Lipiec 2021
Oddałem Lind znaleziony przez nią Naszyjnik Prawdy. Skłamałem, iż nie mam pojęcia, co to jest. Liczyłem, że wilczyca nie znając jego wartości, nie poczuje potrzeby zatrzymania go. Chętnie dołączyłbym ten wisiorek do mojej kolekcji rzadkich przedmiotów... Niestety, zawiodłem się. Wadera o kolorowych piórach przypomniała sobie epizod, w którym widziała taki naszyjnik u Leah. Poznała wtedy też jego nazwę. Słysząc to, niepostrzeżenie cofnąłem się o krok. Oby tylko nie zamierzała wypróbować nowo zdobytego przedmiotu na mnie. Raz w życiu miałem na szyi podobny i nie potrafiłem wtedy zamknąć pyska, chociaż bardzo chciałem. Dobrze, że wówczas nie miałem tak wiele do ukrycia, jak obecnie.
- Jeszcze później upewnię się co do tego - mruknęła Lind, chowając swoje znalezisko do torby.
Oczywiście miała na myśli sprawdzenie działania w praktyce. Na szczęście użyła słowa "później". Szybko zmyłem z pyska powagę, która i tak pojawiła się tam bez mojej zgody.
- To jak, idziemy? - zapytała biała wilczyca. Mieliśmy znaleźć Dantego, żeby zapisać się na jedną z festynowych konkurencji.
- Idziemy - przytaknąłem.
Zanim jednak ruszyłem z miejsca, strzepnąłem łapą kurz z grzbietu wadery. Dopiero teraz dostrzegłem, że sporo go zebrała, lądując przypadkiem w Tajemniczych Podziemiach. Chciałem, żeby Lind zwróciła uwagę na miły gest z mojej strony. Nawet zareagowała uśmiechem.
Skierowaliśmy się na południe; w stronę Wrzosowej Łąki. Tam ostatnio widziałem Dantego. Wilczyca zaczęła truchtać, niedługo potem biec. Miało to na celu zaoszczędzenie czasu. Chwilę dotrzymywałem jej kroku, jednak szybko dopadła mnie udawana zadyszka. Tak, jak zakładałem, moja towarzyszka dostrzegła, że mam problem i zwolniła. Po chwili uspokajania oddechu, wytłumaczyłem się brakiem kondycji. Łatwiej odegrać taką prostą komedyjkę, niż później źle określić odległość drzewa, zderzyć się z nim i zdradzić w ten sposób całemu otoczeniu swoją połowiczną ślepotę. Lepiej nie ryzykować. Wystarczy mi, że kilka członków Watahy Czarnego Kruka wie o tym.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, było już prawie południe. Coraz więcej wilków zbierało się wokół postawionej na Łące sceny. Pośród nich był także Danny. Siedział na jednej z ławek i rozmawiał z Asgrimem oraz Joelem. Lind natychmiast podeszła do nich i zapytała, czy nic się nie stało i czy nie jest potrzebna jej pomoc. Oczywiste, że miała na myśli zadania techników. Zarówno ona, jak i trójka basiorów odpowiadają za ład i porządek na festynie. Jo wyjaśnił, iż dzisiaj nie było dużo do roboty; jedynie jeden reflektor został zniszczony. Z ich dalszej rozmowy dowiedziałem się, że As nie pomagał w naprawie i na Wrzosową Łąkę przyszedł dopiero niedawno.
Już myślałem, że zaraz Lind przejdzie do sedna sprawy, jednak wtem muzyk poczuł potrzebę pochwalenia się przed towarzystwem swoim osiągnięciem: prawie skończył spisywać tekst nowej piosenki. Wadera wyraziła głośno swój podziw i zainteresowanie, jak będzie brzmieć efekt końcowy. No i tak beztroska rozmowa techników potoczyła się dalej. Białej wilczycy zupełnie wyleciało z głowy, dlaczego tutaj przyszliśmy. Postanowiłem jej głośno nie przypominać, przynajmniej na razie. Niech się nacieszy spotkaniem z kumplami z pracy.
Nagle poczułem, że ktoś w pobliżu przestraszył się czegoś. Podniosłem uszy i odwróciłem głowę. Dostrzegłem młodą Fallith stojącą obok przedostatniego rzędu ławek. Byłem pewien, że to właśnie ta skrzydlata uczennica odczuła strach, ale przez chwilę nie bardzo wiedziałem, gdzie szukać powodu. W pobliżu nie widziałem nikogo, ani niczego groźnego. Dopiero po upływie minuty zrozumiałem, że przeraził ją widok pająka pod siedziskiem. Dzięki moim zdolnościom związanym z "żywiołem", zauważyłem, że dla tej uczennicy ośmionogie stworzonko było czymś gorszym niż wrath, czy choćby rozszalały wyvern.
Nie mogłem jednak długo przyglądać się reakcjom Fallith. Mała, skrzydlata wilczyca otrzepała się i odeszła szybkim krokiem od miejsca, gdzie znalazła wspomnianego stawonoga. Czemu ktokolwiek w ogóle boi się tego typu rzeczy...? Co w nich takiego jest? Zacząłem się nad tym zastanawiać, jednak wtedy zawołała mnie Lind.
- Hej, Crane! Dan mówi, że możemy zacząć konkurencję już teraz.
- Hę? - odwróciłem się w stronę grupki techników. - A, tak. Świetnie. Szybciej zdobędziemy karty.
- To zapraszam na tor przeszkód - oznajmił Dan, odchodząc wraz z waderą od ławek. Dołączyłem do nich i razem skierowaliśmy się z powrotem do Zielonego Lasu.
- Mam nadzieję, że nie gniewasz się na mnie, Crane - mruknęła Lind. - Bez słowa zostawiłam cię z boku i zagadałam się... - wadera jak zwykle miała problem z użyciem zwykłego słowa "przepraszam".
- Nie, skądże - odparłem. - Miałem czas, żeby się zamyślić - zaśmiałem się pod nosem. Naprawdę cieszyłem się, że nie zaciągała mnie na siłę do tej rozmowy. Ostatnio pogawędki z losowymi osobami bardzo mnie męczą.
Wkrótce zatrzymaliśmy się przed torem przeszkód. Stąd trochę trudno było powiedzieć, czy będzie trudno go pokonać. Podszedłem do Lind i zapytałem:
- Które łapy wolisz mieć wolne?
- Um... - wadera spojrzała na swoje nogi. - Chyba prawe.
Dante znalazł kawałek sznurka i kazał nam stanąć jeszcze bliżej siebie. Związał nam najpierw przednie łapy, później tylne. Teraz już nie mogłem odsunąć się od białej wilczycy. Dobrze, że nie miała obecnie powodów, żeby próbować mnie zabić. Gdyby w tym momencie zaatakowała, prawdopodobnie nie zdołałbym się skutecznie obronić.
Animator przypomniał nam bez zbędnych przedłużeń zasady konkurencji, w której bierzemy udział. Skończywszy swoją wypowiedź, szedł nam z drogi i dał do zrozumienia, że możemy ruszać. Razem z Lind powoli postawiliśmy pierwszy krok. Postanowiłem zsynchronizować swoje ruchy z ruchami wadery. Ona, mając już pewną wprawę, nie chwiała się zbytnio. Ze mną było nieco inaczej. Sprawy nie ułatwiał fakt, że Dan prawie odciął mi tym sznurem dopływ krwi do łap.
Tor przeszkód rozpoczynało kilka płotków. Na pierwszym z nich narysowano kawałkiem węgla strzałkę skierowaną w dół. Nie mając problemu ze zrozumieniem przekazu takiego oznakowania, przykucnęliśmy, opuściliśmy głowy i przeszliśmy pod poprzeczką. Na kolejnym, odrobinę niższym płotku strzałka wskazywała górę. Ten trzeba było przeskoczyć. Lind stwierdziła, że musimy odbić się jednocześnie, żeby jakkolwiek nam to wyszło. Po części podołaliśmy zadaniu; wyskoczyliśmy w tym samym momencie. Niestety, ja musiałem się poślizgnąć i nie poszybowaliśmy dostatecznie wysoko. Co gorsza, trzymałem głowę niżej niż biała wilczyca i uderzyłem pyskiem w poprzeczkę. Płotek przewrócił się, a my o mało nie poszliśmy w jego ślady.
- Moja wina - przyznałem głośno, ledwo łapiąc równowagę. Wilczyca machnęła wolną łapą na znak, że mam się nie przejmować.
Dalej na trasie czekały nas jeszcze dwie takie same przeszkody. Sytuacja się mniej więcej powtórzyła; pod poprzeczką przeszliśmy bez najmniejszego problemu, a kolejny płotek, nad którym mieliśmy przeskoczyć, przewrócił się z mojej winy. Chociaż tyle, że tym razem zahaczyłem łapami, nie głową. Dante mruknął coś w stylu "przynajmniej próbowaliście" i dodał, iż mamy skupić się na dalszej części toru przeszkód.
Teraz przeskakiwanie z jednego kanciastego głazu na drugi. W porównaniu z płotkami, to wyszło nam sto razy lepiej. Skały nie były nawet bardzo oddalone od siebie. Nie licząc wejścia na pierwszą z nich, wystarczyło ledwo oderwać się od ziemi.
Dalej napotkaliśmy... trzy..? Chyba t r z y długie deski ułożone równolegle do siebie, wzdłuż kierunku naszej trasy. Dan podpowiedział, że mamy po nich przejść, stawiając wolne łapy na zewnętrznych, a wszystkie związane, na tej po środku. Żeby było "zabawniej", kawałków drewna nie ułożono bezpośrednio na ziemi. Wsparte były tylko w kilku miejscach, więc z każdym naszym ruchem, drżały jak gałęzie na wietrze. To było wyzwanie na utrzymanie równowagi. Poruszaliśmy się po deskach bardzo powoli i ostrożnie, co jakiś czas przystając. O dziwo, dotarliśmy za pierwszym razem do ich końca i zeszliśmy z ulgą na pewny grunt.
Westchnąłem. Zaczynam mieć dosyć tej "zabawy". Mam nadzieję, że jesteśmy już blisko mety.
Wygrane karty: brązowe: Wrzosowa Łąka, Nauczyciel, 2x Tęczowe Winogrono; srebrne: Alfa, Jednorożec; złote: Suzanna i Fermitate.
Uwagi: Brak.