, do mojej uroczystej chałupiny, przystrojonej jakże zaszczytnymi dekoracjami w stylu luksusowym? - zapytałem drwiąco.
- A to, że zapomniałeś iść - znowu zresztą - na zwiady, a prosiłam Cię o to wczoraj! - odpowiedziała z trudem powstrzymując gniew i zdenerwowanie.
- Hmm... Nie przypominam sobie tego. Chyba ma Pani urojenia spowodowane...- Nie zdążyłem dokończyć, gdy Alfa mi przerwała.
- Wyjdź już... - powiedziała ściszonym głosem.
- O tak, oczywiście, już wychodzę. I zapewniam Panią, że jak tylko wyjdę, to wrócę na... Kolację? Tak. Kolację. I powiem jeszcze, że jak jakakolwiek krzywda stanie się mi, bądź...
- WYJDŹ JUŻ I IDŹ NA TE ZWIADY!
- No dobrze, dobrze. Po co te nerwy? Czy Pani Jaśnie Wielmożna wie, że gniew jest powodem słabej cery naszych twarzyczek?
- 1..2...3...4...5... - zaczęła odliczać Kii. Nie mam pojęcia czemu, ale czułem, że ona już wybuchła. Gdy tylko przekroczyłem próg jaskini, i ja wybuchnąłem, tylko że śmiechem. Śmiałem się cofając się i pokazując łapą na wkurzoną Kiiyuko, po czym (tak, to było do przewidzenia) oczywiście potknąłem się i spadłem z górki prosto w zaspę śnieżną. Wygrzebałem się z trudem z zaspy drżąc z zimna, byłem cały biały, stanąłem w rozkroku jak wbity w ziemię. Trzepało mną jakbym był jakimś zmarzniętym szczurem. Słyszałem śmiech wielu wilków. Ładne widowisko się zrobiło. Nie ważyłem się powiedzieć nawet słowa. Pewnie gdyby moja dolna szczęka nie byłaby przymarznięta do górnej, to zapewne raczej bym im coś powiedział. Zamiast tego ruszyłem dalej, powolnym, sztywnym krokiem. Już mi nie było do śmiechu.
- Eh... Teraz zdobędę tytuł idioty miesiąca. Albo roku. - mówiłem sam do siebie - Czy ktokolwiek kiedykolwiek o tym zapomni? A może będą o tym opowiadać w swoich przyszłych watahach, albo przyszłym członkom tej watahy... Fakt, jestem lekko... stuknięty. I głupi. Mam niski poziom inteligencji. Mój mózg nie jest odpowiednio wyselekcjonowany. To znaczy jest, ale w środku mnie siedzi crazy gość, którego dosłownie wszystko bawi. O nie... Muszę być poważniejszy. Sagi chyba takich bardziej lubi. - użalanie się nad sobą przerwał mi fakt, że ona cały czas szła obok mnie. Miałem ochotę się zapaść pod ziemię ze wstydu.
- Cześć Anu... - powiedziała z trudem powstrzymując śmiech.
- Co? Jaki Anu? To nie ja. - chciałem ją przekonać, że to nie byłem ja, ale ktoś inny podszywający się pode mnie.
- A ja myślałam że to jednak ty.
- No bo... wiesz, ja jestem Zorro.
- A ja jestem Królowa Elżbieta III.
- Ale ja jestem taki inny Zorro. Ja jestem... Zorro II.
- Mi się cały czas wydawało że jesteś Anuritim.
- Haha, bo ja potrafię bardzo zmylić inne wilki.
- No to Ci się bardzo udało.
- A moje motto brzmi: Kradnę biednym a rozdaję bogatym. - powiedziałem z dumą myśląc, że się nabrała.
- A to nie brzmi przypadkiem "Kradnij bogatym, a rozdawaj biednym"?
- Nie... Bo wiesz... Zorro II działa na innych zasadach.
- A na jakich? Wytłumacz.
- Zorro II kradnie biednym, by rozdać to bogatym, a następnie Zorro I kradnie bogatym i z powrotem rozdaje biednym.
- Aha... Interesujące...
- Co się stało? Coś nie tak?
- N - nic...- Nie wiem czemu, ale Sagrina zaczęła się ze mnie śmiać. Jednak się nie nabrała.
- Ha ha, bardzo śmieszne, prawda? - zapytałem ironicznie.
- N-nawet, ni-nie wiesz, j-jak b-bardzo! - kiedy to powiedziała, i ja zacząłem się śmiać.
<Sagrina?>
Uwagi: Drobne błędy z typu zły znak interpunkcyjny czy odmiana wyrazów...
- Czy Ty wiesz, że już jest popołudnie?! - zapytała lekko (a raczej bardzo) zdenerwowana.
- No i...? Co się więc stało, że przychodzi Pani Jaśnie Wielmożna, do mojej uroczystej chałupiny, przystrojonej jakże zaszczytnymi dekoracjami w stylu luksusowym? - zapytałem drwiąco.
- A to, że zapomniałeś iść - znowu zresztą - na zwiady, a prosiłam Cię o to wczoraj! - odpowiedziała z trudem powstrzymując gniew i zdenerwowanie.
- Hmm... Nie przypominam sobie tego. Chyba ma Pani urojenia spowodowane...- Nie zdążyłem dokończyć, gdy Alfa mi przerwała.
- Wyjdź już... - powiedziała ściszonym głosem.
- O tak, oczywiście, już wychodzę. I zapewniam Panią, że jak tylko wyjdę, to wrócę na... Kolację? Tak. Kolację. I powiem jeszcze, że jak jakakolwiek krzywda stanie się mi, bądź...
- WYJDŹ JUŻ I IDŹ NA TE ZWIADY!
- No dobrze, dobrze. Po co te nerwy? Czy Pani Jaśnie Wielmożna wie, że gniew jest powodem słabej cery naszych twarzyczek?
- 1..2...3...4...5... - zaczęła odliczać Kii. Nie mam pojęcia czemu, ale czułem, że ona już wybuchła. Gdy tylko przekroczyłem próg jaskini, i ja wybuchnąłem, tylko że śmiechem. Śmiałem się cofając się i pokazując łapą na wkurzoną Kiiyuko, po czym (tak, to było do przewidzenia) oczywiście potknąłem się i spadłem z górki prosto w zaspę śnieżną. Wygrzebałem się z trudem z zaspy drżąc z zimna, byłem cały biały, stanąłem w rozkroku jak wbity w ziemię. Trzepało mną jakbym był jakimś zmarzniętym szczurem. Słyszałem śmiech wielu wilków. Ładne widowisko się zrobiło. Nie ważyłem się powiedzieć nawet słowa. Pewnie gdyby moja dolna szczęka nie byłaby przymarznięta do górnej, to zapewne raczej bym im coś powiedział. Zamiast tego ruszyłem dalej, powolnym, sztywnym krokiem. Już mi nie było do śmiechu.
- Eh... Teraz zdobędę tytuł idioty miesiąca. Albo roku. - mówiłem sam do siebie - Czy ktokolwiek kiedykolwiek o tym zapomni? A może będą o tym opowiadać w swoich przyszłych watahach, albo przyszłym członkom tej watahy... Fakt, jestem lekko... stuknięty. I głupi. Mam niski poziom inteligencji. Mój mózg nie jest odpowiednio wyselekcjonowany. To znaczy jest, ale w środku mnie siedzi crazy gość, którego dosłownie wszystko bawi. O nie... Muszę być poważniejszy. Sagi chyba takich bardziej lubi. - użalanie się nad sobą przerwał mi fakt, że ona cały czas szła obok mnie. Miałem ochotę się zapaść pod ziemię ze wstydu.
- Cześć Anu... - powiedziała z trudem powstrzymując śmiech.
- Co? Jaki Anu? To nie ja. - chciałem ją przekonać, że to nie byłem ja, ale ktoś inny podszywający się pode mnie.
- A ja myślałam że to jednak ty.
- No bo... wiesz, ja jestem Zorro.
- A ja jestem Królowa Elżbieta III.
- Ale ja jestem taki inny Zorro. Ja jestem... Zorro II.
- Mi się cały czas wydawało że jesteś Anuritim.
- Haha, bo ja potrafię bardzo zmylić inne wilki.
- No to Ci się bardzo udało.
- A moje motto brzmi: Kradnę biednym a rozdaję bogatym. - powiedziałem z dumą myśląc, że się nabrała.
- A to nie brzmi przypadkiem "Kradnij bogatym, a rozdawaj biednym"?
- Nie... Bo wiesz... Zorro II działa na innych zasadach.
- A na jakich? Wytłumacz.
- Zorro II kradnie biednym, by rozdać to bogatym, a następnie Zorro I kradnie bogatym i z powrotem rozdaje biednym.
- Aha... Interesujące...
- Co się stało? Coś nie tak?
- N - nic...- Nie wiem czemu, ale Sagrina zaczęła się ze mnie śmiać. Jednak się nie nabrała.
- Ha ha, bardzo śmieszne, prawda? - zapytałem ironicznie.
- N-nawet, ni-nie wiesz, j-jak b-bardzo! - kiedy to powiedziała, i ja zacząłem się śmiać.
<Sagrina?>
Uwagi: Drobne błędy z typu zły znak interpunkcyjny czy odmiana wyrazów...
Od Patty "Pamięć jest zbyt bolesna" cz.2 (cd. Norwegian)
Krew płynęła we mnie tak szybko że myślałam że wybuchnę, uspokoiłam się i od razu na myśl nadszedł mi pomysł
- Norwegian, wiem że jesteś jeszcze głupi, nie wiesz co możesz ze mną mieć, każdy kogo spotkasz będzie Ci się kłaniał, będą oddawać Ci swoje rzeczy, pożywienie... co tylko zapragniesz!
Norwegian stał i na mnie patrzył, nie mogłam uwierzyć że rezygnuje z tego wszystkiego
- Nigdy do ciebie nie dołączę! Ja ją kocham!
- Jesteś jeszcze głupi! Nie wiesz co to miłość! I nigdy się nie dowiesz.
Norwegian zamyślił się bo nic nie mówił, była wręcz ''boląca'' cisza
- Masz ostatnią szanse, przyłącz się do mnie.
- Nigdy!!!
Ze złości teraz tak mocno zamachałam skrzydłami że Norwegian padł na ziemie
- Jeszcze raz się pytam... dołączysz do mnie?!
- Mówiłem już że nie!
- Jak wolisz... teraz odwal się ode mnie, mam coś do załatwienia.
Odwróciłam się miałam zacząć odchodzić gdy ON na nieszczęście się spytał:
- Co masz do załatwienia?
- Porozmawiać z kimś... lub inaczej to powiem, zniszczyć kogoś kogo ''znasz''.
- Czy to... Shaylin?!
- Brawo, zgadłeś. Jesteś mądrzejszy niż myślałam.
Norwegian wstał z złością
- Debil, bez mózg, ćwok, złośnik, cymbał... - pomyślałam
Norweg rzucił się na mnie, przygwoździł mnie do ziemi
- Widzę że piesek się denerwuje, no co mi zrobisz kundelku?
Odkopnęłam go od siebie z taką siłą, że odleciał do drzewa, był tak zdenerwowany... no ale bez przesady, nikt nie jest bardziej zdenerwowany niż Kazia.
- Zostaw Shaylin w spokoju!
- Tak, chyba po moim trupie... piesiu. - uśmiechnęłam się złośliwie
<Norwegian? No złap mnie piesiu :P>
- Norwegian, wiem że jesteś jeszcze głupi, nie wiesz co możesz ze mną mieć, każdy kogo spotkasz będzie Ci się kłaniał, będą oddawać Ci swoje rzeczy, pożywienie... co tylko zapragniesz!
Norwegian stał i na mnie patrzył, nie mogłam uwierzyć że rezygnuje z tego wszystkiego
- Nigdy do ciebie nie dołączę! Ja ją kocham!
- Jesteś jeszcze głupi! Nie wiesz co to miłość! I nigdy się nie dowiesz.
Norwegian zamyślił się bo nic nie mówił, była wręcz ''boląca'' cisza
- Masz ostatnią szanse, przyłącz się do mnie.
- Nigdy!!!
Ze złości teraz tak mocno zamachałam skrzydłami że Norwegian padł na ziemie
- Jeszcze raz się pytam... dołączysz do mnie?!
- Mówiłem już że nie!
- Jak wolisz... teraz odwal się ode mnie, mam coś do załatwienia.
Odwróciłam się miałam zacząć odchodzić gdy ON na nieszczęście się spytał:
- Co masz do załatwienia?
- Porozmawiać z kimś... lub inaczej to powiem, zniszczyć kogoś kogo ''znasz''.
- Czy to... Shaylin?!
- Brawo, zgadłeś. Jesteś mądrzejszy niż myślałam.
Norwegian wstał z złością
- Debil, bez mózg, ćwok, złośnik, cymbał... - pomyślałam
Norweg rzucił się na mnie, przygwoździł mnie do ziemi
- Widzę że piesek się denerwuje, no co mi zrobisz kundelku?
Odkopnęłam go od siebie z taką siłą, że odleciał do drzewa, był tak zdenerwowany... no ale bez przesady, nikt nie jest bardziej zdenerwowany niż Kazia.
- Zostaw Shaylin w spokoju!
- Tak, chyba po moim trupie... piesiu. - uśmiechnęłam się złośliwie
<Norwegian? No złap mnie piesiu :P>
Od Noriny "Poszukiwania cz.1"
Obudziłam się bardzo wcześnie rano. Nagle zauważyłam, że obok mnie siedzi Ariane. Zaskoczona, a zarazem przerażona, skoczyłam na równe nogi.
- Witaj, Nori.
- Witaj. Co tu robisz?
- Mam zadanie dla ciebie.
- Jakie?
- Otóż musisz znaleźć pewien przedmiot. Składa się on z dwóch części. Pierwszą posiada James i musisz mu ją odebrać, a drugą musisz znaleźć sama.
- Coś jeszcze?
- Owszem. Najpierw, gdy już będziesz miała dwie części sprawdzisz jakie ma właściwości i potem zaniesiesz twojej Alfie.
- Dobrze.
Wyrocznia zniknęła. Westchnęłam i zaczęłam się przygotowywać do drogi. Wzięłam kordelas i muszkiet. Potem, niepostrzeżenie, pobiegłam w stronę lasu. Gdy byłam poza granicami watahy, udałam się do pewnej jaskini, gdzie kiedyś chowałam zdobycze z abordaży i wypraw. Na szczęście wiedziałam o niej tylko ja. Weszłam do środka i podeszłam do dzbana z pieniędzmi. Wzięłam tyle, ile powinno mi starczyć na miesiąc na jedzenie. Zabrałam jeszcze płaszcz, garłacz i mapę. Potem zamieniłam się w człowieka. Spojrzałam na mapę. Postanowiłam, że najpierw postaram się o część przedmiotu, którą ma James. Pobiegłam w miejsce, gdzie ostatnio był zacumowany statek. Gdy byłam na miejscu odkryłam, że niedługo odpływają. Wskoczyłam więc do pustego kosza, w którym później będzie złoto, czy coś w tym stylu. Po jakimś czasie poczułam, że dwie osoby podnoszą kosz. Gdy postawili go, chyba, pod pokładem odetchnęłam z ulgą. Udało mi się. Lecz po chwili usłyszałam kroki i głos James'a. Sądząc po odgłosach był upity.
- Reven, co sprowadziliście... - Zaczął czkać. - Co sprowadziliście z jaskini Noriny?
"A więc jednak ktoś wiedział." - Pomyślałam.
- Mapy, busolę, kordelasy, wino, rum i liny.
- Dobra... - Kolejne czknięcie. - Dobra robota.
- Kapitanie, czy wszystko w porządku?
- Owszem. - I znowu czknął.
- To ja idę powiedzieć kucharzowi, żeby zaczął przygotowywać kolację dla was, kapitanie.
- Dobrze... - I znowu czknięcie.
Zostałam sama z James'em w ładowni. Kiedyś cieszyłabym się z tego, a teraz bałam się, że zostanę odkryta, potem zabita i nie zrobię tego o co prosiła mnie Wyrocznia. Nagle James podniósł wieko od kosza, w którym się znajdowałam.
- No proszę, Norina przyszła się przywitać.
A więc oszukiwał, że się upił.
- I tu się mylisz.
Wyskoczyłam z kosza i wyciągnęłam kordelas.
- A więc co tu robisz?
- Nie twoja sprawa.
- Owszem, moja, bo to jest mój statek.
Wyciągnął również kordelas.
- A czy ktoś powiedział, że chcę ci go odebrać?
- Nie, lecz to jest wiadome.
- I znowu się mylisz.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Mówisz prawdę?
- Na sto bałwanów morskich! Tak, mówię prawdę.
- To się ciesz. To co wtedy tu robisz?
- Obiecaj najpierw, że cokolwiek usłyszysz nie zabijesz mnie, albo nie każesz zrobić tego komuś innemu.
- No dobrze.
- No więc, Ariane kazała mi zdobyć pewien przedmiot, który podobno składa się z dwóch części. Z tego co wiem, jedną część posiadasz ty i dlatego tutaj jestem.
- Ariane to ta Wyrocznia, która się tobą zajmowała?
- Owszem. To jak pomożesz mi?
- Daj mi czas do zastanowienia się. - Widząc moją przerażoną minę dodał:
- Chodź. Ja, ani nikt z załogi nic ci nie zrobi.
- Skąd mogę mieć pewność?
- Słowo pirata.
Westchnęłam.
- No dobrze.
Poszliśmy na pokład. Cała załoga, gdy mnie zauważyła, wyciągnęła kordelasy, albo garłacze.
- Spokojnie. Ona jest tu gościem.
Schowali broń, a James zaprowadził mnie do swojej, a kiedyś mojej, kajuty.
- Widzę, że trochę pozmieniałeś.
- Owszem. Zjesz coś? Dzisiaj Killiam przygotowuje kolację.
- Chętnie.
Po chwili do kajuty wbiegł Reven.
- Dla niej też przygotować?
- Tak i pośpiesz się.
- Tak jest kapitanie!
Reven wybiegł, a my usiedliśmy przy stole, gdzie za moich czasów zawsze leżały mapy. Zamyśliłam się.
- Norina?
- Tak?
- Powiedzieć ci, czemu ciebie zdegradowałem ze stanowiska kapitana?
- Owszem.
- Po prostu byłem zazdrosny.
- Ciekawe o co? Bycie kapitanem to nic ciekawego.
(C.D.N)
Uwagi: Po znakach interpunkcyjnych używamy Spacji.
- Witaj, Nori.
- Witaj. Co tu robisz?
- Mam zadanie dla ciebie.
- Jakie?
- Otóż musisz znaleźć pewien przedmiot. Składa się on z dwóch części. Pierwszą posiada James i musisz mu ją odebrać, a drugą musisz znaleźć sama.
- Coś jeszcze?
- Owszem. Najpierw, gdy już będziesz miała dwie części sprawdzisz jakie ma właściwości i potem zaniesiesz twojej Alfie.
- Dobrze.
Wyrocznia zniknęła. Westchnęłam i zaczęłam się przygotowywać do drogi. Wzięłam kordelas i muszkiet. Potem, niepostrzeżenie, pobiegłam w stronę lasu. Gdy byłam poza granicami watahy, udałam się do pewnej jaskini, gdzie kiedyś chowałam zdobycze z abordaży i wypraw. Na szczęście wiedziałam o niej tylko ja. Weszłam do środka i podeszłam do dzbana z pieniędzmi. Wzięłam tyle, ile powinno mi starczyć na miesiąc na jedzenie. Zabrałam jeszcze płaszcz, garłacz i mapę. Potem zamieniłam się w człowieka. Spojrzałam na mapę. Postanowiłam, że najpierw postaram się o część przedmiotu, którą ma James. Pobiegłam w miejsce, gdzie ostatnio był zacumowany statek. Gdy byłam na miejscu odkryłam, że niedługo odpływają. Wskoczyłam więc do pustego kosza, w którym później będzie złoto, czy coś w tym stylu. Po jakimś czasie poczułam, że dwie osoby podnoszą kosz. Gdy postawili go, chyba, pod pokładem odetchnęłam z ulgą. Udało mi się. Lecz po chwili usłyszałam kroki i głos James'a. Sądząc po odgłosach był upity.
- Reven, co sprowadziliście... - Zaczął czkać. - Co sprowadziliście z jaskini Noriny?
"A więc jednak ktoś wiedział." - Pomyślałam.
- Mapy, busolę, kordelasy, wino, rum i liny.
- Dobra... - Kolejne czknięcie. - Dobra robota.
- Kapitanie, czy wszystko w porządku?
- Owszem. - I znowu czknął.
- To ja idę powiedzieć kucharzowi, żeby zaczął przygotowywać kolację dla was, kapitanie.
- Dobrze... - I znowu czknięcie.
Zostałam sama z James'em w ładowni. Kiedyś cieszyłabym się z tego, a teraz bałam się, że zostanę odkryta, potem zabita i nie zrobię tego o co prosiła mnie Wyrocznia. Nagle James podniósł wieko od kosza, w którym się znajdowałam.
- No proszę, Norina przyszła się przywitać.
A więc oszukiwał, że się upił.
- I tu się mylisz.
Wyskoczyłam z kosza i wyciągnęłam kordelas.
- A więc co tu robisz?
- Nie twoja sprawa.
- Owszem, moja, bo to jest mój statek.
Wyciągnął również kordelas.
- A czy ktoś powiedział, że chcę ci go odebrać?
- Nie, lecz to jest wiadome.
- I znowu się mylisz.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Mówisz prawdę?
- Na sto bałwanów morskich! Tak, mówię prawdę.
- To się ciesz. To co wtedy tu robisz?
- Obiecaj najpierw, że cokolwiek usłyszysz nie zabijesz mnie, albo nie każesz zrobić tego komuś innemu.
- No dobrze.
- No więc, Ariane kazała mi zdobyć pewien przedmiot, który podobno składa się z dwóch części. Z tego co wiem, jedną część posiadasz ty i dlatego tutaj jestem.
- Ariane to ta Wyrocznia, która się tobą zajmowała?
- Owszem. To jak pomożesz mi?
- Daj mi czas do zastanowienia się. - Widząc moją przerażoną minę dodał:
- Chodź. Ja, ani nikt z załogi nic ci nie zrobi.
- Skąd mogę mieć pewność?
- Słowo pirata.
Westchnęłam.
- No dobrze.
Poszliśmy na pokład. Cała załoga, gdy mnie zauważyła, wyciągnęła kordelasy, albo garłacze.
- Spokojnie. Ona jest tu gościem.
Schowali broń, a James zaprowadził mnie do swojej, a kiedyś mojej, kajuty.
- Widzę, że trochę pozmieniałeś.
- Owszem. Zjesz coś? Dzisiaj Killiam przygotowuje kolację.
- Chętnie.
Po chwili do kajuty wbiegł Reven.
- Dla niej też przygotować?
- Tak i pośpiesz się.
- Tak jest kapitanie!
Reven wybiegł, a my usiedliśmy przy stole, gdzie za moich czasów zawsze leżały mapy. Zamyśliłam się.
- Norina?
- Tak?
- Powiedzieć ci, czemu ciebie zdegradowałem ze stanowiska kapitana?
- Owszem.
- Po prostu byłem zazdrosny.
- Ciekawe o co? Bycie kapitanem to nic ciekawego.
(C.D.N)
Uwagi: Po znakach interpunkcyjnych używamy Spacji.
Od Wissy "Szczenięca przygoda cz. 8" (cd. Telleni)
Postanowiłyśmy więc znaleźć na noc schronienie. Ta, była wyjątkowo ciemna i nawet ja, młoda wilczyca słabo widziałam. Nigdy za dobrze nie widziałam w nocy, a ta przechodziła samą siebie. Mimo to, nie dałam po sobie tego poznać i szłam krok w krok za Telleni, kiedy powiedziała do mnie:
- Wis... Tam jest... Wilk...
- Gdzie? - zapytałam się drżącym, a jednocześnie zdziwionym głosem.
- NO TAM! - odpowiedziała wskazując łapą w (chyba) lewą stronę. Nie zajarzyłam dokładnie o co jej chodziło, gdy chwyciła mnie za ogon i zaczęła biec. Nie słyszałam, żeby ktoś biegł za nami, dlatego też zaparłam się łapami.
- Wis, co ty robisz, musimy uciekać!
- Ale nikogo tam nie było!
- Był wilk! Chyba wiem jak wyglądają wilki!
- A może to był szop? Albo... Jakiś Duży Wielki Kot?
- Ale Duże Wielkie Koty są czarne! Albo żółte!
- A może jest jakiś nowy w tym miejscu?!
- Duże Wielkie Koty tu tak w ogóle nie mieszkają!
- A masz dowód, że był to jednak wilk?
- Tak! Miał złote oczy i był biało-szary, oraz poszarpaną sierść! I duże uszy! Oraz długi pysk!
- Czyli wszystko jasne! To był Duży Szczur!
- ŻADEN SZCZUR!
- Ale co wilk miał by robić tak blisko naszej... W...
- Nie jesteśmy blisko watahy! Nie wiadomo gdzie jesteśmy!
- T-Tel...Tel-l-ee....
Właśnie przed ułamkiem sekundy, przed moimi oczami, za Telleni stało ogromne zwierzę. Miało coś długiego, podobne było to do gałęzi bez liści. Jego łeb było widać pod światło księżyca, było straszne. Dopiero po głębokim wpatrywaniu się w niego, zobaczyłam, że to jest jeleń. Wyjątkowo ogromny i okazały. Jeszcze nigdy nie widziałam tak okazałego osobnika. A skoro jest jeden, to w pobliżu musi być całe stado.
- Wissy... Czy... Coś za mną jest...? - zapytała mnie Telleni.
- T-t-t-a-a-k...- Mówiąc to zaczęłam uciekać.
Nie zwróciłam nawet uwagi na to, że Telleni za mną nie biegnie. Jednak moje łapy same mnie unosiły, byłam tak przerażona, że nie zauważyłam, iż wpadłam na wilka. Zobaczyłam jego świecące oczy, i zrozumiałam, że Tell miała rację, faktycznie, był tam wilk... Popatrzył się na mnie, po czym powiedział z całkowitym spokojem:
- Czy ty, zdajesz sobie sprawę, że Twoja towarzyszka umarła? Jeleń ją zabił, a ty mu na to pozwoliłaś. Dzięki Tobie, jej rodzina również nie żyje. Telleni jest tutaj, martwa, zobacz. - powiedział wskazując łapą na... Telleni...
- Że co...?! - już zbierało mi się na płacz, gdy...
Obudziłam się ze snu. Leżałam w małej norce, obok mnie była (na szczęście żywa) Tell.
***
Nazajutrz opowiedziałam jej o moim śnie.
- Że ja umarłam?... - zapytała zdziwiona wadera.
- Tak. Ten jeleń był gigantyczny!
- Jeleń...
- Co?
- Mam z nim złe wspomnienia...
- Aha... Ej, zobacz! - mówiąc to, wskazałam na zająca.
- Pogonimy go? - zapytała wesoło Telleni.
- Okej! - Odpowiedziałam, i tak właśnie zaczęłyśmy wesoło biegać za zajęczakiem.
<Telleni? Brak pomysłu xd>
Uwagi: brak
- Wis... Tam jest... Wilk...
- Gdzie? - zapytałam się drżącym, a jednocześnie zdziwionym głosem.
- NO TAM! - odpowiedziała wskazując łapą w (chyba) lewą stronę. Nie zajarzyłam dokładnie o co jej chodziło, gdy chwyciła mnie za ogon i zaczęła biec. Nie słyszałam, żeby ktoś biegł za nami, dlatego też zaparłam się łapami.
- Wis, co ty robisz, musimy uciekać!
- Ale nikogo tam nie było!
- Był wilk! Chyba wiem jak wyglądają wilki!
- A może to był szop? Albo... Jakiś Duży Wielki Kot?
- Ale Duże Wielkie Koty są czarne! Albo żółte!
- A może jest jakiś nowy w tym miejscu?!
- Duże Wielkie Koty tu tak w ogóle nie mieszkają!
- A masz dowód, że był to jednak wilk?
- Tak! Miał złote oczy i był biało-szary, oraz poszarpaną sierść! I duże uszy! Oraz długi pysk!
- Czyli wszystko jasne! To był Duży Szczur!
- ŻADEN SZCZUR!
- Ale co wilk miał by robić tak blisko naszej... W...
- Nie jesteśmy blisko watahy! Nie wiadomo gdzie jesteśmy!
- T-Tel...Tel-l-ee....
Właśnie przed ułamkiem sekundy, przed moimi oczami, za Telleni stało ogromne zwierzę. Miało coś długiego, podobne było to do gałęzi bez liści. Jego łeb było widać pod światło księżyca, było straszne. Dopiero po głębokim wpatrywaniu się w niego, zobaczyłam, że to jest jeleń. Wyjątkowo ogromny i okazały. Jeszcze nigdy nie widziałam tak okazałego osobnika. A skoro jest jeden, to w pobliżu musi być całe stado.
- Wissy... Czy... Coś za mną jest...? - zapytała mnie Telleni.
- T-t-t-a-a-k...- Mówiąc to zaczęłam uciekać.
Nie zwróciłam nawet uwagi na to, że Telleni za mną nie biegnie. Jednak moje łapy same mnie unosiły, byłam tak przerażona, że nie zauważyłam, iż wpadłam na wilka. Zobaczyłam jego świecące oczy, i zrozumiałam, że Tell miała rację, faktycznie, był tam wilk... Popatrzył się na mnie, po czym powiedział z całkowitym spokojem:
- Czy ty, zdajesz sobie sprawę, że Twoja towarzyszka umarła? Jeleń ją zabił, a ty mu na to pozwoliłaś. Dzięki Tobie, jej rodzina również nie żyje. Telleni jest tutaj, martwa, zobacz. - powiedział wskazując łapą na... Telleni...
- Że co...?! - już zbierało mi się na płacz, gdy...
Obudziłam się ze snu. Leżałam w małej norce, obok mnie była (na szczęście żywa) Tell.
***
Nazajutrz opowiedziałam jej o moim śnie.
- Że ja umarłam?... - zapytała zdziwiona wadera.
- Tak. Ten jeleń był gigantyczny!
- Jeleń...
- Co?
- Mam z nim złe wspomnienia...
- Aha... Ej, zobacz! - mówiąc to, wskazałam na zająca.
- Pogonimy go? - zapytała wesoło Telleni.
- Okej! - Odpowiedziałam, i tak właśnie zaczęłyśmy wesoło biegać za zajęczakiem.
<Telleni? Brak pomysłu xd>
Uwagi: brak
Od Shaylin "Kapitan musi odejść" cz.4 (cd. Midnight)
Zaskoczył mnie fakt, że MID pojawił się w moim internecie. Ucieszyłam się.
Pewnie długą drogę musiał przebyć. Spojrzałam na niego.
- Dzięki, za zaopatrzenie - uśmiechnęliśmy się oboje w tym samym czasie.
Schowałam to wszystko do walizki, by dziewczyny mi tego nie zabrały.
Miałam nadzieję, że żadna z nich nic nikomu nie powie.
Nie chciałam siedzieć z dziewczynami, więc pociągnęłam Mid,'a za rękę i wyszliśmy z budynku.
- Jak się tu dostałeś?! - zapytałam
- Ehh..długa historia. Byłem nad tobą.
To już wiedziałam jak! Nie mogę uwierzyć!! Ja on się poświęca. Zaskakuje mnie zawsze.
Te jego pomysły były genialne, nie każdy by coś takiego wymyślił. Dziwnie się czułam myśląc, że od teraz moje życie się zmieni. Taka prawda: teraz mieszkam w mieście.
- A po jaką cholerę przemierzyłeś tyle kilometrów!? Opłacało się? - śmiejąc się przywarłam
go do ściany budynku.
- W pewnym sensie tak, by przekazać ci zaopatrzenie i się pożegnać. - spojrzał mi w oczy uśmiechając się. To było miłe z jego strony.
- Mid... ty naprawdę mnie zaskakujesz. Jesteś wyjątkowy, mądry i troskliwy. Czasem myślę... że jednak różnisz się od innych z watahy. To mi się w tobie podoba. - patrzył na mnie tak jakby wyczekująco.
- Shaylin... - puściłam go - ...ja myślę, że... będzie mi cię brakowało. - wyszeptał
Jego słowa zawsze chodziły mi po głowie. ,,Brakowało''.
- Ja także będę tęskniła... ogólnie za wszystkimi... za tobą prawdopodobnie najbardziej. Co masz zamiar teraz robić?
<Mid?>
Uwagi: właściwie to te same co zwykle
Pewnie długą drogę musiał przebyć. Spojrzałam na niego.
- Dzięki, za zaopatrzenie - uśmiechnęliśmy się oboje w tym samym czasie.
Schowałam to wszystko do walizki, by dziewczyny mi tego nie zabrały.
Miałam nadzieję, że żadna z nich nic nikomu nie powie.
Nie chciałam siedzieć z dziewczynami, więc pociągnęłam Mid,'a za rękę i wyszliśmy z budynku.
- Jak się tu dostałeś?! - zapytałam
- Ehh..długa historia. Byłem nad tobą.
To już wiedziałam jak! Nie mogę uwierzyć!! Ja on się poświęca. Zaskakuje mnie zawsze.
Te jego pomysły były genialne, nie każdy by coś takiego wymyślił. Dziwnie się czułam myśląc, że od teraz moje życie się zmieni. Taka prawda: teraz mieszkam w mieście.
- A po jaką cholerę przemierzyłeś tyle kilometrów!? Opłacało się? - śmiejąc się przywarłam
go do ściany budynku.
- W pewnym sensie tak, by przekazać ci zaopatrzenie i się pożegnać. - spojrzał mi w oczy uśmiechając się. To było miłe z jego strony.
- Mid... ty naprawdę mnie zaskakujesz. Jesteś wyjątkowy, mądry i troskliwy. Czasem myślę... że jednak różnisz się od innych z watahy. To mi się w tobie podoba. - patrzył na mnie tak jakby wyczekująco.
- Shaylin... - puściłam go - ...ja myślę, że... będzie mi cię brakowało. - wyszeptał
Jego słowa zawsze chodziły mi po głowie. ,,Brakowało''.
- Ja także będę tęskniła... ogólnie za wszystkimi... za tobą prawdopodobnie najbardziej. Co masz zamiar teraz robić?
<Mid?>
Uwagi: właściwie to te same co zwykle
Od Shaylin "Przypadkowa sytuacja'' cz.1 (cd. chętny)
Wybrałam się na wieczorny spacer. W sumie nie zastanawiałam się gdzie się mogę wybrać.
Było mi to jedno, szłam przed siebie. Po drodze akurat nawinął się dzik, wiec skorzystałam
z okazji i go upolowałam. Miałam szczęście. Nigdy mocno nie głodowałam. Zawsze coś się trafiło. Zmieniona w człowieka myślałam. Częściej byłam człowiekiem, niż wilkiem.
Lubiłam być chyba bardziej istotą ludzką. Tak mi się wydawało. Wiatr wiał mi w twarz, drzewa się kołysały, powoli słońce zachodziło już. Uwielbiałam mieć nogi, ręce i ogólnie budowę ludzką. Miałam bardzo dużo możliwości. Usłyszałam wołanie o pomoc. Czym prędzej udałam się w miejsce, w którym byłam potrzebna komuś. Ukryłam się za drzewem i zerknęłam. 1 dziewczyna i 2 chłopaków. Już wiedziałam o co chodzi. Kolejny przypadek znęcania się nad płcią żeńską.
Trzeba było by pomóc. Tylko jak? Musiałabym... eehh... dobra mniejsza o to. Zwróciłam na nich uwagę przebiegając na drugą stronę tak jakby wierzchołkowego drzewa do tego poprzedniego. Udało się... zauważyli. Jeden trzymał dziewczynę, a drugi szedł w moją stronę.
Niezauważalnie wybiłam temu zbliżającemu się nieznajomemu nos kamieniem.
Nie obchodziło mnie to czy tamten mnie zauważy. Upadł na kolana jęcząc przy tym.
Nienawidziłam znęcania się nad słabszymi. Kopnęłam go w brzuch mecząc się przy tym.
Zauważyłam jak jego kompan uciekał z dziewczyną. Rzuciłam się w pogoń za nim.
- Stój, albo ją zabiję! - krzyknął przykładając jej lufę pistoletu do głowy.
Dziewczyna była blada. Strasznie wystraszona.
Po pięciu minutach byłam załamana. Za mną stało chyba z dziesięciu facetów. Nie miałam szans. Ale nie mogłam się poddać ani też nie mogłam przemienić się w wilka. Taka jakby moja zasada. To miałam teraz problem. On uzbrojony, a ja? Miałam tylko w ręce kamień, a w kieszeni nożyk. Problem.
<może ktoś mi pomoże!?>
Uwagi: Poćwicz pisanie wyrazów z cząstką "nie".
Było mi to jedno, szłam przed siebie. Po drodze akurat nawinął się dzik, wiec skorzystałam
z okazji i go upolowałam. Miałam szczęście. Nigdy mocno nie głodowałam. Zawsze coś się trafiło. Zmieniona w człowieka myślałam. Częściej byłam człowiekiem, niż wilkiem.
Lubiłam być chyba bardziej istotą ludzką. Tak mi się wydawało. Wiatr wiał mi w twarz, drzewa się kołysały, powoli słońce zachodziło już. Uwielbiałam mieć nogi, ręce i ogólnie budowę ludzką. Miałam bardzo dużo możliwości. Usłyszałam wołanie o pomoc. Czym prędzej udałam się w miejsce, w którym byłam potrzebna komuś. Ukryłam się za drzewem i zerknęłam. 1 dziewczyna i 2 chłopaków. Już wiedziałam o co chodzi. Kolejny przypadek znęcania się nad płcią żeńską.
Trzeba było by pomóc. Tylko jak? Musiałabym... eehh... dobra mniejsza o to. Zwróciłam na nich uwagę przebiegając na drugą stronę tak jakby wierzchołkowego drzewa do tego poprzedniego. Udało się... zauważyli. Jeden trzymał dziewczynę, a drugi szedł w moją stronę.
Niezauważalnie wybiłam temu zbliżającemu się nieznajomemu nos kamieniem.
Nie obchodziło mnie to czy tamten mnie zauważy. Upadł na kolana jęcząc przy tym.
Nienawidziłam znęcania się nad słabszymi. Kopnęłam go w brzuch mecząc się przy tym.
Zauważyłam jak jego kompan uciekał z dziewczyną. Rzuciłam się w pogoń za nim.
- Stój, albo ją zabiję! - krzyknął przykładając jej lufę pistoletu do głowy.
Dziewczyna była blada. Strasznie wystraszona.
Po pięciu minutach byłam załamana. Za mną stało chyba z dziesięciu facetów. Nie miałam szans. Ale nie mogłam się poddać ani też nie mogłam przemienić się w wilka. Taka jakby moja zasada. To miałam teraz problem. On uzbrojony, a ja? Miałam tylko w ręce kamień, a w kieszeni nożyk. Problem.
<może ktoś mi pomoże!?>
Uwagi: Poćwicz pisanie wyrazów z cząstką "nie".
Od Shaylin ''Idę na studia'' cz.3
Dzień minął dość szybko.Ostatnia lekcja. Biologia. Test. Stresowałam się nad wyborem odpowiedzi. Odpowiedz ''a'' czy ''b''. Zaryzykuję. Wybierając odpowiedz spojrzałam na zegar w klasie. 15:47. Poznałam dzisiaj wszystkich nauczycieli. Pani z polskiego była najmilsza.
Za łatwą odpowiedź dała mi dobrą ocenę. Dobrze, że poszlak na te studia.
Najlepsze w tym jest, że noszę mundur... nie chodzi o sam mundur tylko, że od 6:05 jestem na nogach. Cały czas muszę w nim być, no ale co zrobię skoro to jest wymóg szkolny.
Co do klasy... nawet fajna, pomijając nie tajnych i przygłupawych uczniów, którzy zawsze są w jakiejś klasie. Byłam trochę załamana, że nie mogłam iść dzisiaj na trening. No cóż, tak bywa. Nowi uczniowie zawsze chyba mają choć trochę "przywilejów". Po skończonych lekcjach udałam się do biblioteki. Uwielbiam odrabiać lekcje, w zaciszu książek.
Bibliotekarka czytała jakiś magazyn o modzie. Trochę mnie to bawiło, bo w sumie tą kobietę można by było babcią nazwać. Uczniowie szukali potrzebnych im książek.
Uderzając się długopisem po głowie, pomyślałam że nie dam rady. Później odrobinę matematykę. Po prostu chyba mi się nie chciało.
Kątem oka ujrzałam dziewczynę siedzącą przy komputerze. Przeglądała wiadomości i fakty z ze świata. To mogło serio być ciekawe. Oglądała też jakieś zdjęcia. Przypatrzyłam się bardziej. Wilki. No, nie! Byłam ciekawa tego czego szukała ta dziewczyna.
Usiadłam stanowisko obok i czytałam artykuł. Nagłówkiem było ''znaleziono dwa martwe wilki''.
- Przepraszam, może ci w czymś pomóc - zapytała, a ja się wystraszyłam.
Dziwnym tropem zamknęła wszystkie karty, abym nie czytała tego dalej.
- Jeśli mogła byś pokazać mi tą stronę... znaczy ten artykuł... bo ja... - spojrzałam jej w oczy, by wiedziała o co ją proszę. Zniechęciłam ją. Na jej twarzy malowało się rozczarowanie.
- Jasne.. - wyszeptała, pisząc coś na mojej klawiaturze.
W końcu mogłam czytać to, co zaczęłam.
- Lubisz wilki? - zapytałam po chwili. Nie zauważyłam, że się trzęsę.
- Oczywiście... wręcz je kocham. W naszej szkole jest kółko zainteresowań... właśnie o tematyce obrony zwierząt. Ja akurat dołączyłam rok temu. - spojrzałam na swoje ręce. Ona też to zauważyła. Nie panowałam nad sobą. Byłam zła, przestraszona, zmęczona i trzęsłam się okropnie.
- Dobrze się czujesz?
Jej słowa mnie dobiły.
- Poradzę sobie - wybiegłam z biblioteki prosto do swojego pokoju...
< c.d.n>
Uwagi: Cudzysłowie piszemy za pomocą ", a nie dwóch przecinków. Powtarzam to aż do znudzenia.
Za łatwą odpowiedź dała mi dobrą ocenę. Dobrze, że poszlak na te studia.
Najlepsze w tym jest, że noszę mundur... nie chodzi o sam mundur tylko, że od 6:05 jestem na nogach. Cały czas muszę w nim być, no ale co zrobię skoro to jest wymóg szkolny.
Co do klasy... nawet fajna, pomijając nie tajnych i przygłupawych uczniów, którzy zawsze są w jakiejś klasie. Byłam trochę załamana, że nie mogłam iść dzisiaj na trening. No cóż, tak bywa. Nowi uczniowie zawsze chyba mają choć trochę "przywilejów". Po skończonych lekcjach udałam się do biblioteki. Uwielbiam odrabiać lekcje, w zaciszu książek.
Bibliotekarka czytała jakiś magazyn o modzie. Trochę mnie to bawiło, bo w sumie tą kobietę można by było babcią nazwać. Uczniowie szukali potrzebnych im książek.
Uderzając się długopisem po głowie, pomyślałam że nie dam rady. Później odrobinę matematykę. Po prostu chyba mi się nie chciało.
Kątem oka ujrzałam dziewczynę siedzącą przy komputerze. Przeglądała wiadomości i fakty z ze świata. To mogło serio być ciekawe. Oglądała też jakieś zdjęcia. Przypatrzyłam się bardziej. Wilki. No, nie! Byłam ciekawa tego czego szukała ta dziewczyna.
Usiadłam stanowisko obok i czytałam artykuł. Nagłówkiem było ''znaleziono dwa martwe wilki''.
- Przepraszam, może ci w czymś pomóc - zapytała, a ja się wystraszyłam.
Dziwnym tropem zamknęła wszystkie karty, abym nie czytała tego dalej.
- Jeśli mogła byś pokazać mi tą stronę... znaczy ten artykuł... bo ja... - spojrzałam jej w oczy, by wiedziała o co ją proszę. Zniechęciłam ją. Na jej twarzy malowało się rozczarowanie.
- Jasne.. - wyszeptała, pisząc coś na mojej klawiaturze.
W końcu mogłam czytać to, co zaczęłam.
- Lubisz wilki? - zapytałam po chwili. Nie zauważyłam, że się trzęsę.
- Oczywiście... wręcz je kocham. W naszej szkole jest kółko zainteresowań... właśnie o tematyce obrony zwierząt. Ja akurat dołączyłam rok temu. - spojrzałam na swoje ręce. Ona też to zauważyła. Nie panowałam nad sobą. Byłam zła, przestraszona, zmęczona i trzęsłam się okropnie.
- Dobrze się czujesz?
Jej słowa mnie dobiły.
- Poradzę sobie - wybiegłam z biblioteki prosto do swojego pokoju...
< c.d.n>
Uwagi: Cudzysłowie piszemy za pomocą ", a nie dwóch przecinków. Powtarzam to aż do znudzenia.
Od Kiiyuko "Czy to już?" cz. 6 (cd. Cynayed)
Dopiero się budziłam, czując, że poranek jest już bliski, gdy usłyszałam czyjeś kroki przy wejściu do mojej jaskini. Powoli poniosłam się z podłoża i zaciekawiona faktem, któż mógł mi tak wcześnie prawić wizytę, poszłam sprawdzić, kto pragnął mnie widzieć. Gdy ujrzałam zadbane białe gładkie ubarwienie i turkusowy wzór na ramieniu, uświadomiłam sobie, że to Cyndi, z którym widziałam się jeszcze dnia poprzedniego. Czego on w takim razie może ode mnie teraz chcieć? Nie zdążyłam się nawet odezwać, bo on zrobił to za mnie jako pierwszy.
- Kiiyuko, wyjdziesz za mnie? - zapytał patrząc na mnie swoimi szczerymi oczyma. Spiorunował mnie wręcz tym pytaniem. Wszystko zaczęło wirować i zebrało się razem w karuzelę barw, a następnie zrobiło mi się ciemno przed oczami. Zemdlałam.
- Kiiyuko, wyjdziesz za mnie? - zapytał patrząc na mnie swoimi szczerymi oczyma. Spiorunował mnie wręcz tym pytaniem. Wszystko zaczęło wirować i zebrało się razem w karuzelę barw, a następnie zrobiło mi się ciemno przed oczami. Zemdlałam.
***
Kiiyuko... Masz przecież od jakiegoś czasu partnera. Niedawno jeszcze byłaś z nim w ciąży. - coś mi szeptało w zagubionym wśród myśli umyśle - Nie mów ani mi, ani jemu, że się zgadzasz. Przecież to jest nielogiczne! Nie możesz kochać dwóch na raz. Zdecyduj się na tylko jednego, a drugiemu delikatnie wytłumacz, że musisz odpuścić, starając się go jak najmniej zranić...
***
Otworzyłam szeroko oczy wyrywając się z objęć morfeusza. Leżałam na posłaniu w jaskini Ice, w której to przyjmowała pacjentów. Zerwałam się na równe łapy, leczu uporczywy ból głowy nie pozwolił mi postawić ani kroku.
- Leż spokojnie... - poleciła mi lekarka, a ja z ociąganiem zrobiłam co kazała.
- Leż spokojnie... - poleciła mi lekarka, a ja z ociąganiem zrobiłam co kazała.
***
Leżałam tak nie wiem jak długo, a gdy już pozwolono mi wreszcie wstać, postanowiłam, że kogoś odwiedzę. Pierwszą osobą, jaka mi przyszła do głowy, był Cynayed.
- Cyndi... - zaćwierkałam na wstępie, całkowicie zapominając o tym, że wcześniej mi wyznał miłość. Widząc jego zniesmaczniony wyraz pyska spoważniałam i popatrzyłam na niego, zastanawiając się, o co może mu chodzić.
<Cyndi?>
- Cyndi... - zaćwierkałam na wstępie, całkowicie zapominając o tym, że wcześniej mi wyznał miłość. Widząc jego zniesmaczniony wyraz pyska spoważniałam i popatrzyłam na niego, zastanawiając się, o co może mu chodzić.
<Cyndi?>
Od Shaylin "W poszukiwaniu nowych terenów" cz.2 (cd. Kiiyuko)
Rozejrzałam się. Ból minął. Jak to było możliwe? Spojrzałam w dół.
Kamień wchłaniał moją krew. Z szarego zrobił się lśniący. Co to jest?
Zamiast zachmurzenia pojawiło się słońce. Trawa biła blaskiem zieleni.
Świeża, jakby w ogóle nie wydeptana. Fascynowało mnie to. Przyroda ożyła.
Nigdy nie myślałabym, że kiedykolwiek spotkam tak cudowny widok. Zauważyłam ruch.
Piękna puszysta ruda wiewiórka przebiegła z jednego drzewa na kolejne.
Drzewa przybierały młody wygląd. Choć na pewno nie były takie ''młodziutkie''.
Ich korę wyjadały termity, lecz po paru sekundach niezauważalnie ona dorastała.
To było niezwykłe. Wszystko różniło się od rzeczywistości. To nie mogło być prawdziwe.
Czy to był sen? Nawet ja zwykle smutna i rozżalona potrafiłam się uśmiechnąć.
Bo ten widok był wspaniały. Tylko szkoda, że nikt więcej nie mógł tego zobaczyć.
Wtedy wszyscy już byliby szczęśliwi. Z nieba coś spadło. To był jastrząb.
Padł trupem. Nie oddychał. Jego serce nie biło. Co się z nim stało?
Ktoś musiał go postrzelić, ale nie widziałam rany postrzałowej.
Dotknęłam go zamykając oczy. Wolałam na niego nie patrzeć.
W pewnym momencie zaszły zmiany. Serce biło. Oddychał. Zadrżał, po czym ruszył jednym
jednym skrzydłem. Podniósł swoje lekkie ciałko i wzlatywał w górę.
Po chwili szybował już jak zdrowy ptak. Co tu się dzieje? Nie umiałam w to uwierzyć.
Przecież to umarło, a teraz żyje. To przekracza wszelkie granice życia.
Życie-śmierć, śmierć-życie. To jest jak badanie naukowe. Zaintrygował mnie ten fakt.
Co to mogło być? Bardzo ciekawa jestem tych wszystkich reakcji.
Chciałam się przejrzeć w kałuży , ale nie mogłam, bo ziemia wchłonęła to ''szybko''.
Wow. Przeszłam się jeszcze kawałek. Gdzieś dalej ujrzałam dwie słodkie sarenki.
Jejku... były... urocze. Niech to! Zniknęły mi z oczu. Chciałam je odnaleźć.
Nie po to by je zjeść, lecz po to by przypatrzeć się im. Wszystko było tu idealne?
Był tu każdy gatunek kwiatów. Ich kolory były nieziemsko piękne.
Na pobliskim drzewie było coś...yyy.. wydziergane, jakby nożykiem.
DoCuMa. Co to znaczy? Gdy wypowiedziałam te słowa na głos, wyraz zniknął i pojawił się na innym drzewie. To jakaś magia lub nieznany mi wymiar.
Schyliłam się po mały świecący kamyczek. Niezwykły. Skryłam go w kieszeni spodni.
- Uciekaj - usłyszałam głos Wrigless'a.
- Czemu? Przecież tu jest fajnie! - pomyślałam.
- Shay, proszę ci się to wydaje... - stanął twarzą w twarz ze mną.
- Co?
- Musisz stąd iść. Błagam. Jeśli drzewa zaczną śpiewać... - nie dokończył patrząc na mnie.
- To, co?
- Zostaniesz tu na zawsze. - poprowadził mnie, aż opuściłam to miejsce.
- Co znaczy DoKuMa? - spytałam po chwili.
- To imię dziewczyny uwięzionej tam.
Wytrzeszczyłam oczy.
- Gdy tam się wybierasz pilnuj, by nie zostawać tam długo. Pamiętaj... tam czas przestaje chodzić, albo się cofa. Nigdy nie chodzi do przodu.
- A czemu panuje tam tylko klimat szczęścia?
- Bo to tak jakby... miejsce... w którym można odreagować stres, przybicie i takie tam.
Próbowałam pokazać mu swój kamyk, ale go już nie było. Naprawdę mi się spodobał.
Wzięłam głęboki oddech.
- Wszystkie materialne rzeczy znikają - rzekł cholernie mnie pocieszając.
Biegłam do naszej Alfy.
- Kiiyuko... znalazłam nowe miejsce! - krzyknęłam zdyszana.
Spojrzała na mnie.
- Naprawdę?
- Będzie nazywać się Doliną Cudów i Marzeń.
<Kiiyuko?>
Uwagi: "Stąd" piszemy razem. "Nie dokończył" piszemy osobno. Moja Kiiyuko ma w swoim imieniu jeszcze literę "y".
Kamień wchłaniał moją krew. Z szarego zrobił się lśniący. Co to jest?
Zamiast zachmurzenia pojawiło się słońce. Trawa biła blaskiem zieleni.
Świeża, jakby w ogóle nie wydeptana. Fascynowało mnie to. Przyroda ożyła.
Nigdy nie myślałabym, że kiedykolwiek spotkam tak cudowny widok. Zauważyłam ruch.
Piękna puszysta ruda wiewiórka przebiegła z jednego drzewa na kolejne.
Drzewa przybierały młody wygląd. Choć na pewno nie były takie ''młodziutkie''.
Ich korę wyjadały termity, lecz po paru sekundach niezauważalnie ona dorastała.
To było niezwykłe. Wszystko różniło się od rzeczywistości. To nie mogło być prawdziwe.
Czy to był sen? Nawet ja zwykle smutna i rozżalona potrafiłam się uśmiechnąć.
Bo ten widok był wspaniały. Tylko szkoda, że nikt więcej nie mógł tego zobaczyć.
Wtedy wszyscy już byliby szczęśliwi. Z nieba coś spadło. To był jastrząb.
Padł trupem. Nie oddychał. Jego serce nie biło. Co się z nim stało?
Ktoś musiał go postrzelić, ale nie widziałam rany postrzałowej.
Dotknęłam go zamykając oczy. Wolałam na niego nie patrzeć.
W pewnym momencie zaszły zmiany. Serce biło. Oddychał. Zadrżał, po czym ruszył jednym
jednym skrzydłem. Podniósł swoje lekkie ciałko i wzlatywał w górę.
Po chwili szybował już jak zdrowy ptak. Co tu się dzieje? Nie umiałam w to uwierzyć.
Przecież to umarło, a teraz żyje. To przekracza wszelkie granice życia.
Życie-śmierć, śmierć-życie. To jest jak badanie naukowe. Zaintrygował mnie ten fakt.
Co to mogło być? Bardzo ciekawa jestem tych wszystkich reakcji.
Chciałam się przejrzeć w kałuży , ale nie mogłam, bo ziemia wchłonęła to ''szybko''.
Wow. Przeszłam się jeszcze kawałek. Gdzieś dalej ujrzałam dwie słodkie sarenki.
Jejku... były... urocze. Niech to! Zniknęły mi z oczu. Chciałam je odnaleźć.
Nie po to by je zjeść, lecz po to by przypatrzeć się im. Wszystko było tu idealne?
Był tu każdy gatunek kwiatów. Ich kolory były nieziemsko piękne.
Na pobliskim drzewie było coś...yyy.. wydziergane, jakby nożykiem.
DoCuMa. Co to znaczy? Gdy wypowiedziałam te słowa na głos, wyraz zniknął i pojawił się na innym drzewie. To jakaś magia lub nieznany mi wymiar.
Schyliłam się po mały świecący kamyczek. Niezwykły. Skryłam go w kieszeni spodni.
- Uciekaj - usłyszałam głos Wrigless'a.
- Czemu? Przecież tu jest fajnie! - pomyślałam.
- Shay, proszę ci się to wydaje... - stanął twarzą w twarz ze mną.
- Co?
- Musisz stąd iść. Błagam. Jeśli drzewa zaczną śpiewać... - nie dokończył patrząc na mnie.
- To, co?
- Zostaniesz tu na zawsze. - poprowadził mnie, aż opuściłam to miejsce.
- Co znaczy DoKuMa? - spytałam po chwili.
- To imię dziewczyny uwięzionej tam.
Wytrzeszczyłam oczy.
- Gdy tam się wybierasz pilnuj, by nie zostawać tam długo. Pamiętaj... tam czas przestaje chodzić, albo się cofa. Nigdy nie chodzi do przodu.
- A czemu panuje tam tylko klimat szczęścia?
- Bo to tak jakby... miejsce... w którym można odreagować stres, przybicie i takie tam.
Próbowałam pokazać mu swój kamyk, ale go już nie było. Naprawdę mi się spodobał.
Wzięłam głęboki oddech.
- Wszystkie materialne rzeczy znikają - rzekł cholernie mnie pocieszając.
Biegłam do naszej Alfy.
- Kiiyuko... znalazłam nowe miejsce! - krzyknęłam zdyszana.
Spojrzała na mnie.
- Naprawdę?
- Będzie nazywać się Doliną Cudów i Marzeń.
<Kiiyuko?>
Uwagi: "Stąd" piszemy razem. "Nie dokończył" piszemy osobno. Moja Kiiyuko ma w swoim imieniu jeszcze literę "y".
Od Ice "Niczym Pomarańcza" cz.2 (cd. Patty)
- Gdzie ja jestem!? - krzyknęła zszokowana wadera.
- Jesteś bezpieczna - rzekłam ciepło starając się ją trochę uspokoić - Jestem Ice, a ty?
- Patty. - powiedziała. - Dlaczego mnie tu przeniosłaś?
- Ostatnio na naszych terenach pojawiają się nieproszeni goście. Akurat zbierałam w pobliżu zioła, z których robię lekarstwa... - wskazałam na półki z różnymi kolorowymi proszkami i maściami. - kiedy usłyszałam szelest liści. Poszłam sprawdzić co to takiego i śledziłam nieznane mi czarne wilki, aż natknęłam się na ciebie. Postanowiłam cie tu przenieść, bo wątpię byś w "ich" towarzystwie była bezpieczna. - uśmiechnęłam się.
- Też widziałam te wilki. TO nie było miłe spotkanie. - odparła.
- Co się wtedy stało? - spojrzałam na nią zaciekawiona. Wadera rozsiadła się wygodnie, a ja obok niej. Opowiedziała mi, jak to się na nich natknęła i niemal spaliła ich żywcem.
- Dobrze, że nic ci nie zrobili. A tak z innej beczki... skąd ty się wzięłaś na naszych terenach?
<Patty?>
Uwagi: brak
- Jesteś bezpieczna - rzekłam ciepło starając się ją trochę uspokoić - Jestem Ice, a ty?
- Patty. - powiedziała. - Dlaczego mnie tu przeniosłaś?
- Ostatnio na naszych terenach pojawiają się nieproszeni goście. Akurat zbierałam w pobliżu zioła, z których robię lekarstwa... - wskazałam na półki z różnymi kolorowymi proszkami i maściami. - kiedy usłyszałam szelest liści. Poszłam sprawdzić co to takiego i śledziłam nieznane mi czarne wilki, aż natknęłam się na ciebie. Postanowiłam cie tu przenieść, bo wątpię byś w "ich" towarzystwie była bezpieczna. - uśmiechnęłam się.
- Też widziałam te wilki. TO nie było miłe spotkanie. - odparła.
- Co się wtedy stało? - spojrzałam na nią zaciekawiona. Wadera rozsiadła się wygodnie, a ja obok niej. Opowiedziała mi, jak to się na nich natknęła i niemal spaliła ich żywcem.
- Dobrze, że nic ci nie zrobili. A tak z innej beczki... skąd ty się wzięłaś na naszych terenach?
<Patty?>
Uwagi: brak
Od Wondersa "Jak dołączyłem do watahy?" cz.2 (cd. Tamorayn)
Odwróciłem się w jego stronę, a już rozumiałem czemu mnie gonił. Był inny:
Nie mając pojęcia czemu uciekałem gdzie pieprz rośnie, a on coraz bardziej mnie doganiał. Gdy miał się na mnie rzucić, wzleciałem w niebo a on trafił w skałę. Gdy miałem pewność że nic mu nie jest odleciałem.
***
Zmęczony lataniem zasnąłem na najniższej gałęzi drzewa. Po 3-4 godzinach spadłem plecami na ziemie, łapy miałem w górze, i o dziwo, ciągle spałem co trwało tak długo, że usłyszałem szelest w krzakach. ''Skoczyłem'' już rozbudzony na równe łapy, zza krzaków wyszedł basior. Zacząłem na niego warczeć:
- Kim jesteś?! - warknąłem na niego
- Uspokój się mały. - mimo mojego warknięcia powiedział to łagodnie
- Nie jestem żaden mały!
- Dobrze, ale się uspokój - tym razem powiedział poważnie - wiesz w ogóle gdzie się znajdujesz?
- Nie mam bladego pojęcia.
- Jesteś na terenie Watahy Magicznych Wilków.
- Serio? No to ja się stąd zmywam. - odwróciłem się, miałem zamiar ruszyć, lecz on mnie powstrzymał
- Czekaj.
- Co? - odwróciłem łeb w jego stronę
- Może zechcesz dołączyć?
- A co mi zaszkodzi. - powiedziałem bez jakichkolwiek emocji, lecz ciągle myślałem "No w końcu jakiś miły gest od strony świata".
***
Szliśmy kilka minut, a mi się tak nudziło że w końcu zapytałem:
- Jak ty się w ogóle nazywasz?
- Tamorayn, w skrócie Rayn, a ty?
- Ja jestem Wonders, ale lubię jak mi się mówi Wol.
- A więc Wol, zaprowadzę cię do Alfy, właściwie dwóch Alf.
- Dobrze.
- Oto jaskinia, tylko bądź miły - popatrzał na mnie z sarkazmem
- Ja nie miły... pf... kiedy ja byłem nie miły? - powiedziałem dosyć dziwnie, on tylko na mnie popatrzał ciągle sarkastycznie - Dobra... nic nie mówiłem.
Stanąłem przed jaskinią a tam ujrzałem waderę i basiora, pewnie Alfy. Rayn stał obok jaskini ''nasłuchując'' całej rozmowy.
- Witam. Jestem Wonders, a pan i pani pewnie jesteście Alfami.
- Tak jesteśmy Alfami. A ty po co przyszedłeś? - spytał się basior
- Ja przyszedłem spytać się czy mogę dołączyć.
Alfy chwilowo milczały, nagle odezwała się wadera:
- Możesz do nas dołączyć. - powiedziała trochę poważnie, trochę wesoło, ja natomiast wyszedłem z jaskini i potruchtałem do Tamorayna
<Tamorayn?>
Uwagi: Cudzysłowie piszemy za pomocą znaku ", a nie dwóch przecinków. Piszesz za długie i zbyt zawiłe zdania.
Nie mając pojęcia czemu uciekałem gdzie pieprz rośnie, a on coraz bardziej mnie doganiał. Gdy miał się na mnie rzucić, wzleciałem w niebo a on trafił w skałę. Gdy miałem pewność że nic mu nie jest odleciałem.
***
Zmęczony lataniem zasnąłem na najniższej gałęzi drzewa. Po 3-4 godzinach spadłem plecami na ziemie, łapy miałem w górze, i o dziwo, ciągle spałem co trwało tak długo, że usłyszałem szelest w krzakach. ''Skoczyłem'' już rozbudzony na równe łapy, zza krzaków wyszedł basior. Zacząłem na niego warczeć:
- Kim jesteś?! - warknąłem na niego
- Uspokój się mały. - mimo mojego warknięcia powiedział to łagodnie
- Nie jestem żaden mały!
- Dobrze, ale się uspokój - tym razem powiedział poważnie - wiesz w ogóle gdzie się znajdujesz?
- Nie mam bladego pojęcia.
- Jesteś na terenie Watahy Magicznych Wilków.
- Serio? No to ja się stąd zmywam. - odwróciłem się, miałem zamiar ruszyć, lecz on mnie powstrzymał
- Czekaj.
- Co? - odwróciłem łeb w jego stronę
- Może zechcesz dołączyć?
- A co mi zaszkodzi. - powiedziałem bez jakichkolwiek emocji, lecz ciągle myślałem "No w końcu jakiś miły gest od strony świata".
***
Szliśmy kilka minut, a mi się tak nudziło że w końcu zapytałem:
- Jak ty się w ogóle nazywasz?
- Tamorayn, w skrócie Rayn, a ty?
- Ja jestem Wonders, ale lubię jak mi się mówi Wol.
- A więc Wol, zaprowadzę cię do Alfy, właściwie dwóch Alf.
- Dobrze.
- Oto jaskinia, tylko bądź miły - popatrzał na mnie z sarkazmem
- Ja nie miły... pf... kiedy ja byłem nie miły? - powiedziałem dosyć dziwnie, on tylko na mnie popatrzał ciągle sarkastycznie - Dobra... nic nie mówiłem.
Stanąłem przed jaskinią a tam ujrzałem waderę i basiora, pewnie Alfy. Rayn stał obok jaskini ''nasłuchując'' całej rozmowy.
- Witam. Jestem Wonders, a pan i pani pewnie jesteście Alfami.
- Tak jesteśmy Alfami. A ty po co przyszedłeś? - spytał się basior
- Ja przyszedłem spytać się czy mogę dołączyć.
Alfy chwilowo milczały, nagle odezwała się wadera:
- Możesz do nas dołączyć. - powiedziała trochę poważnie, trochę wesoło, ja natomiast wyszedłem z jaskini i potruchtałem do Tamorayna
<Tamorayn?>
Uwagi: Cudzysłowie piszemy za pomocą znaku ", a nie dwóch przecinków. Piszesz za długie i zbyt zawiłe zdania.
Od Telleni "Czy jeszcze...?'' cz.1 (cd. Sohara)
Kilka dni temu usłyszałam od Wissy, że Sohara i Dante dorośli. Sohary takowej nie mogłam nigdzie znaleźć, szukałam dosłownie na każdym terenie, zawiedziona udałam się do Ice
- Ice - powiedziałam idąc w stronę wadery z spuszczonymi uszami
- Co się stało mała?
- Sohara już dorosła - powiedziałam, po czym usiadłam obok niej
- Nie przejmuj się, na pewno jeszcze dużo czasu spędzicie zanim dorośniesz.
- Ja coś w to nie wierze - powiedziałam już doszczędnie załamana
- Oh... Tell ja wiem że czujesz się smutna i osamotniona, ale to nie powód by się załamywać.
- Masz racje Ice
- A szukałaś jej?
- Tak, na każdym terenie
- Na każdym? - powiedziała z przerażeniem
- Spokojnie, tylko na tych bezpiecznych. - spojrzałam na nią z uśmiechem
- To dobrze. No a teraz leć, niedługo będzie wieczór, na pewno będzie w jaskini.
Zanim Ice zdążyła dokończyć zdanie ja wybiegłam z jaskini krzycząc:
- Dobra Ice! Miłej nocy!
***
Jest już chyba dwudziesta druga, Sohary ciągle nie ma, byłam na tyle zawiedziona że udałam się na spacer, chodziłam tak z pół godziny, gdy zauważyłam waderę leżącą na Wschodnim Klifie. Pobiegłam w krzaki i po cichu podchodząc do niej nie zwróciłam uwagi na to co mam pod łapami, nadepnęłam na gałązkę. Wadera szybko odwróciła łeb w moją stronę, ja widząc jej twarz z uśmiechem i ogromnym szczęściem krzyknęłam:
- SOHARA! - pobiegłam do niej
- Cześć Telleni. - powiedziała z równie wielkim uśmiechem
- Tęskniłam za tobą. - powiedziałam wtulając się w nią
- A co ty tu robisz o tej porze? Myślałam że już śpisz.
- Nie mogłam zasnąć, nie spałam nawet u Ice bo myślałam że przyjdziesz.
<Sohara?>
Uwagi: Piszesz za długie zdania.
- Ice - powiedziałam idąc w stronę wadery z spuszczonymi uszami
- Co się stało mała?
- Sohara już dorosła - powiedziałam, po czym usiadłam obok niej
- Nie przejmuj się, na pewno jeszcze dużo czasu spędzicie zanim dorośniesz.
- Ja coś w to nie wierze - powiedziałam już doszczędnie załamana
- Oh... Tell ja wiem że czujesz się smutna i osamotniona, ale to nie powód by się załamywać.
- Masz racje Ice
- A szukałaś jej?
- Tak, na każdym terenie
- Na każdym? - powiedziała z przerażeniem
- Spokojnie, tylko na tych bezpiecznych. - spojrzałam na nią z uśmiechem
- To dobrze. No a teraz leć, niedługo będzie wieczór, na pewno będzie w jaskini.
Zanim Ice zdążyła dokończyć zdanie ja wybiegłam z jaskini krzycząc:
- Dobra Ice! Miłej nocy!
***
Jest już chyba dwudziesta druga, Sohary ciągle nie ma, byłam na tyle zawiedziona że udałam się na spacer, chodziłam tak z pół godziny, gdy zauważyłam waderę leżącą na Wschodnim Klifie. Pobiegłam w krzaki i po cichu podchodząc do niej nie zwróciłam uwagi na to co mam pod łapami, nadepnęłam na gałązkę. Wadera szybko odwróciła łeb w moją stronę, ja widząc jej twarz z uśmiechem i ogromnym szczęściem krzyknęłam:
- SOHARA! - pobiegłam do niej
- Cześć Telleni. - powiedziała z równie wielkim uśmiechem
- Tęskniłam za tobą. - powiedziałam wtulając się w nią
- A co ty tu robisz o tej porze? Myślałam że już śpisz.
- Nie mogłam zasnąć, nie spałam nawet u Ice bo myślałam że przyjdziesz.
<Sohara?>
Uwagi: Piszesz za długie zdania.
Od Kiiyuko "Narodziny" (cd. Rafael)
Z samego rana stwierdziłam, że jest mi koszmarnie słabo. Brzuch niemiłosiernie bolał, lecz trudno było to nazwać naturalnymi skurczami, które oznaczały narodziny malucha. Może tylko mi się wydaje, może tylko panikuję, bo przecież w końcu to moja pierwsza ciąża... Jeszcze wczoraj z Rafaelem dyskutowaliśmy o tym, jakie imię wybierzemy. W końcu skończyło się na Michaelu lub Suzannie.
- Rafael... - wykrztusiłam do jeszcze śpiącego partnera. Wyglądało na to, że jego sen był płytki, bo od razu podniósł łeb i na mnie bystro popatrzył, zupełnie jakby wcale przed chwilą jeszcze nie drzemał.
- Tak?
- Już chyba czas... - odrzekłam opuszczając trochę łeb, gdyż zaczynał się ból jeszcze mniej znośny. Napięte mięśnie nie polepszały sprawy.
- To szybko, chodźmy do Ice. - powiedział automatycznie podnosząc się z ziemi.
- Nie mogę się podnieść... Niech lepiej ona przyjdzie tutaj. - odpowiedziałam czując płynące po moim ciele grube krople potu, wynikające z dużego wysiłku, stworzonego przez mój organizm, by trochę ulżyć ból. Drżałam, ledwo co znosząc te męczarnie. Wyglądało na to, że tego rodzaju bólu Medalion się nie pozbędzie... Tak dawno już nie czułam tego, jak to jest cierpieć fizycznie.
- Ok. - rzekł od razu wybiegając z jaskini tak, że aż się za nim kurzyło. Ja opuściłam łeb na łapy, piszcząc cicho, wmawiając sobie w duchu, że za jakiś czas będzie po wszystkim i że będę już miała ukochanego szczeniaka.
- Rafael... - wykrztusiłam do jeszcze śpiącego partnera. Wyglądało na to, że jego sen był płytki, bo od razu podniósł łeb i na mnie bystro popatrzył, zupełnie jakby wcale przed chwilą jeszcze nie drzemał.
- Tak?
- Już chyba czas... - odrzekłam opuszczając trochę łeb, gdyż zaczynał się ból jeszcze mniej znośny. Napięte mięśnie nie polepszały sprawy.
- To szybko, chodźmy do Ice. - powiedział automatycznie podnosząc się z ziemi.
- Nie mogę się podnieść... Niech lepiej ona przyjdzie tutaj. - odpowiedziałam czując płynące po moim ciele grube krople potu, wynikające z dużego wysiłku, stworzonego przez mój organizm, by trochę ulżyć ból. Drżałam, ledwo co znosząc te męczarnie. Wyglądało na to, że tego rodzaju bólu Medalion się nie pozbędzie... Tak dawno już nie czułam tego, jak to jest cierpieć fizycznie.
- Ok. - rzekł od razu wybiegając z jaskini tak, że aż się za nim kurzyło. Ja opuściłam łeb na łapy, piszcząc cicho, wmawiając sobie w duchu, że za jakiś czas będzie po wszystkim i że będę już miała ukochanego szczeniaka.
***
- Bardzo mi przykro... - wyszeptała Ice patrząc na nieruchomego basiorka. Ja i Rafael również się w niego wpatrywaliśmy. Do moich oczy pocisnęły się pieczące łzy, nie starałam się nawet ich zatrzymać. Pozwoliłam im płynąć po policzkach.
- Mój Michaelek... Mój mały synuś... Nie żyje! - wrzasnęłam w wyraźnym szoku, smutku i wściekłości. Wtuliłam roztrzęsiony łeb w pierś partnera i głośno szlochałam.
<Rafael? Nie dokończyłeś jeszcze op. o ciąży, a już masz o narodzinach...>
Subskrybuj:
Posty (Atom)