Koniec marca 2023 r.
Rozgarnęłam łapami zawartość torby, żeby lepiej przyjrzeć się swojej własności. Od przybycia na tereny watahy, zebrałam całkiem sporo mniej lub bardziej przydatnych przedmiotów. Jedne znalazłam przypadkiem, innych specjalnie szukałam, a kilka kupiłam za zarobione Srebrne Gwiazdki i Złote Księżyce. Szkoda, że nie umiem policzyć ile mam dokładnie naszyjników. Gdybym chciała nosić je wszystkie na raz, wyglądałabym jak pupilek faraona. Uśmiechnęłam się pod nosem, odrobinę rozbawiona tą myślą.
Okazało się, że pod naszyjnikami leżał przedmiot, o którego istnieniu całkiem już zapomniałam - flet z ciemnego drewna. Coś kojarzyłam, że podobno miał jakieś magiczne właściwości. Podniosłam instrument i obróciłam go w łapach. Była bardzo lekki. Ku niczyjemu zdziwieniu, nie było na nim żadnej podpowiedzi co do zastosowania. Hm... raczej nie jest niebezpieczny. O czymś takim raczej bym nie zapomniała. Bez dłuższego rozmyślania nad sytuacją, spróbowałam zagrać na tym flecie. Jednakże zamiast muzyki, odezwało się z niego jedynie nieokreślone zawodzenie. Położyłam po sobie uszy zniesmaczona. Nigdy nie uczyłam się na niczym grać, więc jakich efektów w ogóle oczekiwałam?
Podniosłam wzrok na mojego towarzysza. Leżał na brzuchu z tylnymi łapami w górze. Kontemplował obrazek z błyszczącego kubka, który wygrałam po zakończeniu festynu. Podeszłam do Odmieńca z fletem w pysku. Uznałam, że skoro pogrywa na banjo, być może wie też coś o innych instrumentach. Jeśli chcę się dowiedzieć, jak działa ten magiczny przedmiot, muszę spytać.
- Ting - mruknęłam, żeby zwrócić jego uwagę.
- Co? - Strażnik Wichury obrócił nieznacznie łeb w moją stronę.
- Potrafisz na tym grać? - wypuściłam z pyska flet.
Chuda łapa schwyciła instrument w locie, zanim spadł na ziemię. Spojrzałam na Odmieńca wyczekująco.
- Powiem ci, Pierzasta, że nie wiem.
- To spróbuj - odparłam.
Ting odstawił kubek na bok i usiadł. Chwilę zastanawiał się, jak ułożyć palce (zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że jego szpony mogą poniszczyć drewno). Wreszcie odnalazłszy idealny sposób, zaczął grać. Sprawdził, jakie dźwięki może wydać flet, potem wydobył zeń jakąś prostą, lecz miłą dla ucha melodię. Nawet bardzo miłą. Przymknęłam oczy, wsłuchując się w kolejne delikatne brzmienia. Poczułam dziwny spokój i rozluźnienie. Zdawało mi się, że osuwam się w jakąś przestrzeń, przestrzeń w której mogę bezwładnie dryfować przez wieczność...
Otworzyłam oczy. Z niemałym zaskoczeniem odkryłam, że leżę na ziemi. Ting stał nade mną i próbował mnie ocucić. Natychmiast wstałam na równe łapy. Odmieniec odskoczył.
- Co się stało? - powiedziałam szybko.
- Mnie się pytasz, Pierzasta? - odparł mój towarzysz. - Nagle poleciałaś na pysk jak kłoda. To tyle - machnął niedbale łapą.
Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem.
- Zemdlałam? Tak po prostu?
- Tak.Tak po prostu - przedrzeźnił mnie..
- Dziwna sprawa... - rozejrzałam się dookoła. Próbowałam znaleźć powód tego dziwnego zjawiska. - Długo leżałam bez świadomości?
- Nie. Jak tylko wylądowałaś na ziemi przestałem grać i zająłem się budzeniem cię. Trwało to maksymalnie dwie minuty.
- A... Aha - odparłam. - Chwila, ty grałeś na tym flecie! - oznajmiłam ożywiona.
- Wielkie mi odkrycie - burknął Ting.
- Pewnie TO jest jego właściwość - podniosłam pozostawiony na ziemi instrument.
Mój towarzysz spojrzał na mnie i zmrużył oczy. Chyba żadne z nas nie spodziewało się takiego efektu.
- To może być naprawdę bardzo przydatna rzecz - zaśmiałam się. - Ciekawe, czy działa na wszystkich.
- Trzeba sprawdzić... - stwierdził Strażnik Wichury.
- Trzeba! - ruszyłam w stronę wyjścia z jaskini, jednak zatrzymałam się wpół kroku. - ...Kiedyś... przy okazji... - mruknęłam, patrząc na ulewę na zewnątrz.
Przypomniałam sobie wówczas, od czego muszę zacząć, jak tylko będzie można opuścić jaskinię. Nie będzie to próba możenia snem towarzyszów Joela, a wyprawa do Biblioteki...
Wczoraj miałam pierwszy raz od dawna okazję porozmawiać z Leah. Jakoś wtedy zeszłyśmy na temat książek, które zostały wypożyczone i już raczej nie wrócą na miejsce. Wówczas nagle wyszłam z inicjatywą, żeby spróbować uratować coś więcej, niż te kilka losowych wydań. Moja przyjaciółka zareagowała bardzo pozytywnie i od razu wyraziła chęć zaangażowania się w takie przedsięwzięcie. Tak więc, ustaliłyśmy, że spotkamy się następnego dnia (czyli dzisiaj), jak tylko przestanie lać. Spod naszych jaskiń pójdziemy prosto do Biblioteki. Oczywiście... o ile ta jeszcze stoi, gdzie stała i jest nadal w jednym kawałku.
Obróciłam się i wróciłam wgłąb swojej jaskini. Używając mocy wiatru, przesunęłam torbę gdzieś pod ścianę, żeby się oń nie potykać. Schowałam do niej z powrotem flet.
- Idziesz z nami po te książki, prawda Ting? - postanowiłam jeszcze trochę porozmawiać z moim towarzyszem.
- Nie wiem - znów siedział i patrzył na kubek.
- Dodatkowa para łap nigdy nie zaszkodzi - wyszczerzyłam się.
- Yhy... - mruknął bez wyrazu.
- O co ci chodzi z tym kubkiem? - spytałam. - Od miesiąca gapisz się na niego cały czas.
- Tylko od trzech dni - poprawił mnie Odmieniec.
- Teraz każdy dzień w jaskini to dla mnie wieczność - jęknęłam. - Odpowiedz na pytanie.
- Próbuję rozszyfrować co tu jest napisane i co za paskudne zwierze tu namalowali.
- Po jakiemu to w ogóle jest? - przechyliłam nieco głowę.
- Nie jestem pewien. Przypomina to jakiś język germański...
Spojrzałam na sufit jaskini. Ciekawe czy ktoś u nas w watasze zna ten tajemniczy dialekt. Skąd Suzanna w ogóle wytrzasnęła taki kubek? Przecież wygląda na zupełnie nowy.
- Wiesz co, Pierzasta... Jednak wam pomogę.
***
Ulewa skończyła się późnym popołudniem. Mój wcześniejszy tryb życia sprawił, że byłam jeszcze śpiąca, ale zdołałam wyczołgać się z posłania i wyjść na zewnątrz. Zanim jednak wyruszyłam spotkać się z Leah, zaniosłam wszystkie magiczne przedmioty (poza Naszyjnikiem Nieśmiertelności, z którym się nie rozstaję) komuś na przechowanie. W pusty chlebak zmieści się więcej książek. Na początku chciałam podrzucić swój dobytek mojemu dobremu przyjacielowi Crane'owi. Niestety sympatyczny rudzielec był z kimś umówiony w jakiejś ważnej sprawie. Koniec końców zostawiłam zawartość torby u Magnusa. Pozbywszy się chwilowo zbędnego bagażu, poszłam z Tingiem na umówione miejsce. Ku mojemu zdziwieniu, srebrzysta wilczyca nie czekała na nas sama. Obok niej stali także Torance i Asgrim.
- Mamy szczęście, Lind - oznajmiła moja przyjaciółka zaraz po powitaniu naszej dwójki. - Po drodze wpadłam na Tori...
- Raczej Tori wpadła na ciebie - zachichotał As. Ruda wadera zamruczała niezadowolona i szturchnęła swojego partnera.
- Tak czy inaczej, mamy wsparcie - dokończyła krótko Leah.
- Świetnie! - ucieszyłam się, spoglądając na dodatkowych uczestników wyprawy.
Ruszyliśmy we właściwym kierunku. Dopóki nie skończył się wąski szlak, szliśmy jedno za drugim. Nie było widać zbyt wielu promieni słonecznych, ale przynajmniej znów chwilowo przestało wiać.
- Słyszałam od Kahesi, że dwa dni temu na Bibliotekę przewrócił się ten stary dąb - oznajmiła Torance.
- Od dawna był spróchniały. Dziwne, że nie złamał się już pierwszego dnia burzy - mruknęła Leah.
- Na początku osłaniały go inne drzewa - zaznaczyłam.
- W sumie miałoby to sens - pokiwała głową srebrzysta wadera.
- Huh. Niby te drzewa mają tak grube pnie, a łamią się łatwo jak cienkie patyki - stwierdził Asgrim.
- Jak zapałki - dodała Leah.
- Co to jest zapałka, Srebrzysta? - spytał Ting.
- Wynalazek ludzi - wytłumaczyła biała wilczyca, uśmiechając się lekko. - Mały kawałek drewna z łatwopalną końcówką.
- Chyba kiedyś widziałam coś takiego... - pomyślałam głośno.
- Ten jeden z Watahy Czarnego Kruka używa zapałek do zapalania papierosów w formie ludzkiej - wtrąciła Tori.
- Nie przypominaj mi o nim! Na samą myśl czuję ten paskudny smród - As zmarszczył zabawnie nos.
Szliśmy żwawym krokiem. Przeszliśmy przez Wrzosowy Gąszcz i weszliśmy do Zielonego Lasu. Podzieliliśmy się między sobą paroma uwagami na temat tego depresyjnego obrazu zniszczenia, lecz szybko zeszliśmy na milsze tematy. Minęliśmy to, co zostało po naszych gorących źródłach, a następnie trafiliśmy na Szczenięcą Polankę. Obecnie ją także charakteryzowały wykorzenione rośliny i przerośnięte chwasty. Na tym etapie kilkoro z nas (w tym też i ja, ale nie przyznałam się) straciło już orientację w terenie. Wówczas na początek pochodu wyszedł As, twierdząc z entuzjazmem, że znajdzie odpowiednią trasę, a do tego krótszą. Jednakże Leah ostudziła jego zapał; bez słowa podleciała na skrzydłach z wiatru, żeby obejrzeć okolice z góry, po czym to ona wskazała nam kierunek.
Nieopodal Jeziora natrafiliśmy na jeszcze jedną członkinię naszej watahy. Była to drobna, rogata wadera o długim rybim ogonie, nosząca imię Cess. Siedziała przy brzegu, wpatrzona brudną, niebieskawą od "deszczu" wodę. Szarawa samica zauważyła nas pierwsza i spytała jakby od niechcenia:
- Dokąd idziecie? Podobno nie wolno opuszczać jaskiń.
<Leah/Cess/Torance/Asgrim?>
Uwagi: brak