Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

piątek, 29 czerwca 2018

Loteria do 04.07

Loteria będzie się odbywać regularnie co 5 dni (wtedy również pojawią się wyniki z poprzedniego losowania), a losy można zakupić zwyczajnie informując mnie o tym. Nie istnieje limit, ile kto może ich zakupić, jednak ograniczająca może być dostępna ilość.
Startowo jest to 6 małych, 4 średnie i 2 duże, jednak kolejne można odblokować pisząc opowiadania na festyn. Nie ważne kto, grunt, byleby ktoś. 1 op. = +3 małe, +2 średnie i +1 duży do zakupu możliwego dla każdego z członków stada.
Nie ma pustych losów, a wygrać można naprawdę wiele rzeczy: nie tylko SG, towarzyszów, punkty doświadczenia, pożywienia czy magiczne przedmioty, ale także całkowicie nowe obiekty, których nie można normalnie zdobyć. Zawartość losów przewyższa koszt losu.
Nie musicie się martwić o oszustwo z mojej strony, bo numerki przeznaczane wszystkim postaciom losuję, a listę nagród stworzyłam już wcześniej. Co prawda wyniki znam prędzej, ale oczywiste jest, że nie zdradzę - ot, tajemnica zawodowa.

Wyniki poprzedniej loterii

Joel
1x średni los: Kamień Bonusowy
1x mały los: 4x brązowa karta: Kozice, Jezioro, Róża Harmonii, Eliksir Młodości

Yuki
1x duży los: Kamień Oszusta

Aktualne losowanie
Małe losy (10 SG)
Numerek 19: wolny
Numerek 20: wolny
Numerek 22: wolny
Numerek 23: wolny
Numerek 24: Torance
Numerek 26: wolny
Numerek 27: Yuki
Numerek 28: wolny
Numerek 29: wolny
Numerek 30: Torance
Numerek 31: Aokigahara
Numerek 32: wolny
Numerek 33: wolny

Średnie losy (25 SG)
Numerek 14: wolny
Numerek 17: wolny
Numerek 18: Torance
Numerek 19: wolny
Numerek 20: wolny
Numerek 21: wolny
Numerek 22: Yuki

Duże losy (50 SG)
Numerek 10: Aokigahara
Numerek 11: wolny

środa, 27 czerwca 2018

Od Lind "Konkurencje festynowe" cz. 1

Opowiadanie festynowe: bonus x2 więcej pkt. umiejętności i doświadczenia, 2x więcej SG za op.
Kwiecień 2021
Wysypałam zawartość swojej torby w nadziei, że wcześniej po prostu nie sprawdziłam dobrze, czy nie ma tam kart. Rozgarnęłam stertę mniej, lub bardziej potrzebnych rzeczy, która znalazła się na środku mojej jaskini. Pomiędzy książkami z Biblioteki, Medalionem Dobrych Wspomnień, drogimi kamieniami z Jeziora, zgniecionym kawałkiem papieru i innymi przedmiotami nie było niestety tego, czego szukałam. Westchnęłam i usiadłam na ziemi. 
Po kolei, GDZIE ostatni raz widziałam te karty z loterii?, pomyślałam, próbując odnaleźć w pamięci jakieś wskazówki. Na pewno przyniosłam je do jaskini, to nie ulega wątpliwości. Co dalej? Oglądałam, siedząc na swoim posłaniu. Czy wynosiłam gdzieś potem te pozłacane nagrody? Raczej nie. Nie mogłam ich zapodziać pod tym polowym łóżkiem, sprawdzałam dwa razy.
Spojrzałam na miejsce, o którym rozmyślałam. Może jednak dla pewności rzucę okiem jeszcze raz... Podeszłam do posłania, narzutę i podniosłam. Pod nią nadal były tylko liście i inne elementy składowe, zapewniające wygodę i izolację od zimnego podłoża. Wtem zauważyłam, że coś wysunęło się spomiędzy mojego miejsca do spania, a kamiennej ściany. Odetchnęłam z ulgą. Jednak były tutaj. 
Wyciągnęłam karty zza swojego "łóżka". Jedna z tych połyskujących na złoto nagród, dotyczyła pary, a druga - członka Watahy Czarnego Kruka. Nie przypominałam sobie, żebym miała ich więcej, więc schowałam te dwie do (obecnie pustej) torby. "Powinnam chyba zrobić porządek z resztą tych rozrzuconych rzeczy, zanim pójdę", pomyślałam, przypominając sobie o pozostawionej na środku mojego lokum stercie. 
Nagle usłyszałam dziwne brzdęknięcie. Brzmiało zupełnie inaczej niż te zwykle wydawane przez banjo pewnego irytującego mieszkańca mojej jaskini. Odwróciłam głowę w stronę skalnej półki, gdzie Ting zwykł przesiadywać. Do teraz był wyjątkowo cicho, jednak chyba chciał wreszcie zacząć kolejną sesję szarpania strun. Ku mojemu zdziwieniu, tym razem nie grał dalej. Poprzestał na jednym, dziwnym dźwięku.
- Co to było? - zapytałam.
- Struna - odparł, wskazując na okolicę gryfa. - Po prostu się przerwała - dopiero wtedy zauważyłam, że jedno ze źródeł dźwięku banjo, zostało rozerwane wpół. Dwa wygięte kawałki struny zwisały teraz po obu stronach instrumentu. 
- Ou... - mruknęłam. - Zdarzyło ci się to już kiedyś? 
- A żeby to raz - odparł Ting. 
- Potrzebujesz pomocy z naprawą? - zapytałam.
- Jeśli nie udało ci się tego wywnioskować z mojej poprzedniej wypowiedzi: nie, nie potrzebuję, umiem sobie z tym poradzić, mam już w tym wprawę - wyjaśnił. Nie wiem czemu, ale zdawało mi się, że mnie obraża samym tonem w tym momencie. - Możesz iść tam, gdziekolwiek planowałaś - skinął łapą, po czym odstawił banjo i sięgnął po swój plecak. 
- Okej - odparłam sucho i zajęłam się pobieżnym układaniem po jaskini rzeczy wysypanych wcześniej z torby. Użyłam do tego oczywiście swojej mocy wiatru, żeby było szybciej. Powoli uczyłam się unosić więcej niż jeden przedmiot na raz. Po skończonej pracy, oznajmiłam:
- Jak coś, nie wiem o której wrócę - poprawiłam torbę. 
- Bez różnicy, Pierzasta. 
- Mówię to, na wypadek gdyby ktoś mnie szukał - sprecyzowałam, spoglądając na Odmieńca szperającego w swoich manatkach. 
- Jeśli ktoś będzie cię szukał i tu wejdzie, powiem mu, że nie lubisz gości. 
- Co? Dlaczego? - zdziwiłam się.
Ting jednak nie raczył mi wytłumaczyć, o co mu znów do diaska chodzi. Zajął się naprawą uszkodzonego instrumentu. Westchnęłam i pokręciłam głową, po czym wyszłam. "Przynajmniej tym razem zostanie w jaskini", pomyślałam. 
***
Bez większych problemów znalazłam miejsce, gdzie urzędowali festynowi animatorzy. Wylądowałam w bezpiecznej odległości od nich i podeszłam do tego, który był najbliżej - Joela.
- Nie wiedziałam, że jesteś też animatorem - powiedziałam na przywitanie, uśmiechając się.
- Wiesz, dbam o rozwój kariery - Basior zaśmiał się lekko, odsłaniając odrobinę zęby. - Chcesz wziąć udział w jakiejś konkurencji? 
- Jasne - odparłam. - Za jaką odpowiadasz ty?
- Z jednoosobowych; ukrywam przed uczestnikiem jakieś małe przedmioty. - Wyciągnął przed siebie łapę, w której było coś, co o ile dobrze pamiętam, nazywało się "kostką do gitary". - Na przykład takie. Chyba, że jesteś zainteresowana jakąś szaloną grą zespołową - spojrzał na mnie.
- Jeszcze nie dzisiaj - pokręciłam głową.
- To chciałabyś podjąć się poszukiwań? Ośmielisz się spróbować? 
- A co mi tam, mogę - odparłam, odrobinę rozbawiona.
- Pole poszukiwań będzie dość spore, ale myślę zadanie jest w pełni wykonalne. Teraz muszę zasłonić ci oczy - wyjaśnił. - Takie zasady. 
- W porządku - skinęłam głową, a basior przygotował kawałek materiału, który miał dotychczas zawiązany na przedniej łapie. Kiedy już miał pewność, że niczego nie zobaczę, kazał mi się obrócić, po czym odprowadził mnie kawałek dalej.
- Mam pięć minut, z zegarkiem w ręku - oznajmił. Gdybym jeszcze wiedziała, czy to dużo, czy mało... - Czekaj tu i nie podglądaj.
- Tak jest - uśmiechnęłam się. Usłyszałam, jak basior odchodzi.
Joel nie poszedł jednak zbyt daleko, więc dzięki moim wrażliwym uszom, mogłam dokładnie śledzić jego każdy ruch. Pomyślałam, iż w takim razie zadanie będzie banalnie proste, zwłaszcza ze względu na fakt, że będę miała też do pomocy nos. Animator jednak chyba uwzględnił wszystkie opcje, jakie miałam, ponieważ krążył wyjątkowo długo. Przemierzał okolicę wielokrotnie, zataczał koła, raz po raz zatrzymywał się, czasem biegał tam i z powrotem. Chciał jak najbardziej mnie zmylić. Nawet jeśli wiedziałam, którędy się poruszał, nie wyłapałam, kiedy ukrył przedmiot, który miałam znaleźć i ile chodził pomiędzy drzewami bez niego. Czyli będę mogła najwyżej poruszać się jego śladem.
- Okej, kostka schowana - oznajmił Joel, nieco zdyszany. 
Szybkim ruchem ściągnął mi z oczu materiał. 
- Promień poszukiwań to plus-minus pięćdziesiąt metrów - powiedział.
- Em... tylko - popatrzyłam na animatora. - Powiesz mi ile to "pięćdziesiąt metrów"?
- A, tak. Wybacz, wciąż zapominam, że nie wszyscy tu umiecie liczyć - przyznał. - Widzisz tamtą brzozę? - stanął obok mnie i wskazał kierunek. - Odtąd do niej jest pięćdziesiąt metrów. 
Teraz już mogłam zacząć. Joel usiadł pod jedną z sosen i skierował wzrok na mnie. 
Zbliżyłam nos do ziemi i zaczęłam podążać zostawionym wcześniej przez basiora śladem. Liczyłam, że jeśli kostka została ukryta w trawie, zdołam poczuć zapach plastiku, jednak na wszelki wypadek stawiałam małe kroki, żeby w razie czego poczuć ją pod łapami. Za każdym razem, kiedy mijałam jakiś krzak, kwiaty, czy pień drzewa, sprawdzałam dokładniej, czy to nie miejsce, które wybrał Jo. Niestety, największym minusem obranej przeze mnie taktyki było częste mijanie tych samych miejsc. Trochę to się dłużyło, jednak wyjątkowo nie nudziłam się. Tego typu powolne poszukiwania były całkiem ciekawym zajęciem. 
Nie wiem ile czasu minęło dokładnie, jednak wreszcie udało mi się znaleźć plastikowy przedmiot. Leżał wetknięty w ziemię u korzeni lipy. Zauważywszy to, natychmiast wykopałam kostkę i przyniosłam Joelowi. Zadanie wykonane.
- Gratuluję - uśmiechnął się. - Wybierz swoją nagrodę - otworzył zabraną wcześniej paczkę i położył przede mną kilka cienkich plików kart, spiętych ze sobą. Zadbał, żebym nie mogła dostrzec obrazków. Bez specjalnego namysłu, wskazałam, które chcę mieć. Basior podniósł je i podrzucił w moją stronę. Złapałam swoją nagrodę w locie, za pomocą wiatru.
- Dzięki, Joel.

<CDN>

Wygrana: brązowe: Kolczyki Żywiołu, Korona Mądrości; srebrne: Świat Mroku; złote: Xander

Uwagi: Brak.

wtorek, 26 czerwca 2018

Od Lind "Replay" cz. 2 (cd. Magnus)

Wrzesień 2020
Zbliżyłam się do krawędzi rowu, odsłaniając ostrzegawczo kły. Niewinny się nie tłumaczy, ani tym bardziej nie ucieka. Obcy basior dał mi solidny powód, żebym pochodziła do niego z wyjątkową rezerwą. Zachowywał się dziwnie i czuć było od niego czymś nadwyraz... nietypowym. 
- Ranny czy nie, nie mogę cię tutaj zostawić - odparłam sucho. 
Wilk uwięziony na dnie głębokiego dołu wlepił we mnie stalowoszare oczy. Dostrzegłam w nich srebrzyste przebłyski. Klatka piersiowa samca szybko unosiła się i opadała. 
Bez słowa skupiłam się i użyłam mocy, żeby schwycić tego delikwenta wiatrem i wyciągnąć z głębokiej, błotnistej pułapki, w którą sam się wpakował. Kiedy jego grafitowe ciało uniosło się o parę centymetrów, basior na chwilę zastygł w bezruchu, po czym zaczął rzucać się jak w ukropie. 
- Co się dzieje?! To magia?! Zostaw mnie! - wykrzyknął. Jego jasnobrązowy szalik opadł mu na pysk. 
- Opanuj się, to tylko wiatr. Pomagam ci - wyjaśniłam poważnym tonem. Wilk znalazł się już w połowie drogi na powierzchnię.
- Czy ja prosiłem o pomoc?! - znowu wierzgnął, po czym niezdarnie spróbował złapać się łapami wystającego z ziemi korzenia. Oczywiście nic z tego nie wyszło, kto używa łap w takiej sytuacji?
- Nie utrudniaj mi pracy, nie masz wyboru. Na razie jesteś tutaj intruzem.
Wkrótce wydostałam tego panikarza z rowu i odłożyłam go na trawie obok siebie. Dałam mu wyraźnie do zrozumienia, że lepiej dla niego, jeśli nie będzie już próbował uciekać.
- To co teraz ze mną zrobisz..? - zapytał, powoli wstając. Patrzył w moją stronę, jednak odnosiłam wrażenie, że robi to niechętnie. 
- Muszę cię zaprowadzić do Alfy - oznajmiłam. Skoro już go mam, mogę się tym zająć sama, chociaż przepisowo to patrol odprowadza obce wilki na przesłuchanie. Ponadto, bazując na obserwacji, byłam prawie pewna, że nie znajdę teraz w pobliżu nikogo pełniącego wspomnianą funkcję.
- Więc już tutaj jest ta wataha..? - mruknął ubłocony basior. 
Zdziwiłam się, słysząc takie zdanie, jednak nie dałam tego po sobie poznać. Czyżby ten osobnik naprawdę szukał Watahy Magicznych Wilków? Nie odpowiedziałam mu na pytanie, pewna, iż sam wyciąga wnioski. Zamiast tego, zapytałam:
- Dasz radę iść? 
- Chyba. Mam tylko nadzieję, że nie złamałem sobie niczego - dodał coś po cichu w innym języku, poruszając łapą. Bolało go, nie próbował tego ukrywać. 
- Później zobaczymy co sobie uszkodziłeś - spojrzałam na niego. 
Zrobiło mi się trochę szkoda tego wilka. Nie czułam od niego fałszu w tym momencie. 
- Za mną - Skierowałam się powoli na południe, w stronę Jaskini Alf. 
Na szczęście szary basior już nie próbował stawiać oporu, podążył za mną, wlokąc ogon po ziemi. Obcy wilk, jak już się przekonałam, nie umiał latać, więc musiałam prowadzić go nieco okrężną drogą, żeby uniknąć zalanych obszarów. Nie miałam ochoty znów go przenosić w powietrzu. Kiedy byliśmy już blisko Jaskini Alf, dostrzegłam Suzannę, siedzącą przed swoim lokum. 
- Kogo dziś do mnie przyprowadziłaś, Lind? - zapytała przywódczyni na nasz widok.
- Wtargnął na teren watahy - skinęłam na grafitowego basiora. - Nie jest jednym z naszych.
- Niewątpliwie - odparła Alfa, mierząc wzrokiem towarzyszącego mi wilka. - Więc, jak ci na imię? - zwróciła się do niego.
- Magnus - odparł, spoglądając na Alfę watahy.
- Czego szukałeś na terenie Watahy Magicznych Wilków? 
- Chciałbym dołączyć do tego stada, jeżeli jest taka opcja. 
- Jest - odparła Suzanna. - Możesz zostać członkiem naszej watahy, jednak nie zapomnimy, że wciąż jesteś dla nas obcym wilkiem - zaznaczyła. - Jeśli natomiast okażesz się zdrajcą, zostaniesz ukarany z najwyższą surowością.
- Będę miał to na uwadze - zapewnił Magnus. - Dziękuję. 
- Możesz już odejść. Jutro wybierzesz stanowisko. Lind - zwróciła się znów do mnie. - Odprowadź go do jego jaskini - poleciła.
- Oczywiście - kiwnęłam głową. - Tylko jeszcze złożymy wizytę w Szpitalu.
- Jeżeli sytuacja tego wymaga, idźcie.
Po tych słowach pożegnaliśmy Suzannę i zaczęliśmy oddalać się od Jaskini Alf.
- Macie tutaj szpital? - zapytał Magnus, nieco zdziwiony.
- Tak. Dobrze zorganizowany i wyposażony - oznajmiłam, schodząc niżej po skałach. 
- Lekarzy też macie...? 
- Pewnie, że tak.
- Wilczy lekarze... ciekawe... - mruknął.
"Co w tym takiego dziwnego?", pomyślałam.
*** 
Czekałam, siedząc z boku, aż Alvareg skończy zabezpieczać bandażem okład z ziół na barku Magnusa. Lekarz o ciemnoszarym futrze wykonywał swoje zadanie w absolutnej ciszy, zerkając tylko raz po raz w moją stronę. Zajęłam swój czas nucąc jedną z piosenek, które grywał ostatnio Ting w mojej jaskini. To niezwykłe, jak bardzo wpadają w ucho. 
- Gotowe - oznajmił w końcu pracownik Wilczego Szpitala. 
- Świetnie - wstałam z miejsca. Tymczasem Alvareg od razu zabrał się za porządkowanie niewykorzystanych bandaży i pozostałych liści leczniczych roślin.
- Mówiąc wtedy o motylach... - zaczęłam, podchodząc do Magnusa.
- Hm? Co z tymi motylami? - grafitowy basior wlepiał teraz wzrok w podłoże. 
- Chciałeś tak podkreślić, że jesteś absolutnie niegroźny, prawda? - dokończyłam.
- Tak. To chyba oczywiste... - nowy członek watahy poruszył przednią kończyną, niepewny, czy opatrunek się nie zsunie.
- To źle dobrałeś porównanie - kontynuowałam. - Inwazja motyli oznaczałaby też inwazję gąsienic - ich larw - wyjaśniłam.
- Wiem co to gąsienica - mruknął Magnus.
- No to wiesz... Gdyby nagle pojawiło się ich dużo, pożarłyby dużą część roślinności, więc i zwierzyna nie miałyby co jeść. Wszelkie sarny, jelenie uciekłyby z tego terytorium, a my - wilki, padlibyśmy z głodu - sprecyzowałam, co mam na myśli. 
- Teoretycznie... Możesz mieć rację - wstał z miejsca.
"Parzystokopytne już stąd uciekają przez te powodzie" - przypomniałam sobie. Dobrze, że chociaż nie zalało drogi do Szpitala i Jaskini Alf. "Szkoda, że moje lokum znalazło się idealnie w połowie poziomu wody." - westchnęłam w duchu. Magnus znów odwrócił głowę, żeby jakkolwiek ogarnąć wzrokiem bandaż. 
- Nie spadnie ci, Alvareg zna się na swoim fachu - zapewniłam basiora. - Powinno wytrzymać.
- Nie wygląda, ale teraz sam sobie tego lepiej nie zawiążę... - westchnął. -To gdzie jest moja jaskinia?
- Właśnie, jaskinia - wyminęłam lekarza odstawiającego na miejsce słoiczki zabezpieczające zapasy ziół przed szkodnikami. - Chodź, to niedaleko - poszłam do wyjścia. 
- Mam nadzieję - grafitowy wilk ruszył za mną. 
Wybór wolnych, większych jaskiń był dość szeroki, jednak nie wszystkie znalazły się dość wysoko, żeby nie zostać doszczętnie zalane. 
- Szukasz czegoś dobrze oświetlonego, czy niekoniecznie? - zapytałam, dotarłszy do pierwszej zdatnej do zamieszkania jamy. 
- Trochę światła zawsze mile widziane, ale zawszę mogę poszukać latarki w razie czego - odparł Magnus. 
- Mówi się "latarni" - poprawiłam go, nieświadoma, że miał na myśli zupełnie inny przedmiot. - No to... - odwróciłam się do basiora. - Oto twoje lokum.
Wskazałam łapą grotę. Nowy członek watahy podszedł bez pośpiechu do wejścia i ocenił wzrokiem miejsce, w którym będzie od dzisiaj mieszkał. Westchnął cicho i wszedł do środka. Zgadywałam, że w myślach porównał to do czegoś innego. Może tak jak ja, mieszkał w czymś wybudowanym przez człowieka. Hm... może nawet w zamku? 
- Jakbyś miał jakieś pytania, możesz zwrócić się do mnie, lub innego strażnika terenów - poinformowałam. 
- Zapamiętam.
- Chcesz żeby ktoś cię oprowadził po terytorium? - dopytałam. W końcu to też należy do moich obowiązków. 
- Jak coś, dam znać jutro - odpowiedział Magnus. - Na razie muszę odpocząć - wyjaśnił.
- Jasne. Jak coś, moja jaskinia jest tu niedaleko - dodałam na odchodnym i skierowałam się do swojego miejsca zamieszkania. 
Po drodze spojrzałam w niebo i odnalazłam wzrokiem, gdzie znajduje się obecnie tarcza słoneczna. Ucieszona dostrzegłam, że moja warta już dobiegła końca i mogę wreszcie wrócić do zajmującej lektury "Jesieni Tysiąclecia". Przywołałam skrzydła i poleciałam czym prędzej do siebie, żeby zdążyć przed następną falą deszczu. 

<Magnus?>

Uwagi: Brak.

niedziela, 24 czerwca 2018

Loteria do 29.06

Loteria będzie się odbywać regularnie co 5 dni (wtedy również pojawią się wyniki z poprzedniego losowania), a losy można zakupić zwyczajnie informując mnie o tym. Nie istnieje limit, ile kto może ich zakupić, jednak ograniczająca może być dostępna ilość.
Startowo jest to 6 małych, 4 średnie i 2 duże, jednak kolejne można odblokować pisząc opowiadania na festyn. Nie ważne kto, grunt, byleby ktoś. 1 op. = +3 małe, +2 średnie i +1 duży do zakupu możliwego dla każdego z członków stada.
Nie ma pustych losów, a wygrać można naprawdę wiele rzeczy: nie tylko SG, towarzyszów, punkty doświadczenia, pożywienia czy magiczne przedmioty, ale także całkowicie nowe obiekty, których nie można normalnie zdobyć. Zawartość losów przewyższa koszt losu.
Nie musicie się martwić o oszustwo z mojej strony, bo numerki przeznaczane wszystkim postaciom losuję, a listę nagród stworzyłam już wcześniej. Co prawda wyniki znam prędzej, ale oczywiste jest, że nie zdradzę - ot, tajemnica zawodowa.

Wyniki poprzedniej loterii

Yuki
1x duży los: towarzysz: xeral, samiec
1x średni los: Naszyjnik Pożywienia


Aktualne losowanie
Małe losy (10 SG)
Numerek 19: wolny
Numerek 20: wolny
Numerek 22: wolny
Numerek 23: wolny
Numerek 24: wolny
Numerek 25: Joel
Numerek 26: wolny
Numerek 27: wolny

Średnie losy (25 SG)
Numerek 14: wolny
Numerek 16: Joel
Numerek 17: wolny
Numerek 18: wolny

Duże losy (50 SG)
Numerek 9: Yuki

sobota, 23 czerwca 2018

Od Navri "Jestem młodsza, ale nie gorsza" cz. 13

Marzec 2020
Oto i nadszedł czas, kiedy zapanował u nas względny spokój, nikt nikomu nie dokuczał, a my mogliśmy nareszcie w spokoju się uczyć. Tym razem przyszedł czas na lekcje historii, na które narzekało wiele szczeniąt, a szczególnie Moone. Naprawdę nie lubiła tego przedmiotu. Strasznie marudziła na Kai'ego, na co Aoki wyjątkowo reagowała sykami. To był chyba jedyny nauczyciel, którego tolerowała, a może i nawet lubiła. Brzmiało to w jej ustach aż nienaturalnie, szczególnie, że ta sama ruda wadera jeszcze nie tak dawno obrażała całą kadrę.
Winteren za to już dorósł i opuścił nasz szczenięcy skład na rzecz przyjęcia poważniejszego, już dorosłego stanowiska. Nie usłyszałam jednak co to dokładnie było i właściwie to nieszczególnie mnie to interesowało. Nawet go nie widywałam, kiedy wychodziliśmy z Shenem, Torance i Sakurą na sporadyczne spacery, więc raczej zajmowało mu to sporo czasu.
- Dzisiaj zajmiemy się historią ludzi - oznajmił Kai, jednocześnie wyrywając mnie z zamyślenia. Akurat kładł na ziemi jakąś dziwnie niezniszczoną książkę. Miała lśniącą, twardą okładkę z obrazkiem pozbawionej futra istoty i dziwacznie spłaszczonym pyskiem, a nieznany mi dotąd, dziwaczny zapach kartek czułam aż w miejscu, w którym siedziałam. Wzięłam kilka głębszych wdechów, by lepiej go wyłapać, lecz wciąż nic kompletnie mi nie mówił. Aoki zaś, jako, że siedziała na samym przedzie, nachyliła się do dość grubego tomiszcza i je obwąchała.
- Jaka dziwna książka... - wymamrotała.
- Dziwna, bo nowa. Jest najnowszym dobytkiem naszej biblioteki. Suzanna była łaskawa udać się do Miasta w poszukiwaniu nowej literatury przydatnej do naszego zbioru - wytłumaczył z uśmiechem nauczyciel historii.
- Czyli jest z Miasta? Zrobili ją ludzie? - dziwiła się Aoki. Spojrzałam na nią, marszcząc brwi. Zachowywała się zdecydowanie nienaturalnie jak na siebie. Nie przywykłam do takiej jej wersji.
- Zgadza się. Z wydawnictwa, do którego wcześniej została nadesłany przez autora treść... Nie jest to rękopisem, jak większość tworów w naszej bibliotece - objaśniał, ale nim Aoki zdążyła zapytać o to, czym są wydawnictwa, przerwała mu Moone:
- Historia ludzi, tak? Ten przedmiot nie czasem nazywa się WILCZA historia? Nie mam zamiaru słuchać o tych łysych...
- Dość, Moone - Uniósł łapę ostrzegawczo - Warto poszerzać horyzonty, a sądzę, że większość z was jest zaintrygowana naszymi sąsiadami. Im więcej wiedzy posiadacie, tym lepiej. Będziecie lepiej rozeznanymi dorosłymi waderami i basiorami. Pomyślcie tylko, że staniecie się bardziej wszechstronni od większości, nawet starszych od was, wilków - Rozmarzył się. Chyba powoli zaczynałam rozumieć, co takiego Aoki w nim widziała. Wyróżniał się zaskakującym zaangażowaniem. Uczył z samej przyjemności przekazywania wiedzy.
- A jeśli ja nie chcę wiedzieć nic o ludziach, mogę wyjść? - zapytała Moone.
- Wtedy będziesz miała nieobecność, którą zgłoszę do Alfy. Jesteś już w takim wieku, że decyzja zależy od ciebie. Możesz mieć za dalsze unikanie szkoły poważne problemy u Alfy, nie zapominaj - stwierdził neutralnym tonem. Moone westchnęła zrezygnowana i już nie odzywała się więcej. Najwyraźniej musiała być w międzyczasie na rozmowie... To by wyjaśniało, dlaczego w ostatnich dniach miała pełną frekwencję.
Kai otworzył książkę na pierwszej stronie. Mimo, że tomiszcze było obrócone przeciwną stroną do mnie, a tekst widziałam do góry nogami, dostrzegłam, że literki znacznie różniły się od tych, które kojarzyłam. Nie wiedziałam co oznaczają, ale te przypominały raczej hieroglify niż właściwe pismo...
Przebiegł wzrokiem po literkach, odchrząknął i zaczął czytać:
- Ludzie powstali od małpy wiele milionów lat temu. Poprzez stopniową ewolucję przekształcili się w obecną formę, czyli w postać poruszającą się pionowo, na tylnych kończynach, nazywaną człowiekiem rozumnym. Zdolny on był wytwarzać bardziej zaawansowane narzędzia, jednak wiele rozpoczęło się od wynalezienia ognia.
- Ludzie umieją czarować? - zapytał zdezorientowany Shen.
- Nie, ale początkowo nie mogli ujarzmić tego żywiołu. Aktualnie umieją go wywołać poprzez pocieranie krzemieni, różnego rodzaju reakcje, choćby dzięki zapałkom, zapalniczkom... - wyliczał.
- Zmienia się pan w człowieka? - zainteresowała się Torance. Kai pokręcił przecząco głową.
- Wszystko wiem z opowieści. Lubię dociekać - Tym razem jednak na jego pysku nie pojawił się nawet cień radości. Miałam wrażenie, że to dla niego delikatny temat.
Dopiero po chwili, jakby koniecznej na jakieś drobne rozważania, kontynuował czytanie na głos:
- To właśnie on pozwolił ogrzać jaskinie tak zwanych "jaskiniowców" w trakcie zimowych mrozów i pozwolił na przetrwanie wiele kolejnych wieków. Następnym znaczącym wynalazkiem, zaraz obok broni, dzięki której możliwe było polowanie, było koło. Umożliwiło przewożenie towarów na większe odległości bez konieczności wykorzystania siły roboczej. Dzięki temu wiele prac było wykonywano znacznie sprawniej.
- Ludzie to jednak prymitywne istoty. Cieszyć się z istnienia kółka - Prychnęła pod nosem Moone.
- Wcale nie tak prymitywnych. Są gatunkiem starszych od nas, nie zapominaj. Gdyby nie oni, nie mielibyśmy prawdopodobnie jeszcze długo świadomości istnienia czegoś takiego jak koło i nosilibyśmy towary na plecach. Pomyśl tylko, że nadal to robimy, choć istnieje wiele innych, znacznie praktyczniejszych i bardziej nowoczesnych rozwiązań. Jakbyś zobaczyła Miasto, zrozumiałabyś może o co mi chodzi. Ludzie posiadają zdolność rozwoju i z niego korzystają, a my czerpiemy z nich jedynie drobną inspirację, bo nie potrzebujemy aż tyle techniki w życiu. Momentami stanowimy ich marną imitację. Sądzę, że zagarnianie sobie ich urządzeń to nic złego i jeszcze co najmniej kilka by nam się przydało na co dzień. Nie można sobie jednak przypisywać zasług wynalezienia ich.
- Wymyślają sobie te głupoty, bo są słabi - oświadczyła tonem wskazującym na dużą pewność swego Moone.
- Nie lekceważ ich siły, pomimo nieposiadania zdolności magicznych - Kai pokręcił głową z dezaprobatą - Nigdy nie powinno się lekceważyć przeciwnika. Nie uczyli was na lekcjach obrony, że nie należy tak postępować, bo łatwo się przeliczyć?
Zapanowała cisza. Oczywiście, że Fermitate nam to mówił, ale najwyraźniej teraz nikt nie chciał się do tego przyznać. Kai westchnął.
- Nie możecie też podchodzić do pewnych spraw tak sceptycznie. Rozumiem, że pewne kwestie wam nie odpowiadają, ale takie jest już życie. Nie ze wszystkim musimy się zgadzać, nie wszystko musi się nam podobać. Czasem to jednak zwykłe zbieranie doświadczeń... Powiedzcie mi, czy jest lepsza nauka niż uczenie się na błędach własnych, lub poprzednich pokoleń? Poprzez dociekanie jakie wystąpiły w przeszłości możemy uniknąć kolejnych katastrof. To właśnie ta wiedza często przyczynia się do wrażenia, że jesteśmy ponad ludźmi. Prawda jest taka, że nie różnimy się aż tak bardzo, a historia jest bardzo ważnym elementem edukacji każdego z gatunków. Jest to temat rozległy, ale niezwykle istotny...
Przerwał, wpatrując się tępo w otwartą książkę. Nie słyszeliśmy niczego prócz naszych własnych oddechów.

<C.D.N.>

Uwagi: Brak.

piątek, 22 czerwca 2018

Od Crane'a "Ja tylko tędy przechodziłem" cz. 1 (cd. chętny)


Kwiecień 2021
Leżałem na boku w swojej ciasnej jaskini. Doskwierało mi zimno, głównie przez szalejący wiatr. Na domiar złego, drażnił mnie od rana szum liści, których nawiało do mojego lokum. Traf chciał, że mieszkałem akurat pod usychającą brzozą. Obróciłem się na grzbiet i nabrałem w płuca nieco powietrza. Poczułem świeży zapach wczesnowiosennych ziół. 
Niedługo po przesiedleniach, wiele razy przed przebudzeniem spodziewałem się zapachu siarki i stęchlizny. Jednak czas mija, a ja w końcu odzwyczaiłem od tych duszących oparów. Teraz wiem, że zrobiłbym wszystko, żeby nie mieszkać na terenie Watahy Asai, obecnie przemianowanej na Watahę Czarnego Kruka. Czy ta zmiana to przeczenie historii początków tego stada? Może, ale to nie mój problem.
Przekręciłem głowę w stronę wyjścia. Świat na zewnątrz był spowity szarością. Mgła i zachmurzone niebo. Bez pośpiechu podniosłem się z posłania i usiadłem na ziemi. Zacząłem się zastanawiać, co powinienem dziś ze sobą zrobić. Już wcześniej planowałem odwiedzić Wrzosowisko - centrum terenów Watahy Magicznych Wilków i Zielony Las. Wszelkiego rodzaju pokazy, atrakcje festynowe, rozpoczynają się wcześnie, jednak bar i restauracja będą otwarte dopiero wieczorem. Nie mam ani grosza, ale nie wybierałem się tam na jakieś wymyślne posiłki. 
Właśnie... Wypadałoby coś zjeść z rana. 
Wynurzyłem się z jaskini i ruszyłem powoli wąskim, górskim szlakiem. Trasa w dół, którą wybrałem, biegła obok jednego z górskich źródeł. Wykorzystałem tę okazję, żeby ugasić poranne pragnienie. Oszczędziło mi to znacznie dłuższej wycieczki do Wodopoju. Kiedy skończyłem pić, w mojej głowie zawitał pomysł na posiłek: ryby. Wydały mi się być jedyną zdobyczą, którą mogę sobie zapewnić w pojedynkę. 
Znałem już bardzo dobrze te tereny, więc po dłuższej chwili marszu, bez problemu odnalazłem Jezioro. O tej porze nie było tam nikogo, poza jednym, znanym mi wilkiem. Siedział na niewielkim kamieniu, przy brzegu zbiornika wodnego. Charakterysowało go ulizane, czarne futro i czerwone szramy na bokach, wokół żeber. Spoglądał swoimi białymi, pustymi oczami w falującą taflę i uśmiechając się szeroko sam do siebie, mruczał pod nosem:
- Jedna ryba dla mnie, jedna ryba dla cienia - złapał szybkim ruchem pokryte łuską stworzenie i wyrzucił z powrotem do wody. - Cienie lubią ryby. Ja też lubię ryby. Kto ich nie lubi? Bezumstvo chce jeść ryby, cienie chcą jeść ryby z nim. Ryby są pyszne, ale cienie ich nie jedzą. Nie są głodne. Ja też nie jestem głodny. A cienie są głodne. Pyszne ryby, cienie też lubią ryby... - Bezumstvo znów zapętlał się w swoich głośnych przemyśleniach, co jakiś czas przecząc samemu sobie. 
Już dawno stwierdziłem, że jego nie warto obserwować; nie umiem rozpracowywać wariatów, których on jest dobrym przykładem. Jak dla mnie, szaleńcy podobni do niego, raz zachowują się tak, a raz inaczej. Bez żadnego schematu. 
Zawróciłem, żeby oddalić się, zanim czarny basior mnie zauważy. Dobrze wiedziałem, że sama rozmowa z nim jest niebezpieczna dla mojego zdrowia psychicznego. Ostatnio Corrid zaprzyjaźnił się ze swoim odbiciem, bo poprzedniego dnia chciał zapytać Bezumstvo o kilka rzeczy. Prawie mi szkoda tego nieszczęśnika. Nie był pierwszą ofiarą wiecznie roześmianego basiora, który nie rozstaje się ze swoimi cieniami. 
Postanowiłem, że poszukam jednak czegoś do jedzenia w Zielonym Lesie. To teren bogaty w pożywienie, może trafię na jakąś padlinę. Pozostawione tutaj mięso nigdy nie zdąży się zepsuć. W przeciwieństwie do resztek na terytorium, które niegdyś mieliśmy na wyłączność. 
Ciekawe, że pomimo wielkich różnic w ilości zwierzyny, czy choćby jakości powietrza, duża część wilków z Watahy Czarnego Kruka nadal trzyma się uparcie naszego rodzimego terytorium. Podejrzewałem, że to jakiś dziwny  sentyment, albo jedynie siła przyzwyczajenia.
Mijałem kolejne drzewa, co jakiś czas zbliżając nos do ziemi. Chwilowo odnajdywałem tylko tropy całych stad żywych zwierząt, a robiłem się coraz bardziej głodny. Kiedy podniosłem głowę i zacząłem się rozglądać na boki, nagle zahaczyłem o coś uchem. Przystanąłem i spojrzałem w górę, próbując zlokalizować przedmiot, o który się otarłem. Na pewno nie była to liana, ani żaden liść, co do tego miałem absolutną pewność. Zmrużyłem oczy. Na gałęzi, pod którą przed chwilą przeszedłem, wisiał naszyjnik. Był wykonany w dużej mierze z różnokolorowych, oszlifowanych kamieni, mieniących się w słońcu. Wiele z nich było ułożone w kształt kwiatów, według pewnego schematu. Schwyciłem znaleziony przedmiot w zęby i ściągnąłem na ziemię. 
"Więc jednak takim jak ja, też czasem dopisze szczęście" - pomyślałem. Znaleziony Naszyjnik Pożywienia był rozwiązaniem mojego obecnego problemu.
*** 
Dotarłem do Wrzosowej Łąki popołudniem. W centrum tego terenu znajdowała się teraz obszerna scena Amfiteatru. Chwilowo nikt nie występował na jej deskach, jednak i tak w pobliżu było dość dużo wilków z obu watah. Wypatrzyłem pośród nich niejakiego Kai'a. Zajmował gapiów na rożnorakie sposoby. Słowem, dobrze wykonywał swoje zadanie jako konferansjer. Basior reklamował dostępne konkurencje, za które można otrzymać karty, a także wspomniał coś o dzisiejszych występach. 
Bez pośpiechu podszedłem do ławek i usiadłem na jednej z nich. To idealne miejsce na "odpoczynek", czyli obserwowanie codziennych zachowań otaczających mnie wilków. Być może przyszedłem tu zbyt wcześnie, nie czułem się jeszcze na siłach, żeby już zaczynać towarzyskie rozmowy.
Spojrzałem ku scenie. Na jej brzegu usiadł mężczyzna, albo raczej basior w ludzkiej postaci. Znam go, to Joel Treunis, zwany Trumnisem. Muzyk i tancerz, po godzinach pracuje w Mieście. Dość interesujący osobnik, dołączył we wrześniu, kiedy jeszcze dużą część terenów zalewała woda. 
Zanim skończyłem przypominać sobie wszystkie fakty o Joelu, ten spojrzał w bok i podniósł rękę w geście przywitania. Zbliżał się do niego inny osobnik z Watahy Magicznych Wilków. Magnus, kolejny pochodzący z Miasta. Kiedy szary basior znalazł się obok sceny, też zmienił się w człowieka i założył na nos okulary. Wiedziałem dobrze, że potrafi przybierać taką formę, podobno woli ją od wilczej. Do tego momentu byłem pewien, że jeszcze nie miałem okazji go w niej zobaczyć.
Wtem coś wyłoniło się z mojej pamięci. Zdałem sobie sprawę, że jako człowiek, raz spotkałem Magnusa, a raczej minąłem go. Miało to miejsce w Mieście, w szpitalu.
Przechodziłem wtedy przypadkiem przez oddział, na którym leżał właśnie ten niski mężczyzna o mysich włosach i specyficznych rysach. Pokonując korytarz 12B, dostrzegłem Magnusa przez uchylone drzwi sali, w której się wówczas znajdował. Czyżby jednak istniały wilki, które leczą się u ludzi? 
Ten mężczyzna nie przykuł tamtego dnia mojej szczególnej uwagi. Pacjenci spoza oddziału, na którym "pracowałem", nie mieli dla mnie znaczenia. 
Szkoda, że w końcu się wydało, że nie byłem lekarzem, a mój dowód osobisty był sfałszowany. Obserwowanie zjawiska strachu u ludzi ze stanami lękowymi, było niezwykle zajmującym doświadczeniem. Ludzie są inni, niż leśne stworzenia i fantastyczne istoty...
Hm... znowu mnie wzięło na wspomnienia? Widać bardzo żałuję tego, że nie dopilnowałem tam w Mieście wszystkiego, jak należy. 
Mówi się trudno, straciłem tylko okazję i życie jako człowiek. Jak to mówią, "nie wolno się przywiązywać do niczego". Teraz już nie mogę tam wrócić. Jestem poszukiwany. 
Wstałem z ławki i ruszyłem z powrotem w stronę Lasu. Spojrzałem jeszcze raz ku scenie, przypomniawszy sobie, że tamten epizod miał miejsce grubo przed dołączeniem Magnusa do watahy. Zacząłem się znów nad tym zastanawiać, jednak wtedy wpadłem na jakiegoś innego wilka.
- Hej, uważaj jak chodzisz! - usłyszałem. 
- Przepraszam, rozkojarzyłem się - przyznałem, wyrażając głosem zakłopotanie. 

<chętny?>

Uwagi: "Zahaczyć" piszemy przez "h". Nie musisz pisać "konferansjer" wielką literą.

Od Lind "Jedno ze wspomnień" cz. 5

Listopad 2019
Przeciąg zatrzasnął z hukiem drzwi. Lodowaty wiatr smagnął moją sierść.

- Jak to "nie przyjdzie"? Dokąd poszedł w takim razie? - wydusiłam. 
Wujek chrząknął. Było to doprawione czymś wyjątkowo nieswoim. 
- Nie mam pewności, moja mała - odparł w końcu, spuszczając głowę. 
- Wiedziałeś w ogóle, że się rozdzielicie? - wtrąciła Babcia poważnym tonem, zanim zdążyłam przypomnieć, że już od dawna nie jestem maluchem. 
- Nie - zrobił pauzę. - Znaczy się... - Basior chrząknął ponownie. - Miałem świadomość, że ta chwila nadejdzie, tylko nie myślałem, że... już teraz.
- To o co tutaj chodzi?! - rzuciłam, nie pozwalając dojść Babci ponownie do głosu. Domagałam się wyjaśnień. Moje plany, które właśnie się waliły, podkręcały we mnie negatywne emocje. 
- Spokojnie, Lind. Wujek na pewno nam za chwilę wszystko wytłumaczy - Babcia dała mi wyraźny znak, że to, co powiedziałam, zabrzmiało niegrzecznie, ale... czy ja się tym wówczas przejmowałam?
- Tak... Naturalnie, wszystko wyjaśnię - powiedział mój przyszywany wuj. - Okazało się, że Freeze otrzymał swój spadek już jakiś czas temu.
- A jednak - westchnęła Babcia. - Już wszystko jasne - dodała bardzo cicho, nie mając pojęcia, że ja i tak to usłyszę. 
- I co w związku z tym? - dopytywałam się.
Ja widziałam, jak biała jaszczurka wskoczyła do mojego pokoju z pierścieniem w pysku. Dziwił mnie fakt, że Freeze nie powiedział o tej całej sytuacji swojemu tacie od razu. Czemu postanowił to ukryć przed wszystkimi? 
- To był tylko początek drogi po prawdziwy dorobek rodziny. Takiej wyprawy mógł się podjąć każdy spadkobierca - wyjaśnił wujek bardzo powoli, ze ściśnięta krtanią.
- Gdzie on chce tego szukać..? - zapytałam.
- Tam, gdzie zaprowadzi go mapa. Nie pokazał mi jej nawet. Odkupił ją od pewnego wilkołaka i obaj odeszli. Nie wiadomo dokąd - zwiesił głowę. Przez chwilę dostrzegłam w jego szmaragdowych oczach rozdzierający żal. Basior nie zdołał go powstrzymać; wyrwał się na zewnątrz.
- Chodź, Rint - mruknęła Babcia. - Usiądź, odpocznij - zaleciła siostrzeńcowi z troską w głosie. - Przygotuję ci coś do picia, chcesz? 
- Tak, tak. Dziękuję - odparł wuj i powłóczył nogami w stronę kanapy. Tymczasem Babcia zniknęła w kuchni. 
Nabrałam powietrza i zaczęłam krążyć między drzwiami, a komodą. Spojrzałam jeszcze raz na naszego gościa. Siedział teraz zgarbiony, co jakiś czas drżała mu krtań. Zrozumiałam, że on w dalszym ciągu próbuje ukryć natłok smutku, który nie pozwala mu o sobie zapomnieć.
Coś mnie uderzyło od środka. Zdałam sobie sprawę, iż kieruję swoje negatywne emocje na niewłaściwą osobę. Nie tylko mi było ciężko, teraz to do mnie dotarło. Ledwo przedarło się przez mój egoizm, ale dotarło.
Przypomniałam sobie, że tak naprawdę wuj całe życie miał tylko swojego syna. Szczeniaka, któremu i tak nie potrafił zapewnić szczęścia. Teraz, kiedy ten dorósł, wszystko nagle się skończyło. Patrzę na wilka, który został niemalże zupełnie sam. Westchnęłam. Fakt faktem, Freeze sam nie chciał mu mówić, jak naprawdę jest, dlaczego nie znosi takiego życia. Tymczasem ja jedna wiedziałam o wszystkim. Basior o zimnym futrze powiedział mi o tym, niewątpliwie w zaufaniu, ale czy nie powinnam była wygadać się wujkowi? Wtedy to nie skończyłoby się w ten sposób. Może by się dogadali? Bardziej by się zżyli, zrozumieli... Freeze by wtedy nie odszedł.
Na pewno. Być może... Tak myślę... Tak? 
Zajęłam miejsce obok i przytuliłam się do burego boku członka mojej przyszywanej rodziny. Doszłam do wniosku, że teraz już tylko to mogę zrobić. Nie zmienię przecież przeszłości. Gdybanie gdybaniem, może moja jedna decyzja zmieniłaby wszystko, a może nic. 
Wkrótce wróciła Babcia, niosąc w pysku tackę z gorącą herbatą. Kiedy postawiła ją na stoliku przed nami, wujek ocknął się ze smutnej zadumy i zaczął łapczywie pić gorący napój. Starsza wadera też usiadła i popatrzyła na swojego siostrzeńca. Ten, opróżniwszy już kubek, odetchnął głęboko, po czym jeszcze raz podziękował. 
Znów nastała cisza. Miałam wrażenie, że nawet myszy przestały chrobotać, specjalnie z myślą o nas. Gryzło mnie to w uszy. Zeskoczyłam z kanapy. 
- Idę do siebie - oznajmiłam krótko, nie podając powodu. 
- Dobrze - skinęła głową Babcia.
Ruszyłam w stronę korytarza, jednak wtedy jeszcze jeden ważny element przypomniał mi o swoim istnieniu. Zatrzymałam sie w progu. 
- Wujku... - odwróciłam się. - Czy Freeze otrzymał mój list? 
- Tak, osobiście wziąłem go od gołębia i mu przekazałem.
"Czyli jednak" - pomyślałam. 
Warknęłam cicho i poszłam do pokoju. Kiedy już tam dotarłam, usiadłam na środku pomieszczenia.  Zmknęłam oczy, powstrzymując łzy. Nie rozklejam się, nie będę znów płakać. Wyrosłam już z tego. Z resztą ten zdrajca i tak nie jest tego wart!
Powoli wstałam, podeszłam do komody i zgarnęłam z niej mapę. Spojrzałam na zaznaczoną Górę Zapomnienia. Jej widok przypominał mi o bliskim czasie wyruszenia.
Prawda, ja też chciałam odejść, ale mój powód był całkiem inny. Planowałam najpierw poprosić Freeza o zostanie moim przewodnikiem i towarzyszem tej jednej drogi. Chciałam, żeby Wichura była naszym wspólnym trofeum, chciałam... nie być samotna. Tymczasem on nie odezwał się słowem, nie raczył pomyśleć. 
List! List napisany przez Babcię, podyktowany przeze mnie. Freeze otrzymał go, miał go w swoich zimnych łapach! Wystawił mnie. Po prostu wystawił.
Chciałam podzielić z nim plan mojego życia, a on go rzucił w ogień i poszedł z nieznaną osobą nie wiadomo dokąd. Za spadkiem? To kiedy wróci? Wróci w ogóle? Ma po co jeszcze? Czy chce? Czyżby już zapomniał o mnie? 
A może nigdy nie chciał być moim przyjacielem, ale pozwolił się tak nazywać, żeby mieć święty spokój...
Oszust. Łajdak. Zdrajca. 
Nie chcę go znać. Nigdy nie chciałam! Tak jak nigdy nie chciałam tych głupich łez! 
Kilka słonych kropel spadło na mapę. Chciałam je zetrzeć poduszką łapy, jednak tylko nieznacznie rozmazałam węgiel, którym były narysowane góry. Sama woda już wsiąkła w papier. Westchnęłam.
Czyli idę sama. Dobrze, to nie problem. Dam sobie radę. 
Przez ostatnie miesiące pracowałam ponad wszelką miarę. Już jestem dobrze przygotowana do drogi. 
Usłyszałam kroki od strony korytarza. Zaraz po nich rozległo się skrzypnięcie zawiasów. Podniosłam wzrok. W drzwiach stanęła Babcia. 
- Płakałaś? - zapytała.
- Nie, coś mi tylko podrażniło oczy, to nic takiego - odparłam, powstrzymując emocje przed wpłynięciem na głos. 
- Przecież widzę - Moja opiekunka podeszła do mnie. 
- Czemu miałabym płakać? - odwróciłam wzrok. 
- Nam też jest przykro... Mi i wujkowi... 
- Wiem o tym - westchnęłam. 
- Już dobrze, Lind. Już dobrze - ogarnęła mi sprzed oczu grzywkę. 
- Wiem, będzie dobrze - mruknęłam smętnie. 
Wtedy Babcia zwróciła uwagę na leżącą przede mną mapę. 
- Jeszcze trzy miesiące - oznajmiła. - Cieszysz się, że wyruszasz? 
- Tak myślę - odparłam. Uspokoiłam się już nieco. 
- Uważaj na siebie, kiedy już wyruszysz. W Kanionie... uważaj na strażnika - przestrzegła. 
- Strażnika? - to określenie wybrzmiało mi w uszach. - Jak on wygląda? 
- Tego niestety nie wiem. 
- Dużo osób go widziało? 
- Mam pewność tylko co do jednej... - odparła Babcia. - Owy wilk mieszkał kiedyś w tym pokoju - dodała niespodziewanie.
Odruchowo rozejrzałam się po pomieszczeniu. Od zawsze był to mój zakątek w tym domu. Nawet nie przyszło mi do głowy, że nie byłam pierwsza. Zdecydowałam się postawić pytanie:
- Kto to był, Babciu? 
- Jeszcze zdążysz się dowiedzieć. Dziś ja nie jestem gotowa, żeby o tym mówić. Chociaż zniknął tak dawno temu... - powiedziała Babcia z nutą melancholii w głosie. - Kiedyś ci o tym opowiem. 
Wiedziałam, że cała ta okolica, w tym też ten dom, ma pewną historię, jednak ja jej nigdy nie poznałam. Juan mówił, że jest to "historia smutna, o której nie trzeba przypominać tym, który ją widzieli na własne oczy". Taki opis od zawsze intrygował mnie jeszcze bardziej, chociaż może nie powinien. 
- Nie chcę, żeby stało się z tobą to samo, co z nim - zakończyła Babcia. 
Przez chwilę milczałam, wpatrzona w pokój. Wydał mi się nagle... inny. Strzegący zazdrośnie swoich tajemnic.
- Gdzie będzie spał wujek? - zapytałam ni z tego ni z owego.
- Tam, gdzie zwykle - padła odpowiedź.


Uwagi: O kilka przecinków za dużo.

Od Gai "Szkoła" cz. 1

kwiecień 2021

Wilcza szkoła... Nie wiem, po co ona istnieje i komu chce się do niej chodzić, bo przecież wilczątka mogą się same uczyć, a szkoła to tylko strata czasu. No cóż. Takie bywa życie.
A ja do szkoły musiałam iść już dzisiaj. Z początku myślałam, że po prostu będę udawać chorą, ale, po pierwsze, to zabiorą mnie do wilczego szpitala, zbadają mnie, a później i tak wyjdzie na jaw to, że udawałam, a po drugie, to "sztuczna choroba" też musi się kiedyś skończyć. Nie miałam wyjścia, i zgodziłam się na pójście do szkoły.
Dzisiaj wtorek, co oznacza, że będę uczyć się (jak to mówiły Bona i Sohara) obrony i logiki. 
**************
Gdy prowadzona przez Soharę dotarłam na Szczenięcą Polankę stanęłam jak wryta w ziemię. Ależ tutaj ładnie! Tyle kwiatów... Jakie zapachy! Nie wierzyłam, że to tu odbywają się te nudne lekcje
A może... One nie będą takie nudne?
Nadchodzącą znad przeciwka sylwetkę wilka poznałam od razu - był to Hitam. Najwyraźniej jest nauczycielem obrony. Dla mnie będzie.
Lekcje zaczęły się. Przez cały czas, nasza trójka i Hitam, przemieszczaliśmy się po polance, przysłuchując się dokładnym, lecz wcale nie nudnym tłumaczeniom Hitama, co należy robić, gdy zaatakuje nieprzyjaciel. 
Po chwili przeszliśmy do praktyki. Hitam, zamiast tłumaczyć, chował się w krzakach wyskakując na losowa waderę. Gdy przyszła kolej na mnie, bardzo się przestraszyłam, lecz wszystko to, co polecił nasz nauczyciel, wykonałam tak dokładnie, że on, nawet mnie pochwalił!
"Czego ja się w ogóle bałam!? Tutaj jest naprawdę super! Lekcje są bardzo ciekawe, Hitam też, oczywiście..." pomyślałam. Naprawdę, nie było czego się bać.
Nauka (a dla mnie zabawa) nie trwała długo. Już po kilkunastu wyskokach z krzaków, nauczyciel ogłosił przerwę, po której miała nastąpić lekcja logiki. Brr... Mimo, że będzie to moja pierwsza, to i tak chciałam pójść do mojej wygodnej nory aby ją przeczekać, ponieważ obawiałam się, że na tej lekcji nie będzie takiej zabawy i szaleństwa. Tym bardziej, że będzie nas uczyć Suzanna, która nie zawsze była miła i pomocna.
Zaczęło się. Szalona przerwa. Aoki i Navri biegały i bawiły się, lecz ja nie miałam jeszcze odwagi do nich dołączyć. Postanowiłam, że przerwę przeczekam na zapoznawaniu się z nowym otoczeniem. Po obwąchaniu wszystkich możliwych krzaczków i najróżniejszych skrytek na polance zaczęłam się nudzić. A co najgorsze, to przerwa nie miała ściśle ustalonego czasu i wszystko zależało od tego, kiedy szczeniaki się zmęczą. Ale tamta dwójka, wydawała się nigdy nie męczyć.
- No w końcu... - powiedziałam do siebie najciszej jak mogłam, gdy waderki przestały się bawić, a Suza oznajmiła, że przerwa dobiegła końca. Znowu zaczęło się od tłumaczeń.

<C.D.N.>

Uwagi: Brak tytułu i daty! Dużo powtórzeń, szczególnie imienia nauczyciela. Aoki i Navri chyba raczej się nie lubią, a Navri nie przepada za typowo szczenięcą... W sformułowaniu "znad przeciwka" "znad" piszemy razem.

czwartek, 21 czerwca 2018

Od Lind "Spełni się" cz. 3


Wrzesień 2020
Jak to się stało? Skąd się tu wziął? Gdzie się podziewał? Jak tu trafił? Czy była na to jakaś szansa...?
W mojej głowie pojawiło się zbyt wiele pytań. Nadal wisiałam w powietrzu, ledwie poruszając skrzydłami wiatru. 
Dalej wpatrywałam się w ciszy w Odmieńca, który pół roku temu przedstawił mi się imieniem Ting. Strażnik Wichury Płomieni siedział teraz na gałęzi naprzeciwko mnie, przemoczony jeszcze bardziej niż ja. Ciężkie od wilgoci ubranie przylegało mu do ramion, a lotki z jego pióropusza były oklapłe i posklejane. Jedną łapę trzymał na odsłoniętej Wichurze, drugą opierał na kolanach zgiętych nóg. Złote oczy Odmieńca, spoglądające z ciemnych oczodołów czaszki, zatrzymały się na mojej osobie.
- Gdzie ty byłeś, Ting? - szepnęłam w końcu ze ściśniętym gardłem.
- Ja powinienem cię o to pytać, Pierzasta - odparł, podnosząc nieznacznie głowę. - Dwa tygodnie czekałem pod Skalnym Łukiem - oznajmił z pretensją w głosie.
- Zaskoczyły mnie gnolle... - mruknęłam po chwili. - Uciekając, nieco zboczyłam ze szlaku i... trafiłam tutaj - nie chciałam już sobie przypominać upadku.
Wtem gdzieś w oddali trzasnął piorun. Syknęłam i mimowolnie wylądowałam z powrotem na wilgotnej trawie. Podniosłam głowę, żeby dostrzec strażnika, wiszącego teraz nieco niżej, na jednej z lian. Oczywiście nadal trzymał Wichurę blisko siebie.
- Boisz się burzy, Pierzasta? - zapytał łagodniej.
- Nie... To tylko wrażliwy słuch. Każdy grzmot... uch... - potarłam swoje ucho. 
- Spędziłaś tutaj cały ten czas? - zaczął kontynuować poprzedni wątek, nieznacznie się kołysząc.
- Mniej więcej - skinęłam głową. - Dołączyłam do tutejszej watahy, ale niedługo potem, wróciłam w góry. Chciałam cię odnaleźć. 
- Ile to "niedługo" w twoim rozumieniu? 
- Em... - zawahałam się. - Tak czy inaczej, szukałam nawet w leżu gnolli...
- A ja cię miałem za mądrą wilczycę - wtrącił Odmieniec.
- Chciałam odzyskać Wichurę, Ting! - oburzyłam się. - Znalazłam pod Łukiem jedno z twoich piór. 
- I wzięłaś to za absolutne potwierdzenie, że dałem się złapać? - przekrzywił głowę.
- Nie wiem, może - prychnęłam. 
Po tych słowach, odwróciłam wzrok. Chciałam dobrze, chciałam odzyskać to, co nie powinno znaleźć się w łapach paskudnych gnolli. Coś, co należało do mnie. O ile nie szukałam tam także jego...
Zapadła między nami cisza. Deszcz padał coraz gęściej, szum kropel uderzających o liście, narastał z każdą chwilą. Odniosłam wrażenie, że zrobiło się jeszcze ciemniej. Ting wdrapał się na najniższą gałąź drzewa, pod którym stałam.
- Więc gdzie... byłeś ty? - przypomniałam sobie o kolejnym pytaniu. Powinnam się na niego obrazić za to, co powiedział, ale jakoś nie mogłam jeszcze tego zrobić. 
- Kiedy w drugim tygodniu pojawił się samotny wojownik gnolli, stwierdziłem, że powinienem iść dalej. Obszedłem okoliczne tereny z kilku stron - spojrzał gdzieś w bok. - Natrafiłem nawet na osadę ludzi. 
- Ludzi? Widziałeś ludzi? - machnęłam lekko ogonem.
- Powiedzmy. Było pośród nich sporo wilkołaków.
-  Jak tam jest? Jak jest w Mieście? - zaciekawiłam się. - Wilki stąd cały czas odwiedzają to miejsce. 
- Nie wiem, co powinienem myśleć. Niby wszystko kolorowe i ciekawe, a jednocześnie sztywne i surowe...
- A ci... ludzie? 
- Ludzie są aroganccy i jakby nieobecni. Myślałem, że więcej ich zwróci na mnie uwagę. Za to robią przydatne narzędzia. Szkoda tylko, że tak nietrwałe.
Dopiero wtedy zobaczyłam, że z jego plecaka wystaje coś jeszcze, poza gryfem banjo i dwoma kijami. Był to średniej grubości metalowy pręt, zakrzywiony na końcu. Kiedy Odmieniec złapał go i wyciągnął, dostrzegłam po drugiej stronie składany stelarz i wiszący, cienki materiał. Jak dla mnie, wyglądało to całkiem interesująco, jednak Ting odrzucił to niedbale na bok, niczym śmieć.
- Dobra, to czemu przybyłeś tu, do Lasu? - dociekałam dalej, moje pierwsze pytania stały się dla mnie ważniejsze. 
- Kiedy wydostałem się z kamiennej osady, trafiłem w końcu na teren jakiejś watahy. Nabrałem podejrzeń, że mogli cię tu widzieć. Później, koło jednej z jaskiń, znalazłem to - podniósł bok płaszcza.  
Otworzyłam szeroko oczy. Na jego pasie siedział białobrązowy gołąb pocztowy ze zwiniętym listem przy skrzydle. Ten doręczyciel miał też na nodze obrączkę z brązu przyozdobioną charakterystycznym symbolem. Widziałam już takiego! Podobno tak oznakowany ptak zawsze dociera do adresata. Instynktownie znajdzie go, dopóki ten żyje.
Odmieniec wziął ostrożnie w łapę to opierzone stworzenie. Wtedy zobaczyłam, że jedna noga ptaka była przywiązana średniej długości sznurkiem do pasa strażnika. Najwyraźniej chciał mieć pewność, że doręczyciel mu nie ucieknie. 
- Wiedziałem, że tu będziesz, bo ten list jest zaadresowany do ciebie. 
Zabrakło mi tchu, kiedy usłyszałam te słowa. Ting w międzyczasie pozwolił gołębiowi usiąść na swoim palcu. W końcu wyciągnęłam łapę po wiadomość. Delikatnie rozwinęłam papier i przejechałam wzrokiem po tekście. Wyraz zaskoczenia na moim pysku wkrótce zastąpił szeroki uśmiech. List był od Babci. Usiadłam i wzięłam się natychmiast za lekturę. 
Moja opiekunka zaczęła wiadomość od wyrażenia swojej pewnośoć, że zdobyłam Wichurę Płomieni. Opowiedziała pokrótce, jak wyobraża sobie miejsce, w którym teraz jestem, przytaczając fragment "Jesieni Tysiąclecia". Powiedziała, że zastanawia się, czy jestem nadal w drodze, czy może już gdzieś osiadłam. Może poznałam przyjaciół, może nawet basiora, z którym spędzę resztę życia.
O tak, to by było coś...
W liście Babcia napisała też, że świat ma teraz nareszcie szansę pokazać mi coś więcej. Od zawsze wiedziała, iż kocham rodzinny dom, jednak ktoś taki jak ja, nie może spędzić całego życia w martwym miejscu. 
"Czas odetchnąć pełną piersią. Powodzenia, moja mała Lind." - tak zakończyła swoją wiadomość.
Westchnęłam. Chociaż nie mam już na sobie naszyjnika, wciąż nie jestem sama. Nigdy nie będę!
Strażnik Wichury zaskoczył z gałęzi i stanął obok mnie. Słyszałam, jak odstawia swój ukochany słoik na ziemię. Nawet nie drgnęłam, chyba zaczął się zastanawiać, czy wszystko ze mną w porządku. 
- Nie wiem, co w tym liście tak cię zachwyciło - oznajmił Ting, kiedy miał już pewność, że skończyłam. - Zwykły, tradycyjnie napisany list i życzenia na nowy rok - mruknął.
- Nowy... zaraz, chwila - spojrzałam na niego. - Czytałeś to?! 
- Tak, a co? 
- Jakim prawem? Tak się nie robi! - wybuchłam. 
- Chciałem tylko rzucić okiem, co to - wzruszył ramionami rozmówca. 
- Ale mam chyba jakieś prawo do prywatności - rzuciłam zdenerwowana.
- W czym fakt, że to zrobiłem przeszkadza? - zapytał spokojnym głosem strażnik. 
- Cudzych listów się po prostu nie czyta - odparłam oschle. 
- Czyli nie masz sensownej odpowiedzi - podsumował. 
Szkoda mi nerwów na tego pajaca. Dopiero co się tu zjawił, a już kombinuje i udaje, że nic się nie stało. Zwinęłam wiadomość i schowałam do torby. 
- Nie wypuszczaj jeszcze tego gołębia. Zamierzam odpowiedzieć Babci na ten list - powiedziałam do Odmieńca, który gładził w międzyczasie to pierzaste stworzenie po grzbiecie zewnętrzną stroną łapy.
Moja warta się pewnie już kończy, pomyślałam. Oddaliłam się znacznie od swojej pozycji, powinnam wrócić i sprawdzić teren. Chociaż... Nie, najpierw obowiązki służbowe. 
- Słuchaj, Ting... Skoro jestem strażnikiem terenów, powinnam już wracać na granicę watahy i obejrzeć dokładnie okolicę. 
- Wracasz na ten deszcz? To ja tutaj zaczekam, mnie się nie spieszy - posadził gołębia z powrotem na pasie,  podniósł "swój" artefakt i wrócił na nisko zawieszoną gałąź.
- Nie możesz zostać tutaj sam - odparłam. - Ktoś cię jeszcze weźmie za intruza.
- Nie wystarczy, że ty mnie za niego wzięłaś? 
Spojrzałam na niego z rezygnacją. 
- Do której masz tę wartę? 
- Do rana - odpowiedziałam.
Odmieniec podniósł wzrok ku koronom drzew.
- Pewnie to już niedługo - spojrzał znów na mnie. - Wiesz... nie lubię nocy bez gwiazd. Ostatnio było ich za dużo.
- Chmury zasłaniające gwiazdy odpowiadają też za te ulewy i powódź - westchnęłam. 
- Ulewy, deszcz... Nie znoszę deszczu - mruknął Ting. 

<CDN>


Uwagi: Nie "tą wartę", a "tę wartę".

środa, 20 czerwca 2018

Od Lind "Festyn trwa, my pracujemy" cz. 1 (cd. chętny)

Opowiadanie festynowe: bonus x2 więcej pkt. umiejętności i doświadczenia, 2x więcej SG za op.

Kwiecień 2021
Kiedy Joel i Aurelliah zakończyli swój występ w pięknym stylu, a "głośniki" wydały z siebie ostatni, wysoki dźwięk, cała widownia (w tym i ja) zeskoczyła ze swoich miejsc i zaczęła klaskać. Zdyszani tancerze kłaniali się i nie zamierzali zejść ze sceny, dopóki nie pojawił się Kai. Ten basior miał podsumować ich występ i zapowiedzieć następny punkt programu na ten wieczór. 
- Co tak cicho, wilki? - odezwał się konferansjer do stojącego mikrofonu, dyskretnie sugerując tancerzom pozostanie na deskach amfiteatru jeszcze przez chwilę - Za taki występ naszym artystom należą się prawdziwe brawa. No dalej - machnął łapą na widownię. 
Wykonaliśmy jego polecenie, oklaski znów rozbrzmiały, ze zdwojoną siłą. Jo i Aurelliah z uśmiechem kłaniali się dalej, dopóki Kai nie zaakceptował naszej owacji i nie wypuścił ich ze sceny. Kiedy zajęliśmy znów miejsca, basior zaczął zapowiadać następny występ: 
- Już za chwilę stanie przed wami nie mniej wyczekiwany... - w tym momencie urwał, ponieważ zagłuszyło go wyjątkowo drażniące brzęczenie mikrofonu. Kiedy ten nieprzyjemny dźwięk wreszcie ustał, basior sprawdził, czy urządzenie nagłaśniające jeszcze się do czegoś przyda. 
- Raz, dwa. Raz, dwa, próba - powiedział, zbliżając pysk do mikrofonu, jednak prawdopodobnie już tylko ja go usłyszałam. Wtem zgasły również reflektory, oświetlające scenę. Widzowie siedzący razem ze mną zaczęli pomrukiwać niezadowoleni. Kai westchnął i podszedł do końca sceny, żeby oznajmić donośnym głosem: 
- Wystąpiły pewne problemy techniczne. Naprawa sprzętu może trochę potrwać. Koncert Brunatnych Lilii odbędzie się jutro.
Po tych słowach zszedł ze sceny, zapewne, żeby zaczepić jakiegoś technika. Okazało się jednak, że Joel już pędził w stronę amfiteatru w ludzkiej postaci, z drabiną w rękach. W międzyczasie wielu widzów zdążyło wstać. Kilku spośród siedzących w moim rzędzie, zbierało się do opuszczenia Wrzosowej Łąki, narzekając na głos. Przywołałam skrzydła z wiatru i przeleciałam nad tymi wilkami, żeby dostać się szybciej do Joela.
- Co się stało? - zapytałam, patrząc na "basiora" wspinającego się ku metalowemu rusztowaniu z reflektorami.
- Jeden z głównych przewodów się przepalił - odparł Jo, podwijając rękaw. - Unieruchomił cały obieg prądu. 
- Dasz radę to naprawić? - wylądowałam i podeszłam bliżej. 
- Raczej szkoda zachodu - namierzył wadliwy kabel. - Łatwiej będzie po prostu wymie... - mężczyzna zachwiał się i zaraz potem zaczął przechylać na bok razem z całą drabiną. 
Natychmiast użyłam swojej mocy, żeby złapać basiora w ludzkiej postaci. To, na czym stał, poleciało na trawę samo, bez niego.
- Uf... Dzięki, Lind - westchnął Joel, opadając powoli na ziemię. - Czemu nie wzięliśmy podwójnej drabiny? 
- Bo te mieli tylko niższe, Dan o tym coś wspominał - mruknęłam.
- A, już pamiętam - stanął na wlasnych dwóch, długich nogach. - Trzeba podłączyć nowy kabel. 
- Który można wziąć? - skierowałam się za scenę, gdzie zostawiliśmy tydzień temu zapasowe części do elektrycznego sprzętu i podobne śmieci z miasta. Brązowowłosy mężczyzna dołączył do mnie i kucnął nad plątaniną kabli.
- Ten się nada - opowiedział po kilku minutach szperania i przyglądania się końcówkom "przedłużaczy".
Pokiwałam głową i poszłam po leżącą w trawie drabinę. Pomagając sobie wiatrem, ustawiłam ją znów pod metalowym rusztowaniem. Pozostający w ludzkiej postaci basior przewiesił sobie przez ramię kabel i po raz kolejny wspiął się na górę. Tym razem asekurowany przeze mnie, mógł spokojnie zająć się przełączaniem sprzętu. Wkrótce było po wszystkim, a wadliwy kabel, będący powodem zmiany grafiku, zastąpił nowy. W połowie drogi na ziemię, Joel zmienił formę z powrotem na wilczą i zeskoczył na ziemię. Reflektory znów działały.
- No to jak, mamy chwilę wolnego? - zapytałam z uśmiechem.
- Liczyłbym to w minutach - odparł basior z przekorą. - Non stop ktoś potrzebuje technika o tej porze. 
Wtem usłyszałam miarowe uderzenia łap o ziemię. Ktoś biegł w naszą stronę.
- Możesz mieć rację... - odwróciłam się, żeby spojrzeć na część Zielonego Lasu, gdzie mieściła się restauracja. Pędził stamtąd Magnus. Zwolnił dopiero będąc kilka metrów od nas. 
- Coś się stało, prawda? - zapytałam.
- Tak - wysapał basior o grafitowym futrze. - W re... stau... racji... mięso... jelenie ukradli...
- Co? - zapytaliśmy z Jo niemal jednocześnie.
- Ktoś wykradł zapas jeleniego mięsa z restauracji - wydusił Magnus. - Cały.
- Jak to w ogóle możliwe? - zdziwiłam się.
- Pewnie to było coś dużego, choćby zabłąkany wyvern - westchnął Joel. - Musiał zwęszyć łatwy łup. 
- A miało to wystarczyć do końca tygodnia - pokręciłam głową.
- Miało. Teraz tajemnicze coś rozkazało nam zapolować jeszcze raz - podsumował basior o jasnym futrze. 
Słysząc te słowa, Magnus westchnął dosyć głośno. Na chwilę zawiesiłam na nim wzrok.
- Wygląda na to, że musimy poradzić sobie we trójkę - pomyślałam na głos. Od rana nikt z nas nie widział Danny'ego. - Do rzeczy; proponuję tradycyjny atak na zwierzynę, gdzie ja będę goniącym, ty Magnus atakującym, a Joel zostanie zabijającym. Ktoś ma inne propozycje? - popatrzyłam po kolegach z pracy.
- W tym składzie lepiej zastosować plan podwójnego natarcia - odezwał się właściciel grafitowego futra. - Jeden goniący i dwóch zabijających. Atakują z ukrycia jedną ofiarę. Z dwóch stron - opisał pokrótce manewr. 
Zupełnie zapomniałam, że Magnus jako jedyny z naszej trójki jest z grupy polowań i z definicji zna się na rzeczy lepiej niż my.  
- Hm, brzmi to... znacznie lepiej - przyznałam. Tak czy inaczej, na pewno ciekawiej.
Spojrzałam na Joela, czekając na jego reakcję. 
- Więc teraz musimy tylko wytropić jakieś stadko i przygotować zasadzkę - oznajmił muzyk. - Chodźcie - ruszył w kierunku Zielonego Lasu. 
*** 
- Spróbuję zagonić chociaż kilka łani od tej strony - wskazałam kierunek. - Jeśli nie będą chciały współpracować, dam wam sygnał. 
- Wszystko jasne - przytaknął Jo. - Skok na pierwsze zwierzę, atakujemy nogi i gardło. 
- Jak się uda, ja też wam pomogę - zapewniłam. - Nie powinno być więcej problemów, niż ostatnio.
Po tych słowach, podążyłam za znalezionym wcześniej tropem stada. Kiedy wyraźnie poczułam zwierzynę, przyspieszyłam do biegu. Wkrótce zatoczyłam koło wokół parzystokopytnych pasących się miedzy drzewami. Ustawiłam się od przeciwnej strony i wskoczyłam pomiędzy niczego nie spodziewające się łanie. Zwierzyna rzuciła się do ucieczki, a ja podążyłam za nimi, żeby nadzorować ich dotarcie do celu. W pewnym momencie udało mi się znaleźć bardzo blisko parzystokopytnych smakołyków. Zdałam sobie wówczas sprawę, że gdybym chciała, dałabym radę sama złapać którąś z nich. 
Samice nie miały pojęcia, że biegną akurat tam, gdzie chciałam żeby biegły. Szybko dotarły do miejsca zasadzki. Pierwsza z nich trafiła prosto pod kły Magnusa i Joela. Jak na wilki, które wolą formę ludzką, poradzili sobie świetnie. 
Tymczasem ja skoczyłam na kolejne zwierzę i bez problemu powaliłam je na ziemię. Reszta stada zniknęła pomiędzy gęsta roślinnością Lasu. 
- Dobra robota - pochwaliłam kolegów. 
- Dwie w cenie jednej, nieźle - powiedział Joel. 
Nadszedł czas, żeby wziąć się za transport tych przysmaków do restauracji. Pierwsze zwierzę ciągnęłam sama, pomagając sobie wiatrem, a moi koledzy z pracy postanowili wykorzystać swoje ludzkie formy i ich chwytne "dłonie" przy przenoszeniu drugiego. 
W kuchni nieopodal restauracji zastaliśmy tylko Karou. Zapewne Sohara w międzyczasie serwowała napoje przy barze. Wadera o czarnym futrze przejęła od nas mięso z wyraźną ulgą. Wydawała się być zdenerwowana nagłym brakami.
Po zostawieniu pierwszej zwierzyny w kuchni, zawróciliśmy, żeby wrócić do części Lasu niezagospodarowanej w ramach festynu i upolować coś jeszcze. 
- Lind, wzięłaś już udział w jakiejś konkurencji festynowej? - zapytał mnie po drodze Jo.
- Jeszcze nie. Jakoś nie zastanawiałam się nad tym - odparłam. - Co to w ogóle daje?
- Za wykonanie konkretnego zadania otrzymujesz kilka kart - wyciągnął na chwilę jedną z kieszeni. - Kompletne kolekcje można wymienić na nagrody.
- Karty mówisz? - przejrzałam się tej należącej do niego. Była srebrna. - Wygrałam kilka w losowaniu...

<chętny?>


Uwagi: Literówki. Joel nie umie zbyt dobrze polować, Magnus zapewne podobnie, choćby przez jego niezdarność w formie wilczej.