Po tym jak basior wpadł w przepaść, nie wiedziałam co robić. Przecież nie
mogłam ot tak sobie pójść. Gdy Alfa zacznie śledztwo co się stało z
Alexem, to na pewno znajdą ślady porwania, a na pewno wyczują że
przesiaduję w tej jaskini. Muszę się pozbyć ciała. Zaczęłam schodzić na
dół, uważając na każdy swój krok. Gdy w końcu byłam na dnie przepaści,
ledwie zdołałam zauważyć czarną sierść basiora. Nie wyglądało na śmierć
poprzez obrażenia zewnętrzne. Bardziej na wewnętrzne. Ale coś mi nie
pasowało. Jego klatka piersiowa poruszała się. Być może zemdlał. Jeżeli
tak, to lepiej odstawić go do szpitala... Ale jakby nie patrzeć może
wygadać to co się tu działo... Nie mam alibi by wyjść z tego cało...
Może szantaż? Uleczę jego obrażenia wewnętrzne za to, że nic nie
wypapla... Chociaż, mój czar regeneracji ostatnio stworzył potwora...
Mogłabym kupić Purpure milkwed, ale szkoda Srebrnych Gwiazdek. Kradzież jednej sztuki
nie zrobi różnicy. Ale najpierw musiałam to coś zanieść do jaskini. Z
obrzydzeniem dotknęłam ciało i przeteleportowałam się do jaskini.
Ukryłam je w kącie i zmaterializowałam się w szpitalu by wykraść zioło.
Gdy miałam już w pysku sztukę, zauważyłam przestraszoną Astrid patrzącą
na puste łoże, na którym leżał Alexander. Już wiedzą... Gdy byłam z
powrotem w jaskini zauważyłam, że ciała nie było. Na serio uciekł?!
Podbiegłam do miejsca gdzie go zostawiłam. Wyczułam jego zapach i
zaczęłam za nim podążać. Trop prowadził do Szpitalu. Jestem martwa. Suza
mnie zabije. Zakradłam się jak najciszej do wejścia i zaczęłam
nasłuchiwać. Ktoś prowadził monolog.
- Zniknął?! - Powiedział jakiś basior - Ale jak mógł pójść, jak nie zna tutejszych terenów?!
- Nie wiem... - znajomy głos... Astrid - Poszłam na krótki spacer, by rozruszać łapy, a gdy wróciłam go już nie było...
- A sprawdzałaś trop? - powiedział samiec
- Jest tylko na łożu... - odpowiedziała. Więc to musiał być fałszywy
trop... Diabeł wie gdzie on teraz jest...
Pobiegłam jak najszybciej do
jaskini. Chciałam krzyczeć. Złość brała moje serce. Niektórzy na moim
miejscu by się załamali, lecz nie ja... Zabije go, jak się ktoś dowie.
Chociaż wiem, że i tak moje szczęście będzie takie, że nawet nie zdołam
nic zdziałać, a cała wataha będzie wiedzieć, że go porwałam... Walić
życie... Walić świat... Walić wszystko... W jaskini wydałam głośny
gardłowy ryk obnażając się w kły. Chciałam ranić, chciałam zabijać...
Energia gniewu się we mnie gromadziła. Nagle usłyszałam czyiś oddech.
Popatrzałam do tyłu. Zobaczyłam ptaka na drzewie. Uśmiechnęłam się jak
opętana. Zaczęłam go gonić, dopóki nie zauważyłam dziwnej sylwetki. Był
to wilk. Był to Alex... Sapał. Był zmęczony... Zabiję go, walić
konsekwencje...
<Alexander? Jakaś walka? <: >
Uwagi: Op. wygląda mi na pisane na szybko. Sporo literówek, zapomnianych spacji czy przyciśniętego Shifta. Sporo błędów w szyków zdania oraz stylistycznych. Przecinki. Rozwijaj skróty! Cały czas źle zapisujesz dialogi. Powtórzenia! Cały czas powtarzasz te same błędy. "Konsekwencje" piszemy przez "w".
Zacieśnianie więzi
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)
sobota, 29 października 2016
Od Yuki "Idealne zabójstwo" cz. 1
Czemu nowi muszą być tak irytujący? Najgorsza jest paczka dwóch wader i
jednego basiora. Uważają się za lepszych od innych... Gdyby to miało
jakieś podstawy. Znam imię jednej z nich, jest to Muiri. Przypadkiem
podsłuchałam ich rozmowy. Złość zaczyna gotować mnie od środka. Jeżeli
jeszcze raz usłyszę jak mnie obgadują, to nie ręczę za siebie.
Rozciągnęłam się i wyszłam na nocny spacerek. Nirvaren już spał, więc
mogłam trochę "poszaleć". Wyszłam z jaskini i skierowałam się do
wodopoju. Gdy mijałam jedną z jaskiń, doszły mnie głośne śmiechy.
Przyczaiłam się by wiedzieć o co chodzi. Usłyszałam głosy tej trójki.
Zaczęłam wsłuchiwać się w rozmowę.
- Ona i Kai?! - krzyknął miły kobiecy głos - Że niby ze sobą spali?! - słychać było, że lali ze śmiechu
- TAK!!! - krzyknęła inna wadera
- Powtórz jeszcze zbieg wydarzeń, bo nie wierzę - powiedział basior
- Więc, to było tak - byłą tu Muiri... - Podszedł do mnie kompletnie pijany Kai i zaczął do mnie zarywać - tutaj zachichotała - wtedy ona wkroczyła i powiedziała "przepraszam za niego"- znów zaczęli się śmiać. Wiem o kogo chodziło... Ta baba nie zna szczytu... Zabiję ją... JA JĄ ZABIJĘ! Niech tylko wyjdzie z tej jaskini, a ja odgryzę jej ten PUSTY ŁEB!!!
- W ogóle jak ona się zachowuje? - powiedział męski głos - Myśli że jest "najlepsza" i wywyższa się - to wszystko brzmiało jak kłamstwo
- Ona ogólnie jest po***ana - rzekła wadera z miłym głosem - co ona sobie myśli? - W tej chwili nerwy mi puściły i weszłam do ich jaskini. Siedzieli w koło "ogniska" i patrzeli na mnie zdziwieni.
- Och, przepraszam - może uda mi się jakoś ich wnerwić... - Chyba za dużo usłyszałam.
- Naruszasz naszą prywa... - nie chciałam ich słuchać
- A wy naruszacie moją godność - przerwałam im
- Ale to nie jest pretekst by podsłuchiwać nas i wkradać się do mojej jaskini - powiedziała Muiri
- Podsłuchiwanie was? - rzekłam - Phi, Was słychać z kilometra!
- Jeżeli nie wyjdziesz, będę zmuszony użyć siły! - Powstał basior i podszedł do mnie
- Twoje mięśnie są tylko dla ozdoby - rzuciłam obelgą w jego stronę - A twoja męskość to porażka... Jaki basior by siedział z waderami i plotkował razem z nimi? - uśmiechnęłam się chytrze - No cóż... Może jesteś gejem - ostatnie słowo powiedziałam dużo głośniej niż wcześniej
- Przesadziłaś! - krzyknął i zaszarżował na mnie. Gdyby tylko wiedział, że jest takie coś jak "unik", to by pomyślał, że nie będę stała na wprost niego, by była bójka. Wleciał w ścianę i stracił przytomność. Biała wadera podbiegła do niego.
- ZA KOGO TY SIĘ MASZ?! - krzyknęła
- Za siebie - rzekłam spokojnie. Poczułam, że coś we mnie wlatuje. To była Muiri. Zaczęła drapać mnie po brzuchu. Odepchnęłam ją i syknęłam:
- Więc panienka chce się bić? - rzuciłam się na nią. Przygniotłam ją do ziemi i zaczęłam gryźć jej gardło. Nagle poczułam uderzenie w bok. Muiri uderzyła mnie skrzydłem.
C.D.N
Uwagi: Wciąż nieprawidłowo zapisujesz wypowiedzi. Zapominasz o przecinkach i zdarza Ci się je postawić w złym miejscu. Powinnaś stawiać kropki nawet na końcu akapitów, bo to też są zdania!
- Ona i Kai?! - krzyknął miły kobiecy głos - Że niby ze sobą spali?! - słychać było, że lali ze śmiechu
- TAK!!! - krzyknęła inna wadera
- Powtórz jeszcze zbieg wydarzeń, bo nie wierzę - powiedział basior
- Więc, to było tak - byłą tu Muiri... - Podszedł do mnie kompletnie pijany Kai i zaczął do mnie zarywać - tutaj zachichotała - wtedy ona wkroczyła i powiedziała "przepraszam za niego"- znów zaczęli się śmiać. Wiem o kogo chodziło... Ta baba nie zna szczytu... Zabiję ją... JA JĄ ZABIJĘ! Niech tylko wyjdzie z tej jaskini, a ja odgryzę jej ten PUSTY ŁEB!!!
- W ogóle jak ona się zachowuje? - powiedział męski głos - Myśli że jest "najlepsza" i wywyższa się - to wszystko brzmiało jak kłamstwo
- Ona ogólnie jest po***ana - rzekła wadera z miłym głosem - co ona sobie myśli? - W tej chwili nerwy mi puściły i weszłam do ich jaskini. Siedzieli w koło "ogniska" i patrzeli na mnie zdziwieni.
- Och, przepraszam - może uda mi się jakoś ich wnerwić... - Chyba za dużo usłyszałam.
- Naruszasz naszą prywa... - nie chciałam ich słuchać
- A wy naruszacie moją godność - przerwałam im
- Ale to nie jest pretekst by podsłuchiwać nas i wkradać się do mojej jaskini - powiedziała Muiri
- Podsłuchiwanie was? - rzekłam - Phi, Was słychać z kilometra!
- Jeżeli nie wyjdziesz, będę zmuszony użyć siły! - Powstał basior i podszedł do mnie
- Twoje mięśnie są tylko dla ozdoby - rzuciłam obelgą w jego stronę - A twoja męskość to porażka... Jaki basior by siedział z waderami i plotkował razem z nimi? - uśmiechnęłam się chytrze - No cóż... Może jesteś gejem - ostatnie słowo powiedziałam dużo głośniej niż wcześniej
- Przesadziłaś! - krzyknął i zaszarżował na mnie. Gdyby tylko wiedział, że jest takie coś jak "unik", to by pomyślał, że nie będę stała na wprost niego, by była bójka. Wleciał w ścianę i stracił przytomność. Biała wadera podbiegła do niego.
- ZA KOGO TY SIĘ MASZ?! - krzyknęła
- Za siebie - rzekłam spokojnie. Poczułam, że coś we mnie wlatuje. To była Muiri. Zaczęła drapać mnie po brzuchu. Odepchnęłam ją i syknęłam:
- Więc panienka chce się bić? - rzuciłam się na nią. Przygniotłam ją do ziemi i zaczęłam gryźć jej gardło. Nagle poczułam uderzenie w bok. Muiri uderzyła mnie skrzydłem.
C.D.N
Uwagi: Wciąż nieprawidłowo zapisujesz wypowiedzi. Zapominasz o przecinkach i zdarza Ci się je postawić w złym miejscu. Powinnaś stawiać kropki nawet na końcu akapitów, bo to też są zdania!
Od Suzanny "Czarna historia" cz. 2 (cd. chętny)
- Jak tam na patrolu? Ostatnio spokojnie? - zapytałam, przechodząc obok Miniru, która w skupieniu rozglądała się dookoła.
- Taa... Jakoś nie zanosi się, aby cokolwiek się tu wydarzyło.
- Rozumiem - mruknęłam, zatrzymując się kawałek od niej. Okazjonalnie chciałam kontrolować pracę wilków na stanowiskach. Nie chciałam przecież, aby się obijały, szczególnie że wataha stawała się niestety coraz mniej liczna i gorzej zorganizowana. Kto wie: może to moja wina? Może jestem zbyt surowa i odstraszam nowych? Z drugiej strony jednak dyscyplina za czasu rządów mojej mamy była nieco gorsza...
- Kiedyś jeszcze będziesz uczyć naszych nowych współlokatorów? - zapytałam z krzywym uśmieszkiem, przypominając sobie scenę, kiedy wszyscy tarzali się ze śmiechu na polanie. Wyglądało to co najmniej dziwnie i prawdę mówiąc do teraz nie znam powodu ich rozbawienia.
- Nie wiem... jeśli nie będzie innych chętnych, to dlaczego by nie...
W zamyśleniu pokiwałam głową. Już chciałam odejść, by skontrolować przebieg treningu wojowników, kiedy dostrzegłam, że wadera nagle zaczęła strzyc uchem.
- Słyszysz to? - wyszeptała, widocznie ożywiona.
Wytężyłam słuch, ale niczego nie usłyszałam. Spoglądałam raz po raz na Miniru, która już zaczęła się ostrożnie przedzierać przez gęste krzaki, z których teraz zostały tylko zwykłe kikuty całkowicie pozbawione liści. Zaskakujące, jak cicho potrafiła się poruszać... Zaciekawiona po chwili wahania zdecydowałam się iść w ślad za nią. Zrobiłam znacznie więcej hałasu, jednak ona zdawała się nie zwracać na to kompletnie uwagi. W końcu przystanęła.
- Patrz... tam jest chyba szczenię - wyszeptała. Zwróciłam wzrok w stronę, w którą patrzyła. Pod drzewem skulona była maleńka, niezwykle drobna wadera o czarno-różowym futerku, którą widziałam po raz pierwszy w życiu. Słysząc głos Miniru, uchyliła powieki i na nas spojrzała. Przez chwilę patrzyła to na mnie, to na strażniczkę terenów. W końcu zdecydowała się podnieść z wszechobecnego śniegu i podejść bliżej nas. Przy każdym kroku jej łapki zapadały się w głębokim śniegu, ale zacięcie malujące się na jej pyszczku wyrażało brak chęci przyjęcia pomocy w tak błahej czynności.
- Mogłybyście mnie przygarnąć? - zapytała cichutkim, nieco przerażonym głosem, który miał w sobie jednocześnie mnóstwo żalu. Kiedy patrzyła na mnie z dołu tymi swoimi dużymi oczami, aż serce zaczęło mi się krajać.
- Tak... chyba tak - powiedziałam ledwo słyszalnie. Kątem oka dostrzegłam, że Miniru się uśmiecha. Nie wiedzieć czemu odebrałam to jako wyśmiewanie mojej spontanicznej decyzji. Postanowiłam przybrać mój oficjalny ton, którym zawsze przemawiam do nowych wilków. - ...ale najpierw okres próbny. Trwa on dwa tygodnie. Jeśli będziesz się źle zachowywać, natychmiast będziemy zmuszeni cię wygnać. Czy jest to jasne?
Pokiwała główką. Dostrzegłam, że cała się trzęsie i ma dziwnie ciemną, zakrzepłą krew na boku. Skinęłam na Miniru. Na ten znak podeszła bliżej maleństwa i oznajmiła jej, żeby wdrapała się na jej grzbiet. Później zaniosła ją do wilczego szpitala, aby tam mogła się ogrzać i zająć raną.
Kiedy stanęłam w wejściu do obszernej jaskini, w której unosił się silny zapach ziół, napotkałam Yuko stojącą tuż przy boku Nirverena. Basiorek uważnie przyglądał się nieco wystraszonej waderze.
- Masz śmieszny nos. Jest różowy. Taki jaskraworóżowy. To od zimna? - trajkotał wesoło - Bo ja mam normalny, czarny nosek. Widzisz? I masz futerko podobnego koloru. Nie przeszkadza ci to w maskowaniu się? Na śniegu pewnie widać cię na odległość.
- Nirvaren, dość - syknęła Yuko, ale on zdawał się nie zwracać uwagi na swoją opiekunkę i dalej próbował zagadywać do małej.
- Witajcie - postanowiłam się w końcu odezwać. Kiedy tylko wszyscy mnie dostrzegli, zapanowała cisza. Tylko Nirvaren dalej szczerzył się szeroko. Podeszłam bliżej.
- Jak ci na imię? - zapytałam nowej członkini watahy.
- Moone - powiedziała dumnie. Zmarszczyłam brwi. Ciekawe... zazwyczaj wilki mają na imię "Moon", bez tego "e" na końcu. Nie skomentowałam tego jednak, gdyż wiedziałam, że zapewne nie pojmie, o co mi chodzi.
- Ja jestem Suzanna. Co tak właściwie sprawiło, że tutaj przybyłaś?
Spuściła łepek.
- Ja... nie pamiętam. Nie widziałam. Mama była cała czerwona - mówiła cicho. Dałam znak Yuko i Nirvarenowi, aby odeszli. Usiadłam przy leżysku Moone.
- Opowiedz mi wszystko najdokładniej jak tylko możesz. Tak będzie mi dużo łatwiej ocenić twoją sytuację.
Zaczęła się trząść. Nie spuszczałam z niej wzroku. Dobrze, że przynajmniej zdecydowałam pytać się o to dzisiaj, a nie wczoraj... to mogłoby się wtedy źle skończyć.
- Mój dziadek zrobił krzywdę tacie, później mamie i moich braciszkom... Wyglądał dziwnie. Strasznie - powiedziała cicho i skuliła się pod ścianą. - Później odnalazły mnie jakieś małe, rude wilki i tutaj zaprowadziły.
- Lisy?
Przez chwilę patrzyła na mnie z uwagą, po czym przytaknęła głową. Patrzyłam na nią jeszcze w zamyśleniu przez chwilę, aż w końcu nie przyszło mi do głowy, jak poprawić chociażby odrobinę jej nastrój.
- Tutaj znalazłaś swój nowy dom. Cokolwiek stało się z twoimi rodzicami, wiedz, że tutaj z całą pewnością trafisz na wilka, który zechce pełnić funkcję twojego opiekuna, zupełnie jak Yuko Nirvarena - uśmiechnęłam się blado i spojrzałam na skromne ognisko, które musiała zapalić Astrid, chociażby z pomocą innego wilka. Dym wylatywał przez wydrążony nad nim otwór w suficie, który był dość mały, by nie wpuszczać dużo chłodu.
- Obiecujesz? - zapytała cicho. Zamknęłam oczy. Nie odpowiadałam za to, jakie decyzje podejmą członkowie mojego stada. Westchnęłam.
- Niczego obiecywać nie mogę. Jestem jednak niemalże pewna, że prędzej czy później tak się właśnie stanie - Wstałam - A teraz pozwól, że już pójdę. Obowiązki wołają.
Już miałam wyjść, ale kiedy słysząc jej nieco już pewniejszy głosik, zatrzymałam się w progu.
- Kto będzie się ze mną bawił?
- Mogę pójść po waderę, która pełni funkcję opiekunki młodych. Ma na imię Sohara. Co ty na to?
- Hm... dobrze - powiedziała po chwili. Wyszłam ze szpitala. Po drodze mijałam Kai'ego, którego od razu poprosiłam o pójście po Haro. Bez chwili wahania pobiegł wykonać polecenie. Wyglądało na to, że nie muszę się już o nic martwić.
- Co mamy jeszcze do zrobienia? - zapytałam Fermitate, który akurat skupiał się nad mapą rozłożoną tuż przed jego łapami.
- Może to cię trochę zaskoczyć - spojrzał na mnie - ale nic. Mamy chwilę wolnego.
Uniosłam brwi.
- Jakim cudem?
- Stanowiska skontrolowane, dyżury ustalone, wilki przyjęte, zapasy zrobione...
Patrzyłam na niego w milczeniu. Powoli zaczynało się ściemniać.
- Chyba pójdę do Miasta - mruknęłam - Nie czekaj na mnie. Dziś śpię w domu.
- Może wybrać się tam z tobą? - zaoferował z uśmiechem - Też mam ochotę na mały spacer, szczególnie, że dawno nie było mnie wśród ludzi.
- Nie trzeba - syknęłam. Czasem naprawdę irytował mnie ten wilk. Wzruszył ramionami i zaczął zwijać nosem papier.
- Rób jak uważasz.
Szybkim krokiem wyszłam z jaskini i skierowałam się w stronę Miasta. Już po kilkudziesięciu minutach wędrówki, idąc już w niemalże całkowitych ciemnościach, zmieniłam się w człowieka i przeszłam przez płot dzielący mnie od innej rzeczywistości. Jakiś czas później, idąc jasno oświetloną ulicą i zaglądając przez barwne wystawy zamkniętych już sklepów, usłyszałam, że ktoś mnie śledzi. Ukradkiem obejrzałam się przez ramię, ale nikogo tam nie było. Zdawało mi się. Otuliłam się lepiej ciepłym, czerwonym szalikiem i szłam dalej, starając się o nie wywrócenie na oblodzonym chodniku, co nie było wcale aż takie proste. W duchu przeklinałam tych głupców, którzy nie wpadli na pomysł posolenia dróg.
W końcu udało mi się dotrzeć pod jasny budynek z dużymi oknami. Brak jakichkolwiek odcisków butów na śniegu wskazywał na to, że nikt tutaj nie bywał. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego w takim razie w ogóle zbudowaliśmy to miejsce. Kosztowało nas majątek, a i tak mało kogo ono obchodziło... każdy wolał swoją przytulną jaskinię.
Wygrzebałam z kieszeni kurtki kluczyk i otworzyłam drzwi. W środku było zimno i ciemno. Westchnęłam cicho, weszłam i zdjęłam buty, jednocześnie zatrzaskując za sobą wejście. Dobrą chwilę zajęło mi odszukanie włącznika światła i tym bardziej urządzenie kontroli ogrzewania. Później jeszcze tylko odkręcenie wody i czekanie, aż zrobi się cieplej. Nie ściągając kurtki, usiadłam na krześle w kuchni.
Słysząc, że przez grzejnik przechodzi pierwsza fala nagrzanej wody, stwierdziłam, że przygotuję sobie herbatę. Kiedy przeglądałam zawartość szafek, usłyszałam, że drzwi wejściowe są otwierane. Znieruchomiałam, uświadamiając sobie, że ich nie zamknęłam. Co to mogło być? Co jeśli ktoś naprawdę mnie śledził? Kiedy się odwróciłam, z przerażeniem dostrzegłam, że stała za mną kobieta w średnim wieku, przykładając do mojego gardła nóż.
- Wiedziałam, że to ty... - mruknęła zachrypniętym głosem - Zdradź, gdzie jest reszta twoich przyjaciół, a cię oszczędzę.
- Nie mam pojęcia, o czym pani mówi - wyszeptałam, odsuwając się od noża i niemalże kładąc na blacie. Ona jednak za każdym razem przysuwała go jeszcze bardziej.
- Widzę po twoich oczach, że wiesz.
- Z tym, że nie mam pojęcia! - wykrzyknęłam zrozpaczona.
- A ten twój chłopak? Jak wytłumaczysz jego obecność przy tobie?
- Kto niby?
Nim zdążyła odpowiedzieć, przez całe mieszkanie przeszedł donośny huk i zrobiło się całkiem ciemno. Zawiało chłodem, a później dostrzegłam unoszące się i jaśniejące na srebrno drobiny przypominające albo pył, albo płatki kwiatów. Osunęłam się na ziemię. Czułam, że podłoga jest zimna, lecz nie wiedziałam, co się dzieje. W duchu przeklinałam wszystko, co było tylko możliwe. To, że nie miałam rozoranej krtani wskazywało wyraźnie na to, że obca kobieta o ciemnych włosach przetykanych siwizną albo się wycofała, albo... leży gdzieś tutaj na podłodze.
Wtedy mrok zniknął. Oślepiona zaczęłam szybko mrugać oczami. Co się stało? Co to było? Dostrzegłam ślady krwi na podłodze. Serce biło mi tak, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Niczego już nie rozumiałam. Podniosłam głowę. W framudze wystawionych kuchennych drzwi stał średniego wzrostu chłopak o ciemnych włosach. Jego oczy lśniły jaskrawożółtym blaskiem. Kilkanaście sekund po użyciu swojej mocy odzyskały swój złotawy odcień. Dopiero po chwili rozpoznałam jego pozornie obcą twarz.
- Mówiłam ci, abyś za mną nie szedł... - wyszeptałam.
<Sohara albo Moone? Jak się bawicie? No chyba, że chce odpisać ktoś chętny, kto ma jakiś pomysł na ciąg dalszy.>
- Taa... Jakoś nie zanosi się, aby cokolwiek się tu wydarzyło.
- Rozumiem - mruknęłam, zatrzymując się kawałek od niej. Okazjonalnie chciałam kontrolować pracę wilków na stanowiskach. Nie chciałam przecież, aby się obijały, szczególnie że wataha stawała się niestety coraz mniej liczna i gorzej zorganizowana. Kto wie: może to moja wina? Może jestem zbyt surowa i odstraszam nowych? Z drugiej strony jednak dyscyplina za czasu rządów mojej mamy była nieco gorsza...
- Kiedyś jeszcze będziesz uczyć naszych nowych współlokatorów? - zapytałam z krzywym uśmieszkiem, przypominając sobie scenę, kiedy wszyscy tarzali się ze śmiechu na polanie. Wyglądało to co najmniej dziwnie i prawdę mówiąc do teraz nie znam powodu ich rozbawienia.
- Nie wiem... jeśli nie będzie innych chętnych, to dlaczego by nie...
W zamyśleniu pokiwałam głową. Już chciałam odejść, by skontrolować przebieg treningu wojowników, kiedy dostrzegłam, że wadera nagle zaczęła strzyc uchem.
- Słyszysz to? - wyszeptała, widocznie ożywiona.
Wytężyłam słuch, ale niczego nie usłyszałam. Spoglądałam raz po raz na Miniru, która już zaczęła się ostrożnie przedzierać przez gęste krzaki, z których teraz zostały tylko zwykłe kikuty całkowicie pozbawione liści. Zaskakujące, jak cicho potrafiła się poruszać... Zaciekawiona po chwili wahania zdecydowałam się iść w ślad za nią. Zrobiłam znacznie więcej hałasu, jednak ona zdawała się nie zwracać na to kompletnie uwagi. W końcu przystanęła.
- Patrz... tam jest chyba szczenię - wyszeptała. Zwróciłam wzrok w stronę, w którą patrzyła. Pod drzewem skulona była maleńka, niezwykle drobna wadera o czarno-różowym futerku, którą widziałam po raz pierwszy w życiu. Słysząc głos Miniru, uchyliła powieki i na nas spojrzała. Przez chwilę patrzyła to na mnie, to na strażniczkę terenów. W końcu zdecydowała się podnieść z wszechobecnego śniegu i podejść bliżej nas. Przy każdym kroku jej łapki zapadały się w głębokim śniegu, ale zacięcie malujące się na jej pyszczku wyrażało brak chęci przyjęcia pomocy w tak błahej czynności.
- Mogłybyście mnie przygarnąć? - zapytała cichutkim, nieco przerażonym głosem, który miał w sobie jednocześnie mnóstwo żalu. Kiedy patrzyła na mnie z dołu tymi swoimi dużymi oczami, aż serce zaczęło mi się krajać.
- Tak... chyba tak - powiedziałam ledwo słyszalnie. Kątem oka dostrzegłam, że Miniru się uśmiecha. Nie wiedzieć czemu odebrałam to jako wyśmiewanie mojej spontanicznej decyzji. Postanowiłam przybrać mój oficjalny ton, którym zawsze przemawiam do nowych wilków. - ...ale najpierw okres próbny. Trwa on dwa tygodnie. Jeśli będziesz się źle zachowywać, natychmiast będziemy zmuszeni cię wygnać. Czy jest to jasne?
Pokiwała główką. Dostrzegłam, że cała się trzęsie i ma dziwnie ciemną, zakrzepłą krew na boku. Skinęłam na Miniru. Na ten znak podeszła bliżej maleństwa i oznajmiła jej, żeby wdrapała się na jej grzbiet. Później zaniosła ją do wilczego szpitala, aby tam mogła się ogrzać i zająć raną.
***
Następnego dnia zorientowałam się, że wieść o nowym szczeniaku już rozniosła się po całej watasze. Idąc do wilczego szpitala usłyszałam takie niedorzeczności, że aż miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Ktoś ubzdurał sobie, że był to szczeniak kogoś z Watahy Magicznych Wilków. Gdyby faktycznie tak było, z całą pewnością bym o tym wiedziała.Kiedy stanęłam w wejściu do obszernej jaskini, w której unosił się silny zapach ziół, napotkałam Yuko stojącą tuż przy boku Nirverena. Basiorek uważnie przyglądał się nieco wystraszonej waderze.
- Masz śmieszny nos. Jest różowy. Taki jaskraworóżowy. To od zimna? - trajkotał wesoło - Bo ja mam normalny, czarny nosek. Widzisz? I masz futerko podobnego koloru. Nie przeszkadza ci to w maskowaniu się? Na śniegu pewnie widać cię na odległość.
- Nirvaren, dość - syknęła Yuko, ale on zdawał się nie zwracać uwagi na swoją opiekunkę i dalej próbował zagadywać do małej.
- Witajcie - postanowiłam się w końcu odezwać. Kiedy tylko wszyscy mnie dostrzegli, zapanowała cisza. Tylko Nirvaren dalej szczerzył się szeroko. Podeszłam bliżej.
- Jak ci na imię? - zapytałam nowej członkini watahy.
- Moone - powiedziała dumnie. Zmarszczyłam brwi. Ciekawe... zazwyczaj wilki mają na imię "Moon", bez tego "e" na końcu. Nie skomentowałam tego jednak, gdyż wiedziałam, że zapewne nie pojmie, o co mi chodzi.
- Ja jestem Suzanna. Co tak właściwie sprawiło, że tutaj przybyłaś?
Spuściła łepek.
- Ja... nie pamiętam. Nie widziałam. Mama była cała czerwona - mówiła cicho. Dałam znak Yuko i Nirvarenowi, aby odeszli. Usiadłam przy leżysku Moone.
- Opowiedz mi wszystko najdokładniej jak tylko możesz. Tak będzie mi dużo łatwiej ocenić twoją sytuację.
Zaczęła się trząść. Nie spuszczałam z niej wzroku. Dobrze, że przynajmniej zdecydowałam pytać się o to dzisiaj, a nie wczoraj... to mogłoby się wtedy źle skończyć.
- Mój dziadek zrobił krzywdę tacie, później mamie i moich braciszkom... Wyglądał dziwnie. Strasznie - powiedziała cicho i skuliła się pod ścianą. - Później odnalazły mnie jakieś małe, rude wilki i tutaj zaprowadziły.
- Lisy?
Przez chwilę patrzyła na mnie z uwagą, po czym przytaknęła głową. Patrzyłam na nią jeszcze w zamyśleniu przez chwilę, aż w końcu nie przyszło mi do głowy, jak poprawić chociażby odrobinę jej nastrój.
- Tutaj znalazłaś swój nowy dom. Cokolwiek stało się z twoimi rodzicami, wiedz, że tutaj z całą pewnością trafisz na wilka, który zechce pełnić funkcję twojego opiekuna, zupełnie jak Yuko Nirvarena - uśmiechnęłam się blado i spojrzałam na skromne ognisko, które musiała zapalić Astrid, chociażby z pomocą innego wilka. Dym wylatywał przez wydrążony nad nim otwór w suficie, który był dość mały, by nie wpuszczać dużo chłodu.
- Obiecujesz? - zapytała cicho. Zamknęłam oczy. Nie odpowiadałam za to, jakie decyzje podejmą członkowie mojego stada. Westchnęłam.
- Niczego obiecywać nie mogę. Jestem jednak niemalże pewna, że prędzej czy później tak się właśnie stanie - Wstałam - A teraz pozwól, że już pójdę. Obowiązki wołają.
Już miałam wyjść, ale kiedy słysząc jej nieco już pewniejszy głosik, zatrzymałam się w progu.
- Kto będzie się ze mną bawił?
- Mogę pójść po waderę, która pełni funkcję opiekunki młodych. Ma na imię Sohara. Co ty na to?
- Hm... dobrze - powiedziała po chwili. Wyszłam ze szpitala. Po drodze mijałam Kai'ego, którego od razu poprosiłam o pójście po Haro. Bez chwili wahania pobiegł wykonać polecenie. Wyglądało na to, że nie muszę się już o nic martwić.
- Co mamy jeszcze do zrobienia? - zapytałam Fermitate, który akurat skupiał się nad mapą rozłożoną tuż przed jego łapami.
- Może to cię trochę zaskoczyć - spojrzał na mnie - ale nic. Mamy chwilę wolnego.
Uniosłam brwi.
- Jakim cudem?
- Stanowiska skontrolowane, dyżury ustalone, wilki przyjęte, zapasy zrobione...
Patrzyłam na niego w milczeniu. Powoli zaczynało się ściemniać.
- Chyba pójdę do Miasta - mruknęłam - Nie czekaj na mnie. Dziś śpię w domu.
- Może wybrać się tam z tobą? - zaoferował z uśmiechem - Też mam ochotę na mały spacer, szczególnie, że dawno nie było mnie wśród ludzi.
- Nie trzeba - syknęłam. Czasem naprawdę irytował mnie ten wilk. Wzruszył ramionami i zaczął zwijać nosem papier.
- Rób jak uważasz.
Szybkim krokiem wyszłam z jaskini i skierowałam się w stronę Miasta. Już po kilkudziesięciu minutach wędrówki, idąc już w niemalże całkowitych ciemnościach, zmieniłam się w człowieka i przeszłam przez płot dzielący mnie od innej rzeczywistości. Jakiś czas później, idąc jasno oświetloną ulicą i zaglądając przez barwne wystawy zamkniętych już sklepów, usłyszałam, że ktoś mnie śledzi. Ukradkiem obejrzałam się przez ramię, ale nikogo tam nie było. Zdawało mi się. Otuliłam się lepiej ciepłym, czerwonym szalikiem i szłam dalej, starając się o nie wywrócenie na oblodzonym chodniku, co nie było wcale aż takie proste. W duchu przeklinałam tych głupców, którzy nie wpadli na pomysł posolenia dróg.
W końcu udało mi się dotrzeć pod jasny budynek z dużymi oknami. Brak jakichkolwiek odcisków butów na śniegu wskazywał na to, że nikt tutaj nie bywał. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego w takim razie w ogóle zbudowaliśmy to miejsce. Kosztowało nas majątek, a i tak mało kogo ono obchodziło... każdy wolał swoją przytulną jaskinię.
Wygrzebałam z kieszeni kurtki kluczyk i otworzyłam drzwi. W środku było zimno i ciemno. Westchnęłam cicho, weszłam i zdjęłam buty, jednocześnie zatrzaskując za sobą wejście. Dobrą chwilę zajęło mi odszukanie włącznika światła i tym bardziej urządzenie kontroli ogrzewania. Później jeszcze tylko odkręcenie wody i czekanie, aż zrobi się cieplej. Nie ściągając kurtki, usiadłam na krześle w kuchni.
Słysząc, że przez grzejnik przechodzi pierwsza fala nagrzanej wody, stwierdziłam, że przygotuję sobie herbatę. Kiedy przeglądałam zawartość szafek, usłyszałam, że drzwi wejściowe są otwierane. Znieruchomiałam, uświadamiając sobie, że ich nie zamknęłam. Co to mogło być? Co jeśli ktoś naprawdę mnie śledził? Kiedy się odwróciłam, z przerażeniem dostrzegłam, że stała za mną kobieta w średnim wieku, przykładając do mojego gardła nóż.
- Wiedziałam, że to ty... - mruknęła zachrypniętym głosem - Zdradź, gdzie jest reszta twoich przyjaciół, a cię oszczędzę.
- Nie mam pojęcia, o czym pani mówi - wyszeptałam, odsuwając się od noża i niemalże kładąc na blacie. Ona jednak za każdym razem przysuwała go jeszcze bardziej.
- Widzę po twoich oczach, że wiesz.
- Z tym, że nie mam pojęcia! - wykrzyknęłam zrozpaczona.
- A ten twój chłopak? Jak wytłumaczysz jego obecność przy tobie?
- Kto niby?
Nim zdążyła odpowiedzieć, przez całe mieszkanie przeszedł donośny huk i zrobiło się całkiem ciemno. Zawiało chłodem, a później dostrzegłam unoszące się i jaśniejące na srebrno drobiny przypominające albo pył, albo płatki kwiatów. Osunęłam się na ziemię. Czułam, że podłoga jest zimna, lecz nie wiedziałam, co się dzieje. W duchu przeklinałam wszystko, co było tylko możliwe. To, że nie miałam rozoranej krtani wskazywało wyraźnie na to, że obca kobieta o ciemnych włosach przetykanych siwizną albo się wycofała, albo... leży gdzieś tutaj na podłodze.
Wtedy mrok zniknął. Oślepiona zaczęłam szybko mrugać oczami. Co się stało? Co to było? Dostrzegłam ślady krwi na podłodze. Serce biło mi tak, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Niczego już nie rozumiałam. Podniosłam głowę. W framudze wystawionych kuchennych drzwi stał średniego wzrostu chłopak o ciemnych włosach. Jego oczy lśniły jaskrawożółtym blaskiem. Kilkanaście sekund po użyciu swojej mocy odzyskały swój złotawy odcień. Dopiero po chwili rozpoznałam jego pozornie obcą twarz.
- Mówiłam ci, abyś za mną nie szedł... - wyszeptałam.
<Sohara albo Moone? Jak się bawicie? No chyba, że chce odpisać ktoś chętny, kto ma jakiś pomysł na ciąg dalszy.>
Subskrybuj:
Posty (Atom)