luty 2020 r.
Przestałam wyć. Przysłuchiwałam się jak dźwięk powoli roznosi się po
okolicy. Czystemu, niskiemu tonowi zaczął nagle towarzyszyć inny, nieco
wyższy i bardziej zachrypnięty. Uśmiechnęłam się pod nosem. Wschodni
Klif jest wspaniałym miejscem. Tu można porozmawiać z nicością, zawyć z
wiatrem i usłyszeć głos anonimowego wilka. Lubię tu przebywać, zwłaszcza
w nocy, tak jak teraz. Gwiazdy wydają się tu świecić jaśniej.
Westchnęłam cicho.
Wzmocniłam nieco wiatr, by trochę się ochłodzić. Za lekki… Może by tak trochę poćwiczyć?
Wiatr stawał się coraz mocniejszy, a runy na mojej łapie zaczęły
świecić. Podmuch zmienił się w wichurę, a wichura w orkan. Czułam, że
stać mnie na więcej, ale ten gatunek wiatru był mi szczególnie bliski.
Silny podmuch uginał drzewa, a gdy usłyszałam lekki trzask i czubek
jednego z nich upadł z hukiem na ziemię, zaprzestałam pokazu. Lepiej
żebym nie wyrządziła tu żadnych szkód, jeszcze ktoś się obudzi. Jeszcze
raz zawyłam. Melodia wilczej pieśni rozbrzmiała wspaniale, gdy trzy inne
wilki również zawyły. Oddychałam powoli. Nic nie mogło zniszczyć tej
chwili. Dźwięk. Gwiazdy. Oddech. Wiatr.
Przymknęłam powieki. Minuty wydawały się godzinami. Odgłosy nocy zlewały się ze sobą, niczym muzyka…
Otworzyłam oczy. Już świtało. Udałam się w stronę jaskiń.
+++ Dwie godziny później +++
Nieprzespana noc nie dawała mi się jakoś szczególnie we znaki.
Postanowiłam udać się na poranną zbiórkę. Dzisiaj miała się odbyć na
polanie w zachodnio-południowej części Zielonego Lasu. Z powodu nocnej
eskapady nie zastałam tam jeszcze nawet Suzanny.
Gdy już zaczynałam się martwić, czy aby na pewno to o tą polanę
chodziło, wilki zaczęły się schodzić. Nie mam zielonego pojęcia czemu,
ale obecność Yuko bardzo mnie ucieszyła. Kai’ego nie było, miał pojawić
się wieczorem.
- Dzisiaj będziemy ćwiczyć walką bezpośrednią, a potem zajmiemy się
potyczkami na odległość. Sierra i Leah! – wystąpiłyśmy z szeregu. – W
postaci ludzkiej poćwiczycie walkę nożem. Celem rzutów będą koła,
narysowane na tych drzewach. – wskazała oznaczone rośliny. – Obok stoją
manekiny. Na nich przećwiczycie zadawanie ciosów. – Zmieniłam się w
człowieka i zerknęłam na kukłę. Była mniej więcej mojego wzrostu. Nie
była zbyt realistyczna. Zwykły, wypchany sianem worek, związany sznurami
w ten sposób, by wyznaczyć głowę i członki. I nic poza tym.
- Yuko i Zirael! – spojrzały na Alfę – Wy zajmiecie się resztą
manekinów. – Nie minęły trzy sekundy, a z trzech atrap poleciało siano
i… kamyki. Kamyki? Spojrzałam na kukłę. Wychodzi na to, że jest
mocniejsza, niż myślałam.
W końcu kosmiczna ilość zajęć dodatkowych w mojej rodzinnej watasze
procentuje. Uczyli tam chyba o wszystkim – w tym o walce ludzką bronią.
Wzięłam dwa noże od Suzanny, przyskoczyłam do manekina i wykonałam dwa
szybkie cięcia. Za płytko. Nigdy nie byłam jakimś mistrzem w tej sztuce i
bardzo zaniedbałam treningi. Klnąc pod nosem wbiłam noże, po czym je
wyszarpnęłam. Sypnęło sianem i żwirem.
- Fu. – mruknęłam, gdy wyobraziłam sobie co by się stało, gdybym zrobiła
to na żywej istocie. Niby jestem wojownikiem, ale nie kręcą mnie
okrutne sposoby zadawania śmierci. Niewola albo coś szybkiego. Już
lepiej.
Ćwiczyłam kilka minut, potem kukła się dosłownie rozsypała.
Rzuciłam nożem w drzewo. Trafił jakieś siedem centymetrów od środka najmniejszego koła. Z celem akurat nie mam problemu.
Po piętnastu minutach ,,zabawa’’ mnie znudziła. Usiadłam pod drzewem i zmieniłam się w wilka. Większość też już skończyła.
- Dobrze. Teraz rozpoczniemy trening walki na odległość…
+++ Godzinę później +++
Szczerze mówiąc zbiórka była była nudna. Strzelałyśmy z broni palnej
(trudne i denerwujące), skakałyśmy przez kłody (znowu?), ścigałyśmy się
do Wschodniego Klifu (znowu?), a na deser, za pomocą magii rozwaliłyśmy
kilka drzew (jedyna ciekawa rzecz na zbiórce…).
Dopadł mnie straszliwy głód. Gdy przyszłam na śniadanie, okazało się że
wilki się już rozchodzą. Zrobiło mi się trochę smutno. W mojej starej
watasze zawsze znalazł się ktoś, kto by na mnie poczekał, a jeśli inni
już skończyli, to jadł ze mną. Innymi słowy po prostu miałam tam
przyjaciół. Może pora nagiąć trochę swoje zasady i zrobić pierwszy krok
do bliższej znajomości?
Wzięłam ze spiżarni sześć ryb średniej wielkości i poszłam do swojej
jaskini. Ziała w niej okropna pustka. I ja tu mieszkam? To do mnie
niepodobne! Poczułam się jeszcze gorzej. Rzuciłam śniadanie na ziemię i
już miałam wybiec. Nagle zawróciłam.
- Jedna. Potem idę. – powiedziałam do siebie. Zjadłam dwie i pół ryby, zanim zdecydowałam się pójść.
Wbiegłam do Lasu. Od czego tu zacząć?
***
Patrzyłam z dumą na swoje dzieło. Naprzeciwko wejścia leżało posłanie,
zrobione z siana, uschniętych liści, mchu, suchych traw i cudem
znalezionego jałowca. Teoretycznie mogło składać się z samego siana, ale
zapachy tych wszystkich roślin sprawiły, że nie mogłam się powstrzymać.
Po lewej stronie legowiska wydzieliłam sobie coś na kształt jadalni.
Podwyższenia, wyżłobionego w skale będę używać jako stół, bynajmniej nie
będę na nim jeść. Zawiesiłam nad nim korek, znaleziony w Mieście, z
którego zrobiłam prowizoryczną tablicę. Za pozwoleniem Suzanny
pożyczyłam ze wspólnego domu plik kartek, ołówki i pinezki. Trzymam to
wszystko w ,,półce’’ nad posłaniem. Po prawej stronie posłania znajdują
się regały na książki, które wypożyczyłam w Bibliotece Barwnej Duszy. I
jak na razie to tyle.
Położyłam się na legowisku, wpatrując się w sufit. Zerknęłam na
wejście, obok którego dostrzegłam małą wnękę w skale. Kiedyś coś tam
zrobię.
Postanowiłam udać się nad Wodospad, by się umyć, ponurkować i pozbierać
trochę kamieni. Pobiegłam w stronę Zielonego Lasu. Pogoda jeszcze się
nie zmieniła, ale czuć było nadchodzącą wiosnę. Korzystając z wolnego
czasu, zatopiłam się w myślach. Zawsze mnie ciekawiło, dlaczego rodzice
nazwali mnie Leah. A czemu nie po prostu Lia? Jeszcze wymyślili, że to
imię się nie odmienia i za każdym razem, jak odmiana powinna nastąpić,
automatycznie wymawia się nie np. Lii tylko Liah. I tak już zostało, a
ja nic nie mogę na to poradzić.
Nagle ziemia się pode mną zarwała, a wpadłam do jakiejś dziury. Podniosłam się i otrzepałam.
Miejsce, w którym się znalazłam było chyba jakąś podziemną jaskinią. Po
prawej stronie znajdowało się małe jeziorko, po drugiej korytarz.
- Tajemnicze Podziemia? – spytałam sama siebie.
Tak jak większość wilków, trafiłam tu przypadkowo. Nie miałam zamiaru
iść korytarzem, do Smoczych Podziemi. Ja z moim futrem? Już inne wilki
dostają tam niewyobrażalnej gorączki. Ja się tam po prostu usmażę.
Nagle coś poruszyło się przy jeziorku. Podeszłam bliżej… i zobaczyłam
smoka. Bardzo młodego i równie dziwnego smoka. Był cały biały, jego małe
rogi wyrastały z tyłu głowy i nie posiadał przednich łap. Jeszcze
bardziej zaskoczyło mnie to, że podniósł proste różki, jakby
nasłuchiwał, a jak mnie dostrzegł położył je. Był bardzo mały, może
trochę większy ode mnie. Położył zwieńczone szponami skrzydła na ziemi i
szybko się cofnął. Tylko co on tu robi? Nie powinien być w Smoczych
Podziemiach?
Otrząsnęłam się ze zdziwienia. Spróbowałam podejść, by mu się
przyjrzeć, gdy nagle zaatakował. Splunął w moją stronę pióropuszem
pomarańczowego ognia. Płomień dosięgnął mojego boku. Przerażona,
wskoczyłam do wody. Ból natychmiast ustał. Wynurzyłam się i odetchnęłam z
ulgą. Takie maleństwo może ziać ogniem? Pozory bywają mylące… Jak widać
jest to bardzo agresywny smoczek. Spojrzałam na bestyjkę. Smok był
bardzo chudy. Biedak, pewnie dorosłe smoki go wyrzuciły. A może sam
uciekł?
Postanowiłam przynieść coś do jedzenia dla zwierzęcia. Spróbowałam
oznaczyć jakoś to miejsce, ale nie wyszło mi to za dobrze. Ostatecznie
zebrałam trochę kamieni i wyrzucałam je po drodze do domu. Wzięłam ze
spiżarni zająca (będę musiała to kiedyś odpracować…) i idąc po szlaku z
kamieni, wróciłam do malucha. Zabrałam ze sobą kilka ciekawych tomów o
smokach oraz kartki i ołówek, by w razie czego narysować stworzenie.
Po zejściu do Tajemniczych Podziemi, rzuciłam zająca maluchowi. Na
początek długo go wąchał, ale ostatecznie pożarł zwierzątko. W tym
czasie próbowałam go sklasyfikować do jakiegoś podgatunku smoków, ale
nic nie pasowało. Czas mijał, a ja dalej nic nie miałam. Mały już dawno
zjadł, a teraz chował się przy jeziorku i gardłowo warczał. Ostatnia
karta. Nic. Czyżby nowy gatunek?
***
Mijały dni. Podczas posiłków zawsze zabierałam coś dla smoczka.
Obserwowałam jego zachowanie i skrupulatnie zapisywałam wszystko na
kartce. Raz nastąpiła mała katastrofa, bo mały spalił notatki. Nie
mogłam na nowo spisać tego co na niej było, bo zachowanie potworka
ciągle się zmieniało. Bardzo długo się chował, warczał i przynajmniej
sześć razy mocno mnie oparzył. Pewnego razu wyszłam z nim na ,,spacer’’,
który szybko skończył się podpaleniem dziesięciu drzew i zabiciem
trzech jeleni. Wszystko ugasiłam (ledwo), dwa jelenie zaniosłam dla
watahy, jednego zostawiłam mu. Bardzo się denerwował utratą zabawek,
próbował mnie ,,pokonać’’ i mi je odebrać. Ale był młodziutki, więc
zabić mnie nie mógł. Raz przełamałam się i poszłam z nim do Smoczych
Podziemi. Wytrzymałam tam może minutę, co potem owocowało długotrwałą
gorączką, ale i tak obserwacje były bezcenne. Było tam mnóstwo nowych
smoków. W między czasie wymyśliłam nazwę dla tych agresywnych bestii:
wyvern. W kilku księgach przewijało się to słowo. Przypadło mi do gustu i
tak już zostało.
Obserwowałam zabawę malucha. Uganiał się za rybką, pływającą w jeziorku.
Już się mnie nie bał, ale ciągle próbował atakować.
No cóż, dziecko.
Zaśmiałam się na tą myśl. Spojrzał na mnie. Parsknął cicho i pobiegł w
stronę przejścia do Smoczych Podziemi. Już to robił, ale szybko wracał,
więc nie martwiłam się. W ludzkiej postaci rysowałam jego pysk. Nagle
wpadł przez tunel i schował się za skałą. Z miejsca gdzie przed chwilą
był wydobył się ryk, a zaraz po nim wystrzelił strumień płomieni.
Spojrzałam na wyverna. Rozejrzał się, parsknął i do mnie podszedł.
Zmieniłam się w wilka. Pierwszy raz był tak blisko. Położył coś przede
mną i spojrzał na mnie wyczekująco. Spojrzałam na przedmiot. Aż mnie
zatkało.
- Medalion Ognistych Smoków… - spojrzałam na malucha.
Parsknął, niezdarnie się cofnął, splunął płomieniem na Medalion,
podskakując obrócił się i znowu cofnął. Wyglądało to trochę jak
zakłopotanie…
- Arkan. – Moja decyzja była szybka. Po prostu nie mogę nazwać go
inaczej. Spojrzał na mnie, jakby zrozumiał. Nie jest mój… Towarzysza
trzeba kupić. A mnie na niego nie stać. Podeszłam do niego. – Muszę cię
teraz zostawić. Ale wrócę. Na pewno nie szybko… ale wrócę. – delikatnie
pogładziłam malucha po główce i skierowałam się do wyjścia. – Do
zobaczenia, Arkan. – powiedziałam, po czym zniknęłam z oczu nic nie
rozumiejącego wyverna.
Uwagi: Cudzysłowie robi się za pomocą cudzysłowie a nie apostrofów! Literówki.