Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

sobota, 20 grudnia 2014

Od Percy'ego "Ucieczka cz.3" (cd. Desari)

Wpatruję się w nią z pokerową twarzą. Po policzkach spływa jej kilka łez, nie ruszam się.
- Dlaczego płaczesz? - pytam cicho, lecz stanowczo
Nie uzyskuję wyraźnej odpowiedzi. Patrzę jej prosto w oczy.
- Płacz tylko pogarsza sprawę. Nie ma sensu tego robić.
Okrążam ją, po czym kuśtykam dalej na południe. Zatrzymuję się jednak kilka metrów od niej.
- Zostajesz tu?
Po raz kolejny nie słychać odpowiedzi.
- Zastanów się. Poczekam.
Wykrwawiam się powoli, liście nie pomagają. Siedzę pod drzewem, gdy ta myśli co ma robić. Upływa kilka chwil, wstaję ciężko.
- Do zobaczenia. Ja wracam, nie zamierzam spędzić nocy na obcych terenach.
- Dlaczego nie próbujesz mnie pocieszać? - pyta zdziwiona
- Nie rozumiem...?
- Na co dzień byłeś inny... - odpowiada cicho
- To i tak by nic nie dało. Nie ważne. Już czas.
Ruszam szybko, próbuję biec. Słyszę za sobą jej kroki.
- Zmieniłem się. A może twoja obecność mnie zmienia? - pytam pod nosem - Cóż... Najważniejsze to dojść do domu, więc pośpieszmy się.

<Des?>

Od Jamayi "Pokaż, na co cię stać" cz.1

Siedziałam długo nad przemokniętą wodą skałą po podwodnej podróży. Wiatr budził mnie swoim podmuchem a ptaki ćwierkały mi swoją muzykę. Wstałam i pognałam dalej wciąż szukając tego miejsca.  Po 10 kilometrach padłam jak martwa. "To niedaleko, jeszcze kilka metrów" - pomyślałam, lecz nie mogłam się ruszyć. Następnego dnia odzyskałam siły i pobiegłam i okazało się że to kilka metrów to kilka kilometrów. Moja logika! Poczułam wilczy zew.
- To tutaj - szepczę do siebie wdychając poranny wiatr wiejący w twarz o zapachu porannej rosy. Szłam wolno lecz każdy wilk spoglądał na mnie i szeptał coś aż wreszcie ktoś się odezwał i powiedział:
- Co tu robisz nauszniku?
Nie odezwałam się. Poszłam krokiem trochę szybszym co przypominało kłus. Bałam się że ktoś znowu nie przezwie. Dotarłam do Alfy i się odzywam bardzo zmęczonym i trochę groźnym głosem:
- Jestem Jamaya. Mogę pożyczyć trochę wody?
- Tak, źródło jest zaraz za zakrętem. 
- Dziękuję. Mogę tutaj na trochę zostać? - zapytałam.
- Jeśli chcesz tutaj zostać, dołącz. Pokaż na co cię stać. Mam na imię Kiiyuko, dla przyjaciół "Kii".
- Ja Jamaya... przepraszam ale teraz... - przerwałam, bo zaczęłam dyszeć - Nie mogę nic pokazać... Jestem zbyt zmęczona.
Zdążyłam powiedzieć, nim upadłam na ziemię wycieńczona.
 
<C.D.N.>

Od Desari "Ucieczka cz.2" (cd. Percy)

Od kiedy Percy odszedł snułam się bezcelowo po watadze. Czas próbowałam wypełnić polowaniem i medytacją, ale w moim sercu, jeśli w ogóle je miałam, nastała dziwna pustka. Moje złote ślepia nie miały już tej samej głębi, pewnego dnia zauważyłam nawet, że zaczęły gasnąć. Dodatkowo ciągle męczyły mnie zawroty głowy, więc po kilku tygodniach przestałam zupełnie wychodzić poza mój dom.
- Może pora się stąd wynieść… - pomyślałam, kiedy nudności i migrena nasiliły się do granic możliwości. W tamtej chwili ta myśl towarzyszyła mi na każdym kroku. Wszyscy mnie unikali, a szczenięta wręcz uciekały przede mną. Cóż się dziwić, moje ogólne samopoczucie było krytycznie niskie. Dodatkowo nocami pojawiały się napady agresji odziedziczone przez ojca. Moje oczy były nienaturalnie czerwone, czułam się obserwowana, rzucałam się i niszczyłam wszystkie cenne dla mnie rzeczy. W końcu w ataku szału gotowa byłam zaatakować Kiiyuko, z którą zaprzyjaźniłam się chyba najbardziej. Ostatkiem dobrej energii zdołałam się powstrzymać i uciec. Na szczęście wadera spała, więc niczego nie zauważyła. Następnego wieczoru spakowałam jedyne, ocalałe przedmioty i wyszłam. Przy ucieczce pomogło mi ciemne umaszczenie, bo kilka mieszkańców watahy jeszcze nie wróciło do swoich jaskiń, a ja nie chciałam ryzykować i nie użyłam swojej mocy niewidzialności. Wychudzona i zmęczona biegłam dłuższy dystans. Uświadomiłam sobie wtedy, że od kilku dni nic nie miałam w pysku. Nawet stąpanie po trawie i jej delikatne ruchy zatarły mi się w pamięci. Byłam już na tyle daleko, że z zadowoleniem zwolniłam. Chłodne, nocne powietrze bawiło się moim krótkim futrem i miało wręcz właściwości uspokajające. Nareszcie się uwolniłam, jednak wyrzuty sumienia już zaczęły dawać się we znaki. Znów zwiększyłam prędkość, ale nie dlatego, że musiałam. Był to czyn wykonany z własnej woli. Skakałam ponad konarami i wspinałam się na drzewa. Czułam się lepiej. Coś jednak nadal nie dawało mi spokoju. Zeskoczyłam z wyższej gałęzi i pociągnęłam nosem. Nie wierzyłam własnemu węchowi. Percy?! Ruszyłam z nieznaną sobie prędkością, ale pewna byłam tego, że pobiłam własny rekord. Po chwili znajdowałam się już kilkanaście metrów od niego, jednak w na tyle dobrej kryjówce, że nie był w stanie mnie zobaczyć. Wtedy przestałam ufać także wzrokowi. Kuśtykał wolno, widziałam jak skrzywiał się, gdy nadeszła kolej nastąpienia zranioną łapą. Byłam świadoma tego, że nie da rady dojść do naszych terenów. Nadal obserwowałam go, jednak jak miałam zareagować na to spotkanie? Cieszyć się? Nie, to wykluczone. Na jego widok wszystkie uczucia związane z nim wróciły, rzekłabym nawet, że ze zdwojoną siłą. Ale nie ostrzegł mnie o odejściu, dowiedziałam się o tym dopiero poinformowana przez alfę. Dobić go? Jeżeli i bym mogła, następną decyzją byłoby samobójstwo. Zniknąć niezauważona? To w tej chwili wydawało się najlepszym wyjściem. Jeśli upadnie, pomogę mu dotrzeć do watahy, ale sama tam nie wrócę. Nie mogę, nawet jeśli emocje wezmą górę. Ale popełniłam jeden, banalny błąd. Zostawiłam torbę akurat w miejscu, przez które miał za chwilę przejść. Ruszyłam więc biegiem, lecz nie zdążyłam wrócić na tamtą pozycję. Zauważył mnie. A ja po prostu rozpłakałam się jak dziecko.

<Percy?>

Od Samawati "Trudne dzieciństwo"

Moja historia zaczyna się w drzwiach pewnego sierocińca. Zostałam tam porzucona niedługo po urodzeniu. To nie był dobry dom. Dyrektorka jak tylko mnie zobaczyła rozpoczęła "klasyfikację":
- Dziwaczne kolorowe umaszczenie, za duże uszy, okropne oczy, brzydki niebieski język... - dotąd pamiętam jej słowa - Zanieście TO do sali numer 0.
Sala numer 0 była salą dla "wyrzutków", nie akceptowanych przez inne szczeniaki. Czyli w skrócie-takich jak ja. Na początku nie byłam sama były też inne "wyrzutki", ale nawet one w końcu zostały "przyjęte". Moje życie w sierocińcu polegało na byciu wiecznym popychadłem, obiektem drwin i poniżania. Chociaż nie wiem jakbym się starała zawsze byłam inna. Szczeniaki wyzywały mnie od dziwadeł, nawet kradły mi czasem jedzenie nie mogłam nic zrobić do czasu, kiedy coś we mnie pękło.
Stało się to podczas ciepłego letniego dnia kiedy mieliśmy przerwę na podwórku sierocińca. Próbowałam nie rzucać się w oczy, ale szczeniaki i tak mnie wypatrzyły i osaczyły.
- Hej, dziwadło jak tam słychać? - pytały jak zwykle
- Zostawcie mnie! - zawarczałam
- Ej, nie denerwuj się! Chcemy się tylko pobawić...
- O, co tam masz... ciastko? Nie poczęstujesz nas?
- Nie, zostawcie mnie w spokoju!
- Patrzcie, patrzcie dziwadło nie chce się dzielić...
- No cóż w takim razie weźmiemy je siłą. - rzuciły się i zabrały mi moje śniadanie
- Hej, patrzcie ona coś tu jeszcze ma... Ooo! Jaki słodki pluszaczek! - szczeniak odkrył pluszowego pieska, jedyną rzecz, oprócz karteczki z imieniem którą przy mnie znaleziono, pamiątkę po rodzicach.
- Zostaw to! - zawarczałam na niego, w tym czasie inny szczeniak zakradł się od tyłu i porwał zabawkę. Próbowałam ją odzyskać, ale szczeniaki podawały ją między sobą, w końcu rozerwały ją na pół.
- Weź ją sobie dziwadło, nie męcz się, znaj nasze dobre serce. Hahahahaha...! - śmiały się
- Jesteście okropni, nienawidzę was.
- Jak możesz tak mówić, to bardzo nie ładnie - powiedziało jedno ze szczeniąt i chciało szturchnąć mnie łapą.
- NIE DOTYKAJ MNIE! - krzyknęłam i nagle wokół szczeniaka zaczęły wyrastać najróżniejsze rośliny, oplotły go całego tak, że widać było tylko przerażony pyszczek.
- Aaaaa! - krzyczały szczeniaki, zaraz przybiegła Dyrektorka.
- Co tu...! Coś ty zrobiła! - krzyczała na mnie i uderzyła mnie łapą - Marsz do swojego pokoju!!! - powiedziała i zabrała się z innymi do uwalniania szczeniaka. Szybko pozbierałam szczątki mojego pieska i pobiegłam do pokoju. Parę minut później usłyszałam kroki.
- Na pewno ją pani chce? Widziała pani co potrafi. Sprawiała nam wiele kłopotów i...
- Tym bardziej powinna chcieć się jej pani pozbyć - przerwał dyrektorce jakiś miły, ale stanowczy głos.
Drzwi otworzyły się i zobaczyłam dyrektorkę z jakąś waderą.
- Samawati, ta pani cię adoptuje, pakuj swoje rzeczy, opuszczasz sierociniec.
Szybko się spakowałam i wybiegłam z budynku, za bramę, obca wadera poszła za mną.
Po drodze do nowego domu dowiedziałam się, że nazywa się Amare i ma syna Jake'a, który bardzo się cieszy, że będę jego siostrą. Okazało się, że Jake to miły, roczny basior z którym od razu się polubiłam, został moim najlepszym przyjacielem. Amare uczyła mnie zielarstwa, jak rozpoznawać rośliny tak dobre jak i złe, oraz jak z nich korzystać. Po pewnym czasie postanowiłam odejść i dołączyć do jakiejś watahy, znalazłam tę i postanowiłam zostać.

Od Yakome "Moja historia"

Moja historia zaczyna się w zwyczajnej, wilczej rodzinie. Zaraz po urodzeniu, rodzice włożyli mi na łapkę opaskę, bym zawsze o nich pamiętał. Postanowiłem nigdy nie ściągać tej opaski.
- Pamiętaj, że gdy nosisz opaskę, zawsze będziesz o nas pamiętał - powiedziała mama
- Już wkrótce nauczymy Cię nowych wilczych rzeczy! - Dodał tata.
I tak było. Do 1 roku życia rodzice uczyli mnie wszystkiego, co wilk musi umieć.
- Zacznijmy od nauki opieki nad roślinkami! - wykrzyknęła mama.
- Proszę synku, oto doniczka, trochę ziemi i nasiona. Codziennie dbaj o roślinkę, bo może kiedyś zostaniesz medykiem - powiedział tata i wręczył mi doniczkę z ziemią i nasiona. Nie za bardzo chciałem się tego uczyć, bo wolę zostać terminatorem, a nie medykiem. Jednak dbałem o roślinkę przez cały miesiąc, aż wyrósł piękny kwiat.
- Brawo synku! Umiesz opiekować się roślinkami - wykrzyknęła mama.
- Teraz czas na naukę czytania w myślach - powiedział tata
Wow! Zawsze chciałem czytać w myślach! Tata i mama opowiedzieli mi o wszystkich tego zasadach. Nauczyłem się tego w kilka minut.
- Gratulacje! Teraz teleportacja! - powiedział tata i wytłumaczył mi zasady.
To też było proste i nauczyłem się tego w kilka minut, a może nawet sekund! Kolejna lekcja była ostatnią lekcją. Była dość trudna, więc uczyłem się jej przez cały miesiąc. Było to uleczanie. Uleczyłem siebie, gdy spadłem z wysokiego dębu i małego kocurka, którego rozszarpały wiki. Gdy opanowałem wszystkie swoje umiejętności miałem dokładnie 2 lata. Rodzice przypomnieli mi o opasce, oraz o tym, że czas na poszukiwanie watahy. Odszedłem od rodziny, i szukałem watahy. Znalazłem tą, i postanowiłem zostać na zawsze!

Od Percy'ego "Ucieczka cz.1" (cd. Desari)

Księżyc wolno wschodzi na czarne niebo z milionami małych punktów. Wlokę za sobą zakrwawioną nogę ostatkiem sił. Docieram na polanę, dobrze oświetloną. Niezbyt dobre miejsce na krycie się, ale zdolność kamuflażu nie jest bezużyteczna. Siadam pod drzewem maskując się chwilę po tym. Opieram głowę o chropowaty pień. Przede mną rozciąga się pas zarośli, a za nim magiczny widok na góry. Mimo późnej pory słychać tylko grające świerszcze. Dyszę ciężko łapczywie pobierając powietrze.
Grajki ucichły nieco, lecz na drugim końcu polany nadal było je słychać. Przez środek przewinęło się kilka wilków, ale dzięki zamaskowaniu jeszcze mnie nie ujrzały. Wpatrywałem się w nie, a w duszy szeptałem: ''Pomóżcie mi, proszę...''. Trwałem tak w bezruchu przez chwilę, aż ujrzałem znajomego wilka. Kiiyuko. Na krótki czas odszedłem od watahy, ale zapewniłem ją że wrócę. Chciałem wrócić na tereny, w których rozegrało się moje dzieciństwo i tam, gdzie stała się tragedia życia. Słowa dotrzymuję, tak się dzieje teraz.
- Kiiyuko... - szepczę, lecz wadera jest za daleko. - Kiiyuko! - mówię na głos z wyraźną chrypą w głosie.
Wstaję ociężale, stawiam pierwsze kroki po czym upadam pod ciężarem ciała.
- Kiiyuko! - zdołałem wydrzeć się jak najgłośniej się dało.
Niebieskie lice zwracają się w moją stronę. Natychmiastowo zmieniam kolor sierści, aby mnie dostrzegła. Na wszelki wypadek podnoszę się na przednich łapach, po czym opadam bezładnie na trawę. Słyszę tupot jej łap. Przewraca mnie gwałtownym ruchem na plecy nie wiedząc o co chodzi. Wołał coś, lecz nic nie rozumiem. Świat staje się zamglony. Po chwili jednak znów odzyskuję zmysły, wszystko staje się wyraźniejsze. Podrywam się w górę.
- Musisz leżeć. - mruczy przyciskając łapą moją szyje do ziemi.
Jako iż to alfa, poddaję się. Leżę spokojnie patrząc w gwiazdy. Czuję ból w nodze, ale na chwile uśmierza je jakaś maź. Wadera podchodzi do mojego łba, po czym podaje kilka liści.
- To nie nasze tereny, więc jak najszybciej się stąd wynoś. Jeśli ból się nasili, żuj to po czym rozsmaruj na nodze. A teraz wstawaj i kieruj się na południe. - ciągnęła półszeptem.
- Powiedz mi tylko jakiej rośliny są te liście... - mówię patrząc jej w oczy.
Wtem rozbrzmiewa nie znajoma mi melodia. Samica zrywa się do biegu. Zatrzymuje się na chwilę, obraca się.
- Na co czekasz?! Uciekaj! Teraz, już! Uciekaj!
Czołgam się najsprawniej jak umiem. Wpadam w zarośla, robię dużo hałasu, ale to nic. Czekam z niecierpliwością, co się stanie. Przez polanę nagle przetacza się stado wilków na dziwnych stworzeniach.
- Wróg. - szepczę do siebie.
Przebiegają z taką prędkością, że nie zdążam zobaczyć szczegółów. Za nimi widnieje tylko biała smuga pyłu, który znika po jakimś czasie. Wyczołguję się na środek. Badam pozostałości po smudze. Proch ma ostry zapach, lecz piękny. Rozglądam się. Ani żywego ducha...
Kilka chwil potem, wstaję obolały kuśtykając w stronę południa. Nagle przede mną pojawia się czarny wilk o złotych ślepiach. Desari.

<Des?>