Spacerowałam po Zielonym Lesie rozkoszując się samotnością, a raczej innych przedstawicieli mojego gatunku. Dookoła mnie latały małe ptaszki, ćwierkając radośnie na mój widok. Zaśmiałam się lekko. Dla typowego wilka każdy z nich byłby taki sam, lecz ja w nich rozpoznawałam przyjaciół. Każdy był jedyny w swoim rodzaju. Nagle usłyszałam szelest dobiegający z krzaków. Coś, a raczej ktoś tam był... odsunęłam się, podwinęłam ogon, a wtedy ujawniło się małe rude stworzonko. Moje całe przerażenie w jednej chwili zniknęło i wybuchnęłam śmiechem.
- O, Pan Orange! Napędził mi Pan niezłego stracha!
- Naprawdę nie miałem takiego zamiaru. Wybaczy mi panienka?
- Oczywiście.
- A więc to dla mnie zaszczyt. - Mówiąc to, ukłonił się.
- Jeśli mogę zapytać, to jak panu mija dzień? Mamy naprawdę piękną pogodę.
- Rzeczywiście, wyjątkowo dziś ładnie. Mogę również przyznać, że dzień sam w sobie jest wspaniały - odpowiedział lis. Już miałam mu odpowiedzieć, gdy nagle zesztywniał, a później szybko cofnął się do krzaków. Musiał się najwyraźniej czegoś wystraszyć.
- Hej, jak się nazywasz?
Bojaźliwie odwróciłam się i ujrzałam... wilka. Szedł, a raczej szła w moim kierunku. Podkuliłam ponownie ogon i zaczęłam się cofać. Uszy położyłam płasko i... stałam się niewidzialna. Stałam dalej w miejscu, sparaliżowana ze strachu. Nie wiedziałam, co zrobić.
- Ej, zaczekaj! - wykrzyknęłam wadera. Gdy odpowiedziała jej cisza, zaczęła węszyć. Wstrzymałam oddech i zaczęłam się cofać jeszcze dalej, cudem unikając zetknięcia się z samicą. W pewnym momencie wyprostowała się, rozejrzała i odeszła. Wypuściłam powietrze z płuc. Byłam roztrzęsiona i nadal przerażona po zbyt bliskim kontakcie z obcym. Usiadłam na trawie i liczyłam w duchu do dziesięciu. Gdy skończyłam wzięłam największy wdech i wydech. Już byłam trochę spokojniejsza. Wstałam. Gdzie mogłabym pójść? Na pewno gdzieś, gdzie byłabym sama. Mogłabym iść do Magicznego Ogrodu, ale wtedy musiałabym przejść przez Żółty Las. Po chwili namysłu doszłam do wniosku, że to wcale nie jest aż taki głupi pomysł. Wstałam i ruszyłam w drogę.
Oczywiście na każdym kroku towarzyszył mi jeden z moich leśnych przyjaciół, starając się mnie rozweselić. To było z ich strony bardzo miłe i w końcu się udało. Uśmiechnęłam się i szłam dalej, przemierzając Żółty Las. W pewnym momencie, pośród jednolitej, jasnej barwy ujrzałam barwny akcent. Mały owad tańcował w powietrzu, ukazując piękno swych skrzydeł. Zafascynowana obserwowałam każdy jego ruch, zastygając w bezruchu. W pewnym momencie wylądował na... nosie wadery, którą już wcześniej spotkałam. Dzieliło nas jedynie kilkanaście metrów. Ponownie moje wszystkie mięśnie się napięły, lecz nadal obserwowałam jej poczynania. Kichnęła, a motyl speszony odleciał. Wtedy mnie zauważyła. To dało mi znak do ucieczki. Nie wahając się już ani chwili dłużej, rzuciłam się do szaleńczego biegu przez trasę usianą przeszkodami. Ja jednak bez namysłu je omijałam lub przeskakiwałam.
- Zaczekaj! Gdzie biegniesz?! - krzyczała za mną wadera, a jej głos odbijał się echem między drzewami. Ja jednak zdawałam się tego nie słyszeć. Nawet nie wiem kiedy urobiłam sobie aż taką kondycję. A może to właśnie strach, a nie nic innego napędzało mnie do ucieczki? Wybiegłam z Żółtego Lasu, później Magicznego Ogrodu, ominęłam Wodospad i ledwo łapiąc powietrze galopowałam przez równinę porośniętą wysoką trawą i innymi, pojedynczymi kwiatami. Łodyżki chłostały mnie po łapach, ale gnałam dalej. Nawet nie wiem, czy kiedykolwiek odczuwałam równie silne przerażenie. Przeskoczyłam płot mający może trzydzieści centymetrów i zatrzymałam się, próbując złapać oddech. Usiadłam i zgarbiona sapałam.
- Kochana, co się stało? - usłyszałam tajemniczy głos. Serce podeszło mi do gardła. Powoli podniosłam głowę. Byłam otoczona przez zwierzęta, które widziałam po raz pierwszy w życiu. Miały długie, umięśnione nogi zakończone kopytami i piękne umaszczenia. Ich głowy były podłużne, zaakcentowane szlachetnymi rysami.
- G-gdzie j-ja j-jestem? K-kim j-jesteście? - wyjąkałam, cofając się od nich na tyle, ile mogłam. Jedno z dziwnych istot parsknęło śmiechem. Dosłownie.
- My? Jesteśmy koniami. A ty, cóż za dziwne stworzenie?
- M-magiczny wilk... - wyjąkałam, próbując się pozbierać. Konie popatrzyły na mnie w osłupieniu.
- Ty? Magiczny wilk? - zapytał kary.
- Dużo o was słyszeliśmy, ale nie sądziliśmy, że kiedyś jakiegoś zobaczymy na własne oczy. - przemówiła kasztanowa klacz. Uśmiechnęłam się nieśmiało, po czym powoli wstałam.
- Jak ci na imię? - zapytał łaciaty.
- Jestem... - zaczęłam, lecz nie skończyłam, bo przeszkodził mi przerażający wrzask:
- WILK!!!
Moje serce ponownie zaczęło walić jak młotem. Podkuliłam ogon i zaczęłam się cofać. Którędy mogłabym uciec? Tam z całą pewnością był człowiek i zobaczył mnie wśród tłumnie zbierających się koni. Zacznie wyróżniałam się kolorem i wzrostem. Pewnie pomyślał, że chciałam zaatakować jednego z jego koni. Parzystokopytne patrzyły również na mnie w osłupieniu, jakby dopiero teraz do nich dotarło, że jestem wilkiem, drapieżcą. Kary stanął dęba, o mało mnie nie rozdeptując. Uniknęłam uderzenia w ostatniej chwili. Następną rzeczą, jaką usłyszałam był straszny huk. Odwróciłam się i próbowałam zerwać do ucieczki, ale wtedy do mych uszu dobiegł kolejny donośny dźwięk. Poczułam siarczysty ból przeszywający mój prawy bok, trochę jak w spowolnionym tempie. Mój wzrok również trochę jakby osłabł, a świat stał się breją kolorowych barw i niewyraźnych dźwięków. Nie czułam nic. Wszystko zalało się czerwienią, a później czernią.
***
Otworzyłam oczy, jednocześnie biorąc głęboki oddech. Ból w prawym boku dał się we znaki. Nade mną stała wadera, którą już wcześniej spotkałam. Poznałam po zapachu. Mówiła coś, ale nie mogłam rozpoznać słów. Zaczęłam się wić, próbując się poderwać do ponownej ucieczki, ale nie było to takie proste. Leżałam w lesie, na trawie.
- ...ana... Roz...iesz?! Nie mo... yć! - usłyszałam. Nadal do mnie nie docierały jej słowa, więc przytrzymała mnie łapami do ziemi. Była silniejsza ode mnie, więc już pod chwili zrezygnowana przestałam się miotać. Ból stawał się coraz silniejszy, więc próby oddychania nie były zadaniem prostym.
Co się wtedy stało? - ta myśl nie dawała mi spokoju. Nie odważyłam się jednak go zadać waderze, jednak ona jako pierwsza wyjaśniła mi zaistniałą sytuację. Dopiero wtedy zaczęłam rozumieć, co do mnie mówi.
- Zostałaś postrzelona przez człowieka. Masz przebite prawe płuco. Uratowałam cię. Nie możesz się tak kręcić, bo zrobisz sobie większą krzywdę. Muszę wezwać pomoc. Jak na razie udało mi się zamrozić krew, dlatego jeszcze żyjesz... - mówiła mi ze spokojem, ale ja straciłam przytomność słysząc, że moja krew jest częściowo zamrożona.
<Mizuki? Brak pomysłu.>
Uwagi: Znalazłem tylko kilka literówek, nic poza tym. :)