- Co się dzieje?! - krzyknęłam do wilków w dole. Kilka z nich zadarło łby i popatrzyło w moim kierunku. Byli dla mnie jedynie małymi punkcikami, na których rozróżniałam tylko kolory, więc przez dość słaby wzrok nie potrafiłam sprecyzować, kim dokładnie były.
- Wrócili!! - odkrzyknął jeden z nich, a jego głos poniósł się echem po dolinie. Obserwowałam jeszcze przez chwilę spanikowane wilki, ale to, że niektóre z nich wciąż się spokojnie przechadzały dało mi do zrozumienia, że sprawa nie jest tak poważna, jak poprzednio. Choć nie widziałam swojego pyska, to i tak wiedziałam, że mam bardziej podkrążone oczy niż zwykle. Ponownie ziewnęłam. Tym razem rzeczywiście się nie wyspałam. Ciągłe natłoki myśli nie pozwoliły mi zasnąć, a kiedy w końcu straciłam świadomość z tego, co się dzieje i popadłam w czarną nicość, musiały mnie obudzić te oto dzikie wrzaski. Słońce chyliło się ku horyzontowi. Wcześniej zaszyłam się w najciemniejszym kącie jaskini, by móc zasnąć w dzień. Teraz zaczynała się noc. Dziwne uczucie, ale zdawałam sobie z tego sprawę, że gdybym tylko mogła, przeszłabym na nocny tryb życia. Jednakże spraw do załatwienia w dzień było dużo więcej, dlatego w moim przypadku to było absolutnie niemożliwe.
Zaczęłam schodzić po skałach. Po drodze spoglądałam to pod łapy, by się o nic nie potknąć, to na biegające wilki. Wszystkich zwłok już się pozbyto, ale jednak ślady krwi lub wypalona trawa wciąż została w takim stanie, w jakim była wczoraj. W pewnym momencie moim oczom ukazał się mały pochód wchodzący na Wrzosową Łąkę. Przybywali z północnej części Zielonego Lasu. Tak jak myślałam. Musieli być z Watahy Asai... choć w sumie nie wiem, czy wciąż tak powinniśmy ich nazywać, skoro ta stara prukwa w końcu zdechła. Ciemne sylwetki niosły trzy płonące fioletowym ogniem pochodnie. Ku mojemu zaskoczeniu było tam raptem kilka wilków. Spodziewałam się całego oddziału. Z wrażenia aż zatrzymałam się na ścieżce i obserwowałam to, jak się zbliżają. Szli wyraźnie w moim kierunku. Czego mogą chcieć? Nie byli uzbrojeni. Kiedy wkroczyli w końcu w centralny punkt Wrzosowej Łąki, postanowiłam do nich podejść. Kiedy przedzierałam się między pachnącymi trawami zwieńczonymi fioletowymi kwiatami, wyprzedzili mnie rozpędzeni wojownicy z watahy z Dante na przedzie.
- Czego od nas chcecie?! - odważnie zapytała Sierra. Grupka ciemnych wilków się zatrzymała.
- Chcemy uzgodnić coś z waszą Alfą. Nie zrobimy jej niczego złego. - Powiedział jeden. Ich pyski oświetlane przez fioletowy ogień były okropnie poważne. - Proszę się odsunąć.
- Jak możemy wam ufać? - warknął Dante. Zwolniłam kroku, przyglądając się tej sytuacji z daleka.
- Nie możemy pozwolić, aby w podejmowanie ważnych decyzji dla obu watah mieszały się obce wilki - napierał jeden z nich.
- Doprawdy? Dziwne, bo u nas wszyscy są wspólnotą i decyzje podejmujemy razem - oświadczyła Zone.
- Niestety, ale mamy ustanowione takie warunki. Jeżeli ich nie spełnicie, będziemy zmuszeni wywołać kolejną wojnę - odezwał się drugi z wilków Asai. Weszłam między swoich wojowników.
- Mogę zachować przy sobie chociaż mojego obrońcę i wezwać Betę? Skoro to takie ważne, to chciałabym zadecydować wspólnie z moją zastępczynią. - oznajmiłam w końcu. Czarne wilki wymieniły się spojrzeniami, na co ten stojący na samym tyle delikatnie skinął głową.
- Zgadzamy się na twoje warunki. Reszta musi odejść. - Oświadczył na nowo pierwszy wilk. Ja również dałam znak głową swoim podwładnym, aby odeszli. Został tylko Dante, który po chwili zrozumiał, że musi prędko biec po Yuko. Tak więc zrobił. Zostałam sama z obstawą wrogiej watahy. - Wy powinniście zrobić tak samo.
- Uczynimy tak dopiero, gdy wybierzemy ustronne miejsce do prowadzenia dialogu - po raz pierwszy odezwał się wilk, który stał z tyłu. Reszta ustąpiła mu miejsca, dzięki czemu stanął tuż przede mną. Popatrzyłam mu w lśniące złotem oczy. Zdawały się nie mówić nic wyraźnego. A przynajmniej ja nic w nich nie widziałam. Nagle moje serce zabiło szybciej. Zrozumiałam. To może być ich nowy przywódca. Przełknęłam ślinę, nerwowo spoglądając na resztę wilków. Raczej nie mieli wobec mnie wrogich zamiarów. Najbardziej przerażało mnie jednak to, że jestem niemalże całkowicie bezbronna. Musiałam jednak zachować zimną krew.
- Mam przez to rozumieć, że najpierw muszę odnaleźć jakieś spokojne miejsce, w którym nikt się nie napatoczy?
Wilki skinęły głowami. Tylko gdzie ja mogłabym ich zaprowadzić? Pod Pomarańczowe Drzewo? Nie, tam kręci się zbyt wiele wilków. Przyszło mi do głowy tylko jedno miejsce.
- W takim razie zapraszam do mojej jaskini.
Odwróciłam się i ruszyłam z powrotem w kierunku swojego mieszkania. Pochód z fioletowymi pochodniami podążył w ślad za mną. Chwilę później do mojego prawego boku podbiegła Yuki, a do lewego Dante.
- Gdzie idziemy? - szepnęła wadera. Wyglądało na to, że Dan zdążył jej wytłumaczyć wystarczająco dużo szczegółów, by pojąć, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. - Musimy uważać. Nie ufam im.
- Do mojej jaskini.
Nie pytała już o nic więcej, tylko raz na jakiś czas odwracała wzrok w ich kierunku, mrużąc przy tym oczy. Poszukiwała kogoś. A może się bała, że kogoś między nimi ujrzy. Kogoś znajomego. To, że miała z nimi sporo wspólnego zauważyłam już na początku. Jednak nie chciałam wtrącać się do jej życia, dlatego nie pytałam. Czarne wilki zdawały się to całkowicie ignorować. Po kilku minutach stanęliśmy przed moją przestronną jaskinią. Odczekałam, aż czwórka z sześciu wilków się rozejdzie. Zostały tylko dwa - zapewne nowy samiec Alfa watahy Asai i jego obrońca. Albo Beta. W sumie nie wiem, jaką oni mają tam hierarchię. Podobno dość często się zmieniała. Weszliśmy do środka. Ściany i wszelakie śmieci tam rzucone oświetlał fioletowy płomień. Ja i nowy przywódca wrogiej watahy usiedliśmy na przeciwko siebie i popatrzeliśmy sobie w oczy. Ktoś, kto nie zauważyłby stojących w cieniu pozostałych trzech wilków mógłby to uznać za romantyczną randkę. Jednak ten pochodzący od pochodni nie był jedynym płomieniem, który odbijał się w moich oczach. Czaiła się w nich również iskierka nienawiści. Zaatakowali moją watahę i wymordowali część wilków. Niech nie myślą, że zapomnę.
- Nazywam się Fermitate i jak już pewnie zdążyłaś się domyślić, jestem nowym przywódcą Watahy Czarnego Kruka.
Wataha Czarnego Kruka? Po raz pierwszy słyszę tą nazwę. Wyglądało na to, że "wataha Asai" tak naprawdę nie nazywa się tak, jak początkowo sądziliśmy. Aż dziw, że dopiero teraz spostrzegliśmy, że powinniśmy się tym zainteresować nieco wcześniej.
- Przybywam w ramach negocjacji. Jeżeli nie będą one dla ciebie atrakcyjne i odmówisz, wówczas będziemy zmuszeni ponownie przystąpić do walki - kontynuował basior.
- Rozumiem. Jakie w takim razie zamierzacie postawić warunki? - zapytałam drżącym z nerwów głosem. Zaczęłam odczuwać dziwny impuls, aby go uderzyć.
- Odstąpicie nam część swoich terenów.
Z wrażenia aż uniosłam brwi. Czy on właśnie zapytał, czy oddam mu tereny, które zdobyliśmy ciężką pracą? Które już od lat należą do nas? Które są naszym domem? Basior chyba też się speszył, bo spuścił wzrok. I dobrze. Niech się wstydzi. Nie oddam mu tego tak za nic. Ba! Przecież zniszczyli naszą własność, a teraz chcą jeszcze wynagrodzenia? Ciekawe za co.
- Nie mogę tego zrobić. Dlaczego wam na tym zależy?
- Nędza. Nie mamy czego jeść, czego pić... każdy dzień jest walką o przeżycie - wyszeptał. Moje serce aż zabiło szybciej. Sama już nie wiem, czy ja jestem naprawdę zła w tej całej historii, czy może tylko tak mi się zdaje. Najwidoczniej właśnie teraz targnęło mną sumienie. - Straciliśmy Asai. Bez niej nasza klęska jest pewna.
Popatrzył mi w oczy. Wyrażały wyraźny ból i błaganie o pomoc. "On może być świetnym aktorem" - skarciłam się w duchu, ale myśl, że to prawda nie dawała mi spokoju. Chęć uderzenia samca znacznie osłabła. Te ich spowite mrokiem tereny... nawet nie przeszło mi przez myśl, że to dla nich jest więzieniem. A mimo to nie odchodzili. Podobno miała na to wpływ jakaś klątwa, choć szczerze wątpię, skoro posiadają własną wolę. Oni mogli czuć się po prostu przywiązani.
- Może załatwimy to jakoś inaczej? - zapytałam drżącym głosem.
- Teoretycznie możemy... - oznajmił niepewnie.
- A więc słucham. Może to będzie dla nas lepszym wyjściem.
- Możemy połączyć waszą watahę z naszą. Będziemy mieli wspólne tereny.
Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę. Nie wiedziałam, co o tym mam w ogóle myśleć. Kątem oka zauważyłam, że Yuki wykonała niecierpliwy ruch. Chyba niezbyt przypadł jej du gustu ten pomysł. Wtedy przyszła mi do głowy pewna myśl. Coś, czego nikt z nas do teraz nie rozgryzł.
- Powiedz mi najpierw... co doprowadziło twoją watahę do takiego, a nie innego stanu?
Zapanowała cisza. Chwilę później odezwał się wilk, który dotychczas służył nam za latarnię. Dostrzegłam, że teraz pochodnia nie była w jego pysku, tylko lewitowała nad ziemią.
- To było dawno. Miesiąc po pojawieniu się Kiiyuko na tych terenach - zmierzył nas swoimi czerwonymi ślepiami - Jesteście zbyt młodzi, aby to pamiętać, ani tym bardziej zrozumieć. Asai poszukiwała nowego domu wraz ze swoim przybranym synem. Dołączyła się do niej jeszcze brygada kilku osłabionych wilków. Ich jedyną szansą na przeżycie było zażycie tej samej mikstury, która uczyni ich silniejszymi. To jednak sprawiło, że ich serce przestało odczuwać znaczną część emocji i drastycznie zmieniło charakter. Wtedy obrała sobie za nowe miejsce zamieszkania terytorium tuż przy Watasze Magicznych Wilków... która wtedy jeszcze nie miała żadnej nazwy. Do waszej watahy dołączało znacznie więcej wilków, niż do naszej, co spowodowało, że musieliśmy się wycofać i przypadły nam gorsze, już umierające tereny. Wiedzieliśmy, że to skończy się dla nas niezbyt dobrze, ale żadne tereny w okolicy nie były wolne. Asai jednak stwierdziła, że zbudujemy własną kulturę, wojsko, a nawet budynki. Z tym ostatnim było jednak najciężej, bo właściwie nie doszło do skutku, prócz ciasnego zamku naszej przywódczyni. Uczyliśmy się, jak żyć z klątwą. Opanowaliśmy to na tyle, że potrafiliśmy powrócić choć częściowo do tego, kim byliśmy wcześniej. W Watasze Czarnego Kruka od zawsze obowiązywała równość, więc każdy nowy członek musiał wypijać miksturę. Mimo to było nas coraz więcej. Właśnie ta równość powodowała, że każdy czuł się jak u siebie w domu. Jednakże nasze sposoby na utrzymanie terenów przy życiu przestały skutkować, aż w końcu popadły w ruinę. Co prawda już wcześniej próbowaliśmy zdobyć siłą wasze tereny, jednak nie z najlepszym skutkiem. Dopiero teraz doszliśmy do wniosku, że najlepsza jest rozmowa.
Na nowo zapadła cisza. Na dworze było już całkiem ciemno, więc fioletowa pochodnia była jedynym źródłem światła.
- Ja... nie wiem co powiedzieć - oznajmiłam cicho.
- Wierzysz mu? - zapytała ostro Yuki. Ja jednak ją zignorowałam.
- Dajcie mi czas na zastanowienie się...
- Jest jakiś haczyk, prawda? - dopytywała Yuki. Samce spojrzeli po sobie, po czym Fermitate odpowiedział:
- Zgadza się.
Z sykiem wypuściłam z płuc powietrze. Ciekawe cóż takiego wymyślili... Już sądziłam, że to będzie łatwiejsza decyzja. Jak widać - myliłam się.
- Suzanno, wtedy będę musiał cię pojąć za żonę. - Po tych słowach uśmiechnął się lekko. Jedyne co ja poczułam, to zawroty głowy. Gdyby Dante mnie nie podtrzymał, pewnie zaryłabym czołem w ziemię.
- J-jak to? - zapytałam słabo.
- Takie są zasady: jeżeli watahy chcą połączyć swoje tereny, obecna Alfa lub jej potomstwo musi pobrać się z tym należącym do Alf drugiej z watah.
- J-jasne... - wydukałam, stając już prosto. Łapy mi się trzęsły, a serce łomotało - Przemyślę to.
- Dobrze więc. Przyjdziemy jutro o tej samej porze i poprosimy o odpowiedź.
- Zgoda - skinęłam głową. Goście wymaszerowali z jaskini, a ja, Dante i Yuki siedzieliśmy przez kolejne kilka minut w bezruchu w kompletnych ciemnościach.
- Tego się nie spodziewałem... serio - oświadczył Dan. Yuki tylko prychnęła.
- Nikomu o tym nie mówcie, ok? - poprosiłam. Przyjęli polecenie. - Ogólnie... co o tym sądzicie?
- Że to nie jest dobry pomysł - odpowiedziała bez zastanowienia Yuko.
- Dlaczego? Wolisz kolejną wojnę?
- No jasne! Przecież i tak wygramy. Zawsze wygrywaliśmy. Nie ma czego się bać. Wystarczy tylko znowu postawić na czele wojsk Kiiyuko... no albo mnie.
- Czy ty mi coś sugerujesz? - mruknęłam niezadowolona.
- Że jesteś kiepską przywódczynią? Tak.
- Dzięki.
- Dziewczyny, wiecie co? - wtrącił Dan - Skoro nawet ja uważam tę kłótnię za co najmniej głupią, to już coś znaczy.
Zapanowała cisza. W powietrzu aż było czuć tę napiętą atmosferę.
- Kto by pomyślał... Jest szansa, że lada dzień będę miała męża, którego tylko raz widziałam na oczy - wymamrotałam.
- A ja zawsze powtarzam, że miłość nie istnieje i najlepszym wyjściem jest walka o swoje - westchnęła wadera.
- Bo nie istnieje - odpowiedziałam. Dan milczał.
- W takim co mi radzicie zrobić?
Cisza. Mogłam się tego spodziewać. Dobrałam sobie zastępców, nie ma co. Yuki uważa nawalankę za najlepsze wyjście, a Dan zapewne nic nie mówi, sądząc, że jest za głupi, by podjąć jakąkolwiek sensowną decyzję. Wygląda na to, że sama będę musiała nad tym posiedzieć i rozpatrzyć wszystkie możliwe opcje. Jakiś czas później wszyscy rozeszli się w swoje strony. Ciekawe, czy nie dawało im to spokoju tak samo, jak mnie.
***
Następnego dnia o zmroku stałam na jednej z większych skał i wypatrywałam przybycia Fermitate. Kilka przechodzących wilków spoglądało na mnie lub pytało, na co czekam, ale nie odpowiadałam. Tak już od przeszło dwóch godzin. Po prostu stałam tak w bezruchu i czekałam. Byłam strasznie poddenerwowana. Podjęłam decyzję, jak dla mnie najbardziej słuszną. Raz kozie śmierć. Może się uda. W końcu ich ujrzałam. Znowu mieli fioletowe pochodnie. Im bliżej byli, tym bardziej moje serce łomotało w piersi.- Dobry wieczór - przywitał się młody basior. - Podjęłaś już decyzję?
Skinęłam głową i zeskoczyłam z kamienia.
- W takim razie możesz nam ją przedstawić - uśmiechnął się lekko. Słowa ugrzęzły mi w gardle, ale w końcu udało mi się przezwyciężyć strach i odpowiedzieć...
<C.D.N.>