Co ty robisz? - pomyślałam, jednak ostre zawroty głowy nie pozwalały mi trzeźwo myśleć. Może jednak rzeczywiście nie powinnam była niczego jeść? Usilnie próbowałam sprawić, aby moje skrzydła się wreszcie raczyły pojawić, ale niestety nic z tego. Nie martwiłam się o siebie, tylko o Midnight'a, który jednak jest śmiertelny. Próbowałam dalej, ale wciąż nic z tego. Ból głowy znacznie się zwiększył, więc zaczęłam powoli tracić przytomność. Puściłam Mid'a, tak że ten "odleciał" kawałek dalej. Krzyczał, bo był ode mnie cięższy i prędzej spadał, ale w mojej głowie jego głos dobiegał tak jakby z odległości kilometra i był okropnie niewyraźny. W końcu się urwał, a ja nie słyszałam już kompletnie nic. Zamknęłam oczy i już miałam całkowicie odpłynąć, gdy nagłe szarpnięcie częściowo mnie wybudziło.
Miałam wrażenie, że wszystko w żołądku przewraca mi się na drugą stronę i zaczęło mi się zbierać na pawia. Jednak jakoś wytrzymałam i po chwili zrozumiałam, że Mid też został poratowany tak samo jak ja i jesteśmy bezpieczni. Obydwoje zostaliśmy pochwyceni na grzbiet... smoka?! Gad porośnięty był czarnymi lśniącymi łuskami, a na "siodle" siedziała jakaś dziewczyna. Trzymała wodze nad smokiem i ostro nakazała mu wylądować. Zgrabnie zeskoczyła jakby nic innego nie robiła przez ostanie lata, w przeciwieństwie do mnie i mojego towarzysza, którzy niezdarnie ześlizgnęliśmy się zaliczając piękną "glebę".
- Idioci... Kretyni... - mruczała pod nosem nieznajoma. Podeszła do mnie, chwyciła za włosy i pociągnęła do góry, by mogła zobaczyć moją twarz.
- Po co tutaj przyleźliście, co? - syknęła. Była to młoda kobieta z bardzo jasną karnacją. Jej czarne falowane włosy sięgały do łopatek, a równo przystrzyżona grzywka niemalże sięgała do nienaturalnie jaskrawozielonych oczu. Na sobie ubraną miała jakąś elegancką czarną suknię, z białą kokardką przypiętą do pasa. Włożyła także czarne bolerko. Z jej głowy wyrastały specyficzne lekko wykrzywione rogi, a z pleców dość wyróżniające się kikuty, które niegdyś może były skrzydłami. Z jakiegoś powodu ciągnęła za sobą długie ciężkie łańcuchy...
- My tylko... - zaczęłam, ale nie dała mi dokończyć, bo "rzuciła" moją głową o ziemię puszczając moje włosy.
- Nie tłumaczcie się. I już, wynocha. Nie chcę was tutaj widzieć, zrozumiano? - rzekła obracając się do nas tyłem zupełnie, jakby była obrażona. Miała (mimo, że teraz ostry) czysty głos, miękki jak aksamit... Tak dziwnie znajomy...
- Jak się nazywasz? - zapytał Mid jak gdyby nigdy nic, gdy już zdołał się podnieść.
- Jestem Władczynią Mroku i to jest MÓJ świat, dlatego nakazuję wam się stąd wynosić.
- Tylko, że my nie wiemy jak...
- A co mnie to obchodzi?! Natychmiast!
Próbowałam się podnieść, ale gdy już mi się to udało, zakręciło mi się w głowie tak, że znowu upadłam. Znowu zaczęłam tracić słuch i wzrok.
- A tej co znowu? - zapytała groźnie patrząc w moją stronę.
- Zjadła jakieś zwierzę i...
- MILCZ!
To były ostanie słowa, które zdołałam usłyszeć...
<siostrzyczko? ^^>
Zacieśnianie więzi
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)
niedziela, 4 stycznia 2015
Od Midnight "Warto było tutaj przyłazić?" cz.6 (cd. Kiiyuko)
- JA PEDAŁ?! - krzyknąłem. Wiedziałem trochę że mnie nie usłyszała ale
to nie moja wina. Jakaś siła zatrzymywała wszystkie słowa na pięciu
metrach.
- No troszkę... - odpowiedziała niepewnie ale groźnie. Wyraźnie była zła trochę na mnie.
- Dobra... - zdjąłem kaptur - Gdzie jesteśmy? - zapytałem wyraźnie zdziwiony klimatami miejsca.
- TY POWINIENEŚ WIEDZIEĆ! - krzyknęła do mnie podchodząc i próbując
mnie popchnąć. Zrobiłem unik i wyjąłem pistolet. Popatrzyła się na mnie z
ogólnym zdziwieniem. Wycelowałem w nią i STRZELIŁEM. Tylko że nie w
nią. Za nią stał jakiś potwór. Zabić go jednak musiałem. Ta się
odwróciła, popatrzyła na mnie, odwróciła się, a później spojrzała na
mnie.
- Mam jeszcze ich z trzy a co? - zapytałem się trochę zdziwiony.
- JA CIE PO PROSTU!... AH dobra idziemy dalej? - z jednej strony była wkurzona, a z drugiej chciała uciec.
- No tak... - podszedłem do niej i dałem jej szpadę. Była trochę zdziwiona... nie trochę tylko BARDZO.
- Dla samoobrony! - odpowiedziałem uśmiechając się i wyruszyłem na wschód. Poszła najwyraźniej za mną.
**************
- WODY!... - krzyczałem co jakiś czas. Byliśmy tak zmęczeni podróżą, że ledwie co dychaliśmy ze zmęczenia. Kiiyuko
też chyba potrzebowała czegoś do picia. Magię próbowałem uruchomić z dwadzieścia
razy. Bez spodziewanego skutku. Nagle po dwóch godzinach ciężkiego
marszu wypatrzyłem niezłą zwierzynę. Właśnie piła wodę z strumyka. NIE
MOŻNA POMINĄĆ TAKIEJ SYTUACJI. Podbiegłem do niej po cichu. Nic nie
usłyszała, aż wreszcie popatrzyła na mnie. Jednak za późno. Wycelowałem w
nią i trafiłem prosto między oczy. Spadła na ziemie martwa. Nagle
Kiiyuko pojawiła się tuż koło mnie. Zaczęła jeść łapczywie zwierzynę
oraz pić wodę. Nagle w strumyku zobaczyłem twarz mojego ojca.
- Nie pij wody oraz nie jedz mięsa! - krzyknął mi w myślach i odpłynął
razem z prądem. NATYCHMIASTOWO wypchnąłem Kiiyuko na ziemie. Zaczęła
się urywać i próbowała uciekać.
- PUŚĆ MNIE! JESTEM TWOJĄ
ALPHĄ. NAKAZUJE CI GŁUPCZE! - krzyczała. Padałem z sił. Wreszcie
wypchnęła mnie z siebie. Popatrzyła się tam gdzie było jedzenie i picie.
Była tam nicość... Spojrzała na mnie.
- ZABIJE CIĘ!!! - krzyknęła z całego gardła i spróbowała
mnie ściąć szpadą. Zrobiłem unik i przyjąłem postawę obroną. Zaczęliśmy
zaciętą walkę. Była bardzo dobra. Aż wreszcie zrobiła na mnie kontre i
przytrzasnęła mnie do gleby. Wyjąłem ukryte ostrze i wbiłem jej w rękę.
Okazało się, że jest nieśmiertelna. Jedyne wyjscie
to... PRZEPAŚĆ. Poleciałem na nią. Zrobiłem
pierwsze kroki kontry, ale ją wypchnąłem na przepaść. Zdążyłą mnie złapać
za ubranie i spadłem razem z nią.
<Sory że próbowałaś mnie zabić ale nie miałem innego pomysłu. Kiiyuko?>
Od Wissy "Szczenięca przygoda" cz. 4 (cd. Telleni)
Obudziłam się w nocy. Nie wiem dlaczego, ale coś kazało mi zejść z
drzewa. Zeszłam, wokoło przerażający mrok, nic nie widać, noc, była
oświetlana tylko przez lekkie promienie księżyca. Byłam głodna i chciało
mi się pić. Nagle potknęłam się o coś, była to torba, lekko podrapana.
Otworzyłam ją, a w środku znalazłam kamień. Postanowiłam, że wezmę tą
torbę i pokażę ją Telleni. Ale był mały problem. Zgubiłam drzewo, na
którym była moja towarzyszka. Wokoło było tak cicho, że ani jeden owad
nie ośmielił się wydać żadnego dźwięku. Trzęsłam się ze strachu, bałam
się, że kiedy te wilki wrócą, to Telleni nie będzie.. Ciszę przerwał
szelest w krzakach, znowu stałam jak wbita w ziemię, znowu podmuch
wiatru... Silny podmuch... Przewróciłam się. Usłyszałam głos niesiony
przez wiatr, Nie rozumiałam go, aż w końcu zapytałam się samą siebie:
- Jak wrócimy do domu? Przecież nie znamy w ogóle drogi powrotnej...
- Nie martw się.. Zaprowadzę Was. - Wyszeptał odpowiedź wiatr niosąc ją do moich uszu.
Nie bałam się, czułam, że wiatr nigdy nie kłamie, zna każdą norę, każdą miliłapę lasu. Wiem to, wiem że nas zaprowadzi. Wiem, że damy radę. Uworzyłam malutkie gniazdko, w którym skuliłam się i zasnęłam.
Następnego ranka, Telleni obudziła mnie.
- Wis, idziemy dalej? - zapytała się zadowolona.
- No chyba oszalałaś! Te wilki prawie nas zabiły, a ty jeszcze chcesz iść dalej?! - zapytałam bardzo zdziwiona, myślałam, że pójdziemy do domu, a nie dalej.
- Ale nie zabiły, przecież mogę równie dobrze użyć jeszcze raz mojej nowej mocy i po sprawie. - odpowiedziała uśmiechając się wadera.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć, ja już chciałam wrócić na tereny znajome, na tereny watahy.
- Tell, wybacz, ale ja chcę poszukać wat.. - nie zdążyłam dokończyć zdania, a Telleni znowu chwyciła mnie za ogon i ciągnęła dalej. Słońce było już wysoko, a my dalej szłyśmy przez las. To znaczy wadera szła, a ja byłam przez nią ciągnięta. Tak właśnie nadszedł kolejny wieczór, a my umierałyśmy z głodu i pragnienia. Nagle przypomniałam sobie o torbie którą znalazłam. Była malutka, to nie rzucała się za bardzo w oczy.
- Telleni, stój na chwilę.
- Tak?
- Zapomniałam o tym, ale proszę, zobacz. - w tej chwili wyciągnęłam z torby kamień, który był w środku. Teraz można było go zobaczyć, był koloru turkusowego, był przezroczysty i z lekko potłuczonymi krawędziami.
- Wow, ale ładny, gdzie go znalazłaś?
- W nocy znalazłam taką torbę, w której był ten kamień.
- Jak myślisz, to kryształ?
- Możliwe.
- Wissy! Tam jest wodopój!
Od razu ruszyłyśmy do niego jak dwa rozpędzone byki. Piłyśmy bez końca, byłyśmy wyczerpane.
Kiedy zaspokoiłyśmy pragnienie, trzeba było pomyśleć o jedzeniu. Wokoło nie było niczego ani nikogo oprócz nas i drzew, a przynajmniej tak nam się wydawało.
<Telleni?>
- Jak wrócimy do domu? Przecież nie znamy w ogóle drogi powrotnej...
- Nie martw się.. Zaprowadzę Was. - Wyszeptał odpowiedź wiatr niosąc ją do moich uszu.
Nie bałam się, czułam, że wiatr nigdy nie kłamie, zna każdą norę, każdą miliłapę lasu. Wiem to, wiem że nas zaprowadzi. Wiem, że damy radę. Uworzyłam malutkie gniazdko, w którym skuliłam się i zasnęłam.
Następnego ranka, Telleni obudziła mnie.
- Wis, idziemy dalej? - zapytała się zadowolona.
- No chyba oszalałaś! Te wilki prawie nas zabiły, a ty jeszcze chcesz iść dalej?! - zapytałam bardzo zdziwiona, myślałam, że pójdziemy do domu, a nie dalej.
- Ale nie zabiły, przecież mogę równie dobrze użyć jeszcze raz mojej nowej mocy i po sprawie. - odpowiedziała uśmiechając się wadera.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć, ja już chciałam wrócić na tereny znajome, na tereny watahy.
- Tell, wybacz, ale ja chcę poszukać wat.. - nie zdążyłam dokończyć zdania, a Telleni znowu chwyciła mnie za ogon i ciągnęła dalej. Słońce było już wysoko, a my dalej szłyśmy przez las. To znaczy wadera szła, a ja byłam przez nią ciągnięta. Tak właśnie nadszedł kolejny wieczór, a my umierałyśmy z głodu i pragnienia. Nagle przypomniałam sobie o torbie którą znalazłam. Była malutka, to nie rzucała się za bardzo w oczy.
- Telleni, stój na chwilę.
- Tak?
- Zapomniałam o tym, ale proszę, zobacz. - w tej chwili wyciągnęłam z torby kamień, który był w środku. Teraz można było go zobaczyć, był koloru turkusowego, był przezroczysty i z lekko potłuczonymi krawędziami.
- Wow, ale ładny, gdzie go znalazłaś?
- W nocy znalazłam taką torbę, w której był ten kamień.
- Jak myślisz, to kryształ?
- Możliwe.
- Wissy! Tam jest wodopój!
Od razu ruszyłyśmy do niego jak dwa rozpędzone byki. Piłyśmy bez końca, byłyśmy wyczerpane.
Kiedy zaspokoiłyśmy pragnienie, trzeba było pomyśleć o jedzeniu. Wokoło nie było niczego ani nikogo oprócz nas i drzew, a przynajmniej tak nam się wydawało.
<Telleni?>
Od Tamorayna "Pierwszy dzień w watasze" cz.6 (cd. Wissy)
- No dobra. Ale i tak mi się nie uda. - westchnęła
- Trochę wiary w siebie! - uśmiechnąłem się
- Spróbuje. - powiedziała Wissy i wzięła się do rzeczy. Widocznie w to nie wierzyła. Znowu jej się nie wierzyło. Spróbowała jeszcze raz.
- Widzisz?!
- Spróbuj jeszcze raz. Do 3 razy sztuka. - roześmiałem się
- Spróbowałam już 49 razy. - powiedziała
- To spróbuj raz 50. - zaśmiałem się znowu
- Dobrze. Z góry wiem, że się uda. Ty też to wiesz. - powiedziała
- Nie. Ja wierze, że ci się uda. - powiedziałem
Wissy święcie wierzyła w to, że jej się uda. Duże było jej zdziwienie, gdy jej się udało.
- Udało mi się! - zapiszczała zachwycona.
- Mówiłem. Może spróbuj jeszcze raz. Tak dla wprawy.
- Chętnie! - krzyknęła i tym razem wesoło ponowiła czynność. - Znowu mi się udało!!
- Spróbujemy do większego zwierzęcia? - spytałem
- Niee..... Kiedy indziej. - roześmiała się - Głodna jestem.
- To jedz to co upolowałaś. - dałem radę
- Przecież wiem! - zaśmiała się i skosztowała delikatnie myszki. Przeżuwała ją spokojnie. Przełknęła i rzuciła się na świeże mięso. Jak już nic nie zostało, ziewnęła.
- Co śpiąca? - spytałem
- Nie! - szybko zaprzeczyła
- Dobra, Wissy. Co teraz robimy? - spytałem
- Co powiesz na wyścig? - zamerdała ogonem
- Chętnie. - powiedziałem
- Meta, będzie przy tym dębie. - powiedziała Wissy
- Na trzy. Raz. Dwa.
- Trzy - krzyknęliśmy razem i ruszyliśmy. Mała była naprawdę szybka. Uczciwie (no prawie) był remis.
<Wissy?>
- Trochę wiary w siebie! - uśmiechnąłem się
- Spróbuje. - powiedziała Wissy i wzięła się do rzeczy. Widocznie w to nie wierzyła. Znowu jej się nie wierzyło. Spróbowała jeszcze raz.
- Widzisz?!
- Spróbuj jeszcze raz. Do 3 razy sztuka. - roześmiałem się
- Spróbowałam już 49 razy. - powiedziała
- To spróbuj raz 50. - zaśmiałem się znowu
- Dobrze. Z góry wiem, że się uda. Ty też to wiesz. - powiedziała
- Nie. Ja wierze, że ci się uda. - powiedziałem
Wissy święcie wierzyła w to, że jej się uda. Duże było jej zdziwienie, gdy jej się udało.
- Udało mi się! - zapiszczała zachwycona.
- Mówiłem. Może spróbuj jeszcze raz. Tak dla wprawy.
- Chętnie! - krzyknęła i tym razem wesoło ponowiła czynność. - Znowu mi się udało!!
- Spróbujemy do większego zwierzęcia? - spytałem
- Niee..... Kiedy indziej. - roześmiała się - Głodna jestem.
- To jedz to co upolowałaś. - dałem radę
- Przecież wiem! - zaśmiała się i skosztowała delikatnie myszki. Przeżuwała ją spokojnie. Przełknęła i rzuciła się na świeże mięso. Jak już nic nie zostało, ziewnęła.
- Co śpiąca? - spytałem
- Nie! - szybko zaprzeczyła
- Dobra, Wissy. Co teraz robimy? - spytałem
- Co powiesz na wyścig? - zamerdała ogonem
- Chętnie. - powiedziałem
- Meta, będzie przy tym dębie. - powiedziała Wissy
- Na trzy. Raz. Dwa.
- Trzy - krzyknęliśmy razem i ruszyliśmy. Mała była naprawdę szybka. Uczciwie (no prawie) był remis.
<Wissy?>
Subskrybuj:
Posty (Atom)