Czyż to nie zabawne? Wszystkich uwaga jest skupiona na kimś innym. Wszyscy patrzą na swojego ulubieńca, cieszą się, gdy tylko pojawia się w pobliżu. Ten uśmiech rodzący się na pysku drugiej osoby przy mówieniu radosnego "cześć". Gdy jednak ja się z kimś przywitam, ten natychmiastowo albo poważnieje, albo ucieka. Mam wrażenie, że jestem tak bardzo odpychająca, że moje własne odbicie się mnie wstydzi. Może to po prostu zazdrość? Może to właśnie ta chorobliwa zazdrość, przed którą jestem przestrzegana od dziecka? A z resztą nie ważne. Zawsze wszystkiemu przyglądam się z boku, głównie tym miłym wydarzeniom, które cieszą inne wilki. Nie potrafię podzielać ich szczęścia. Nie umiem ich pocieszać, czy wspierać w trudnych momentach. Przyjaciółka ze mnie marna. Nie mam współczucia do innych. Nie wiem, jak to jest. Tym bardziej, że nawet własnemu ojcu przed śmiercią nie wyznałam, że go kocham. Ale czy wtedy to byłaby prawda? Nie jestem już pewna swoich uczuć. Ukryłam pysk w łapach. Gdybym tylko mogła się tak po prostu schować się przed całym światem? Tak po prostu zniknąć i nie przejmować się tym, co sprawia mi trudności na co dzień? Niestety, ale nie mogę tego tak po prostu sobie przerwać. Jak już rozpoczęłam walkę, jakim jest życie, muszę ją godnie wygrać. Nie poddawać się, gdy będzie ciężko, walczyć do samego końca, by zwyciężyć w chwale i sławie, żeby inni wspominając mnie schylali głowy szacunkiem budząc żywy podziw do mej osoby...
Ishi, co ty wyprawiasz? - zadałam sobie po raz kolejny głęboko w duchu to pytanie. Niestety, ale nie mogłam znaleźć na nie żadnej odpowiedzi. Byłam bliska załamania, ale jednak nie płakałam. Nie, Ishi nie płacze. Jest twarda. Nie należy do mięczaków. Podniosłam się ledwie co trzymając się na łapach. Znowu serce dało się we znaki szybszymi uderzeniami, a biodro przeszywającym bólem. Gdy jednak już złapałam równowagę, a oddech się co nieco uspokoił, twardo stanęłam na ziemi. Nic nie jest w stanie stanąć mi na drodze. Ta, stanowcza i silna Ishi. Uśmiechnęłam się pod nosem.
Dasz radę, jesteś Alfą. Nie poddasz się tak łatwo. Nie zdobędzie twojego serca jaki basior, nie jesteś łatwa. - myślałam stawiając kolejne to kroki przed siebie, przyspieszając coraz bardziej, niczym rozpędzająca się lokomotywa. Po kilkunastu sekundach już gnałam przez las nie przejmując się coraz bardziej uciążliwym bólem prawego biodra.
Po dystansie zaledwie niecałego kilometra, łapy całkowicie odmówiły mi posłuszeństwa i ugięły się nie tylko pod wpływem ciężaru mojego ciała, ale też przez zbyt wielkie zmęczenie, a także nadwyrężoną kość. Przymrużyłam oczy. Byłam zanurzona trawie, zapach kwiatów drapał mnie w nos. Kichnęłam. Niech tą alergię diabli wezmą! Wciąż jednak leżałam w bezruchu, wygrzewając się w słońcu wiszącego idealnie na środku nieba, nie zwracając uwagi na łaskoczące źdźbła trawy. Jest teraz dzień, dlatego też nie było nawet takiej możliwości, by zdarzyło mi się zasnąć. Po prostu nie potrafię zapaść w sen, gdy słońce jest na niebie, tak właśnie jestem stworzona. Nawet jeżeli nie wiadomo jak bym się zmęczyła, i tak nie zasnę. W tej chwili nie byłam w nastroju na jakiekolwiek pogawędki. Wolałabym spędzić ten dzień sama, z własnymi przemyśleniami.
Leniwe wylegiwanie się na łące przerwał mi jednak jakiś głos mówiący...
<chętny?>