Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

niedziela, 12 listopada 2017

Od Lind "Co się dzieje?" cz. 4 (cd. Karou)


Czerwiec 2020
Rzuciłam kolejny kanciasty kamień w stronę otwartej torby leżącej na brzegu. Nie wycelowałam jak powinnam, przeleciał milimetry nad skórzanym workiem. Zignorowałam ten fakt. Nie chciało mi się wychodzić na brzeg tylko po to, żeby wykopać z wysokiej trawy jeden skalny okruch. 
Zajmę się tym później, tak sobie powtarzałam ilekroć to się zdarzało tego dnia. Zanurkowałam po raz kolejny pod ciepłą kaskadę.
Dopiero dzisiaj dowiedziałam się, czego tak często poszukują wilki na dnie jeziorka pod Wodospadem. Drogie kamienie. Prawdziwe, nie zabarwione, kruche szkiełka, które pozostawiali po sobie ludzie. Pośród otoczaków, przykrywających dno stosunkowo płytkiego zbiornika, udało mi się tego popołudnia znaleźć aż trzy szmaragdy, jeden cytryn, dwa turkusy i szafir. Z powierzchni trudno było dostrzec cokolwiek pod taflą wiecznie wzburzonej wody. Próbowałam więc zanurzać głowę i otwierać oczy, jednak jakoś od małego sprawiało mi to problem. Po kilku marnych sekundach byłam zmuszona zrywać się na równe łapy. Tego domagały się  wiecznie nieprzyzwyczajone, piekące oczy. 
Podeszłam bliżej właściwej kaskady i spróbowałam ostatni raz poszukać czegoś wartego uwagi. Dostrzegłam wtedy wielki rubin, leżący idealnie pod silnym strumieniem opadającej wody. Zamknęłam oczy i podjęłam próbę wydobycia go mocą powietrza. Spotkałam się oczywiście z oporem, coś jakby trzymało ten piękny kryształ przy dnie. Pochyliłam się nad wodą, obeszłam kaskadę i spróbowałam złapać go łapami. Szło niezwykle opornie, próbowałam wielokrotnie obu metod, wyczekując chwili, kiedy kamień ustąpi. Może czas mi się dłużył przez zniecierpliwienie, może naprawdę trwało to tak długo, jednak doczekałam się. Po kolejnym z wielu szarpnięć kamień został w moich łapach. Wreszcie.  
Zaczęłam go turlać po dnie, w stronę brzegu, w kierunku torby. Nie chciałam już niepotrzebnie tracić energii związanej z żywiołem, a przecież nie przeniosę czegoś tak dużego w pysku. Nie podnosiłam wzroku, ze spuszczoną głową starałam się nie zgubić położenia mojej zdobyczy. 
Nagle skupienie rozproszyło coś niespodziewanego. Po wzburzonej tafli wody zaczęła rozpływać się czerwona ciecz. Krew? Skąd?! 
Popatrzyłam na brzeg. Ukryta za wodospadem, nawet nie zauważyłam, że ktoś się zbliżył. Ujrzałam wysoką, szczupłą, czarną waderę o długich łapach. Cały pysk i przednie kończyny miała ubrudzone krwią. Stała nad ciałem już martwego jelenia, z którego czerwona posoka spływała do jeziorka. Wilczyca spoglądała na zwierzę swoimi pięknymi, granatowymi oczami, jakby z nienawiścią i zawodem. Jej bardzo długi ogon kiwał się dziwnie na boki, żył własnym życiem. Na początku chciałam ocenić ten widok jako w miarę normalny - polujący wilk ze zdobyczą. Wadera nie pachniała też obco, na pewno należała do watahy. Jednak im dłużej się przyglądałam, tym cała sytuacja zaczynała wyglądać gorzej i dziwniej.
 Ofiara była bardziej poharatana niż zwykle. Brakowało także ugryzień w strategicznych miejscach, takich jak kark, które szybko zamieniają szarpiące się zwierze w posiłek. Dostrzegłam jeszcze krwisty ślad i wygniecioną roślinność ciągnące się za nadto ubrudzoną polującą. Przeszła mi przez głowę myśl, że wlokła takie zwierze tutaj zanim padło. Nie potrafiłam zrozumieć co mogło być powodem takich działań. Jakieś sadystyczne zapędy, czy co?
Wtedy właścicielka granatowych oczu dostrzegła moją obecność. Cyjanowe spirale na jej ciele zajaśniały. Wyszłam z wody. Zdobyłam się na odłożenie wydobycia rubinu na później. Nieznajoma odepchnęła stertę mięsa na bok i wbiła we mnie coraz paskudniejsze spojrzenie. Obeszłam ją z drugiej strony, lecz zanim zdołałam chociaż pomyśleć o jakimkolwiek działaniu, wilczyca rzuciła się w moją stronę z głośnym rykiem. Tak, rykiem.
Nie zdążyłam uskoczyć, zostałam z impetem wgnieciona w ziemię i przyciśnięta ciężarem czarnej wadery. Jej łapy rozsmarowały czerwone ślady na moim jasnym futrze. Uderzyłam napastniczkę tylną łapą w brzuch, jednak nawet nie zmieniła wyrazu pyska. Wymierzyła mi w odwecie cios pazurami w pysk. Odsłoniłam kły.
- Nie masz ze mną szans - wysyczała, przeciągając samogłoski.
Nie odpowiedziałam nic, tylko złapałam zębami za długie futro na piersi czarnej wilczycy i szarpnęłam. Zdołałam i ją w ten sposób powalić. Wyrwana spod jej ciężaru, skoczyłam na cztery łapy i spróbowałam wystrzelić w powietrze z rozbiegu. Okazałam się być jednak zbyt wolna, nie zdążyłam dotrzeć do dużo bezpieczniejszej dla mnie pozycji. Zostałam ponowie rzucona na ziemię, tym razem bliżej brzegu jeziorka. Zaczęłyśmy się tarzać po mokrym piasku. Szarpałyśmy się za futro, kąsałyśmy po łapach i uszach przeciwniczka na moje nieszczęście nadrabiała wszelkie słabości determinacją i wściekłością. Szala przechylała się powoli na jej korzyść. Kiedy znów znalazłam się pod łapami bezlitosnej, czarnej wadery, moja głowa prawie zanurzała się w wodzie. Wilczyca przycisnęła mi gardło z sadystycznym uśmiechem.
- To było całkiem ciekawe - wysyczała.
Spróbowałam użyć jeszcze jakiś sztuczek, rzucania kamieniami, jednak nic już nie przyniosło skutku. Zupełnie jakby nauczyła się podczas starcia wszystkiego, co mogę mieć w zanadrzu w takich warunkach. Miałam ochotę splunąć tej wiedźmie na pysk. 
Wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Kiedy jej wzrok spotkał się z taflą wody, zastygła jak zamieniona nagle w posąg. Zaczęła szybko oddychać, przestała mrugać, jednak nie powracała do mojej osoby. Wtedy przyszło mi do głowy jeszcze coś. Zebrałam moc wiatru i sypnęłam jej w oczy garść piasku. Zaskomlała i odskoczyła. Szybko podniosłam się,  gotowa do dalszego ciągu starcia, kiedy usłyszałam z jej pyszczka:
- Co się dzieje, gdzie ja jestem? - głos był inny. Nagle odezwała się zupełnie inna osoba.
- Próbowałaś mnie zabić, Karou! - przypomniałam sobie jej imię, kiedy usłyszałam ten ton.
<Karou?>
Uwagi: Brak.