- Głupcze, ja tutaj wychodzę z siebie, żebyś żył, a… - zaśmiała się histerycznie, ale zgramoliła się z mojego ciała. Leżałem tak jeszcze przez chwilę, kiedy uśmiechnęła się nieco nienormalnie i odwracając się tyłem do mnie, oznajmiła:
- Śniadanie czeka.
Zrobiła kilka kroków i nachyliła się. Dopiero po kilku sekundach uświadomiłem sobie, że to właśnie tam zostawiliśmy sarnę. Sapnąłem kilka razy i dźwignąłem się na łapy. Nie było to jednak takie proste, jak początkowo sądziłem. Byłem cały odrętwiały, co zmusiło mnie do zastanowienia się, czego takiego dokonała Sierra, by mnie wybawić z omdlenia. Sądząc po skutkach, jakie to przyniosło, zapewne była to jej moc.
Powoli podszedłem bliżej i równie spokojnie zacząłem jeść. Starałem się ignorować to, że moje serce wciąż łomotało tak mocno, że niemalże to słyszałem. Czułem się bardzo nieswojo, mając przy sobie jakąś - powiedzmy sobie szczerze - obcą waderę. Tyle czasu spędziłem w samotności, bojąc się wyjść do innych przez poczucie odrzucenia, a teraz tak nagle muszę znowu udawać, że wszystko jest w porządku. Tak naprawdę nic nie jest...
- Kai, dobrze się czujesz? - zapytała, kiedy już kończyliśmy posiłek. Przestałem jeść i znieruchomiałem. Posłałem jej długie, zamyślone spojrzenie, po czym zmuszając się do swobodnego tonu oraz uśmiechu, oznajmiłem:
- Tak dobrze, jak mogę.
Sierra uśmiechnęła się po raz kolejny niepokojąco szeroko, więc odwróciłem wzrok w kierunku słońca, które powoli pięło się ku górze. Do południa było jeszcze daleko, więc aby zmienić temat, rzuciłem wyjątkowo bzdurną uwagę:
- Jest jeszcze wcześnie.
- Ameryka, Watsonie, Ameryka! - Odwróciłem w jej stronę głowę i posłałem jej niewiedzące spojrzenie.
- Ameryka? Kolejne, co trzeba dodać do listy tego, czego muszę się dowiedzieć.
Ku mojemu zaskoczeniu, Sierra zaczęła cicho chichotać. Ja tylko stałem jak głupi i patrzyłem na nią. Była dużo ode mnie młodsza. Mimo, że jest już pełnoletnia, bliżej jej do wieku Achity i Dravena, niż do mojego. Uśmiechnąłem się delikatnie.
- Pewnie tak. - zrobiła pauzę - Co robimy?
Ponownie popatrzyłem w kierunku słońca, mrużąc oczy. Nie chciałem jednak ryzykować ślepotą, więc mój wzrok podążył ku górze, w kierunku niemalże bezchmurnego nieba, które wisiało nad naszymi głowami. Do moich uszu dobiegł szelest, więc odwróciłem się w stronę towarzyszki. Leżała na trawie i obserwowała białe obłoczki.
- Tak robią ludzie, prawda?
Sierra niemalże niezauważalnie skinęła głową, więc rzuciłem się na trawę w podobny sposób, co ona. Niemalże stykaliśmy się głowami, ale mnie to jakoś nieszczególnie przeszkadzało.
- Co my tutaj robimy? - Popatrzyłem na nią. - Co my tutaj…
- Nie zadawaj pytań. Muszę odpocząć. - Uciąłem i zamknąłem ślepia. Usłyszałem tylko, że wzdycha.
Mijały minuty, a my dalej bezczynnie rozkoszowaliśmy się ciszą i spokojem. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, jak rzadko kiedy miałem okazję to robić.
- Idę, muszę coś załatwić. - Usłyszałem głos Sierry, który natychmiast pozbawił mnie wewnętrznego spokoju. Za szybko podniosłem się go góry, gdyż chwycił mnie skurcz łapy, ale postanowiłem to ignorować. Nie jestem przecież kulejącym starcem. Jeszcze.
- Gdzie? Po co? - zapytałem, na co ona się zaśmiała ironicznie.
- Załatwić potrzeby fizjologiczne, głupcze!
Otworzyłem usta, nie wiedząc co dodać. Poczułem się tak, jakbym był skończonym idiotą. Może i nawet tak było. Wadera nie czekając na moją odpowiedź, wciąż cicho podśmiechując się pod nosem już po chwili zniknęła mi z oczu. Położyłem się na brzuchu w trawie i patrzyłem jeszcze przez jakiś czas w stronę krzaków, za którymi widziałem ją jeszcze jakiś czas temu.
Mijały minuty, a ja uświadomiłem sobie, że wystrychnęła mnie na dudka. Poderwałem się w miejsca i poszedłem w tym samym kierunku, co ona wcześniej. Bez problemu odnalazłem jej trop i zamiast za nim głupio podążać, zdecydowałem się na nieco "drastyczniejsze" środki. Przycisnąłem nos do ziemi, i przypominając sobie jej zapach, przez moimi oczami pojawił się na wpół przejrzysty obraz jej osoby. Wizja wspomnienia. Teraz mogłem po prostu iść tuż za nią. Otworzyłem oczy, a zarys jej sylwetki wciąż tam stał. Kiedy postawiłem pierwszy krok, wizja ruszyła.
***
-
Dosyć długo wracasz zza krzaka. - Powiedziałem, uśmiechając się do niej
zrezygnowany. Z wrażenia aż podskoczyła i odwróciła się w moim
kierunku. Chyba nie spodziewała się, że ją odnajdę przed jej własną
jaskinią. - Masz już dość mojego towarzystwa, prawda?Nie odpowiedziała, tylko zacisnęła usta w wąską kreskę.
- Wystarczyło powiedzieć. Zrozumiałbym - oznajmiłem ze spokojem, jednocześnie wywracając oczami.
- Czyli teraz nie zrozumiesz? - prychnęła. Zamyśliłem się na chwilę.
- To zależy...
- Od czego?
- Czy mnie przeprosisz.
- Że co? - zamrugała oczami zaskoczona. - I to tyle? Wystawiłam cię, a ty teraz chcesz ode mnie tylko przeprosin?
Skinąłem głową. Wstrząsnąłem ją tym mocniej, niż się spodziewałem. Właściwie nie widziałem w moim zachowaniu niczego dziwnego. Może to kwestia tego, że jestem starszej daty i przyjąłem inne zasady dobrego wychowania?
- W takim razie... um... przepraszam? - powiedziała niepewnie, na co ja tylko odpowiedziałem skinieniem głowy i powoli zacząłem odchodzić w swoim kierunku.
- Do zobaczenia!
***
Po
długim, zdrowym śnie, wyszedłem z jaskini. Popatrzyłem przez chwilę na
srebrny księżyc wiszący wysoko nad moją głową oraz na drobne srebrne
punkciki, którymi uproszone było niebo. Wziąłem głęboki wdech czystego,
nocnego powietrza i ruszyłem w dół, na Wrzosową Łąkę. Nie wiedzieć
czemu, od razu przypomniała mi się Sierra. Nie widzieliśmy się od kilku
dobrych tygodni. Przez ten czas spotykaliśmy się okazjonalnie i
zaznajomiliśmy się nieco - ona mnie uczyła nowych ludzkich pojęć, ja
sprawiałem, że jej życie nie było wyłącznie szeregiem marudnych myśli.Będąc w połowie drogi, poczułem szarpnięcie za ogon. Odwróciłem się za siebie i ujrzałem ciemną sylwetkę. Postać była ode mnie wyższa o przeszło głowę oraz szersza o jedno ramię. Oczy błyszczały w ciemnościach na złoto. Cofnąłem się o krok. To musiał być basior. Zdezorientowany patrzyłem, jak zza skały, z której musiał i on wyleźć, wychodzi jego obstawa - dwóch równie umięśnionych samców.
- Ty jesteś ten Kai? - zamruczał ten, którego zobaczyłem na początku. Szybko omotałem po raz kolejny całą trójkę spojrzeniem, po czym odpowiedziałem:
- Zgadza się. Coś się stało?
- Jestem z Watahy Czarnego Kruka. Kojarzysz może?
Przypomniałem sobie, że jakiś czas temu Wataha Magicznych Wilków zjednoczyła się z tym stadem, który do niedawna nazywaliśmy po prostu "watahą Asai". Mieliśmy uczyć ich jak zachowywać się w towarzystwie, jak nie zabijać osób, które nas jedynie zdenerwowały i zwyczajnie być lepszymi wilkami. Każdy miał codziennie dyżur z przynajmniej jednym z naszych (do niedawna) wrogów.
Skinąłem mu głową. Przez chwilę zastanawiał się, co dodać, po czym najprawdopodobniej przypominając sobie jedną z lekcji dobrego wychowania, rzekł:
- Jestem Haat. Pełnisz tu funkcję szpiega, nie?
- Tak...
- No, to ten... widziałem taką laskę, czaisz? Niezła z niej...
- Może przejdźmy od razu do rzeczy? O co chodzi? - przerwałem mu. Speszył się, ale odpowiedział:
- Masz mi ją namierzyć. Zapłacę.
Popatrzyłem na niego nieufnie, na co ten zmienił groźną minę na niezdarny uśmiech. Uniósł przy tym brwi tak wysoko, że jego brwi podjechały aż za linię krótkiej grzywki. Wyglądało na to, że i tego musiał się nauczyć dopiero niedawno. Próbował zdawać się sympatyczniejszy, ale mógłby co jedynie nastraszyć tym szczeniaka. Sądząc wyjątkowo po zaciętych minach jego kolegów, traktowali to całkowicie poważnie.
- Mam niejasne wrażenie, że zrobicie jej krzywdę. Na co ci ona?
- Próbować poderwać, wiesz, jak to z laskami bywa... błyskotki, trochę hajsu i już jest twoja.
- Żadnej przemocy? - dopytywałem.
- Nie.
Nie skomentowałem już tego, że jego wypowiedź nijak pasuje do pytania, ale grunt, że mniej więcej zrozumiałem, w czym rzecz.
- A co jeśli z kolei ty się jej nie spodobasz?
Naprężył mięśnie, zrobił specjalną minę (która nie różniła się od tej, którą miał na co dzień niczym prócz tego, że nieco uniósł jedną z brwi) i zapozował.
- Spodobam.
Jego koledzy z szacunkiem pokiwali głowami. Nie mam pojęcia, jaki cel w życiu przyjęli, ani tym bardziej, jak by wyglądała książka z ich filozofiami, ale z całą pewnością byłyby to totalne bzdury. Już nie miałem mu siły nawet tłumaczyć, że to niczego nie zmieni, ale może wadera, o której mówił była inna i lubiła basiorów, którzy nie mają nic do zaoferowania prócz prężenia mięśni.
- W takim razie jak ona wyglądała...?
- No... no... - spojrzał na kumpli w nadziei, że mu pomogą. Ci jednak nawet nie zauważyli, że na niego patrzy - Taka czarna, no.
- Coś poza tym?
- Niska, czerwona.
- To czarna czy czerwona w końcu?
- To i to.
- Miała jakieś znamiona? - zapytałem ze znudzeniem.
- Eee... - zamyślił się, po czym pokręcił głową na znak, że nie wie. Westchnąłem i zapytałem:
- Zgaduję, że mam zacząć od teraz?
Z zacięciem przytaknęli, więc odwróciłem się ponownie w kierunku Wrzosowej Łąki.
- Gdzie ostatnio ją widzieliście?
- W tym Zielonym Lasie.
Pokiwałem im tylko w zadumie głową i przyspieszyłem kroku. W końcu miałem lepsze zajęcie od bezsensownego siedzenia w jaskini i przepowiadaniu wilkom przyszłości. Zabawa we wróżkę już mnie nie bawiła. Musiałem tylko odszukać w Zielonym Lesie niepasujący zapach i odnaleźć ją... Ach, żeby to było jeszcze takie proste.
Chodziłem tak niemalże do rana, kiedy poczułem zapach. Był nieziemsko słodki, przypominający mieszankę bzu i konwalii. Zamykając ślepia, próbowałem skojarzyć go z jakąkolwiek waderą z watahy, jednakże oczami wyobraźni ujrzałem zarys mocnej sylwetki, należący do niewielkiej samicy. Z całą pewnością nie pochodziła stąd. Otworzyłem oczy i zacząłem podążać za zapachem. Póki nie poznam jej osobiście, jakakolwiek forma szpiegowania była zdecydowanie utrudniona. Szukać znajomego to jedno, ale całkiem obcej osoby to drugie.
Kilka kolejnych godzin później zdałem sobie z tego sprawę, że łapy bolą mnie tak, jakby zaraz miały odpaść, a ja od dłuższego czasu jestem poza terenami Watahy Magicznych Wilków. Byłem spragniony, więc gdy tylko ujrzałem strumyczek, od razu do niego podbiegłem i zacząłem pić. Kiedy już ugasiłem swoje pragnienie, do moich uszu dobiegł anielski śpiew. Nastawiłem uszy i zacząłem nasłuchiwać. Piosenka była w innym języku, więc nic a nic z niej nie rozumiałem. Postanowiłem ostrożnie skierować się w kierunku głosu. Bezszelestnie podszedłem do krzaków i wyjrzałem za nie.
Moim oczom ukazała się polana, na środku której stała czarna wadera z czerwonymi pasami na grzbiecie. Miała grzywkę, która przysłaniała jej jedno oko oraz długi, puszysty ogon. Wyglądało na to, że znalazłem wilka, którego szukałem. Teraz wystarczyło jedynie ustalić jej miejsce stałego zamieszkania i przekazać je Haat'owi. Ciekawiło mnie jedynie to, co mogła robić na terenach naszej watahy.
Nagle do moich uszu dobiegł dźwięk łamanej gałązki. Wadera przestała śpiewać, popatrzyła w moim kierunku, po czym zerwała się do biegu. Obróciwszy się w stronę, z której dobiegł hałas, ujrzałem... wyszczerzoną Sierrę.
<Sierra? Utrudniłaś mu robotę. Jeśli zrobisz mu drakę, że podgląda obce wadery, wyjdzie z siebie i stanie obok. ;z;>