W donicy kwitła róża. Byłem w domu. Perspektywa jakaś inna... Jakby
wyższa? Poruszyłem palcami i zacisnąłem dłoń. Kiedy zmieniłem się w
człowieka? Ściany były białe, a w pomieszczeniu nie było niczego prócz
mnie, małego stoliczka z niebieskim obrusem i ową drewnianą donicą z
roślinką. Nagle róża zaczęła się kurczyć i marszczyć. Tak jakby
wyparowała z niej cała woda. Jej czerwone płatki stopniowo zaczęły
blednąć, a następnie przeszły w kolor zgniłej zieleni. Końcówki nieco
się wygięły i zupełnie zwęgliły.
Otworzyłem oczy. Od dwóch dni nie miałem żadnego snu. Aż do teraz. Odkąd
spaliłem tamto drzewo nie działo się nic podejrzanego. Wyjrzałem zza
jaskini i od razu oślepiło mnie poranne słońce. Pomimo tego dziwacznego
snu, czuję się wyjątkowo wypoczęty. Wręcz rześki i pełen energii!
Dziarskim krokiem ruszyłem w moje ulubione miejsce - nad wodospad. Sam
nie wiem co mnie do niego tak ciągnie. Może to przez ten szum wody?
Działa bardzo... Uspokajająco. No cóż, mniejsza o to. Po drodze
wymieniłem spojrzenie z jakimś basiorem. Nie odezwałem się ani słowem.
Uznałem, że to w porządku - skoro on też tego nie zrobił czemu ja
miałbym? Dotarłem do lasu i skierowałem się na dobrze znaną mi ścieżkę.
Przystanąłem przy rozwidleniu dróg. Normalnie odruchowo skręciłbym w
prawo, ale tym razem przystanąłem. Tego wcześniej tu nie było -
pomyślałem, gdy ujrzałem mały skrawek materiału nadziany na gałąź.
Wiatru nie ma. W nocy też było cicho. Byłem tu wczoraj, a raczej
zauważyłbym biały materiał na brązowej korze drzewa. I to dość spory
kawałek. Podszedłem bliżej i powąchałem go. Nigdy wcześniej nie czułem
tego zapachu, ale co się dziwić? Nie znam tu prawie nikogo. Może ktoś
zahaczył o tę gałąź, gdy szedł przez las? A z resztą. Co mi tam? Nigdy
nie szedłem w tamtą stronę, więc co szkodzi spróbować? Poznam nowe
ścieżki, może wpadnę na coś ciekawego. Zerwałem materiał i ruszyłem w
lewo. Las robił się coraz gęstszy, ptaki śpiewały, a wokół słychać było
mnóstwo kroków zwierząt. Wziąłem głęboki wdech. To miejsce wydaje się
tętnić życiem. Szedłem tak cały naładowany pozytywną energią, ciesząc
się, że nie poszedłem nad wodospad. Nie wiedziałem jednak, że tak szybko
pożałuję własnych myśli. Za jakieś piętnaście minut moje łapy stanęły
na szarym popiele. Po drzewach zostały już tylko wyschnięte, zwęglone
kikuty, a ptaki dziwnie umilkły. Z resztą tak jak i reszta zwierząt. Co
tu się stało? Powietrze było gęste jak smoła, a jedynymi kolorami jakich
mogłem się dopatrzeć były szary i czarny. Z wyjątkiem nieba i słońca.
Po moim wspaniałym humorze nie pozostał nawet ślad. Ruszyłem naprzód.
Mimo wszystko ciekawość wzięła górę. Z jam pod korzeniami drzew
wydobywała się siarka. Gdzieś zauważyłem kości jeleni. Chyba całe stado.
No tak. Teraz już wiem czemu w poprzedniej części było tak wiele
zwierząt. One wszystkie uciekły stąd w głąb lasu. Roślinność wymiera,
więc nic dziwnego. Nawet słońce wydaje się świecić tu słabiej. Ale...
Czemu? Ktoś zatruł glebę? Albo wodę. Dziwne jest tylko to, że pomiędzy
zniszczonym "wrakiem lasu", a tętniącą życiem puszczą jest wyraźna
granica. Tylną łapę można postawić na zielonej, dorodnej trawie, a
przednią na szarym popiele. Dopiero teraz zauważyłem, że już dawno
opuściłem teren watahy. Nagle usłyszałem trzask. Kawałek węgla odpadł od
czegoś co było kiedyś wiekowym drzewem. Zza niego wyłonił się wilk.
Biały, chyba basior. O szczupłej posturze i zielonych końcówkach
sierści. Od razu zwróciłem uwagę na porwaną, białą chustę, którą miał
przewieszoną na szyi. Materiał, który wcześniej zawiązałem na przedniej
łapę, ukradkiem wkopałem w popiół. Więc był na terenach watahy. Czego on
tam szukał... Miał bardzo postrzępione uszy i paskudną minę, mimo, że z
pyska taki brzydki nie był. Spokojnie można by go pomylić z waderą.
Zdradzają go tylko masywne łapy. Jego długi ogon, zakończony zielonym
płomieniem, wzbił w powietrze tuman kurzu, gdy podszedł bliżej.
Odruchowo najeżyłem sierść. Coś z nim nie tak.
- A ty to coś za jeden? - wykrzywił pysk w szaleńczym uśmiechu - Co?
Milczysz? Czy niemowa? Język obcięli, hee? Za dużo paplałeś złociutki?
Bla, bla, bla...
- Za dużo paplasz tu tylko ty - warknąłem
- Och! Jakże miło mi usłyszeć twój głos! Dziękuję za ten zaszczyt -
ukłonił się teatralnie - Czy teraz wyjawisz mi swoje tajemnicze imię?
"My lord"?
- Garon - skłamałem
- Witaj Garonie, synu...?
- Garanda - dokończyłem
Tylko wilki z południa, a dokładniej z klanu Nara, tytułują się w ten
sposób. Więc jest z moich stron. Co w takim razie robi tak daleko na
północy?
- Jaffer syn Darona wita cię Garonie, synu Garanda. - powiedział
- I ja cię witam Jafferze, synu Darona - wyrecytowałem
Co jest z nim nie tak... Nie mogę pozbyć się wrażenia, że już gdzieś to
czułem. To dziwne uczucie osłabienia i pustki. Jakby... Jakby życie ze
mnie uchodziło. O kurde.
- Śmierć kroczy za tobą, Jafferze synu Darona. - wyszczerzyłem kły - Jesteś zaprzedanym nekromantą.
Mój ojciec mówił mi o tym kiedyś. Zwykli nekromanci swoją siłę czerpią
ze świata zmarłych. Są jednak ci, którym to nie wystarcza. Zaprzedają
część swojej duszy, oddając ją tym po drugiej stronie, po to aby móc
czerpać też energię ze świata żywych. Jest to jeden z najbardziej
haniebnych czynów jakie może dopuścić się nekromanta. Czyn karany
śmiercią.
- Brawo! Brawa dla tego oto pana! Jestem pod wielkim wrażeniem.
Niewiele osób rozróżnia to pojęcie od pojęcia "nekromanta". Och,
naprawdę. Urosłem we własnych oczach.
- Zamknij się! - warknąłem - Czego szukałeś w lesie?!
Samiec cmoknął parę razy i pokiwał łbem. Poruszał się z przesadzoną
gracją. Czułem się jakbym rozmawiał z tanim aktorem kiepskiego teatru.
- A więc to już koniec grzeczności? - przechylił głowę na lewą stronę -
Szkoda. No cóż. Przynajmniej część zapoznawczą mamy już za sobą. Zawsze
uważałem, że należy znać imię swojego zabójcy.
- Och, więc już planujesz ginąć z mojej łapy? - zadrwiłem
- Miałem na myśli ciebie.
Nim skończył zdanie zniknął z mojego pola widzenia.
Uwagi: Wciąż zdarza ci się stawiać Spacje przed znakami interpunkcyjnymi.