Grudzień 2020 r.
Nie miałem zbyt wiele obowiązków. Przynajmniej tak mi się wydawało. Najbardziej uciążliwe były te dyżury polowań rano i wieczorem. Chciałem się czym prędzej pozbyć tej roboty, choć męczyłem się z nią od samego początku członkostwa w stadzie. Był niedobór łowców, to fakt, lecz nie radziłem sobie z tym do końca dobrze. Nie sprawiało mi to przyjemności, ciążyło, a niekiedy i nawet zwyczajnie obrzydzało. Praca konkretnie fizyczna nigdy nie należała do moich mocnych stron. Wolałem poleżeć, pomarzyć, spisać swoje myśli i później spróbować zobrazować je grą na gitarze.
Przeszkadzało mi to też dlatego, że nie mogłem przez to dostawać większej ilości zleceń do ludzkiej pracy. W końcu byłem wpisany na listę roznosicieli ulotek, ale przez dyżur polowań musiałem odmówić, by robić to jak zazwyczaj rano. Za poranne spacerki dostawało się najwięcej grosza.
Lubiłem grywać wieczorami na dworcach, wtedy kręciło się sporo dość zmęczonych ludzi, którzy wiele dawali za umilenie choćby tych kilku minut poświęcanych na przejście przez tunel. Bywali wyjątkowo litościwi pod względem dawanego mi wynagrodzenia za grę. Teraz musiałem zadowolić się próbą zarobku po południu. Wówczas co prawda bywało tam więcej ludzi, ale znaczna część z nich spieszyła się z pracy do domu i nie zwracała na mnie najmniejszej uwagi.
Jedynie sprzątanie w kawiarni nie było dla mnie problemem. Dyżury przypadały mi na godzinę późniejszą niż polowania wieczorne, więc mogłem przybyć bez martwienia się o to, że ktoś będzie ubolewać nad moim brakiem. Niekiedy nawet decydowałem się na zostanie po pracy we własnym mieszkaniu, byleby móc zdrzemnąć się na swoim wygodnym łóżku i zjeść ciepły, smaczny posiłek. Może kiedyś zaproszę kogoś, by pokazać mu moje marne zdolności gotowania? Moim skromnym zdaniem nawet przesolona jajecznica była lepsza od sarny z wyprutymi jelitami, w dodatku brudnymi od ziemi.
Tego dnia postanowiłem przyjść do swojego skromnego (urządzonego raczej po męsku) mieszkanka przed zebraniem się do kawiarni. Usiadłem na plastikowym krzesełku przy stoliku w kuchni i splotłem palce. Zamyśliłem się. Sam nie wiedziałem dlaczego.
Wiele się wydarzyło w ostatnim czasie. Poznałem kilka, może i nawet kilkanaście nowych osób, dowiedziałem się o istnieniu rzeczy, o których istnienie nigdy bym nie podejrzewał świata. Przez tempo swojego życia rzadko kiedy miałem okazję się nad tym lepiej zastanowić. Nad sensem tych wszystkich wydarzeń, patrząc pod kątem mojej logiki jeszcze sprzed kilku lat.
Zerknąłem na zegarek wiszący w kuchni. Musiałem się już przebrać i zbierać się do wyjścia. Westchnąłem pod nosem i wstałem z krzesełka. Miałem ochotę siedzieć dalej tam, gdzie siedziałem.
Prawdę powiedziawszy im dłużej męczyłem się ze zbyt dużą ilością zajęć, tym bardziej wyprany z ambicji się czułem. Czy jakiekolwiek kiedykolwiek miałem? Pewnie tak. Miałem. Westchnąłem. Zatem to tak czują się ludzie zapracowani... - pomyślałem, sięgając z szafy po pierwszy lepszy, odrobinę znoszony T-shirt, bluzę i spodnie. W końcu podczas sprzątania zawsze mogłem się ubrudzić.
Wyszedłem z mieszkania z myślą, że kiedyś było lepiej. Może i brzmię jak stary dziad, ale jeszcze latem tego roku czułem się jakbym miał więcej czasu i chęci do życia. Może to praca mnie tak przytłacza, może powinienem zrezygnować z części rzeczy? Na samą myśl odmówienia komuś przysługi poczułem się gorzej. Nienawidziłem tego robić.
Nim dotarłem na miejsce, kupiłem sobie napój gazowany. Miał smak cytrynowy, całkiem go lubiłem. Przynajmniej ostatnimi czasy wyjątkowo mi przypadł do gustu. Prawdopodobnie niebawem zmienię zdanie.
- Hej, Joel! - przywitała się promienna jak zwykle Stacey. Opierała się o ladę wewnątrz zamkniętej już, dość przestarzałej kawiarenki. Bladożółta farba odpadała z niektórych ścian, przebarwień od kawy nie dało się domyć już na wielu białych płytkach. Krzesełka trzeszczały, drewniane stoły się chwiały. Tutaj również przydałby się remont... ale przynajmniej mają dobre ciastka i kawę - pomyślałem z rezygnacją - Jak tak dalej pójdzie, całkiem stracą klientów i zbankrutują...
- Cześć - odparłem, ściągając kurtkę i wieszając ją na wieszaku tuż przy wejściu.
- Chłodno dzisiaj, nie? - zapytała, odchodząc od lady. Tradycyjnie miała zamiar zostawić mnie samemu sobie, jedynie skazując na okazjonalne natrafienie na właściciela. Zdawała się być sympatyczną osobą, szczególnie z tą burzą niesfornych, krótko ściętych loków. Do teraz nie wiedziałem, czy jest naturalnie ruda, czy też pofarbowała niegdyś włosy.
- Zima idzie - Zaśmiałem się lekko. Wyciągnąłem z kieszeni kluczyki od schowka i zbliżyłem się do niego, by stamtąd wydostać sprzęt do sprzątania.
Stacey w tym czasie zgarnęła swoje kluczyki z lady i zbliżyła się do mnie na palcach. Kiedy wyciągałem wiadro i mop, cmoknęła mnie w policzek. Obróciłem się do niej, odrobinę zaskoczony. Uśmiechała się figlarnie.
- A to za co? - zapytałem.
- Tak sobie - Wzruszyła ramionami, wciąż szeroko się uśmiechając. Nim zdołałem zapytać o cokolwiek więcej, popędziła do wieszaka, zgarnęła swoją kurtkę i biegła z kawiarni. Nadal zdezorientowany patrzyłem w ślad za jej drobną sylwetką. Wyraźnie odznaczała się na tej cienkiej, ale jednak białej powłoce śniegu, która od rana stale pokrywała ulice, oraz cały las. W końcu zniknęła za rogiem jakiegoś blokowiska.
Westchnąłem, nie bardzo wiedząc, co o tym sądzić i nerwowo przeczesałem kilka razy włosy. Mimo, że już sobie poszła, nadal czułem się dość niezręcznie.
Po chwili namysłu postanowiłem czym prędzej zabrać się do pracy. Nalałem do wiadra wodę, dolałem płynu do podłóg i zabrałem się za zamiatanie, a później i mycie. Wykonywałem zamaszyste ruchy, wprawione już od dawna. W końcu pracowałem tu od dobrego roku i pięć razy w tygodniu musiałem wykonywać zbiór dokładnie tych samych czynności.
Gdy podłogi schnęły, zabrałem się za ścieranie kurzów za ladą oraz na wszelakich półkach i półeczkach, które się tam znajdowały. Nim skończyłem, było już sucho. Wtedy umyłem mopem również rejon w okolicach lady i pościerałem stoliki. Zdecydowałem jeszcze o przemyciu ramek kilku obrazów, które nie pasowały zbyt dobrze do wystroju. O ile można było mówić tu o istnieniu jakiegoś wystroju.
Kiedy skończyłem pracę, usiadłem na jednym ze sfatygowanych krzesełek i podziwiałem efekt. Prócz zapachu umytej podłogi z akcentem płynu do ścierania kurzy raczej nie było widać szczególnej różnicy. Prawdopodobnie byłaby dostrzegalna dopiero po kilku dniach zaniedbywania moich obowiązków...
Po chwili odpoczynku zdecydowałem umyć jeszcze kilka sprzętów w kuchni. Nie przepadałem za tym, ale ktoś musiał się i tym zająć. Cieszyła mnie myśl, że mogę zadbać o "bezpieczeństwo" klientów. Ja sam nie chciałbym jeść w jakimś miejscu, mając świadomość, iż kuchnia jest pogrążona w brudzie i chaosie.