Luty 2020
- Od kilku minut. Dzięki, że nie obudziłaś mnie tak... Gwałtownie -
odparła, uśmiechając się - jak zawsze. Podniosła się powoli z posłania i
westchnęła - Zaspałam na zbiórkę, tak?
- Tak. - odpowiedziałam nadal przyglądając się jej. Na szyi miała bardzo ładny amulet.
- Trudno. Pójdę na wieczorną. - przeciągnęła się ospale. - Resztę dnia masz wolną?
- No tak. - odpowiedziałam bez przekonania. Chociaż i tak nie mam nic do
roboty. Wybrałam sobie tylko jedną funkcję i wykonałam swój obowiązek -
bycie na treningu.
- Może gdzieś razem pójdziemy?
- Co proponujesz? - spojrzałam się na Leah.
- Żółty Las?
- Dobra. - powiedziałam bez większego przekonania. Żółty Las? Serio?
- Chodź. - uśmiechnęła się, jak zwykle. Czy ją to naprawdę nie boli?
Zanim poszłyśmy do tego Żółtego Lasu, zjadłyśmy śniadanie. Po treningu
miałam zaskakująco dużo sił. Przechodząc obok Pomarańczowego Drzewa z
podziwem przyglądałam się złocistym liściom. Nawet lekko uśmiechnęłam
się pod nosem, lecz Leah nie mogła tego zauważyć.
Wchodząc na most, przyglądałyśmy się rzeczce. Ciekawe co robi teraz
Jakeo - mój przyjaciel. To znaczy byliśmy przyjaciółmi do czasu. Po tym
jak rozniosła się wieść o tym, że zabiłam córkę wodzą sprzymierzonej
watahy, matka Jakeo zakazała mu przyjaźnić się ze mną. Leah zaczęła
opowiadać mi o ludziach, mieście, jej pracy. Interesowało mnie to. Potem
chwilę jeszcze powłóczyłyśmy się po okolicy, a następnie skierowałyśmy
się w stronę centrum watahy.
***
Mijały dni. Coraz mniej przeszkadzało mi zbyt optymistyczne podejście do
życia mojej przyjaciółki. Tak. Mogę już ją nazwać przyjaciółką. Choć
nie ustaliłyśmy tego, ja wiem, że mogę jej ufać. Po prostu to czuję.
Postanowiłyśmy wybrać się na polowanie. Tylko my dwie, zwierzęta i noc.
Tak, polowałyśmy w nocy. Najpierw polowałyśmy na zające. Tropienie jak i
podążanie niezauważonym za nimi trwało około godziny. Ustaliłyśmy, że ja
będę goniąca, a Leah zabijająca. Zaczęłam gonić zające, tym samym
zaganiając je w miejsce gdzie będzie czekać Leah. W sumie udało nam się
złapać trzy. Próbowałyśmy też złapać sarnę, lecz zwierzę było za
szybkie. Doszłyśmy do jeziora. Podczas łowienia ryb rozmawiałyśmy ze
sobą o wszystkim, o niczym.
- Idzie lato, jak sobie poradzisz? - zapytałam, nie odrywając wzroku znad tafli wody.
- Większość czasu będę spędzać w Śnieżnym Lesie.
- To znaczy, że będziemy spędzać ze sobą znacznie mniej czasu... - mruknęłam ponuro.
- Nie myślmy o tym teraz. - uśmiechnęła się słabo.
- Nie tęsknisz za domem?
- W sumie może trochę, ale nie zniosłabym znów obecności tylu barci i sióstr. - wydała z siebie cichy śmiech.
- Hmm? - oczekiwałam odpowiedzi - Aż tak dużo masz rodzeństwa?
- Tak... Mateo, Arsus, Caspian, - zaczęła wymieniać - Kasumi, Sheena, Morgana, Eira. Mogę też wymienić wujków i ciocie.
- Nie, nie trzeba...
- Karla, Sirocco, Shira, Aurora, Posed, Marano,...
- Leah...
- Sakata. Do tego jeszcze kuzyni: Zenithar, Kanuma, Kaligna, Messai,
Leokadia, Otto, Zan, Onar, Arnor, Gamal, Hakon, Zayna, Ashur, Zaria,
Eleyna, Dalila, Kailiana, Aela, Galla, Gallardo, Juan. To chyba wszyscy.
- Skończyła swój długi monolog. Ma naprawdę bardzo liczną rodzinę.
Dobrze, że nie wymieniła dziadków i babć... - A jak z twoją rodziną?
- Wszystko dobrze... - mruknęłam
Zbliżał się świt. Złapaliśmy dwadzieścia jeden ryb. Westchnęłam.
Chciałam powiedzieć Leah prawdę. O tym, że zostałam wygnana, że nie mam
matki, że czuję się samotna. Popatrzyłam na stojąca obok mnie waderę.
Ona spojrzała się na mnie, a w jej oczach było widać, że ma coś na
sumieniu. Na szyi nie miała już tego amuletu. Zetknęłam jeszcze raz na
nią. Nie czułam się ani trochę szczęśliwa. Czułam smutek. Nie wiedziałam
co się stało, lecz nie odczuwałam tego samego uczucia co kilka godzin
wcześniej - zaufania.
- Co się stało? - zapytałam, patrząc Leah w oczy, ona zaś unikała kontaktu wzrokowego.
- Ja-ja przepraszam... - po poliku poleciała jej łza. - Nie chciałam, aby tak wyszło...
- Ale co? - zrobiłam krok do tyłu. Przez przypadek potknęłam się o jakiś przedmiot. Był to amulet Leah... - Do czego to służy?
- To Amulet Przyjaźni... - powiedziała cicho. Zorientowałam się... - Ja
naprawdę cię polubiłam, Mani. Zapomniałam o tym śmieciu...
- Też cię polubiłam... Zaufałam ci... - powiedziałam oschle, a po moich
policzkach zaczęły lecieć łzy... Tak, ja, Manahane, płaczę...
- Przepraszam... - Leah podeszła do mnie - Wybacz mi...
- Nie potrafię... Jedyne co możemy zrobić to zacząć od początku. -
powiedziałam, próbując się uspokoić. Wadera spojrzała na mnie że
zdziwieniem. - Cześć, jestem Manahane.
- Cześć, a ja Leah. - uśmiechnęłyśmy się do siebie i zaczęłyśmy się
śmiać. Tak. To było szczere z mojej strony... Pierwszy szczery
uśmiech... Lecz ta sytuacja pozostawi na zawsze rysę w moim sercu. Ale
nie przejmuję się tym dzisiaj.
Uwagi: Brak przecinków przy zdaniach złożonych. Żółty Las oraz Pomarańczowe Drzewo to nazwa miejsca! "W sumie" piszemy oddzielnie.