Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

poniedziałek, 31 grudnia 2018

Od Joela "Pomyłka" cz. 3

Sierpień 2022 r.
Potrząsałem jej prawą łapą, a ona obserwowała to w konsternacji.
- I tak się witacie?
- Tak. Głównie mężczyzna z mężczyzną, bo z kobietą raczej nie wypada, no ale zasada jest dokładnie taka - objaśniłem.
- Idiotyczne - podsumowała. Wzruszyłem ramionami, przestając poruszać jej łapą.
- Trochę.
Czekałem, aż ją zabierze, ale o dziwo tego nie robiła. Tylko dalej wpatrywała się w moją ludzką dłoń i swoją wilczą łapę. W półmroku była już ledwo widoczna. Siedzieliśmy już tak od kilku godzin, a jedynym źródłem światła zostawała wypalająca się już powoli świeca. Yuki okazała się być bardzo zainteresowana moimi opowieściami z Miasta. Zadawała sporo pytań. Przedstawiłem jej również nieco większy kawałek swojego życia prywatnego. Trochę o moich kumplach z ekipy, przy okazji powspominałem stare dobre czasy... Zacząłem nawet za nimi tęsknić.
Yuki zamknęła oczy, co od razu zobaczyłem. Nim jednak zapytałem, co robi, ta zaczęła lśnić bladożółtą poświatą, a ja odczuwałem nagły wzrost temperatury jej ciała. Obserwowałem to wybałuszając oczy, jednak nie zabrałem ręki. Nagle światło się wzmogło na tyle, że aż musiałem zmrużyć oczy. Kiedy poczułem, że ustało, zamrugałem, przyzwyczajając się do ponownego półmroku.
To co zobaczyłem sprawiło, że nieźle mnie zamurowało.
Przede mną już nie stał żaden psowaty, lecz piękna dziewczyna o gładkiej, jasnej cerze. W tym świetle niemal ją odbijała. Miała intensywnie zielone, dzikie oczy i bardzo długie rzęsy. Czarne włosy układały się kaskadami na jej ramionach i spływały aż na plecy, a z przodu... Odwróciłem głowę. Oglądanie jej naprowadziło mnie na nagie piersi... Ten widok mnie nieźle speszył. Poczułem się jak jakiś podglądacz. W zasadzie jedyne co miała na sobie to Medalion Nieśmiertelności...
- Przepraszam... - wymamrotałem. Wtedy też musiała to zobaczyć, bo zaczęła panikować. Wówczas wstałem i skoczyłem w kierunku narożnika mojej jaskini. Rzuciłem jej jakiś koc, który przytaszczyłem tu dobre kilka miesięcy temu, by nie marznąć zimą. Od razu się nim owinęła, starając się zasłonić ciało. Chyba zrozumiała, że dla ludzi nagość była krępująca...
- Um... Chyba mi się udało - podsumowała, chowając się aż po nos w kocu. Dopiero wtedy ostrożnie na nią zerknąłem. Była zawinięta jak w kokon. Trochę mi ulżyło... Choć nie zmieniało to faktu, że miałem w jaskini nagą kobietę.
- Tak, udało ci się... I nawet umiesz się posługiwać rękami - zaśmiałem się cicho. Czułem jak na moją twarz wstępuje rumieniec. Holender. Miałem nadzieję, że w tym świetle nie zobaczy go za dobrze.
- Czy obecność kobiet bez ubrań zawstydza mężczyzn? - Zapytała w końcu. Uśmiechnąłem się idiotycznie i skinąłem głową. - A jeśli ty byś się rozebrał, też powinnam się wstydzić?
- W sumie też... Jak doskonale wiadomo ludzie chodzą w ubraniach, więc musi być tego jakiś głębszy sens...
- Zastanawiałam się, czy się wstydzicie, czy jest wam po prostu zimno, ale... chyba chodzi o jedno i drugie - mruknęła, ukrywając się jeszcze bardziej - Strasznie mi zimno.
Zaproponowałbym, że ją przytulę, by ją ogrzać, ale chyba nie wypadało. No i nadal była dla mnie dość nieprzewidywalna. Z drugiej strony... Zdawała się być nieco pokorniejsza i spokojniejsza w tym wcieleniu. Taka... niewinna.
- Chcesz się zmienić znowu w wilka? - zapytałem ostrożnie.
- Nie... Cieszę się, że jestem człowiekiem. Później może mi się to już nie udać... - mówiąc to, wystawiła rękę poza koc i spojrzała na swoją dłoń. Powoli poruszyła palcami, co obserwowała w niemym zachwycie. Ja skupiłem się na jej twarzy. Nigdy nie dostrzegałem piękna zwierząt, nie w taki sposób. Podobali mi się ludzie, nie wilki. Inaczej bym się czuł jak zoofil. Ale... Yuki była naprawdę ładna. Piękna. Taka... inna. W życiu bym się nawet nie zastanawiał jak by wyglądała w formie ludzkiej. Teraz przypominała dwudziestolatkę. Młodziutka...
Nawet nie wiem dlaczego równie delikatnie dotknąłem jej dłoni. Złączyłem nasze opuszki palców, co też obserwowałem w milczącym podziwie. Zerknęła na mnie, ale jakby tego nie dostrzegałem. W jednej chwili poczułem, jak cała moja wena powraca. Miałem ochotę śpiewać i grać o miłości dwóch cieni w świetle świec... Czułem się, czułem się... jakby Yuki była moją muzą. Już napisałem przecież coś pod jej natchnieniem. Wyszło naprawdę dobrze. Teraz też brzmiało to niesamowicie... Lepiej niż większość moich pozostałych utworów. Przymknąłem oczy, układając sobie melodię w głowie, słowa...
- Wiesz, ostatecznie nie pokazałem ci piosenki, którą napisałem o tobie... A teraz mam pomysł na kolejną... - powiedziałem cicho.
- Możesz mi pokazać teraz - odparła nieśmiało.
- Brakuje mi mojej gitary. Bez niej nie będzie brzmieć tak dobrze... - rzekłem odrobinę zasępiony.
- Nie masz jej ze sobą?
- Nie - Powoli odsunąłem dłoń, ale ona znowu ją chwyciła. Splotła nasze palce razem. Trochę mnie to zdziwiło, ale wolałem nie komentować.
- To po nią pójdziemy. Już nawet przestało padać. Jest w Mieście, czyż nie?
- Tak... W moim mieszkaniu - Zaśmiałem się nerwowo. Uniosła brwi w lekkim zaskoczeniu.
- Masz swoje mieszkanie?
- Mam... Jeszcze nim dołączyłem do watahy to je miałem. Słyszałem, że wykupiliście jakieś własne, ale nawet nigdy tam nie byłem... - Podrapałem się po karku. - I chyba masz kolejny argument za tym, że jednak nie jestem takim nieudacznikiem jak ci się wydawało. Utrzymanie mieszkania to jednak praca, praca i jeszcze raz praca...
- Nie musisz już mi tego udowadniać, Joel - stwierdziła, czujnie mnie obserwując. Trochę się zawstydziłem.
- Jasne... - Mój wzrok znowu powędrował w stronę koca, którym była wciąż szczelnie owinięta. - Dam ci coś do ubrania, dobrze?
Pokiwała głową. Wstałem z ziemi i powędrowałem do skalnej półki, na której miałem ułożone kilka ubrań. Na drugiej, dominującej niestety stercie leżały brudne. Znaczyło to dla mnie tyle, że nie miałem zbyt wielkiego wyboru... Zacząłem przeszukiwać pierwszą z nadzieją znalezienia czegoś odpowiedniego dla Yuki.
Ostatecznie padło na jakiś T-shirt ze spranym nadrukiem z tropikalną plażą, dresowe spodnie, szarą bluzę z kapturem i... kalosze. Najbardziej krępujące było dla mnie wybranie bielizny. Na stanik nie miała co liczyć, ale zamiast majtek podarowałem jej najmniejsze bokserki jakie posiadałem... Jak nie będą pasować to będzie zmuszona iść bez. Skarpetki zostały mi tylko dziurawe, co skwitowała przechyleniem głowy.
- Przepraszam, po prostu zabieram tutaj najbardziej znoszone rzeczy jakie mam... - wytłumaczyłem. Następnie wręczyłem jej rzeczy i odwróciłem się plecami do niej. - Nie będę podglądać, przysięgam.
Czułem na sobie jej wzrok. Dla większej pewności zasłoniłem sobie oczy i tak czekałem. Słyszałem jak ściąga i odkłada koc, po czym przebiera ubrania, a na końcu stara się założyć.
Potrzebowała dobrych kilku minut do uporania się z całym zestawem. Wtedy się przemieściła, prawdopodobnie do lustra, okręciła i dopiero wówczas odchrząknęła oraz powiedziała:
- Jestem gotowa.
Odsłoniłem oczy, a później się do niej obróciłem. Koszulka była za duża nawet na mnie, więc na niej tym bardziej wisiała... Choć nie tak bardzo, jak przewidywałem. Spodnie pasowały perfekcyjnie, nie licząc nadmiaru materiału wciśniętego do kaloszy. Bluzę miała założoną nieco krzywo. Wstałem i ją poprawiłem.
- No, chyba może być - Uśmiechnąłem się. Włożyła ręce do kieszeni i odwróciła wzrok.
- To idziemy?
- Idziemy - Skinąłem głową i skierowałem się do wyjścia. Rozejrzałem się i doszedłem do wniosku, że nawet nie jest tak źle. Ta dziwna woda wsiąkała zaskakująco szybko...
- Możemy ruszać.

<C.D.N.>

sobota, 29 grudnia 2018

Od Joela "Pomyłka" cz. 2

Sierpień 2022 r.
- Zmiany w człowieka? - powtórzyłem zdumiony - Wiesz, raczej marny ze mnie nauczyciel... Nie lepiej jakbyś poszła do Kai'ego? On bardziej się zna na takich rzeczach. Chyba nawet uczy magii...
- Sam mówiłeś, że tutaj utknęliśmy. Chcę się czymś zająć - stwierdziła uparcie. Westchnąłem cicho. To nie jest tak proste jak się jej wydaje...
- Jestem trochę innej rasy niż ty. Ty jesteś magicznym wilkiem, ja jestem wilkołakiem-magiem. Zmieniam się w wilka, a nie odwrotnie. Przechodzi mi to trochę łatwiej... I chyba nie ma pewności, czy w ogóle możesz. Podobno nie każdy potrafi - próbowałem się bronić. Patrzyła na mnie znudzona.
- I tak nie mamy co robić. Chcę wiedzieć jak to jest mieć palce. Jak nie wyjdzie to trudno.
Patrzyłem na nią nie wiedząc co zrobić. Powinienem już jej wydać jakieś polecenie, czy coś? Nie, chyba nie... Zamiast tego sięgnąłem po jakiś ręcznik i zacząłem wycierać jej futro.
- Co ty wyprawiasz? - zapytała, starając się odsunąć. Ja jednak ponownie się przybliżałem, byleby nie zdołała się ode mnie uwolnić.
- Czyszczę cię. Inaczej możesz się pochorować.
W odpowiedzi warknęła, ale ostatecznie się uspokoiła i dała wytrzeć. Z satysfakcją odłożyłem ręcznik, układając na jednej ze skalnych półek tak, by mógł wyschnąć i nie zśmierdnąć.
- Więc - Zacząłem, kładąc dłonie na swoich kolanach - Musisz myśleć o tym, że rośniesz. Zamykanie oczu i bardzo duże skupienie pomaga na początku. Może też trochę zaboleć, ale to normalne, w końcu rozciągają ci się kości i skóra. Z czasem jest to coraz mniej bolesne, aż na końcu odczuwa się jako zwyczajne łaskotanie. Można to wtedy zrobić ot tak - Pstryknąłem palcami - Nawet nie musisz się skupić. Wystarczy pomyśleć "o, chcę się zmienić w człowieka" i gotowe.
Obserwowała mnie z przechyloną głową. Ze zmierzwionym, sterczącym futrem wyglądała jeszcze zabawniej, ale starałem się nie śmiać. Źle by to odebrała. W najgorszym wypadku pożegnałbym się z życiem.
- Czyli dla ciebie to proste?
- Bardzo - potwierdziłem. Zmrużyła oczy, jakby mi nie wierzyła. Zacząłem mieć poczucie, że próbowała tego już wiele razy, ale nigdy jej nie wyszło. Była zła, że mnie przechodziło to z taką łatwością. Chyba miała nadzieję na jakieś bardziej skomplikowane procedury.
- I... to tyle? - dopytała.
- Tyle. Nie stać mnie na dokładniejsze opisy czy wskazówki, bo ich nie znam. Tak jak mówiłem: u magicznych wilków może to wyglądać inaczej. U mnie przebiega to tak i nic ciekawszego ci nie wymyślę. Nie wspominając już o tym, że na początku moje ciało wymuszało na mnie przemianę. Nie mogłem jej powstrzymać, więc by uniknąć spontanicznych przemian musiałem nauczyć się ją kontrolować i ostatecznie realizować tę minimalną ilość godzin, którą musiałem spędzać jako wilk.
- Kiedy to było? - dopytywała. Oho, czyżby moja historia ją zainteresowała? Kolejne zdziwienie tego dnia. Może nie była tak zła, jak mi się dotychczas wydawało?
- Gdy byłem w szkole średniej. Trochę pogorszyły mi się oceny, ale jako, że chciałem się dostać na studia, byłem zmuszony dawać sobie większy wycisk. Miałem mniej czasu, więc to był moment, kiedy musiałem przestać być takim śmierdzącym leniem, jakim byłem do tej pory. Poważnie, umiałem leżeć pół dnia na kanapie i oglądać telewizję.
- Telewizję...? - powtórzyła ostrożnie.
- Telewizor to takie pudełko, w którym wyświetlają się obrazy. Są to filmy, czyli zapis obrazu z jakichś historii, w których grają aktorzy. Jak teatr, ale z efektami specjalnymi i takie tam... Fikcyjne, zupełnie tak jak książki, których również czasem robią ekranizacje.
Zamerdała ogonem, a raczej pozamiatała nim ziemię.
- Chciałabym zobaczyć telewizję.
W jej głosie pobrzmiewała dziecięca wręcz ciekawość. Zacząłem się obawiać, że w tym kompocie był Eliksir Wieku. Na mnie nie podziałał, bo i tak mam mentalność dziecka... Mimowolnie zerknąłem na swoje ciało, ale wyglądało dokładnie tak jak wcześniej. Nawet patrząc w popękane lustro, które kiedyś zawiesiłem na ścianie nie dostrzegłem choćby minimalnej zmiany.
- Wszystko w porządku? - zapytała.
- Tak, tak... - mruknąłem. Wtedy uświadomiłem sobie coś jeszcze. - Yuki, czy ty się o mnie martwisz?
Speszona postąpiła kilka kroków do tyłu. Skrzywiła się i powiedziała z obrzydzeniem:
- Skąd w ogóle ten pomysł?
Uśmiechnąłem się nieco wrednie. A może zamieniliśmy się charakterami? Nie, to idiotyczne. Choć nie ukrywam, że cała ta sytuacja nieco mnie bawiła.
- Yuki się martwi, Yuki się martwi - nuciłem. Prychnęła poirytowana.
- Jeszcze słowo, a rozdrapię ci tę śliczną buźkę.
- Śliczną? - powtórzyłem. Wtedy wrzasnęła wściekle i się na mnie rzuciła. Coś mi jednak podpowiadało, by nie bać się tak jak za pierwszym razem. I słusznie. Choć wiedziałem, że jest ode mnie silniejsza, to bez większego problemu zdołałem się bronić. Jej kłapanie zębami trochę mnie rozbawiło. Gdy ją "odepchnąłem" (a raczej sama odskoczyła), wyglądała na szczerze rozbawioną.
- Oj, Yuki, Yuki... Jak tak można bić swojego nauczyciela? - zapytałem, podnosząc się z ziemi.
- Skoro na to zasługuje, to chyba trzeba.
- Wyobrażasz sobie żeby twoi uczniowie atakowali cię przy każdym słowie, które im się nie spodoba?
- Ja przynajmniej mam jakiś autorytet u nich, w przeciwieństwie do ciebie - oznajmiła dumnie.
- Uuu... Czyli sugerujesz, że nie masz do mnie szacunku? - zadałem pytanie z udawanym zamiarem obrażenia się.
- Nie posiadasz żadnych cech godnych podziwu, więc... nie.
- Na pewno żadnych?
- Na pewno.
- Jesteś absolutnie przekonana? - droczyłem się.
- Jestem absolutnie przekonana.
- Skończyłem szkołę z dość wysokimi wynikami, jestem po studiach, występowałem wraz z własną kapelą, wygraliśmy kilka konkursów, piszę własne piosenki, naprawiłem Park...
- Czekaj, co?
Spojrzałem na nią z pytaniem w oczach.
- Naprawiłeś Park? - dopytała z niedowierzaniem w głosie - Ty?
- Ja i Magnus, jeśli miałbym uściślać... - dopowiedziałem skromnie - A co, widziałaś?
Zawstydzona pokiwała głową. Nie powiedziała nic więcej, więc sam postanowiłem wymusić od niej jakieś miłe słowa:
- Podobało ci się?
Uparcie milczała, co oznaczało tylko jedno: nie chciała się przyznać i nie chciała mnie chwalić. Uśmiechnąłem się z satysfakcją.
- Czyli jednak jest coś, za co mogę uzyskać u ciebie szacunek... i wychodzi na to, że nie wiedziałaś o moich wszystkich poczynaniach. Wiesz, że ludzka szkoła nie trwa niespełna dwóch lat jak u was, tylko dwanaście? A studia dodatkowe trzy. Wyobrażasz sobie ile to męczarni? Ułatwię ci robotę: dużo. Naprawdę dużo. Dodaj do tego prace domowe, sprawdziany, kartkówki i odpytywanie. Wszystko jest oceniane nie na oko i wedle ogólnych postępów, tylko właśnie według tych cząstkowych osiągnięć. Tak naprawdę możesz gówno wiedzieć, ale jak wykujesz dziesiątki definicji na blachę to masz w garści wszystko. Nie wystarczy siedzieć na lekcjach i grzecznie uważać. Trzeba ślęczeć później nad książkami i zakuwać regułki. Koszmar, naprawdę. Każdy kto ukończył ludzką szkołę powinien dostać jakiś order.
- Teraz to już zmyślasz.
- Nie, mówię serio. Świat ludzki jest trochę bardziej skomplikowany od wilczego. Jak chcesz to mogę ci opowiedzieć więcej... Na szczęście nie jest też tak ponury, jak teraz opisałem. Jest tam wiele rzeczy, których tutaj nie ma. Naprawdę cudownych rzeczy.
Po chwili namysłu skinęła głową. Uśmiechnąłem się. Zabawne, że zaczęło się od prośby o nauczenie zmiany w człowieka...

<C.D.N.>

czwartek, 27 grudnia 2018

Od Torance "Zaczytani bez pamięci" cz. 1 (Cd. Asgrim)

Maj 2021r.
Był już wieczór, gdy w końcu znalazłam czas na czytanie jednej z książek, które wypożyczyłam już kilka dobrych tygodni temu. Ostatnimi czasy moje dni wypełniały tylko patrole i polowania – zarówno te w grupach, jak i z Asem. Owszem, uwielbiałam to robić, ale czasem miałam dość wracania wieczorami, prawie słaniając się na łapach. Brakowało mi spokojnego popołudnia spędzonego na czytaniu – mojej małej pasji zrodzonej, gdy byłam jeszcze szczeniakiem. Chyba więc nikogo nie zdziwiło, że gdy tylko dowiedziałam się o zmianie patrolu mojego przyjaciela, byłam wniebowzięta. Brak Asa oznaczał idealny spokój, dzień bez jego czasem aż zbyt energicznej paplaniny.
Wzięłam w zęby starą powieść, która według Daire'a zawierała nadal aktualną prawdę o miłości. Dodatkowo była ona napisana przez jakiegoś elfa, więc spodziewałam się naprawdę niesamowitej historii, bo akurat ta nacja potrafiła stworzyć interesujący świat i cudowne wątki romantyczne, które chyba najbardziej mnie interesowały w powieściach.
Uśmiechnęłam się delikatnie na wspomnienie krzywych spojrzeń mojej byłej opiekunki, gdy zauważała kolejny romans w naszej jaskini. Yuki zdecydowanie nie była zwolenniczką tego typu powieści, ba! Uważała je za całkiem głupie i niepotrzebne. Zapewne szybciej zobaczyłabym ją czytającą książeczkę dla małych dzieci, niż coś, co opowiada przede wszystkim o miłości.
Wspominając moje prywatne lekcje z Yuko, usiadłam przed własną jaskinią w miejscu, które gwarantowało mi oświetlenie nawet na kilka następnych godzin. Powoli podważyłam pazurem okładkę i uważając, by nie porwać żadnej ze stron – nasz bibliotekarz chyba urwałby mi za to głowę – otworzyłam książkę w miejscu, w którym była wypisana dedykacja. Co ciekawe, ktoś zapisał ją ręcznie, zielonkawym tuszem. Wpatrywałam się przez chwilę w odchylone nieco w prawo i ozdobne litery, zanim zdążyłam rozszyfrować tekst.
- „Dla mojej kochanej siostry, Yngvi” - przeczytałam na głos, trochę niepewna czy udało mi się odpowiednio odcyfrowałam ostatnie słowo – Yngvi... Jeśli jest to imię, to brzmi naprawdę ładnie.
Do mojej głowy nagle uderzyła pewna głupia myśl, którą bardzo szybko od siebie odepchnęłam. Była ona najprawdopodobniej niemożliwa, więc nie chciałam się nad nią rozwodzić.
- Lepiej po prostu zabierz się do czytania, Tor – mruknęłam pod nosem, przewracając stronę.
Już po chwili zapomniałam o imieniu, tej niedorzecznej myśli, całym otaczającym mnie świecie. Mój umysł zaczęła zaprzątać całkiem inna, znacznie ciekawsza historia, ukryta w szeregu lekko rozmazanych liter wypisanych równo na brzoskwiniowych kartach książki.

Główna bohaterka, Ailla miała właśnie iść na spotkanie ze swoim ukochanym, gdy czyiś krzyk skutecznie mnie rozproszył.
- Hej, Młoda! Co robisz?
Zirytowana podniosłam wzrok znad książki i spojrzałam w stronę, z której nadbiegał właśnie mój ukochany przyjaciel, który zawsze musi się do mnie przypałętać i przerywać mi czytanie w najlepszych momentach. Co prawda to był pierwszy raz, gdy to zrobił, ale biorąc pod uwagę, że wcześniej nieszczególnie miał okazję, by to w ogóle zacząć czytać..
- Czytam – burknęłam, unosząc wymownie wzrok w stronę nieba, które powoli przybierało nocne barwy. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak ciemno się zrobiło, tak bardzo wciągnęła mnie historia przedstawiona w powieści.
As zignorował mój mało przyjazny ton i z zapałem rozsiadł się tuż obok mnie.
- Umiesz czytać?
- Nie. Tak naprawdę to tylko sobie oglądam literki. Co ty tu w ogóle robisz? Nie powinieneś być u siebie?
- Mogłabyś chociaż udawać, że cieszysz się, że mnie widzisz – powiedział nadal niezrażony basior. Gdy nie zareagowałam na to w żaden sposób, westchnął i kontynuował swoje przepytanie – Co to za książka?
- Fajna – mruknęłam na tyle cicho, by samiec nie usłyszał - „Zakochani bez pamięci”. Nie patrz tak na mnie, jest znacznie lepsze, niż myślisz.
- Taa... - powiedział bez cienia przekonania w głosie - Nie wiedziałem, że czytasz rzeczy... tego typu. Nie wiedziałem w ogóle, że umiesz czytać.
W odpowiedzi przewróciłam oczami.
- Jak widzisz idzie mi całkiem nieźle i szłoby tak dalej, gdybyś mi nie przerwał w najciekawszym momencie.
As tylko się uśmiechnął i przysunął się jeszcze bliżej mnie, by spojrzeć na stronę, którą właśnie czytałam. Obserwowałam w ciszy jak przygląda się czarnym literom. Choć nie widziałam jego oczu, bo skutecznie zasłaniała je opadająca w dół grzywka, mogłabym przysiąc, że widnieje w nich czyste skupienie.
- I jak? - spytałam już znacznie mniej zirytowana. - Podoba ci się?
Wilk oderwał wzrok od strony, jednak nie spojrzał jak zwykle w moje oczy, a na własne łapy.
- Nie wiem.
- Nie wiesz? - powtórzyłam, unosząc brwi. Nie rozumiałam, co miał na myśli.
- Nie wiem – potwierdził samiec, co wywołało u mnie niezadowolone prychnięcie – Nie umiem tego przeczytać.
- No już nie przesadzaj, że to taki dziwny język. Owszem, w książkach napisanych przez elfy można znaleźć kilka dziwnych zwrotów, ale większość jest zrozumiała nawet dla szczeniaka.
As nie zareagował w żaden sposób na moje słowa, a jedynie nadal uparcie wpatrywał się we własne łapy, którymi delikatnie przebierał.
- Coś nie tak? - spytałam, tak naprawdę znając odpowiedź na to pytanie.
Wilk odpowiedział dopiero po kilku chwilach, podczas których wpatrywałam się w niego z lekkim zaniepokojeniem. Wyczuwałam zawstydzenie, ale nie rozumiałam jego pochodzenia.
- Ja... Nie pamiętam...
- Czego? - zmrużyłam oczy, nadal nie rozumiejąc, o co chodziło.
Basior podniósł na mnie błyszczące oczy. Brakowało w nich zwyczajowej radości, a gdy przyjrzałam im się dokładniej, dostrzegłam zbierające się wokół nich łzy.
- Myślałem, że mi się udało. W końcu pamiętam już prawie całe nasze dzieciństwo, wszystkie najważniejsze momenty. Wiem, jak wyglądały nasze lekcje, ale... Ale nie umiem tego przeczytać. Cholera, Tori, jak to w ogóle możliwe? Znam te wszystkie litery, ale nie umiem przypasować im znaczenia, odpowiedniego dźwięku, jednocześnie czując... - przerwał na moment. Wyraźnie słyszałam w jego głosie emocje, które nim wstrząsały – To jest ten ból. Coś próbuje się wyrwać, przypomnieć o sobie, ale mu nie wychodzi. To jakby próbowało rozerwać mój umysł, by się uwolnić, ale nie do końca. Nie umiem tego wyjaśnić, ale... To to samo uczucie, co ogarnęło mnie, gdy zobaczyłem cię po raz pierwszy... Znaczy nie po raz pierwszy-pierwszy, tylko pierwszy po stracie pamięci.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem, przypominając sobie dzień, w którym moim życie wywróciło się góry nogami. Jeśli mnie pamięć nie zwodziła, to pod wpływem powracającego wspomnienia zemdlałam. Tak, to zdecydowanie nie należało do przyjemnych rzeczy…
Wilk nie powiedział nic więcej. Zamiast tego wpatrywał się tępym wzrokiem w książkę. Chciałam móc go pocieszyć, sprawić, żeby na jego pysk ponownie wkroczył ten głupkowaty uśmiech, ale całkowicie nie wiedziałam, co powinnam zrobić.
Po dłuższej chwili, postanowiłam przerwać tę zdecydowanie przykrą ciszę:
- Może chciałbyś, żebym cię nauczyła? Może nie jestem taką dobrą nauczycielką jak Yuko, ale… Nie zaszkodzi spróbować, prawda? A i tobie mogłoby przypomnieć się coś więcej.
As powoli podniósł na mnie wzrok, a łzy którymi otoczone były jego oczy, przestały płynąć.
- Ty… Mówisz poważnie? Serio chce ci się ze mną użerać?
W odpowiedzi wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się – przynajmniej w teorii – pokrzepiająco.
- Jasne. Jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
Basior przytaknął cicho, a na jego pysk wkroczył lekki uśmiech. Następna rzecz jaką zobaczyłam, to jego cynamonowa sierść, która znalazła się tuż przed moimi oczami w chwili, gdy samiec mocno mnie przytulił.
- Dobra, już dobra. Spokojnie – powiedziałam ze śmiechem, próbując wyplątać się z jego objęć. Basior jednak nie pozwolił mi się wymknąć i przytulał mnie jeszcze przez dłuższą chwilę. Gdy w końcu mnie puścił, odchrząknął trochę nerwowo i zapytał z uśmiechem:
- To idziemy do tej całej Biblioteki Zagubionej Duszy?
- Teraz? – uniosłam brwi w niedowierzaniu. Nie mogłam uwierzyć, że samiec tak szybko się pozbierał. Chociaż z drugiej strony to, że będzie chciał jak najszybciej odzyskać swoje umiejętności było dość… przewidywalne. – Jest już późno. Może lepiej, żebyśmy poszli jutro?
As w odpowiedzi zrobił – przynajmniej w jego mniemaniu – słodką minę i powiedział cicho: „Proszę”. Czułam na sobie jego błagalny wzrok i poczułam, jak powoli się łamię.
- Niech ci będzie – westchnęłam, przewracając oczami.
As poderwał się z ziemi i wydał z siebie głośny okrzyk radości. Co za dzieciak… - pomyślałam, uśmiechając się pod nosem.
- Panie przodem – Asgrim wskazał mi łapą, żebym prowadziła. Ciekawiło mnie, skąd ta nagła uprzejmość, ale wiedziałam, że pewnie zasłoni się tym, że przecież zawsze odznacza się wielką kulturą, a ja nie miałam ochoty tego słuchać. Z tego właśnie powodu skinęłam mu głową w niemym podziękowaniu i poprowadziłam go prosto do naszej wspaniałej biblioteki.
W środku przywitał nas przyjemny zapach starych ksiąg. Nie mogłam się powstrzymać przed wzięciem głębokiego wdechu i zaciągnięciem się powietrzem. Kochałam tą woń. 
Zerknęłam na Asa, chcąc zobaczyć jego reakcję na wnętrze Biblioteki Barwnej Duszy. Basior akurat pochylał pysk, przymykając oczy. Zmarszczyłam brwi, próbując zrozumieć, co wyprawiał i już miałam spytać, gdy ciszę przerwało głośne kichnięcie. Samiec wymruczał przeprosiny i rozejrzał się w końcu po pomieszczeniu, w którym się znajdowaliśmy. Obserwowałam w ciszy, jak na jego pysk wstępuje delikatny uśmiech, a oczy błyszczą się w niemym zachwycie.
- Robi wrażenie, co? – spytałam po chwili. As odpowiedział jedynie gwałtownym skinieniem głowy i wrócił do rozglądania się. – Postaraj się nie zgubić, gdy ja pójdę po jakąś książkę, która będzie odpowiednia do nauki.
Dopiero po chwili usłyszałam ciche mruknięcie, które oznajmiło mi, że do basiora dotarło, że coś powiedziałam. Jednak czy zrozumiał, co do niego mówiłam, to była już całkiem inna sprawa.
Westchnęłam i skierowałam się w stronę regału zawierającego książki dla dzieci. By tam się dostać musiałam minąć biurko nieznacznie starszego ode mnie bibliotekarza – Daire był naprawdę miłym basiorem, który zawsze chętnie doradzał mi w kwestii powieści oraz dyskutował o tych przeczytanych, choć oczywiście nie mieliśmy podobnego gustu. Samiec wolał raczej kryminały lub książki grozy, które mnie nieszczególnie interesowały.
Gdy bibliotekarz zapytał mnie o powód mojego przyjścia do biblioteki, westchnęłam i wskazałam ogonem miejsce, w którym zostawiłam Asa.
- Tym razem to ja będę nauczycielką – powiedziałam, przewracając wymownie oczami. Basior roześmiał się cicho.
- To jak rozumiem, książki dla dzieci, tak?
Skinęłam głową.
- Dla mnie do nauki były odpowiednie, choć byłam już prawie dorosła, to i dla niego powinny być dobre. Tym bardziej, że zbyt dojrzały to on nie jest.
Nagle gdzieś z prawej strony dobiegł nas krzyk:
- Słyszałem!
Westchnęłam głośno i wbiłam wzrok w wysoki sufit.
- No właśnie – mruknęłam, co wywołało rozbawione parsknięcie u mojego rozmówcy. – Chyba lepiej już pójdę. Chciałabym wrócić do domu przed świtem.
Daire odpowiedział mi skinieniem głowy i życząc wspaniałej lektury oraz sukcesywnej nauki, wrócił spojrzeniem do książek, z którymi właśnie coś robił. Ja natomiast skierowałam swoje łapy prosto do wysokiego regału. Szybko zdecydowałam się na jedną z tych krótkich opowiastek, które próbowałam czytać na samym początku mojej przygody z książkami. Ta opowiadała o małym wróblu, który po tym jak zobaczył papugę, zapragnął zmienić swoje upierzenie na bardziej kolorowe. Choć dziwna, historia była bardzo urocza.
Z książką w pysku, skierowałam kroki w stronę miejsca, w którym zostawiłam mojego przyjaciela, tak naprawdę wiedząc, że nie ma go w nim już od chwili, w której tylko się odwróciłam. Nie odpowiadało mi jednak szukanie go po całej, dość rozległej bibliotece. Z tego powodu położyłam książkę na ziemi i czekałam w ciszy, aż samiec postanowi się pojawić.
W pewnym momencie usłyszałam głos Asa i zaraz po nim odpowiedź bibliotekarza. Nie byłam w stanie zrozumieć słów, lecz szybko domyśliłam się sensu rozmowy, gdy usłyszałam charakterystycznie głośne kroki mojego przyjaciela.
- Wreszcie – powiedziałam, pochylając się, by złapać książkę w pysk. Jak zawsze zajęło mi to trochę czasu, co tym razem szczególnie mnie irytowało ze względu na rozbawione spojrzenie Asgrima. W końcu całkiem zirytowana wyprostowałam się i zmierzyłam wilka groźnym spojrzeniem. – Myślisz, że to takie proste? Może zobaczymy, jak tobie pójdzie z podniesieniem tej książki, co?
As wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i wzruszył ramionami.
- Dobra. Zakład, że dam radę zrobić to w krótszym czasie, niż trwały twoje nieudane próby?
Uniosłam brwi do góry, by po chwili skinąć głową. Co mi szkodziło?
Basior uśmiechnął się jeszcze radośniej i kazał mi zacząć liczyć, co postanowiłam zrobić. Gdy tylko powiedziałam: „jeden”, samiec zamknął oczy, a gdy dotarłam do dziewiętnastu przede mną siedział młody mężczyzna o cynamonowych włosach i szaroniebieskich oczach.
Zanim zdążyłam to jakoś skomentować, ten podniósł książeczkę z pomocą swoich dłoni, która wydawała się w nich znacznie mniejsza niż w rzeczywistości.
- Ale… - zaczęłam niepewna, co dokładnie chciałam powiedzieć. Byłam zirytowana i zaskoczona sprytnym pomysłem basiora – To oszustwo.
Na ludzką twarz Asa wstąpił wesoły uśmiech.
- Nie ustaliliśmy sposobu, w jaki miałem ją podnieść – roześmiał się i pochylił w moją stronę, by potargać mnie po głowie. Nadal zszokowana nie zdążyłam cofnąć się na czas i poczułam jego dłoń czule tarmoszącą moją sierść. Było to całkiem przyjemne uczucie, jednak duma nie pozwoliła mi na pozwolenie mu na to zbyt długo, więc po chwili wyrwałam się i nie patrząc w jego stronę, skierowałam kroki w stronę czytelni.
As dogonił mnie zaledwie chwilę później, nadal cicho się śmiejąc.
Dureń – pomyślałam, przewracając oczami.
Czytelnia w Bibliotece Barwnej Duszy była naprawdę cudownym miejscem. Pomimo braku okien, bynajmniej nie było w niej ciemno. Mrok rozświetlały poustawiane na niskich stołach lub półkach z ciemnego drewna latarnie oraz zwykłe świece. Nadawały one pomieszczeniu niepowtarzalny klimat, wręcz idealny do zanurzenia się w świecie wybranej przez czytelnika książki. Poza tym wewnątrz można było odnaleźć kilka starych, lecz nadal bardzo wygodnych foteli i sof z wyświechtanym, szkarłatnym obiciem. To właśnie na jedną z takich sof wskoczyłam i usiadłam, owijając ogon wokół łap.
Jakiś czas później, gdy skończył już podziwiać piękno czytelni, As usiadł tuż obok mnie. Następnie położył książkę na swoich kolanach i skierował na mnie wyczekujące spojrzenie. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że powinnam się odezwać. Odchrząknęłam nerwowo i zaczęłam:
- Gdy ja się uczyłam, moja opiekunka rysowała znaki na ziemi, by pomóc mi w zapamiętaniu ich kształtu. Niestety, ja nadal nie nauczyłam się pisać, więc będziemy zmuszeni radzić sobie z pomocą tego, co jest zapisane w tej książce – wskazałam pyskiem na kolorową opowiastkę znajdującą się na nogach basio… mężczyzny – To zacznijmy od…
- Jak nazywa się ta książka?
- „Wróbel Antek i kolorowe piórka” – powiedziałam, nawet nie patrząc na okładkę z grubym wróbelkiem i wypisanym czerwoną czcionką tytułem. Znałam ją aż za dobrze.
Wskazałam na pierwszą literę imienia jednym ze swoich pazurów.
- To jest właśnie litera wielka litera „A”. Ten znaczek – wskazałam na ostatnią literę tytułu – również się tak czyta, jednak jest to mała litera. Używa się jej znacznie częściej od wielkiej, która wykorzystywana jest przy zapisie nazw własnych takich jak imiona lub nazwy jakichś miejsc czy na początku zdania. Zdanie zawsze rozpoczyna się z wielkiej litery i kończy kropką.
As pokiwał w zamyśleniu głową.
- Coś mi się kojarzy… - mruknął.
- Następne jest „ą”, które w zapisie jest bardzo podobne do „a”, tyle że posiada ogonek – dla podkreślenia swoich słów, podniosłam i zamachałam delikatnie ogonem, uderzając nim lekko w dłoń chłopaka – Otwórz książkę i jej poszukaj – poleciłam.
As bezzwłocznie zrobił to, co mu nakazałam. Patrzyłam, jak przygląda się w skupieniu każdej napotkanej literze, aż w końcu zatrzymał się na tej odpowiedniej.
- To ta, prawda?
Skinęłam łbem z uśmiechem, nie mogąc powstrzymać dumy. Choć dziecinny, samiec nie był taki głupi, jak mogło się początkowo zdawać.
Może nie będzie tak źle… – pomyślałam i zaczęłam opisywać samcowi kolejną literę w alfabecie.

<Asgrim?>

Uwagi: Pisze się "tę ciszę", a nie "tą ciszę". Powtórzenia.

Od Joela "Pomyłka" cz. 1

Sierpień 2022 r.
Tego dnia było tak samo wietrznie jak w ostatnich miesiącach. Paskudna ta pogoda, nie ma co... Chciałem iść do Miasta, ale kategorycznie mi tego zabroniono. Z tym, że z dnia na dzień miałem coraz większe poczucie, że nie zdołam się tam już nigdy wybrać i warto jednak zgromadzić sobie jakieś pamiątki... Albo iść tam, do rodziny, i już nigdy nie wrócić do stada. Robiło się niebezpiecznie, a ja jednak wolałbym mieć poczucie, że przeżyję. Wyjeżdżając z dala stąd powinno być lepiej. Nie wierzę, że takie chmury by wisiały nad całym globem...
Prawda była też taka, że aktualnie byłem bezrobotny. Zwolnili mnie w Mieście, a jako, że nie miałem co ze sobą tam zrobić (prócz sporadycznych spacerków do baru na kilka drinków) większość swojego czasu spędzałem w watasze. Czułem, że się trochę staczam. Po co kończyłem studia? By sprzątać w kawiarni, a na końcu rzucić wszystko i zamieszkać w dziczy? Śmieszne. Tu nawet nie miałem swojej gitary. Czy to by oznaczało, że się wypalam? Nie, niemożliwe. Może to tylko chwilowy kryzys twórczy. W końcu dziwne, że taka pogoda mnie nie inspiruje... A może to wina tego, że wolę jednak nieco bardziej spokojne i pozytywne utwory? Aktualny stan był stanowczo zbyt porywisty.
Jak na zawołanie na zewnątrz zaczęło lać. Coraz piękniej. Wychyliłem się z jaskini, ale nie na tyle, by zamoknąć. Zmarszczyłem brwi. Ten deszcz był... inny. Nie zdawał się być szarawy. Był... niebieski. Zerknąłem na kałuże. Osadzało się się coś, co trochę przypominało mi pyłek drzew, ale nie był żółty jak zazwyczaj, tylko właśnie niebieski.
- Dziwne - mruknąłem i usiadłem na ziemi. Wpatrywałem się w to jak zaczarowany. Nie umiałem sobie wytłumaczyć co się właśnie działo i jaki może być powód pojawiania się czegoś takiego. Zerknąłem w kierunku malującego się w oddali Miasta. Już miałem przed oczami szaleństwo ludzi. Dziesiątki specjalistów wypowiadających się na temat dziwnego osadu, przedstawianie profesjonalnych wyników badań i tworzenie nowych kategorii opadów w prognozach pogody... Mieszczan pewnie albo to nie obchodziło, albo zaczynali panikować i uciekać. Mruknąłem z niezadowoleniem. Miałem nadzieję, że przestanie padać, bo naprawdę chciałem zabrać co moje, póki nie zatonie w tej ulewie.
- Nie wychodzić z jaskiń póki nie przestanie padać!! - wrzasnął jakiś wilk z tej drugiej części watahy. Nie znałem go. Westchnąłem cicho. Czyli mamy kolejny zakaz - nie wychodzić póki pada. Świetnie.
***
Ostatnie kilka godzin spędziłem na porządkach. W jaskini uzbierało mi się nieco rupieci, pochodzenia których nawet nie znałem, ale wmówiłem sobie, że ułożenie ich według kolorów powinno sprawić, że można nazwać to porządkiem. Beznadziejne, że nie podpisywali butelek z eliksirami. Tylko na kilku z nich widniał jakiś napis... Najbardziej zastanowiła mnie butelka z różowym płynem. Ktoś mi dał to na przechowanie, czy co? Nie przypominałem sobie żadnego prezentu podobnego do tego. Wyglądało jak kompot. Może to był kompot? Truskawkowy. W zasadzie tak właśnie to wyglądało. Zdjąłem ostrożnie buteleczkę z póki, bo i tak mi nie pasowała do wystroju. Wraz z tym momentem do środka weszła już dobrze mi znana Yuki. Na początku się jej wystraszyłem, bo najwyraźniej złamała zakaz wychodzenia, a ja nie spodziewałem się gości. Nadal padało, a ona wyglądała jak czarno-niebieska kula przemoczonego futra. Patrzyłem na nią z szeroko otwartymi oczami. W pysku nadal trzymałem buteleczkę, co musiało wyglądać jeszcze komiczniej.
- Ukradłeś mój medalion? - warknęła wściekle.
- Szo? Njee... - Powiedziałem, po czym odłożyłem butelkę z sokiem na bok - Nie wiem nawet o jaki medalion chodzi.
Westchnęła z poirytowaniem.
- To już nie wiem gdzie go szukać - mruknęła jakby do siebie.
- Może zgubiłaś go pod jakimiś rupieciami w jaskini...? Ja przed chwilą zrobiłem generalne porządki i kilka rzeczy się znalazło...
Przerwałem, bo wadera dalej patrzyła na mnie tym swoim wściekłym wzrokiem. W dodatku tak, jakbym był głupi. Przełknąłem ślinę.
- Jasne, nie potrzebujesz pomocy... - Rozejrzałem się po jaskini - Może masz ochotę na kompot? Tak na poprawę nastroju.
- Kompot? - powtórzyła nadal agresywnie.
- Wiesz, taki wywar z owoców. Bardzo dobry i słodki.
- Pewnie chcesz mnie otruć.
- Co? Ja? Ależ skądże - Zaśmiałem się cicho - Jeśli mi nie wierzysz to możemy się napić razem. Jeśli to jednak nie kompot, to ucierpimy na tym razem. Jeśli jednak kompot, to wypijemy coś naprawdę dobrego.
- A co jeśli ja nie lubię słodkich rzeczy?
- To doleję ci wody - Mówiąc to, zmieniłem się w człowieka i odszukałem miseczek, które tutaj służyły za szklanki. W wiaderku obok miałem również zapas wody pitnej. Obserwowała mnie niezbyt szczęśliwa. Nawet nie chciała się otrzepać. Musiała być naprawdę zła z powodu medalionu, skoro zgodziła się napić z kimś, kto chyba na ogół ją denerwuje.
Na końcu postawiłem przy niej miseczkę. Nawet w środku pływały truskawki. Tak, to na pewno kompot - pomyślałem z zadowoleniem. Popatrzyła na to bez przekonania i odczekała, aż usiądę po turecku na ziemi, wezmę miseczkę i sam ją przechylę. Obserwowała mnie przez moment.
- Kompot - oznajmiłem, wzruszając ramionami. Wziąłem kolejny łyk. Tak bardzo mi tego brakowało... Zupełnie taki jak u babci.
Dopiero wtedy postanowiła też spróbować. Najwyraźniej również jej zasmakowało, bo zaczęła pić dość łapczywie, a resztki wylizała językiem.
- Widzisz? Wiedziałem, że ci przypadnie do gustu - oznajmiłem z satysfakcją. Podniosła na mnie wzrok, ale czaiło się już w nim mniej gniewu niż do tej pory. Czyżby ten kompot był dla nas symbolem pojednania? Uśmiechnąłem się do niej.
- O, udobruchałem najbardziej obrażalskiego wilka w watasze - zażartowałem. Wywróciła tylko oczami. Dopiero zauważyłem, że nieco unikała mojego wzroku. Zawsze tak było? Być może. Nie zwracałem na to uwagi. Wyciągnąłem do niej rękę, a ona o dziwo się nie odsunęła. Przeczesałem palcami jej grzywkę tak, by nie zasłaniała jej oczu.
- Od razu lepiej. Nie będziesz już ślepa - mówiłem. Znowu zwiesiła głowę. Uniosłem brew. Takie zachowanie trochę do niej nie pasowało.
- Wszystko w porządku?
- Tak, idioto - warknęła. Westchnąłem. Czyli stara dobra Yuki wróciła.
- Mam wrażenie, że tym razem ty utknęłaś w mojej jaskini, a nie ja w twojej. Sytuacja jak przy naszym poznaniu się, tylko że na odwrót... Romantycznie, nie uważasz? - zapytałem z nieco wrednym uśmieszkiem. Prychnęła i zerknęła na dwór. W tej samej chwili trzasnął piorun. Tak głośno, że miałem wrażenie, że zaraz popękają mi bębenki, a cała Góra się zatrzęsła. Yuki pisnęła i przysunęła się do mnie. Odruchowo ją objąłem, mimo że nadal była mokra. Uderzyło tuż przy wejściu do mojej jaskini. Serce biło mi jak oszalałe. Czy to oznacza, że być może ledwo uszliśmy z życiem?
- Nienawidzę piorunów - powiedziała Yuki, siląc się na ton głosu wyrażający złość, ale wyszło dość żałośnie. Naprawdę się bała. Zatroskany ją pogłaskałem. Po raz pierwszy widziałem ją w takim stanie...
- Nic się nie stało... - wyszeptałem. Nieznacznie drżała. Nieustraszona Yuki czegoś się bała. Niemożliwe.
- Czasem nienawidzę bycia wilkiem. Ludzie nie mają tak czułego słuchu - Mówiąc to, obniżyła głowę tak, by móc lepiej ukryć swoje uszy. Kładła je po sobie. Musiały ją boleć.
- W domu miałem takie nauszniki... Trochę wyciszały... Ale teraz ich nie mam - zacząłem, ale ona mi przerwała. Podniosła głowę i popatrzyła na mnie z wyzwaniem w oczach:
- Nauczysz mnie zmiany w człowieka?

<C.D.N.>

środa, 26 grudnia 2018

Od Lind "Obowiązki strażnika terenów" cz. 2

Lipiec 2022
Tego dnia spałam bardzo niespokojnie. Co chwila budził mnie trzask kolejnego złamanego pnia, albo łoskot staczających się kamieni, nie wspominając już nawet o wyjącym wietrze. Nawet gdybym zdołała zablokować ten hałas swoją mocą, nie utrzymałabym efektu po zaśnięciu. Po którymś z kolei przebudzeniu, wyobraziłam sobie, iż mam jedno z tych zaklęć tymczasowo wyciszających okolicę, które można było kupić u Juana. Szkoda, że na terenie watahy nie ma żadnego handlarza jednorazowymi zaklęciami. Wydałabym na nie jeszcze więcej oszczędności, niż na stosy kart po zakończeniu festynu. 
Kiedy znów na chwilę odpłynęłam, nagle poczułam dziwny powiew magii któremu towarzyszyło wyjątkowo głośne tąpnięcie. Nie spodziewałam się czegoś takiego, więc odruchowo podskoczyłam na równe łapy. Spostrzegłam, że w mojej jaskini pojawił się gość. Był nim jakiś członek Watahy Czarnego Kruka. Rozpoznałam to głównie po zapachu, lecz także po dominujących ciemnych odcieniach sierści. Nie potrafiłam jednak połączyć tego osobnika z żadnym znanym mi imieniem. 
- Lind, Suzanna kazała mi przekazać, że dzisiaj nie musisz wykonywać codziennego obchodu granicy - wyrecytował pośpiesznie wilk. 
Zamrugałam oczami, próbując odegnać skołowanie spowodowane wyrwaniem ze snu.
- Um... dziękuję za informacje - odparłam. - Skąd taka nagła zmiana? 
- Alfy postanowiły, że wszelkie patrole i polowania będą się teraz odbywać tylko w pobliżu Gór. Dlatego też grafik i podział obowiązków może być nieco inny, niż zwykle - wytłumaczył samiec.
- A... jasne... 
Zaraz po naszej krótkiej wymianie zdań, basior przygotował się do opuszczenia nory w taki sam sposób, w jaki się tu znalazł - za pomocą teleportacji. Chciałam spytać, jak się nazywał, jednak posłaniec od przywódczyni watahy już rozpłynął się w powietrzu, zostawiając za sobą niebieskawą aurę magii. 
Czyli to, o czym mówił mi Crane, było prawdą; od teraz Alfy przekazują najważniejsze informacje poprzez kilku wyznaczonych członków stada, którzy umieją się teleportować. Według mnie był to całkiem dobry sposób. Burza w końcu nadal trwa, a z dnia na dzień jest coraz gorzej. Ryzyko, że posłaniec zostanie narażony na niebezpieczeństwo, wychodząc poza swoją norę, jest bardzo wysokie. Przypomniałam sobie, iż ostatnio już wszystkim zabroniono opuszczać jaskinie. Jedynym wyjątkiem są patrole oraz polowania, bo przecież ktoś musi zapewnić watasze pożywienie i pilnować, czy obcy nie wykorzystują okazji do ataku.

Wróciłam na swoje posłanie i spróbowałam znów zasnąć. Niestety, nie zdało się to na nic. Zrozumiałam, że pewnie jest już noc. Przez to, w jakim czasie zwykle odbywała się moja warta, wewnętrzny zegar nie pozwalał mi sypiać po zmroku. Od ponad roku jestem przyzwyczajona do nadrabiania zasłużonego odpoczynku popołudniami. Parę razy zdarzyło się, że zostałam poproszona o zastąpienie kogoś, albo wymianę czasu i miejsca obchodu, ale było to naprawdę rzadkie zjawisko. Poleżałam jeszcze kilka krótkich chwil, po czym wstałam, niezbyt mając pojęcie, co tak właściwie teraz ze sobą zrobię. 
Zauważyłam, iż Ting nie zajmował żadnego ze swoich ulubionych miejsc na półce skalnej. Przeniósł się przed próg, chociaż rozszalały wicher z całych sił starał się go przewrócić. Postanowiłam podejść do mojego towarzysza i usiąść kawałek za nim, nieco bardziej ukryta przed zawieją. Na początku odmieniec nie zwrócił na mnie uwagi. Chciałam zacząć rozmowę, ale przez nieznośne wycie wiatru na zewnątrz, sama nie usłyszałam własnych słów. Skupiłam się więc i użyłam mocy, żeby wytworzyć przed wejściem do jaskini ścianę z powietrza. Ostatnio robiłam to coraz częściej więc wychodziło mi coraz lepiej. Ting spuścił wzrok z czarnego nieba i kątem oka zerknął w moją stronę. Po tym, wyciągnął przed siebie łapę i dotknął lekko falującej, prawie zupełnie przezroczystej ściany z powietrza. 
- Która to już bezgwiezdna noc? - spytałam, przypomniawszy sobie, że kilka miesięcy temu mój towarzysz zaczął obliczenia. 
- Straciłem rachubę - odparł smętnym głosem odmieniec. - Ale na pewno sięgnąłem stu dwudziestu. 
Skinęłam głową, ale nie odezwałam się. Zdałam sobie sprawę, jakie to było głupie pytanie, skoro i tak nie znam żadnych większych liczb. Między nami zapadła cisza. Wpatrywaliśmy się oboje w świat zewnętrzny, jednak Ting był wyraźnie skupiony na niebie. Byłoby to dziwne zachowanie z jego strony, gdyby przykrywały je zwyczajne chmury. Skoro jednak mówimy o czarnofioletowych obłokach, odmieniec był jakby zainteresowany ich widokiem. Oczywiście nie patrzył na nie tak samo, jak na gwiazdy. Nie wyglądał na zahipnotyzowanego i nieobecnego, raczej na... szukającego czegoś. Może starał się zrozumieć, skąd się wzięły i co oznacza ich obecność. 
W pewnym momencie niebo ponad szczytem Gór przeciął fioletowy piorun. Nie powstrzymałam cichego "wow". Chociaż zjawisko wyglądało groźnie, miało w sobie też pewne piękno. Po kilku sekundach dotarł do nas także grzmot. Nawet pomimo utrzymywanej przeze mnie ściany, pozostał słyszalny, jednak nie na tyle, by sprawić moim wrażliwym uszom ból. 
- Dobrze, że jesteśmy daleko od serca burzy - pomyślałam na głos. 
- Ale na jak długo? - mruknął Ting. 
- Dobre pytanie - westchnęłam. - Też martwisz się, co będzie, jeśli burza nie ustanie szybko? - dodałam po chwili, pozwalając sobie na odrobinę szczerości. 
- Sam nie wiem - strażnik oparł pysk na łapie. - Ale coś mi mówi, że to będzie jeszcze trwać i trwać... 
Spojrzałam na miejsce, w którym wcześniej pojawił się piorun. Nie było już po nim żadnego śladu. Zaczęłam wodzić wzrokiem po terenie dookoła mojej jaskini. Niestety przez brak światła mogłam dostrzec jedynie niewyraźny zarys szlaku. Doszłam do wniosku, że nie czuję się komfortowo pośród takiej ciemności. Poprosiłam Tinga, żeby zapalił jedną z tych swoich ptasich czaszek na kiju. Odmieniec sięgnął do plecaka i bez słowa spełnił moją prośbę. Trochę mnie to zdziwiło, ale nie skomentowałam nadzwyczajnego zachowania mojego towarzysza. W świetle "pochodni" widziałam, jak wiele wyrwanych z korzeniami roślin, całych gałęzi i odłamków skał przelatuje dookoła jaskiń. Nieopodal mojej nory przetoczyło się kilka sporych kamieni. Jeden z nich spadł z niewielkiego urwiska poniżej i rozpadł się na drobne kawałki, uderzając z niewiarygodną prędkością w twarde podłoże. 
Poczułam dziwny niepokój. Wstałam z miejsca i wróciłam wgłąb jaskini. Uznałam, że tutaj będę czuć się nieco bezpieczniej. Usiadłam na swoim legowisku i owinęłam łapy ogonem. Nie przestałam podtrzymywać ściany z powietrza przed wejściem. Nagle o tę barierę obił się wielki głaz, pewnie pochodzący ze szczytu. Trafiłby tuż przed nos Tinga, lecz zanim zdążyłam mrugnąć okiem, odmieniec już odruchowo odskoczył. Stał teraz pół metra ode mnie. 
- Przydałoby się jakieś trwałe zabezpieczenie przy tym wielkim wyjściu, nie uważasz Ting? - spytałam. 
- Chyba pierwszy raz masz jakiś dobry pomysł - mruknął w odpowiedzi strażnik Wichury. - Tylko musisz jeszcze wymyślić z czego je zrobić - zaznaczył. 
Rozejrzałam się po swoim lokum. Kolejno przejechałam wzrokiem po chropowatych ścianach. Później, spojrzałam na półkę w skale, na której leżał stos drogich kamieni i kolorowych otoczaków znad Wodospadu. Spod nich wystawało kilka kartek, dawno zarysowanych i zapisanych po obu stronach. (Ja byłam odpowiedzialna za rysunki, a Ting za słowa i zdania. Jedno nie było związane z drugim; odmieniec nie miał pozwolenia na zajmowanie miejsca na papierze swoimi gryzmołami po kto-wie-jakiemu). Zerknęłam też na kilka kości rozrzuconych tu i tam, które pozostały po moim dzisiejszym posiłku. Zatrzymałam wzrok dopiero na wypchanej torbie znajdującej się obok posłania. Nic, co było w tej norze, nie podsunęło mi żadnego pomysłu. 
W międzyczasie Ting zdjął plecak i położył go ostrożnie pod ścianą, po czym wydobył zeń swoje banjo. Ostatnio przestał opuszczać moją jaskinię, więc korzystał z tego instrumentu znacznie częściej. Na początku nie było to takie złe, jednak teraz miałam już trochę dość tej muzyki w jego wykonaniu. 
- Będziesz znów grać? - westchnęłam, na samą myśl o kolejnych piosenkach. 
- Nie, policzę sobie ile moje banjo ma strun. Może przez noc pojawiła się nowa - odparł Ting, jednak nie użył tego samego, uszczypliwego tonu, jakiego bym się spodziewała. Strażnik pozostawał jakiś nieswój. 
"Czy powinnam mu się dziwić? Przez dwa lata zwiedzał ze mną do woli otwarte tereny, a teraz znów siedzi zamknięty w kamiennym pomieszczeniu. Nawet jeśli czasem spędzał całe dnie w mojej jaskini, fakt, że mógł z niej w każdej wyjść, zmieniał wszystko" - pomyślałam. 

<CDN>

Uwagi: brak

piątek, 21 grudnia 2018

Od Torance "Szczenię" cz. 6

Luty 2020r.
Kiedy tylko dostrzegłam wysoką sylwetkę Shena, nie mogłam się powstrzymać, by nie rzucić się w jego stronę biegiem. Moje kroki były ciche, jednak gdy zauważyłam siedzącą obok samca niewielką wilczycę o białej sierści, zdałam sobie sprawę, że niepotrzebnie się starałam – nawet stado smoków lądowych nie odciągnęłoby jego uwagi od Navri.
Uśmiechnęłam się na tą myśl. Jako dobra przyjaciółka starałam się wspierać Shena w jego próbach zdobycia serca najmłodszej wilczycy. Owszem, była między nimi spora różnica wieku, ale czyż wśród dorosłych par nie zdarzały się większe? Liczyło się jedynie to piękne uczucie, które – jak miałam nadzieję – pewnego dnia połączy tę dwójkę.
- Hej! - zawołałam, siadając z rozmachem tuż obok Shena i zmuszając go tym samym do przysunięcia się w stronę Navri. - Nie przeszkadzam wam?
Wilczyca skinęła mi głową w odpowiedzi i cicho zaprzeczyła. Niemal w tym samym czasie odezwał się Shen.
- Cześć, Tori – uśmiechnął się w moją stronę Ashe – Może trochę.
Odwzajemniłam uśmiech, postanawiając udawać przed waderą, że był to jedynie żart. Dostrzegłam jednak lekkie rozdrażnienie u basiora, który niewątpliwie chciał spędzić trochę czasu sam na sam ze swoją ukochaną.
- Mówiłem poważnie, idź sobie – wilk próbował uderzyć mnie łapą, ale zdążyłam się uchylić przed jego przyjacielskim atakiem.
- Dobra, dobra. Moment – przewróciłam demonstracyjnie oczami i przyjrzałam się mojej młodej przyjaciółce, która patrzyła na nas z typową dla niej obojętnością – Jak ty z nim tyle wytrzymujesz, co?
Navri wzruszyła ramionami, co wywołało oburzone parsknięcie u najstarszego szczeniaka.
- Zdrajca – mruknął niezadowolony samiec, by po chwili skierować na mnie zniecierpliwione spojrzenie – Coś od nas chciałaś?
- Posiedzieć w miłym towarzystwie, ale to chyba nie jest możliwe – odpowiedziałam z szerokim uśmiechem, nie biorąc do siebie słów skrzydlatego – Szukam Yuki.
Navri, słysząc jej imię, zdawała się wybudzić z lekkiego letargu. W jej oczach niemal było wypisane pytanie: „po co?”, jednak szybko się opanowała.
- I pytasz się nas? Przecież wiesz, że jej unikamy.
Skinęłam głową zniecierpliwiona.
- No właśnie. Dlatego będziecie wiedzieć, gdzie jej nie ma – odpowiedziałam, jakbym tłumaczyła im różnice między wiewiórką a sarną.
Shen w odpowiedzi pokręcił głową.
- Nie wiem nic.
Westchnęłam nieszczególnie zadowolona i pospiesznie się żegnając, odeszłam szukać dalej mojej cudownej opiekunki, która powinna już dawno wrócić do naszej jaskini. Od jakiegoś czasu samica wracała do jaskini co raz później. Niestety, gdy pytałam o powód jej spóźnień, ta zbywała mnie jedynie nieprzyjemnym komentarzem.
Tego dnia szczególnie zależało mi na obecności Yuki – w końcu obiecała mi skontrolować moje postępy w nauce czytania, które tak mnie zainteresowało ostatnimi czasy. Po tym jak zaczęłam odróżniać wszystkie literki oraz poprawnie je nazywać – było to znacznie trudniejsze, niż mogłabym się tego kiedykolwiek spodziewać – przystąpiłam do samodzielnych ćwiczeń pod nieobecność samicy, a dzisiaj...
W oczach stanęły mi łzy. Było mi tak przykro, że wilczyca o mnie zapomniała. Może stwierdziła, że skoro uzyskała nade mną pełne prawa opieki, to nie musi się już tak starać? W końcu zaczęła się spóźniać niedługo po zdaniu relacji Alfie z moich pierwszych dwóch miesięcy jako jej podopieczna.
Zrezygnowana postanowiłam jednak przerwać poszukiwania i wrócić do jaskini, by tam poczekać na ciemnoszarą samicę.

- Gdzie byłaś? - usłyszałam przerażająco lodowaty głos, gdy tylko postawiłam łapę w jaskini. Wzdrygnęłam się, słysząc go. Już od dawna nie używała go względem mnie...
- Szukałam cię – powiedziałam cicho, czując jak moja sierść zaczyna się jeżyć pod naporem jej surowego spojrzenia. Uśpiona obawa przed wilczycą nagle całkiem przejęła moje myśli.
- Byłam cały czas tutaj.
Skinęłam pospiesznie głową i starając się opanować delikatnie drżenie, które wstrząsało moim ciałem, usiadłam w pobliżu Yuko
- Następnym razem masz czekać do mojego powrotu, jasne? - spytała, już nieco mniej groźnym tonem. 
- D-dobrze. - wyjąkałam nadal przestraszona.
Yuki przyjrzała mi się spod zmrużonych powiek, by po chwili potrząsnąć lekko łbem i podejść do stosu książek, które polecił mi bibliotekarz. Obserwowałam jak przegląda je i prycha, gdy spostrzegła najgrubszą z wypożyczonych powieści, która – według opisu – miała opowiadać o miłości dwójki młodych elfów. Nie mogłam się doczekać, by zacząć ją powoli wertować, ale... Chyba wolałabym, żeby w tym momencie nie stała nade mną moja opiekunka.
W końcu wilczyca wybrała jedną z książek z krótkimi opowiadaniami i dała mi znak, żebym się zbliżyła.
Usiadłam tuż obok Yuki, by jak najlepiej widzieć zapisane w środku zbioru litery. Czułam na sobie nadal chłodny wzrok wilczycy, gdy uważnie podważałam pazurem okładkę. Otwieranie i przewracanie stron książek było najgorsze w całym tym czytaniu. Wilcze łapy całkowicie się do tego nie nadawały, a wątpiłam, by kiedykolwiek udało mi się zmienić w człowieka. W końcu dopiero co odkryłam w sobie jakąkolwiek moc, a zaledwie za kilka miesięcy kończyłam naukę w szkole.
- „Tru...jąca” - przeczytałam powoli nagłówek i zerknęłam na Yuko, która w odpowiedzi jedynie wzruszyła ramionami. Widocznie nie miała zamiaru powiedzieć mi, czy popełniłam jakiś błąd. Westchnęłam cicho i ponownie spojrzałam na czarne znaki. - „Słyszała ci... ciszy... szelest, dźwiąk rozsu... rozsu-wa-ją-cej sią pod jej naborem ziemi. Czuła ją wo...kół siebie i oddyszała głąboko, wyo...bra...żając sobie świat”. Jest dobrze?
Yuko tylko westchnęła poirytowana.
- Co robiłaś przez ostatnie tygodnie?
- Czytałam...? - odpowiedziałam cicho, niepewna czy powinnam w ogóle się odzywać.
- Ach tak? Czytałaś? - powtórzyła po mnie samica, unosząc w niedowierzaniu brwi. - Nie nazwałabym tego czytaniem.
Stwierdziłam, że najrozsądniejszym wyborem będzie pozostanie w milczeniu. Wolałam nie denerwować dodatkowo mojej opiekunki.
Obserwowałam w ciszy, jak wilczyca mruży oczy i przeklina pod nosem. Nie skupiałam się na słowach, którymi mnie określała, a jedynie jej kąśliwym i pełnym niezadowolenia głosie.
Po jakimś czasie zamilkła, by dosłownie chwilę później westchnąć.
- Po pierwsze, ta litera – wskazała pazurem na odpowiedni znak, by po chwili pokazać kolejny – a ta, to dwie różne i wymawia się je w inny sposób. „E” z ogonkiem czytamy jako „ę”, a nie „ą”. Zapamiętaj to w końcu.
Skinęłam głową.
- „Ę” - powtórzyłam po samicy.
- I nie spiesz się tak bardzo. Lepiej przeczytać wolniej, ale dobrze, niż szybko i błędnie - poradziła samica – Teraz powiedz mi jeszcze, co robiła bohaterka tego opowiadania.
Zaskoczona pytaniem, którego się nie spodziewałam, zamknęłam oczy i próbowałam przypomnieć sobie, co przed chwilą przeczytałam. Po chwili odezwałam się trochę niepewnie:
- Wychodziła z ziemi?
- Pytasz czy odpowiadasz?
- Odpowiadam – powiedziałam, starając się brzmieć możliwie jak najbardziej pewnie – Wychodziła z ziemi i wyobrażała sobie świat. Nie rozumiem tego. Co ona robiła w tej całej ziemi? I czemu musiała sobie wyobrażać świat. Nie widziała go wcześniej?
Yuki wzruszyła ramionami.
- Tego prawdopodobnie dowiemy się w dalszej części opowiadania. Dobrze, że choć czytasz z karygodnymi błędami, rozumiesz najważniejsze rzeczy. Gdyby nie to, to już całkiem straciłabym nadzieję odnośnie twojej edukacji.
Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć, więc w ogóle się nie odezwałam. Przez kilka chwil trwałyśmy w takiej niezręcznej ciszy, jedynie patrząc sobie w oczy. Ciekawiło mnie o czym myślała dorosła wadera, jednak zanim zdążyłam skupić się na wykrywaniu emocji, ta odchrząknęło trochę niezręcznie i poprosiła mnie – należałoby raczej powiedzieć, że kazała. Yuki praktycznie nigdy nie prosiła – żebym przeczytała jeszcze raz, powoli i dokładnie pierwszy akapit.
Nachyliłam się nad książką i zaczęłam powoli wyszeptywać zapisany w opowiadaniu tekst.
- „Słyszała cichy szelest, dźwięk rozsuwającej się pod jej naporem ziemi. Czułą ją wokół siebie i oddychała głęboko, wyobrażając sobie świat.” - przeczytałam powoli, lecz pewnym głosem. 
Gdy skończyłam wymawiać ostatnie słowo, podniosłam wzrok na nauczycielkę polowań. Wilczyca skinęła mi głową, a ja wyczuwałam cichą, niemal niezauważalną dumę. Yuki była ze mnie dumna. Ta myśl sprawiła, że nie potrafiłam powstrzymać szerokiego uśmiechu wstępującego na mój pysk.

Uwagi: Zgubione słowo.

poniedziałek, 17 grudnia 2018

Od Lind "Obowiązki strażnika terenów" cz. 1

Marzec 2022
Dookoła mnie panowała ciemność. Taki był urok wszystkich ostatnich nocy. Warstwy fioletowych chmur już od miesiąca nie znikają z nieba. Bardzo rzadko odsłaniają Słońce, a co dopiero oczekiwać widoku księżyca czy gwiazdy po zmroku. Kłęby dziwnie zabarwionej pary wodnej może nie byłyby wielkim problemem, gdyby nie przywiodły tu ze sobą stale nasilających się wichrów, których nawet wspólnymi siłami nie zdołaliśmy uspokoić.

Szłam powoli wzdłuż brzegu Wschodniej Plaży. Tony piachu uciekały mi spod łap i starały się dotrzeć do mojego pyska niczym rój wściekłych much. Nie próbowałam powstrzymać całej burzy piaskowej, ale użyłam mocy, żeby utworzyć barierę z powietrza dookoła swoich oczu, uszu i nosa. Z każdym kolejnym smagnięciem gwałtownego wiatru odnosiłam wrażenie, iż zaraz i ja zostanę porwana w górę, tak jak okruchy skalne. 
Lecieć z taką samą lekkością, będąc jednocześnie pozbawionym wyboru, dokąd trafisz. W ten sposób można przebyć ogromne odległości, ale równie dobrze można spaść od razu na ziemię i zniknąć pośród miliardów podobnych sobie...
Potrząsnęłam głową. Nie czas na rozmyślanie o losie ziarnka piasku podczas burzy. Muszę skupić się na swoim zadaniu. Mam przebyć wyznaczoną trasę i pilnować, czy nikt nieproszony nie zakrada się na nasze terytorium. Przy takiej pogodzie, marne szanse, że cokolwiek zobaczę, ale przecież zostały mi jeszcze inne zmysły.
Nagle poczułam pod poduszkami łap zimne, twarde podłoże. Zatrzymałam się zdziwiona. Już dotarłam do podnóża Gór? Mogłabym przysiąc, że Wschodnia Plaża była znacznie dłuższa. Przecież pokonuję jej długość codziennie przy okazji nocnej warty. Ruszyłam dalej przed siebie, gotowa w każdej chwili napotkać pionową ścianę skalną. Jednakże czas mijał, a grunt ani myślał się podnieść. Chwilami zdawało mi się nawet, że schodzę coraz niżej.
"Czyżbym przez tę fatalną widoczność pomyliła kierunki?", pomyślałam zdezorientowana.
Postanowiłam wzbić się w powietrze, ponad chmurę piasku z plaży i zorientować w terenie. Przywołałam skrzydła, po czym od razu wystartowałam. Powinnam była się jednak spodziewać, że szalejący wiatr nie odpuści okazji i zacznie targać mną na wszystkie strony. Tak więc, wykonałam kilka niezamierzonych pełnych obrotów i innych niekontrolowanych akrobacji. Oczywiste, iż mój błędnik natychmiast zwariował od tego wszystkiego. Zupełnie straciłam orientację, gdzie jest góra, a gdzie dół. Dopiero po czasie zdołałam odzyskać kontrolę nad kierunkiem lotu i z pewną trudnością, wyleciałam z burzy piaskowej, z całych sił ignorując mdłości. 
Wyżej wiatr nie był wiele słabszy, jednak stąd mogłam przynajmniej zlokalizować ostre szczyty gór. Jak się okazuje, wcale nie zboczyłam z trasy mojego codziennego patrolu. Zmierzałam cały czas w dobrym kierunku. Odetchnęłam z ulgą i ostrożnie wróciłam na ziemię. Szkoda, że nie mogłam pozostać w powietrzu. Suzanna wyraziła się jasno; przez większą część obchodu tej granicy terenów, mam trzymać się ziemi. Pomiędzy Górami a Plażą Wschodnią jest zbyt wiele miejsc do ukrycia się. Zwłaszcza teraz, kiedy nie można już tu polegać na zmyśle wzroku. Pokręciłam pyskiem, wspominając słowa Alfy. 
"W taką pogodę nikt o zdrowych zmysłach nie próbowałaby przedrzeć się przez plażę" - mruknęłam sama do siebie w myślach.
Dopiero wtedy zrozumiałam, dlaczego już teraz czułam pod łapami skały, a grunt się obniżał. Połowa piasku plaży została rozegnana na cztery strony świata przez ten dziwny, nieokiełznany wicher. Jak mogłam nie wpaść na to od razu? 
W końcu dotarłam do ścieżki prowadzącej na łańcuch górski. Zaczęłam wspinać się coraz wyżej. Po krótkim marszu tą trasą wyrwałam się z męczącej chmury wirującego piachu. Stopniowe odzyskiwanie orientacji w terenie było niezwykłym uczuciem. Po prostu odzyskiwałam wzrok. Dodatkowo, kamienna ściana zablokowała dużą część wiatru, więc stawianie kolejnych kroków przychodziło znacznie lżej. Prawdziwa ulga. Wkrótce dotarłam do odcinka szlaku, gdzie skały doszczętnie już przesiąkły specyficznym zapachem członków Watahy Czarnego Kruka. Znalazłam się blisko przydzielonych im jaskiń. Podobno wiele osobników tego stada przyzwyczaiło się do nocnego trybu życia. Jednakże moje dzisiejsze obserwacje przeczyły tym pogłoskom. Wokół ich nor panowała absolutna pustka. Wycie wiatru przerywały tylko pojedyncze pomruki śpiących wilków. Zazdroszczę im, że nie mają problemów z zaśnięciem w takich warunkach. 
Wspinałam się dalej. Przywołałam znów skrzydła, tym razem żeby wlecieć na nieco oddaloną półkę skalną. Wiatr zaszumiał głośniej. Zastrzygłam uszami i zbliżyłam nos do ziemi. W dalszym ciągu nic szczególnego nie zwróciło mojej uwagi. Jedynie coraz wyraźniej słyszałam i czułam uderzenia zimnego wichru. Do tego dziwnego typu, dręczącego nasze terytorium nie pałałam miłością, więc niechętnie zbliżałam się do szczytów wyznaczających granicę. Ani na chwilę nie rozganiałam utworzonych z żywiołu skrzydeł. Może znów zarzuci mną jak suchym liściem, ale przynajmniej nie skręcę karku, jeśli potknę się i spadnę. Chociaż... Kilka lat temu spadłam z większej wysokości i jakoś żyję... ale nie chcę tego powtarzać. 
Stanęłam na szczycie. Ledwo, ale zdołałam utrzymać równowagę, pomagając sobie nieco skrzydłami. Nagle kątem oka zauważyłam jakieś światło. Obróciłam głowę w tamtą stronę. Odgarnęłam włosy i dostrzegłam promienie słoneczne wyłaniające się spomiędzy szarofioletowych chmur. 
- Wschód. Nareszcie. - szepnęłam. Moja warta lada chwila się kończy. Muszę już tylko dotrzeć do końca tego łańcucha górskiego i przez resztę dnia jestem wolna. Łatwizna. 
Ruszyłam znów przed siebie, wbijając w miarę możliwości pazury w podłoże. Interesujące, ile czasu można stracić przez - delikatnie mówiąc - kiepskie warunki pogodowe. Zwykle docierałam do tego miejsca na długo przed wschodem Słońca. Niezależnie od pory roku. 
*** 
"Tarcie cząsteczek wody i lodu... napięcie elektryczne...wyładowanie... piorun..." 
Brzmi to dosyć abstrakcyjnie. Elektryczność powstająca z wody i lodu. Co lepsze, teoretycznie ja mogę przyczynić się do wytworzenia "wyładowania elektrycznego" używając mocy powietrza. Oczywiście, jeśli wierzyć tej książce i wyjaśnieniom Joela. Naprawdę cieszę się, że mamy w watasze kilka wilkołaków obeznanych w podstawach różnych dziedzin ludzkiej nauki. 
Zamknęłam leżący przede mną tom i odpłynęłam w świat własnych myśli. Powinnam wreszcie spróbować wytworzyć "napięcie elektryczne". "Należy wprawić cząsteczki w ruch, zwiększyć tarcie"... Jeśli się uda, to zupełnie jakbym opanowała dwa żywioły, albo nawet trzy, mając we krwi zaledwie jeden. Coś niezwykłego...
Wtem przypomniałam sobie o czymś jeszcze. Zaczęłam znów kartkować wypożyczony z Biblioteki egzemplarz. Szukałam fragmentów o tarciu w odniesieniu do temperatury materiału. Po upływie niecałej minuty znalazłam właściwy akapit. Zaczęłam znów czytać i skupiłam całą uwagę na interesującej treści. Ktokolwiek dopisał na okładce tego wydania podtytuł "Poznaj swój żywioł" naprawdę wiedział co robi. 
Nagle do jaskini wdarł się wyjący wiatr z zewnątrz i przewrócił połowę stron książki. Moim oczom ukazała się karta tytułowa. Westchnęłam. Że też nie mam czym zasłonić tego wielkiego wejścia do jaskini. Wstałam i wyjrzałam na zewnątrz. Nic się nie zmieniło; nadal jest szaro i pusto, a dookoła fruwają uschłe elementy roślin i tumany kurzu. Ile to jeszcze będzie trwało? Czym w ogóle jest ten dziwny wiatr i jeszcze dziwniejsze chmury unoszące się nad naszym terytorium? Czy jedno zjawisko ma bezpośredni związek z drugim?
Kiedy tak zadawałam sobie pytania bez odpowiedzi, w mojej głowie pojawił się nowy pomysł. Skierowałam wzrok w kąt jaskini, gdzie siedział mój towarzysz. Trzymał na kolanach Wichurę Płomieni i ostrożnie polerował jej brzegi.
- Powiedz mi Ting... - zaczęłam rozmowę.
- Co mam ci powiedzieć, Pierzasta? - odmieniec podniósł nieznacznie głowę i spojrzał na mnie. Jednocześnie przerwał wykonywaną dotychczas czynność. 
- Myślisz, że dałoby się użyć mocy Wichury... - skinęłam na wspomniany artefakt - ... żeby poradzić coś na tę nienaturalną zawieruchę? 
- Myślę, że to byłoby możliwe, gdyby ktoś najpierw zapanował nad tą skumulowaną energią. Znasz kogoś, kto już to zrobił? - spytał na wpół złośliwym tonem. Wiedział dobrze, iż ten drażni mnie najbardziej ze wszystkich dostępnych. 
- Muszę w ogóle odpowiadać na to pytanie? - rzuciłam. - Nie, bo energia wciąż jest w naczyniu - prychnęłam. 
- To najpierw pomyśl o okiełznaniu mocy Wichury, potem o jej wykorzystaniu, Pierzasta - odparł Ting spokojnym głosem. - Żebyś mogła coś upolować, musisz poczekać aż wyrosną ci zęby.

<CDN>

Uwagi: kilka przecinków.

środa, 12 grudnia 2018

Od Asgrima "Echa przeszłości" cz. 6

Początek marca 2019r.
Poczekaliśmy jeszcze chwilę, by inne szczeniaki zasnęły. Nie zajęło to długo – większość mieszkańców tej jaskini była młoda, co oznaczało, że wykończeni zabawą i nauką szybko zasypiali. Wsłuchiwałem się w ich miarowe oddechy z delikatnym uśmiechem. Uwielbiałem obserwować harce najmłodszych, jednak było coś uroczego w ich drobnych sylwetkach przewracających się podczas snu i cichym pochrapywaniu. Gdy tylko zacząłem się nad tym zastanawiać, poczułem dziwnego rodzaju żal, że gdy tylko Wielki Mistrz mianuje mnie pełnoprawnym kapłanem, zostanę praktycznie odizolowany od tych maluchów do czasu, dopóki któryś z nich nie trafi mi się pod opiekę. A i wtedy to będzie coś całkiem innego od spokojnego obserwowania dorastających szczeniąt...
Na Eydis, o czym ja myślę? Chyba gadanie Edel wywarło na mnie znacznie większy wpływ niż sądziłem. To, o czym właśnie rozmyślałem, nie było możliwe. Wiedziałem to bardzo dobrze i... To chyba właśnie ta wiedza zwiększała mój żal.
- Przestań – mruknąłem, uderzając się łapą w pysk, by nieco otrzeźwieć. Mój nietypowy ruch zwrócił uwagę Edel, która zmierzyła mnie zdumionym spojrzeniem.
- Co ja niby robię? - spytała trochę urażona.
- Nie ty. Ja mam przestać – burknąłem w odpowiedzi. Wadera posłała mi jeszcze bardziej zdziwione spojrzenie, ale na moje szczęście nie skomentowała tego. Wolałem jednak nie ryzykować i zmienić jak najszybciej temat. - Idziemy?
Edel przyjrzała się sylwetkom śpiących szczeniaków i przytaknęła. Ruszyliśmy najciszej jak umieliśmy w stronę wyjścia z jaskini, gdy nagle ciszę przerwał dziecięcy głosik.
- Gzie chcecie iść? - ziewnął jakiś szczeniak. Chyba miał na imię Leaf, ale łapy nie dałbym sobie uciąć.
Edel jak na komendę zwróciła się w jego stronę i zmierzyła go groźnym spojrzeniem, pod którym ten zadrżał.
- Odprowadzam Asa, bo ta ciamajda sama się zgubi – wyjaśniła, co wywołało u mnie niezadowolone prychnięcie i pokusę, której nie mogłem się oprzeć. Szturchnąłem ją, szepcząc najgłośniej jak mogłem sobie pozwolić:
- Nie pozwalaj sobie!
Wilczyca szybko odwróciła się w moją stronę i posłała mi oczko.
- Też cię kocham, As – powiedziała, a ja w odpowiedzi przewróciłem wymownie oczyma. Edel ponownie skierowała wzrok na szczeniaka – Zrozumiałeś?
- T-tak... - wyjąkał basiorek, odwracając łeb od spojrzenia niebieskich oczu samicy.
- Super. Idziemy, ciamajdo ty moja – powiedziała i nawet nie patrząc w moją stronę, wyminęła mnie. A to, że jej ogon uderzył mnie prosto w pysk było oczywiście nieszczęśliwym przypadkiem. Jasne...
Parsknąłem niezadowolony i ruszyłem za Edel. Wilczyca szła szybkim tempem, więc musiałem zacząć biec, by ją dogonić.
- Nie wiedziałem, że potrafisz być tak stanowcza – powiedziałem, gdy w końcu udało mi się z nią zrównać.
Edel odpowiedziała mi uśmiechem.
- Czasem trzeba, nie? Gdyby nie ja, dalej byśmy tam stali i gapili się w piękne złote oczy Leafa.
Skinąłem głową, przyznając jej rację. Samica wykazała się sprytem, znajdując prostą i wiarygodną wymówkę, dla której opuszczaliśmy jaskinię o tak późnej porze.
- Mam rozumieć, że jak w końcu rzeczywiście dotrzemy do mnie, to mam powiedzieć, że troszkę mi się u was przysnęło? - upewniłem się z szerokim uśmiechem na pysku.
- Dokładnie! - zawołała, na co szybko skarciłem ją wzrokiem. - Och, przepraszam. Zapomniałam.
- Nie szkodzi – mruknąłem, mając nadzieję, że była to prawda. Głupio by było, gdyby ktoś nas zauważył i postanowił eskortować prosto do własnych jaskiń. - Przyspieszmy trochę, dobra?
Edel bez słowa wykonała moją prośbę i to nawet lepiej niż się spodziewałem – musiałem trochę się namachać, by dorównywać jej kroku. Choć – podobnie jak Tori – miała krótsze łapy niż ja, przebierała nimi znacznie bardziej żwawo, co dodawało jej szybkości. W sumie to było przykre, że obie były młodsze i mniejsze, a i tak znacznie szybsze ode mnie... Moim jedynym pocieszeniem było to, że chociaż byłem silniejszy i lepiej radziłem sobie na dłuższe dystanse. Gdyby nie to już dawno schowałbym się ze wstydu...
Przemierzaliśmy tereny Zakonu zaskakująco cicho, biorąc pod uwagę moje godne pożałowania zdolności skradania się. Szedłem wprost przed siebie, pokonując automatycznie trasę, która choć przemierzona jedynie raz, wyryła się głęboko w mojej pamięci. Słyszałem za sobą spokojny oddech przyjaciółki, jednak poza tym nie zwracałem na nią najmniejszej uwagi. Moje myśli zaprzątała całkiem inna samica, a właściwie jej brak.
Nie to, że nie lubiłem Edel! Muskularna wilczyca była wspaniałą koleżanką, ale jednak byłem znacznie bardziej przywiązany do tej małej kulki rudej sierści i po prostu się o nią martwiłem, dobra? Jej zniknięcie było tak nagłe i dziwne... Nie spotkałem się nigdy wcześniej z czymś takim...
Niespodziewanie w mojej głowie pojawił się obraz jakiegoś wilka. Przyglądałem się oczami wyobraźni jego czarnemu, wąskiemu pyskowi i charakterystycznemu, czerwonemu pasowi ciągnącego od nosa w stronę brązowych oczu. Jak on się nazywał? Will...? Wein...? Wale!
Wspomnienia dotyczące starszego ode mnie basiora zaczęły zalewać mój umysł. Nie było ich wiele, a większość i tak była dość niewyraźna – byłem bardzo mały, gdy samiec mieszkał ze mną w jaskini. Pamiętałem jego wesoły uśmiech, którym obdarzał inne szczeniaki. Jednak to właśnie reakcja na temat magii zwróciła moją uwagę. Wale, identycznie jak Tori, opuszczał uszy, zaciskał usta i patrzył się wszędzie, byle nie na swojego rozmówce. Nie był uzdolniony.
Nie. To nieprawda – pomyślałem nagle pod wpływem kolejnego wspomnienia, które stanęło tuż przed moimi oczami prosząc o uwagę. Przedstawiało ono Wale'a, który – zapewne myśląc, że nikt go nie widzi – wpatrywał się w skupieniu w ziemię. Nie byłoby w tym nic aż tak dziwnego, gdyby nagle ta nie zaczęła się poruszać. Obserwowałem ze zdziwieniem jak grudki ziemi unoszą się w powietrzu, tuż przed oczyma rozradowanego Wale'a. Wcześniej nie zwróciłem na to uwagi, ale teraz wiedziałem, że to on to sprawił. Basior nie potrafił władać umysłem, a ziemią. Był inny od nas i przez to pewnego dnia zniknął bez słowa i nigdy nie wrócił.
Gdy tylko uświadomiłem sobie powiązanie między nim a moją przyjaciółką, ledwo udało mi się stłumić okrzyk.
- As, co się stało? - głos Edel zdawał się dochodzić z bardzo daleka, choć w rzeczywistości była tuż obok mnie.
- Musimy się pospieszyć, E. Oni chcą jej coś zrobić – wyszeptałem, czując jak do moich oczu napływają łzy. Nie wiedziałem, czy wilczyca usłyszała, co do niej powiedziałem i nie obchodziło mnie to. Musiałem jak najszybciej znaleźć się w jaskini Wielkiego Mistrza. Odnaleźć moją przyjaciółkę.
Znajdę cię, Tor. Obiecuję – pomyślałem, biegnąc w stronę tej cholernej groty i mając ogromną nadzieję, że nie było za późno...

C.D.N.

Uwagi: brak.

czwartek, 6 grudnia 2018

Mikołajki

A oto i nadeszły Mikołajki - wspaniały przedsmak zbliżających się świąt. Mam szczerą nadzieję, że odnaleźliście w nogach swoich łóżek, pod poduszką czy też w specjalnych skarpetach to, co sobie wymarzyliście. A jeśli nie, to nic straconego - przed nami jeszcze Boże Narodzenie! 
Tak naprawdę to nie wiem, czego powinnam Wam życzyć. O prezentach mówiłam, to może w takim razie szczęścia, spełnienia marzeń i weny? Sama nie wiem... Może po prostu bawcie się dobrze w ten zakręcony, mikołajkowy dzień? ^-^

(zdjęcie pochodzi ze strony pexels.com)

Ktoś poznał po stylu pisania, że nie pisze tego nasza administratorka? Jeśli tak, to mogę dać ciasteczko. Takie dobre, z czekoladą. 
Hej, ale bez paniki, proszę! Nie pozbyłam się w żaden brutalny sposób naszej kochanej Av, naprawdę. Zostałam jedynie mianowana moderatorką, z czego bardzo się cieszę. WMW jest moją ukochaną watahą i jestem zaszczycona, że mogę jakoś pomóc.
Och, właśnie. Wypadałoby się też przyznać, kim w ogóle jestem... W takim razie z tej strony Thor - właścicielka Torance i Asgrima. Począwszy od dzisiaj, jeśli macie jakieś opowiadania, to możecie wysyłać je również do mnie. Postaram się dodawać je najszybciej jak się da, obiecuję!
Hw: Tina017
Adres e-mail: ulicznyksiadztomek@gmail.com


Pozdrawiam cieplutko!
Thor

niedziela, 2 grudnia 2018

Od Asgrima "Echa przeszłości" cz. 5

Początek marca 2019r.
Tego dnia walczyłem na spojrzenia z moją nauczycielką. Vestar twierdziła, że odwracanie wzroku jest pierwszą oznaką słabości, która może zmotywować mojego przeciwnika do nasilenia ataku. Poza tym miał to być dobry sposób na skupienie się na aurze wilka bez tracenia go z oczu. W tym musiałem przyznać jej rację – kiedy ćwiczyłem z Tori, wilczyca wykorzystywała to, że musiałem zamknąć oczy i mnie popychała, co skutecznie przywracało mnie do rzeczywistości. Gdy opowiedziałem o tym Vestar, jej pysk wykrzywił się w lekkim uśmiechu, który szybko zniknął. Powiedziała wtedy, że Tori powinna nauczyć się magicznej obrony. Było to jednak o tyle trudne, że samica nadal nie odkryła żadnej umiejętności... Znaczy jasne, była ode mnie znacznie szybsza i zwinniejsza, poruszała się ciszej, ale... Nie potrafiła nawet wyczuć aury, co było przecież najprostszą rzeczą.
Przyglądałem się jasnoniebieskim, przywodzącym na myśl lód oczom wilczycy. Miałem wrażenie, że widziałem wcześniej identyczne, ale nie potrafiłem wskazać czyje dokładnie. W Zakonie było dużo niebieskookich... Próbowałem przywołać w głowie wygląd wszystkich znanych mi wilków, ale nadal nie byłem pewien. Nie miałem pamięci do takich rzeczy...
- Nie rozpraszaj się. - powiedziała wadera, a ja zdałem sobie sprawę, że trochę odpłynąłem myślami. Na powrót skupiłem się na oczach Vestar i próbowałem nie drżeć, gdy ta posyłała mi swoje najgroźniejsze i najbardziej lodowate spojrzenia. Nie było to proste zadanie.
Po dłuższym czasie pysk kapłanki rozświetlił uśmiech.
- Bardzo dobrze, As. Teraz przejdziemy do... - urwała głos, a ja poczułem czyjąś obecność w swoim umyśle. Poczułem jak zaczyna wypełniać mnie panika. Nienawidziłem, gdy atakowała mnie znienacka... 
- Idź sobie! - krzyk sam wyrwał mi się z gardła.
Czułem, jak przerażenie formułuje kule w moim brzuchu, a sierść staje dęba. Próbowałem pozbyć się wilczycy ze swojego umysłu, wyszukiwałem najdziwniejsze obrazy, atakowałem ją czym popadnie, ale to nie zdawało robić na niej żadnego wrażenia. Była zbyt silna.
Wiedziałem, że to ona każe mi się bać, co jeszcze bardziej potęgowało moje przerażenie. A może to był kolejny niewypowiedziany rozkaz? Wszystko zaczynało mi się mieszać i czułem, że jeśli to się zaraz nie skończy, to moje szaleńczo bijące serce wypadnie z piersi.
Zdesperowany położyłem się na plecach, popiskując cicho. W rzeczywistości miałem ochotę wyć i błagać, by samica zaprzestała, ale wątpiłem, bym mógł cokolwiek powiedzieć.
Dopiero po kilku chwilach, przerażenie zaczęło znikać. Jednak nadal czułem, że samica nie opuściła mojego umysłu. Tylko tym razem nakazywała mi się uspokoić, co moje skołatane ciało przyjęło z wielką ulgą. 
Gdy moje serce już całkiem się uspokoiło, wilczyca opuściła mój umysł i stanęła nade mną. Jej spojrzenie było - jak zwykle - chłodne.
- Musisz nauczyć się bronić w każdej chwili. Twój przeciwnik nie powie ci, w którym momencie zaatakuje. - powiedziała - To na tyle. Możesz wracać do siebie.
Pospiesznie wstałem i otrzepałem się z ziemi, której drobinki z pewnością zdążyły przyczepić się do mojego futra. Następnie podniosłem łeb i spojrzałem prosto w oczy wilczycy.
- Po co właściwie się tego uczymy? Nie mam być kapłanem?
Vestar tylko się uśmiechnęła.
- Liczę, że będziesz najlepszy ze wszystkich. Silniejszy nawet od Wielkiego Mistrza. Nie zawiedź mnie.
- Ale... - zacząłem, jednak wilczyca już się odwróciła i zaczęła iść w stronę jaskiń kapłanów. Obserwowałem jej wysoką sylwetkę i poruszającą się na wietrze brunatną sierść. W chwili gdy sam chciałem odejść, samica się odwróciła.
- Przykro mi, As.
- Czemu? - spytałem, marszcząc brwi. 
Vestar albo nie słyszała mojego pytania, albo postanowiła nie odpowiadać. W pierwszej chwili chciałem za nią pobiec, ale ta - jakby czytając mi w myślach – przyspieszyła. Wiedziałem, że nie mam z nią szans, więc westchnąłem i postanowiłem skierować swoje kroki w stronę jaskini Tori, by ta mogła na mnie poćwiczyć. Po zajęciach z Vestar byłem zawsze wyczerpany, więc nie obroniłbym się automatycznie przed jej ewentualnym wejściem.
Gdy szedłem w odpowiednią stronę, moje myśli zaprzątały słowa mojej mentorki. Nie wiedziałem o co mogło chodzić i bardzo mnie to ciekawiło. Z drugiej strony miałem przeczucia, że cokolwiek to było, nie spodoba mi się.
- Muszę o tym pogadać z moją małą Lisicą – mruknąłem.
Kilka chwil później dostrzegłem jaskinię, jednak coś było nie tak. Zwykle przed wejściem siedziała moja przyjaciółka i wyczekiwała mnie z niecierpliwością, co całkiem mi schlebiało. Może zagadała się z Edel – najmłodszą uczennicą z naszej grupy i przy tym współlokatorką Tor?
Trochę zdziwiony, wlazłem do środka, krzycząc coś na powitanie. Odpowiedziało mi kilka szczeniaków, jednak nie usłyszałem wśród nich głosu mojej przyjaciółki. Już całkiem zmartwiony rozejrzałem się, a gdy nie dostrzegłem jej charakterystycznego rudego futerka, moje serce zamarło.
- Cześć, As!
Spojrzałem w dół i rozpoznałem piaskową sierść Edel, która wpatrywała się we mnie jasnoniebieskimi oczami. W mojej głowie niemal od razu pojawił się obraz lodowych tęczówek Vestar, jednak szybko zdałem sobie sprawę, że te należące do młodszej wilczycy przypominają raczej letnie niebo.
- Cześć, E. Widziałaś może Tori?
Samica widząc moją zmartwioną minę, uśmiechnęła się. No tak, zawsze zapominałem, że odkąd tylko zacząłem przychodzić tutaj regularnie, młodsza wilczyca wzięła sobie za cel doprowadzić do tego, bym ja i Tor zostali parą. Nasłuchała się o wielkiej miłości Mistrza i nie mogła zrozumieć, że w Zakonie związki nie istnieją, a my nigdy byśmy nawet nie chcieli być razem. Byliśmy przyjaciółmi i tak było dobrze.
- Dopiero przyszłam, więc nie. Czekaj... - Edel odwróciła się do jednego z najmłodszych szczeniaków w jaskini – Fin! Wiesz może gdzie jest Tori?
Szary wilczek odwrócił łeb w naszą stronę, co wykorzystał jego kolega, z którym się wcześniej siłował i rzucił się na basiorka. Fin szybko na niego warknął, na co ten wycofał się z podkulonym ogonem. Uśmiechnąłem się lekko na ten widok.
- Wielki Mistrz.
- Co? - zmarszczyła brwi Edel.
- Wielki Mistrz? - powtórzyłem, czując, jak robi mi się zimno.
Fin zerknął w stronę swojego kolegi, upewniając się, że ten nie zamierza go na razie zaatakować.
- Poszła z nim – powiedział i zaskakującą szybkością odwrócił się, by skoczyć na drugiego szczeniaka.
Wymieniłem z Edel zmartwione spojrzenia.
- Jak myślisz, co od niej chciał?
- Nie wiem... - westchnąłem, starając się udawać spokój. - Może chciał porozmawiać z nią o jej postępach?
- Znaczy się ich braku? - upewniła się Edel, jednak gdy zgromiłem ją wzrokiem, zreflektowała się. - Przepraszam. Już się tak nie denerwuj...
W odpowiedzi tylko przewróciłem oczami. Ta wilczyca była czasem niemożliwa.
- Mam złe przeczucia – mruknąłem, kładąc się na ziemi. Nie miałem zamiaru się stąd ruszać, dopóki nie wróci moja przyjaciółka. Za bardzo się martwiłem...
Edel nie podzielała moich obaw i zaczęła prosić mnie o ćwiczenia. Początkowo byłem nastawiony dość sceptycznie i dopiero argument, jakoby miało to być dobrym sposobem na zabicie czasu w oczekiwaniu na Tor, mnie przekonał.
Zadowolona z siebie wilczyca usiadła naprzeciw mnie i zacisnęła powieki. Obserwowałem ze znudzeniem jak stara się ze wszystkich sił dojrzeć moją fioletową aurę. A może nawet próbowała sformułować własną energię i mnie zaatakować? Nie miałem pojęcia i nieszczególnie mnie to obchodziło. Moje myśli zaprzątała właśnie całkiem inna wadera.

- Czy ty śpisz? - usłyszałem nagle czyiś głos. 
Zerwałem się z miejsca i rozejrzałem nerwowo. Mój wzrok spoczął na sylwetce Edel.
- Co? Nie. Skądże. Ja tylko tak... - zacząłem się tłumaczyć, na co wadera parsknęła śmiechem – Nie śmiej się!
W odpowiedzi usłyszałem kolejny wybuch śmiechu.
- Dzięki, E. Zawsze mnie wspierasz... - burknąłem, zerkając w stronę wyjścia z jaskini. Zaczynało się robić ciemno... - Tori wróciła?
Uśmiech zamarł na pysku wadery, a w jej oczach zalśnił niepokój.
- Nie i zaczyna mnie to martwić. Powinna już dawno wrócić.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem, czując jak zaczyna mnie boleć brzuch z nerwów. Ta cała sytuacja była tak dziwna, nienaturalna i inna... Kojarzyła mi się z jakimś koszmarem, który nie chciał się skończyć.
Edel zbliżyła się do mnie i lekko zadarła łeb, by spojrzeć mi prosto w oczy. Z pewnym zaskoczeniem stwierdziłem, że choć młodsza była już znacznie wyższa od mojej przyjaciółki.
- Co masz zamiar zrobić?
Wzruszyłem ramionami i już chciałem oznajmić, że nie mam pojęcia, gdy do głowy wpadł mi pewien nieco ryzykowny pomysł.
- Pójdę tam i zapytam, co się z nią stało.
Edel wytrzeszczyła na mnie oczy.
- Nie mówisz poważnie... - powiedziała, mierząc mnie zdumionym spojrzeniem. Gdy nie zareagowałem, westchnęła – Cholera, As, całkiem oszalałeś. A chyba ja jeszcze bardziej, bo mam zamiar iść z tobą.
Tym razem to na moim pysku wymalował się szok.
- Żartujesz. Nigdzie nie idziesz, Edel.
- Owszem, idę. To też moja przyjaciółka, rozumiesz, As?
W jej oczach pobłyskiwała determinacja, a ja wiedziałem, że nie miałem szans, by wygrać z nią tej kłótni. Jej nieugięta postawa wywołała u mnie pewien rodzaj ulgi. Jakby nie było, obawiałem się iść sam. Poza tym wilczyca miała rację – oboje musieliśmy dowiedzieć się, co działo się z Tor. A żeby uzyskać te informacje trzeba było udać się prosto do jamy lwa – to znaczy jaskini Wielkiego Mistrza.

C.D.N

Uwagi: kilka literówek.